Exclusive
20
min

Snajperka Kukułka: "To irytujące, gdy faceci wątpią, że dziewczyny potrafią strzelać"

Jeśli się jest żołnierzem na wojnie, zabija się ludzi. Musisz do tego się przyznać, żeby być w zgodzie przede wszystkim z samym sobą. To normalne na wojnie. Lubię pracę, którą wykonuję. Mam satysfakcję, gdy osiągam wyniki. Nie mam z tego powodu żadnych problemów moralnych - mówi 32-letnia dziewczyna.Teraz Kukułka jest pod Awdijiwką, w najgorętszym obecnie miejscu wojny.

Olena Bondarenko

Snajperka Kukułka. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Mój pastor mnie rozgrzeszył

Z bohaterką tego artykułu poznałyśmy się w 2014 roku na szkoleniu wojskowym. Cicha i pozornie spokojna 23-latka przyciągała uwagę starannością i zaangażowaniem. "Doskonałość nie ma granic", – żartowała. Chodziła jednocześnie do kościoła baptystów i szkoły snajperskiej Dzikie Pole. Mówiła, że chce iść na wojnę, bronić kraju.

Kościół był przeciwny – powiedzieli jej, że wierzącemu nic do wojny. Dopiero w 2016 roku trafiłą na pastora, który przyznał, że tak, wierzący może chwycić za broń i walczyć. Biblia tego nie zabrania, ale trzeba prosić o błogosławieństwo i żyć w zgodzie z Bogiem. - Jeśli nie możesz przeznaczenia uniknąć, to idź z Bogiem – powiedział pastor.

–Tak też zrobiłam – mówi Kukułka. – Cieszyłam się, że otrzymałam potwierdzenie, że mogę robić to, do czego czułam powołanie.

Swój pseudonim Kukułka wybrała, zainspirowana pracą fińskich snajperów, którzy strzelali z drzew [podczas wojny zimowej 1939-1940 –autor]. Podobały się jej również zdjęcia kukawki kalifornijskiej. - To taki mały ptaszek - wyjaśnia dziewczyna, sama drobna i niska. – Bardzo zabawny, z krótkimi nóżkami, prawie nie lata, ale jest dobrym biegaczem. Może przetrwać na pustyni w zimne noce.

Olena Bondarenko: – Dlaczego musisz być na wojnie?

Kukułka: Dręczyło mnie sumienie. Byłam na Majdanie i czułam, że robię słusznie. Potem, w 2014 roku, pojechałam na Krym jako fotoreporterka, zaczęła się wojna na Donbasie. Chciałam być fotografką wojenną, dokumentalistką filmującą historie o wojnie i żołnierzach w okopach. Ale trudno mi było pracować przez służby prasowe i konieczność uzyskania pozwoleń. Jest to trudne teraz, trudne było i wtedy. Bardziej zaradni docierali do pożądanych miejsc dzięki przyjaciołom i znajomym. Ja jestem introwertyczką, nie mam wielu przyjaciół, trudno mi było pracować w tym trybie. Ale musiałam coś robić. Zdecydowałam się zostać żołnierką.

Uczyłam się wszystkiego, co mogłam. Byłam wszędzie, gdzie tylko się dało. W 2014 roku przeszłam szkolenie w URA (Ukraińska Armia Rezerwowa – autor). Potem poligon Dzikie Pole. Strzelaliśmy ze wszystkiego co wpadło w ręce. Potem kupiłam własną broń, Mossberg Patriot kaliber 308 i kontynuowałam naukę.
Nauczyłam się precyzyjnego strzelania.

Zdjęcie: Służba prasowa 47 Brygady Zmechanizowanej

OB: Patrzenie przez obiektyw kamery i lunetę snajperską to różne rzeczy. Zwłaszcza, że nie strzelasz w kierunku, jak piechota, lecz precyzyjnie w cel.

К: Szczerze mówiąc, nie widzę większej różnicy. To jest okłamywanie samego siebie. Jeśli jesteś żołnierzem na wojnie, to zabijasz innych ludzi. Musisz być ze sobą szczery i to zaakceptować. Nawiasem mówiąc, artyleria zabija znacznie więcej ludzi niż snajper. Każdy żołnierz zabija. To normalne na wojnie. Chciałam być snajperką. Przeanalizowałam swój zestaw cech, które mogłyby się przydać na wojnie. Nie mogę obsługiwać artylerii, nie mogę nosić ciężkich pocisków przez długi czas. Ale mogę dużo chodzić. Mogę nosić plecak. Potrafię celnie strzelać.

Czy dziewczyny potrafią strzelać?

Kukułka wstąpiła do wojska w 2016 roku.

Najpierw w jednostce mobilizacyjnej powiedzieli mi, że kobiety nie mogą ubiegać się o stanowisko snajpera – mogą się uczyć medycyny lub iść do kuchni. Nie czułam pociągu do medycyny. Nie chciałam iść do garów. Ale w ciągu zaledwie kilku miesięcy wszystko się zmieniło. W sierpniu dostałam telefon – już byłam potrzebna jako snajperka (uśmiecha się).

24 lutego 2022 roku Kukułka przybyła do jednostki mobilizacyjnej o siódmej rano. Nie mogła się już dostać do swojej 58. brygady, ponieważ ta znajdowała się w sektorze zaciętych walk. Trafiła do 72. brygady, niedaleko stolicy.

Dziewczyna wspomina 72. brygadę jako wielkie nieporozumienie. To tutaj po raz pierwszy zetknęła się z postawą, że kobieta w wojsku to zło. W brygadzie panowało przekonanie, że dziewczynom należy darować kwiaty, przepuszczać w drzwiach, podawać rękę, nie dawać broni i trzymać na drugiej linii.

– Nigdzie cię nie puścimy, – mówili doświadczonej snajperce, rzekomo zatroskani. – Najgorsi i najlepsi mówili to samo – wspomina Kukułka. – Mówili, że nie mogą pozwolić mi wyjść na linię boju, bo co będzie jeśli kobieta umrze im na rękach. To było irytujące.

OB: Z pewnością nie tylko tak mówili.

К: Przykładów jest wiele. Pojechałam kiedyś na poligon, by przystrzelać SVD [karabin wyborowy Dragunowa – autor].  Strzelałam do płyty o wymiarach 25 na 30 cm. Oczywiście trafiłam, usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ale płyta była dobrze zamocowana i utrzymała się. – Nie wierzę, że trafiłaś – mówi kierownik strzelania. – Nie sądzę, żeby dziewczyny umiały strzelać.

Innym razem na poligonie kierownik natychmiast zawołał: "Wszystkie kobiety do mnie!". Było nas aż dwie.
– Jazda, pokazywać – mówi – że nie na darmo wam płacimy, rozłóż i złóż karabin! Podobne szpilki wbijali na każdym kroku.

Nowoczesne karabiny mogą trafić w cel z odległości ponad kilometra. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Jakoś pojechałam z towarzyszem broni, aby pomóc mu wyregulować lunetę termowizyjną. On w ogóle nie rozumiał, jak to się robi. "Nie tłumacz mi, bo i tak nie pojmę – powiedział – Po prostu zrób żeby działało". Półtorej godziny bawiłam się z jego karabinem, wycelowałam. Oddałam broń, jeszcze raz pokazałam jak trzeba ustawić. Kolega strzelił, trafił, podziękował mi. W prezencie dał mi nawet tabliczkę czekolady. Wracamy samochodem, a on zaczyna opowiadać, jakim jest świetnym myśliwym: jak polował na dziki, łosie, zające. I mówi z dumą, że w ich łowieckim kole nie akceptują moskali i kobiet. Ja, kobieta, przed chwilą tobie, „wielkiemu” myśliwemu, broń przystrzelałam! A ty w mojej obecności taki tekst zasuwasz!

OB: Jak reagujesz na takie ataki?

К: Wściekam się. Tłumaczę, złoszczę się, znowu tłumaczę. Ale są ludzie, do których żadne słowa nie docierają.Na przykład, bierzemy nosze z ranną osobą, chwytam tam, gdzie stoję, a jest to cięższa strona. Proponują mi zamianę miejsc. Ci, którzy już mnie znają, rozumieją, że ze mną to nie przejdzie i uciszają zbyt „troskliwych”. W ten sposób wywalczam sobie prawo do robienia wszystkiego na równych zasadach.

OB: A co z wiarą?

K: (wzdycha) Wierzę w istnienie Boga. Ale trudno mi sformułować dokładnie. Czy modlę się? Tak, opowiadam Bogu o moich kłopotach i troskach. Zaczynam: "...rozumiem, że to wszystko moja wina, ale proszę, wysłuchaj mnie, Panie..."

W brygadzie hipsterów i przedsiębiorców

Kukułka pragnęła przenieść się z 72. brygady i udało się. Dostała się do 47. batalionu, znanego jako batalion Markusa [Walerij Markus – słynny uczestnik wojny rosyjsko-ukraińskiej, współzałożyciel fundacji charytatywnej – autor].Kukułka nazywa czterdziesty siódmy towarzystwem zmotywowanych hipsterów i przedsiębiorców. Towarzysze broni tutaj mogą zażartować z jej zielonych włosów – śmieją się, że zasnęła z głową skierowaną na północ – ale traktują ją jak równą sobie.

W ciągu dwóch lat wielkiej wojny batalion przekształcił się w pułk, rozrósł i stał się brygadą. Wiele się zmieniło. Na początku maja brygada została przeniesiona pod Zaporoże. W czerwcu rozpoczęła się kontrofensywa. We wrześniu stała pod Robotyniem. Teraz batalion jest pod Awdijiwką, w najgorętszym miejscu.

Kukułka przez cały czas w akcji. Właśnie wróciła z pozycji.

OB: Co właściwie robisz?

К: Mamy dwa typy zadań, ale przez ostatnie dwa tygodnie wykonywaliśmy zadania piechoty, aby utrzymać pozycję. Wychodzimy na dzień lub dwa. Jeśli pojawi się wróg, strzelamy. Są też zadania specjalne. To również trwa dzień lub dwa. Musimy utworzyć pozycję, obserwować, przekazywać informacje i działać, gdy mamy odpowiedni rozkaz.

"Legowisko" snajpera. Zdjęcie z prywatnego archiwum

OB: Czy mając na uwadze doświadczenia wojenne, nadal uważasz, że dokonałeś właściwego wyboru?

К: Tak. Jak najbardziej. Bycie snajperem to coś dla mnie. Lubię pracę w mojej specjalizacji. Odczuwam satysfakcję, gdy osiągam wynik. Nie mam problemów moralnych z tym związanych i nigdy nie miałam. Obciążenie którego doznaję jest granicą tego, co mogę robić. Więcej nie potrafiłabym zrobić, mniej byłoby nieciekawie.

OB: Czy teraz jesteś traktowana jak równa mężczyznom?

К:Pluton mnie docenia jako jednostkę bojową. Teraz jestem jedną z najbardziej aktywnych uczestniczek pod względem wyjść, zdrowia i chęci do działania. Czasami zauważam zdziwienie, gdy na przykład melduje z pozycji nie mój partner, a ja. Słyszę, jak dyżurny operacyjny jest zaskoczony kobiecym głosem w krótkofalówce. Nie przeszkadza mi to jednak w pracy. Mamy tu teraz bardzo mało ludzi. Każdy gotowy do wyjścia na pozycje jest mile widziany.

OB: Czy doświadczyłaś jakiegoś przewartościowania wartości związanych z Wielką Wojną?

К: Dużo pracujemy. Miewałam słabsze stany, kiedy szukałam swojego miejsca. Teraz jestem tam, gdzie chciałam być. Praca mnie motywuje. Może zabrzmi to cynicznie lub niepoprawnie względem cywilnych, ale lubię to. Nie lubię tylko zadań piechoty z powodu błota.

Błoto to najbardziej przygnębiająca rzecz. Trzeba przejść przez błoto, siedzieć w nim dzień lub dwa, a potem się z niego wydostać. Wyobrażam sobie, że pójdzie atak na nasze okopy, a ja nie będę w stanie biec w lepkim błocku! Grzęźniesz w błocie, trzyma cię za nogi, nie ma mowy o manewrach. Zobaczymy, co będzie przy minus 15.

Śnieg w lipcu

Kiedy wracamy do bazy, jest naprawdę przyjemnie. Mamy bardzo dobre warunki. Wprowadziliśmy się do opuszczonego wiejskiego domu. Dom jest mniej więcej cały. Toaleta oczywiście na zewnątrz. Ale dom ma prawdziwy piec, a my dodatkowo mamy grzejnik. Ogrzaliśmy dom i wracamy do ciepła. Niedaleko jest miasto, możemy pojechać coś zjeść, czasem wziąć kąpiel. Mózg może się zrelaksować. Dla mnie to bardzo ważne uczucie, że jest miejsce, do którego można wrócić. Że jest dokąd wyjść z okopu. Że mam mieszkanie w Kijowie. Widziałem zniszczone bloki pod Orichowym. Strasznie mi żal ludzi, którzy stracili swoje domy.

Ludzie potrzebują jakiejś kotwicy. Tak, siedzisz w okopie, ale wiesz, że wyjdziesz, umyjesz się, zjesz normalnie, wyśpisz się w cieple. Że pewnego dnia wrócisz do domu. Jeśli opuścimy te pozycje, wróg będzie nacierał.

Oczekiwanie na cel może trwać nawet siedem godzin. Zdjęcie z prywatnego archiwum

OB: Jak widzisz rozwój sytuacji?

К: Dobrze kiedyś powiedział Załużny (generał Walerii Załuzny – Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy – autor): mała armia radziecka nie pokona dużej armii radzieckiej. Dopóki nie nauczymy się na własnych błędach, nie zmienimy podejścia do taktyki i strategii – zwłaszcza strategii – nie wygramy.

Stosując stare metody bardzo szybko tracimy piechotę. Potrzebujemy więcej wyszkolonych ludzi i innego podejścia. Nasza brygada była dobrze wyszkolona. Ale niestety straciliśmy dużo ludzi, ponieważ ktoś wyżej postawiony nie dbał o ich życie i nie wykorzystywał mądrze.

Wróg ma więcej ludzi. Atakują głupio. Idą we dwóch, pojedynczo, jeden po drugim, lezą tam, gdzie jest wielu naszych żołnierzy. Niby wiedzą, ale idą i idą; wybijamy ich, lecz znów się pchają w to samo miejsce. Często bez broni, bez hełmów. Czytałam historie z drugiej wojnie światowej o tym, że niemieccy strzelcy karabinów maszynowych tracili zmysły, ponieważ radzieccy żołnierze szli na nich z cegłami w rękach. We mnie to nie budzi moralnego cierpienia. Ale zaskakuje. Na co oni liczą?

OB: Czy ukraińska armia ma wystarczającą ilość broni?

К:Na naszym odcinku frontu pożądane jest posiadanie broni innego kalibru, co pozwoliłoby nam walczyć dalej. Fundacja „Wróć żywy” rozpoczęła zbiórkę na 100 karabinów kalibru 375. Amunicję mamy. Mamy karabiny – Fundacja Markusa kupiła dla brygady. We wszystkich brygadach w sektorze Awdijiwki brakuje dronów (dronów kamikadze, dronów typu mavic). Przewidujemy głód pocisków większego kalibru.

OB: Każdy nowy dzień na wojnie jest zwycięstwem. Liczysz takie dni?

К:Pamiętam, swój pierwszy dzień do Rabotynia. Nasza pozycja znajdowała się tuż przy drodze, którą wszyscy chodzili, było pełno sprzętu. Ze strony wroga leciało na nas wszystko co możliwe. Strzelały moździerze, operował czołg. Dron nie przestawał latać nad nami. Obok naszej pozycji ciągnęli rannego. Moi towarzysze wyszli z ukrycia, by pomóc. Dron najwyraźniej uchwycił ten moment – pierwszy pocisk nadleciał szybko i dość celnie. Myślałam, że celują w grupę z rannym. Drugi pocisk był bliżej. Trzeci i czwarty spadły kilka metrów ode mnie, bardzo głośno. Wtedy zdałam sobie sprawę, że celują w kryjówkę, w moją pozycję. Spojrzałam w górę, pamiętam ujęcie jak z filmu – spada na mnie szaro-biały popiół po spalonych drzewach. Jest lipiec, a jakby padał śnieg. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę natychmiast zmienić pozycję.

OB: Czy wierzysz jeszcze w Boga?

К: Tak, wierzę. Może nie tak często, jak by trzeba, ale czuję potrzebę dziękowania Mu. Widzę swoje niezwykłe szczęście, wierzę, że nie bierze się ono z niczego, że moje szczęście nie zależy tylko ode mnie. Często mam więcej szczęścia niż inni.

Kukułka odpocznie w bazie dwa dni. A potem znowu wylatuje.

Zdjęcie: Służba prasowa 47 Brygady Zmechanizowanej

Титульне фото: Ignacio Marin / Anadolu Agency/Abaca/East News

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress