Exclusive
20
min

Ukraińskie filmy to kino europejskie ze wschodnią duszą

W 2021 roku ktoś zapytał Olega Sencowa, czy ciągle będzie robić filmy o wojnie. Odpowiedział: Absolutnie nie, chcę robić filmy dla dzieci, następny będzie o miłości. Dziś Oleg jest na froncie - mówi Beata Bierońska-Lach, dyrektorka projektu UKRAINA! Festiwal Filmowy

Anastazja Kanarska

Beata Bierońska-Lach, dyrektorka UKRAINA!FF. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

9. edycja festiwalu to nie tylko przegląd ukraińskich produkcji, ale również przestrzeń na refleksję o wspólnych wartościach, trudnych momentach i przyszłości w czasach wojny.

W trakcie poprzednich edycji pokazano 300 filmów: najlepsze współczesne ukraińskie fabuły, dokumenty, filmy krótkometrażowe i animowane; produkcje nagradzane na międzynarodowych festiwalach, ukraińskich kandydatów na Oscara. 

UKRAINA! gościła ponad 90 twórców filmowych. Zorganizowano 70 wydarzeń towarzyszących: wystawy, warsztaty, debaty oraz koncerty. Jakie emocje i historie kryją się za tym festiwalem, który z roku na rok zyskuje coraz większe znaczenie na polskiej mapie kulturalnej?

Dlaczego Ukraina? 

Nie jestem Ukrainką, nie mam korzeni ukraińskich, ani rodziny w Ukrainie, ale  z roku na rok przybywa mi ukraińskich przyjaciół. Zainteresowałam się tym tematem po Majdanie i aneksji Krymu. 

Pracowałam wtedy w kinie „Luna” i organizowałam festiwale różnych krajów, szczególnie tych, które są mało znane. Robiłam festiwal filmów afrykańskich, rumuńskich, afgańskich. 

Była u nas np. Diana Saqeb, która pokazywała swój film dokumentalny “25 procent” o 6 kobietach w parlamencie afgańskim. Tytułowe 25 procent wymuszał parytet miejsc dla kobiet. Dziś brzmi jak bajka, bo sytuacja kobiet w Afganistanie jest dramatyczna i praktycznie nie mogą już nic robić, nawet wyjść na ulicę bez męża, ojca, czy brata. A niedawno zasiadały w parlamencie i mogły decydować o rozwoju swojego kraju. 

Więc zawsze mnie interesowały tematy, nie chcę powiedzieć trudne, ale mało znane, które mogą być ciekawe dla nas, dla Europejczyków

W Polsce kompletnie nie znaliśmy kina ukraińskiego. Mocno promowano kino rosyjskie. Kiedy zaczynaliśmy, to nie raz słyszałam pytania również od dziennikarzy: „Czy coś jest ciekawego w kinie ukraińskim? Przecież to kino postradzieckie.” A przecież tak nie było i nie jest.

Kino ukraińskie, szczególnie po Majdanie, poszło w kierunku kina europejskiego. Filmowcy kształcą się w szkołach europejskich, w łódzkiej Filmówce, w szkole Wajdy, w Warszawskiej Szkole Filmowej. Filmy, które powstają, są ukraińskie, czerpią z ukraińskiej tożsamości, tradycji, pamięci i są zdecydowanie na poziomie europejskim. 

To kino europejskie ze wschodnią duszą.

UKRAINA! Festiwal Filmowy. Zdjęcie: materiały prasowe

Jak poznawałaś to kino?

Razem z widzami i twórcami. W tym roku Taras Droń będzie pokazywać swój drugi film  „Szklany dom”, a ja mam w pamięci jego pierwszy obraz. To jest bardzo ciekawe obserwować to, co się dzieje w kinie ukraińskim, bo rzadko który twórca ma tak dużo materiału do zrobienia filmów, jak filmowcy z Ukrainy. Przecież ostatnie 10 lat Ukraina przeżyła: Majdan, aneksję Krymu, wojnę w Donbasie, a teraz pełnoskalowa wojna w Ukrainie. To są duże wyzwania, ale też dużo ciekawego materiału oraz inspiracji do kręcenia filmów.

2022 rok spowodował, że ja też zupełnie inaczej spojrzałam na Ukrainę, na filmowców, którzy w listopadzie 2021 roku jeszcze byli na czerwonym dywanie naszego Festiwalu, rozmawialiśmy o planach i mieliśmy dyskusję o przyszłości kina ukraińskiego. I pamiętam, że właśnie Taras Droń mówił, że marzy, by robić kino uniwersalne, już nie pokazywać wojny w Ukrainie, bo zależy mu, żeby to kino miało szerszy rezonans, że temat wojny w Ukrainie już zmęczył widzów na świecie. 

Tak samo mówił Oleg Sencow, któremu zadano pytanie: „Film „Nosorożec” jest okrutny. Tyle lat spędziłeś w łagrze, napatrzyłeś się na okrucieństwa i teraz chcesz je pokazywać na ekranie?”

A Sencow odpowiedział: „Absolutnie nie, ja chcę kolejny film zrobić dla dzieci, pokazywać piękno na ekranie, szczęście, miłość.” 

Rzeczywistość zweryfikowała plany. Oleg jest na froncie, a Taras jest wolontariuszem, organizuje zbiórki dla wojska i ciągle jest w podróży. Zbiera datki, dary i przewozi je do Ukrainy.

„Real” Olega Sencowa. Zdjęcie: materiały prasowe

My, jako festiwal, też mocno włączyliśmy się w pomoc Ukrainie. W 2022 roku zorganizowaliśmy około 200 pokazów charytatywnych filmów ukraińskich w całej Polsce. Weszliśmy we współpracę z kinami, które bardzo chętnie się włączyły w akcję. Na co nie można było liczyć wcześniej, ponieważ nie były zainteresowane kinem ukraińskim. 

Od dwóch lat przypominamy o tym, że w Ukrainie jest pełnoskalowa wojna. Po to też jest nasz festiwal

W zeszłym roku przygotowaliśmy panel poświęcony aktorom, którzy przyjechali do Polski i próbują się odnaleźć w branży. To były bardzo cenne spotkanie. Jak znaleźć pracę w Polsce? Najważniejsze to nauczyć się języka i szczerze mówić o tym, co się potrafi. 

W tym roku bardzo się cieszę na panel dla producentów, gdzie spotkają się producenci z Polski i z Ukrainy, i będziemy mogli porozmawiać o konkretach, o współpracy i możliwości wsparcia kina ukraińskiego oraz producentów ukraińskich. Mam nadzieję, że będzie przedstawiciel Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, ponieważ do tej pory większość krajów europejskich dofinansowuje produkcje ukraińskie, natomiast Polski Instytut Filmowy wspiera polskie produkcje o Ukrainie. No, chociażby „Pod wulkanem” Damiana Kocura, w którym nie pada ani jedno polskie słowo. Ja się bardzo cieszę, że taki film jest polskim kandydatem do Oscara. Ale jestem też za tym, żeby Ukraińcy sami mogli kręcić filmy o sobie, bo oni zrobią to najlepiej. 

Ukraińscy filmowcy rozmawiają też o tym, czy jest dobry czas na filmy fabularne o wojnie. Czy nie jest na to za wcześnie?

A jaki jest Twój ulubiony ukraiński film?

Moim ulubionym filmem od lat są „Zapomniani” Darii Onyszczenko z Maryną Koszkiną w roli głównej. To jest film z 2019 roku, ale akcja dzieje się w okupowanym przez rosyjskich separatystów Ługańsku. O nauczycielce języka ukraińskiego, która nie może uczyć już ukraińskiego i ma się przestawić na język rosyjski. Zderza się z brutalną rzeczywistością w której jej przyjaciele i znajomi z pracy, nagle podporządkowują się nowemu reżimowi.  Natomiast ona absolutnie nie jest w stanie tego zaakceptować i czuje się bardzo osamotniona. Finał jest taki, że bohaterka wyjeżdża z rodziną do Kijowa, bo nie ma innego wyjścia i tam chce rozpocząć nowe życie. Ale w Kijowie też się czuje osamotniona. To jest bardzo ciekawa opowieść. Ja zresztą bardzo lubię Marynę. Ona zagrała też w filmie Tarasa Dronia „Z zawiązanymi oczami”. Delikatna, ale mocna w swoich rolach. Ten film też można uznać za jeden z moich ulubionych.

Lubię małe kobiece historie, kobiety, które muszą się odnaleźć w trudnych warunkach, gdzie nie są akceptowane albo zmuszane do życia wbrew sobie, a mimo tego podejmują walkę, żeby żyć inaczej, nie poddawać się presji, która jest dookoła

A była kiedyś taka sekcja programu?

Tak, od lat mamy „Kobiece historie”. Ale wiesz, to też wynika z tego, że teraz kobiety w Ukrainie doszły do głosu i one tworzą filmy. Bardzo dobrymi reżyserkami, które tworzą kino autorskie są Tonia Noyabrova (“Czy mnie kochasz?”), Iryna Tsilyk (“Feliks i Ja”), Maryna er Gorbach (“Klondike”), Czy  znakomita też jako dramaturżka Natalia Worożbyt, która zrobiła znakomity film „Złe drogi”. Mieliśmy przyjemność pokazywać ich filmy i gościć je na naszym festiwalu. Z mężczyznami jest różnie, bo musieli zostać w Ukrainie albo są w wojsku i kręcą materiały na froncie. W tym roku będziemy pokazywać dokument „Real” Olega Sencowa, w którym została udokumentowana akcja wojskowa. Po prostu włączył kamerę w okopie i nakręcił na żywo. To może być bardzo ciekawe.

„Szklany dom” Tarasa Dronia. Zdjęcie: materiały prasowe

Jaki opisałabyś widza/widzkę Festiwalu Filmowego UKRAINA!?

Naszą widzką jest kobieta od mniej więcej 25 do 55 roku życia. To jest ten nasz główny widz, widzka dominująca. I niezależnie tutaj od kraju, więc mamy po połowie. Polki i Ukrainki. Ale wiesz, to co teraz mówię, to nie jest nic odkrywczego, bo taki jest profil każdej osoby, która korzysta z kultury czy chodzi do teatru, czy na koncerty. Głównym odbiorcą kultury jest kobieta.

I słowo „kultura” też kobieta.

Tak, tak, mówi się, że światem rządzą mężczyźni, ale w kulturze dominują kobiety, w zarządzaniu również. Mamy ministrę kultury i szefową Polskiego instytutu Sztuki Filmowej, kobiety tworzą kulturę. Szczególnie teraz. 

Początek był taki, że z Martyną Lach chciałyśmy pokazywać polskiemu widzowi kino ukraińskie. Ale właściwie już od pierwszej edycji na naszym festiwalu byli i Polacy, i Ukraińcy. Polacy na początku uczyli się kina ukraińskiego. Padały pytania: „Dlaczego te filmy są w języku rosyjskim?” To też było związane z tym, żeby film miał szerszy rezonans, dostać się na większe rynki, miał większą oglądalność, to producenci kręcili filmy w języku rosyjskim. Wiadomo, że później ustawa spowodowała, że filmów w języku ukraińskim było coraz więcej. Teraz, po 2022 roku jest zupełnie inna sytuacja. Nawet Ukraińcy, którzy nie przywiązywali wagi do tego, że mówią po rosyjsku, bo to był ich język domu, teraz zaczynają mówić po ukraińsku. Rodzice mówią w domu po rosyjsku, a oni odpowiadają im po ukraińsku.

"Pod wulkanem"  Damiana Kocura. Zdjęcie: materiały prasowe

Co polecasz w tegorocznej edycji UKRAINA! Festiwal Filmowy?

Bardzo ważna będzie debata poświęcona dezinformacji i manipulacji w mediach. Bo nie ukrywam, że wciąż musimy zmagać się z negatywnymi komentarzami pod naszymi postami na Facebooku. Teraz działa sztuczna inteligencja, która tworzy tak oryginalne komentarze i profile, że nie jesteśmy w stanie już rozpoznać, czy to jest rzeczywiście osoba, która tak rzeczywiście myśli, czy to robota na zlecenie. Zależy mi, żeby na tej debacie poruszyć te tematy i usłyszeć praktyczne uwagi, jak rozpoznać manipulację i radzić sobie z hejtem.

