Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
W miarę jak agresywna wojna prezydenta Rosji Władimira Putina przeciwko Ukrainie wkracza w trzeci rok, coraz częściej pada pytanie, czy możliwy jest jakikolwiek pokój lub zwycięstwo.
Wiele zależy oczywiście od definicji tych pojęć. Dla Putina otwarcie deklarowanym celem jest wyeliminowanie Ukrainy jako niezależnego państwa narodowego i poddanie jej rosyjskiej kontroli. Jednak po dwóch i pół roku walki, a także zakrojonej na szeroką skalę mobilizacji zasobów wojskowych i ludzkich Kreml kontroluje tylko około 18% terytorium Ukrainy, z czego większość została przejęta w 2014 roku.
W porównaniu z celami wojennymi Putina inwazja ta wygląda na żałosną porażkę
Czy sytuacja może się zmienić? Zwycięstwo Rosji byłoby możliwe, gdyby Zachód zaprzestał wszelkich form wsparcia (finansowego i wojskowego) dla Ukrainy, a Ukraińcy straciliby wolę oporu. Bez spełnienia jednego z tych warunków (a najprawdopodobniej dwóch naraz) cele militarne Putina wydają się nieosiągalne.
Nic nie wskazuje na to, by Ukraińcy stracili wolę walki. W sondażach zdecydowana mniejszość respondentów twierdzi, że zaakceptowaliby pewne ustępstwa terytorialne w zamian za zakończenie wojny. Tyle że nawet takie straty nie wymazałyby Ukrainy z mapy.
Miliardy dolarów płynące do Ukrainy z Europy, USA i innych krajów są niezwykle ważne. Zasadne jest więc pytanie, czy wsparcie to będzie kontynuowane, jeśli w listopadzie były prezydent USA Donald Trump powróci do Białego Domu. Warto jednak przypomnieć, że Ukraina otrzymuje większą pomoc z UE niż z USA, choć pomoc ta odpowiada średnio tylko około 0,3% PKB każdego unijnych krajów.
Ale jako że nie ma oznak osłabienia woli politycznej wśród Europejczyków, pomoc ta może zostać nawet zwiększona – o ile zajdzie taka potrzeba
Ponadto produkcja amunicji w Europie rośnie: oczekuje się, że w przyszłym roku osiągnie dwa miliony pocisków artyleryjskich. Tymczasem Rosja ma wyraźne trudności ze zwiększeniem swojej produkcji, więc jej zależność od dostaw amunicji z Korei Północnej rośnie.
To część szerszego trendu. Po pierwszych tygodniach wojny armia rosyjska nie była w stanie zorganizować żadnej udanej operacji ofensywnej na dużą skalę. Oczywiście próbowała (na przykład latem 2022 r. na Charków), ale raz za razem ponosiła porażki. W większości przypadków rosyjskie postępy są osiągane poprzez całkowite niszczenie małych miast.
Tak, ukraińska armia również ma swoje problemy. W 2022 r. udało jej się odepchnąć Rosję od Chersonia i Charkowa, lecz długo oczekiwana kontrofensywa latem 2023 r. zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Nagła sierpniowa ofensywa na rosyjski region Kurska zademonstrowała jednak imponujący potencjał sił ukraińskich, przypominając światu o ich determinacji i zdolności do adaptacji.
W obecnej sytuacji ukraińska armia ma niewielkie szanse na odzyskanie terytoriów okupowanych przez Rosję. Może powtórzyć sukces ofensywy kurskiej na linii frontu (co miałoby ważne implikacje polityczne), ale poza tym trudno będzie osiągnąć trwałe rezultaty
Dopóki Putin i jego otoczenie wierzą, że mogą złamać wolę Ukraińców i ich sojuszników na Zachodzie, będą kontynuować tę wojnę. Sytuacja zmieni się, gdy zdadzą sobie sprawę, że to się nigdy nie stanie, a Rosja znajduje się na ścieżce szybkiego upadku. Prawdopodobnie nie dojdzie do tego w tym roku, ale w 2025 r. taki scenariusz nie będzie już nierealny. W tym momencie może dojść do jakiegoś tymczasowego porozumienia w celu zakończenia działań wojennych, które nie przyniesie „zwycięstwa” żadnej ze stron.
Długoterminowy pokój jest trudniejszym zadaniem. Nie sądzę, aby był możliwy, dopóki nie zostaną spełnione dwa warunki. Po pierwsze, Putin musi stracić władzę. Dziś trzyma Kreml i rosyjskie społeczeństwo w żelaznym uścisku, a jego obsesja na punkcie imperialnych idei jest też zbyt wielka, by kiedykolwiek zgodził się na prawdziwy pokój. Po drugie, przyszłość Ukrainy musi być przekonująco zabezpieczona przez członkostwo w Unii Europejskiej i niezawodne zachodnie mechanizmy bezpieczeństwa.
Wtedy – i tylko wtedy – pokój będzie możliwy. Taki wynik wojny byłby zwycięstwem nie tylko dla Ukrainy, ale także dla Rosji. Uwolniona od swoich samobójczych imperialnych projektów Rosja mogłaby wreszcie rozpocząć transformację w normalne, prosperujące państwo narodowe XXI wieku.
Carl Bildt jest byłym premierem i ministrem spraw zagranicznych Szwecji.
Project Syndicate tworzy i dostarcza oryginalne, wysokiej jakości komentarze dla globalnych odbiorców. Autorami projektu są wybitni liderzy polityczni, politycy, naukowcy, liderzy biznesu i działacze publiczni z całego świata
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Widok ze szczytu Kredowej Skały w Biłohoriwce rozciąga się na dziesiątki kilometrów. Andrij przychodzi tu często. Z kieszeni munduru wyciąga paczkę papierosów, a potem w milczeniu wypala kilka z rzędu. Patrzy daleko za horyzont, na którym majaczą wąskie słupy czarnego dymu.
– Gdzieś tam, za tymi drzewami, był mój dom – zaciąga się głęboko i ciska niedopałek na ziemię. – Stąd wydaje się, że to niemal na wyciągnięcie ręki.
Widok na Kramatorsk. Zdjęcie: Mykoła Biłyk
Andrij przyszedł na świat w Bachmucie – wtedy kolorowym, pełnym energii, kwiatów, z tętniącymi życiem restauracjami. Wspomina, jak przed inwazją, w Dzień Wyszywanki, na placu przed Miejskim Domem Ludowym szły pochody roześmianych ludzi. I jak w święto Unii Europejskiej zgromadziło się tu wielu młodych, którzy malowali na chodnikach unijną flagę. Tu w ogóle było wielu młodych. Do Bachmutu na dyskoteki przyjeżdżali mieszkańcy Kramatorska, a na grilla, na Dniprowską Plażę w Czasiw Jarze, wpadali znajomi z Doniecka.
– Smażyliśmy mięso i ryby na grillu, nalewając sobie wino „Artemiwskie”.
To wino było dumą mieszkańców Bachmutu. Ma długą historię, która sięga 1899 roku. Wtedy to niemiecki inżynier Edmund Farke założył w Bachmucie fabrykę alabastru. Błyskawiczny sukces i ogromne wydobycie gipsu do jego produkcji sprawiło, że powstało całe podziemne miasto z unikalnym mikroklimatem. Podziemne labirynty idealnie nadawały się do produkcji wina musującego. W latach pięćdziesiątych gipsowe tunele przerobiono na zakład, w którym w 1954 roku wyprodukowano pierwsze butelki trunku. Ten „Radziecki szampan” – bo tak je nazywano – był wtedy towarem deficytowym, sprzedawano główne członkom komunistycznej partii.
Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości na bazie radzieckiego zakładu produkcyjnego stworzono dwie nowoczesne marki win, „Artemiwskie” i „Krym”, które szybko zdobyły uznanie nie tylko w kraju, ale też na świecie. Wina mogły leżakować w podziemnych galeriach trzy lata, zgodnie z klasyczną metodą wytwarzania szampana. Przez ten czas butelki obracano ręcznie, jak w Szampanii, by kontrolować powstający wewnątrz osad. To było wielkie osiągnięcie. Jedyne wino w Ukrainie produkowane dokładnie tak, jak wytwarza się francuski szampan.
Ten rozwój i pasmo sukcesów brutalnie zakończyła wojna. Podczas bitwy o Bachmut na teren winiarni wdarli się żołnierze Grupy Wagnera, grabiąc wszystko, co wpadło im ręce.
Ich dowódca Jewgienij Prigożyn ponoć powiedział, że to będą prezenty na 8 Marca dla kobiet z obwodu ługańskiego, tymczasowo okupowanego przez Rosjan
10 marca 2023 r. w sieci pojawiło się wideo nakręcone przez rosyjskiego żołnierza, na którym widać to, co zostało z winiarni: ruiny, żadnych śladów po tworzonej z pasją historii tego miejsca.
– Oni nie znają żadnej świętości – mówi Andrij. – Kradną, gwałcą, bombardują cerkwie. Ich celem jest zniszczyć naszą kulturę, wygumkować historię, zniszczyć nasz ukraiński naród.
Wino „Artemiwskie Niezłomny Bachmut” ze sloganem „Ucalone z Bachmutu, dojrzewające słodkie”. Zdjęcie: Irik Bik/Shutterstock
Kiedy zaczęła się pełnowymiarowa wojna, Andrij na ochotnika zaciągnął się do wojska. Wcześniej nie miał nic wspólnego z armią, studiował i dorabiał w sklepie spożywczym. Po szybkim szkoleniu z marszu trafił do 5. brygady szturmowej, która walczyła m.in. o jego rodzinne miasto. Ramię w ramię z żołnierzami innych jednostek brał też udział w wyzwoleniu wsi Kliszczijiwka, położonej niecałe dziesięć kilometrów od jego domu.
– To było surrealistyczne obserwować, jak z dnia na dzień miejsca, które dobrze znam, zmieniają się w gruzy – Andrij odpala kolejnego papierosa. – Albo zamiast spacerować ulubionymi alejkami, chować się jak szczur po piwnicach, bo za każdym razem, kiedy wychylam głowę spod ziemi, ktoś chce mnie zabić.
– Wiesz, że oni chcą ogłosić koniec wojny wtedy, kiedy Ukraina odda okupowane terytoria? A nawet więcej: chcą całe obwody – mówię.
– I co ja mam ci powiedzieć? To będzie oznaczało, że te trzy lata były na marne. Wiesz, ilu moich zginęło? I to właśnie tam? – drżącą ręką pokazuje linię wzdłuż horyzontu
– Zobacz. Tam, gdzie płoną te drzewa, był mój dom rodzinny. Jak mógłbym z tego zrezygnować? Co ja mam powiedzieć? „Spoko, mogę żyć sobie gdzieś indziej?”. Przecież ja tam zostawiłem wszystko, co miałem. Stamtąd są moje wszystkie wspomnienia. Moje mieszkanie. Samochodu już dawno nie ma, tam pochowałem matkę. Mam tak po prostu to oddać?
– Nie oddasz?
– Nigdy! Choćby ziemia, na której się narodziłem, miała wchłonąć moją krew.
Dima: – Chcę położyć kwiaty na grobie mamy
Często powtarza, że jego dzieciństwo pachniało bzem i stęchłą piwnicą. Piwnica była wtedy, kiedy chował się przed pijanym ojcem, który wracał ze wsi i szukał awantury. Jeśli nie zdążył pokłócić się z koleżkami pod sklepem, złość na świat i swoje nieudane życie rozładował w domu. Matki nigdy nie bił, gdzieś w podświadomości pewnie się jej bał. Wiedział, że bez niej stoczy się na dno, chociaż dla Dimy na tym dnie był zawsze. Kiedy zakwitały bzy, a ich zapach wypełniał powietrze, Dima wiedział, że zbliża się wyjazd. Co roku, by mógł odpocząć od oparów alkoholu w domu, mama wywoziła go na całe wakacje do rodziny mieszkającej dwadzieścia kilometrów dalej, w sąsiedniej wsi, po drugiej stronie granicy.
– Z dzieciństwa nie pamiętam rozgraniczenia na: „my – oni”. Fizycznie istniała granica ukraińsko-rosyjska, ale to było jakieś niezrozumiałe miejsce. Stawiali stempel w paszporcie i wpuszczali nas do świata, który dla mnie, dla dziecka, niczym nie różnił się od tego, co miałem na swoim podwórku.
W strefie przygranicznej. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie
Matka Dimy przyszła na świat w jednej z rosyjskich wsi blisko granicy z obwodem sumskim. Ojca poznała w Sumach, dokąd przyjechała na kursy. Postanowiła zostać w Ukrainie. Wzięli ślub, zamieszkali w małym domku pod miastem. Tu przyszła na świat ich pierwsza córka, tu później urodził się Dima. W domu rozmawiało się po rosyjsku, oglądało rosyjskie bajki, a w szkole dzieci nie tylko po rosyjsku ze sobą gadały, ale też chodziły na rosyjskie lekcje. Do Rosji jeździło się na wakacje, na studia, do pracy.
– Wszystko, co było z Rosji, zdawało się lepsze, bardziej na czasie, nowocześniejsze.
Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek mógłby pomyśleć, że nasz sąsiad, z którym mamy tak wspaniałe relacje, może nas kiedyś zaatakować i mordować
Niedawno byłem w domu na przepustce i znalazłem w szafce kubek z napisem „Krasnogorsk”. Musieliśmy go kiedyś przywieźć z wakacji. Wywaliłem go do kosza na śmieci.
Dwa lata przed inwazją, w maju, matka Dimy zmarła. Została pochowana na cmentarzu we wsi, z której pochodziła. Spoczęła w rodzinnej mogile, ze swoimi rodzicami i starszą siostrą. Na pogrzebie Dima złożył na jej grobie bukiet lilaków, bo właśnie wtedy zaczęły kwitnąć. Przyjeżdżał często, by z nią porozmawiać i po prostu przy niej posiedzieć; był z matką bardzo mocno związany. Cmentarz leżał bardzo blisko granicy, więc taka wyprawa trwała krótko. Wszystko zmieniła pandemia, która zamknęła granice. A zaraz po pandemii wybuchła wielka wojna.
– Po raz ostatni u mamy byłem cztery lata temu. Gdybym wtedy wiedział, co będzie później, to pewnie posiedziałbym z nią dłużej. Chciałbym położyć kwiaty na jej grobie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł to zrobić. Rozmawiałem z tymi, którzy tam służą. Mówili, że wszystko jest zbombardowane. Może cmentarz w ogóle się nie zachował? Ale nawet jeśli przetrwał, to przecież jestem żołnierzem. Jeśli nie zginę na wojnie, pewnie do dnia mojej śmieci będę na ich czarnej liście, więc nie będę mógł przekroczyć granicy. A nawet jeśli ją przekroczę, to pewnie nie wrócę, tylko „zniknę” bez wieści.
Taras: – Jeśli ich zostawimy, przestaniemy być ludźmi
W powietrzu unosi się zapach świeżej krwi, a dym wyciska łzy z oczu. Bolą, jakby je przypalano maleńkimi węgielkami. W uszach słychać pisk i niezrozumiałe krzyki. Czarne powietrze rozszarpuje nozdrza od środka i ściska za gardło, niczym niewidzialna ręka zabójcy. Wokół wszystko płonie po potężnym ostrzale. Na pozycje bojowe spadło chyba wszystko, co stworzyła radziecka technologia wojskowa. Jest środek lata, suche pola i lasy natychmiast zajmują się ogniem, który trudno stłumić. W tym pyle nic nie widać, a przez pisk w uszach ledwo przedziera się rozkaz dowódcy: „Wycofać się!”.
– Walili do nas ze wszystkiego i z każdej strony. Miałem wrażenie, że to film wojenny z efektami specjalnymi
Taras bardzo niechętnie wraca wspomnieniami do walk, które nazwano hucznie „kontrofensywą zaporoską”. Szturm na Staromajorśkie pozostawił nie tylko potężny ślad w jego psychice, ale kosztował też dziesiątki rannych i poległych przyjaciół. Niektórych do tej pory nie udało się sprowadzić do domu.
– Pamiętam, że upał był straszny. Kiedy wycofywaliśmy się z pozycji, widziałem mnóstwo ciał porozrywanych na kawałki. Potykałem się o hełmy, broń. Wszędzie walały się szczątki, słyszałem krzyki. Nie mieliśmy jak zabrać ze sobą rannych. A ja wiedziałem, że jeśli nie zabierzemy ich teraz, to nie przeżyją. Potem czekaliśmy trzy doby, by zabrać ich ciała. Nie mogliśmy wrócić, bo strzelali do nas, jak do kaczek.
Zaporoże, 2023. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie
Według dowództwa powrót po ciała poległych byłby misją samobójczą, więc przez dwa dni nie wyrażało na to zgody. Taras rozważał nawet niesubordynację i samowolne opuszczenie jednostki, byle tylko odnaleźć w podziurawionej pociskami ziemi swoich braci. Obserwowali pole bitwy z drona, nie mogli doliczyć się wszystkich ciał. Myśl o tym, że zostawił tam pobratymców, nie dawała Tarasowi spokoju. Kiedy ostrzał artyleryjski w końcu ustał i wrócili po poległych, ciężko było rozpoznać, co jest szczątkami, a co fragmentami pozycji, odłamkami, śmieciami.
– Nigdy nie zapomnę tego zapachu, oni tam trzy dni leżeli w upale… Mogliśmy zabrać tylko to, co rozpoznaliśmy. Rozumiesz, coś co przypominało ciało. A ilu tam chłopaków zostało, tego nawet nie można policzyć. Państwo mówi, że „zaginęli bez wieści”, a my wiemy, że nie żyją. Sam na własne oczy widziałem, jak Saszkę szrapnel przeciął na pół. Ale skoro nie ma jego ciała, to może jednak żyje? Rodziny nie mogą godnie pochować swoich bliskich, nie mogą się pożegnać. I nie dostają żadnego wsparcia od państwa. Jeśli oddamy Rosji tereny okupowane, to ci chłopcy nigdy nie wrócą do domu, rozumiesz? Dlatego nie możemy tych ziem oddać – właśnie przez nich i dla nich. Musimy ich odnaleźć, każdego żołnierza, żeby mamy, żony i córki mogły pochować ich na cmentarzu. Przecież nie możemy tych ciał porzucić i udawać, że ci ludzie zniknęli bez wieści, skoro dobrze wiemy, że ich szczątki spoczywają w tych polach. Jeśli ich zostawimy, to możemy przestać nazywać się ludźmi.
Pogoda wyznacza rytm pracy żołnierzy na linii frontu, tak jak drzewa czy opuszczone przez mieszkańców budynki. Może też dać im schronienie, chroniąc przed wypatrzeniem z góry. Bo dziś nad linią zero zapanowały drony, a ich kamery decydują o tym, czy dziś ktoś wróci do domu żywy.
Przygraniczne widma
Maksym czeka na nas w jednym z przyfrontowych miasteczek na północ od Charkowa. Jedziemy główną drogą i rozglądamy się dookoła. Mimo ogromnych zniszczeń, uliczkami wciąż przemykają mieszkańcy. Dostrzegam głównie ludzi starszych, którzy dokądś się spieszą, z głowami spuszczonymi w dół. Do samochodu Maksyma przerzucamy kamizelki i hełmy, nasze auto zostawiamy na zrujnowanym do szczętu przez artylerię placu. Wygląda na to, że przed bombardowaniem był tu całkiem ładny rynek. Na środku stoi okazały budynek, jakby przecięty na pół, z zachowanymi kolumnami z przodu. Z niskich kamieniczek dookoła ryneczku nie zachowało się prawie nic. Pewnie były tu kiedyś sklepy, apteka, może i poczta. Ruszamy przez miasto – widmo w kierunku północnej granicy kraju. To schemat, który powtarza się niezależnie od położenia frontu: czy to obwód charkowski, zaporoski, sumski czy doniecki – im bliżej jesteśmy granicy z Rosją, tym więcej ruin. Niektóre wioski i miasta są zmiecione z powierzchni ziemi niczym domki z kart.
Maksym. Zdjęcie: Maciek Zygmunt
Bezpieczniej na pozycjach
Do miejsca naszego spotkania prowadzi droga dziurawa jak sito. Samochód podskakuje na wybojach tak wysoko, że słowa zatrzymują się w gardle, uniemożliwiając rozmowę.
– Gdyby nie to, że dziś pogoda dla nas jest idealna, nie moglibyśmy tędy jechać! – Maksym krzyczy do nas z przedniego siedzenia. – Chłopcy i tak dzisiaj są nieco dalej od linii, bo zaczęło się polowanie na nich.
Choć to słowo brzmi absurdalnie w kontekście ludzi, właśnie tak to się odbywa. W powietrze są wypuszczane roje dronów FPV, czyli takich, do których podczepiona jest kamera. Operator takiego bezzałogowca może obserwować, co dzieje przed nim na żywo. Do drona może być podczepiony system zrzutowy, który zrzuca na pozycje ładunki wybuchowe. Jednak najgorsze są tak zwane drony kamikadze, czyli takie, które ruszają w misję w jedną stronę. Ich zadaniem jest znaleźć cel i po prostu wbić się w sam jego środek. Celami są pojazdy wojskowe poruszające się wzdłuż linii frontu, ale też przemieszczające się jednostki, samochody czy nawet karetki. Tak naprawdę samochodów do ewakuacji już się nawet nie oznacza, bo medyków Rosjanie zabijają najchętniej, a ich pojazdy są celem za największą liczbę punktów w tej przerażającej powietrznej rozgrywce.
– Chłopcy zbudowali naziemnego drona na kółkach. Służy przede wszystkim do dostarczania do okopów wody i jedzenia. U nas w grupie rekordzista siedział w okopie aż 63 dni. Nie mógł wyjechać z pozycji bojowych, bo nad głową nieustannie krążyły drony FPV.
Bezpieczniej mu było siedzieć w dziurze w ziemi, niż próbować stamtąd wyjść. Musieliśmy więc znaleźć sposób, by jakoś mu podrzucać picie i jedzenie
Jedną z metod wspierania pobratymców jest wysyłanie dronów z systemem zrzutowym, do których można przyczepić pojemnik z wodą i jedzeniem. Jednak gdy w okopie ktoś tkwi dwa miesiące, te transporty muszą być bardzo częste. Przy takich misjach wiele dronów zostaje strąconych albo są zagłuszane i nie docierają na miejsce przeznaczenia. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, nienarażające piechoty i pozwalające oszczędzić sprzęt. Tak narodził się pomysł stworzenia dronów naziemnych, które – tak samo jak te w powietrzu – byłyby sterowane prostym kontrolerem.
Bardzo szybko żołnierze 58. brygady zaczęli wykorzystywać te kołowe drony także do innych celów.
– Podczepiliśmy ładunek wybuchowy i zrobiliśmy z niego naziemnego drona kamikadze. Podjechał do ich blindaża, a oni nawet wyszli na zewnątrz, zaciekawieni, co to podjechało. Kiedy wybuchło, nasza ekipa stała się celem numer jeden i zaczęło się polowanie.
Operator drona podczas pracy. Zdjęcie: Maciek Zygmunt
Mechaniczny kurier – sanitariusz
Na miejscu sceneria przypomina plan filmowy wojennego kina: podziemne pomieszczenia i sznury okopów tworzą labirynt. Grupa żołnierzy jest skupiona na swoich zadaniach. Pracują na dwóch dronach: jeden jest w powietrzu i wskazuje drogę temu, który przesuwa się po ziemi. Na obu zamontowano kamery, dzięki którym można śledzić na żywo to, co widzi dron. Operatorem drona naziemnego jest „Kaban”.
– Ten pojazd służy do wielu zadań – wyjaśnia. – Może zaminować drogę, może przywieźć amunicję albo żywność pobratymcom, którzy znajdują się na pierwszej linii. Bo oni nie mają możliwości sami sobie to dostarczać – bezpieczniej im pozostać na pozycji bojowej. Lepiej, żeby ludzie nie przemieszczali się za żywnością pod gołym niebem. Prowiant i wodę zawieźliśmy chłopakom wczoraj.
Jeśli nie byłoby drona – samochodziku, żołnierze musieliby iść piechotą po jedzenie trzy czy cztery kilometry – potem tą samą drogą wracać. Do tego z solidnym obciążeniem, pod niebezpiecznym otwartym niebem, na którym lata absolutnie wszystko, co wymyślono na tej wojnie.
Robot na kółkach może na siebie wziąć nawet czterdzieści kilogramów i przejechać dystans do dwudziestu kilometrów
Takich transportów można zrobić nawet cztery. Potem pojazd musi trafić do podładowania, a po ośmiu godzinach znowu jest gotowy do pracy. Obok stoi jeszcze jeden pojazd. Jest mniejszy, ale ma gąsienice, niczym maleńki czołg. Może udźwignąć ponad trzysta kilogramów. Tym robotem dostarcza się nie tylko żywność czy amunicję, ale też ewakuuje się rannych żołnierzy.
– Jeśli żołnierze nie mogą sami opuścić pozycji, to ewakuacja kogoś, kto jest ranny, jest niemal niemożliwa – mówi Maksym, który jest dowódcą roty. – A ten mały robot jest bardzo szybki, porusza się niezwykle sprawnie po trudnym terenie. Rannego można przyczepić pasami, nie spadnie. W ogóle w kamizelce kuloodpornej i hełmie tu na nim całkiem wygodnie.
Cała ekipa wybucha śmiechem.
Robot na kółkach może z ciężarem 40 kg przejechać do 20 km. Zdjęcie: Maciek Zygmunt
Strącić latającego zabójcę
To, co nas nieustannie zadziwia, to niezwykła pogoda ducha żołnierzy, którzy w tych ekstremalnych warunkach, w nieustannym zagrożeniu i strachu o siebie i towarzyszy broni spędzają całe tygodnie. Część grupy Maksyma chroni też nieba nad głowami mieszkańców Charkowa. Bo pogoda nad Charkowem nie wyznacza rytmu miasta. Tu pociski dolatują według koordynatów albo, jak irańskie szahidy, uderzają na oślep, rujnując sklepy, galerie i przedszkola. Dwa dni po naszym wyjeździe dostaję od Maksyma wiadomość:
Pamiętasz ten celownik z termowizją, który nam przywieźliście? Zobacz, jak niszczy szahidy
Na nagraniu widać niewiele: czarna plamka na ciemnym niebie, która pojawia się i znika. Ale za to słychać gorączkowe głosy żołnierzy, którzy wiedzą, że jeśli nie strącą tego mechanicznego zabójcy, to za chwilę uderzy w budynek mieszkalny w pogrążonym we śnie mieście. Słychać krzyki i strzały. W końcu – ulga:
Bundeswehra rozmieści dodatkową brygadę na Litwie, co ma być sygnałem dla sojuszników, że Niemcy wraz z partnerami są zdecydowani bronić terytorium Sojuszu przed wszelką agresją. Poinformował o tym niemiecki kanclerz Friedrich Merz podczas spotkania z prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. Według Merza sytuacja na wschodniej flance NATO pozostaje bardzo napięta. Agresywny rewizjonizm Rosji zagraża nie tylko bezpieczeństwu i integralności terytorialnej Ukrainy, ale także bezpieczeństwu Europy i całego regionu euroatlantyckiego.
O wyzwaniach dla bezpieczeństwa, skuteczności NATO, polityce Viktora Orbána i perspektywach integracji europejskiej Ukrainy rozmawiamy z Gabrieliusem Landsbergisem, byłym ministrem spraw zagranicznych Litwy.
Dlaczego nie zniszczyliśmy rosyjskiej gospodarki
Kateryna Tryfonenko: – Europejscy przywódcy coraz częściej mówią o wyzwaniach związanych z bezpieczeństwem. Czy Europa jest gotowa na zmiany, na wzmocnienie swych zdolności obronnych? Czy Europejczycy jednoczą się w obliczu wspólnych zagrożeń?
Gabrielius Landsbergis: – Jeszcze niedawno byli ludzie, którzy stali w kolejce, by porozmawiać z Putinem, którzy uważali, że wyjazd do Moskwy to świetny pomysł, by zrozumieć rosyjski umysł i spróbować go uspokoić. Teraz ci, którzy to robią, w przestrzeni europejskiej są uważani za wyrzutków. Widzimy na przykład premiera Słowacji Roberta Ficę lub ludzi do niego podobnych, ale nie są oni uważani za poważnych Europejczyków.
Tak więc zmiany są. Teraz najważniejsze pytanie, które zadaję, brzmi: „Czy to wystarczy?” Jeśli uznajemy, że Europa żyje obecnie w warunkach egzystencjalnego zagrożenia, to nasze rozumowanie musi odpowiadać temu zagrożeniu. I nasze działania muszą odpowiadać temu zagrożeniu. Nie zawsze to dostrzegam. Na fasadzie hasła zmieniają się bardzo – mówimy lepiej, zachowujemy się lepiej.
W niektórych przypadkach widzimy nawet tworzenie się koalicji, które chcą wywrzeć presję na Rosję. Jednak chciałbym widzieć więcej działań, a tych na razie nie ma
UE zatwierdziła już 17. pakiet sankcji przeciwko Rosji. Ograniczenia dotyczą częściowo tzw. rosyjskiej floty cienia i zagrożeń hybrydowych. Na ile skuteczna jest logika sankcji? Czy są wystarczające, by wpłynąć na Putina?
17 pakietów sankcji wynika głównie z przekonania, że musimy coś zrobić, a nie z tego, że musimy pokonać Rosję. Europa wydała w zeszłym roku miliardy euro na zakup rosyjskich surowców energetycznych, więc to nie jest poważne działanie. Pozwalamy Rosji zbroić się przeciwko nam i na nasz koszt. W rzeczywistości pomagamy Kremlowi nie tylko w budowie rakiet i broni, których używa przeciwko Ukraińcom, ale też tych, których może użyć także przeciw nam. To naprawdę bardzo pokrętna logika.
Dlatego cieszę się z każdego pakietu sankcji. To lepsze niż nic, lecz ich logika jest czasami trudna do zrozumienia. Szczególnie rozczarowujące jest, gdy słyszę, jak przywódcy krajów UE mówią: „Teraz nałożymy na Rosję druzgocące sankcje”. Jeśli istnieje coś naprawdę destrukcyjnego, powinniśmy byli wprowadzić to już dawno temu. Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego do tej pory nie zniszczyliśmy gospodarki Rosji.
17. pakiet sankcji jest wymierzony w 189 statków pochodzących z krajów trzecich. Statki te są częścią rosyjskiej „floty cienia”. Zdjęcie: Associated Press/East News
Pokój możliwy tylko po klęsce Rosji
Kto lub co może teraz powstrzymać Rosję?
Jedynym krajem, który może i jest gotowy, ma wolę polityczną i zdolność, by to zrobić, jest Ukraina. Wszyscy inni potrzebują czasu, odwagi, zrozumienia lub połączenia tych rzeczy. Jeśli weźmiemy pod uwagę kraje na wschodniej flance NATO – to potrzebujemy czasu.
19 maja Donald Trump odbył rozmowę z Władimirem Putinem. W Białym Domu oczekiwano, że dialog ten będzie sprawdzianem, czy Moskwa jest gotowa zakończyć wojnę. Czy Pana zdaniem możliwe jest osiągnięcie zawieszenia broni, na co nalega administracja Trumpa?
Myślę, że prawdziwy pokój nadejdzie dopiero po klęsce Rosji na polu bitwy. Zawsze podkreślam, że aby Rosja zgodziła się na pokój, musi zostać pokonana. Rosjanie zaszli zbyt daleko, przekroczyli zbyt wiele czerwonych linii, by być zainteresowani prawdziwym pokojem. Wierzą, że mogą wygrać, i wierzą, że mają czas. Dlatego to wszystko jest grą – presja i rozmowy o sankcjach, po których nic się nie dzieje. Putin nie wykazuje żadnej skłonności do porozumienia. Niestety w ciągu ostatnich czterech miesięcy nie zrobiliśmy nic, by zmusić go do podjęcia rozmów. Jak to zrobić? Pomagać Ukrainie w każdy dostępny nam sposób.
Ukraińcy pokazują, że potrafią zdobywać przewagę na polu bitwy. Oznacza to, że produkują wystarczającą ilość sprzętu, który im pomaga. Musimy to wspierać
Europejska alternatywa dla NATO?
Od urzędników bliskich Trumpowi regularnie dochodzą głosy o zamiarze ograniczenia obecności USA w Europie. O tym, że Ameryka nie powinna rozwiązywać europejskich problemów. Czy kraje bałtyckie czują się bezpieczne?
Sytuacja z punktu widzenia bezpieczeństwa jest gorsza niż pół roku temu. Rosjanie nie atakują nas, ponieważ zakładają, że możemy się im przeciwstawić. To właśnie powstrzymywało kiedyś Związek Radziecki przed atakiem na NATO i to dziś powstrzymuje Rosję. Ale żeby do ataku nie doszło, musimy pokazać, że traktujemy sprawę poważnie: mamy wystarczający sprzęt, wystarczającą wolę polityczną, by zrobić wszystko, co konieczne. Martwię się, że ostatnie kilka miesięcy pokazało Putinowi, że być może nie jesteśmy aż tak niezawodni. Bo jesteśmy gotowi do negocjacji z nim i być może do zaakceptowania jego zwycięstwa na polu bitwy jako czegoś nieuniknionego. Dla niego to powód do myślenia, że jeśli w jakiś sposób zaatakuje kraje bałtyckie, Zachód przyjmie to jako coś nieuniknionego. Dlatego martwię się znacznie bardziej niż pół roku temu.
Czy NATO nadal jest skutecznym sojuszem bezpieczeństwa? Czy istnieje potrzeba i możliwość stworzenia alternatywnej struktury europejskiej?
NATO to wszystko, co obecnie mamy. Struktura ta jest na tyle niezawodna i poważna, na ile to tylko możliwe w obecnej sytuacji. Niedawno wraz z byłym prezydentem Estonii Toomasem Ilvesem przygotowaliśmy raport na temat Morza Bałtyckiego, w szczególności dotyczący Rady Państw Morza Bałtyckiego [międzynarodowa organizacja polityczna, której głównym celem jest wzmacnianie współpracy między państwami regionu bałtyckiego w zakresie ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju, gospodarki, edukacji i kultury, bezpieczeństwa społecznego oraz wsparcia demokracji i praw człowieka – aut.]. Chcemy, by ta organizacja stała się swego rodzaju podstawą bezpieczeństwa regionalnego.
Podam przykład: obecnie dużo mówi się o zagrożeniach hybrydowych. One są bardzo zróżnicowane: mieliśmy migrantów, przecinanie kabli na dnie Bałtyku [chodzi o przerwanie dwóch linii telekomunikacyjnych, między Finlandią a Niemcami oraz między Litwą a Szwecją, w listopadzie 2023 r., za którym najprawdopodobniej stała Rosja – red.]. Kiedy niedawno Estonia próbowała zatrzymać tankowiec rosyjskiej „floty cienia”, Rosjanie wysłali myśliwce. A teraz Rosjanie zatrzymali estoński tankowiec. Czyli sporo się dzieje, a NATO twierdzi, że każdy kraj, którego dotykają takie działania, musi sam sobie z tym radzić. To dowód, że Sojusz się zmienia. Wcześniej nie można było sobie nawet wyobrazić, że jakiś kraj będący członkiem NATO może pozostać sam na sam z Rosją lub rosyjskim zagrożeniem. Teraz to już fakt.
Nasza propozycja utworzenia regionalnej organizacji bezpieczeństwa wynika z przekonania, że mogą istnieć zagrożenia, z którymi Litwa, Estonia czy inne kraje nie będą w stanie poradzić sobie samodzielnie. To pomoże, gdyby NATO nie było gotowe do działania
Skrajna prawica zagraża jedności Europy
Wbrew oczekiwaniom, w wyborach prezydenckich w Rumunii liberalny kandydat Nicusor Dan pokonał przedstawiciela prawicy George Simiona. Tyle że popularność prawicy w Europie jest wysoka, co widać w Niemczech i Polsce. Czy to niebezpieczne?
To bardzo niebezpieczne, ponieważ skrajnie prawicowe partie w krajach europejskich są z natury antyeuropejskie. Ich cele są sprzeczne z tym, za czym opowiada się Europa. To bardzo poważne zagrożenie, ponieważ widzimy, czym stały się Węgry pod rządami Orbána, który obecnie podważa wszelkie wysiłki Europy zmierzające do jej wzmocnienia się i uzyskania przez nią statusu siły geopolitycznej na kontynencie. Prawicowe partie są również przedmiotem dużego zainteresowania Rosji. Dodatkowy niepokój budzi fakt, że europejską prawicą zaczęły się interesować Stany Zjednoczone. Widzieliśmy, jak Elon Musk otwarcie popierał AFD przed wyborami w Niemczech; z jej przedstawicielami spotkał się też wiceprezydent J. D. Vance. Istnieje więc szereg kwestii, w których interesy Stanów Zjednoczonych i Rosji są zbliżone. Poparcie dla antyeuropejskich partii jest tylko jednym z tego przykładów.
Prawicowi i skrajnie prawicowi kandydaci w Polsce zdobyli znacznie więcej głosów, niż przewidywały przedwyborcze prognozy. Zdjęcie: WOJCIECH STRÓŻYK/REPORTER
Orbán – „koń trojański” w Unii
Otworzenie pierwszego klastra niezbędnego do dalszych negocjacji w sprawie przystąpienia Ukrainy do UE roku planowano w Kijowie jeszcze na początku 2025 r. Jednak wciąż do tego nie doszło. Co stoi na przeszkodzie? I co może przyspieszyć integrację europejską Ukrainy?
Przez wiele lat mówiliśmy, że Ukraina i Mołdawia nie są gotowe. Ja się z tym nie zgadzam. Te kraje są gotowe, ich ludzie są gotowi, rządy są gotowe przejść przez trudne reformy i zmienić się od wewnątrz, by stać się krajami naprawdę europejskimi.
Mnie martwi to, że Europa nie jest gotowa. Zbyt długo zaniedbywaliśmy tę kwestię – być może z powodu założenia, że Ukraina nigdy nie będzie gotowa i nie będziemy musieli się tym zajmować. A tu nagle Ukraina jest gotowa i mówi: „Przedstawcie nam pakiet reform, które należy wdrożyć, a my go przyjmiemy”. A Europa nie zrobiła do tej pory nic.
Pamiętam czasy, kiedy Litwa, Polska i inne kraje miały zostać członkami UE. Wtedy Bruksela wręcz kipiała, bo zbliżało się rozszerzenie, eurokomisarze jeździli tam i z powrotem – nie z dobrymi słowami i obietnicami, ale z dokumentami, które trzeba było zatwierdzać. I wszyscy wiedzieli, że kiedy zegar wybije godzinę 12 – będziemy członkami UE. Teraz nie widzę, by działo się coś podobnego, jakby nikt nie przygotowywał się na to poważnie. To budzi duże zaniepokojenie. Ponadto 6 czerwca UE zamierza przywrócić cła na import z Ukrainy, tymczasowo zniesione po rozpoczęciu inwazji przez Rosję w 2022 roku.
To hipokryzja, kiedy mówimy, że dajemy Ukrainie pakiet pomocowy w wysokości miliarda euro – a drugą ręką zabieramy 3,5 mld euro w postaci ceł od tego, co Ukraińcy produkują i eksportują. Dla mnie to nonsens
Na ile poważny jest wpływ Orbána w przeciwdziałaniu integracji europejskiej Ukrainy?
On jest poważny. Viktor Orbán blokuje drzwi dla większości spraw dotyczących Ukrainy. Zarazem słyszymy, że istnieje pewna koordynacja między Orbánem a Moskwą, nieprawdaż? Bardzo dziwne jest to, że w UE mamy rosyjskiego gracza, który prawdopodobnie czerpie swoje pomysły z Moskwy, a potem wdraża je w życie.
Są sposoby, by temu przeciwdziałać – Europa ma w swoim traktacie artykuł 7, który, gdyby został wdrożony, mógłby pozbawić Węgry prawa weta i pozwoliłby Europie iść naprzód. Niestety Węgry nie są jedynym problemem.
Są kraje, w których nawet bez wpływu Rosji interesy narodowe są sprzeczne z rozszerzaniem UE
Co da Unii integracja z Ukrainą
Czy reformy wewnętrzne w UE są możliwe? Przecież to bez sensu, że fundamentalne decyzje całej wspólnoty zależą od jednej czy dwóch osób.
Całkowicie się z panią zgadzam. Obecnie jesteśmy tak silni, na ile pozwala nam Orbán. On jest naszym wspólnym mianownikiem, nie możemy przekroczyć linii Orbána. Pomimo działań Niemiec, Francji, Hiszpanii, Włoch czy Polski, wszystko, co możemy zrobić, to tyle, na ile pozwala nam Orbán. To naprawdę upokarzające dla całej Europy. Ale zasady działają w taki sposób, że aby je zmienić, Orbán musi się na to zgodzić. Jest więc oczywiste, że w tych ramach zrobienie czegokolwiek jest niemal niemożliwe.
Węgry nie zamierzają zatwierdzić otwarcia klastrów negocjacyjnych w rozmowach o przystąpieniu Ukrainy do UE. Zdjęcie: ATTILA KISBENEDEK/AFP/East News
Czy Ukraina zostanie członkiem Unii w dającej się przewidzieć przyszłości?
Mam taką nadzieję, ponieważ zazwyczaj zadaję również pytanie: „Jaki jest najlepszy sposób odbudowy Ukrainy po wojnie?” Nie chodzi tylko o prace cementowo-asfaltowe, ale o to, jak odbudować społeczeństwo, jak ustabilizować sferę polityczną. I szczerze mówiąc, nie widzę dla Ukrainy lepszej drogi niż członkostwo w UE. Ono przyniesie stabilność polityczną, finansową, gospodarczą i przywróci inwestycje. Dlatego mam wielką nadzieję, że tak się stanie i że uda się wybudzić Brukselę z letargu bezczynności – że zrozumieją tam, o co toczy się gra, by po wojnie z Rosją Ukraina nie musiała toczyć kolejnej bitwy, tym razem w Brukseli. Przynajmniej to powinniśmy zagwarantować Ukraińcom.
Czy pełna integracja europejska Ukrainy jest możliwa w czasie trwania wojny na pełną skalę?
To może się dziać jednocześnie. Bo jeśli uznamy, że w czasie wojny to niemożliwe, będzie to oznaczało, że Rosjanie będą trzymać klucz do UE. A oni dobrze sobie z tym radzą. Im opłaca się grać na czas. Myślę, że Ukraina powinna poważnie kontynuować swoje reformy, lecz Europa również musi być poważna. Wojna kiedyś się skończy, Ukraina zwycięży i będziemy świętować zwycięstwo na Krymie.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.
Wadim Kodaczygow jest byłym dowódcą oddzielnego oddziału 36. brygady piechoty morskiej i obrońcą Kijowa. Od 2015 roku jest też dyrektorem generalnym firmy wojskowej KOPT, która produkuje technologie obronne i radioelektroniczne. Rozmawiamy o wojnie technologicznej, broni przyszłości, współpracy z Polską i zmianach w sposobach prowadzenia walki.
Skrzydła zemsty
Oksana Szczyrba: Przeszedł Pan przez Majdan, stracił biznes i środki na kontach na Krymie. Później była przeprowadzka, a potem stanął Pan w obronie Ukrainy...
Wadim Kodaczygow: Tak, do 2014 roku prowadziłem udany biznes na Krymie. Ale po Rewolucji Godności, do której dołączyłem z przekonania, ten biznes mi odebrali. Zrzekłem się rosyjskiego obywatelstwa. Po aneksji półwyspu przez Rosjan straciłem wszystko: majątek, firmę, dom. To był bolesny cios, ale się nie załamałem. Przeniosłem się do Kijowa, zacząłem pracować jako wolontariusz, pomagałem przesiedleńcom i żołnierzom. Następnie założyłem kolejną firmę i zająłem się dystrybucją broni, kontraktami, transporterami opancerzonymi, środkami walki radioelektronicznej.
A w 2022 roku poszedłem na wojnę. Byłem dowódcą kompanii w 112. brygadzie obrony terytorialnej, dowódcą oddziału przeciwczołgowego Pierwszego Sektora Obrony Kijowa, to Irpień – Bucza. Potem walczyłem w Mikołajowie i Chersoniu, aż w końcu się zdemobilizowałem, by zająć się produkcją broni.
Podczas obrony Kijowa, 2022 r.
Mam wiele powodów do demobilizacji: mam troje dzieci, żona ma I stopień niepełnosprawności, jestem dyrektorem firmy wojskowej. Zacząłem się zajmować opracowywaniem nowych technologii bezpośrednio w składzie brygady bojowej. A kiedy pokazałem swoje projekty w Ministerstwie Obrony, powiedzieli mi: „Zwolnij się i przejdź do produkcji broni. Tam będziesz bardziej przydatny”.
Co było dla Pana największym osobistym wstrząsem w ciągu tych lat?
Już od dawna nic mną nie wstrząsa. Utrata biznesu na Krymie okazała się tak łatwa… Przyjechałem do Kijowa i zacząłem wszystko od zera. Są w życiu rzeczy, na które nie mamy wpływu. Trzeba to zaakceptować i żyć dalej, wtedy nie będzie wstrząsów. Jestem spokojny, bo przyzwyczaiłem się już do podejmowania decyzji w sytuacjach kryzysowych. Kieruję ludźmi, ponoszę odpowiedzialność za wiele procesów. Z panikowania nic dobrego nie będzie. Dlatego zawsze rozważnie analizuję sytuację, zastanawiam się nad decyzjami, stawiam zadania i idę do przodu.
W 2023 roku uruchomił Pan projekt „Skrzydła zemsty”. To produkcja samolotów bez udziału państwa, bez jakiegokolwiek publicznego finansowania.
„Skrzydła zemsty” to bezprecedensowy krok w kierunku naszej pewności siebie. Jego zadaniem jest zapewnienie ukraińskiej armii niezbędnych technologii, które pomogą nam odnosić zwycięstwa na froncie i chronić życie naszych obrońców i obrończyń.
Nasze wysokiej jakości statki powietrzne produkcji ukraińskiej są jedynymi takimi na świecie. Przede wszystkim to zaawansowane technologicznie bezzałogowe bombowce „Hunter-Killer” („HaKi-20”), dostarczane w trzech różnych konfiguracjach, z których każda ma inne przeznaczenie i innego użytkownika.
HaKi-AK-1000 to autonomiczny dron kamikadze, zdolny do niszczenia strategicznych obiektów wroga w odległości do 1000 km. Z kolei HaKi-AB-500 to autonomiczny bombowiec, który niszczy bazy i siły wroga w promieniu 500 km. Natomiast HaKi-UB-50 to pierwsze na świecie eskadry bezzałogowych taktycznych bombowców bojowych, które wykonują zadania w najgorętszych strefach, pozostając w powietrzu do 6 godzin bez przerwy i natychmiast niszcząc wszelką wrogą technikę oraz siły wroga zgodnie z poleceniami operatora znajdującego się w odległości 50 km od strefy bombardowania.
Obecnie projekt wszedł w nową fazę rozwoju. To już inny format pracy.
Hunter Killer 20, bombowiec dronowy
Dlaczego nie złożyliście wniosku o zamówienie publiczne?
Składaliśmy wnioski, ale ten proces jest dość skomplikowany i długotrwały. Aby przejść wszystkie etapy, trzeba było czekać miesiącami: sporządzić dokumentację konstrukcyjną, procesów technicznych, schematów elektrycznych, przejść testy. Zrobiliśmy już to wszystko i mamy nadzieję, że w tym roku otrzymamy finansowanie państwowe.
Finansowaliście prace rozwojowe na własne ryzyko?
Tak, zainwestowałem w te projekty swoje zyski. Firma finansowała produkcję maszyn latających dla poszczególnych jednostek. Były też firmy i przedsiębiorcy, którzy kupowali drony dla wojska za własne pieniądze. Ale dziś praktycznie wszyscy wyczerpali już swoje zasoby. Ludzie nie mogą sami finansować wojny.
Czym konkretnie się teraz zajmujecie?
Oczywiście nie możemy ujawniać wszystkich szczegółów. Produkujemy różne bezzałogowe statki powietrzne i małe samoloty na potrzeby ukraińskiej armii.
Obecnie promujemy również nasze projekty w Europie. Mamy filie firmy KOPT w Łodzi i Warszawie – to wspólne przedsięwzięcia z Polakami. Polscy partnerzy pomagają nam we wdrażaniu standardów NATO i zmianie podejścia do współczesnego prowadzenia wojny w krajach Sojuszu. Wspólnie z nimi rozwijamy najnowsze technologie bezzałogowego lotnictwa w Europie. Obecnie czekamy na przyjazd polskiej grupy na szkolenie z procesów produkcyjnych. Będziemy ich szkolić, pokazywać montaż.
Po szkoleniu rozpocznie się produkcja w Polsce, a potem nasze bezzałogowe statki powietrzne trafią do sprzedaży – dla polskiej armii i dla armii innych krajów Europy
Czy ceny będą się różnić?
Oczywiście. Ceny dla innych krajów będą wyższe niż dla Ukrainy.
Europa siedzi i drapie się po głowie
Czy możemy konkurować z Rosjanami i Chińczykami w technologii bezzałogowych statków powietrznych, biorąc pod uwagę to, że ich budżety i systemy są większe?
Już od dawna konkurujemy. Europa ogłosiła, że jest gotowa wydać 800 miliardów euro na modernizację swoich armii. Podstawą mają stać się bezzałogowe systemy i środki przeciwdziałania bezzałogowym statkom powietrznym. Realne technologie w tej dziedzinie posiadają obecnie tylko trzy kraje: Rosja, Ukraina i Chiny. Chiny – ponieważ masowo produkują i jednocześnie wykorzystują obce technologie, gromadzą doświadczenia zarówno ukraińskich, jak rosyjskich konstruktorów. Europa nie stworzyła nic poważnego w dziedzinie bezzałogowych statków powietrznych.
Obecnie unikamy dostaw komponentów przez Chiny, by nie dopuścić do rozpowszechniania naszych technologii. Wszystko produkujemy w Ukrainie. To jest droższe, ale warto
Co nazwałby Pan dzisiaj główną przewagą technologiczną Ukrainy? W czym jesteśmy najlepsi?
Technologie w lotnictwie bezzałogowym bardzo szybko się starzeją. Trwa wyścig: wymyślono nową funkcję, ale za trzy miesiące trzeba stworzyć nową, bardziej nowoczesną.
Jeśli chodzi o naszą przewagę, to opracowaliśmy system sterowania dronami za pomocą światłowodu. To sterowanie przewodowe, którego nie da się zagłuszyć za pomocą środków walki elektronicznej (REB). Gdy przeciwnik próbuje znaleźć sposoby na stłumienie łączności światłowodowej, my już pracujemy nad nowymi systemami. I tak w kółko, ciągły wyścig technologiczny.
A co z Europą?
Europa siedzi i drapie się po głowie. Nadal wierzy w czołgi. Tyle że czołg strzela na 12 kilometrów, a mój dron leci na 30. Rosjanie nie są w stanie nawet doprowadzić czołgu do linii frontu, bo my go wcześniej niszczymy. Czołgi na polu bitwy już nie działają, wszystko się zmieniło. Dlatego Polska nie powinna się martwić, ale mocniej współpracować z Ukrainą.
Europejczycy powinni uczyć się od nas doświadczeń bojowych, wysyłać swoje oddziały na szkolenia. Bo z telewizora walczyć się nie nauczysz. Nigdy
Co możemy przeciwstawić rosyjskim dronom na froncie, a także szahidom i rakietom, które zabijają cywilów w miastach?
Główny problem stanowią dziś rakiety. By skutecznie chronić się przed rakietami, musimy stworzyć system obrony przeciwrakietowej. Możemy to zrobić, ale zajmie to lata. Dlatego teraz niezwykle ważne jest, abyśmy otrzymali systemy obrony przeciwrakietowej od Stanów Zjednoczonych, Francji i Niemiec. Moglibyśmy pomóc w ich dopracowaniu. Tyle że oni tak długo się zastanawiają: „Dać?”, „A może poczekać?”, „A może rozzłościmy Putina?”... Pora zrozumieć, że Putina nie powstrzyma nic poza bronią. On rozumie tylko jedno: kiedy zaczyna mu się palić wokół tyłka.
Wystawa sprzętu w Danii, 2024 r.
Czy potrafimy sami wyprodukować systemy obrony przeciwlotniczej?
Możemy, ale to zajmie co najmniej 2-3 lata. Wcześniej nie mieliśmy własnego programu rakietowego – został zamknięty. Polegaliśmy na „uczciwym świecie”, wierzyliśmy w obietnice.
A świat okazał się bandą kłamliwych łajdaków. Dlatego teraz sami będziemy tworzyć broń
Po wojnie nigdy więcej nie powierzymy naszego bezpieczeństwa innym. Zrobimy tak, abyśmy mieli wszystko swoje: od dronów po systemy obrony przeciwlotniczej. Wcześniej byliśmy zbyt ufni. Teraz rozumiemy już, że we współczesnym świecie przetrwa tylko ten, kto ma siłę i technologie.
Świat to nieuczciwa gra, ciągła walka interesów. Mamy już unikalne doświadczenie bojowe, którego nie ma nikt inny w Europie. Mamy też technologie, które naprawdę zmieniają zasady gry na polu bitwy. Zrobimy wszystko, by być silnymi. Nie pozwolimy się zniszczyć.
Nosiciel najnowszych technologii
Kiedyś powiedział Pan, że dron to dziś żołnierz. Czym zasadniczo różni się wojna z 2014 i 2022 roku od wojny z lat 2024 i 2025?
Dzisiaj to elektronika, operatorzy dronów i systemy walki radiolokacyjnej decydują na polu bitwy o wszystkim. Karabin automatyczny jest oczywiście potrzebny, ale nie jest już główną bronią. Pozostaje przydatny podczas czyszczenia terenu lub do lokalnych działań, ale w zakrojonych na szeroką skalę szturmach główną rolę odgrywają lotnictwo, bezzałogowe statki powietrzne i wywiad.
Jak będą wyglądać bezzałogowe statki powietrzne przyszłości?
Będą takie same jak teraz, tylko jeszcze bardziej zintegrowane ze sztuczną inteligencją. Technologie szybko się doskonalą. Jeśli wojna się skończy, proces rozwoju ulegnie spowolnieniu, ponieważ nadejdzie „pokojowe podejście europejskie”: rysunki, dokumenty, certyfikaty, testy, mnóstwo kontroli bezpieczeństwa technicznego – czyli będzie dużo biurokracji. Technologie naprawdę rozwijają się tylko podczas wojny, kiedy są potrzebne tu i teraz.
W ciągu ostatnich dwóch lat przeszliśmy drogę, którą Europa w czasie pokoju pokonywałaby przez dwadzieścia lat
Europa wydaje miliardy na badania i rozwój, ale w ciągu kilku lat tworzy w najlepszym razie jeden nowy silnik lub kontroler. A my już dziś sami produkujemy silniki, ramy, kontrolery lotu, systemy łączności – bo potrzebujemy tego, by przetrwać. To właśnie Ukraina, a nie Stany Zjednoczone, jest dziś nosicielem najnowszych technologii dla NATO.
Amerykanie potrafią produkować dobre rakiety i statki. My natomiast tworzymy systemy, które mogą szybko niszczyć zarówno rakiety, jak statki. Gdyby nam nie przeszkadzali i zapewnili odpowiednie finansowanie, zrobilibyśmy znacznie więcej. Bo ci, którzy nie walczą, po prostu nie są w stanie zrozumieć rzeczywistych potrzeb wojny.
Ukraina jest poligonem do testowania najnowszych rozwiązań. Jak postrzega Pan rolę prywatnych producentów we współczesnej wojnie?
Odgrywają kluczową rolę. Jeśli Europa zrozumie, że Ukraina jest obecnie jedynym realnym posiadaczem technologii, i jeśli uzgodnimy wspólną produkcję, to za rok-dwa nasz kraj może stać się światowym liderem w produkcji broni. To będzie zaawansowana technologicznie broń taktyczna, która realnie zmieni pole walki.
W latach 2016–2017, kiedy byłem prezesem Stowarzyszenia Producentów, Ukraina mogła produkować broń o wartości 3 miliardów dolarów rocznie. Obecnie liczba ta oficjalnie wzrosła do 30 miliardów, a dzięki odpowiednim reformom możemy zwiększyć produkcję do 100 miliardów.
A jeśli razem z Europą umiejętnie wykorzystamy te 800 miliardów, które planuje wydać na reorganizację, to Europa będzie miała realną szansę przeciwstawić się zarówno Rosji, jak Chinom
Potrzebna decyzja prezydenta
Jeśli nie będzie rozejmu, Rosjanie będą kontynuować wojnę. A ponieważ oni ewidentnie przygotowują się do długiej wojny, trzeba będzie nauczyć walczyć wszystkich lub prawie wszystkich w Ukrainie. Jak widzi Pan model rozwoju naszego społeczeństwa, jeśli wojna się przedłuży? Co musimy zmienić w społeczeństwie, biznesie, aby się rozwijać i przeciwstawiać się Rosji bez pomocy zagranicznych partnerów?
Nie będziemy w stanie walczyć całkowicie bez pomocy z zewnątrz, ponieważ produkcja broni wymaga pieniędzy. W Ukrainie jest dużo broni, ale mało środków, by ją kupić. Dlatego lobbuję za otwarciem europejskich rynków dla ukraińskiej broni: by sprzedawać broń do Europy, zarabiać walutę i wydawać ją na zakup nowej broni dla siebie.
Ponadto główny nacisk należy położyć na rozwój technologii, zwłaszcza sztucznej inteligencji, która pozwoli zminimalizować straty wśród personelu.
Jak powinien wyglądać według Pana idealny model współpracy między państwem, armią i prywatnymi producentami?
To trzy odrębne elementy. Pierwszy, armia, określa swoje potrzeby. Drugi, czyli Ministerstwo Obrony, znajduje pieniądze i kupuje to, co jest potrzebne. A trzeci, przemysł, to, czego potrzeba, produkuje.
Problem polega na tym, że większość naszego kierownictwa nie umie zarabiać pieniędzy. To nie są biznesmeni, ale politycy, którzy nie potrafią tworzyć. Natomiast biznes działa tak: jeśli jest popyt, to rozszerzamy produkcję, a nie odrzucamy zamówienia.
Dlaczego Ukraina nadal nie ma scentralizowanego systemu eksportu broni? Co może zmienić tę sytuację?
Jedynym powodem jest brak zrozumienia ze strony najwyższych władz państwa. Aby wszystko się zmieniło, potrzebna jest przede wszystkim osobista decyzja prezydenta. Bo obecnie wokół prezydenta jest wiele osób, które nie rozumieją ani gospodarki, ani rynku uzbrojenia, ani tego, jak działa biznes.
Dopóki zamiast profesjonalistów u władzy będą politycy i urzędnicy, którzy całe życie tylko „rozgospodarowywali budżety”, nic się nie zmieni
Nie wiedzą, jak zarabiać pieniądze, dlatego boją się otwarcia eksportu. Boją się utraty kontroli.
A rozwiązanie byłoby jasne:
* zezwolić prywatnym producentom na wejście na rynek międzynarodowy;
* stworzyć przejrzysty system licencjonowania;
* nawiązać partnerstwo z europejskimi firmami.
To pozwoliłoby Ukrainie stać się realnym światowym graczem w przemyśle obronnym. Bez tego będziemy ciągle prosić o pomoc, zamiast samodzielnie finansować swoje zwycięstwo.
Nie tracę wiary w Ukrainę
Czy ludzie na tyłach powinni mieć prawo do posiadania i noszenia broni w celu samoobrony?
Popieram prawo do posiadania broni, ale musi być jasny system rejestracji i surowe zasady użytkowania. Każdy posiadacz broni musi przejść szkolenie, zdać egzaminy i zarejestrować swoją broń. W przeciwnym razie zapanuje chaos. Obecnie w Ukrainie jest już i tak dużo broni w rękach ludności. Nie jest ona jednak zarejestrowana, a zatem trudno kontrolować jej użycie. Problem jest taki sam, jak w przypadku prostytucji: dopóki nie zostanie uznana za legalną, nie można nią zarządzać ani walczyć z jej skutkami. Legalizacja nie oznacza pozwolenia na wszystko, lecz kontrolę i bezpieczeństwo.
Jak Pan, niedawno jeszcze mieszkaniec Krymu, odbiera fakt, że obecnie ze wszystkich stron naciska się na was, krymian, byście oddali swoje terytoria w zamian za pokój?
To zdrada. Jeśli ustąpimy, wróg przyjdzie po nowe terytoria. Historia Hitlera pokazała, że kompromisy z najeźdźcami nie działają. Musimy stać się silni: budować własną produkcję, współpracować z Europą, zbroić sojuszników. Tylko siła powstrzyma agresora.
Tęskni Pan za domem, za Krymem?
Oczywiście. Nie byłem w domu już ponad dziesięć lat, pozostała tam większość mojej rodziny. Wielu jej członków jest przywiązanych do ziemi i nie mogli, jak ja, opuścić rodzinnego domu. Moja mama jest tam teraz, ma już 84 lata.
Nie tracę wiary w Ukrainę. Na pewno wygramy, wyzwolimy nasze ziemie, wzmocnimy armię i staniemy się silnym graczem na arenie międzynarodowej. Ale do tego potrzebna jest determinacja, odwaga i szybkie, realne działania, a nie negocjacje.
W ciągu trzech miesięcy kolejnej prezydentury Donalda Trumpa zapadły decyzje, które mocno wpłynęły na światowe rynki. Nowe amerykańskie cła rzuciły wyzwanie europejskim gospodarkom i spowodowały turbulencje na giełdach. Pojawia się więc pytanie, w jaki sposób polityka taryfowa może wpłynąć na współpracę obronną i współzależność technologiczną między USA i Europą, szczególnie w kontekście kompleksu wojskowo-przemysłowego.
Rozmawiamy z generałem Meelisem Kiilim, członkiem Komitetu Obrony Narodowej Riigikogu.
Gen. Meelis Kiili, członek Narodowego Komitetu Obrony Riigikogu. Zdjęcie: Gazeta.ee
Amerykańskie cła i europejska obrona
Maryna Stepanenko: W jakim stopniu europejski kompleks wojskowo-przemysłowy jest dziś technologicznie zależny od Stanów Zjednoczonych, w szczególności jeśli chodzi o obroną powietrzną, samoloty bojowe, łączność, oprogramowanie czy mikroelektronikę? Czy ta zależność naraża nas na zagrożenia, zwłaszcza w kontekście polityki taryfowej administracji Trumpa?
Meelis Kiely: W perspektywie krótkoterminowej z pewnością taka podatność może się pojawić, bo amerykańska technologia jest głęboko zintegrowana. I od dawna jest dominującym, preferowanym wyborem w systemach wojskowych. Jednocześnie jednak powinniśmy postrzegać to jako bardzo pozytywną zmianę, ponieważ administracji Trumpa udało się wypchnąć europejskich polityków z ich stref komfortu. Wielu z nich zdało sobie sprawę, że musimy być w stanie rozwijać własne zdolności.
Uważam więc, że w dłuższej perspektywie ta zmiana pobudzi i przyspieszy rozwój europejskich zdolności obronnych. Wierzę, że administracja USA weźmie to pod uwagę.
Amerykańska technologia pozostanie ważna i prawdopodobnie nadal będzie dominować, ponieważ rozsądne jest założenie, że obecna polityka zostanie ostatecznie zrewidowana lub odwrócona
W końcu jeśli płacisz więcej, oczekujesz więcej przywilejów, większego dostępu do informacji itp. Ostatecznie sytuacja się ustabilizuje.
Jaki format dialogu lub mechanizm polityczny byłby najbardziej skuteczny w rozwiązywaniu różnic taryfowych między administracją Trumpa a UE? Unia powinna reagować symetrycznie, czy może szukać kompromisu?
To jest gra interesów. Unia musi jasno zdefiniować swoje interesy i bronić ich. Żyjemy w świecie opartym na interesach, więc musimy być pragmatyczni i realistyczni. Jednak chociaż UE musi twardo bronić swoich priorytetów, w większości przypadków wciąż szukamy kompromisów korzystnych dla obu stron.
Pomimo obecnych zawirowań, wierzę w siłę wspólnoty transatlantyckiej. Historia jej współpracy jest długa i bogata. Wierzę, że w końcu znajdziemy sposób na rozwiązanie problemów z najlepszym możliwym rezultatem dla obu stron.
Od iluzji do gotowości: obrona Estonii
W niedawno opublikowanym artykule stwierdził Pan, że estońskie planowanie obrony narodowej ucierpiało z powodu wieloletnich błędów, biurokratycznego dryfu i błędnych priorytetów. Jak to wpłynęło na zdolność Estonii do przystosowania się do współczesnych działań wojennych, zwłaszcza w świetle lekcji z Ukrainy?
Jeśli budujesz swoje planowanie na niewłaściwych fundamentach, zawsze istnieje wpływ. Teraz to analizujemy i będziemy dostosowywać się do rzeczywistego zagrożenia.
Czym jest to zagrożenie? To połączenie intencji, zdolności i możliwości wroga. To właśnie musimy ponownie ocenić. Prawda jest taka, że zagrożenie istnieje od czasu upadku Związku Radzieckiego. Bądźmy szczerzy: nasz sąsiad nie zmienił się i najprawdopodobniej się nie zmieni.
Dlatego musimy poważnie potraktować zamiary Rosji i pracować nad zmniejszeniem jej potencjału, ograniczeniem jej ambicji i pozbawieniem ją możliwości
By to osiągnąć, musimy zrozumieć jej modus operandi. Podejmowanie decyzji w oparciu o własną logikę jest błędne. Musimy zrozumieć sposób myślenia Rosjan. Byłem krytyczny wobec sposobu, w jaki obrona ewoluowała, ponieważ często opierała się ona na dostępnych zasobach, a nie na zdolnościach potrzebnych do pokonania wroga. Dlatego zmieniamy nasze podejście. Wracamy do strategii opartej na zdolnościach.
Krytykuje Pan publiczną dyskusję na temat problemów z amunicją, zwłaszcza gdy jest ona prowadzona przez przedstawicieli firm zbrojeniowych. Jak pogodzić demokratyczny nadzór i przejrzystość z potrzebą zachowania tajemnicy?
Musimy o tym mówić w kategoriach ogólnych. Musimy określić, jakich zdolności potrzebujemy, ale nie wchodzić w szczegóły tego, co kupujemy i za ile. Opinia publiczna powinna mieć dostęp do informacji ogólnych, które wystarczą do zrozumienia kierunku, w którym zmierzamy.
Jeśli chodzi o szczegóły, to zajmują się nimi specjalne agencje odpowiedzialne za dowodzenie i kontrolę. Musimy ufać tym instytucjom – między innymi parlamentowi, który odgrywa również rolę nadzorczą.
Opinia publiczna musi wiedzieć, że mamy wiarygodne plany, że uruchomiliśmy zasoby i działamy zgodnie z naszą narodową strategią obronną oraz koncepcją NATO.
Prezydent Estonii Alar Karis, prezydent Polski Andrzej Duda, prezydent Litwy Gitanas Nausėda, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs: PETRAS MALUKAS/AFP/East News
Bałtycki front: Estonia a nowe zagrożenia
Estonia podejmuje śmiałą inicjatywę, chcąc upoważnić swoje wojska do użycia siły przeciwko statkom handlowym, które mogłyby stanowić zagrożenie dla infrastruktury podwodnej. Na ile skuteczny będzie ten krok w walce z rosyjską „flotą cieni”?
To krok naprzód, ale nie rozwiązuje on wszystkich problemów. To, czego naprawdę potrzebujemy, to rewizja prawa międzynarodowego, bo obecne prawo morskie wymaga ponownej oceny. Ten krok pomoże naszej armii i marynarce wojennej zapobiegać wpływaniu podejrzanych statków na nasze wody terytorialne i w naszą strefę ekonomiczną. Ale to nie jest żadna srebrna kula.
Na co trzeba zwrócić uwagę w międzynarodowym prawie morskim?
Zasady zaangażowania muszą stać się bardziej rygorystyczne. Powinny istnieć wyraźniejsze uprawnienia do poddawania podejrzanych statków inspekcjom, a w razie potrzeby – zatrzymywania ich. Dotyczy to nie tylko operacji wojskowych. Cała żegluga musi odbywać się zgodnie z przepisami dotyczącymi ochrony środowiska i przestrzegać dobrych praktyk morskich.
Kiedy te zasady są naruszane, musimy być w stanie odpowiednio reagować
Jednocześnie Estonia i Litwa nie otrzymały funduszy z UE na projekt „ściany dronów”, mającej chronić jej granice. Biorąc pod uwagę nowe zagrożenia technologiczne i hybrydowe ze strony Rosji i Białorusi, czy państwa bałtyckie powinny rozważyć utworzenie oddzielnego regionalnego funduszu obronnego? A może należy poszukać alternatywnych mechanizmów finansowania dla wdrożenia krytycznych inicjatyw, bez oglądania się na Brukselę?
Chciałbym zwrócić uwagę na traktat NATO. Często mówimy o artykule 5., ale artykuł 3. jest nie mniej ważny. Wyraźnie stwierdza on, że każdy kraj jest odpowiedzialny za własną obronę. Więc tak: nie powinniśmy polegać na jednym źródle finansowania. Musimy reagować na realne zagrożenia, a zdywersyfikowane finansowanie jest zawsze lepsze. W Estonii zwiększamy wydatki na obronę. Pozostanie to priorytetem w dającej się przewidzieć przyszłości, bo nasz sąsiad nigdzie się nie wybiera.
Negocjacje i przyszłość bezpieczeństwa Europy
Trump mówił, że do zawieszenia broni doprowadzi jeszcze przed Wielkanocą. Teraz ukraińscy urzędnicy nie wykluczają, że wysiłki w celu osiągnięcia jakiegoś porozumienia zostaną podjęte do maja. Na ile realne jest zawieszenie broni w nadchodzących tygodniach, jeśli wziąć pod uwagę komunikaty płynące z Moskwy i jej codzienne zmasowane ataki na Ukrainę?
Przede wszystkim możemy mówić o nie tyle zawieszeniu broni, co raczej o przerwie operacyjnej. Federacja Rosyjska nigdy nie przestrzegała porozumień, więc dlaczego mielibyśmy wierzyć, że teraz się to zmieni? Z drugiej strony, Rosjanie również są wyczerpani i prawdopodobnie potrzebują przerwy.
Ale postawmy sprawę jasno: samo zawieszenie broni nie zakończy wojny. To musi być coś znacznie bardziej znaczącego
Cel jest prosty: osłabić Rosję. Musimy złamać Rosję ekonomicznie. Tylko wtedy będzie naprawdę chciała rozważyć możliwość choćby tymczasowego pokoju.
Wojska NATO na ćwiczeniach w Rumunii. Zdjęcie: DANIEL MIHAILESCU/AFP/East News
Ja Europa mogłaby złamać Rosję?
To nie powinna być tylko Europa – to powinien być wysiłek globalny. Musimy wywierać presję na Rosję ze wszystkich stron. Nie możemy jednak oczekiwać, że obędzie się to bez kosztów. To jest konflikt globalny. Owszem, walka toczy się między Ukrainą a Rosją, ale szerszy konflikt toczy się między państwami demokratycznymi a autokratycznymi. Jeśli wierzymy, że możemy osiągnąć nasze cele bez bólu, to jesteśmy w błędzie.
Spójrzmy na siłę i potencjał Europy. Towary, które kupowaliśmy od Rosji, możemy zastąpić. Musimy tylko dostosować do tego nasz styl życia, nie rezygnując z demokratycznych zasad. Ceny mogą wzrosnąć, ale nie znacząco. Rzeczywistość jest taka, że przed wojną rosyjska gospodarka stanowiła zaledwie 3% światowego PKB, podczas gdy gospodarka społeczności zachodniej – 50%.
Pokonanie tych 3% nie powinno być problemem, skoro po swojej stronie mamy miliard ludzi, a Rosjanie – około 140 milionów
Trudność polegała na tym, że niektóre duże kraje uprzemysłowione były uzależnione od rosyjskiej energii. Jednak ten czas już minął. Rosyjska gospodarka działa teraz jako gospodarka wojenna i nie jest zrównoważona. Naród rosyjski będzie cierpiał, ale to jego wybór. Musimy nadal zaostrzać sankcje i zmusić Rosję do podporządkowania się porządkowi międzynarodowemu.
Co nie zostało jeszcze objęte sankcjami – albo nie zostało nimi objęte w stopniu wystarczającym, by wpływ na Moskwę był największy?
Kluczowa jest energia. Wokół rosyjskiego eksportu energii wciąż toczy się podejrzana gra. Musimy znaleźć sposoby na ograniczenie globalnego rynku rosyjskiej energii. Na świecie jest dużo gazu i ropy, więc dywersyfikacja jest kluczowa. Rosja pozostaje klasyczną potęgą naftową. Gdy ceny ropy są wysokie, Rosjanie wykorzystują swoje zasoby do zbrojenia się. A kiedy ceny spadają, to Rosja i tak musi zaspokajać podstawowe potrzeby swojego społeczeństwa. Wszystko więc sprowadza się do energii. To tutaj musimy wywierać większą presję.
Co powinna zrobić Europa, jeśli administracja Trumpa spróbuje narzucić Ukrainie własną formułę pokoju, krótkoterminowo korzystną dla USA, ale pozostawiającą Rosji strategiczną przestrzeń do zemsty?
Europa powinna powiedzieć, że wszystkie negocjacje pokojowe należy prowadzić na warunkach ukraińskich. Oznacza to jej integralność terytorialną, suwerenność i to, że wszystkie szkody wyrządzone przez Rosję muszą zostać przez nią zrekompensowane. To jest język, który Rosjanie rozumieją.
Nie możemy oddać agresorowi ani centymetra ukraińskiego terytorium
Czy pokój w wersji amerykańskiej może stworzyć iluzję stabilności, która tylko zamrozi konflikt i pozwoli Rosji odzyskać siłę? Jak w takim przypadku kraje bałtyckie, Polska i Rumunia powinny planować swoją strategię obronną i dyplomatyczną?
Rzeczywiście, istnieje ryzyko, że sytuacja może się zmienić. Ale właśnie na to powinna być przygotowana nasza dyplomacja. Powinna wyjaśnić naszym sąsiadom i partnerom strategicznym, że nowa rzeczywistość nie będzie trwała wiecznie i nie możemy się do niej przyzwyczaić. Musimy pozostać przywiązani do porządku światowego opartego na wartościach, który jest zgodny z prawem i oparty na prawach człowieka.
Oczywiście zawsze będą istniały pokusy zawarcia kompromisu. Wracając jednak do definicji zagrożenia: nie możemy stwarzać możliwości dla agresora
Musimy pozostać stanowczy i zdecydowani. Jak mówiło już wielu, niezależnie od czasu i kosztów, musimy pozostać skupieni na ostatecznym celu. Tym celem powinna być wolna, demokratyczna i suwerenna Ukraina w jej międzynarodowo uznanych granicach.
To bardzo proste. Jeśli możemy postawić to na stole (a musimy to zrobić), to jest to jedyna droga naprzód. Takie powinno być zjednoczone europejskie stanowisko.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji