Exclusive
20
min

Wszystko jest okej, dopóki coś nie pieprznie

Kiedy pytają mnie, jak się żyje w mieście 20 kilometrów od linii frontu, sama siebie zadziwiam. Bo odpowiadam: „Normalnie”

Aldona Hartwińska

Kobieta w Kramatorsku sprząta w pobliżu domu uszkodzonego przez rosyjską bombę. w 2025 roku. Zdjęcie: Ukrinform/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Spacer ulicami Kramatorska w niedzielne przedpołudnie pozwala zapomnieć, że kawałek dalej toczą się ciężkie boje, a linia frontu drży od huku artylerii. Choć przymrozek jeszcze kłuje w policzki, słońce grzeje tak mocno, że myśli uciekają ku wiośnie. Ulice tętnią życiem. Gdzie nie spojrzę, przemykają mi przed oczyma kolorowe, kraciaste torby bazarowe przypięte do rowerów, wózeczków, przewieszone przez ramiona. Mieszkańcy idą na zakupy w supermarketach, inni wędrują w kierunku ryneczku, na którym w niedzielny poranek można kupić wszystko: wiejskie jajka, domowe sery i wędliny, suszone ryby, ubrania, wojskowe naszywki, a nawet części do samochodów. Ten miejski kalejdoskop przeplata się ze wszechobecnym kamuflażem mundurów i zielenią wojskowych samochodów. Dwie równoległe rzeczywistości tak mocno ze sobą związane, a zarazem zupełnie sobie obce.

Uliczny schron przeciwbombowy. Zdjęcie autorki

Przed południem otwierają się też liczne restauracje, w których można zjeść dania kuchni ukraińskiej, gruzińskiej, włoskiej czy japońskiej. Kawiarnie serwują kawę i kanapki na wynos, piekarnie od rana wypiekają świeże pieczywo. Pozorny spokój kilka razy na dzień zakłócają syreny alarmu przeciwlotniczego, na które i tak już niewielu zwraca uwagę. Trudno przywyknąć do nieustannego zagrożenia życia, ale też nie da się w tym nieustannym zagrożeniu żyć. Mieszkańcy Kramatorska w tyle głowy mają świadomość niebezpieczeństw, ale do niech przywykli, wkomponowali dźwięki wojny w swoją codzienność. Żyją z dnia na dzień, ciesząc się, że jest prąd, gaz, woda. I że tym razem spadło gdzieś indziej, nie na ich dom. Idą na ten bazarek po jajka, chociaż wiedzą, że to miejsce, szczególnie w niedzielę, to świetny cel. Przecież to wiele razy zdarzało się już wcześniej: w Chersoniu, w Konstantynowce, Pokrowsku. Idziesz ulicą, a śmierć chucha ci na plecy. I nigdy nie wiesz, czy dziś nie przyjdzie kolej na ciebie. Wszystko jest okej, dopóki pocisk nie pieprznie w sklep, w którym właśnie kupujesz żółty ser.

„Pracujemy” – głosi napis na drzwiach jednego z budynków. Zdjęcie autorki

Trzeba żyć 

Słońce już dawno zniknęło za horyzontem i zaczął się wieczorny przymrozek. Kiedy podjeżdżamy do ukrytyego w ciemności blokpostu, dostrzegam parę ulatującą z ust żołnierzy. Uchylam okno i zaczynam swoją standardową przemowę:

– Dobry wieczór, jesteśmy wolontariuszami. Wracamy z…

– Dokąd jedziecie? – przerywa mi w połowie zdania.

– Do Kramatorska.

– Możecie zabrać tego żołnierza? – skinieniem głowy wskazuje mężczyznę w mundurze, na oko 50-letniego. – Jedzie do Iziumu, spóźnił się na ostatni autobus.

– U nas mało miejsca – uśmiecham się – ale damy radę. Niech pan wskakuje!

Razem z nim do samochodu wtacza się przenikający chłód, zapach ziemi i powietrza. Mam wrażenie, że większość żołnierzy walczących na pierwszej linii frontu pachnie tak samo. Ziemią, którą wyzwalają, i wiatrem. 