Na debacie gościnią będzie m.in. Ania Tatar, ze stowarzyszenia „Nigdy więcej”, które walczy z hejtem w Polsce nie tylko wobec Ukraińców, ale też wobec społeczności LGBT, uchodźców z różnych krajów.

Czy potrafi nas łączyć ta kobieta-kultura?

Zdecydowanie tak. Kultura ukraińska i polska tak naprawdę nie różnią się bardzo od siebie.

No i wspaniały był ten polski zryw, żeby pomagać Ukrainkom i Ukraińcom! Oczywiście mamy trudne punkty naszej historii. Na pewno jest nim Wołyń i my tego tematu nie rozwiążemy. Myślę, że prędzej czy później będziemy musieli się rozliczyć z tą historią, bo unikanie tematu też do niczego nie prowadzi. Ale na pewno teraz nie jest to dobry moment na jego rozważanie. 

Teraz, kiedy w Ukrainie toczy się wojna i Ukraińcy walczą przede wszystkim o to, żeby zachować swój kraj 

Ale są też punkty historii, które nas łączą. Wiemy, co to znaczy być pod wpływami Rosji czy być zdominowanym przez Rosję, bo przez 50 lat przecież Polska też była krajem pod dużym wpływem Związku Radzieckiego i my rozumiemy, na czym polega dominacja i manipulacja Rosji. Natomiast kraje zachodnie nie potrafią tego zrozumieć.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
ołeś sanin dowbusz kobziarze

Historyczna superprodukcja „Dowbusz”, której premiera odbyła się już po wybuchu wojny, stała się jednym z najdroższych filmów w historii ukraińskiego kina (jej budżet wyniósł 120 mln hrywien – ok. 12 mln zł), a przy tym jednym z najbardziej dochodowych (zarobił około 70 mln hrywien). Opowiada historię mitycznego bohatera Ukrainy, który herosem stał się mimo woli, bo nie mógł zaakceptować niesprawiedliwości. Ta historia trafiła do serc widzów, bo pojawiła się we właściwym czasie.

Ołeś Sanin, reżyser, producent i autor zdjęć do filmów „Przewodnik”, „Mamaj” i „Dowbusz”, za ostatni z nich otrzymał Narodową Nagrodę im. Tarasa Szewczenki. Jego filmy są już klasykami. Między innymi dlatego, że Ołeś kręci filmy o tym, na czym się zna. Gra na bandurze, lirze kołowej, torbanie i zna kobziarzy, których losy są godne scenariuszy filmowych.

Reżyser i odtwórca roli Dowbusza

Nasz czas nadszedł

Oksana Honczaruk: Jak Pan myśli, dlaczego właśnie teraz otrzymał Pan Nagrodę Szewczenki?

Ołeś Sanin: Nagroda została przyznana zespołowi twórczemu filmu „Dowbusz”, czyli mnie jako reżyserowi, operatorowi Serhijowi Mychalczukowi i kompozytorce Ałle Zahajkewycz. We troje nakręciliśmy wszystkie trzy moje filmy fabularne. 20 lat temu powstał „Mamaj”, 10 lat temu „Przewodnik”, a w zeszłym roku odbyła się premiera „Dowbusza”.

Dyskutowaliśmy o metodzie twórczej, o wpływie naszych historii na widza. Być może nadszedł nasz czas, a nasze prace zaczęły współbrzmieć z czymś w ludzkich duszach. Jedyne, czego żałuję, to to, że podczas gdy literatura, muzyka i sztuki piękne mogą czekać na uznanie, sława kina jest ulotna: 2-3 tygodnie – i inne filmy pojawiają się na plakacie zamiast twojego.

Nie spodziewałem się jednak, że „Dowbusz” będzie aż tak popularny. I że stanie się artystycznym ambasadorem Ukrainy za granicą, wyjaśniając coś o nas innym.

Tak sobie teraz pomyślałam, że być może Pana film został nagrodzony jako taki „ostatni Mohikanin”. Bo nie wiadomo, kiedy w Ukrainie powstanie kolejny film o takiej skali.

Nie wiem. Ludzie mówili mi o „Przewodniku”, że nikt nie obejrzy go po ukraińsku, tym bardziej dlatego, że on mówi o trudnych czasach. Ale stał się liderem box office i dzierżył palmę pierwszeństwa przez bardzo długi czas. Mówili też, że nikt nie obejrzy „Dowbusza” i że nie uda się znaleźć pieniędzy na taki film. Potem obawiano się, że wybuchnie wojna i nikt nie będzie chodził do kin. Tymczasem ten film nie tylko stał się absolutnym liderem krajowego box office, ale był pokazywany w 27 krajach i powstało 17 jego wersji językowych. Nie jestem więc gotów poprzeć tezy, że nie będziemy w stanie dalej robić dobrych filmów.

Nikt nie wie, co się stanie. Najważniejsze, by twórca był gotowy na artystyczne inwestowanie w ludzkość

Nad czym Pan teraz pracuje?

Trudno poważnie mówić o planach twórczych, gdy wszystko kręci się wokół wojny. Pomagam na froncie. Większość pieniędzy, które zarobiliśmy na filmie, przeznaczyliśmy na pomoc wojsku i osobom dotkniętym wojną. Mamy bardzo duże zbiórki na wolontariat, nasi artyści przekazali większość rekwizytów z „Dowbusza” – kostiumy, broń, wszystko – na aukcje.

Jeśli chodzi o moją twórczą historię, mam sporo pomysłów, z których część została już spisana w scenariuszach, część ma storyboardy, a część muzykę. Planuję film, który mógłby być zrealizowany w najbliższej przyszłości w Ukrainie. Prawdopodobnie będzie to film koprodukcyjny; prowadzę negocjacje. Na pewno nie będzie to fabuła o dzisiejszej wojnie, rodzaj bezpośredniej ilustracji wydarzeń w Buczy czy coś takiego. Ewentualnie możemy zrobić film o nas dzisiaj. Ale przede wszystkim teraz jestem na wojnie i wszyscy moi bliscy przyjaciele tam są, więc moim najważniejszym planem jest doczekać się ich powrotu.

Z siemdziesięciu osób z ekipy filmu "Dowbusz" służących w wojsku pięć zginęło, a siedem zaginęło bez wieści

Któryś z reżyserów powiedział, że teraz jest dobry czas na rejestrowanie wojny, ale nie na odtwarzanie jej w filmie.

O tym wszystkim można opowiedzieć w filmach, ukrywając się za innym gatunkiem, jak science fiction, komedia romantyczna czy coś innego. Bo dziś w Ukrainie serca ludzi są tak pełne krwi, że trudno im oglądać filmy o teraźniejszości. Chciałbym zrobić film muzyczny. Przygotowuję się więc do tego, co publiczność zechce obejrzeć, na co znajdę środki i w czym koledzy spoza Ukrainy wesprą mnie finansowo.

Kiedy Pan się przygotowuje, inni kręcą komedie romantyczne i melodramaty. Tyle że w takich przypadkach trudno mówić o sztuce, bo to czysta komercja.

Nie chodzi o pracę tych, którzy kręcą filmy dla zarobku i sławy. Proszę mi uwierzyć – ani po sukcesie „Dowbusza”, ani po ceremonii rozdania nagród żaden z właścicieli kanałów telewizyjnych czy producentów filmowych nie powiedział: „Łeś, mam świetny pomysł, zróbmy film, ja znajdę pieniądze”. Mój telefon milczy, bo przed wojną ci ludzie skupiali się na produkcji rosyjskich produktów za rosyjskie pieniądze. Przemysł, który na to pracował, teraz się odbudowuje i szuka możliwości w innych światach. Pozostałości tej plebejskości wciąż istnieją i będą istnieć jeszcze przez jakiś czas, ale ludzi to już nie interesuje.

Kino: dowód na to, że istniejemy

Jak powinno dziś wyglądać prezentowanie ukraińskiej kultury za granicą?

Jedną rzeczą jest podróżowanie grup artystów z przedstawieniami za granicę, by pokazać je Ukraińcom tymczasowo szukającym tam schronienia. Ci ludzie z chęcią będą zapoznawać się z wszelkimi przejawami ojczystej kultury.

Inną sprawą jest europejska publiczność i integracja naszej kultury z tamtym światem. By obcokrajowcy mogli poznać Ukrainę, musimy przenieść naszą sztukę do ich dużych sal. A to oznacza zupełnie inne projekty, inną skalę i koszty. Potrzebujemy poważnych produkcji, które potrafiłyby zaskoczyć.

I musimy współpracować z Europejczykami. Działam teraz w dyplomacji kulturalnej: szukam kontaktów, rozmawiam z producentami z konkretnych krajów. Bo aby projekt odniósł sukces za granicą, musisz zrozumieć, jak będzie tam działał. Nie możesz tego zrobić sam, siedząc w Ukrainie.

Jak rozumiem, przyszłość naszego kina leży w koprodukcji.

Jako przykład mogę podać sukces naszych filmów dokumentalnych na świecie. Gdyby nasi twórcy nie mieli za sobą producentów francuskich, brytyjskich i amerykańskich, nie zdobylibyśmy Oscara za filmy dokumentalne.

Czekają tam na nas, bo mamy coś do powiedzenia i jesteśmy tak od nich różni?

Na początku tego wieku byliśmy przekonani, że wszyscy jesteśmy tacy sami, że w tym supermarkecie narodów twój język, kultura, tożsamość nie są już ważne. Bo ludziom, którzy sprzedają towary, wygodnie jest myśleć, że tacy sami ludzie będą mieć takie same telefony i nosić takie same koszulki. Czy to nie przypomina trochę tego, czego doświadczyliśmy w ZSRR?

Tyle że dziś ludzie w wielu krajach stają się coraz bardziej świadomi swojej tożsamości narodowej. Politycy wyrażający idee narodowe stają się popularni w wielu europejskich krajach. Okazało się bowiem, że nadal ważne jest, by ludzie wiedzieli, czy ich kultura i język ocaleją.

Na planie "Dowbusza"

A dla Ukrainy jeszcze ważniejsze jest zrozumienie, co nas wyróżnia i za czym się opowiadamy.

Dziś pytanie brzmi: Czy ukraińska kultura w ogóle będzie istnieć, czy zostanie przekształcona w coś jasnego i nowego? Czy powiemy światu o sobie coś ciekawego – nie tylko to, że jesteśmy narodem wojowników, którzy będą walczyć o naszą ziemię do końca?

To nie tylko kwestia przejęcia naszych terytoriów i wypalenia z nas tego, co czyni nas Ukraińcami. Te wyzwania stoją teraz przed całym światem, choć może dla innych nie są tak dotkliwe, jak dla nas. Bo my jesteśmy dziś światowym laboratorium przetrwania.

Fakt, że jesteśmy jakimś „laboratorium”, jest przerażający.

Ale to prawda. Niemal codziennie otrzymuję prośby od zagranicznych naukowców, którzy chcieliby przyjechać do Ukrainy, by badać, jak ludzie radzą sobie w zamkniętej, wrogiej przestrzeni, jak przyzwyczajają się do wybuchów i co robią z nimi wstrząsy społeczne. Ci naukowcy nie mogą odnieść się do doświadczeń ludzi chodzących po ulicach, gdy jest alarm i bombardowanie, więc uważają, że powinniśmy byli opuścić nasze domy dawno temu. Ale proszę zapytać mieszkańców Charkowa, jak to wszystko przetrwali, jak po kolejnym koszmarze rano ulica jest sprzątana, muzycy grają koncerty, a nowożeńcy biorą śluby. Nawet mimo tego, że panowie młodzi są mundurach i nazajutrz muszą iść na front, pragnienie zakładania rodzin pozostaje nieśmiertelne.

To nasz sposób na przetrwanie, nasz wewnętrzny opór wobec wroga, który przybył, by odebrać nam nie tylko dom, ale i życie

Tyle że my nie jesteśmy obiektami testowymi, prawda?

Nie. Żyjemy na tym świecie i znajdujemy odpowiedzi na pytania, bo inaczej nie da się przetrwać. A ktoś inny przygląda się temu, próbując zdobyć doświadczenie, by kiedyś też przetrwać. Bo o czym świadczy to, że codziennie wymyślamy nowe technologie wojskowe?

Musimy uratować nasze dzieci i przygotować je na to, że będą budować wielką, nowoczesną, europejską Ukrainę. Musimy teraz kształcić nowych Einsteinów, a naszym głównym zadaniem jest nie pozwolić, by wróg odebrał im życie. Takie jest moje przekonanie, tak staram się żyć: jeśli jesteś odpowiedzialny za edukację, naukę, kulturę, musisz dać to ludziom tu i teraz. Nie masz prawa czekać na koniec wojny, nie masz prawa żyć z dnia na dzień, próbując tylko przetrwać.

Po co siedzieć i na co czekać?

Moi koledzy – aktorzy, artyści, kamerzyści – którzy chwycili za broń i poszli bronić Ukrainy, kupili takim jak ja trochę czasu. Skończyłem „Dowbusza” tylko dlatego, że Serhij Mychalczuk, z którym miałem iść na wojnę, powiedział: „Musisz to skończyć teraz, bo nie mamy nic poza tym filmem. Może odniesie sukces i będzie historią naszego ruchu oporu”. I tak się stało, Serhij miał rację. Film wszedł na ekrany w czasie wojny, podczas premiery latały rakiety, a po alarmie ludzie wrócili do kina, by dokończyć oglądanie.

Dziś widzowie oglądają „Dowbusza”, by powiedzieć sobie: „Żyjemy”. A ludzie za granicą pytają: „Jak zrobiliście taki film w czasie wojny?”. To dla nas dowód, że istniejemy
Kadr z filmu „Przewodnik”

Nie potrzebujemy już mesjasza

W „Dowbuszu” zgłębia Pan ideę, dlaczego ludzie stają się bohaterami. Okazało się, że bohaterowie są wszędzie wokół.

I tak jest zawsze. Bohaterowie żyją wśród nas. Po prostu czasami przychodzą chwile, które ich urzeczywistniają. Ludzie potrzebują bohatera, który da im nadzieję. Wszyscy wierzyliśmy w „Ducha Kijowa”, w pilota, którego nie mógł zabić żaden rosyjski pocisk. I wszyscy byli szczęśliwi, że on chroni niebo nad nami. Znam osobę, która wymyśliła ten mit. Ale tu nie chodzi o pomysł, lecz o to, że ludzie wierzyli w istnienie bohatera, ponieważ zabrał od nich strach i dał nadzieję na przetrwanie.

Powiedział Pan kiedyś, że Huculi czekali na Dowbusza, bo potrzebowali mesjasza. Czy teraz Ukraińcy też potrzebują mesjasza?

Myślę, że już przeżyliśmy ten czas.

Dziś oczekiwanie, że ktoś przyjdzie i da ci szczęście i wolność, byłoby już dziwne. Musisz bronić tego, co kochasz, bo to nie jest zadanie mesjasza. To twoje zadanie

Teraz dla nas Szewczenko to nie „Kateryna”, ale „Kaukaz” [poematy Tarasa Szewczenki – red.]: „Nie czekaj na wolność, na którą liczysz – ona zasnęła: car Mikołaj ją uśpił”. Tylko ty sam. W „Dowbuszu” mówię o tym, dlaczego to stało się to tak ważne.

Wydaje się, że kiedy ktoś dokonuje bohaterskiego czynu, nie myśli o tym.

Nikt o tym nie myśli. Na wojnie nie ma czegoś takiego, jak pragnienie dokonania bohaterskiego czynu. Bo ci, którzy mają takie pragnienie, umierają pierwsi. Na froncie po pierwszym strzale w twoim kierunku cały heroizm kończy się natychmiast – nie ma żadnego romantyzmu. Z czasem zaczynasz rozumieć, dlaczego to, co robisz, nazywasz pracą. Pracą, która jest zaskakująco codzienna dzięki twojemu charakterowi, twojej sile oporu i przetrwania oraz motywacji.

W takich warunkach słowo „ojczyzna” dla człowieka kurczy się do rozmiarów małej historii – do rodziny: jeśli zawiedziesz tutaj, oni tam umrą. I tak krok po kroku człowiek staje się bohaterem

Wracając do Dowbusza: on miał brata Iwana, który chciał zostać bohaterem. Ale kiedy sprawa stanęła na ostrzu noża, uciekł. Ołeksa Dowbusz nie chciał być bohaterem, ale musiał się nim stać, bo czuł się odpowiedzialny za innych. Chciał zwykłego ludzkiego szczęścia i tego, by nikt mu tego szczęścia nie odebrał. Dlatego musiał zostać bohaterem.

Pokazywaliście „Dowbusza” na froncie i w szpitalach. Jak to jest technicznie możliwe?

Zabieramy ze sobą projektor, aparaturę dźwiękową i ekran (dość duży), a potem to wszystko rozstawiamy. W ciągu kilku godzin możemy zorganizować kino nawet w szczerym polu. Tam, gdzie na linii frontu jest trudno, robimy coś mniejszego. Dla żołnierzy ważna jest nie tylko projekcja – mogą przecież obejrzeć film na swoich telefonach. Liczy się komunikacja na żywo, opowieść o tym, jak powstał film.

Żołnierze na projekcji "Dowbusza"

Podobnie jest, gdy Sławik Wakarczuk lub Iwan Leno [ukraińscy muzycy – red.] odwiedzają żołnierzy. Wychodzą z jedną gitarą, a może ktoś wystuka rytm w pudełku po muszlach. To wszystko, czego potrzebują, bo nie liczy się show, tylko to, że ktoś zwrócił na tych żołnierzy uwagę. Przychodzi do ciebie osoba z telewizji i rozmawia z tobą, jak równy z równym. Chłopaki widzą, że ich czyny, które są dla nich tylko pracą, nie są bez znaczenia, że są naprawdę potrzebne. Nie lubię mówić o froncie kulturowym czy jakimkolwiek innym froncie, ekonomicznym czy dyplomatycznym.

Mamy teraz tylko jeden front. My jesteśmy tyłami, czyli tymi, którzy naszym bohaterom walczącym na froncie dają poczucie, że za nimi są ci, których warto chronić

Film kosztuje tyle co tuzin czołgów

Jak bardzo zmienili się nasi żołnierze na froncie przez te trzy lata wojny?

Bardzo. Na początku było wielu ochotników, duże grupy. Teraz oni są ranni, wielu już nie żyje, a wielu innych utraciło motywację. Dziś w centrach szkoleniowych jest wiele osób, które nie są zbyt chętne do pójścia na front. Trudno nawiązać z nimi kontakt.

Ostatnio pokazałem film żołnierzom, którzy właśnie wrócili z rosyjskiej niewoli. To całkowicie odrębna publiczność. Przez długi czas byli poza naszą przestrzenią informacyjną, było im bardzo ciężko.

Mój niedawny pokaz dla rannych w szpitalu to zupełnie inna historia. Przywieziono ich na wózkach inwalidzkich – bez rąk, bez nóg, niewidomych. Ale chcieli mnie posłuchać, poznać mnie. Poprosiłem tych, którzy widzieli film, by podnieśli ręce, a wtedy jeden z nich rzucił wesoło: „Nie mogę podnieść ręki, bo nie mam ręki”. Wszyscy się roześmiali. A potem przyprowadzili żołnierza bez oczu, a on powiedział: „Widziałem twój film, bo przyjechałeś do nas półtora roku temu”. Wtedy przypomniałem sobie, że wyświetlałem „Dowbusza” w centrum szkoleniowym, a następnego dnia poszedłem na front.

Tamten żołnierz stracił kończyny i oczy już w pierwszej bitwie.

Świadomość, że Pana film jest jedną z ostatnich rzeczy, które widział i zapamiętał, to wielka odpowiedzialność.

Odpowiedzialność artysty w takiej sytuacji to nie puste słowo. Po prostu się rozklejam, bo rozumiem, że wszystko, co robię, nie może być tworzone dla własnej sławy czy pieniędzy. Nie powinieneś marnować pieniędzy, które można by wydać na wojsko.

Film kosztuje tyle co tuzin czołgów, więc jeśli twoja praca jest bez znaczenia, lepiej pomóc wojsku
Reżyser Ołeś Sanin i operator Serhij Michalczuk (w szarej kurtce) podczas pracy

Jak Pana rodzina przetrwała lata wojny?

Mam czworo dzieci: dwoje jest w domu, najmłodsze kończy szkołę podstawową, a syn jest w dziesiątej klasie. Moje dwie starsze córki pracują. Najstarsza wyjechała z mężem na leczenie do Stanów Zjednoczonych i być może zostanie tam przez jakiś czas, lecz będzie pracować dla Ukrainy. Niestety mój pierwszy zięć [Christopher Campbell, weteran armii amerykańskiej, żołnierz Legii Cudzoziemskiej – red.], który przyjechał bronić Ukrainy w 2022 roku, zginął. Zgodnie z jego wolą pochowaliśmy go tutaj. Miał zaledwie 27 lat.

Oprócz tego, że był zawodowym żołnierzem, był biologiem i po zakończeniu służby wojskowej chciał zajmować się genetyką. Był jednym z tych obcokrajowców, którzy otwarcie mówili, że losy świata rozstrzygają się w Ukrainie.

Kobziarz śpiewa o zmarłych, byśmy o nich nie zapomnieli

Jest Pan wybitnym przedstawicielem sztuki gry na kobzie i lirze. 5 grudnia 2024 r. UNESCO uznało ukraińskie kobziarstwo za niematerialne dziedzictwo ludzkości. Jak to wpływa na tradycję kobziarską?

Na początku kobziarze uważali, że ta decyzja nie da nam nic szczególnego. Ale dlaczego nie wykorzystać UNESCO jako globalnej platformy do opowiedzenia światu o Ukrainie, o jej walce o własną tożsamość i kulturę, której częścią jest kobziarstwo? To tradycja, która przetrwała wszystkie kataklizmy.

Kobziarstwo to nie tylko śpiewanie pieśni przy akompaniamencie instrumentu muzycznego. To historia przetrwania

To także zachowanie epickiej tradycji narodowej, ponieważ istnieją utwory, które mają ponad 500 lat, a korzenie tej tradycji sięgają tysięcy lat wstecz.

Zdjęcie: Dmytro Sanin

Możemy mówić o związkach tradycji kobziarskiej z bojanami [poeci i pieśniarze Rusi Kijowskiej – red.] oraz o tym, że naród, który w ciągu całej swojej historii był pozbawiany języka i kultury przez wrogów, a jego literatura i pieśni były zakazane, znalazł sposób na zachowanie swojej tożsamości w bardzo specyficznej formie: cały materiał trafił w ręce muzyków, którzy w większości byli niewidomi. Wędrowali po kraju, żebrali o jałmużnę w pobliżu kościołów, a w swoich utworach opowiadali o chwale, wolności i historii Ukrainy.

W XVIII wieku większość kobziarzy stanowili Kozacy z utraconej Siczy. Tradycje kobziarskie stały się kontynuacją ich walki o własną tożsamość – i udawało im się to przez 300 lat. Nawet w latach trzydziestych XX wieku, gdy doszło do systematycznej eksterminacji kobziarzy, o czym opowiada mój film „Przewodnik”, pozostało jeszcze kilku lirników, którzy ocalili dziedzictwo. Ich następcy opracowali własną tajną sztukę zachowywania i przekazywania informacji. Dzięki temu kobziarstwo przetrwało i żyje do dziś.

A UNESCO wspiera tę tradycję i rozpowszechnia wiedzę o kobziarstwie. Czy to korzyść?

Świat się nami interesował, jeszcze zanim UNESCO nas uznało. Przed wojną do Ukrainy przyjeżdżali rekonstruktorzy muzyki dawnej z krajów, gdzie tradycja się nie zachowała – z Niemiec, Norwegii, Islandii. Oni mają epicką tradycję, ale martwą, bo nie ma jej nosicieli. Byli zainteresowani naszymi technologiami tworzenia instrumentów i technikami gry.

Ołeś Sanin: - Gdy chcemy zrobić instrument, szukamy drzew, które zimą podgryzł bóbr. Zdjęcie: Dmytro Sanin

W naszej armii jest wielu braci z kobziarskiego cechu.

Tak, bracia są na wojnie. Okazało się, że są teraz bardzo potrzebni w wojsku. Dzisiaj na froncie dumki o śmierci Kozaka są bardzo aktualne. Bo zdarza się, że modlitwa kapelana przy pochówku poległego na wojnie nie wystarcza.

Bo kiedy w pobliżu pojawia się kobziarz i śpiewa, że czyn zmarłego nie jest daremny, że 300 lat temu wydarzyło się to samo, a pamięć o tamtych bohaterach wciąż żyje, to ten, który teraz broni ojczystej ziemi, zdaje sobie sprawę, że też nie zostanie zapomniany. Bo kobziarze opowiedzą o nim całemu światu

Nawiasem mówiąc, to taki przypis do tematu znaczenia artysty w czasach wojny.

Co stało się z kobziarskimi manufakturami podczas wojny? Słyszałam, że warsztat w obwodzie kijowskim został zniszczony przez rakiety, a mistrzowie z Charkowa przenieśli się do innych miast.

Obecnie mamy trzy warsztaty kobziarstwa: w Kijowie, Charkowie i Lwowie. Rzeczywiście, część kobziarzy przeniosła się z Charkowa do Lwowa, a część do Połtawy. Wielu młodych ludzi poszło służyć. Niektórzy zostali zabici lub ranni, są też tacy, którzy stracili kończyny. Nie trzeba dodawać, że staramy się kontynuować wytwarzanie instrumentów i grać na nich, mimo okoliczności. Teraz w Ukrainie jest może z pięćdziesięciu braci. Tylko niewielka część z nich to mistrzowie, reszta to czeladnicy. Mamy nowych członków, którzy stracili zdrowie, np. wzrok, na froncie. To bardzo młodzi ludzie, którzy nie chcą rezygnować z walki. Tyle że teraz ich bronią jest instrument.

20
хв

Ołeś Sanin: – Jesteśmy laboratorium przetrwania dla świata

Oksana Gonczaruk
Agnieszka Holland, portret, reżyserka filmowa

Joanna Mosiej: Powiedziała Pani, że największym Pani marzeniem jest, żeby świat się obudził i żebyśmy mieli przyszłość. Czy naprawdę jesteśmy już w momencie, w jakim była Republika Weimarska w swoim schyłkowym okresie? Nie ma dla nas nadziei i odwrotu? Historia musi się powtórzyć? 

Agnieszka Holland: Boję się, że trudno będzie zawrócić z tej drogi, jeżeli nie ma prawdziwej woli. Oczywiście nadzieja umiera ostatnia, ale to musi być nadzieja zbiorowa, a nie tylko jednostek. A w tym momencie, wśród tych, którzy decydują o naszych losach, nie ma pomysłów, nie ma woli. I nie ma odwagi.

Obecnie wszystkie rządy centrowo liberalno-prawicowe idą zdecydowanie w stronę reaktywności wobec czegoś, co wydaje im się nieuchronne, czyli fali brunatnego populizmu. A kiedy tej fali nie przeciwstawia się nic innego, tylko jeszcze więcej populizmu, to nie można wygrać rozgrywki o losy świata. Przynajmniej nie w najbliższym dziesięcioleciu. A równocześnie nie widzę takiej pracowitości, determinacji, nie widzę charyzmy, która mogłaby ludzi przekonać, że warto się o pewne wartości bić. I to w każdym wymiarze. I w takim, w jakim biją się Ukraińcy i w takim, jakim jest rezygnacja z pewnego komfortu, po to, żeby zapewnić lepszą przyszłość, żeby poszerzyć prawa innych.

Jednocześnie coraz więcej ludzi do tej pory zaangażowanych, z powodu zmęczenia, rozczarowania i utraty nadziei, udaje się na wewnętrzną emigrację. 

Tak, odpływają do takiego niebytu i pasywności, dlatego kryzys nadziei wydaje mi się najgłębszym i najbardziej niebezpiecznym kryzysem. I on wyraża się w wielu sprawach, jak chociażby w takiej niechęci do prokreacji, która jest w krajach zamożniejszych i która wynika właśnie z braku nadziei, z braku wiary w to, że przyszłość ma sens. Że jest na tyle dobra, że warto projektować siebie w tę przyszłość. I takie ogromne rozczarowanie, poczucie bezsensu, chęć odcięcia się od polityki młodych ludzi czy ludzi wrażliwych, ideowych, jest zjawiskiem śmiertelnie niebezpiecznym dla jakiejkolwiek próby utrzymania demokracji. 

Także jesteśmy w takim smutnym czasie. Zresztą to co się dzieje w Polsce jest jakimś odbiciem tego, co się dzieje w skali światowej. To co wyprawia Donald Trump, jak szybko rosną różne autorytaryzmu i to takie dystopijne. Można na to zareagować jako na fatalizm, poddać się temu i próbować iść z falą, co robi większość klasy politycznej. 

To podejście takiego specyficznego, narcystycznego egoizmu, które świetnie wyczuwają politycy pokroju Donalda Trumpa. Oni na tym budują. Dają nadzieję tym, którzy są na tyle bezkrytyczni, że przyjmą każdą błyskotkę za złoto i bardzo łatwo jest ich uwieść. Nie są wyposażeni w narzędzia jakiegoś elementarnego krytycyzmu, żeby się przeciwstawić nowoczesnym środkom komunikacji.

A w czasach rewolucji internetowej, sztucznej inteligencji, social mediów z ich algorytmami, manipulacja opinią publiczną jest banalnie łatwa i piekielnie skuteczna

Więc te potwory mają po swojej stronie jakieś zupełnie niebywałe narzędzia. To jest wielka wina całego systemu edukacji, również mediów, które poddały się presji klikalności tak bardzo, że w gruncie rzeczy przestały być autorytetem dla kogokolwiek.

Reżyserka Agnieszka Holland podczas performancu Joanny Rajkowskiej w Ogrodzie Saskim, dotyczącego granicy polsko-białoruskiej, Warszawa, 14 maja, 2023 roku. Zdjęcie: Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.p

Mam wrażenie, że tragizm Ukrainy polega też na tym, że walczy o przyłączenie do świata, którego już nie ma - do świata demokracji liberalnej, praw człowieka, państwa prawa. Do świata, który się topi jak jakiś cenny kruszec. 

Trochę tak właśnie jest. Ostatnie posunięcia Donalda Trumpa, czyli zamrożenie środków z USAD, godzą bezpośrednio w ich byt. Odbierają nadzieje nie tylko na lepszą przyszłość, ale i teraźniejszość. Z tych środków finansowana była praca wielu organizacji pozarządowych oraz konkretna pomoc humanitarna. Trudno będzie zastąpić te środki. Musimy zatem na nowo odbudować na jakichś innych zasadach niezależne organizacje pozarządowe i niezależne media. To będzie ogromny wysiłek. Bo pieniądze są w większości po tamtej stronie, gdzie wszyscy milionerzy i big techy.
Trump i jego zastępcy, jak jacyś uczniowie czarnoksiężnika, mogą imponować skutecznością wynikającą z całkowitego braku zahamowań. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że są pewne reguły i granice, których nie można przekraczać. 

My jesteśmy zdecydowanie w defensywie. 

Jak to się skończy?

Myślę, że mniej więcej wiadomo. Skończy się to jakąś apokaliptyczną katastrofą, po której, mam nadzieję, znowu wrócimy do domu. Jeżeli przetrwamy, to wrócimy do jakiegoś sensu, ale jak na razie nie wygląda to dobrze. 

To jak dawać nadzieję?
Mogę wyrażać tylko swój podziw, bo szczerze mówiąc, dawanie nadziei w sytuacji, kiedy nie wiem skąd ją wziąć, byłoby no takie nieodpowiedzialne.

Jest Pani sumieniem polskiego kina, a kto byłby dla Pani bohaterem dzisiejszych czasów, takim Obywatelem Jonesem?

Obywatel Jones, odważny sygnalista jest zawsze moim bohaterem. Bohaterem są też aktywiści, ci, którzy idą pod prąd, którzy zawsze kierują się najbardziej podstawowymi wartościami. Oni są dla mnie bohaterami naszych czasów. Jest im ciężko, bo to wielka mniejszość. Tak jak była wielka mniejszość demokratycznej opozycji w krajach komunistycznych, czy jak była ogromna mniejszość pierwszych chrześcijan.

No ale wierzę, że ten świat się jednak odbudowuje za każdym razem i za każdym takim zawirowaniem te wolności się poszerzają. Więc mam nadzieję, że teraz też tak nastąpi

W Pani filmie „Europa, Europa”, jest taka surrealistyczna scena, w której Hitler w tańczy w objęciach ze Stalinem. Myślę, że dzisiaj można by pokazać podobną scenę Putina tańczącego z …. 

No tak, myślę, że można by zrobić taki krąg, dość duży, tańczących oszalałych autorytarnych narcyzów, którzy nie oglądają się na żadne wartości, poza swoim doraźnym wielkim zwycięstwem.

„Europa, Europa’, która była w pewnym sensie ostrzeżeniem, aktualizuje się, jak wszystkie filmy czy opowieści, w takich momentach, które mówią o tym, co dzieje się z człowiekiem, który jest postawiony wobec najprostszego wyboru, żeby siebie ratować.

I wszystko inne przestaje się liczyć.

Kręciliśmy go w 1989 roku, a do kin wszedł na przełomie 1990 i 91 roku. To był czas wielkiej nadziei, wielkich zmian w naszej części Europy. Często pytano mnie, skąd ten podwójny tytuł. Ja odpowiadałam, że dla mnie ciekawa jest podwójność Europy, swoista dychotomia, która się odbija w losach chłopaka – bohatera filmu.

Europa z jednej strony jest kolebką największych wartości, demokracji, praw człowieka, równości, braterstwa, solidarności, wspaniałej kultury. A z drugiej strony - kolebką największych zbrodni przeciw ludzkości i największego okrucieństwa

To jest właśnie ta podwójność. I teraz ponownie zaczyna przechylać się na tę ciemną stronę. Wchodzimy w mrok i na razie nie widać jeszcze światełka w tunelu. No, ale to nie znaczy, że nie mamy iść w stronę tego światełka. 

Trzeba budować koalicję przeciwko temu, co się dzieje. Trzeba wlać ducha otuchy w opornych. Ludzi dobrej woli ciągle jest dużo i na tym ich oporze musimy budować przyszłość.

Reżyserka Agnieszka Holland na planie filmu “Europa Europa”, Łomianki, 10 czerwca, 1989 rok. Zdjęcie: Sławomir Sierzputowski /Agencja Wyborcza.pl

Wreszcie chociaż trochę otuchy. 

A moim ukraińskim znajomym, przyjaciółkom i przyjaciołom chciałam powiedzieć, że światło się pojawi. Chwilowo widzimy wokół ciemność i wydaje się nam, że nie ma w ogóle światła. Ale to światło jest. Ono jest w nas. My jesteśmy nosicielami tego światła i ci, którzy walczą w Ukrainie, są bardziej niż ktokolwiek inny jego nosicielami. Jest wokół dużo sił, które chcą to światło zgasić. No musimy je chronić. Jedyne, co mogę wyrazić, to podziw dla ich siły i solidarność. 

Bardzo dziękuję. Pięknie to Pani powiedziała. My sobie ostatnio powtarzamy, że nadzieja jest w nas. Bo gdy się wydaje, że nie ma skąd jej brać, to musimy znaleźć ją w sobie. 

Dokładnie, ma Pani rację. Właśnie to chciałam powiedzieć, że światło, czyli nadzieja jest w nas.

20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Życie w stylu brutalistów

Ексклюзив
20
хв

Jeden ukraiński film

Ексклюзив
20
хв

„Porcelanowa wojna”: ukraiński kandydat do Oscara

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress