Exclusive
20
min

Reżyserka Iryna Cilyk: "Wiem już jak to jest być żoną, do której z wojny wrócił nieznajomy"

"Nie rozumiałam, jak z nim żyć, a on nie rozumiał, jak żyć w pokoju. Dużo czasu zajęło nam ponowne zbudowanie wspólnego obszaru intymności" - mówi znana reżyserka filmowa

Anna Łodygina

Reżyserka filmowa Iryna Cilyk i Anna Łodygina - dziennikarka sestry.eu podczas wywiadu . Zdjęcie: Tymofii Klubenko

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Spotykamy się z Iryną Cilyk rano po prezentacji jej drugiego filmu "Ja i Feliks", na festiwalu filmowym "Ukraina!" w Warszawie. Film jest adaptacją powieści jej męża, pisarza Artema Czecha "Kim jesteś?", opowiadającej o dorastaniu młodego chłopca Tymofieja w latach 90. i jego relacjach z dorosłymi, które zostały zniszczone przez erę postsowiecką. Za kilka godzin dowiemy się, że film zdobył specjalne wyróżnienie na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.

На знімальному майданчику фільму Ірини Цілик «Я і Фелікс». Фото: Павло Шевчук

Historia, która wydawała się zrozumiała tylko dla osób z podobną przeszłością, znalazła fanów w innych krajach. Świadczy o tym w szczególności nagroda na Festiwalu Filmowym Giffoni we Włoszech, kraju, który kompletnie nie wie, czym był Związek Radziecki. To samo można powiedzieć o debiucie Iryny, dokumencie "Ziemia jest niebieska jak pomarańcza", o matce z czwórką dzieci, która przez sześć lat mieszkała w strefie frontowej Donbasu. Film zdobył ponad 30 prestiżowych międzynarodowych nagród i nadal jest prezentowany za granicą. Iryna Cilyk w wywiadzie dla Sestry.eu opowiedziała o załamaniu się postrzegania Ukrainy przez Zachód, próbach nakłonienia ukraińskich artystów do współpracy z rosyjskimi intelektualistami, kryzysie ukraińskiego przemysłu filmowego i jej osobistych doświadczeniach podczas wojny.

AnnaŁodygina: W ostatnich latach dużo podróżowałaś na międzynarodowe festiwale, prezentacje, panele dyskusyjne i spotykałaś się z publicznością w różnych krajach. Czy ludzie za granicą rozumieją, że Rosja od dziesięcioleci terroryzuje nasz kraj, zabija ludzi, niszczy ukraińską inteligencję i organizuje Hołodomor?

Iryna Cilyk: Przynajmniej teraz nie musimy już tłumaczyć i udowadniać, że my, Ukraińcy, istniejemy. Pamiętam, jak podróżowaliśmy na początku rosyjskiej inwazji w latach 2014-2015, to był zupełnie inny poziom dyskusji. Mówiono nam o wojnie domowej na Ukrainie. Nasz kraj był postrzegany jako satelita rosyjskiego świata i jego kultury. W ciągu ostatnich dwóch lat zobaczyłam ogromny postęp, abstrahując od konkretnych ludzi, którzy czasami rozczarowują. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się, że dziś świat chce poznać Ukrainę.

Często słyszę, jak obcokrajowcy zastanawiają się, w jaki sposób przegapili istnienie tak odrębnego, interesującego narodu europejskiego, który dopiero teraz zaczynają odkrywać. Oczywiście są też inne poglądy i reakcje. Czasem spotykam się z arogancją ludzi Zachodu, którzy wciąż wierzą, że wiedzą o nas coś lepiej. Czasami ludzie nie chcą zmieniać optyki, do której są przyzwyczajeni i generalnie przyznać, że mogli się w czymś mylić. Niepokojące są zwłaszcza próby pouczania nas, "barbarzyńców", przez niektórych przedstawicieli cywilizowanego świata, jak mamy się zachowywać, gdy zaprasza się nas do współpracy z rosyjskimi intelektualistami.

AŁ: Jakie argumenty podają przedstawiciele cywilizowanego świata, gdy próbują posadzić Ukraińców i Rosjan w tym samym panelu dyskusyjnym?

IC: Mówi się, że jesteśmy tak obsesyjnie skupieni na własnej tragedii, że nie potrafimy wyjść poza nią. Dotyczy to zwłaszcza starej Europy - Niemców, Francuzów i tak dalej - którzy uważają, że pewne lekcje z przeszłości dają im prawo do zrozumienia sytuacji. Albo kryje się za tym wiele strachu. Uważają, że powinni szukać więzi z potencjalnymi sojusznikami i że jest to coś, co może przynieść im tylko korzyści. Zdaniem Zachodu powinniśmy budować relacje z rosyjskimi intelektualistami, którzy są w opozycji do obecnego rosyjskiego rządu. Ale po pierwsze, wróg mojego wroga nie zawsze jest moim przyjacielem i sojusznikiem. Po drugie, uporczywe próby łączenia nas z rosyjskimi intelektualistami są bardzo przedwczesne. Rozumiem, że analogie historyczne mogą nie być całkowicie odpowiednie, ale wyobraźmy sobie lata 1943-1944. Nie było tendencji, by niemieccy intelektualiści sprzeciwiający się nazistowskim Niemcom spotykali się przy wspólnych okrągłych stołach z Żydami, Polakami, Ukraińcami itp. Być może były takie momenty. Ale pole do poważnych dyskusji i ewentualnego dialogu pojawiło się później.  

AŁ: Niemcy po zakończeniu II wojny światowej również nie od razu zdali sobie sprawę z tego, co się stało. Zrobiło to dopiero następne pokolenie...

IC: Tak, potrzeba czasu na pełną refleksję. Wojna w Ukrainie wciąż trwa, Rosja nie przyznała się do winy, a rana jest otwarta. A oni próbują nas jak najszybciej nas zjednoczyć. Te uporczywe wezwania do dialogu i współpracy są formą przemocy.

AŁ: Jednocześnie w ciągu ostatniego półtora roku Rosja zwiększyła swoją obecność w przestrzeni kulturalnej za granicą - w przeciwieństwie do naszej niekonsekwentnej polityki. Wydaje się wręcz, że ukraiński rząd robi wszystko, by uniemożliwić działanie sektora kultury. Możemy przypomnieć mianowanie niekompetentnej osoby, która nie ma nic wspólnego z kinem, na stanowisko szefa Państwowej Agencji Filmowej (2 listopada filmowcy zaapelowali do rządu rząd do odwołania kierownictwa Państwowej Agencji Filmowej - red.), naciski i próby zniszczenia Centrum Dovzhenko, konkursy artystyczne, w których miliony środków budżetowych są wydawane na filmy Artema Kolubajewa, współpracownika szefa Administracji Prezydenta Andrija Jermaka. Dlaczego społeczność filmowa nie krzyczy o tym głośno?

CI: Społeczność filmowa jest sparaliżowana strachem przed utratą tych niewielkich możliwości, które dziś ma. To łamie mi serce, zwłaszcza po tym wszystkim, przez co przeszliśmy od czasu Majdanu, i po uświadomieniu sobie, jak ważne jest, aby nie być pozbawionym głosu. Kiedy milczymy, pozwalamy grać sobie i innym według zasad stworzonych przez niegodnych ludzi, którzy naprawdę nie powinni zajmować stanowisk kierowniczych. Mała grupa buntowników, którzy nie boją się głosić prawdy, którzy nie boją się trafić na czarną listę, nie wystarczy. Niestety, nie widzę solidarności społeczności filmowej. Nie chcę też powiedzieć, że ja, w przeciwieństwie do moich kolegów, jestem tak odważna i wiem dokładnie, jak pokonać te smoki. Ale jeśli nie możemy ich pokonać, to zasługujemy na taką przyszłość. Obecna sytuacja wiele mówi o nas jako społeczności: albo pozwolimy się zniszczyć, albo zaczniemy wpływać na to, co się dzieje.

AŁ: Jak sytuacja może się zmienić wraz ze zmianą rządu?

CI: W dużej mierze sami musimy przyczynić się do tej zmiany. Bardzo ważne jest, aby nie milczeć.

AL: Co musi się wydarzyć?

IC: Musimy nazywać rzeczy po imieniu i występować przeciwko dyktaturze złego smaku, korupcji, nieprzejrzystych przetargów itp. Tak wielu naszych kolegów walczy teraz na froncie, broniąc wolności i demokratycznej przyszłości Ukrainy, a my mamy pozwolić, żeby tu dalej trwała wewnętrzna wojna?

AL: Rok temu świat mocno wspierał Ukrainę. Co zrobić, by dalej tak się działo?

IC: Musimy słuchać własnej intuicji, szczerze opowiadać nasze historie. Wciąż słyszę, jak ludzie za granicą mówią, że my, Ukraińcy, jesteśmy niezrozumiali. Ale to wszystko jest procesem i poszukiwaniem, wciąż zastanawiamy się, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Nie da się tego w pełni zrozumieć, nie wiedząc, kim byliśmy. Na przykład dopiero teraz, zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy dotyczących naszych poprzedników, w szczególności intelektualistów XX wieku, którzy byli tak samo młodzi i fajni jak my, ale byli w jeszcze gorszej sytuacji - uwięzieni w systemie sowieckim. Czasami świadomie bronili tego, czego chcieli, wiedząc, że czekają ich tylko represje, więzienie i śmierć. Ile było w tym siły, odwagi, wyzwania i poświęcenia! Mieli znacznie mniej możliwości niż my. Dziś jesteśmy bardziej widoczni dla świata. I to jest przywilej. Jesteśmy słyszani, nasze głosy są obecne, odzyskujemy naszą podmiotowość.

Jednak dziś tracimy również wiele osób z naszego pokolenia. Moi rówieśnicy odchodzą, zanim zdążą opowiedzieć swoje historie. Wciąż nie mogę zaakceptować i zrozumieć śmierci pisarki Viki Ameliny. Miała być na stypendium w Paryżu i pracować nad książką o rosyjskich zbrodniach wojennych na podstawie zeznań różnych kobiet, które zebrała. Książka ta nie zostanie ukończona, nie wspominając o życiu samej Viki, błyskotliwej intelektualistki i matki nastolatka. Jest jedną z wielu osób zabitych przez Rosję. Niedawno na scenie zalałam się łzami, gdy mój kolega Jurko Prochaśko, tłumacz, krytyk literacki i psychoterapeuta, powiedział, że jest nas coraz mniej - skoro tak, to musimy teraz bardziej dbać o siebie nawzajem.

AŁ: W świecie, w którym zdecydowana większość ludzi rozumie, że Rosja zaatakowała Ukrainę, Nawalny wygrywa Oscary w kategorii "Najlepszy film dokumentalny"? Dlaczego? O nagrodę w tej samej kategorii ubiegał się film "Dom z drzazg" o dzieciach z sierocińca w Donbasie. Czy ten film nie jest wystarczająco dobry dla Hollywood? A może ekipa stojąca za filmem o Aleksieju Nawalnym miała więcej pieniędzy na promocję? A może była to decyzja polityczna?

IC: Mówiąc o konkursach i ocenach, nigdy nie można mówić o obiektywizmie. To kombinacja różnych czynników i reguł gry. Oscary to tak naprawdę wielka polityka i wielkie pieniądze. Nie mogę powiedzieć, dlaczego ten konkretny film wygrał, ale na pewno był promowany na poziomie, którego większość z nas nie jest w stanie osiągnąć. Promocja była bardzo intensywna. Zespół filmu o Nawalnym wysłał nawet e-maile do różnych uniwersytetów z informacją o możliwości obejrzenia filmu i wsparcia go.

Zachodowi trudno jest zaakceptować prawdę, że wojna Rosji przeciwko Ukrainie nie jest tylko wojną Putina. Oznacza to przyznanie, że duży kraj z milionami ludzi wspierających swojego przywódcę został tak głęboko zatruty propagandą, że już zamienił się w potwora. To przerażające, zwłaszcza gdy ten potwór wymyka się spod kontroli. Niedawno w Luksemburgu pewien Włoch zwrócił się do mnie ze słowami wsparcia dla Ukrainy. Powiedział, że do niedawna sama myśl o broni nuklearnej i możliwości jej użycia paraliżowała go strachem. Ale teraz zrozumiał, że strach tylko karmi zło. I to jest prawda. Jeśli nie powstrzymamy terrorystów tutaj, rozwiną skrzydła gdzie indziej i podniosą głowy.

AL: Czy Twoje podejście do wychowania dziecka zmieniło się z powodu wojny? Jak bardzo jest ono patriotyczne, biorąc pod uwagę zło wokół i prawdopodobieństwo, że w wieku 18 lat Twój syn może wstąpić do wojska?

IC: Mój syn ma obecnie 13 lat. Już wiem, że uporczywe próby wykształcenia czegoś w dziecku powodują w nim tylko odrzucenie tego. Najlepiej działa osobisty przykład, styl życia rodziców i ich otoczenie. Wiele lat zajęło mi uświadomienie sobie, że mój syn chroni się przed traumami. Jego sposób bycia to maska cynizmu i obojętności. Wydawało się, że moje dziecko, które było bardzo zaangażowane w politykę, życie kraju i weteranów, w końcu zaczęło się dystansować, a nawet ostentacyjnie wszystko dewaluować. Przez długi czas mnie to bolało, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że w rzeczywistości był po prostu przytłoczony wszystkim, co działo się wokół niego i nie mógł już tego wchłonąć. Nie oznacza to, że jest obojętny lub nieczuły. Wystarczy go trochę dotknąć, a zdasz sobie sprawę, że w środku jest zupełnie inny, niż stara się pokazać.

Reżyserka filmowa Iryna Cilyk i jej mąż, pisarz Artem Czech. Zdjęcie z prywatnego archiwum

AL: Niedawno napisałaś na Facebooku, że po tym jak Twój mąż przyznał, że dwukrotnie służył w siłach zbrojnych, pewna kobieta poprosiła Cię o radę, jak zbudować relację z własnym mężem, który również wrócił z wojny. Stracili bliskość i czułość. Jak Ty i Artem przechodzicie przez ten proces?

IC: Jest to dla mnie osobny bolesny temat. Byłam już w roli kobiety, do której wrócił z wojny obcy mężczyzna i nie rozumiałam jak z nim żyć, a on nie rozumiał jak żyć w pokoju. Dużo czasu zajęło nam zbudowanie na nowo wspólnej intymności. Był przygnębiony. Potem przypadkowo dołączył do zespołu artystów, którzy tworzyli rekwizyty do różnych projektów. Po raz pierwszy w życiu mój mąż pracował fizycznie i, co dziwne, to go wyciągnęło z depresji.

Kiedy Artem poszedł na wojnę po raz drugi i znów znaleźliśmy się w różnych wymiarach, po pierwsze, odkrył terapię dla siebie, ponieważ to naprawdę mu pomaga, a po drugie, oboje pracowaliśmy nad tym, aby nie stracić emocjonalnej więzi. To codzienna praca, kiedy nieustannie starasz się utrzymać kontakt. Korzystałam z każdej możliwej okazji, by go odwiedzać.

Kiedy widzę, jak wiele rodzin w tej sytuacji się rozpada, nawet w moim kręgu, pęka mi serce. Będzie jeszcze więcej rozwodów. W tym samym czasie, być może nowe rodziny powstaną na zgliszczach. Tak czy inaczej, wojny i wszelkie inne wstrząsy niszczą wiele rodzin. To wielkie nieszczęście i wielkie wyzwanie dla wszystkich.

AL: Nie możesz zaakceptować wszystkiego, co się dzieje, ale musisz nauczyć się z tym żyć. Czy znalazłeś sposób na poradzenie sobie z bólem?

IC: Nie nauczyłam się. Jestem bardzo emocjonalna i empatyczna, za dużo na siebie biorę. Czasami wpadam w doły psychiczne i nie mogę się z nich wydostać. A potem, przeciwnie, mocno odczuwam chwile szczęścia. I jestem za to bardzo wdzięczna, bo widzę wokół siebie ludzi, którzy stracili tę zdolność, którzy leczą się na depresję, którzy nie potrafią już czuć się szczęśliwi nawet przez chwilę. Bardzo się boję, że ja też gdzieś to stracę.

Pogodziłam się z myślą, że ta wojna będzie trwała zawsze i nie jestem pewna, czy dożyję jej prawdziwego końca. Nawet jeśli walki się zakończą, ta wojna może się powtórzyć. Lewiatan pragnie krwi i wciąż wraca. Gdy tylko przestałam się trzymać nadziei, że "jeszcze rok i koniec", poczułam się lepiej.

AŁ: Wydaje mi się, że nauczyliśmy się żyć chwilą.

IC: Bardzo ważne jest, by nie odkładać życia na później. Zdałam sobie z tego sprawę jeszcze przed inwazją na pełną skalę, kiedy kręciłam film "Ziemia jest niebieska jak pomarańcza" lub kiedy pojechałem do Awdijiwki. Szczególnie uderzyli mnie wtedy nastolatkowie. Za oknem słychać było odgłosy eksplozji, a oni ćwiczyli balet klasyczny, hip-hop, filmowali, śmiali się i zakochiwali po raz pierwszy. Chwila po wojnie może nigdy nie nadejść, ale życie dzieje się dzisiaj. Dlatego bardzo ważne jest, aby nadal żyć. Trzeba nad tym pracować, pomagać sobie. Niestety nie każdego stać na psychoterapeutę.

AŁ: Wielokrotnie prezentowałeś swoje filmy za granicą. Oba opowiadają o ukraińskich realiach. Czy obcokrajowcy je rozumieją?

IC: Mój pierwszy film, "Ziemia jest niebieska jak pomarańcza", wydaje się opowiadać o zwykłej rodzinie żyjącej w zupełnie innym wymiarze dla obcokrajowców. Ale w gruncie rzeczy jest to opowieść o ludziach, którzy w trudnych czasach, na przekór wszystkim okolicznościom, starali się żyć i walczyli o pogodę ducha. Okazało się, że ta historia jest uniwersalna i zrozumiała dla całego świata. Choć bardzo się od siebie różnimy, w ostatecznym rozrachunku wszystkim zależy na podstawowych rzeczach: rodzinie, miłości i sztuce. Niedawno pokazywałam film w Meksyku i byłem pod ogromnym wrażeniem odbioru. Duża publiczność, bardzo emocjonalne recenzje, płaczący starsi ludzie To zawsze porusza. Myślisz: gdzie jesteśmy my, a gdzie oni? Ale tak naprawdę oni też są blisko historii o celebrowaniu życia i szanowaniu śmierci. W meksykańskiej kulturze właśnie o to chodzi.

Myślałem, że drugi film, "Ja i Felix", będzie bardziej rezonował z ludźmi o podobnej przeszłości do naszej - tymi, którzy pamiętają postsowieckie niestabilne czasy. Dlatego było dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdy otrzymaliśmy nagrodę specjalną na włoskim Giffoni Film Festival w kategorii Generator +16. To największy europejski festiwal filmowy dla dzieci i młodzieży. Filmy są oceniane nie przez profesjonalne jury, ale przez 600 włoskich nastolatków. Oznacza to, że mogli porównać się z ukraińskim chłopcem z lat 90. To była dla mnie wielka niespodzianka.

AŁ: Poleć nam do obejrzenia jakiś dobry ukraiński film.

IC: Dystrybutorzy mówią, że w ciągu ostatnich dwóch lat popyt na ukraińskie filmy wzrósł, a ludzie chętnie chodzą na ukraińskie premiery. Jest teraz wiele do obejrzenia. Niedawno się pojawił się dokument "20 dni w Mariupolu" Mścisława Czernowa. W filmie uchwycono straszne wydarzenia, oglądanie go jest bolesne, ale jednocześnie napełniło mnie jakąś dziwną siłą wynikającą z uświadomienia sobie, że te rosyjskie zbrodnie zostały zarejestrowane.

Iryna Cilyk i Anna Łodygina podczas wywiadu. Fot: Tymofij Klubenko


No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Jest autorką projektu o wybitnych postaciach ukraińskiej kultury Powrót do korzeni — programu telewizyjnego na kanale TVP World TV w Polsce oraz na portalach społecznościowych. Pracowała jako redaktorka naczelna internetowej wersji magazynu Elle-Ukraina, redaktorka projektu „Donbas.Reality” w Radiu Svoboda, redaktorka wiadomości i dziennikarka kanału 5.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Ексклюзив
20
хв

Nie trzeba bomb, by wybuchła wojna. Wystarczy dobry fejk

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress