Exclusive
20
min

Snajperka Kukułka: "To irytujące, gdy faceci wątpią, że dziewczyny potrafią strzelać"

Jeśli się jest żołnierzem na wojnie, zabija się ludzi. Musisz do tego się przyznać, żeby być w zgodzie przede wszystkim z samym sobą. To normalne na wojnie. Lubię pracę, którą wykonuję. Mam satysfakcję, gdy osiągam wyniki. Nie mam z tego powodu żadnych problemów moralnych - mówi 32-letnia dziewczyna.Teraz Kukułka jest pod Awdijiwką, w najgorętszym obecnie miejscu wojny.

Olena Bondarenko

Snajperka Kukułka. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mój pastor mnie rozgrzeszył

Z bohaterką tego artykułu poznałyśmy się w 2014 roku na szkoleniu wojskowym. Cicha i pozornie spokojna 23-latka przyciągała uwagę starannością i zaangażowaniem. "Doskonałość nie ma granic", – żartowała. Chodziła jednocześnie do kościoła baptystów i szkoły snajperskiej Dzikie Pole. Mówiła, że chce iść na wojnę, bronić kraju.

Kościół był przeciwny – powiedzieli jej, że wierzącemu nic do wojny. Dopiero w 2016 roku trafiłą na pastora, który przyznał, że tak, wierzący może chwycić za broń i walczyć. Biblia tego nie zabrania, ale trzeba prosić o błogosławieństwo i żyć w zgodzie z Bogiem. - Jeśli nie możesz przeznaczenia uniknąć, to idź z Bogiem – powiedział pastor.

–Tak też zrobiłam – mówi Kukułka. – Cieszyłam się, że otrzymałam potwierdzenie, że mogę robić to, do czego czułam powołanie.

Swój pseudonim Kukułka wybrała, zainspirowana pracą fińskich snajperów, którzy strzelali z drzew [podczas wojny zimowej 1939-1940 –autor]. Podobały się jej również zdjęcia kukawki kalifornijskiej. - To taki mały ptaszek - wyjaśnia dziewczyna, sama drobna i niska. – Bardzo zabawny, z krótkimi nóżkami, prawie nie lata, ale jest dobrym biegaczem. Może przetrwać na pustyni w zimne noce.

Olena Bondarenko: – Dlaczego musisz być na wojnie?

Kukułka: Dręczyło mnie sumienie. Byłam na Majdanie i czułam, że robię słusznie. Potem, w 2014 roku, pojechałam na Krym jako fotoreporterka, zaczęła się wojna na Donbasie. Chciałam być fotografką wojenną, dokumentalistką filmującą historie o wojnie i żołnierzach w okopach. Ale trudno mi było pracować przez służby prasowe i konieczność uzyskania pozwoleń. Jest to trudne teraz, trudne było i wtedy. Bardziej zaradni docierali do pożądanych miejsc dzięki przyjaciołom i znajomym. Ja jestem introwertyczką, nie mam wielu przyjaciół, trudno mi było pracować w tym trybie. Ale musiałam coś robić. Zdecydowałam się zostać żołnierką.

Uczyłam się wszystkiego, co mogłam. Byłam wszędzie, gdzie tylko się dało. W 2014 roku przeszłam szkolenie w URA (Ukraińska Armia Rezerwowa – autor). Potem poligon Dzikie Pole. Strzelaliśmy ze wszystkiego co wpadło w ręce. Potem kupiłam własną broń, Mossberg Patriot kaliber 308 i kontynuowałam naukę.
Nauczyłam się precyzyjnego strzelania.

Zdjęcie: Służba prasowa 47 Brygady Zmechanizowanej

OB: Patrzenie przez obiektyw kamery i lunetę snajperską to różne rzeczy. Zwłaszcza, że nie strzelasz w kierunku, jak piechota, lecz precyzyjnie w cel.

К: Szczerze mówiąc, nie widzę większej różnicy. To jest okłamywanie samego siebie. Jeśli jesteś żołnierzem na wojnie, to zabijasz innych ludzi. Musisz być ze sobą szczery i to zaakceptować. Nawiasem mówiąc, artyleria zabija znacznie więcej ludzi niż snajper. Każdy żołnierz zabija. To normalne na wojnie. Chciałam być snajperką. Przeanalizowałam swój zestaw cech, które mogłyby się przydać na wojnie. Nie mogę obsługiwać artylerii, nie mogę nosić ciężkich pocisków przez długi czas. Ale mogę dużo chodzić. Mogę nosić plecak. Potrafię celnie strzelać.

Czy dziewczyny potrafią strzelać?

Kukułka wstąpiła do wojska w 2016 roku.

Najpierw w jednostce mobilizacyjnej powiedzieli mi, że kobiety nie mogą ubiegać się o stanowisko snajpera – mogą się uczyć medycyny lub iść do kuchni. Nie czułam pociągu do medycyny. Nie chciałam iść do garów. Ale w ciągu zaledwie kilku miesięcy wszystko się zmieniło. W sierpniu dostałam telefon – już byłam potrzebna jako snajperka (uśmiecha się).

24 lutego 2022 roku Kukułka przybyła do jednostki mobilizacyjnej o siódmej rano. Nie mogła się już dostać do swojej 58. brygady, ponieważ ta znajdowała się w sektorze zaciętych walk. Trafiła do 72. brygady, niedaleko stolicy.

Dziewczyna wspomina 72. brygadę jako wielkie nieporozumienie. To tutaj po raz pierwszy zetknęła się z postawą, że kobieta w wojsku to zło. W brygadzie panowało przekonanie, że dziewczynom należy darować kwiaty, przepuszczać w drzwiach, podawać rękę, nie dawać broni i trzymać na drugiej linii.

– Nigdzie cię nie puścimy, – mówili doświadczonej snajperce, rzekomo zatroskani. – Najgorsi i najlepsi mówili to samo – wspomina Kukułka. – Mówili, że nie mogą pozwolić mi wyjść na linię boju, bo co będzie jeśli kobieta umrze im na rękach. To było irytujące.

OB: Z pewnością nie tylko tak mówili.

К: Przykładów jest wiele. Pojechałam kiedyś na poligon, by przystrzelać SVD [karabin wyborowy Dragunowa – autor].  Strzelałam do płyty o wymiarach 25 na 30 cm. Oczywiście trafiłam, usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ale płyta była dobrze zamocowana i utrzymała się. – Nie wierzę, że trafiłaś – mówi kierownik strzelania. – Nie sądzę, żeby dziewczyny umiały strzelać.

Innym razem na poligonie kierownik natychmiast zawołał: "Wszystkie kobiety do mnie!". Było nas aż dwie.
– Jazda, pokazywać – mówi – że nie na darmo wam płacimy, rozłóż i złóż karabin! Podobne szpilki wbijali na każdym kroku.

Nowoczesne karabiny mogą trafić w cel z odległości ponad kilometra. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Jakoś pojechałam z towarzyszem broni, aby pomóc mu wyregulować lunetę termowizyjną. On w ogóle nie rozumiał, jak to się robi. "Nie tłumacz mi, bo i tak nie pojmę – powiedział – Po prostu zrób żeby działało". Półtorej godziny bawiłam się z jego karabinem, wycelowałam. Oddałam broń, jeszcze raz pokazałam jak trzeba ustawić. Kolega strzelił, trafił, podziękował mi. W prezencie dał mi nawet tabliczkę czekolady. Wracamy samochodem, a on zaczyna opowiadać, jakim jest świetnym myśliwym: jak polował na dziki, łosie, zające. I mówi z dumą, że w ich łowieckim kole nie akceptują moskali i kobiet. Ja, kobieta, przed chwilą tobie, „wielkiemu” myśliwemu, broń przystrzelałam! A ty w mojej obecności taki tekst zasuwasz!

OB: Jak reagujesz na takie ataki?

К: Wściekam się. Tłumaczę, złoszczę się, znowu tłumaczę. Ale są ludzie, do których żadne słowa nie docierają.Na przykład, bierzemy nosze z ranną osobą, chwytam tam, gdzie stoję, a jest to cięższa strona. Proponują mi zamianę miejsc. Ci, którzy już mnie znają, rozumieją, że ze mną to nie przejdzie i uciszają zbyt „troskliwych”. W ten sposób wywalczam sobie prawo do robienia wszystkiego na równych zasadach.

OB: A co z wiarą?

K: (wzdycha) Wierzę w istnienie Boga. Ale trudno mi sformułować dokładnie. Czy modlę się? Tak, opowiadam Bogu o moich kłopotach i troskach. Zaczynam: "...rozumiem, że to wszystko moja wina, ale proszę, wysłuchaj mnie, Panie..."

W brygadzie hipsterów i przedsiębiorców

Kukułka pragnęła przenieść się z 72. brygady i udało się. Dostała się do 47. batalionu, znanego jako batalion Markusa [Walerij Markus – słynny uczestnik wojny rosyjsko-ukraińskiej, współzałożyciel fundacji charytatywnej – autor].Kukułka nazywa czterdziesty siódmy towarzystwem zmotywowanych hipsterów i przedsiębiorców. Towarzysze broni tutaj mogą zażartować z jej zielonych włosów – śmieją się, że zasnęła z głową skierowaną na północ – ale traktują ją jak równą sobie.

W ciągu dwóch lat wielkiej wojny batalion przekształcił się w pułk, rozrósł i stał się brygadą. Wiele się zmieniło. Na początku maja brygada została przeniesiona pod Zaporoże. W czerwcu rozpoczęła się kontrofensywa. We wrześniu stała pod Robotyniem. Teraz batalion jest pod Awdijiwką, w najgorętszym miejscu.

Kukułka przez cały czas w akcji. Właśnie wróciła z pozycji.

OB: Co właściwie robisz?

К: Mamy dwa typy zadań, ale przez ostatnie dwa tygodnie wykonywaliśmy zadania piechoty, aby utrzymać pozycję. Wychodzimy na dzień lub dwa. Jeśli pojawi się wróg, strzelamy. Są też zadania specjalne. To również trwa dzień lub dwa. Musimy utworzyć pozycję, obserwować, przekazywać informacje i działać, gdy mamy odpowiedni rozkaz.

"Legowisko" snajpera. Zdjęcie z prywatnego archiwum

OB: Czy mając na uwadze doświadczenia wojenne, nadal uważasz, że dokonałeś właściwego wyboru?

К: Tak. Jak najbardziej. Bycie snajperem to coś dla mnie. Lubię pracę w mojej specjalizacji. Odczuwam satysfakcję, gdy osiągam wynik. Nie mam problemów moralnych z tym związanych i nigdy nie miałam. Obciążenie którego doznaję jest granicą tego, co mogę robić. Więcej nie potrafiłabym zrobić, mniej byłoby nieciekawie.

OB: Czy teraz jesteś traktowana jak równa mężczyznom?

К:Pluton mnie docenia jako jednostkę bojową. Teraz jestem jedną z najbardziej aktywnych uczestniczek pod względem wyjść, zdrowia i chęci do działania. Czasami zauważam zdziwienie, gdy na przykład melduje z pozycji nie mój partner, a ja. Słyszę, jak dyżurny operacyjny jest zaskoczony kobiecym głosem w krótkofalówce. Nie przeszkadza mi to jednak w pracy. Mamy tu teraz bardzo mało ludzi. Każdy gotowy do wyjścia na pozycje jest mile widziany.

OB: Czy doświadczyłaś jakiegoś przewartościowania wartości związanych z Wielką Wojną?

К: Dużo pracujemy. Miewałam słabsze stany, kiedy szukałam swojego miejsca. Teraz jestem tam, gdzie chciałam być. Praca mnie motywuje. Może zabrzmi to cynicznie lub niepoprawnie względem cywilnych, ale lubię to. Nie lubię tylko zadań piechoty z powodu błota.

Błoto to najbardziej przygnębiająca rzecz. Trzeba przejść przez błoto, siedzieć w nim dzień lub dwa, a potem się z niego wydostać. Wyobrażam sobie, że pójdzie atak na nasze okopy, a ja nie będę w stanie biec w lepkim błocku! Grzęźniesz w błocie, trzyma cię za nogi, nie ma mowy o manewrach. Zobaczymy, co będzie przy minus 15.

Śnieg w lipcu

Kiedy wracamy do bazy, jest naprawdę przyjemnie. Mamy bardzo dobre warunki. Wprowadziliśmy się do opuszczonego wiejskiego domu. Dom jest mniej więcej cały. Toaleta oczywiście na zewnątrz. Ale dom ma prawdziwy piec, a my dodatkowo mamy grzejnik. Ogrzaliśmy dom i wracamy do ciepła. Niedaleko jest miasto, możemy pojechać coś zjeść, czasem wziąć kąpiel. Mózg może się zrelaksować. Dla mnie to bardzo ważne uczucie, że jest miejsce, do którego można wrócić. Że jest dokąd wyjść z okopu. Że mam mieszkanie w Kijowie. Widziałem zniszczone bloki pod Orichowym. Strasznie mi żal ludzi, którzy stracili swoje domy.

Ludzie potrzebują jakiejś kotwicy. Tak, siedzisz w okopie, ale wiesz, że wyjdziesz, umyjesz się, zjesz normalnie, wyśpisz się w cieple. Że pewnego dnia wrócisz do domu. Jeśli opuścimy te pozycje, wróg będzie nacierał.

Oczekiwanie na cel może trwać nawet siedem godzin. Zdjęcie z prywatnego archiwum

OB: Jak widzisz rozwój sytuacji?

К: Dobrze kiedyś powiedział Załużny (generał Walerii Załuzny – Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy – autor): mała armia radziecka nie pokona dużej armii radzieckiej. Dopóki nie nauczymy się na własnych błędach, nie zmienimy podejścia do taktyki i strategii – zwłaszcza strategii – nie wygramy.

Stosując stare metody bardzo szybko tracimy piechotę. Potrzebujemy więcej wyszkolonych ludzi i innego podejścia. Nasza brygada była dobrze wyszkolona. Ale niestety straciliśmy dużo ludzi, ponieważ ktoś wyżej postawiony nie dbał o ich życie i nie wykorzystywał mądrze.

Wróg ma więcej ludzi. Atakują głupio. Idą we dwóch, pojedynczo, jeden po drugim, lezą tam, gdzie jest wielu naszych żołnierzy. Niby wiedzą, ale idą i idą; wybijamy ich, lecz znów się pchają w to samo miejsce. Często bez broni, bez hełmów. Czytałam historie z drugiej wojnie światowej o tym, że niemieccy strzelcy karabinów maszynowych tracili zmysły, ponieważ radzieccy żołnierze szli na nich z cegłami w rękach. We mnie to nie budzi moralnego cierpienia. Ale zaskakuje. Na co oni liczą?

OB: Czy ukraińska armia ma wystarczającą ilość broni?

К:Na naszym odcinku frontu pożądane jest posiadanie broni innego kalibru, co pozwoliłoby nam walczyć dalej. Fundacja „Wróć żywy” rozpoczęła zbiórkę na 100 karabinów kalibru 375. Amunicję mamy. Mamy karabiny – Fundacja Markusa kupiła dla brygady. We wszystkich brygadach w sektorze Awdijiwki brakuje dronów (dronów kamikadze, dronów typu mavic). Przewidujemy głód pocisków większego kalibru.

OB: Każdy nowy dzień na wojnie jest zwycięstwem. Liczysz takie dni?

К:Pamiętam, swój pierwszy dzień do Rabotynia. Nasza pozycja znajdowała się tuż przy drodze, którą wszyscy chodzili, było pełno sprzętu. Ze strony wroga leciało na nas wszystko co możliwe. Strzelały moździerze, operował czołg. Dron nie przestawał latać nad nami. Obok naszej pozycji ciągnęli rannego. Moi towarzysze wyszli z ukrycia, by pomóc. Dron najwyraźniej uchwycił ten moment – pierwszy pocisk nadleciał szybko i dość celnie. Myślałam, że celują w grupę z rannym. Drugi pocisk był bliżej. Trzeci i czwarty spadły kilka metrów ode mnie, bardzo głośno. Wtedy zdałam sobie sprawę, że celują w kryjówkę, w moją pozycję. Spojrzałam w górę, pamiętam ujęcie jak z filmu – spada na mnie szaro-biały popiół po spalonych drzewach. Jest lipiec, a jakby padał śnieg. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę natychmiast zmienić pozycję.

OB: Czy wierzysz jeszcze w Boga?

К: Tak, wierzę. Może nie tak często, jak by trzeba, ale czuję potrzebę dziękowania Mu. Widzę swoje niezwykłe szczęście, wierzę, że nie bierze się ono z niczego, że moje szczęście nie zależy tylko ode mnie. Często mam więcej szczęścia niż inni.

Kukułka odpocznie w bazie dwa dni. A potem znowu wylatuje.

Zdjęcie: Służba prasowa 47 Brygady Zmechanizowanej

Титульне фото: Ignacio Marin / Anadolu Agency/Abaca/East News

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Ексклюзив
20
хв

„Skąd ta zdolność do śmiechu w czasie wojny?” Recenzja polsko-ukraińskiego filmu „Dwie siostry”

Ексклюзив
20
хв

Niech już lepiej będzie daleko

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress