Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Podczas ostatniej kampanii wyborczej widziałem prawdziwą wojnę między dwiema Polskami, zaciętą i desperacką. Wydawało się, że przeciwnicy naprawdę żyją w dwóch różnych krajach
W grudniu 1922 roku, po zabójstwie pierwszego prezydenta odrodzonego państwa polskiego, Gabriela Narutowicza, wstrząśnięta tą wiadomością pisarka Maria Konopnicka pisała w swoim dzienniku o dwóch Polskach, które nie mogą znaleźć wspólnego języka. W osłupieniu była nie tylko Konopnicka, ale także współpracownicy i przyjaciele zamordowanego prezydenta. Później marszałek Józef Piłsudski zorganizuje zamach stanu i ustanowi w kraju reżim tzw. sanacji. Polska, odbudowana po II wojnie światowej, mogła powrócić do prawdziwej demokracji dopiero latem 1989 roku. Ale w swoich komentarzach na temat wyborów parlamentarnych, czy prezydenckich w ostatnich latach w tym kraju wciąż odwoływałem się do obrazów dwóch Polsk z pamiętników Konopnickiej.
Józef Piłsudski z Gabrielem Narutowiczem. Zdjęcie ze zbiorów Mariusza Kolmasiaka/East News
Teraz, prawie sto lat po zabójstwie Narutowicza, zaczynam zdawać sobie sprawę, że wyolbrzymiłem znaczenie tego obrazu. Teraz, podczas ostatniej kampanii wyborczej, widziałem prawdziwą wojnę między dwiema Polskami - zaciętą i desperacką, podczas której naprawdę wydawało się, że przeciwnicy żyją w dwóch różnych krajach. Ale to, co naprawdę odróżni sytuację z 1922 roku od sytuacji z 2023 roku, to fakt, że wygra nie sanacja, ale demokracja. I już sam ten fakt świadczy o historycznym postępie.
Oczywiście głęboki podział w polskim społeczeństwie nie zniknie i, szczerze mówiąc, zawsze istniał. Jest to całkowicie naturalny podział na tych, którzy uważają się za spadkobierców "starej" Rzeczypospolitej Obojga Narodów z jej szerokim spojrzeniem na świat, zdolnością do integracji różnych narodów i tradycji w "polskim świecie" oraz gotowością do współpracy i rywalizacji z europejskimi sąsiadami, oraz tych, którzy odziedziczyli kolonialną przeszłość ziem polskich, którzy wciąż postrzegają polskość jako projekt etniczny i religijny oraz są nieufni wobec otaczającego ich świata. Z pewnością oba poglądy są częścią polskiej historii i narodowego przetrwania.
Obraz "Unia Lubelska" Jana Matejki (z darmowych źródeł)
Jedyną gwarancją współistnienia tych dwóch Polsk w jednej jest demokracja. Z tym jednak obóz Prawa i Sprawiedliwości ma poważne problemy. Próby demontażu niezależnego sądownictwa, dążenie do zniszczenia mediów publicznych, brak szacunku dla dużej części społeczeństwa, "orbanizacja" i europejska izolacja Polski - w tym wszystkim nie chodziło o rywalizację poglądów i stanowisk, co jest absolutnie normalne dla demokratycznego społeczeństwa. Chodziło o uzurpację władzy.
Dlatego teraz, gdy czas rządów partii Jarosława Kaczyńskiego dobiega końca, powinniśmy mówić przede wszystkim o odbudowie polskiej demokracji, jej uzdrowieniu i powrocie wzajemnego szacunku - to właśnie zwycięzcy powinni zademonstrować przegranym. Nie tyle politykom - populiści zwykle nie potrafią uczyć się na błędach - co wyborcom PiS, którzy muszą rozpocząć własną drogę od popierania nieodpowiedzialnego i narcystycznego prawicowego populizmu do głosowania na solidne państwowo-konserwatywne projekty. Wtedy możemy na chwilę zapomnieć o dwóch Polskach i porozmawiać o rywalizacji konserwatystów i liberałów, prawicy, centrystów, i lewicy. Umiejących negocjować i współistnieć, a nie ciągle się kłócić.
Dla Ukrainy byłby to również wspaniały wynik tych wyborów. Przecież to, co działo się w naszych dwustronnych relacjach przed wielką inwazją Rosji na Ukrainę, to było niszczenie atmosfery. Atmosfery wzajemnego szacunku i współistnienia dwóch bliskich krajów, które już tworzyły wspólny świat. Celowe przesunięcie akcentów z przyszłości na przeszłość - co oczywiście jest bezpośrednią konsekwencją kolonialnego myślenia obozu PiS - było strategicznym błędem. I miałem nadzieję, że stanie się to oczywiste, gdy wybuchnie wojna. Ale nie!!!
Kampania wyborcza zatarła to zrozumienie, wizję potrzeby wspólnego przetrwania, świadomość szczególnej roli geopolitycznej, jaką Polska odgrywa obecnie na kontynencie. Okazało się, że dla utrzymania władzy można zbezcześcić wszystko, nawet własne dziedzictwo polityczne. I mogę mieć tylko nadzieję, że wraz z końcem wyborów ta sztuczna konfrontacja, której nikt w Polsce ani na Ukrainie nie potrzebuje, rozwieje się jak dym. Ale wszyscy potrzebujemy demokratycznej Polski, aby ten dym już nigdy nie zatruwał naszych płuc.
Ukraiński publicysta, pisarz i znany dziennikarz, który od ponad 30 lat pracuje w demokratycznych mediach Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem setek artykułów analitycznych w mediach ukraińskich, białoruskich, polskich, rosyjskich, izraelskich i bałtyckich. Jest prezenterem na kanale Espresso TV, ma własny kanał na YouTube i współpracuje z ukraińskimi i rosyjskimi serwisami Radia Wolna Europa. Prowadzi program "Drogi do wolności", poświęcony Ukrainie po Majdanie i przestrzeni poradzieckiej. Jest ona obecnie nadawana ze Lwowa jako wspólny projekt Radia Wolna Europa, "Nastojaszczeje Wriemia" i kanału Espresso TV.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Mimo oporu Budapesztu, Komisja Europejska wraz z szeregiem państw członkowskich szuka sposobów na odblokowanie startu negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE. O 1 stycznia 2030 r. jako momencie akcesji niektórzy mówią jako o celu ambitnym, ale symbolicznym. Inni, w szczególności Litwa, uważają go za całkowicie osiągalny.
Wsparcie dla Ukrainy nie jest dla Wilna decyzją podjętą pod wpływem ostatnich wydarzeń. Wynika ono z głębokiego przekonania, które ukształtowało się jeszcze przed inwazją Rosji. O tym, a także o blokadach politycznych, wpływie Orbána, wyborze nowego prezydenta Polski i ryzyku dezinformacji rozmawiamy z Ingridą Šimonyte, która w latach 2020-2024 stała na czele litewskiego rządu.
Cierpliwość do Węgier się wyczerpuje
Maryna Stepanenko: – Litwa zaproponowała 1 stycznia 2030 roku jako orientacyjną datę przystąpienia Ukrainy do UE. To realistyczny cel polityczny czy raczej symboliczny gest wsparcia? W jaki sposób Litwa przyczynia się do osiągnięcia tego celu?
Ingrida Šimonyte: – Litwa od dawna wierzy, że przyszłość Ukrainy jest w Unii Europejskiej. Było tak jeszcze na długo przed krwawymi wojnami Rosji przeciwko Ukrainie. Zawsze uważaliśmy Ukrainę za kraj europejski i wierzyliśmy, że jej integracja ze wspólnotą euroatlantycką będzie korzystna dla obu stron. Oczywiście, 20 lat temu pogląd ten nie był popularny i wielu podchodziło do niego sceptycznie. W Ukrainie zawsze byli ludzie, którzy zdecydowanie opowiadali się za integracją europejską, dlatego doszło do dwóch Majdanów. Ale byli też tacy, którzy uważali, że stosunki handlowe i biznesowe z Rosją mogą być korzystne. Inwazja zmieniła wszystko.
Biorąc pod uwagę to, jak szybko zmieniły się poglądy w ciągu ostatnich czterech lat, nie powiedziałabym, że dziś coś jest nierealne
Jeszcze kilka lat temu zaproszenie Ukrainy do UE w 2024 r. wydawało się czymś nie do pomyślenia – a jesteśmy już w tym miejscu. Rzecz jasna, przeszkody nadal istnieją. Niektórzy politycy lub kraje z powodów politycznych lub pod presją nieprzyjaznych reżimów blokują postęp, blokując otwarcie klastrów negocjacyjnych lub podjęcie decyzji. Ale to nic nowego.
Widzieliśmy już podobne niepowodzenia. Na przykład Macedonia Północna musiała zmienić nazwę, by zadowolić jedno z państw członkowskich, ale potem inne państwo UE ten proces zablokowało. Trudno powiedzieć, czy osiągniemy cel do 1 stycznia 2030 r. Nie widzę jednak w nim niczego nierealistycznego. Ukraina wykazała się niezwykłą zdolnością do szybkiego i profesjonalnego prowadzenia walki o przetrwanie oraz wdrażania głębokich reform w wielu sektorach. To rzadkość.
Wierzę więc, że to możliwe. Będziemy dokładać wszelkich starań, jestem tego pewna.
Premier Węgier Viktor Orbán często korzysta z prawa weta w Radzie UE. W jaki sposób Ukraina i jej sojusznicy mogą skutecznie pokonać takie blokady polityczne na drodze do członkostwa?
W niektórych przypadkach widzieliśmy już precedensy, kiedy decyzje były podejmowane z pominięciem węgierskiego weta. Nie jest to jednak dobra sytuacja – i nie jest to problem Ukrainy, lecz Unii Europejskiej. UE nie może za każdym razem napotykać te same przeszkody ze strony jednego państwa członkowskiego, kiedy trzeba osiągnąć konsensus.
Nawet jeśli Unii udaje się posunąć naprzód, uwzględniając niektóre interesy Węgier, wysyłamy w ten sposób niewłaściwy sygnał, że nagradzamy zachowanie sprzeczne z duchem Unii. Stanowisko Węgier staje się coraz poważniejszym problemem i wielu polityków zdaje sobie z tego sprawę.
Nie chcę, by UE była zmuszona do podjęcia radykalnych środków, takich jak pozbawienie kraju prawa głosu. Jednak musimy uznać, że taka opcja istnieje
Węgry wciąż nie wycofują weta wobec negocjacji o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: LEON NEAL/AFP/East News
Widzieliśmy już, że w niektórych obszarach Unia może działać bez zgody Węgier. Jeśli jednak będzie to się zdarzało zbyt często, stanie się oczywiste, że problem należy rozwiązać w sposób bardziej radykalny. Nie potrafię powiedzieć, kiedy nadejdzie punkt zwrotny, ale oczywiste jest, że wielu polityków traci cierpliwość do Węgier.
Kilka lat temu pomysł pozbawienia prawa któregoś kraju UE głosu wydawał się czymś nie do pomyślenia jako zbyt „nieeuropejski”. Teraz już tak nie jest
Wiele zależy od tego, czy Węgry zdecydują się zmienić swoje zachowanie. Tak jak wojna jest w rękach Putina, tak Węgry mogą w każdej chwili zaprzestać mnożenia przeszkód, co będzie lepsze dla wszystkich.
Warszawa to nie Budapeszt
Nowym prezydentem Polski został Karol Nawrocki. Czy istnieje ryzyko, że stanie się on „drugim Orbanem”?
Nie do końca, ponieważ formalnie nowo wybrany prezydent nie jest członkiem partii, chociaż Nawrocki jest związany z Prawem i Sprawiedliwością. Kiedy PiS było u władzy, premier Mateusz Morawiecki był bardzo zaangażowany w pomoc dla Ukrainy. Często razem odwiedzaliśmy Ukrainę, spotykaliśmy się w ramach Trójkąta Lubelskiego. Polska ma silny instynkt rozpoznawania zagrożenia ze strony Rosji – w przeciwieństwie do Orbána.
Orbán działa na korzyść interesów Putina głównie po to, by pozostać u władzy. Jego retoryka często pokrywa się z mirażowymi narracjami Rosji i zawiera oskarżenia pod adresem Ukrainy.
Polska, podobnie jak kraje bałtyckie, ma bolesną historię z Rosją. Węgry również, tyle że reagują inaczej. Niezależnie od partii – czy to PiS, czy Platforma Obywatelska – polscy przywódcy ogólnie uważają Rosję za zagrożenie
Dlatego nie porównywałabym Polski z Węgrami. Nie wybrano pana Mentzena, którego można by porównać do Orbána. Ważne jest również to, że w procesie podejmowania decyzji w UE rząd reprezentują premier i ministrowie, a nie prezydent. Przewidziana jest koordynacja ich działań z prezydentem, ale władza wykonawcza należy do rządu.
W końcu [w 2026 r.] w Polsce odbędą się wybory parlamentarne i rząd może się zmienić. Nie spodziewam się jednak znaczących zmian w ogólnym stanowisku: obie główne partie były pragmatyczne i ostrożne w stosunku do Rosji, obie popierały konieczność obrony Europy.
Tak, wszyscy słyszeliśmy podczas kampanii wypowiedzi, które budziły niepokój. Ale retoryka przedwyborcza to jedno, a ważne jest to, jak współpracują instytucje. Dlatego pozostaję optymistką. Oczywiście, politycy będą próbować dramatyzować problemy wewnętrzne. Weźmy na przykład rolników – zeszłoroczne protesty zostały wywołane oświadczeniami, że Ukraińcy zabierają im rynki, oraz obawami dotyczącymi skutków członkostwa Ukrainy w UE. Takie nastroje pojawią się jednak w wielu krajach.
Rosja będzie to wykorzystywać w propagandzie, by podsycać negatywne nastroje. Ale to nic nowego. Odpowiedzialni politycy powinni skupić się na długoterminowych celach i nie ulegać manipulacjom. Wiemy, jak działa Rosja. Musimy po prostu być gotowi.
Największe sankcje na Rosję wprowadził sam Putin
Obecnie w ścisłej koordynacji między UE a USA opracowywany jest 18. pakiet sankcji. Czy prace te odpowiadają oczekiwaniom Litwy? Co Pani kraj uważa za priorytet do uwzględnienia w tym pakiecie, by maksymalnie wzmocnić presję sankcyjną na Rosję?
Zawsze optowaliśmy za włączeniem do pakietu sankcji skroplonego gazu i materiałów jądrowych eksportowanych przez Rosję, ale oczywiście jest z tym problem. To dobra i zła strona procesu podejmowania decyzji w Unii Europejskiej: konieczny jest konsensus. Oznacza to, że w pewnym momencie otrzymujesz nie najlepszy wynik (przynajmniej z twojego punktu widzenia), ale tak właśnie wygląda koordynacja. Dlatego dobrze, że przyjęcie jednego pakietu ograniczeń jest zawsze początkiem kolejnego.
I tak, choć niestety powoli, zmierzamy do momentu, w którym te długotrwałe problemy również zostaną uwzględnione
Ingrida Šimonyte z Wołodymyrem Zełenskim. Zdjęcie: OPU
Litwa konsekwentnie opowiada się za najsurowszymi sankcjami wobec Rosji, zwłaszcza w kontekście nowych ataków na infrastrukturę cywilną Ukrainy. Dlaczego Pani zdaniem niektóre kraje UE nadal nie są gotowe do podjęcia tak zdecydowanych działań, jak Wilno? Jakie są główne obawy Zachodu?
Powiedziałabym, że największy wpływ na gospodarkę miały nie sankcje, ale odcięcie dostaw gazu przez samego Putina. Cios gospodarczy był ogromny. Gdyby [europejskie] kraje same miały zaprzestać kupowania rosyjskiego gazu, większość by na to nie poszła, obawiając się skoków cen, kosztów dla biznesu i problemów z dostawami. Nie zapominajmy też o całej całej tej propagandzie, że Europa zamarznie zimą.
Nic takiego się nie stało. Poradziliśmy sobie dobrze, choć to sporo kosztowało. Ale UE jest bogata i to nie pieniądze są jej największym problemem
Bardziej skomplikowane są inne obszary. Nalegaliśmy na podjęcie działań w sprawie gazu już na początku 2022 roku, ale nikt się na to nie zgodził. Wtedy Putin zrobił to sam – i zobaczyliśmy, że damy sobie radę. Strach bierze się stąd, że nie wiesz, czy dasz sobie radę. To sprawia, że przywódcy wahają się przed podjęciem trudnych decyzji.
Czasami chodzi również o wąskie interesy biznesowe. Ludzie powiązani z partiami rządzącymi twierdzą, że nie mogą żyć bez handlu z Rosją. To powoduje opór na szczeblu krajowym.
Ale, ogólnie rzecz biorąc, chodzi o strach przed reakcją opinii publicznej. Niektórzy politycy twierdzą: „Rosja wciąż istnieje, nadal zabija Ukraińców, ale my zaczęliśmy żyć gorzej. Dlaczego mamy cierpieć?”. W krajach demokratycznych to trudna dyskusja. Potrzebne są mocne argumenty i silne przywództwo, by przekonać ludzi, że warto.
To NATO powinno prosić Ukrainę, by je przyjęła
Od początku inwazji Rosji strategia obronna NATO uległa istotnym zmianom. Jak Litwa je ocenia? Czy nowa strategia odpowiada realnym zagrożeniom na wschodniej flance?
Podjęto kroki we właściwym kierunku, ale nie są one jeszcze wystarczające. Przed nami jeszcze długa droga, zwłaszcza biorąc pod uwagę bieżącą dyskusję na temat tego, jak silne są nasze transatlantyckie więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Jaka część odpowiedzialności za bezpieczeństwo europejskie ostatecznie spadnie na Europę? Założenie, że Stany Zjednoczone zawsze będą zapewniać kluczowe wsparcie, na przykład w dziedzinie obrony przeciwlotniczej, może okazać się błędne.
Europa musi stać się bardziej samowystarczalna: skrócić łańcuchy dostaw, zwiększyć liczebność sił zbrojnych i podnieść wydatki na obronność
To niełatwe, zwłaszcza dla krajów, które nie traktowały obronności priorytetowo, jak my. Jesteśmy małym krajem, ale wydawanie nawet do 5% PKB na obronność – do czego dążymy od czasów Krymu – nigdy nie było przedmiotem sporu. W innych krajach, nawet po inwazji, realizacja zobowiązania dotyczącego wydatków rzędu 2,5% czy 3% PKB szła kiepsko.
Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, potwierdził zaproszenie Ukrainy na szczyt Sojuszu w Hadze. Zdjęcie: OPU
Jednak obecnie sytuacja się zmienia. Komisja Europejska przejmuje bardziej aktywną rolę w sferze obronności, ustanawiając stanowisko komisarza ds. obrony i proponując instrumenty finansowe wspierające państwa członkowskie. Ale przed nami jeszcze ważne decyzje polityczne, takie jak pobór do wojska. Wiele krajów polega wyłącznie na zawodowej armii, która jest kosztowna i ma ograniczone możliwości.
Ponowne wprowadzenie poboru do wojska jest kwestią delikatną politycznie. Po 35 latach pokoju trudno przekonać obywateli, w tym kobiety, że potrzebują podstawowego szkolenia
Ukraina znacznie wzmocniła swoje zdolności obronne. Jak widzi Pani perspektywy pogłębionej współpracy wojskowej między Litwą a Ukrainą – zarówno na szczeblu dwustronnym, jak w ramach NATO?
Jest taki dowcip, że to NATO powinno poprosić Ukrainę o przyjęcie go do swoich szeregów. W tym dowcipie jest wiele prawdy. Ukraina od dawna znana jest jako silny przemysłowo i technologicznie kraj o wysokim poziomie wiedzy technicznej, inżynierii i nauki. I na szczęście nic z tego nie zostało utracone.
Obecnie widzimy, że Ukraina nie tylko produkuje, ale też tworzy rzeczy, które zmieniają oblicze pola walki. Wielu z nas powinno zazdrościć jej tego, uczyć się od niej i z nią współpracować. Kiedy pracowałam w rządzie, podpisaliśmy umowy z ukraińskimi instytucjami o wspieraniu współpracy między naszymi przedsiębiorstwami. Nie tylko po to, by darować jej lub kupować dla niej broń na całym świecie. Także po to, aby inwestować w to, co Ukraina może opracować i wyprodukować. To ogromny potencjał.
Europejski przemysł obronny potrzebuje silnego impulsu, a Ukraina jest doskonałym przykładem tego, co można osiągnąć pod presją, wykazując się innowacyjnością i skutecznością
Stanowi ona również wyzwanie dla tradycyjnego myślenia o obronności, które zakłada wydawanie przez lata ogromnych sum na systemy, które potem można unieruchomić za pomocą znacznie tańszych technologii.
To zmienia nasze wyobrażenie o gospodarce obronnej. Odnosząc się tego, co osiągają sektor obronny Ukrainy oraz jej talenty naukowe i inżynieryjne, mogę tylko powiedzieć: „Wow!”. Mamy się czego uczyć.
Ochrona zniknie, ludzie pozostaną
Bruksela rozważa możliwe wycofanie programu tymczasowej ochrony dla obywateli Ukrainy za granicą. Jakie działania podejmuje Litwa w tej sprawie? Na co mogą liczyć Ukraińcy?
W naszym kraju mieszka obecnie około 80 tysięcy obywateli Ukrainy – to mniej niż szczytowa liczba ponad 90 tysięcy. Niektórzy wrócili do Ukrainy lub przenieśli się gdzie indziej. U nas obowiązuje system tymczasowej ochrony, ale w praktyce większość Ukraińców przyjeżdża tu nie dla przywilejów. To głównie kobiety ze wschodniej Ukrainy, które uciekły z dziećmi lub starszymi krewnymi. Zdecydowana większość z nich pracuje, jest samowystarczalna i płaci podatki.
Ukraińcy nie otrzymują niczego z miłosierdzia. Są częścią naszego społeczeństwa i głęboko to szanuję
Tak, istnieją programy pomocy społecznej, takie jak opieka medyczna lub obiady w szkołach, ale to nic nadzwyczajnego. Jeśli status tymczasowej ochrony zostanie zniesiony, nie sądzę, by wiele się zmieniło. Po prostu przejdzie on w status pozwolenia na pobyt, a ludzie i tak zostaną.
Litwa nie jest krajem z dużym budżetem na opiekę społeczną. Oferujemy podstawowe wsparcie socjalne – zarówno litewskim obywatelom, jak Ukraińcom. Dzieci otrzymują posiłki w szkołach, ludzie mają dostęp do opieki medycznej lub otrzymują pomoc w opłacaniu mediów – bez jakichkolwiek różnic.
Jesteśmy już daleko od pierwszych dni inwazji, kiedy uchodźcy z Ukrainy potrzebowali pilnej pomocy: łóżek, jedzenia, artykułów pierwszej potrzeby. Obecnie wielu z nich osiedliło się i stało się pełnoprawnymi członkami naszego społeczeństwa.
Rusofile to na Litwie margines
Czy zauważa Pani nasilenie prorosyjskich, antyukraińskich lub izolacjonistycznych narracji w litewskim społeczeństwie lub polityce? Jeśli tak, to co jest źródłem tej zmiany?
To, co było chyba nieoczekiwane w 2022 roku, to fakt, że ludzie, którzy byli prorosyjscy lub przydatni dla Kremla, zniknęli z pola widzenia opinii publicznej. Zamilkli, ponieważ społeczeństwo tutaj jest silnie proukraińskie.
Stopniowo jednak zaczęli znów się pojawiać i mówić, że „Ukraina nie może wygrać” albo że „marnujemy [na nią] pieniądze”. To typowe prokremlowskie narracje. Ciekawe, że podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych niektórzy politycy otwarcie promowali tę linię, twierdząc, że pacyfikacja równa się pokój, że musimy dać agresorowi to, czego chce.
Na szczęście żaden z nich nie zdobył realnej władzy politycznej. Pozostali na marginesie, choć nadal cieszą się pewnym poparciem. To świadczy o tym, że część społeczeństwa jest prosowiecka lub prorosyjskie i podatna na propagandę Kremla. Wiemy, że tak jest, jak w każdym kraju.
Pozytywnym aspektem jest jednak to, że poparcie społeczne dla Ukrainy pozostaje silne. W rzeczywistości na Litwie trudniej jest być antyukraińskim niż, powiedzmy, anty-LGBT lub przeciwnym konwencji stambulskiej.
Jeśli chodzi o Ukrainę, większość ludzi na Litwie wstydziłaby się powiedzieć, że jej nie popiera
Nawet zwolennicy Rosji często formułują swoje poglądy w łagodniejszych słowach, mówiąc coś w stylu: „Popieramy Ukrainę, ale giną ludzie, więc potrzebujemy pokoju”. Następnie wzywają Ukrainę, by zrezygnowała z części swoich terytoriów lub do zaprzestania wsparcia wojskowego na jej rzecz. To nadal narracja Kremla, tyle że już nie otwarcie antyukraińska.
Zdjęcie główne: ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Kiedy my, Ukraińcy, mówimy o „zdradzie”, rzadko mamy na myśli Amerykę. Ale wygląda na to, że nadszedł czas, aby przyjrzeć się jej bliżej – nie jej dronom czy sprzętowi pancernemu, ale ideom, które się z tym wiążą.
Sylvie Kauffmann, była redaktor naczelna „Le Monde”, pisze w „Financial Times” o niepokojącej zmianie: Ameryka przestaje być obrończynią demokracji i próbuje zmienić jej definicję – w kraju i na świecie. Najbardziej niebezpieczne nie jest to, że Stany Zjednoczone mogą opuścić NATO, ale to, że chcą wciągnąć Europę w swoją ideologiczną transformację, w której demokracja nie oznacza już wolności, lecz posłuszeństwo.
„Prawdziwym szokiem [którego doświadczyliśmy] ze strony Trumpa nie jest odmowa. Jest nim zdrada” – uważa Natalie Tozzi, włoska politolożka.
Ta zdrada nie wymaga armii ani wybuchów. Ona dokonuje się poprzez język
Dzieje się to poprzez nowe „koalicje cywilizacyjne”, które promują wiceprezydent J. D. Vance lub Marco Rubio w swoim raporcie o potrzebie „zachowania cnót kultury zachodniej”. Ale jakiej kultury? Tej, która obraża sędziów, atakuje imigrantów, potępia wolność słowa i nazywa demokratycznie wybrane rządy „tyranami w masce”.
Stany Zjednoczone nie tylko się zmieniają. Wciągają też w ten proces Europę. Niedawno Trump osobiście przyjął w Gabinecie Owalnym skrajnie prawicowego kandydata na prezydenta Polski Karola Nawrockiego. A kilka dni przed wyborami sekretarz bezpieczeństwa USA Kristi Noem przyleciała do Warszawy, by publicznie go poprzeć. Podobne ingerencje miały miejsce w Rumunii.
To już nie jest dyplomacja. To eksport systemu.
Europa znalazła się w nowym geopolitycznym krajobrazie: z jednej strony Rosja, dyktatura, która prowadzi wojnę. Z drugiej – Ameryka, która proponuje „nowy porządek” w miękkiej, religijno-konserwatywnej otoczce.
„Lider tego ruchu jest teraz w Białym Domu. Dla nas to przełom” – mówi hiszpański urzędnik w rozmowie z Kauffmann.
Ukraina musi być czujna, bo ta wojna nie dotyczy tylko terytoriów. Dotyczy też wartości. Bo jeśli Zachód nie oznacza już wolności, uczciwości i pluralizmu, to o co tak naprawdę walczymy?
Pouczają nas: nie krytykujcie Ameryki, jeśli jesteście w jej obozie. Ale dzisiaj, jeśli naprawdę jesteśmy w obozie europejskim, musimy zadawać pytania. Bo to, co Trump robi z Ameryką, jego współpracownicy chcą zrobić z Polską, Rumunią – i być może z Ukrainą.
To nie jest koniec partnerstwa. To koniec iluzji
Kaufmann pisze: „Ameryka jest w tarapatach. Ale zanim Europa będzie mogła jej pomóc, musi uporządkować swoje sprawy”.
Ukraina jest częścią tej Europy. I być może to właśnie my – z doświadczeniem wojny, dyktatury, hybrydowej rzeczywistości – pierwsi dostrzeżemy, kiedy sojusz zamieni się w pułapkę.
Na podstawie artykułu pt. „Europe, the US and the question of values” autorstwa Sylvie Kauffmann, opublikowanego w „Financial Times” 4 czerwca 2025 r.
<frame>Mychajło Fedorow, ukraiński wicepremier ds. innowacji, edukacji, nauki i technologii, a także minister transformacji cyfrowej, jest kuratorem projektu „Armia dronów”. W 2020 roku uruchomił aplikację „Dija”, która stała się kluczowym elementem koncepcji „państwa w smartfonie”. Pod jego kierownictwem Ukraina poczyniła znaczące kroki na drodze do cyfryzacji usług publicznych, wdrożenia elektronicznego obiegu dokumentów i rozwoju branży IT. <frame>
Rewolucja AI nad Dnieprem
Natalia Żukowska: – Ukraina jest jednym z najbardziej zdigitalizowanych państw świata. W państwowej aplikacji „Dija” regularnie pojawiają się nowe, rewolucyjne usługi, mające ułatwić życie ludziom i ograniczyć korupcję w państwie. W czym wyprzedzamy inne kraje?
Mychajło Fedorow: – Ukraina rozpoczęła swoją drogę do cyfryzacji w 2019 roku. Postawiliśmy sobie ambitny cel: zbudować najbardziej komfortowe cyfrowe państwo na świecie. Mieliśmy jasną wizję, skuteczny zespół i wsparcie prezydenta.
W ciągu sześciu lat udało nam się przejść transformację, która niektórym krajom zajęła 20 lat. Większość tej drogi przebyliśmy w warunkach wojny na pełną skalę
W rankingu Online Services Index, międzynarodowym badaniu E-Government Development Index, ze 102. miejsca pod względem rozwoju usług publicznych awansowaliśmy na miejsce piąte. Dzięki sztucznej inteligencji za dwa lata możemy znaleźć się w pierwszej trójce.
Nasza przewaga polega na szybkości podejmowania decyzji, elastyczności i zdolności dostosowywania się do nowych wyzwań. Już teraz z „Dija” korzysta ponad 22,5 miliona Ukraińców. W aplikacji dostępnych jest 30 dokumentów, ponad 40 serwisów i z górą 130 usług. Uruchomiliśmy usługę „Małżeństwo online” i staliśmy się pierwszym krajem na świecie, w którym cały cykl zawierania małżeństwa można przejść w aplikacji. Obecnie pracujemy nad wdrożeniem sztucznej inteligencji, by zoptymalizować procesy i działać jeszcze szybciej.
„Podczas gdy świat dyskutuje o wpływie sztucznej inteligencji, Ukraińcy już ją widzą, czują i wykorzystują” – twierdzą eksperci. Co to oznacza?
Trwa rewolucja AI, która zmieni większość procesów na świecie. Każda firma stanie się firmą AI, a każdy rząd – rządem AI. Zdefiniowaliśmy naszą misję w zakresie sztucznej inteligencji: do 2030 roku znaleźć się w pierwszej trójce krajów świata pod względem poziomu rozwoju i wdrażania rozwiązań AI w sektorze publicznym. By zrealizować tę misję, utworzyliśmy WINWIN AI Center of Excellence. Jego głównym zadaniem jest integracja sztucznej inteligencji z sektorem państwowym, obronnością, medycyną, edukacją i biznesem. Już teraz integrujemy AI z „Dija, „Mrija” [aplikacja edukacyjna], technologiami obronnymi itp.
Co AI robi już lepiej niż ludzie?
Przetwarza duże ilości danych, analizuje, porównuje, wykrywa prawidłowości, prognozuje ryzyko itp. Sztucznej inteligencji można powierzyć wiele rutynowych zadań, wykorzystując czas na ważniejsze i bardziej strategiczne zadania. Zarazem szybki rozwój AI nie oznacza, że ona zastąpi człowieka. To skuteczne narzędzie, które wzmacnia nasze możliwości.
Roje dronów jak jeden organizm
Jak sztuczna inteligencja pomaga w obronie?
Obecnie sztuczna inteligencja jest jednym z głównych kierunków rozwoju technologii dla potrzeb frontu. To drony z widzeniem maszynowym, które samodzielnie namierzają cele, systemy omijające środki przeciwdziałania elektronicznego, a nawet roje dronów działające jak jeden organizm. Dziś w Ukrainie działa ponad 100 firm produkujących drony z widzeniem maszynowym. Istnieją również bardzo precyzyjne ukraińskie odpowiedniki Lancetów [rosyjskie drony kamikadze – red.], które dzięki sztucznej inteligencji samodzielnie rozpoznają cele i namierzają je. Sztuczna inteligencja jest również wykorzystywana w rozpoznaniu: analizuje filmy z dronów i automatycznie identyfikuje sprzęt lub kryjówki wroga. Przyspiesza to podejmowanie decyzji i zmniejsza obciążenie operatorów.
Mychajło Fedorow i amerykański historyk i przyjaciel Ukrainy Timothy Snyder testują roboty na poligonie
Wdrożenie AI otwiera nowe możliwości dla wojska na polu bitwy. Na przykład na platformie Brave1 zarejestrowano ponad 200 projektów wykorzystujących metody AI/ML [uczenie maszynowe] o różnym stopniu gotowości technologicznej. Już ponad 70 projektów wykorzystujących sztuczną inteligencję i widzenie maszynowe jest wykorzystywanych przez wojsko. Ważne, by zrozumieć, że technologie AI można dostosować do nowych zadań i platform.
Dlatego dziś kluczowe znaczenie ma nie tylko tworzenie sprzętu, ale także inwestowanie w oprogramowanie, które „nadaje” mu inteligencję
Gromadzenie dowodów zbrodni wojennych i lokalizowanie podejrzanych, rozpoznawanie twarzy, sterowanie dronami, wykrywanie dezinformacji i propagandy, rozminowywanie... Gdzie jeszcze wykorzystuje się dziś sztuczną inteligencję?
W Ministerstwie Cyfryzacji jako MVP [Minimum Viable Product, tj. najprostsza wersja robocza danego produktu – red.] dla całego rządu – czyli na własnym przykładzie – pokazujemy, jak technologie mogą zoptymalizować pracę. W sektorze publicznym jest wiele zadań dla sztucznej inteligencji. Może ona zoptymalizować procesy w służbach wsparcia, pomagać kierownictwu w podejmowaniu decyzji na podstawie dużej ilości danych itp. Sztuczna inteligencja znacznie przyspiesza również pracę aparatu państwowego dzięki optymalizacji rutynowych zadań. W szczególności prawnicy Ministerstwa Cyfryzacji aktywnie wykorzystują AI do cyfrowej ekspertyzy aktów normatywno-prawnych oraz do analizy i tłumaczenia prawodawstwa europejskiego.
Niedawno powiedział Pan, że ukraińscy twórcy najnowszych technologii obronnych pracują nad tajnym produktem, który zapewni siłom zbrojnym znaczną przewagę na polu bitwy i pozwoli zmienić przebieg wojny. O co chodzi?
Jednym z głównych gamechangerów [innowacyjnych pomysłów, które zmieniają zasady gry – red.] w wojnie stały się drony. Widzimy przypadki, kiedy drony niszczą strategiczne siły powietrzne na terytorium wroga. Drony morskie są w stanie atakować mosty, niszczyć wrogie statki, a nawet samoloty. FPV [drony z podglądem na żywo], koptery i inne bezzałogowe statki powietrzne istniały już przed inwazją, ale nie były wykorzystywane w nowoczesnej doktrynie wojennej.
Nowa idea technologiczna, która zmieni zasady gry, już istnieje. Jest ona również związana z bezzałogowymi statkami powietrznymi, a jej zastosowanie doprowadzi do nowego etapu wojny technologicznej
We współczesnej wojnie drony mają znaczenie kluczowe
By wróg nie przeszedł
Jakie kluczowe usługi cyfrowe pojawią się w aplikacji „Dija” do końca 2025 roku?
Obecnie pracujemy nad uruchomieniem asystenta AI w „Dija”; pojawi się na portalu już w najbliższym czasie. Również w tym roku planujemy cyfryzację 90% usług dla kierowców; w zasadzie będzie to rewolucja w tej dziedzinie. Osobno pracujemy nad profilem weterana w „Dija”. Aplikacja automatycznie rozpozna, czy dana osoba jest weteranem, by dostosować dla niej interfejs. W takim profilu „Dija” zostaną zebrane wszystkie usługi dla weteranów.
Jakie są wyniki uruchomienia chatbota eWróg [Ukraińcy mogą tam zgłaszać, że widzieli wrogi sprzęt lub okupantów – red.] w „Dija”? Czy ta inicjatywa przynosi realną pomoc?
Od początku inwazji generowano dużą ilość treści od Ukraińców. Mieliśmy świadomość, że potrzebne jest bezpieczne narzędzie do szybkiego przekazywania informacji od ludzi do Sił Zbrojnych Ukrainy. Tak powstał pomysł stworzenia chatbota eWróg. Zespół uruchomił go w ciągu dwóch tygodni, tworząc „narzędzie ludowego wywiadu”. Główną różnicą w stosunku do innych botów jest autoryzacja za pomocą aplikacji „D?ja”. To konieczne, by dywersanci nie mogli spamować systemu fałszywymi zdjęciami lub filmami. Dzięki temu byliśmy pewni, że zgłoszenia są wysyłane właśnie przez Ukraińców. Przy tym każde z nich jest zanonimizowane.
Chatbot eWróg został wykorzystany przez ponad 674 tysiące Ukraińców. To narzędzie naprawdę działa. Są przypadki, kiedy jedna kolumna rosyjskiego sprzętu wojskowego była rejestrowana przez mieszkańców dziewięciu miejscowości na całej trasie o długości 100 km
Aplikacja eWróg
Czy Ukraina planuje przeprowadzić w „Dija” wybory i spis ludności?
Zespół Ministerstwa Cyfryzacji i Komunikacji nie pracuje nad tym. Wprowadzenie głosowania elektronicznego w „Dija” przed pełnoskalową wojną nie było jednym z naszych priorytetów. Obecnie brakuje nawet podstaw prawnych do wprowadzenia wyborów online w „Dija”. Wymaga to decyzji centralnej komisji wyborczej. Konieczne jest również opracowanie i przyjęcie odpowiedniej ustawy o głosowaniu przez Internet.
Jeśli chodzi o spis ludności, to przed inwazją planowaliśmy przeprowadzić ogólnokrajowy spis ludności w 2023 roku. Pracowaliśmy nad projektem, który miał uczynić ten proces technologicznym i cyfrowym. Jednak w czasie stanu wojennego spis ludności nie jest przeprowadzany.
Po 24 lutego 2022 roku Ukraina doświadczyła ponad dwóch tysięcy oficjalnie zarejestrowanych cyberataków. Jakie są główne wyzwania w zakresie cyberbezpieczeństwa, przed którymi stoi Ministerstwo Transformacji Cyfrowej w czasie wojny?
Zespół Ministerstwa Cyfryzacji odpowiada za bezpieczeństwo „Dija” i produktów cyfrowych, które tworzymy. Budowaliśmy tę aplikację w latach 2019-2020, już podczas wojny. Analizowaliśmy i prognozowaliśmy możliwe cyberataki i zagrożenia. Dlatego do architektury aplikacji podeszliśmy z uwzględnieniem wszystkich możliwych zagrożeń. Dwukrotnie przeprowadziliśmy program Bug Bounty, w ramach którego etyczni hakerzy testowali aplikację i szukali luk w zabezpieczeniach. To były testy awaryjne „Dija”, podczas których nie wykryto żadnych krytycznych luk. Ale to nie wszystko.
Ważną decyzją było utworzenie tak zwanego Red Team – zespołu, który celowo „atakuje” państwowe systemy informacyjne i znajduje luki, by poprawić poziom ochrony usług
W ten sposób stale potwierdzamy bezpieczeństwo „Dija”. Ta kwestia jest dla nas priorytetowa.
Mychajło Fedorow podczas prezentacji
Czy przedstawiciele państw europejskich zwracają się do was z prośbą o wdrożenie u siebie inicjatyw podobnych do „Dija”? Otrzymaliście jakieś propozycje współpracy?
Tak, zainteresowanie stale rośnie. Nie tylko technologią, ale także naszym doświadczeniem i podejściem. Uważamy, że najcenniejsze jest nie tylko „przekazanie kodu”, ale podzielenie się całościową architekturą państwa cyfrowego, wizją i logiką instytucjonalną, którą budowaliśmy podczas wojny. Na przykład współpracowaliśmy z Estonią nad pilotażowym projektem mRiik. Testy beta przebiegły pomyślnie, a 85% użytkowników było zadowolonych.
Niedawno Estonia uruchomiła nową aplikację rządową, opracowaną w oparciu o doświadczenia z naszej współpracy. Udostępniliśmy kod „Dija”
Ukraina już dzieli się z UE doświadczeniem swoich cyfrowych rozwiązań, w szczególności w procesie tworzenia europejskiego portfela cyfrowej tożsamości. W Ukrainie działa również drugie na świecie centrum zarządzania technologicznego GGTC, otwarte we współpracy ze Światowym Forum Ekonomicznym. To platforma współpracy, wymiany technologii i skalowania najlepszych rozwiązań govtech. Najważniejsze, że nadal koncentrujemy się na tym, jak stworzyć najbardziej komfortowe państwo cyfrowe na świecie. To dążenie pomaga zrozumieć, czego potrzebują obywatele, jak zmienia się zachowanie konsumentów i co musimy zrobić, by osiągnąć nasz cel.
O jakim poziomie wykorzystania sztucznej inteligencji i stworzeniu jakiej aplikacji w państwie myślicie?
Obecnie przekształcamy „Dija” w agenta AI. Wkrótce na portalu „Dija” pojawi się inteligentny asystent, dzięki któremu będzie można uzyskać pierwszą usługę: zaświadczenie o dochodach. W przyszłości sztuczna inteligencja będzie towarzyszyć człowiekowi podczas uzyskiwania usługi, będzie też można zwrócić się do niej głosowo. To nowy etap rozwoju cyfrowego państwa – i już nie marzenie, a najbliższa rzeczywistość.
Czat GPT już dawno zastąpił mi Google
Sztuczna inteligencja staje się częścią życia każdego z nas. Czy Panu też w czymś pomaga?
ChatGPT już dawno zastąpił mi Google. Codziennie staram się testować nowe usługi oparte na sztucznej inteligencji, korzystam z ChatGPT, Claude AI, Google AI Studio. Stworzyłem sobie asystenta, który uczy mnie szybkiego czytania: codziennie wyznacza mi określone zadania, które pozwalają mi więcej czytać i zgłębiać określone tematy.
Korzystam z AI codziennie do różnych celów: wyszukiwania informacji, analizy, strukturyzacji, generowania pomysłów, wyboru książek na określone tematy itp. Testuję również asystenta AI, który jest zintegrowany z pocztą i kalendarzem zadań. To optymalizuje mój czas i przyspiesza pracę.
Obecnie powstaje tak wiele narzędzi AI, że potrzebny jest już osobny agent, który będzie systematyzował wszystkie nowe produkty z wykorzystaniem sztucznej inteligencji
Jak się zostaje specjalistą AI? To nowy, ale już bardzo poszukiwany zawód. Czy w Ukrainie naprawdę są świetni specjaliści AI? Co potrafią?
Kiedy uruchamialiśmy WINWIN AI Center of Excellence, szukaliśmy do zespołu menedżera, który będzie odpowiedzialny za rozwój sztucznej inteligencji. Początkowo planowaliśmy zatrudnić jedną osobę na stanowisko Chief AI Officer of the Ministry of Digital Transformation. Jednak w trakcie procesu stanowisko to uległo transformacji i wybraliśmy dwie osoby: kierownika wyższego szczebla, odpowiedzialnego za wdrażanie i rozwój sztucznej inteligencji w firmie (CAIO), oraz dyrektora technicznego, specjalizującego się w sztucznej inteligencji (AI CTO).
Na te stanowiska zgłosiło się około 100 osób, ekspertów wysokiego szczebla, świetnych specjalistów z firm technologicznych. To pokazuje, że w Ukrainie istnieje już silna społeczność AI. W naszym kraju jest około 5200 specjalistów ds. sztucznej inteligencji (ML&AI), a ich liczba stale rośnie
Równolegle biznes zaczyna wprowadzać oddzielne stanowiska specjalistów AI, dynamicznie rozwija się kierunek konsultingu AI, pojawiają się nowi eksperci, którzy tworzą własne produkty lub pomagają w integracji AI w firmach.
Widzi Pan w sztucznej inteligencji jakieś zagrożenia?
AI stwarza nam nowe możliwości, ale stanowi też wyzwanie dla państwa, biznesu i społeczeństwa.
Jak w przypadku każdej technologii, wszystko zależy od tego, w czyich rękach znajdzie się to narzędzie i w jakim celu będzie wykorzystywane
Dlatego tak ważne jest świadome rozwijanie sztucznej inteligencji z jasnymi regulacjami, standardami etycznymi i stałym dialogiem między państwem, biznesem i społeczeństwem. Ukraina opublikowała już białą księgę dotyczącą regulacji sztucznej inteligencji, która opisuje nasze podejście do rozwoju i innowacji, polegające na równowadze między innowacjami a ochroną praw człowieka.
Cała Polska żyje wynikami wyborów prezydenckich. Kandydat centrowej Koalicji Obywatelskiej otrzymał 49,11 proc. głosów, Karol Nawrocki, utożsamiany z Prawem i Sprawiedliwością - 50,89 proc. Ten drugi zwyciężył, choć to najmniejsza różnica w głosach w historii Polski. W sierpniu zostanie zaprzysiężony na prezydenta i wraz z rodziną, żoną i trojgiem dzieci, wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego.
Szczególne zainteresowanie budzi Marta Nawrocka, jego żona, 39-letnia urzędniczka państwowa i matka trojga dzieci. I lojalna żona.
Początkowo w kampanii Nawrockiego nie było jej widać. Włączyła się - lub została włączona - później, ale kiedy już dołączyła do męża, była widoczna. Nie tylko w spotkaniach wyborczych czy na wiecach, ale także podczas lepienia pierogów w kołach gospodyń wiejskich, wizyt w domu dziecka czy uprawiania sportu. Niektóre zdjęcia czy relacje zamieszczała w mediach społecznościowych.
W przeciwieństwie do Małgorzaty Trzaskowskiej, życiowej towarzyszki Rafała Trzaskowskiego, prawie zawsze była w tle, pół kroku z tyłu - nie obok. Nie próbowała, jak Trzaskowska, nawiązać szczególnej więzi z kobietami, próbując mobilizować je do głosowania. Po prostu była przy mężu. Klasycznie. Tradycyjnie.
Bo to właśnie na tradycję stawia i PiS, i Karol Nawrocki. A tradycja w tym wydaniu oznacza żonę przy mężu, lojalną, konserwatywną, stojącą krok z tyłu, ale widoczną. Jako symbol starego porządku.
"Za nami ciężka i momentami brutalna kampania wyborcza. Państwa głosy sprawiły, że zostałem wybrany na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. To wielka odpowiedzialność i zobowiązanie. Przyjmuję tę decyzję z pokorą oraz szacunkiem" — napisał Karol Nawrocki po tym, jak Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki wyborów.
To, oczywiście, diametralna w życiu także dla jego rodziny. Marta Nawrocka mówiła, że w rodzinie "jeden polityk wystarczy", co może wskazywać, że nie będzie chciała, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, żony prezydenta Andrzeja Dudy i obecnej Pierwszej Damy, angażować się w te kwestie, które najbardziej rozgrzewają społeczeństwo i interesują wyborców. Jak prawa reprodukcyjne, w tym prawo do aborcji, czy związki partnerskie. Jak będzie - czas pokaże.
"Chciałabym być blisko ludzi" – mówiła w rozmowie z prawicową stacją TV Republika, zręcznie uchylając się od wypowiedzi na temat palących kwestii społecznych. "Nie jestem politykiem. Jeden polityk w rodzinie wystarczy" – mówiła. Kiedy media zajmowały się zarzutami wobec Nawrockiego, wśród których znalazło się oskarżenie o przejęcie mieszkania emeryta, udział w kibolskich ustawkach, zażywanie nielegalnych substancji czy sutenerstwo, o czym szeroko rozpisywały się zarówno polskie, jak i światowe media - mówiła, że "Karol to dobry człowiek". Lojalny. Dba o rodzinę. no i : najlepszy przyjaciel.
W dzieciństwie i młodości trenowała balet, nie podążała jednak za artystyczną drogą. Studia skończyła na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a przez ostatnie kilkanaście lat pracowała w Krajowej Administracji Skarbowej, zajmując się kontrolą przemysłu naftowego, spirytusowego oraz nielegalnego hazardu. "Wchodzimy do nielegalnych punktów z grami hazardowymi, zatrzymujemy ludzi, zabezpieczamy automaty, gotówkę, prowadzimy czynności procesowe" - tak opowiadała o tym, czym się zajmuje, w "Super Expressie". Do swoich obowiązków zawodowych odniosła się także na scenie podczas jednego ze spotkań wyborczych, w których towarzyszyła mężowi. Tak odniosła się do zarzutów o powiązania jej męża ze środowiskiem przestępczym i nazywanie go "gangsterem": Ja gangsterów ścigam, nie wychodzę za nich za mąż.
Marta i Karol Nawrocki podczas wyścigu w Przemyślu, 30.03.2025. Zdjęcie: Kamil Krukiewicz/Reporter
Lojalna żona na czas kampanii wzięła urlop, a decyzja o udziale Nawrockiego w kampanii miała być wspólna. "Położyliśmy na stół wszystkie za i przeciw. Wiedzieliśmy, że skoro przychodzi spoza polityki, to będzie się musiał nauczyć tych reguł. Nie był też szeroko znany poza gronem osób interesujących się historią. I to ode mnie wtedy padło: 'To wymagające zadanie, ale jeśli się na to decydujemy, wygrasz te wybory'" - tak opowiadała o tej decyzji w jednej z rozmów.
Kiedy była pytana przez media, czym szczególnie chciałaby się zainteresować jako pierwsza dama, odpowiadała, że młodzieżą, "zwłaszcza tą z problemami osobistymi i psychicznymi". Mówiła też, że ważne są sprawy osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. " Na pewno będę chciała być taką osobą, która będzie blisko ludzi" - deklarowała.
To ważne deklaracje, zwłaszcza w kontekście kryzysu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, rosnącej liczby seniorów oraz ogromnej rzeszy osób z niepełnosprawnościami, których sprawy wciąż odkładane są "na później". Czas pokaże, jak poradzi sobie z rolą pierwszej damy. Czy, wzorem Agaty Kornhauser-Dudy, będzie milczała w najważniejszych sprawach społecznych, czy będzie się angażować, jak Jolanta Kwaśniewska czy Maria Kaczyńska. Na razie pewne jest - jak wynika z jej aktywności w kampanii - że będzie lojalnie stała przy mężu. Nawet, jeśli krok z tyłu.
Można ją umownie nazwać „listą Nawrockiego”. Prawdą jest, że Polska to republika parlamentarno-prezydencka, w której formalne kompetencje głowy państwa nie są obszerne. Jednak wypowiedzi Karola Nawrockiego podczas wyścigu prezydenckiego wymagają od Ukrainy radykalnych zmian w podejściu do dialogu z Warszawą. Obecny prezydent-elekt jest katalizatorem potrzebnych zmian w stosunkach Polski i Ukrainy, dlatego „listę Nawrockiego” należy tworzyć już teraz.
Nowy traktat o przyjaźni i współpracy. Warto przypomnieć, że Traktat o dobrym sąsiedztwie, przyjaznych stosunkach i współpracy między Ukrainą a Rzecząpospolitą Polską został podpisany i ratyfikowany jeszcze w 1992 roku. Jest to logiczne, biorąc pod uwagę pierwszeństwo Polski w kwestii uznania niepodległości Ukrainy, jednak dziś przyjęcie nowej wersji Traktatu jest krokiem aktualnym. Warszawa i Kijów rozpoczęły odpowiednie konsultacje u szczytu kadencji prezydenta Andrzeja Dudy, a zakończenie tego procesu pozwoliłoby przerzucić logiczny pomost między jedną a drugą prezydenturą.
Decyzja o kontynuacji ekshumacji ofiar Wołynia. Decyzja o przeprowadzeniu ekshumacji w Pużnikach (obwód tarnopolski) pozwoliła zneutralizować negatywny efekt kolejnego aktu wandalizmu na mogile żołnierzy UPA na górze Monastyr. Jednak kontynuacja ekshumacji jest logiczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Nawrocki przed wyborem na prezydenta RP był prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Krok ten pozwoli zminimalizować negatywne skutki oczekiwanego udziału Karola Nawrockiego w lipcowych wydarzeniach związanych z agresywnym upamiętnianiem ofiar Zbrodni Wołyńskiej.
Zaangażowanie Polski jako mediatora w proces negocjacyjny z FR. Warszawę charakteryzują niebezpodstawne ambicje dyplomatyczne. Choć prezydent Polski, w odróżnieniu od swojego ukraińskiego odpowiednika, nie nominuje ministrów obrony i spraw zagranicznych, będzie starał się wpływać na politykę zagraniczną i obronną. Dlatego aktywniejsze pośrednictwo Polski w dialogu rosyjsko-ukraińskim może być korzystne zarówno dla Kijowa, jak i dla Warszawy.
Udział w obchodach piątej rocznicy utworzenia Trójkąta Lubelskiego. W tym roku ta geopolityczna konstrukcja w regionie bałtycko-czarnomorskim obchodzi swoje pięciolecie, jednak w ostatnich miesiącach w polskiej retoryce polityki zagranicznej bardziej widoczny jest Trójkąt Weimarski (Niemcy – Polska – Francja). Niemniej jednak zarówno Trójkąt Lubelski, jak i utworzona dziesięć lat temu w tym mieście Polsko-Litewsko-Ukraińska Brygada im. Księcia Konstantego Ostrogskiego, mogą służyć wzmocnieniu bezpieczeństwa regionalnego. Warto to „sprzedać” Karolowi Nawrockiemu i członkom jego zespołu.
Aktywizacja udziału Ukrainy w projekcie Trójmorza. Zainicjowany przez prezydentów Polski i Chorwacji projekt rozwoju krajów między Adriatykiem, Bałtykiem a Morzem Czarnym powinien politycznie przetrwać swoich założycieli – Andrzeja Dudę i Kolindę Grabar-Kitarović. Dla Karola Nawrockiego może to być element własnej aktywności w polityce zagranicznej, a dla Ukrainy – szansa na zwiększenie podmiotowości na arenie międzynarodowej. Ponadto Ukraina posiada rozbudowany system przesyłu gazu, który należy wykorzystywać do tranzytu gazu ziemnego.
Wznowienie dialogu na temat udziału Polski w procesie odbudowy Ukrainy. Przedstawiciele polskiego biznesu od ponad dwóch lat próbują uzyskać od Ukrainy odpowiedź na pytanie dotyczące ich udziału w procesie odbudowy Ukrainy. Słusznie przypuszczają, że przedstawiciele różnych korporacji transnarodowych mogą ich odsunąć dosłownie w ostatniej chwili. Warto tu przypomnieć obietnicę Nawrockiego z debaty telewizyjnej o „wysyłaniu na Ukrainę nie polskich żołnierzy, a polskich biznesmenów” i podchwycić ją.
Promowanie „nowego prometeizmu”. Opierając się na publicznym wizerunku nowo wybranego prezydenta Polski, Ukraina mogłaby zaproponować mu „nowy prometeizm” – koncepcję przeciwdziałania Rosji i jej wpływom w regionie bałtycko-czarnomorskim. Twórczo reinterpretując dziedzictwo Józefa Piłsudskiego, ukraińskie kierownictwo mogłoby spróbować stworzyć atmosferę zaufania w stosunkach z Warszawą.
Zamiast posłowia. Ukraina ma dwa miesiące na sformułowanie polityki wobec Nawrockiego i Polski, na czele której stanie on w sierpniu. Piłka jest po stronie ukraińskiej, i szanse na porozumienie z politykiem będącym nową postacią w polityce są wysokie.