Na początku wymieniamy się kurtuazyjnymi frazami o autobusach, które mimo wojny kursują między przyfrontowymi miastami. Ale rozmowy z wojskowymi zawsze schodzą w jedną stronę. Wolontariusze są taką grupą, która widziała więcej i więcej rozumie. Czasami otwierają się więc przed nami bardziej niż przed swoimi bliskimi, których starają się nie obciążać. A potrzebują być wysłuchani.

Plakat z informacją na temat bezpłatnej ewakuacji z miasta. Zdjęcie autorki

– Polacy uratowali mi życie – żołnierz niespodziewanie zmienia temat. – Wasi medycy bojowi ewakuowali mnie, gdy zostałem ranny pod Czasiw Jarem.

– Pamięta pan ich imiona?

– Nie, mało co pamiętam z tego momentu. Wiem, że otoczyli mnie opieką. Nie wiem, kim byli, ale będę im do końca życia wdzięczny. Właśnie wracam ze szpitala w Charkowie, jeszcze mam zawroty głowy i czasem nie dosłyszę.

– I co, wraca pan na front nie wyleczywszy się do końca?

– A jak inaczej?

Andrij służy w 54. brygadzie. Najtrudniejszym momentem była dla niego bitwa o Mariupol. Trafił tam niemal od razu po zgłoszeniu się do armii na ochotnika. Na dźwięk słowa „Azowstal” marszczy mu się czoło, a wzrok ucieka w ciemność za oknem. Mówi, że było nielekko. Przeszedł krwawy szlak od Mariupola, przez Bachmut i Sołedar – aż po Czasiw Jar. I nigdy nie miał wątpliwości, czy podąża słuszną ścieżką. 

– Być tak blisko śmierci i ciągle tam wracać… – trochę się waham, zadając to pytanie. – Jak to wytrzymać psychicznie?

– Być blisko śmierci to znaczy jeszcze mocniej cenić wolność i życie

– Wielu moich znajomych wolontariuszy po ataku na pizzerię „Ria” w Kramatorsku boi się tam wracać. Myślą sobie: to mogłam być ja. Tam zginęło 13 osób. Wielu aktywistów, wolontariuszy. Ja też mogłam tam siedzieć i jeść pizzę.

– Nie, to nie był twój czas. Masz tu wiele ważnych spraw do zrobienia. Trzeba żyć. Wiele razy żona mnie pytała, czy może już nie dosyć tego, czy nie powinienem wrócić do domu. Ale jak to wszystko zostawić? Nie można się poddać. Nie mogę zostawić chłopaków.

Andrij nabiera powietrza w płuca.

– Strasznie ją kocham.

Na skrzyżowaniu stoi czarna osobówka. Z daleka dostrzegam wielki i szczery uśmiech pulchnej brunetki, która macha do nas zza szyby. Wysiadamy z samochodu, by się przywitać, przekazujemy też Andrijowi kilka paczek, którą wieziemy na Donbas, dla jego towarzyszy. Pytamy jeszcze o drogę, bo po rozwalonym po okupacji mieście bardzo ciężko się przemieszczać. Andrij z żoną decydują się kawałek nas poprowadzić, więc ruszamy za ich samochodem. Rozstajemy się przy zbombardowanym moście, po czym ruszamy w kierunku Kramatorska.

W drodze. Zdjęcie autorki

Do miasta zostało nam jakieś dziesięć minut drogi, kiedy za oknem słyszę głośny świst. Chcę się upewnić, więc uchylam okno. Samolot? Tu, na Donbasie, dźwięk samolotu zawsze budzi lęk. Może oznaczać, że w powietrzu jest rosyjski myśliwiec z bombami szybującymi, którymi terroryzuje mieszkańców przyfrontowych miast i wiosek. Bo te bomby spadają tu codziennie, a z powodu bliskości granicy okupowanych terytoriów rzadko można ostrzec ludzi o zagrożeniu – więc alarmy przeciwlotnicze włączają się już po wybuchu. Świst za oknem oddala się od nas, powoli niknie, a potem zmienia się w potężne uderzenie, które wibruje mi w żołądku.

Nad Kramatorskiem pojawia się krwawa łuna, która rozświetla czarny horyzont. Kolejny paradoks tej wojny: to, co piękne, zazwyczaj oznacza czyjąś śmierć

Kiedy chwilę później skręcamy w naszą ulicę, dostrzegamy zastępy strażaków biegnących w kierunku pożaru. Trwa akcja gaszenia ognia, który trawi budynek po uderzeniu KAB-a. Płomienie zaczynają niebezpiecznie wychylać się za ogrodzenie, w kierunku sąsiadów, ulica posiekana jest odłamkami. Właśnie ta ulica, którą mamy jechać do domu. Przyglądam się tej surrealistycznej scenie, wstrzymując oddech. „Trzeba żyć” – pomyślałam. Na głos wykrztuszam z siebie tylko jedno zdanie:

– Gdyby nie Andrij, ten krótki przystanek w Iziumie, ta kawa… to mogliśmy być my.

Starych drzew się nie przesadza 

W ciasnym pomieszczeniu stoją wysokie stelaże, z których zwisają sieci rybackie. Szybkimi ruchami palców na grubych niciach zaplątywany jest pocięty w paski materiał. Zielone, brązowe i czarne skrawki tworzą kamuflaż, który ma ukryć żołnierzy i ich pojazdy przed obserwującymi ich z powietrza oczyma wrogich dronów. Ale to nie żołnierzy można tu spotkać. W tej małej kramatorskiej społeczności spotykają się uchodźcy z Doniecka, Mariupola, Bachmutu czy Ługańska. Głównie emeryci, którzy chcą się czuć przydatni.

Najstarsza aktywistka ma 87 lat i przychodzi tu codziennie. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Najstarsza aktywistka ma 87 lat i przychodzi tu codziennie. Mówią, że to ich mała Sicz, ufortyfikowany kozacki obóz, ich mały wojenny front. Wyplatają siatki maskujące, które później wysyłają na front. I choć w większości pochodzą z rosyjskojęzycznych miejscowości, uczą się razem ukraińskiego, poprawiają nawzajem swoje pomyłki, wspierają się. Bo wiedzą, że język to broń, która w prosty sposób odróżnia „nas” od „nich”. 

Przy jednym ze stelaży w różowej czapce na głowie pracuje w milczeniu i skupieniu Hałyna. W kwietniu 2022 roku w pośpiechu opuściła swój dom w Bachmucie. Mieszkańcy miasta wiedzieli, czym jest wojna, już od 2014 roku, jednak nikt nie wierzył w taką eskalację. Kiedy zaczęła się inwazja, rakieta wybuchła niedaleko jej domu. Wtedy zaczęła się pakować, ale trochę siedziała na tych walizkach, wzbraniając się przed wyjazdem. Bachmutczycy masowo zaczęli opuszczać miasto w kwietniu 2022 roku, gdy ulice zaczęły płonąć od pocisków artyleryjskich.

Ale byli i tacy, którzy zostali do samego końca. Żyli w piwnicach, dopóki miasto nie padło

– Wiem, że jesienią rakieta rozwaliła mój dom – mówi Halyna. – Cały spłonął, ostał się tylko fragment lodówki. Kawałek lodówki – to wszystko, co zostało z naszego domu. 

Kiedy pytam ją, o czym w tej chwili marzy, odpowiada – oczywiście – że o końcu wojny. Żeby chłopcy na froncie przestali ginąć. Żeby wreszcie był pokój i spokój.

Hałyna w milczeniu wyplata siatki maskujące. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Tutaj, w Kramatorsku, mają wszystko, czego potrzeba: dach nad głową, ciepło, jedzenie, a przede wszystkim swoją małą Sicz, dzięki której jest zajęcie, czują się potrzebni i wiedzą, że to, co robią, przyczynia się do bezpieczeństwa żołnierzy na froncie i przybliża zwycięstwo. Cel jest jasny dla wszystkich. Tylko, co będzie później? Co będzie po wojnie? Do czego wrócą?

– Każdy Bachmutczyk ma marzenie, by wrócić do Bachmutu – oczy Halyny zaczynają się szklić

– Ale żebyście zrozumieli: ja wiem, że tam niczego nie ma, ja wiem, że wszystko jest zrujnowane. Ale chciałabym zobaczyć mój dom, rozwalony na kawałki pociskiem, zobaczyć, że to wszystko prawda, i w końcu się z tym pogodzić. Przyjąć to. A może uda się te domy odbudować? Wy jesteście młodzi, więc w swojej młodej duszy tego nie rozumiecie. Ja chcę do domu. Chcę być tam, gdzie są pochowani moi rodzice, gdzie są ulice znane mi z dzieciństwa, gdzie wychowałam dzieci. To moja mała ojczyzna, moje miejsce na ziemi. Stare drzewo, przesadzone w inne miejsce, nie przeżyje. Nieważne, jak ziemia pod nim byłaby żyzna.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Ursula von der Leyen to polityczka pochodząca z Niemiec – kraju, którego politykę za czasów kanclerza Gerharda Schroedera Rosja zdołała od wewnątrz zmanipulować. Najsilniejszy przemysłowo kraj Europy popełnił katastrofalny błąd w polityce energetycznej, wpadając w objęcia Putina – kilka kolejnych niemieckich rządów oddawało krok po kroku bezpieczeństwo energetyczne Niemiec w ręce wielkich przemysłowców. Nie liczyło się nic poza szybkimi zyskami i obniżeniem kosztów produkcji, dlatego kraj uzależnił się od taniego gazu i znacznych rabatów udzielanych przez Kreml. Rosyjski gaz w Niemczech stał się tak tani, że zaczęto go wykorzystywać nie tylko do ogrzewania domów i produkcji chemicznej, ale także do wytwarzania energii elektrycznej. Spowodowało to jeszcze większą zależność, na którą niemieccy politycy patrzyli przychylnie. Gaz był przez nich uważany za tanią i bardziej ekologiczną alternatywę dla węgla i ropy.

Dlatego Kreml nabrał przekonania, że Niemcy, będąc w znacznym stopniu uzależnione od jego nośników energii, nie kiwną palcem, gdy najpierw upadnie Ukraina, a potem kraje bałtyckie i Polska
UE zagroziła zablokowaniem Nord Stream 2, jeśli Kreml nie zgodzi się na rozejm. Zdjęcie: ANDREW MEDICHINI/AFP/East News

Pewności Rosjanom dodawał ambitny projekt, nad którym Putin i jego niemieccy lobbyści pracowali przez dekady – gazociągiem Nord Stream 2, będącym inwestycją za ponad 9,5 mld dolarów i zacieśniającym niemiecko-rosyjskie partnerstwo energetyczne. O to, by ten gazociąg zaczął działać, Niemcy toczyły ciężkie boje z Trumpem podczas jego pierwszej kadencji i z Joe Bidenem.

Jednak wystąpienie Ursuli von der Leyen w Parlamencie Europejskim na początku maja daje do zrozumienia, że Niemcy i Europa w końcu odpokutują za wieloletnie angażowanie się w niebezpieczny projekt Putina.

– Era rosyjskich paliw kopalnych w Europie dobiega końca – oświadczyła polityczka

Właśnie rezygnację z rosyjskich paliw kopalnych von der Leyen uznała za jeden z trzech kluczowych warunków osiągnięcia trwałego pokoju w Ukrainie. Od połowy pierwszej dekady XXI wieku Rosja intensywnie promowała w Berlinie, Brukseli i Paryżu tezę, że Ukraina jest bardzo niepewnym tranzytowym dostawcą gazu dla Europy, a w kwestii technologii gazowych Ukraińcy są zacofani. W rzeczywistości było na odwrót: to właśnie w Kijowie zaprojektowano główne radzieckie gazociągi, które potem przyniosły Putinowi i jego otoczeniu miliardy dolarów.

Przywództwo Ursuli von der Leyen w Unii przypadło na trudne czasy – wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi i pogorszenie się stosunków Europejczyków z prezydentem Donaldem Trumpem. Chcąc go skłonić do konstruktywnych rozmów z Europą, Niemka wezwała na pomoc premierkę Włoch Giorgię Meloni. Dziś razem szukają sposobów na ratowanie Europy.

Giorgia Meloni i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News

Von der Leyen ma jasny plan, jak stopniowo uwalniać Europę od roli potencjalnego bezwolnego trofeum Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Liderka Unii Europejskiej proponuje rezygnację z nowych umów na dostawy rosyjskiego gazu, w tym gazu przesyłanego rurociągami i skroplonego gazu ziemnego (LNG). Ma go zastąpić gaz amerykański i to właśnie osobiste kontakty Meloni z Trumpem mają pomóc w ustaleniu, jaki będzie jego udział. Najlepiej, by to nie był monopol.

Plan von der Leyen przewiduje korzystanie przez Europę z alternatywnych źródeł energii. Zgodnie z nim UE zwiększa wykorzystywanie odnawialnych źródeł energii i import gazu z innych krajów. Proponuje się też nowe zasady monitorowania i przejrzystości dostaw gazu, by można było uniknąć ukrytych zakupów rosyjskiego paliwa.

Osobno pojawia się propozycja stopniowego ograniczenia roli rosyjskiego sektora jądrowego: UE planuje też stopniowe ograniczenie importu wzbogaconego uranu i innych materiałów jądrowych z Rosji.

To atut, który od lat pozwala Rosji straszyć atakiem nuklearnym i szantażem wymuszać na Europie ustępstwa

Przewodnicząca Komisji Europejskiej jest jednym z pierwszych polityków, którzy zaczęli mówić o dostosowaniu europejskiego przemysłu obronnego do wyzwań nowych czasów: „Czas iluzji minął. Teraz Europa musi wziąć na siebie większą odpowiedzialność za własną obronę. Nie w odległej przyszłości, ale już dziś, nie stopniowymi krokami, ale z odwagą, której wymaga sytuacja”.

Oczekuje się, że w czerwcu 2025 r. zostanie przedstawiony pakiet zmian dla europejskiego przemysłu obronnego, który uprości certyfikację, testowanie i systemy zakupów uzbrojenia. Wszystko to stanowi właściwą odpowiedź na kryzys, w który pogrążyła Europę bierność wobec manipulacji i szantażu ze strony Rosji. Według von der Leyen przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę kraje UE płaciły Rosji za nośniki energii 12 mld euro miesięcznie. Obecnie kwota ta spadła do 1,8 mld. Udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie zmniejszył się z 45% do 13%, a import ropy zmalał dziesięciokrotnie.

Chociaż Węgry i Słowacja, których rządy są lojalne wobec Kremla, bardzo chcą ponownie odkręcić kurek z rosyjską ropą i gazem, przywódczyni Unii Europejskiej dała do zrozumienia, że nic takiego się nie stanie. Viktor Orbán i Robert Fico będą więc musieli pogodzić się z rzeczywistością i zmienić kurs, na przykład poprzez rozwijanie alternatywnych sposobów produkcji energii elektrycznej, tak jak od kilku lat robi to Polska.

Ursula von der Leyen i Donald Tusk. Zdjęcie: JONAS ROOSENS/HOLLANDSE HOOGTE/East News

„Rosja wielokrotnie wykazała swoją niewiarygodność jako dostawca. Putin wstrzymywał dostawy gazu do Europy w 2006, 2009, 2014 i 2021 roku, a także podczas wojny. Ile jeszcze trzeba, żebyśmy to zrozumieli? Uzależnienie od Rosji szkodzi nie tylko naszemu bezpieczeństwu, ale także gospodarce. Nasze ceny energii nie mogą zależeć od wrogiego sąsiada” – stwierdziła niemiecka polityczka.

Ursula von der Leyen zmieniła zasady gry, których przestrzegali tolerancyjni wobec Rosji europejscy dżentelmeni

W epoce wielkich wstrząsów ta zdecydowana kobieta w Brukseli stała się zbawieniem dla wszystkich. Europa nie jest już bowiem rozdarta między wątpliwościami a kompromisami. Architektką tego procesu jest właśnie von der Leyen.

Latem 2024 r. gazeta ekonomiczna „Handelsblatt” opublikowała obszerny artykuł o tym, jak była kanclerz Niemiec i szefowa CDU/CSU Angela Merkel ukrywała informacje na temat taktyki szantażu Putina i skali uzależnienia niemieckiego biznesu od rosyjskich surowców energetycznych. Miało to potem wpływ na decyzje polityczne podejmowane w Brukseli i Waszyngtonie.

Ursula von der Leyen jest wieloletnią gwiazdą CDU – partii, która odniosła zwycięstwo w ostatnich wyborach w Niemczech. Prowadzona przez nią polityka zdaje się świadczyć o tym, że przywódczyni UE naprawia błędy historii i odpokutowuje za dawne grzechy swoich politycznych kolegów.

Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.

20
хв

Pierwsza w Europie. Jak Ursula von der Leyen ratuje Zachód spod gilotyny rosyjskiego gazu

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Kiedy wyjechał, odetchnęłam z ulgą – niech lepiej będzie daleko, ale bezpiecznie.

W pierwszych dniach marca 2022 roku zostawiłam mojego 15-letniego syna Daniła w samochodzie ledwo znanych mi ludzi, którzy jechali w kierunku polskiej granicy. 

Był mroźny, suchy i, jak mi się wydaje, nawet nieco słoneczny dzień w napiętym, prawie pustym Kijowie. Transport publiczny nie działał, taksówka kosztowała tyle co bilet lotniczy, a przejazd nią był nieprzewidywalny z powodu blokad. Z rodzinnej Obołoni [dzielnica Kijowa] do miejsca odjazdu Daniła przywiozła moja przyjaciółka. Kilka dni później wstąpiła do wojska i do dziś tam służy. 

Daniło miał ze sobą tylko plecak z kilkoma koszulkami i spodniami – każde miejsce w środkach transportu z Ukrainy było na wagę złota, więc nie było mowy o walizkach. Jak i ile czasu Daniło jechał z Kijowa do Lwowa przez ogromne korki – to osobna historia. Ale w końcu dotarł do Polski, a 11 marca wyleciał z Warszawy do Kanady. 

Daniło był już tam z drużyną hokejową, więc miał ważną wizę kanadyjską. Ja nigdy nie byłam w Kanadzie i wiedziałam o tym kraju tylko, że jest tam zimno, ale ludzie są przyjaźni. No i że pod Vancouver mieszkają nasi znajomi z drużyny, którzy wyjechali z Doniecka jeszcze w 2014 roku. Prawdopodobnie dlatego od razu zgodzili się przyjąć syna. Jak wtedy myśleliśmy, na kilka tygodni. 

Następnym razem zobaczyłam go dokładnie rok później – przyjechał do Ukrainy i spędził z nami lato. Szczerze mówiąc, nie było to szczęśliwe lato. Co innego, gdy ostrzeliwują ciebie, a co innego, gdy ostrzeliwują twoje dziecko. Nie zawsze zwracam uwagę na alarmy powietrzne i ani razu nie schroniłam się w schronie, ale kiedy Daniło był w pobliżu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca podczas gdy wyły syreny.. 

Kiedy wyjechał, odetchnęłam z ulgą – niech lepiej będzie daleko, ale bezpiecznie. 

W zeszłym roku, w 2024 roku, również go zobaczyłam – na jego kanadyjskiej maturze. Z powodu wojny nie pożegnał się z ukraińską szkołą. Pierwszego lata po inwazji po prostu odebrałam jego świadectwo ze złotym medalem w sekretariacie szkoły, nie powstrzymując łez goryczy za niego i wszystkie nasze dzieci. Kiedy stało się jasne, że będzie kontynuował naukę w kanadyjskiej szkole, postanowiłam, że muszę być obecna na zakończeniu roku szkolnego, nawet jeśli droga z Kijowa do Vancouver będzie kosztować tyle, ile dwa miesiące życia w Ukrainie. 

Daniło Bereza na zakończeniu roku szkolnego w Kanadzie, 2024 r.

To nie jest historia o największym bólu. Ta historia jest o bólu, którego w ogóle nie powinno być.

W marcu tego roku minęły trzy lata, odkąd mieszkamy w odległości 8640 kilometrów od siebie. Jak minęły? Myślę, że łatwiej, niż gdyby Danio był młodszy lub starszy w momencie inwazji. Przyjechał do Kanady w wieku 15 lat, przez dwa i pół roku uczył się w lokalnej szkole, dostał się do drużyny hokejowej, uzyskał prawo jazdy, znalazł dodatkową pracę, poznał dziewczynę. Pierwszy rok w Kanadzie nie był łatwy, ale ogólnie integracja przebiegła pomyślnie.


Być może pomogło też to, że Kanada jest krajem imigrantów z silną diasporą ukraińską. 

Jeśli można tak powiedzieć w tej sytuacji, to ja miałam „szczęście”, że Putin i jego ołowiani żołnierze najechali Ukrainę, kiedy Daniło był już nastolatkiem. Dzięki temu mógł sam wyjechać do obcego kraju, a ja zostałam i kontynuowałam pracę w swoim zawodzie. Setki tysięcy naszych kobiet, których dzieci były młodsze w momencie inwazji, zostały zmuszone do wyjazdu wraz z nimi do obcych krajów, nie znając języka, nie mając możliwości znalezienia godziwej pracy i wsparcia rodziny. 
Jednocześnie matki takie jak ja mają swoje trudności. Jedną z nich jest systematyczne opuszczanie najważniejszych wydarzeń w życiu dziecka i często dowiadywanie się o nich po fakcie. Dla mamy, która zawsze była głęboko zaangażowana w życie syna, jest to bolesne doświadczenie. 

Tak, Daniło zapisał się do nowej szkoły nie ze mną, ale z mamą z rodziny, która go przyjęła.
Przygotowywał się i wstąpił na uniwersytet nie ze mną, ale z kuratorką szkolną.
Święta Bożego Narodzenia spędził nie z własną rodziną, ale z rodziną swojej dziewczyny.
Nowy Rok nie spędził ze mną i babcią, ale sam w samochodzie na parkingu, ponieważ w Kanadzie to święto nie ma takiego znaczenia jak u nas.
Nawet datę operacji po urazie barku wybrał bez mnie... 

Część tych trudności wynika z odległości i różnicy czasu. Ale wojna maksymalnie komplikuje sytuację. Na przykład wkrótce czeka go poważna operacja, która wymaga długiej rekonwalescencji. Normalnie przywieźlibyśmy go do domu, otoczyli troską. Ale syn ma już 18 lat i nie może swobodnie wyjechać z Ukrainy. Więc przejdzie przez to sam, a jego rodzina będzie w tym czasie na innym kontynencie. 

Oczywiście to zupełnie inne doświadczenie niż wtedy, gdy twój syn dorasta w kraju, który codziennie jest ostrzeliwany. Albo gdy przez trzy lata nie może zobaczyć ojca. Albo gdy poszedł walczyć. Albo... albo... albo...

Ale ta historia nie jest o największym bólu. Ta historia jest o bólu, którego w ogóle nie powinno być.

Tak jak nie powinno być państwa-terroysty, które dzieli rodziny na lata i kilometry, a niektóre nawet na zawsze. 

Data publikacji: 1.5.2025

20
хв

Niech już lepiej będzie daleko

Anastasija Bereza

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Skrwawiony smoczek pod gruzami

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Ексклюзив
20
хв

„Skąd ta zdolność do śmiechu w czasie wojny?” Recenzja polsko-ukraińskiego filmu „Dwie siostry”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress