Exclusive
20
min

"Wlali do moich żył jednopokojowe mieszkanie w Kijowie"

Na wózku inwalidzkim trudno schronić się przed bombami. Teraz podróżuje z przyjaciółmi po całej Europie. Nic nie stanie na przeszkodzie marzeniom Fiony

Halyna Halymonyk

Historia Fiony jest dramatyczna, ale teraz może już swobodnie podróżować po świecie

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

31-letnia Fiona Kudrewatyk z Charkowa cierpi na rdzeniowy zanik mięśni. Przyjechała do Polski na początku wojny na pełną skalę. Tu otrzymała już cztery zastrzyki, z których każdy kosztował 140 000 dolarów. Pomagają one spowolnić rozwój choroby, a nawet przywrócić funkcje utracone w ostatnich latach.

- Jestem teraz dziewczyną wartą miliony! Podpisałam zdjęcie, na którym trzymam ampułkę z zastrzykiem: "Wewnątrz mnie będzie teraz jednopokojowe mieszkanie w Kijowie" - wspomina Fiona moment otrzymania pierwszego zastrzyku. Na leczenie czekała prawie rok po tym, jak została zmuszona do przeprowadzki do Polski.

Spinraza - lekarstwo na SMA praktycznie niedostępne w Ukrainie

Rdzeniowy zanik mięśni (SMA) to rzadka choroba genetyczna, która prowadzi do stopniowej utraty zdolności poruszania się. W najgorszym przypadku może prowadzić do przedwczesnej śmierci z powodu niemożności oddychania. Stałym towarzyszem choroby jest uczucie zmęczenia i niezdolność do samodzielnego poruszania się".

Ale Fiona chce żyć. Ukończyła szkołę średnią z wyróżnieniem, uniwersytet, grała w teatrze, śpiewała, chodziła po wybiegu jako modelka, pracowała w IT i zmieniła sposób, w jaki ludzie myślą o osobach na wózkach inwalidzkich.

Pociski nad głową

- Musiałam przejechać 1400 km na wózku inwalidzkim, żeby dostać się do Polski" - opowiada. Udało jej się uciec z płonącego Charkowa, który był bezlitośnie ostrzeliwany przez Rosjan, i zabrać ze sobą swoich bliskich: matkę po udarze i ciotkę z upośledzeniem umysłowym.

Dziewczyna zawsze była niezależna. Zarabiała, pracując zdalnie w firmie informatycznej: najpierw jako tester, potem w dziale HR. Wyremontowała swoje mieszkanie w Charkowie, urządziła kuchnię i łazienkę według własnych potrzeb. Chciała zostać w rodzinnym mieście mimo ostrzału.

Okazało się jednak, że w pobliżu domu Fiony nie było dostępnych schronów przeciwbombowych. Jedynym miejscem w pobliżu było metro w Charkowie. Jego rampy nie nadają się nawet dla wózka dziecięcego. Czasami nieznajomi nieśli ją do schronu. Tam spędzała godziny z niecierpliwością wyglądając, kiedy mogłaby wrócić na górę, żeby np. pójść do toalety. Częściej więc zostawała w domu i spała na wózku inwalidzkim na korytarzu.

- Decyzja o ewakuacji była spontaniczna - wspomina - Byłam strasznie zmęczona nieprzespanymi nocami, bolało mnie całe ciało. Moja mama była po udarze. Musiała odpocząć i umówiła się z lekarzami, że ja i ciocia spędzimy noc w szpitalu. Myśleliśmy, że Rosjanie nie będą tam strzelać. Jak bardzo się myliliśmy! W szpitalu dali mi tabletki nasenne na uspokojenie. W nocy rozpoczął się ostrzał. Wszyscy zeszli do piwnicy, ale ja pod wpływem środków nasennych nie mogłam się nawet ruszyć. Rakiety latały nad moją głową, wszystko słyszałam, ale nie mogłam nic zrobić. Przeżyłyśmy tę noc cudem. Rakiety spadły metr od szpitala, a fala uderzeniowa wybiła wszystkie okna. Rano zdecydowałyśmy się wyjechać.

Tłumy się rozstąpiły

Ewakuacja była trudna. W mieście nie kursował już transport publiczny, Fionie i jej rodzinie udało się znaleźć taksówkę. Właścicielka firmy sama jest osobą na wózku inwalidzkim i do końca pomagała osobom niepełnosprawnym opuścić miasto.

Stacja była zatłoczona. W tym chaosie Fiona starała się nie stracić z oczu swojej matki, która z trudem stawiała każdy krok, i ciotki, która słabo orientowała się w przestrzeni.

Tłumy kobiet, dzieci i osób starszych rozstąpiły się, by pomóc Fionie dostać się na peron i wsiąść do pociągu. Pomimo stresu i paniki, ludzie zachowali empatię wobec słabszych.

Lwów powitał je syrenami przeciwlotniczymi. Firma, w której pracowała, Fiona obiecała pomoc. Jednak problemy ze schronami dostępnymi dla niepełnosprawnych powtórzyły się. Fionie waliło serce ze strachu: czy powinna wyjechać za granicę? Nigdy wcześniej nie opuściła Charkowa.

Broniąc praw do leczenia osób z rdzeniowym zanikiem mięśni, Fiona spędziła wiele lat korespondując z polską fundacjąSMA (Fundacja SMA). Przez długi czas nie było lekarstwa na tę chorobę, a kiedy zaczęło się ono pojawiać, polskie rodziny chorych na SMA zjednoczyły się, zaapelowały do rządu i były w stanie otrzymać leczenie za środki publiczne. Chętnie dzieliły się swoimi doświadczeniami.

Przyjedź do Polski, czekamy na Ciebie

- Polska jest wyjątkowym krajem pod względem traktowania ludzi chorych na SMA - mówi Vitaliy Matyushenko, szef charkowskiej organizacji pozarządowej Children with SMA, który również przebywa w Polsce ze swoją córką Julią. - Na świecie jest tylko kilka leków, które mogą skutecznie pomóc takim pacjentom i wszystkie są zarejestrowane w Polsce. Pacjenci mogą je otrzymać za darmo. W Ukrainie, tuż przed wojną, udało nam się załatwić, że przynajmniej małe dzieci otrzymują takie leki.

Jeszcze przed wojną brak wsparcia dla leczenia chorych na SMA zmuszał rodziny do emigracji do sąsiedniej Polski. Średnio na sześć tysięcy dzieci jedno rodzi się z SMA. W Ukrainie diagnozę tę postawiono u zaledwie 200 dzieci. Choroba, która dotyka jedno lub dwoje dzieci na dziesięć tysięcy noworodków, jest najczęstszą genetyczną przyczyną śmierci dzieci. W Ukrainie nie ma oficjalnego rejestru takich pacjentów.

To przedstawiciele Polskiej Fundacji SMA napisali do Fiony: "Przyjedź do Polski, czekamy na ciebie, nie bój się". Dziewczyna im zaufała. Dotarła do Katowic, miasta, w którym znajdował się ośrodek wsparcia dla osób z SMA.

Zastrzyki są droższe niż złoto

Fiona Kudrewatyk cierpi na umiarkowaną chorobę, która postępuje wraz z wiekiem. Musiała otrzymać zastrzyki, które powstrzymałyby jej rozwój. Polska, udzielając uchodźcom azylu, dała ukraińskim rodzinom dostęp do leczenia.

Dzięki terapii w Polsce przed Fioną otwiera się świat

Najpierw potwierdzono diagnozę Fiony, poddano ją badaniom genetycznym. Ostateczną decyzję o leczeniu podjęła komisja w Warszawie.

- Zastrzyk to skomplikowana procedura - mówi Fiona. - Wykonuje się go w rdzeniu kręgowym. Lek musi naprawić gen. Może nawet przywrócić funkcje, które zanikły rok lub dwa lata temu.

Fiona otrzymała już cztery zastrzyki. Początkowo podawano je raz w tygodniu, a następnie raz w miesiącu - zastrzyki podtrzymujące muszą być podawane przez całe życie. Koszt jednej ampułki wynosi około 140 000 USD.

- Nie znam ludzi, którzy mogliby sobie pozwolić na zakup takich leków za własne pieniądze, nawet gdyby sprzedali wszystko, co mieli. Moja terapia jest warta tyle, ile jednopokojowe mieszkanie w Kijowie - przyznaje Fiona. - W większości krajów rozwiniętych państwo zapewnia chorym takie leczenie. W Ukrainie o takie prawo walczymy.

Świat stał się większy niż pokój

Fiona już odczuwa efekty - lepiej się porusza, mniej się męczy. Jej mięśnie w końcu pozwalają jej czuć się wolną.

- W Polsce mój świat, który wcześniej ograniczał się do mieszkania i nielicznych dostępnych miejsc w Charkowie, nagle stał się szeroki i duży - mówi. - Nigdy bym w to nie uwierzyła, ale właśnie wróciłam z podróży przez Niemcy do Luksemburga. Razem z moimi polskimi przyjaciółmi wybraliśmy się na wycieczkę na wózkach inwalidzkich. Zwiedzałyśmy muzea, galerie i inne ciekawe miejsca w Niemczech, spacerowałyśmy po parkach. Żyłyśmy życiem zwykłych dziewczyn. Wszędzie jest środowisko bez barier. I to jest prawdziwe szczęście, z którego mogą zdać sobie sprawę tylko ci, którzy go nie doświadczyli - po prostu spacerując, podróżując pociągiem, chodząc do kina, spotykając się z przyjaciółmi w kawiarniach.

Fiona nadal pracuje, wynajmuje mieszkanie dla siebie i swojej rodziny oraz studiuje zdalnie, aby zostać seksuologiem, w izraelskim centrum rehabilitacji seksualnej dla weteranów wojennych i osób niepełnosprawnych.

Chce, aby stało się to jej dodatkowym zawodem, a nawet misją społeczną. W końcu temat potrzeb seksualnych osób niepełnosprawnych jest tabu w ukraińskim społeczeństwie. Ktoś musi zacząć o tym pisać, mówić i doradzać - i Fiona wierzy, że może to być ona. Ukrainka wierzy w zwycięstwo swojego kraju i w to, że podczas jego odbudowy ona będzie się skupiać na potrzebach osób niepełnosprawnych.

Kiedy Fiona napisała, że ma w sobie mieszkanie w Kijowie, jej przyjaciele ją poprawili: - W Tobie jest coś o wiele cenniejszego - jasna i piękna osoba. Pokazujesz światu, że ludzie na wózkach inwalidzkich również mają prawo do godnego przeżywania swojego jedynego i bezcennego życia.

Zdjęcie z prywatnego archiwum bohaterki publikacji

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy mówimy o tych liczbach, warto pamiętać, o kim jest ta opowieść. To nie jest anonimowa fala migracji zarobkowej. Raport Deloitte pokazuje wyraźnie: uchodźcy z Ukrainy to przede wszystkim kobiety i dzieci. Aż 67% gospodarstw domowych prowadzonych jest przez samotne kobiety, które w Polsce samodzielnie utrzymują swoje rodziny, jednocześnie zmagając się z traumą wojny i niepewnością o los bliskich. W tym kontekście ich determinacja do pracy i samodzielności robi jeszcze większe wrażenie.

Efekt trampoliny

W każdej dyskusji o migracji powraca ten sam lęk: czy zabiorą nam pracę? Czy obniżą pensje? To naturalne obawy, które w zderzeniu z faktami okazują się mitem. Analiza Deloitte jest jednoznaczna: napływ uchodźców nie tylko nie zaszkodził polskim pracownikom, ale wręcz stał się dla nich korzystny. Wbrew czarnym scenariuszom, nie zaobserwowano ani spadku realnych płac, ani wzrostu bezrobocia wśród Polaków.

Najbardziej zdumiewające dowody płyną z analizy na poziomie powiatów. Dane pokazują, że tam, gdzie udział uchodźców w zatrudnieniu wzrósł o jeden punkt procentowy, wskaźnik zatrudnienia Polaków był wyższy o 0,5 punktu procentowego, a stopa bezrobocia niższa o 0,3 punktu.

To nie jest sucha statystyka. To dowód na „efekt trampoliny”: napływ nowej siły roboczej pozwolił polskim pracownikom awansować. Zamiast konkurować o te same, proste zadania, wielu z nich mogło zająć się bardziej zaawansowaną pracą, często lepiej płatną.

Ten cichy fenomen przełożył się na konkretne liczby.

Wkład uchodźców w polski PKB w 2024 roku sięgnął aż 2,7%, co odpowiada kwocie blisko 100 miliardów złotych wartości dodanej.

Równie wymowny jest ich wpływ na finanse publiczne. Uchodźcy stali się ważnymi płatnikami, zwiększając w 2024 roku dochody państwa o 2,94%, co oznacza dodatkowe 47 miliardów złotych w budżecie.

Dowodem ich rosnącej niezależności jest fakt, że aż 80% dochodów ich gospodarstw domowych pochodzi z pracy. Co istotne, udział świadczeń społecznych w ich dochodach wynosi tylko 14% i nie wzrósł, mimo podniesienia kwoty 800+.

Szczególnie wymowny jest wskaźnik pokazujący błyskawiczne "przenoszenie" swojego centrum ekonomicznego do Polski. Jeszcze w 2023 roku 81% dochodów uchodźców pochodziło ze źródeł polskich, a w 2024 roku było to już 90%.
Co to dokładnie oznacza? W ciągu zaledwie jednego roku udział pieniędzy pochodzących z Ukrainy – takich jak oszczędności czy przekazy od rodziny – w budżetach uchodźców drastycznie zmalał.
To polski rynek pracy i polskie zarobki stały się dla nich głównym źródłem utrzymania. Tak szybka zmiana dla tak dużej grupy ludzi to jeden z najmocniejszych dowodów na udaną i dynamiczną integrację.

Ten obraz współpracy, która przynosi korzyści obu stronom, potwierdzają nie tylko analitycy. Słychać go również w głosach polskich przedsiębiorców.

„Polska jest w komfortowej sytuacji, bo nie dość, że pomaga ludziom w potrzebie, to jeszcze dzięki ich pracy zarabia. Rzadko się zdarza, żeby na taką skalę etyka szła w parze z pragmatyką”komentuje właściciel polskiej firmy, która zatrudnia wielu pracowników z Ukrainy, w większości kobiet.

Prosi o zachowanie anonimowości, bo jak dodaje, „ostatnie głosy od nowego lokatora Belwederu wskazują na inny kierunek”.

Ten rozdźwięk między rzeczywistością ekonomiczną a debatą publiczną nie jest przypadkowy.

Jest on paliwem dla polskich populistów, którzy upraszczają skomplikowany obraz, by zbić kapitał polityczny na lękach i uprzedzeniach. Ich narracja o "kosztach" i "zagrożeniach" stoi w jawnej sprzeczności z danymi raportu Deloitte o miliardowych wpływach do budżetu i rosnącym zatrudnieniu Polaków.
Tę atmosferę niechęci dodatkowo rozgrywa i podsyca rosyjska propaganda, której strategicznym celem jest osłabienie Polski poprzez skłócenie jej z Ukraińcami i podważenie sensu niesionej pomocy.
W ten sposób populistyczna gra na emocjach splata się z zewnętrzną dezinformacją, tworząc toksyczną mieszankę, w której fakty ekonomiczne mają niewielkie szanse na przebicie.

Skarb za szklaną szybą: Niedopasowanie i marnowany potencjał

Prawdziwy skarb – czyli wiedza i umiejętności tysięcy uchodźców – wciąż pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Główny problem to ogromna przepaść między wykształceniem uchodźców a pracą, którą wykonują.
Aż 40% z nich ma wyższe wykształcenie, ale tylko 12% pracuje w zawodach wymagających tych kwalifikacji – wobec 37% wśród Polaków.
Skutkiem jest częstsza praca w zawodach prostych (38% uchodźców wobec 10% Polaków). Choć warto zauważyć, że to właśnie ta grupa w ostatnich dwóch latach odnotowała najszybszy awans zawodowy, zmniejszając swój udział o 10 punktów procentowych.
Mediana ich wynagrodzeń dynamicznie rośnie – z 3100 zł do 4000 zł netto – zbliżając się do poziomu 84% mediany krajowej.

Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy jest potężna bariera w dostępie do tak zwanych zawodów regulowanych. Są to profesje takie jak lekarz, pielęgniarka, nauczyciel czy architekt, których wykonywanie wymaga specjalnych licencji i spełnienia surowych wymogów prawnych.
Statystyki są tu bezlitosne: w tych zawodach pracuje zaledwie 3,6% uchodźców, podczas gdy wśród Polaków odsetek ten wynosi 10,6%. Dla wielu ukraińskich specjalistów przeszkodą nie do pokonania okazuje się wymóg posiadania polskiego obywatelstwa, który formalnie zamyka drogę do awansu np. w zawodzie nauczyciela. Innych zatrzymuje długa i kosztowna procedura uznawania zagranicznych dyplomów oraz konieczność zdania egzaminów w języku polskim. Dodatkowo, tylko 18% uchodźców mówi płynnie po polsku, co osiągają średnio po 29 miesiącach pobytu w kraju.

Gdybyśmy odblokowali zaledwie połowę tego uśpionego potencjału, polska gospodarka zyskałaby co najmniej 6 miliardów złotych wartości dodanej rocznie.

Zatrzymani w pół drogi: Paradoks integracji

Dziś zatrudnionych jest 69% uchodźców w wieku produkcyjnym. W przypadku kobiet – 70%, czyli tylko 2 punkty procentowe mniej niż wśród Polek. Różnice stają się jednak widoczne w grupach wiekowych 25–39 lat, gdzie uchodźczynie pracują rzadziej niż Polki, co raport wiąże z brakiem systemowego wsparcia w opiece nad dziećmi.

Co ciekawe, raport wskazuje na pewien paradoks. Integracja zawodowa i znalezienie stabilnej pracy w Polsce sprawiają, że uchodźcy rzadziej planują powrót do Ukrainy. Z kolei dostęp do dobrej edukacji dla dzieci i usług publicznych daje im poczucie stabilności, które... zwiększa ich gotowość do powrotu, bo mają zasoby i spokój, by taki powrót zaplanować.

Stawka w tej grze toczy się nie tylko o teraźniejszość. Prognozy Deloitte pokazują, że przy utrzymaniu kursu integracji, wkład uchodźców w polski PKB może wzrosnąć do 3,2% do roku 2030.
Jednak w całej tej debacie o procentach PKB, strategiach i polityce, najrzadziej słyszalny jest głos tych, których ona najbardziej dotyczy.
To opowieść o niezwykłej szansie, którą Polska może zmarnować, jeśli pozwoli, by zgiełk polityki zagłuszył głos faktów. 

20
хв

Ukraiński cud gospodarczy, którego Polska nie chce dostrzec

Jerzy Wojcik

Anna J. Dudek: – Serial „Dojrzewanie”, który opowiada historię młodego nastolatka oskarżonego o zabójstwo koleżanki, wstrząsnął opinią publiczną. To serial o incelach? 

Michał Bomastyk: – To zbyt duże uproszczenie. Przyklejanie etykiety incela dojrzewającemu chłopakowi może mieć negatywne konsekwencje dla jego funkcjonowania w przyszłości, także dla zdrowia psychicznego.

Główny bohater nie był członkiem subkultury inceli. Rzeczywiście uważał, że dla dziewczyn jest nieatrakcyjny, ale mówimy o 13-latku, któremu takie rozterki towarzyszą. Czy to jest podstawa, by nazywać go incelem? Mam poczucie, że nie.

Kiedy patrzę na głównego bohatera serialu, widzę mizoginię i traktowanie kobiet przedmiotowo, co jest niedopuszczalne. To efekt działania patriarchatu na młodego chłopaka, który na naszych oczach się radykalizuje i praktykuje nienawiść wobec kobiet. Incele również to robią – nienawidzą kobiet i są agresywnymi mizoginami. Pamiętajmy jednak, że każdy incel nienawidzi kobiet, natomiast nie każdy mizogin jest incelem.

Michał Bomastyk. Zdjęcie: Materiały prasowe

Określenie „incel” pojawia się bardzo często w kontekście chłopców, chłopaków i młodych mężczyzn. Co dokładnie oznacza?

No właśnie: to, że ono się pojawia, nie znaczy jeszcze, że ci chłopcy czy mężczyźni są incelami.

Incelami są faceci funkcjonujący w tzw. manosferze – „męskiej sferze”, w której nie ma miejsca dla kobiet, ponieważ incele ich nienawidzą. Ale nienawidzą też mężczyzn, którzy mają sylwetkę chada, czyli wysokiego, przystojnego, z widocznymi kośćmi policzkowymi i zarostem. Incele to mężczyźni skupieni w internetowej subkulturze, dobrowolnie decydujący się na rezygnację z uprawiania seksu z kobietami ze względu na swój wygląd, sytuację życiową, stan zdrowia czy sytuację ekonomiczną i społeczną.

To mężczyźni nazywający siebie „przegrywami”, którzy mówią, że dla nich życie już się skończyło i jest to swoisty game over, ponieważ są niezdolni do znalezienia partnerki i romantycznego życia. Obwiniają o to kobiety i mężczyzn, którzy incelami nie są.

Ale incele nienawidzą też patriarchatu, ponieważ w ich ocenie nagradza on mężczyzn uchodzących za „samców alfa”

Incele są więc mężczyznami tworzącymi własną, hermetyczną, zamkniętą społeczność, do której bardzo trudno się dostać i w której nie ma miejsca dla mężczyzn uprawiających seks. I rzecz jasna dla kobiet, gdyż zdaniem inceli zasługują one na wszystko, co najgorsze. Dlatego odpowiadając na pierwsze pytanie nie powiedziałem, że „Dojrzewanie” jest serialem o incelach. Natomiast z pewnością pojawiają się w nim incelskie praktyki. 

Mówi się o kryzysie męskości, który ma wynikać z silnej emancypacji kobiet i zmiany postrzegania „klasycznej” męskości, czyli tej, w której mężczyzna płodzi syna, sadzi drzewo i stawia dom. Wszystko to w patriarchalnym sosie. Na czym ten kryzys polega i czy to aby na pewno kryzys? A może to po prostu dziejąca się na naszych oczach zmiana?

Myślę, że mówienie o kryzysie jest niewskazane, ponieważ pokazujemy wtedy, że męskość rozumiana klasycznie jest zagrożona i właśnie „jest w kryzysie”. Paradoksalnie więc mówienie o „kryzysie męskości” wzmacnia patriarchalny przekaz, bo żałuje się w jakiś sposób tego klasycznego wzorca. Tymczasem to dobrze, że ten wzorzec się zmienia. Zamiast więc mówić: „kryzys męskości” proponuję zwrócić się ku „zmianie męskości” albo „redefinicji męskości”.

To pokazuje, że mężczyźni rzeczywiście dostrzegają potrzebę zmiany i odejścia od klasycznego, patriarchalnego paradygmatu. Istnieje ryzyko, że jeżeli będziemy utrzymywać, że ten „kryzys” istnieje, to taki przekaz będzie sugerował, że z mężczyznami jest coś nie tak. A to nie jest narracja włączająca

Dla mężczyzn to „dobra zmiana”? Taka, która przychodzi z łatwością?

Musimy podkreślić, że niektórzy mężczyźni nie chcą zmian w obszarze męskości i poszukiwania dla niej nowych definicji czy strategii. I to najprawdopodobniej ci mężczyźni wierzą w „kryzys męskości”, ponieważ dotychczasowa wizja męskości (ta patriarchalna), która była im bliska i do której zostali zsocjalizowani, nagle się rozpada, a poczucie ich męskiej tożsamości zaburza się i destabilizuje. Wtedy rzeczywiście ci mężczyźni mogą być w kryzysie, bo zmiana patriarchalnego wzorca zapewne jest dla nich niewygodna i burzy ich poczucie komfortu. I teraz naszym – osób zajmujących się prawami człowieka i równym traktowaniem – zadaniem jest pokazywanie tym mężczyznom, że nie muszą postrzegać dekonstrukcji patriarchalnego wzorca męskości jako zagrożenia czy kryzysu ich samych, a właśnie jako punkt zwrotny dla ich męskiej tożsamości, która już nie musi być zwarta z hegemonią odartą z czułości i wrażliwości. 

Wraz z fundacją Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom prowadzisz telefon zaufania dla mężczyzn, angażujesz się także w działania równościowe. Z czym najczęściej dzwonią chłopcy i mężczyźni?

Owszem, dzwonią do nas mężczyźni w kryzysie, ale to jest kryzys zdrowia psychicznego. Dlatego chcą porozmawiać z psychologiem – by otrzymać pomoc i wsparcie. Mężczyźni są różni, więc i tematy, z którymi dzwonią, są różne. Widać jednak bardzo wyraźnie, że to są rozmowy dotyczące relacji z partnerką, dzieckiem, drugim mężczyzną. Ale są to też rozmowy mężczyzn będących w kryzysie suicydalnym. Najważniejsze dla nas jest to, by mężczyzna, który dzwoni, otrzymał pomoc. My odczuwamy wdzięczność wobec każdego takiego mężczyzny. Wdzięczność za to, że uwierzył, że proszenie o pomoc jest męskie. 

Gdybyś miał określić najważniejszą zmianę, którą obserwujesz w różnicach pokoleniowych – weźmy „boomerów”, „millenialsów” i „zetki” – to na czym miałaby ona polegać? 

Odpowiadając na to pytanie powinniśmy każde pokolenie rozpatrzeć osobno i wskazać na to, jaką męskość (re)produkują czy performują mężczyźni „boomerzy”, „millenialsi” i ci z „pokolenia Z”. Powiedziałbym jednak, że różnica między „boomerami” a „millenialsami” to przede wszystkim podejście do roli ojca. Faceci z „pokolenia millenium” nierzadko noszą w sobie traumy związane z wychowaniem ich przez ojców i chcą się od tych praktyk, których jako dzieci doświadczyli, odciąć. I inaczej wychowywać swoje dzieci, stawiając na czułość, opiekuńczość i obecność w ich życiu. 

A „zetki”? 

Myślę, że możemy tutaj mówić o projektowaniu męskości – poszukiwaniu jej nowych form, redefiniowaniu skostniałych i hermetycznych wzorców męskości, funkcjonujących w modelu patriarchalnym

Nie oznacza to jednak, że młodzi mężczyźni z „pokolenia Z” uwolnili się od toksycznego patriarchatu, ponieważ oni również są socjalizowani do męskości najbardziej pożądanej w męskocentrycznym modelu, czyli męskości hegemonicznej. Wydaje się jednak, że „zetki” potrafią się tym krzywdzącym normom postawić i z nich rezygnować dużo łatwiej niż „millenialsi”. Ale to nie znaczy, że faceci z „pokolenia Z” nie są zagrożeni radykalizacją. Skoro są obarczeni patriarchatem, to istnieje ryzyko, że zdecydują się pójść tą „drogą męskości”, a to z kolei może prowadzić do negatywnych konsekwencji.

A „toksyczna męskość”? Co oznacza? Czy wpisują się w nią młodzi mężczyźni określani jako incele?

Mówisz: „określani jako incele”, a to incele sami siebie tak określają. To, że ktoś ich tak określa, nie znaczy, że nimi są. To ważne. A odpowiadając na pytanie: z całą pewnością tak. Manosfera i zachowania mężczyzn należących do społeczności inceli wpisują się w kategorię toksycznej męskości, i to w najgorszym wydaniu – obrzydliwej mizoginii. Powiem jednak, że tu też jest widoczna ogromna krzywda patriarchatu, która inceli dotyka. Bo uwierzyli, że są niewystarczający, nieatrakcyjni, niepotrzebni i cały świat ich nienawidzi dlatego, że przegrali swoje życie. Uważam, że taką skrzywioną wizję siebie mają właśnie za sprawą patriarchatu, który ich skrzywdził, zranił. I teraz oni sami krzywdzą kobiety, nienawidząc ich.

Kadr z serialu. Zdjęcie: Materiały prasowe

Skoro zostali skrzywdzeni, to czy potrzeba w podejściu do tego zjawiska empatii, czułości? 

Nie chcę ich usprawiedliwiać, ponieważ mizoginia w żaden sposób nie może być usprawiedliwiana. Natomiast chcę pokazać działanie patriarchalnego mechanizmu. W wyniku jego funkcjonowania obrywają wszyscy, incele też.

A czym jest toksyczna męskość? To wzorzec sprzedawany młodym i dorosłym mężczyznom, zgodnie z którym wmawia im się, że mogą być przemocowi, agresywni, gniewni, hiperseksualni, że mogą traktować kobiety przedmiotowo i że dzięki temu będą prawdziwymi mężczyznami – samcami gotowymi podbijać świat.

Chciałbym podkreślić, że już decydując się na użycie terminu „toksyczna męskość”, powinniśmy wskazywać na toksyczne zachowania, nie zaś dawać do zrozumienia, że wszyscy mężczyźni w patriarchalnym modelu mają ukrytą toksyczną esencję. Bo taka perspektywa jest sama w sobie toksyczna: zachowania toksyczne – tak, męskość sama w sobie – nie. 

Wróćmy do „Dojrzewania”. Jakie wrażenie na Tobie, badaczu męskości, zrobił ten serial? Zaskoczył cię?

Nie, ponieważ długo już przyglądam się funkcjonowaniu społeczno-kulturowych norm męskości i wzorców męskości.

Natomiast wiem, że ten serial może zaskakiwać i szokować. I ja się bardzo cieszę, że tak jest. Bo ten serial nie jest o incelach. On jest o chłopcu, który nie został włączony w równościową zmianę i w procesie wychowania jako chłopiec był socjalizowany do tradycyjnej męskości. Efekt znają te osoby, które serial obejrzały.

Jest to więc serial o tym, by chłopców włączać, mówić im o uczuciach, o tym, że nie muszą nigdy udawać „prawdziwych mężczyzn” – że mogą płakać, mogą być wrażliwi, mogą być wolni od etykiet męskości

Ale to też serial o tym, że dziewczyny nie powinny etykietować facetów, że są mało męscy i jako mężczyźni „nie stają na wysokości zadania”. Męskość nie jest jednorodna. Męskość jest różnorodna, czuła i empatyczna. Potraktujmy ten serial jak przestrogę, że musimy poważnie myśleć o chłopcach i uczyć ich feministycznych wartości. By kierowali się wartościami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i prawa człowieka, nie zaś mizoginię i przemoc.

20
хв

„Dojrzewanie” to nie jest serial o incelach

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress