Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Amerykańska Akademia Filmowa drugi rok z rzędu nominowała ukraiński film do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. Tym razem to „Porcelanowa wojna” Brendana Bellomo i Sławy Leontiewa
Już dwa miesiące temu gorąco polecaliśmy obejrzenie tego filmu, gdy był wyświetlany w Warszawie w ramach największego ukraińskiego festiwalu filmowego „Ukraina! 9. Festiwal Filmowy”. Teraz dostał oficjalną nominację do Oscara.
Powtórka zeszłorocznego sukcesu filmu „20 dni w Mariupolu” Mścisława Czarnowa, który został nagrodzony przez Amerykańską Akademię Filmową, jest całkiem prawdopodobna. Choćby dlatego, że Oscary to wydarzenie nie tylko filmowe, ale także polityczne i społeczne. Uwaga świata jest Ukrainie nadal bardzo potrzebna, ponieważ pod koniec trzeciego roku wojny jego demokratyczna część nadal nie jest wystarczająco zjednoczona w swoim krytycznym stosunku wobec Rosji.
Zespół twórców „Porcelanowej wojny”
Nominacja „Porcelanowej wojny” wpisuje się w koncepcję politycznej roli Oscarów, podobnie jak politycznym krokiem było nominowanie „Zimy w ogniu” w 2015 r. Film ten opowiadał historię poprzedzającej obecną wojnę rosyjsko-ukraińską konfrontacji obywateli Ukrainy na Majdanie Niepodległości w Kijowie z prorosyjskim reżimem Wiktora Janukowycza zimą 2013-2014 r. Natychmiast po zakończeniu Rewolucji Godności, w lutym 2014 r., Rosja zaatakowała Ukrainę, a już w marcu zaanektowała Krym.
„Zima w ogniu”, „20 dni w Mariupolu” i „Porcelanowa wojna” to mistrzowskie dzieła, które w pełni realizują założenia kina dokumentalnego
Pokazując historię jak dokument, zanurzają widza w problemach naszych czasów, a to zanurzenie staje się ważnym i jednocześnie fascynującym procesem fizycznej obserwacji i duchowego doświadczenia, intelektualnego poznania i emocjonalnego zachwytu nad możliwościami kamery, która może pokazać takie rzeczy, że dusza drży. A także uświadamiać ludziom grozę zniszczenia i budzić pragnienie powstrzymania tej destrukcji. Po to właśnie jest kino, a w szczególności kino dokumentalne. By inspirować nas do lepszego działania.
Nawet jeśli zdamy sobie sprawę, że na krótkiej liście pretendentów do tegorocznych nominacji było więcej ukraińskich filmów, a pozostał tylko jeden, nie będziemy smutni. „Porcelanowa wojna” jest bowiem naprawdę wszechstronnym i bodaj najlepszym możliwym kandydatem z Ukrainy. Właśnie ze względu na dwoistość filmu, który został nakręcony przez Amerykanina i Ukraińca, filmowca i żołnierza, z użyciem ręcznej kamery i dronów, o życiu cywilnym i wojnie. Ten film łączy to, co działo się przed wojną, z samą wojną. I pokazuje przejście człowieka z etapu pokoju i szczęścia do stanu, w którym musisz chwycić za broń i zabijać tych, którzy przyszli zabić ciebie i twoją rodzinę.
Sława Leontiew, reżyser filmu
Ogólnie rzecz biorąc, to film o człowieku i dla ludzi. Łączy historyczne wydarzenia z ludzkim życiem tak by, widz, zwłaszcza nieukraiński, mógł zrozumieć wszystko tak jasno, jak to tylko możliwe: to przyczyna, a to skutek.
Sława Leontiew jest wojskowym, który dawno temu odłożył broń, by zająć się sztuką, rzeźbiąc i malując gliniane figurki ze swoją żoną. Rzeczywistość zmusiła go jednak do porzucenia sztuki i ponownego chwycenia za ten rodzaj broni, której używa z największą wyobraźnią i talentem. Wspierają go w tym doświadczenia ze służby w Siłach Operacji Specjalnych, elitarnego oddziału ukraińskich wojsk.
W rezultacie „Porcelanowa wojna” opowiada o walce kruchego pokoju ze zgiełkiem wojny
Film umiejętnie buduje kontrast sztuki, kreatywności i życia z pustką, jednowymiarowością i chłodem śmierci. Bellamo i Leontiewowi udało się stworzyć kruche, a jednocześnie żywe tło przecięcia się życia i wojny, które symbolizuje porcelana: delikatna struktura powstała pod wpływem obróbki w ogniu.
Sława pochodzi z Charkowa, ukraińskiego miasta położonego w pobliżu rosyjskiej granicy, które Rosjanie wielokrotnie próbowali zdobyć i które codziennie jest ostrzeliwane. Mieszkał i pracował na Krymie, który został przez Rosję skradziony i okaleczony. Rosjanie ukradli jeden z jego domów, a teraz próbują zniszczyć drugi.
Kruchość – kontra brutalna siła, życie przeciw wojnie. Niby banalne, gdy myślimy o historii ludzkości, ale bardzo realne, gdy patrzymy przez okno czy oglądamy „Porcelanową wojnę”.
Dziennikarz, krytyk filmowy, scenarzysta. Został opublikowany w ponad 60 czasopismach, gazetach i stronach internetowych. Opublikował ponad 3 tysiące materiałów. Był redaktorem działu „kina” w magazynie „SHO”, w magazynie „Cinema Digest” był redaktorem naczelnym, a także w ukraińskim przedstawicielstwie międzynarodowego magazynu Total Film. W 2015 roku rozpoczął festiwal „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu festiwalu „Tydzień Odrodzenia Strzelania” (przy wsparciu finansowym Państwowej Agencji Filmowej). W 2018 roku brał udział w tworzeniu Związków Krytyków Filmowych Ukrainy, festiwalu „Tydzień Krytyków Filmowych”, a później — w tworzeniu nagrody Związku Krytyków Filmowych „Kinokolo”. W 2021 roku był współtwórcą Korosten Street Film Festival. W 2020 roku napisał scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego wojskowego filmu akcji „Prawo do zemsty” (we współpracy z Julią Czerniawską), aw 2021 roku scenariusz pełnometrażowego filmu fabularnego kryminalnego thrillera erotycznego „Klucze do piekła i raju”. Członek Związku Krytyków Filmowych Ukrainy, Ukraińskiej Akademii Filmowej, Związku Dziennikarzy Ukrainy.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Jej spojrzenie jest skupione i nieco surowe. Obronne. Ale kiedy się uśmiecha, jest jak słońce, które przeziera przez chmury.
Anastazja Poderwianska to osobowość ukształtowana przez kilka pokoleń utalentowanych artystów. Kiedy zagłębisz się w świat jej twórczości, zdasz sobie sprawę, że nie pracowali na próżno. Od dziesięciu lat Nastia eksperymentuje z technikami tekstylnymi. Jej prace są fascynujące, niepodobne do innych. Tworzy je ze skrawków tkanin, starych serwetek i starannego haftu. W rękach artystki te elementy kobiecych robótek ręcznych zamieniają się w obrazy.
Mieszkałam w Sądzie Ostatecznym
Oksana Gonczaruk: Przez wiele lat stosowała Pani w pracy różne techniki malarskie. Jednak w 2015 roku nagle przerzuciła się Pani na tekstylia. Te hafty i kolaże z kawałków tkanin tworzą nową technikę malarską...
Anastazja Poderwianska: Tak, zastąpiłam pędzel igłą i nitką. Zaczęłam eksperymentować z tkaninami dzięki książce „Ukraińcy w swoich legendach, poglądach religijnych i wierzeniach: Kosmogoniczne ukraińskie poglądy i wierzenia ludowe”, napisanej przez historyka i badacza Heorhija Bułaszewa w 1909 roku. Podróżował po Ukrainie, zbierając ludowe mity, legendy i historie biblijne. Tekst Bułaszewa wydał mi się współczesny. Poczułam, że można go odzwierciedlić w tkaninie. W końcu to właśnie tkaniny mogą jednocześnie dawać poczucie nowoczesności i kontynuacji tradycji. Kiedyś nawet zapytano mnie, czy to nie mój ojciec [Łeś Poderwianski – autor sztuk satyrycznych, które stały się już ukraińskimi klasykami – red.] napisał ten tekst, bo jest w nim ironia w podejściu do ludzi.
To stąd wzięły się te wszystkie diabły i anioły, które pojawiły się na Pani panelach. Można je było zobaczyć na wystawie „Szycie” w 2024 roku.
Ta wystawa jest kontynuacją serii „Country-Horror”, której trzecia część oparta jest na tekstach Bułaszewa.
Nowa seria, „Zjawiska ziemskie i niebiańskie”, poświęcona jest zjawiskom naturalnym opisanym w mitach. Na przykład jeden z nich wyjaśnia, skąd bierze się śnieg: złotymi łopatami zrzucają go z nieba anioły. A zamieć pojawia się na ziemi wtedy, gdy diabły mają wesele. Mam wiele różnych diabłów w moich pracach, istnieje dla nich wiele źródeł inspiracji. Na przykład bardzo podobają mi się ikony z XVI i XVII wieku, prezentowane w Muzeum Narodowym im. Szeptyckiego we Lwowie. Ilekroć przyjeżdżam do Lwowa, idę zobaczyć moje ulubione ikony i przestudiować wszystkie diabły, które są tak różne na ukraińskich ikonach.
Jedna z moich prac przedstawia diabła, którego „ukradłam” z ikony „Święty Mykyta z Bisobierców”, ulubionej ikony mojej babci Łady.
Na wystawie „Szycie” została zaprezentowana Pani największa praca tekstylna – „Sąd Ostateczny”. Proszę nam o niej opowiedzieć.
Ten panel tekstylny, o wymiarach 340 na 250 centymetrów, wykonałam na konkretną ścianę w Narodowym Muzeum Sztuki, bo uznałam, że powinien tam wisieć.
Pracowałam nad nim w domu. Praca wypełniła cały pokój, nic innego nie mogło się tam zmieścić. Przez jakiś czas żyłam więc wewnątrz Sądu Ostatecznego.
W tej pracy jest wiele postaci, jak u Boscha. Jak postrzega Pani „Sąd Ostateczny”?
W tej pracy jest wiele alegorii, to gra z widzem w jego skojarzenia. Interesuje mnie, kto i jak to odbiera. Na początku nie widać tej wielowarstwowości, ale ona tam jest.
To tak jak ze sztukami mojego ojca: niektórzy słyszą w nich przekleństwa, inni dostrzegają wielowarstwowość
„Sąd Ostateczny”
Moja paleta to skrawek tkaniny
Wiele osób uważa, że praca z tkaniną to nie sztuka, lecz rzemiosło, zajęcie gospodyni domowej. Jak Pani na to reaguje?
Staram się przełamywać te stereotypy i udowadniać swoją pracą, że tekstylia to nie tylko sztuka dekoracyjna i użytkowa czy kobiece robótki ręczne, ale osobna strona sztuki współczesnej.
Wielu artystów zaczęło pracować z tkaninami, to stało się bardzo popularne zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Teraz dostępnych jest więcej informacji, a na wystawach i targach tekstylnych za granicą można zobaczyć wiele przykładów takiej twórczości. To odrębny i bardzo interesujący świat. Kiedy zaczynałam, nie było takiego zainteresowania tekstyliami.
Co powiedzieli Pani krewni – artyści, kiedy zainteresowała się Pani nimi?
Moja mama lubi wszystko, co tworzę. Tato przyszedł kiedyś na jedną z moich pierwszych wystaw tekstyliów, a potem przyznał, że chciał mnie za coś zbesztać, lecz nie mógł znaleźć nic, co dałoby mu powód. Powtarza jednak, że jestem dobrą malarką, więc nie powinnam rezygnować z malarstwa. Tyle że ja nie rezygnuję, po prostu zrobiłam sobie przerwę.
Używa Pani w pracy z tekstyliami nowych technologii?
Niemal w ogóle nie ich nie stosuję, 90% robię własnymi rękami. Wszystkie te zużyte skrawki, stare serwetki, koronki, piękne tkaniny, stare ubrania, dywany z pchlego targu – poluję na to, zbieram, a potem z tego materiału rodzą się nowe prace. Ludzie z mojego otoczenia wiedzą o moich polowaniach i od czasu do czasu przynoszą różne tkaniny.
Z tego wszystkiego składa się moja paleta. Oznacza to, że wszystkie te tkaniny są dla mnie jak pędzle i tubki z farbą.
Tekstylia to mój wyimaginowany świat
Kto nauczył Panią szyć i haftować?
W mojej pracowni na ścianie wisi kawałek haftowanej tkaniny, rodzaj klasycznego jedwabiu, która już zaczęła się rozpadać z powodu „starości”. Została wyhaftowana przez moją prababcię. Znalazłam ten rarytas w szufladzie i patrząc na to, jak jest delikatny, poczułam, że pragnienie haftowania tkwi w moich korzeniach, że coś takiego nie biarze się znikąd.
Nikt mnie nie uczył haftować ani szyć. Jedyne, co robiłam jako dziecko, to lalki i jakieś słodkie zwierzątka, które dawałam bliskim na Nowy Rok. Ale ponieważ moja mama bardzo dobrze szyje, pewnego dnia i ja zaczęłam pracować z nićmi.
Jakie style haftu Pani zna?
Nie jestem profesjonalistką w tej branży, w której wszystko jest zgodne z zasadami i idealne – nitka do nitki. Haftuję na swój własny sposób. Przyszły do mnie rzemieślniczki, spojrzały na moją pracę i uznały, że mam swój własny, „wolny” styl.
W 2021 roku wystawiła Pani serię haftowanych martwych natur. Niektóre były kopiami obrazów znanych mistrzów, w tym Rembrandta, Zurbarana i holenderskiej martwej natury Lichtensteina. Haftuje Pani kwiaty, jedzenie, naczynia. Co jest najtrudniejsze w tej pracy?
To bardzo żmudna praca, ponieważ nici są małe, a powierzchnie duże. To sprawia, że oczy bardzo się męczą. Co jakiś czas trzeba odkładać pracę na bok i odpoczywać. Najtrudniejszą rzeczą było wyhaftowanie martwej natury z jamonem [rodzaj hiszpańskiej szynki – red.], który miał wiele odcieni, a wszystkie musiały zostać wyhaftowane.
Dlaczego właśnie jamon?
Dla mnie jest estetyczny – podoba mi się i chciałam go wyhaftować.
Gdy ktoś zakłada mój płaszcz, staje się obiektem sztuki
Charakterystyczne dla Pani twórczości są też płaszcze artystyczne. W ich tworzeniu stosuje Pani różne techniki, uzupełniając je elementami starożytnego haftu, a także współczesnymi, często kiczowatymi, próbkami tkanin...
Kiedyś wpadłam na pomysł stworzenia serii płaszczy z haftowanymi portretami – kopiami dzieł znanych malarzy: portret infantki Margarity Velázqueza, „Pokojówka” Rubensa itp. Pierwsze płaszcze zostały zaprezentowane na wystawie w 2017 roku, wykonaliśmy je wspólnie z projektantką Lilią Bratus. W tamtym czasie musiałyśmy wyhaftować wiele rzeczy w krótkim czasie i pamiętam, że haftowałam przez całą dobę.
Tworzenie płaszczy bardzo mi się podobało. Nie szyję sama, robię to w tandemie z krawcową. Moja ostatnia wystawa, „Szycie-2” [obecnie prezentowana w Galerii Dymczuk w Kijowie – aut.], składa się z trzech płaszczy. Tworzę nie tylko kawałek ubrania, ale kompletny artystyczny obraz. Kiedy więc ktoś zakłada mój płaszcz, sam staje się obiektem sztuki.
Niektóre ze swoich płaszczy tworzy Pani na zamówienie. Kim są kobiety, które nie boją się nosić dzieł sztuki?
Kobietami, które nie boją się przyciągać uwagi. Kobietami, które są gwiazdami. Niektóre mówią: „Przyciągam uwagę, wszyscy na mnie patrzą”. Trzeba mieć odwagę, by zrobić coś takiego.
Hafty na płaszczach
Gust i wyczucie stylu to u nas rodzinne
Wiosną 2024 roku w Kijowie zaprezentowano operę „Hamlet”, opartą na kultowej sztuce Łesia Poderwianskiego, w której jest Pani wymieniona jako projektantka kostiumów. Często pracuje Pani ze swoim ojcem?
Przed „Hamletem” było kilka przedstawień, m.in. „Pawlik Morozow” i „Sny Wasylisy Jegorowny”. Nawiasem mówiąc, w kwietniu „Hamlet” zostanie wystawiony ponownie.
W jakim stylu ubrała Pani bohaterów „Hamleta”?
To moda lat 30. i 40. ubiegłego wieku, era przedwojennych faszystowskich Włoch, pewna stylizacja. Są wojskowi i pięknie odziane kobiety. Do tego spektaklu zaprojektowałam też kapelusze.
Do „Snów Wasilisy Jegorowny” stworzyłam perukę Malwiny – była zrobiona z pakuł hydraulicznych, ale wyglądała przekonująco.
Pani ojciec jest stylistą. Czy prosi Panią o radę, tworząc swoje stylizacje?
Ma świetny gust, więc nie sądzę, by potrzebował czyjejkolwiek rady. Gust i wyczucie stylu są u nas rodzinne.
Z ojcem Lesiem Poderwiańskim
Co Pani czuła, kiedy jako nastolatka usłyszała literackie prowokacje Łesia Poderwianskiego?
Wtedy wydawało się, że tych utworów na kasetach słucha cały świat. Ja też marzyłam, żeby ich posłuchać, ale rodzina mi nie pozwoliła. Później gdzieś znalazłem kasetę z nimi. W moim życiu nigdy nie było wokół tego jakiegoś szumu. No, może w instytucie koledzy z klasy poprosili mnie, żebym pozwoliła posłuchać tego ich rodzicom, bo wtedy nie można było tego nigdzie dostać.
Miała Pani szansę nie zostać artystką?
Jeśli wszyscy wokół ciebie są artystami, to w którą stronę pójdzie twoje dziecko? Czy w takich okolicznościach może ono zostać na przykład księgowym? Malowałam, odkąd byłam małą dziewczynką. Potem poszłam do szkoły artystycznej, a następnie do instytutu sztuki.
Patrząc na Pani niewzruszony spokój podczas otwarcia wystawy przypomniałam sobie, że ćwiczy Pani także wschodnie sztuki walki. Czego nauczyła Pani filozofia Wschodu?
Na początku uprawiałam aikido, potem ścieżka poznania zaprowadziła mnie do szkoły kung-fu. Ostatecznie pod okiem Wsewołoda Sedukina wzięłam udział w Mistrzostwach Europy Wushu Tradycyjnego 2017 w Tbilisi, gdzie zdobyłam złoty i srebrny medal. To mój ojciec zachęcił mnie do uprawiania sztuk walki.
Treningi kung-fu zdecydowanie zmieniły mój charakter i dały mi determinację. Poza tym kung-fu to dyscyplina. A dyscyplina nie zaszkodzi
Gdyby nie ta wojna, babcia byłaby ze mną
Gdzie zastała Panią inwazja?
Na początku wojny cała rodzina przeniosła się do Lwowa, a mój mąż [rzeźbiarz Ołeksandr Smirnow – aut.] został w Kijowie. Przyjaciele przyjęli nas na dwa miesiące, pod koniec kwietnia wróciliśmy do domu.
Pani babcia, wybitna ukraińska historyczka sztuki Liudmyła Miłajewa, zmarła jesienią 2022 roku, dwa tygodnie przed swoimi 97. urodzinami. Co ona, która przeżyła II wojnę światową, mówiła o tej wojnie?
Wciąż myślę, że gdyby nie ta wojna, moja Łada nadal byłaby ze mną. Na początku wojny miała retrospekcję – opowiadała mi, jak przeżyła bombardowanie w Charkowie w 1941 roku. Dla niej te wspomnienia z przeszłości powtarzały się w teraźniejszości. To było przerażające.
"Irpin", 2022
Jak stres pierwszych dni wojny wpłynął na Pani pracę?
Nie mogłam pracować, było mi ciężko. Ale przed 24 lutego otrzymałam zamówienie na płaszcz i to zobowiązanie sprawiło, że rozpoczęłam proces twórczy. Z czasem, ścieg po ściegu, stawało się to łatwiejsze. Potem zostałam zaproszona na dwumiesięczną rezydencję do Stanów Zjednoczonych, pojechaliśmy tam z synem. Stworzyłam tam serię prac o tematyce militarnej. Do dziś to moja jedyna seria poświęcona wojnie.
Prace z serii wojennej były wystawiane w kilku krajach w 2023 roku, w tym w Polsce. Jedna z nich jest obecnie prezentowana w Narodowym Muzeum Historii Ukrainy podczas II Wojny Światowej w Kijowie.
Widziałam Pani pracę z serii „Country-Horror”, zatytułowaną „Dziewczyna i żmije”. Jest na niej dziewczyna w jasnym kręgu, a węże wypełzają z ciemności ze wszystkich stron. Myślę, że to portret dzisiejszej Ukrainy.
To naprawdę wygląda bardzo aktualnie. Jednak w legendzie o tej dziewczynie wszystko kończy się smutno, więc to nie jest nasza historia.
W wielu swoich pracach, na przykład w rzeźbie w kształcie serca, z którego wypływa krew, porusza Pani temat życia i śmierci.
Ta praca, „Serce”, pojawiła się podczas pandemii COVID-19. Tak się właśnie wtedy czułam. Wszyscy baliśmy się o swoje życie.
Podczas wojny, gdy byłam w Stanach Zjednoczonych, stworzyłam dywan o nazwie „Mapa alarmów przeciwlotniczych Ukrainy”, który wydaje się krwawić. Symbolizuje mapę Ukrainy, która podczas nalotów zmienia kolor na czerwony. W grudniu praca ta została wystawiona na Ogólnoukraińskim Triennale Tkaniny Artystycznej.
Myślała Pani o opuszczeniu Ukrainy?
Czuję, że muszę pracować i organizować wystawy w Ukrainie. Za granicą to też ważne, dlatego jesienią 2025 roku mam indywidualną wystawę w Nowym Jorku – ale w Ukrainie ważniejsze. Najwyraźniej galerzyści to czują, bo teraz mam wiele ofert wystaw w różnych miastach Ukrainy. Wszystkie muzea ukryły swoje kolekcje – a coś wystawiać przecież trzeba. Dlaczego więc nie współczesnych artystów?
Dziś misję artysty rozumiem tak: musisz wykonywać swoją pracę, pomagać siłom zbrojnym i wierzyć w zwycięstwo. Bo jeśli się poddasz i nie będziesz wierzyć, nie będzie nic.
Beata Łyżwa-Sokół: Twoja książka „Rzeczy osobiste”, właśnie przetłumaczona na ukraiński, zyskała nagle niezwykłą aktualność. Spodziewałaś się, że piszesz książkę tak współczesną, zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie?
Karolina Sulej: Moment, w którym dotarło do mnie, że „Rzeczy osobiste” muszą pojawić się w Ukrainie, nastąpił w pierwszych dniach pełnoskalowej wojny. Koleżanka poleciła mi instagramowy profil Yovy Yager, ukraińskiej projektantki wnętrz, mieszkającej dziś w Londynie, ale wtedy będącej w Kijowie. Nagrała wideo, ukrywając się w metrze podczas nalotów. Namawiała kobiety, by w lęku nie zapominały, kim są. Opowiedziała, jak obudziła się w śpiworze i uznała, że musi pomalować usta, zrobić jogę, założyć coś kolorowego, żeby poczuć się lepiej. Spontanicznie podzieliła się tą radą w sieci. Było to dla mnie wręcz niewiarygodne - dopiero co przecież napisałam historyczną książkę, która podkreślała jak ważne były takie praktyki w czasie wojny. Myślałam, że piszę książkę historyczną. A tu nagle - moje badania objawiły mi się na instagramie. Skontaktowałam się z Yovą - ona siedziała w metrze, a ja wysyłałam jej wiadomości. Tłumaczyła, że to był odruch – nagle poczuła potrzebę zadbania o siebie, by nie zwariować.
W twojej książce rzeczywiście odnajdujemy podobne historie – na przykład nieoczekiwana dostawa szminek do wyzwolonego obozu w Bergen-Belsen. Czy sceny z Bergen-Belsen i Kijowa mocno nałożyły ci się na siebie?
Gdy trafiłam na wpis Yovy, kiedy patrzyłam na rolkę, w której filmuje swój apel o zadbanie o siebie, z przepięknie umalowanymi, czerwonymi ustami, od razu przypomniała mi się historia, gdy do obozu w Bergen-Belsen dotarły szminki. Nie wiadomo, kto na to wpadł – informacje o tej sytuacji pochodzą z raportów wojskowych, które również nie odnotowują sprawcy tej sytuacji. Żołnierze opisywali, że kobiety wręcz histerycznie wyciągały ręce po szminki, niezależnie od stanu zdrowia. Wiele z nich wciąż leżało w prześcieradłach, na szpitalnych łóżkach. Jednak nawet te umierające chciały jej dotknąć, poczuć na ustach. Ta niewielka rzecz miała dla nich wielkie znaczenie w powrocie do życia, to było takie symboliczne zwycięstwo piękna, kobiecości, sygnał, że mogą wrócić do siebie.Szminka stała się symbolem walki o zachowanie godności. Minęło prawie 80 lat, mamy inny konflikt, ale nadal dla kobiety użycie ulubionej pomadki czy jakiś inny ważny codzienny rytuał higieniczny może być sposobem na zachowanie siły psychicznej nawet w najtrudniejszych okolicznościach. To wzmacnia, uziemia. I to właśnie taką siłę, przypomnienie o tym, że piękno, spokój, wciąż istnieją, chciałam podarować uchodźczyniom, które przyjeżdżały do Polski. Czasem nawet nie dopuszczały myśli, że piękno jest im potrzebne, przecież jest tyle bólu, cierpienia dookoła, jak to, mają się zastanawiać nad kolorem bluzki? Ale gdy ktoś zauważył ich potrzebę wyrażania tożsamości, odróżniania się od innych, zaadresował marzenia, o których one nie śmiały nawet myśleć - płakały z radości. Kiedy dostawały nową, markową piżamę czy lakier do paznokci, miały taką minę jak dziewczyna ze zdjęcia na okładce ukraińskiego wydania mojej książki, której angielska wolontariuszka podarowuje nowe, piękne buty. To niesamowita scena - piękna, młoda dziewczyna, widać, że jeszcze słaba, siedzi na ławce, a przed nią starsza wolontariuszka, troskliwym gestem - ni to mamy, ni to ekspedientki w butiku - zakłada jej bucik na stopę. Odziewanie osób, które wyszły z obozów było bardzo wzruszające dla obu stron - pomagających i tych, którym pomagano. Te ubrania, akcesoria, miały wręcz magiczną siłę - dawały do zrozumienia, że normalny świat wciąż jest możliwy.
Okładka ukraińskiego wydania książki Karoliny Sulej „Rzeczy osobiste”. Zdjęcie: materiały prasowe
Zanim jednak dotarłaś do tych kobiet - uchodźczyń z Ukrainy, pojechałaś na granicę w Przemyślu w marcu 2022 roku. Co tam zastałaś i jak to wpłynęło na twoje postrzeganie pomocy?
Kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna, jak pewnie każdy, od razu chciałam się jakoś przydać. Wsiedliśmy z moim mężem w samochód i po prostu pojechaliśmy na granicę, żeby zobaczyć, w czym możemy się sprawdzić. Zatrzymaliśmy się w Przemyślu, na tym wielkim parkingu przed hipermarketami. Obraz, który zastałam, natychmiast odesłał mnie do kontekstu mojej książki.
Wszędzie walały się rzeczy: pluszaki w błocie, ubrania rozwleczone po parkingu, na trawnikach. Ludzie wyrywali sobie rzeczy, upychali do bagaży. Zobaczyłam osoby w podobnej sytuacji, jak bohaterowie mojej książki: gdy trzeba wszystko zostawić, zabrać tylko to, co najcenniejsze, a potem każda otrzymana rzecz staje się istotna.
Nie wiadomo, czy się przydadzą, ale na wszelki wypadek lepiej mieć ich dużo. Uderzył mnie chaos i upokorzenie, że trzeba brodzić w błocie za tymi rzeczami, zanim wsiądzie się do czyjegoś busa. Poczułam ogromną niezgodę na to, że to się odbywa w takich warunkach. I jeszcze jedno. Jednocześnie zrozumiałam, że to, co się tu odbywa, jest paradoksalnie odwróceniem procesów wojennych, gdy na terenach Polski dokonywano grabieży rzeczy. Teraz ludzie przyjeżdżają prawie bez dobytku, oczekując pomocy i wsparcia - podarowywania rzeczy. Poczułam to jako szansę ukojenia tej wyrwy w obiegu rzeczy, jaka powstała tutaj w czasie II Wojny Światowej, kiedy to właśnie w Polsce rzeczy traciły swoich właścicieli, były stąd odsyłane, traktowane jak śmieci albo zasoby dla okupanta. Teraz mieliśmy szansę pokazać, że na tych ziemiach może się zadziać odwrotny proces - uzupełniania braku, przywracania dobytku. Ale w Przemyślu uderzyło mnie też, że w całym naszym entuzjazmie pomocowym, często nie dostrzegliśmy, że nie wystarczy pomóc jakkolwiek, jakąkolwiek rzeczą. Często nie dostrzegano, jak jak wielką psychologiczną krzywdą może być obsługa pomocy w taki nieuważny sposób. Naprawdę to ma znaczenie, czy dostajesz koszulę z mokrej plandeki leżącej na ziemi czy z uprasowaną, z czyjejś suchej walizki.
To ma znaczenie, czy jest zużyta, ma wytarty kołnierzyk czy plamę albo pachnie strychem czy piwnicą. Osoby uchodźcze czują się już naprawdę wystarczająco nieswojo i źle, obco we własnej skórze - takie prezenty mogą tylko pogłębić ich wyobcowanie, poczucie “wysadzenia” ze swojego życia i tożsamości
Wróciłam do domu z myślą, że muszę praktycznie wykorzystać swoją wiedzę historyczną. Potrzebowałam zamienić ją w instrukcję obsługi rzeczywistości. Skrzyknęliśmy się z sąsiadami, żeby stworzyć centrum pomocy na Mokotowie, przy Puławskiej; ja dostałam do zarządzania część odzieżową. Pamiętam, kiedy tirami przyjechała pierwsza wielka dostawa ubrań i trzeba było je wszystkie posortować - nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z magazynami Kanady i więźniarkami, które musiały sortować rzeczy z transportów. Oczywiście tutaj były to dary dobrego serca, nie rezultat grabieży, ale obraz i czynności budziły nieuchronne skojarzenia. Musieliśmy sprawdzić ich jakość, podzielić na gatunki i umieścić w przestrzeni centrum tak,aby były łatwo dostępne dla osób potrzebujących wyprawki na życie.
Widziałam zdjęcia z centrum na Puławskiej w Warszawie – przypominały nowoczesny butik, ubrania wisiały na wieszakach, buty równo stały na regałach.
Towarzyszyło nam ogromne poczucie odpowiedzialności za osoby, które do nas trafiały – najczęściej kobiety z dziećmi. Często wstydziły się prosić o coś dla siebie, pytając głównie o rzeczy dla dzieci. Mówiły, że same nic nie potrzebują. Ale kiedy zorientowały się, że są ubrania nie tylko ciepłe czy czyste, ale także ładne i nowe, było to dla nich tak przejmujące, że pozwalały na chwile opaść tej zasłonie twardzielek. Dotykały ładnych ubrań, staników i kosmetyków, delikatnie i z niedowierzaniem, jakby były fatamorganą. Emocje związane z tym, że nie spodziewały się tego dostać, zderzyły się z poczuciem, że przecież powinny to mieć. To były zwyczajne rzeczy przecież - a jednak dla nich, skarby. Uświadamiały sobie jednocześnie tragizm swojej sytuacji, ale też czuły radość, że ktoś pozwolił im sobie przypomnieć o tym, że normalne życie istnieje, w którym są podmiotami.Płakały, dziękowały, przytulały. W tym miejscu dostawały jednocześnie dużo troski i pomoc psychologiczną – w bezpiecznym otoczeniu mogły popłakać, zrobić sobie przyjemność i skonfrontować się z sytuacją.
Spotkanie z Karolina Sulej w Kijowie. Zdjęcie: materiały prasowe
To niezwykły kontrast w porównaniu z relacjami z innych miejsc pomocy, gdzie zazwyczaj dominował widok hałdy ubrań, piramid kartonów.
Miałam wiedzę historyczną związaną nie tylko z tym, jak ludzie trafiali do obozów, ale też jak usiłowali wrócić do życia po czasie, w którym czuli się potraktowani jako osoby nieuprawnione do życia. Dlatego zastanawialiśmy się, jak to „rozdawnictwo” powinno przebiegać, żeby działało dobrze, a nie pogłębiło cierpienia uchodźców. Na przykład w Bergen-Belsen był magazyn z ubraniami nazywany przez więźniów Harrodsem. Ubrania tam wydawane były dobrej jakości i powieszone jak w sklepie. Można je było przymierzyć. Na fotografii z okładki polskiego wydania „Rzeczy osobistych” są dwie przyjaciółki, które pomagają sobie nawzajem ubrać się, przed barakiem w Bergen-Belsen. Ważna była nie tylko dostępność rzeczy, ale też troska, przypominająca dawną normalność. To są takie drobne rzeczy, które robią ogromną różnicę.
Mówiłaś o tym, że dla ukraińskich kobiet ważna jest dbałość o siebie, co czasem bywa niezrozumiałe dla postronnych. Pamiętam te komentarze – w lutym 2022 roku pojedyncze i nieśmiałe, dziś wypowiadane otwarcie – dotyczące wyglądu i zachowania kobiet z Ukrainy. Na początku było zdziwienie, jak można przechodzić przez granicę z pomalowanymi paznokciami, dziś jest wręcz oburzenie, że ktoś siedzi na kawie w Kijowie lub w Warszawie. Dlaczego tak trudno jest zrozumieć, że można chcieć żyć, mimo wszystko?
Po pierwszym, spontanicznym i pięknym zrywie pomocy, zabrakło nam niestety głębszego zrozumienia dla naszych gości i gościn. Skoncentrowaliśmy się na tym, że „jesteśmy wspaniali, bo przyjmujemy, pomagamy”. Ale kiedy przyszedł moment na działanie bardziej wydłużone w czasie, na budowanie wspólnoty, rzetelną wymianę kulturową - pojawił się u goszczących dystans. Oczywiście, różne organizacje pozarządowe skupiały się na pomocy praktycznej, na lekcjach polskiego i kursach doszkalających, ale niewiele było inicjatyw stricte kulturowych, które pokazywałyby, jak teraz możemy tutaj razem żyć.
Tymczasem ani Polska już nie jest taka sama, ani Ukraina nigdy nie będzie. Musimy nauczyć się, kim teraz będziemy razem.
Jestem częścią Fundacji Kraina, gdzie staramy się budować różnorodną wspólnotę na te nowe czasy. Fundacja powstałą po tym, jak zamknęło się nasze sąsiedzkie centrum pomocy, ale wraz z kilkoma osobami poczuliśmy, że nie można przestać działać - ale trzeba po prostu zmienić sposoby i obszary. Z Fundacją Kraina zaczęliśmy wykorzystywać narzędzia związane z modą, z dbaniem o siebie, z rękodziełem, codziennymi praktykami wokół ciała i domu. Szybko okazało się, że polska branża mody może zostać zasilona przez utalentowanych projektantów i artystów z Ukrainy, którzy - jeśli tylko ich się do tego zaprosi - mogą wzbogacić polską kulturę swoją estetyką - wyczuloną na rzemiosło, tradycję i wpisywanie folkloru w nowoczesne projektowanie. Z kolei polska branża beauty praktycznie od razu została zasilona specjalistkami od pielęgnacji paznokci, włosów, skóry. Kobiety w Ukrainie są świetne w tym obszarze stylu życia - poświęcają czas i namysł dbaniu o atrakcyjny wygląd. To nie jest fanaberia, ale pewien rodzaj kulturowej praktyki. Zamiast zastanawiać się, dlaczego ukraińska mama jest „super zrobiona”, dowożąc dziecko do szkoły, warto na przykład przypomnieć sobie, dlaczego w latach 90. w Polsce magazyn „Twój Styl” radził kobietom, jak prasować garsonki, by wyglądać jak z Zachodu, jakie kupić buty, jak malować oko. Chciałyśmy “dowyglądać” do sytuacji, w której czułyśmy się jeszcze niepewnie. Taki wyczulenie na odpowiedni wygląd to często wyraz silnych aspiracji. To, jak wyglądam ma mówić, że “się nadaję”. My w Polsce, już mocno oddaliliśmy się od poczucia, że musimy być prymusami w szkole tak zwanego “zachodniego” wyglądu. Już nie aspirujemy, bo czujemy się częścią tego świata, pozwalamy więc sobie na nonszalancję.
Osoby z Ukrainy, gdzie wciąż ta tożsamość jest negocjowana, mają poczucie, że nie mogą sobie pozwolić na jakąkolwiek skazę - chcą pokazać siłę, godność, nie dać nikomu satysfakcji, że wyglądają na pognębione. To też bardzo ważny aspekt - ukraińskie uchodźczynie nie chciały wyglądać jak ofiary i nie chciały być tak traktowane
Część Zachodu, gdzie do wszystkiego jest dostęp i można pozwolić sobie na nonszalancję, zapomniała, jak to niedawno było. My już możemy sobie pozwolić na swobodę, a te osoby nie.
Co więcej, jeśli czujesz się niepewnie jako ukraińska mama w nowym środowisku, chcesz czuć się pewniej wśród polskich mam. Chcesz wyglądać dobrze, pragniesz założyć zbroję i pokazać, że masz kontrolę nad sobą, że nikt tego nie wytknie. Ale jak się okazuje, nie do końca tak jest.
W sierpniu z Fundacją Kraina organizujesz w Warszawie już drugi pokaz mody projektantów z Ukrainy, Białorusi i Polski. Jak te inicjatywy wpływają na budowanie wspólnoty?
Łączymy ludzi i środowiska. Na pierwszym pokazie pojawili się dyplomaci, ludzie z branży mody ( mieliśmy patronat polskiego “Vogue”), ale także rodziny projektantów i całe środowisko osób uchodźczych wokół Krainy. Impreza została świetnie przyjęta, dlatego wierzę, że będzie więcej takich wydarzeń nie tylko w „kulturze wysokiej”, ale właśnie w obszarze stylu życia. Niech o ukraińskich projektantach piszą magazyny dla kobiet, zapraszajmy artystów do współpracy z galeriami, korzystajmy ze wsparcia świetnych makeupistów, fryzjerów, kosmetyczek. Może wtedy zniknie obawa przed „inwazją” osób, które „zabiorą nam pracę”, a staniemy się dla siebie nawzajem ziomkami. Trzeba tylko pozwolić tym osobom trafić we właściwe miejsce, nie zamykać dróg.
Żeby tak się stało, najpierw musimy pogodzić się z tym, że polska kultura nigdy już nie będzie taka sama, że jesteśmy zróżnicowanym społeczeństwem. Wciąż się tego obawiamy, choć otwartość na różnorodność nie jest zupełnie obca naszej tradycji. Być może ta obawa wynika z bliskości, z potrzeby nowej pracy nad wzajemnym zrozumieniem.
Spotkanie z Karolina Sulej w Kijowie. Zdjęcie: materiały prasowe
Użyłaś słowa „zbroja”, mówiąc o uchodźczyniach z Ukrainy. To słowo pada też w twojej książce dotyczącej Drugiej Wojny. Co dokładnie oznacza dla ciebie to pojęcie?
„Rzeczy osobiste” przyglądają się człowieczeństwu w obozach koncentracyjnych i zagłady, jako spektrum doświadczeń między mundurem, a pasiakiem. Mundur to strój wywyższenia, sprawczości, dający alibi moralne, wzmocnienie cielesności i roli społecznej. Pasiak natomiast to odzież, która ma za zadanie pozbawić podmiotowości, redukować i upokarzać. Każda zmiana, na którą poważyła się osoba w pasiaku, nawet jeśli było to tylko noszenie kołnierzyka “po swojemu” było niezgodą na taką pozycję. Interesowały mnie zabiegi - nawet bardzo subtelne, które pełnią funkcję zbroi – może niekoniecznie ochroni nas przed kulą, ale da poczucie bycia aktywnym uczestnikiem historii, tego, że mogę coś zrobić. Daje ukojenie, prostuje psychologicznie. W obozie koncentracyjnym zbroją dla Alicji Gawlikowskiej-Świerczyńskiej była kwiecista sukienka, którą dostała od Romki w zamian za chleb. Alicja powiedziała mi, że nie wyobrażała sobie życia bez tej sukienki, i dodała, że bardziej „najadła” się tą sukienką niż chlebem, bo tak ją wzmocniła.
Rzeczy, które nam się podobają, w których wyobrażamy sobie siebie w aktywnej roli, jako osoby godne i będące sobą, te ubrania mogą być zbroją. To psychologicznie bardzo silne narzędzie.
W mojej książce chciałam przekazać, że strój, czyli nasze rzeczy osobiste, ich pozbawianie, dawanie, wszelkie manipulacje wokół nich, to ogromnie potężne narzędzia społeczne. Szalenie wpływają na nasze samopoczucie, tożsamość, na to, czy mamy siły, czy nie, i jak siebie postrzegamy. Prostymi zabiegami, jak odebranie komuś stroju, danie brudnego, zeszmaconego ubrania, versus danie czegoś nowego, z metką, wyprasowanego, to są wielkie interwencje psychologiczne w dobrostan tej osoby. Ubranie działa silnie w skali makro i mikro. Paradoksalnie ubranie, ponieważ jest intymne i bardzo mocno związane z nami cieleśnie, z naszym poczuciem siebie i swojskości, z tym, jak się czujemy w grupie, staje się zbroją. Zbroja ma nas chronić, ale też trochę ukrywać. Bardzo młodzi ludzie lubią często zbroję – obszerne bluzy z kapturem i wielkie spodnie to kokon, w którym można schować się przed niebezpieczeństwami dorastania. Dla kobiety, która musi przetrwać w nowym kraju, taką zbroją są zadbane paznokcie, ułożone włosy i perfekcyjny makijaż.
A jak obecnie wyglądają kobiety w Kijowie? Czy zauważyłaś tę szczególną dbałość o siebie, teraz może nawet większą?
Jest ogromna dbałość. Są też rzeczy, których u nas się nie praktykuje. Bardzo popularne są chustki noszone jak u babuszek, ale też zakładane na biodrach do spódnic czy dżinsów. To chustki etniczne albo projektowane przez marki takie jak Gunia Projekt. Jest ogromny rynek wyszywanek, od bardzo luksusowych po zwyczajne, dostępne na bazarze. Praktycznie wszyscy, niezależnie od wieku, mocno podkreślają ubiorem ukraińską tożsamość. Każdy oczywiście inaczej – mijałam kobiety w eleganckich długich sukniach z bufiastymi rękawami zdobionymi wyszywanką, ale też młode dziewczyny w prostych, dobrej jakości płaszczach czy bluzkach z małym elementem etnicznym. W środku Kijowa, na tyłach opery, jest bazar, gdzie od babuszek ze wsi można kupić plecione paski, wyszywane chusty, koszule czy obrusy. Ludzie w różnym wieku kupują, żeby je wesprzeć. Wychodzi tam międzypokoleniowa solidarność, wyrażana tymi tradycyjnymi elementami związanymi z wyglądem. Tak zawsze było w Ukrainie. W przeciwieństwie do Polski, gdzie folk stał się „cepelią” i czymś niemodnym, w Ukrainie tradycja jest bardzo żywa, pielęgnowana, reinterpretowana, staje się częścią mody. I tym bardziej w czasie wojny, kiedy tożsamość jest zagrożona, sięga się po ten arsenał. Widać, jak młode dziewczyny łączą wyszywane chustki z bluzą, etniczną biżuterię ze słomy z dżinsami i sneakersami. Popularną marką jest Riot Division, której projekty opierają się na elementach wojskowych, których też jest bardzo dużo i na dziewczynach, i na chłopakach. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że Kijów stał się jeszcze ciekawszy modowo niż przed wojną.
W posłowiu do polskiego wydania „Rzeczy osobistych” napisałaś, że heroizmem jest odzyskiwanie władzy nad własnym wyglądem i rzeczami, jeśli ktoś zabrał ci wolność. Powiedziałabyś tak ukraińskim kobietom?
Absolutnie tak! Widzę, że to bardzo instynktowne. Obserwuję wielu twórców internetowych z Ukrainy, którzy pokazują, jak to się dziś dzieje. Jedną z nich jest influencerka Waleria, występująca pod pseudonimem na Instagramie. Od pierwszych dni wojny opowiadała o zniszczonym domu dziadków i swoim ukrywaniu się. W ironiczny i celny pisała o życiu w czasie wojny językiem czasopism lajfstajowych. Skojarzyłam to z praktykami obozowymi, kiedy kobiety szkicowały prześmiewcze projekty ubrań mających być “krzykiem mody” w obozie na lato 1944 roku – rysowały modele strojów z pasiaka, zwisających łyżeczek i chustek. Satyra pozwalała przez chwilę zapomnieć o strachu. Dwudziestoletnia Waleria robiła coś podobnego.
Są też inne postawy - język dumy i wręcz ostentacyjnego życia mimo wszystko. Mimo że trwa wojna, chcę żyć i pokazywać, że Ukraina nie tylko walczy, ale też tworzy, a równolegle do wojny, która pochłania jej zasoby, buduje swoją tożsamość. Wojna ma wiele wymiarów, a ten jest jednym z nich – częścią rezyliencji i odzyskiwania kontroli nad wizerunkiem kraju. To wcale nie jest błaha sprawa. Tak też można próbować nie dać się zjeść rosyjskiej machinie, która mówi: „wy jesteście tacy sami jak my, wy jesteście nam podlegli, jesteście częścią opowieści o Rosji”. Otóż nie, my mamy swoją własną opowieść, własne kostiumy i rekwizyty. Szuka się tej mitologii, archetypów, tradycji, żeby odzyskać je w dzisiejszych czasach dla siebie. To wszystko jest bardzo mocno zanurzone w nowym ukraińskim brandingu. Z jednej strony mamy totalnie destrukcyjną wojnę, ale równocześnie to obszar tworzenia nowego życia, narodu, nowej historii i nowego stylu życia ukraińskiego. To jest szalenie ciekawe.
Spotkanie z Karolina Sulej w Kijowie. Zdjęcie: materiały prasowe
Wiele Ciebie urzeka w Ukraińcach, o czym często wspominasz.
Mam mnóstwo zachwytów. Na pewno łatwość nawiązywania rozmów między ludźmi. Ilość przelotnych konwersacji, które miałam we Lwowie i Kijowie z właściwie wszystkimi, jest nieporównywalna z tym, co przeżywam w Polsce. Z kim bym tam nie zagadała, każdy jest życzliwy. Jadę busem i rozmawiam z panią o jej wnukach. Gdy ktoś wyjmuje coś do jedzenia, od razu częstuje. To rodzaj troski. W sklepie mogę zawsze z nimi pogadać. Wreszcie, ta kobiecość! Cieszę się, że mogę mieć koleżanki w Ukrainie i w Polsce, z którymi możemy porozmawiać o naszych feminizmach – na przykład, jak one się różnią, gdzie jesteśmy i jak możemy sobie pomóc.
Podziwiam odporność Ukrainek, ich rezyliencję na różnym poziomie. Kobiety poszły walczyć, biorą na klatę to, co się dzieje, na różne sposoby, każda inaczej. Często nie chcą o tym mówić
Zauważyłam, że nie jest to proste i też się nie dziwię, bo to traumatyzuje. Zawsze więc staram się unikać rozmów o wojnie, chyba że ktoś zacznie. Przyjaźnię się z Oksaną Litwinienko i jestem blisko tematów związanych z wojną, która dotyka kobiety również na poziomie ich ciał. Niesamowite jest, jak potrafiły się tą traumą zająć, tak szybko. Nie wstydzić się, zebrać się, ochronić się, mówić o tym głośno.
Powiedziałaś, że nasz feminizm jest odmienny. Możesz to rozwinąć?
Można odnieść wrażenie, że Ukrainki mają większą zgodę na swoją rolę społeczną. Równocześnie nie zdają sobie sprawy, jak są mocne. Ta wojna da im do zrozumienia, że tradycyjne role są ważne, że mogą w nich zostać, ale mogą się w nich inaczej pozycjonować. Moja koleżanka, współtwórczyni Centrum Pomocy, która mieszkała w Polsce jakiś czas, mówiła mi, że pójście na studia i zrobienie doktoratu to była duża rzecz do przewalczenia z rodzicami. Oczekiwano raczej, że jako dwudziestoparolatka będzie już mieć męża i dzieci. Teraz jest przedziwny czas, w którym kobiety jednocześnie chcą rodzić dzieci i się nimi zajmować, mieć rodziny i zasilać życie, ale też z drugiej strony widzą, jak są w stanie bardzo wiele zrobić, gdy musiały siebie na nowo wymyślić i sprawdziły się w tylu miejscach. Ten feminizm, który był dla nich nienazwany, teraz dostanie swoje głosy. Haśka Szyjan, autorka „Za plecami”, jedna z ukraińskich pisarek, które bardzo lubię, stara się podważać tradycyjne role kobiece i to, że Ukrainki mają pewne obowiązki. Bohaterka „Za plecami” ma chłopaka na froncie i stara się jakoś w tej roli wojennej usadowić, ale jednocześnie jest bizneswoman. Ma same sukcesy, dużo pieniędzy, intensywne miejskie życie. Nie do końca chce być Penelopą, która wrzuca rzewne zawołania na Facebooka, choć jest społeczne oczekiwanie, że taka właśnie będzie. Więc ona negocjuje przez całą tę książkę, na co może sobie pozwolić jako Ukrainka w państwie ogarniętym wojną, jakie są te niewysłowione, kulturowe zalecenia. Feminizm Ukrainek jest dzisiaj w bardzo paradoksalnym miejscu.
„Rzeczy osobiste” każdej z nas mówią, że gdy zadbasz o siebie, choćby w tych z pozoru nie najpilniejszych sprawach, będziesz silniejsza. Czym może być Twoja książka dla Ukrainek?
Marta Studenna-Skrukwa, powiedziała mi, że zgodziła się tłumaczyć spotkanie ze mną w Kijowie tylko dlatego, że moja książka była jedyną rzeczą, którą była w stanie czytać w momencie, gdy to, co się dzieje wokół, tak bardzo dotknęło ją osobiście. Jej brat, który walczył na froncie, trafił do rosyjskiej niewoli. Zastanawiała się, jak on sobie radzi w takiej sytuacji, co może tam zrobić, żeby czuć się lepiej, czy ma szansę wyjść z tego mentalnie. „Twoja książka pomogła mi się smucić, dała mi nadzieję. Coś podobnego kiedyś się już wydarzyło i minęło, można to przetrwać” – powiedziała mi Marta.
Podczas gdy przywódcy NATO zapewniają o niezmienności kursu na wsparcie Ukrainy, a UE po raz kolejny uświadamia, jak krucha jest jej jedność w obliczu poczynań Budapesztu, Rosja nie tylko nie powstrzymuje swej agresji, ale wręcz nasila wrogie działania – zarówno na froncie, jak w wojnie informacyjnej. Szczyt w Hadze nie przyniósł przełomu. Obietnice bez gwarancji, rozmowy o „pokoju poprzez siłę”, aluzje do dialogu z Putinem – a wszystko to na tle coraz bardziej oczywistego ograniczenia ambicji USA. Równolegle Węgry blokują nowe sankcje na Kreml, a ten uruchamia skomplikowane operacje cybernetyczne, dając do zrozumienia, że świat pogodził się już z jego obecnością w Ukrainie.
O tym, jak zmieniła się strategia Zachodu, jakie ryzyka niosą ze sobą iluzje na temat Rosji, co oznacza nowa fala dezinformacji i dlaczego to właśnie Europa powinna przejąć główną rolę w powstrzymywaniu agresji, rozmawiamy z Keirem Gilesem – czołowym brytyjskim ekspertem rosyjskiej wojskowości i starszym pracownikiem naukowym programu „Rosja i Eurazja” w brytyjskim Chatham House, jednym z ważniejszych na świecie think tanków zajmujących się badaniem stosunków międzynarodowych.
Największy błąd Amerykanów
Maryna Stepanenko: – Zasada: „pokój poprzez siłę” została uznana za główny temat rozmowy Trumpa i Zełenskiego. Po tym spotkaniu szef Białego Domu zasugerował dialog z Putinem i ewentualne dostawy systemów Patriot, lecz nie podjęto w tych kwestiach żadnych konkretnych zobowiązań. Czy w tym kontekście zasada „pokój poprzez siłę” może zostać zrealizowana w stosunku do Rosji? Na ile Stany Zjednoczone są gotowe wziąć na siebie rolę kraju wywierającego na nią nacisk?
Keir Giles: – Zawsze wiedzieliśmy, że jedynym sposobem na zapewnienie Europie bezpieczeństwa jest udzielenie maksymalnego wsparcia Ukrainie. Teraz mamy do czynienia z konsekwencjami polityki kilku kolejnych administracji USA, które uznały, że właściwa jest inna droga. Jednak Amerykanie byli – i są – w głębokim błędzie, co wyrządza ogromną szkodę nie tylko bezpieczeństwu europejskiemu i samej Ukrainie, ale także bezpieczeństwu globalnemu.
To właśnie ta ich powściągliwość i odmowa przeciwstawienia się agresji doprowadziły do wybuchu konfliktów na całym świecie
Widzimy, jak sytuacja się zaostrza, że ginie coraz więcej ludzi, wybucha coraz więcej wojen – i to wszystko z powodu nowej idei Stanów Zjednoczonych, że przeciwstawianie się agresorowi jest bardziej niebezpieczne niż pozwolenie na zniszczenie ofiary tego agresora.
Szczyt NATO uznał Rosję za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Zdjęcie: CHRISTIAN HARTMANN/AFP/East News
Spotkanie przywódców USA i Ukrainy po raz kolejny czyni aktualnym pytanie, jaki model wsparcia dla Kijowa Waszyngton uznaje za właściwy dla siebie. Czy chodzi o strategiczne partnerstwo, czy raczej o kontrolowane powstrzymywanie wojny bez długoterminowych zobowiązań?
Bardzo zasadne jest pytanie, czy prawdziwe strategiczne partnerstwo z Donaldem Trumpem jest w ogóle możliwe. W końcu Stany Zjednoczone dążyły do partnerstwa z Rosją, lecz nawet to nie działa zbyt dobrze, mimo że Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce. Każdy kraj, każdy tradycyjny przyjaciel, sojusznik lub partner Stanów Zjednoczonych musi pamiętać, że stosunki, na których opierała się dawna prosperity i bezpieczeństwo Ameryki, nie mają już realnego znaczenia dla Trumpa. Znajdujemy się w zupełnie nowym globalnym środowisku.
Oznacza to, że kraje, które poważnie traktują bezpieczeństwo europejskie, a tym samym bezpieczeństwo i przyszłość Ukrainy, muszą zintensyfikować działania, by wypełnić lukę pozostawioną przez Stany Zjednoczone. Dotyczy to przede wszystkim europejskich sąsiadów Ukrainy, ale także liberalnych demokracji na całym świecie, które mają wspólny interes w powstrzymaniu agresji.
Ostatnio po Brukseli krążyła plotka, że Rosja może zostać usunięta z listy głównych zagrożeń dla NATO, wobec czego pozostałby na niej jedynie międzynarodowy terroryzm. Wygląda to dziwnie w kontekście faktu, że to właśnie Rosja kontynuuje wojnę w Europie i destabilizuje sytuację na całym świecie – od Afryki po Bliski Wschód. W końcowym komunikacie Rosja została jednak uznana za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Czy to próba „normalizacji” agresora przez Zachód?
Stany Zjednoczone od dawna udają, że Rosja nie stanowi problemu. Nie możemy wykluczyć, że NATO w swych desperackich próbach utrzymania USA w Sojuszu może podchwycić tę retorykę.
Widzieliśmy już oznaki tego, że NATO jest gotowe podjąć nadzwyczajne środki, by Trumpa uspokoić. Weźmy na przykład list, który sekretarz generalny Mark Rutte napisał do prezydenta USA, celowo sformułowany „w języku Trumpa”. Zapewne bardzo trudno było naśladować w tym liście werbalne wyrażenia pięcioletniego dziecka, by to osiągnąć.
Dlatego nie możemy z całą pewnością stwierdzić, jak daleko może się posunąć NATO, by zapewnić dalszy udział USA w Sojuszu. Tyle że kraje europejskie nie powinny mieć złudzeń co do tego, czy Rosja przestała stanowić zagrożenie – mimo wysiłków obecnej administracji USA w przekonywaniu, że jest wręcz przeciwnie.
„Zapad-2025”: nie wojna, lecz kamuflaż
Pomimo sankcji, strat na froncie i rosnącej izolacji – reżim Putina trwa. Co jest źródłem tej trwałości? I co mogłoby zdestabilizować Putinowski reżim od wewnątrz?
Szansa na to, że rosyjski reżim zostanie zniszczony od wewnątrz, jest niewielka. Bo to jest reżim, z którego przeważająca większość Rosjan wydaje się być w pełni zadowolona.
W końcu jest to system samowystarczalny, w którym osoby, które zdobyły bogactwo i władzę, nie są zainteresowane jego zniszczeniem. Dlatego obecnie nie ma podstaw sądzić, że Rosja odejdzie od swojego agresywnego kursu, mimo długoterminowych strat i katastrofalnych skutków dla gospodarki kraju oraz jego ludności.
Zakładając, że koniec wojny nie jest jeszcze bliski, ale też nie jest beznadziejnie odległy – jakie czynniki mogą Pana zdaniem przełamać impas? Uznał Pan wewnętrzny rozłam w Rosji za mało prawdopodobny. Czy wobec tego może to być presja zewnętrzna lub coś innego, o czym jeszcze nie mówimy głośno?
Odpowiedź na to pytanie zawsze była i będzie taka sama: kraje europejskie muszą zapewnić Ukrainie maksymalne wsparcie fizyczne i finansowe, by pomóc jej pokonać Rosję wszelkimi dostępnymi środkami. Niekoniecznie tylko na froncie, ale także poprzez inne formy pomocy.
Kraje europejskie powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich przyszłość jest ściśle powiązana z przyszłością Ukrainy. I że nie mogą już polegać na Stanach Zjednoczonych jako głównym sponsorze wysiłków na rzecz jej wsparcia. Europa będzie musiała włożyć znacznie więcej wysiłku, by Ukraina mogła nadal utrzymywać linię frontu i odeprzeć agresora.
Rosja i Białoruś zapowiedziały przeprowadzenie we wrześniu ćwiczeń „Zapad-2025”. W przeszłości podobne manewry stanowiły preludia do agresji. Czy teraz istnieje ryzyko powtórzenia się tego scenariusza? I czy w warunkach wewnętrznego rozłamu politycznego Zachód jest w stanie odpowiednio zareagować?
Ludzie zawsze denerwują się przed zbliżającymi się ćwiczeniami „Zapad” – tak było na długo przed pełną inwazją na Ukrainę, a nawet przed aneksją Krymu. Bo one zawsze stwarzają możliwość zrobienia czegoś, co nie ma związku z samym szkoleniem.
Jednak na tym etapie, kiedy trwa już intensywny konflikt, musimy postrzegać manewry „Zapad” jako kolejny element dezorientacji na polu bitwy, jako część szerszego kamuflażu w ramach trwającej wojny – a nie początek nowej
Oczywiście w kontekście rosyjsko-białoruskich ćwiczeń zachodnie służby wywiadowcze będą uważnie obserwować, kto co robi i gdzie – nawet w tej nowej rzeczywistości, kiedy znaczna część rosyjskich sił lądowych jest już głęboko zaangażowana w Ukrainie i ma ograniczone możliwości operacyjne w innych regionach.
„Niewidzialny front”: informacyjna wojna Rosji z Zachodem
Pan sam stał się celem wyrafinowanego ataku phishingowego ze strony rosyjskich hakerów, podszywających się pod pracownicę Departamentu Stanu USA. Wykorzystali funkcję poczty Gmail „delegate access”, by uzyskać ukryty dostęp do Pana poczty, omijając dwupoziomowe uwierzytelnianie. Tę operację prawdopodobnie przygotowywano przez całe tygodnie. Jak zmieniła się rosyjska taktyka w wojnie informacyjnej w ciągu ostatniego roku? I co to nam mówi o nowym poziomie zagrożenia?
Jestem przekonany, że cała ta operacja zajęła znacznie więcej czasu. Samo jej przeprowadzenie trwało kilka tygodni, więc etap planowania prawdopodobnie rozpoczął się znacznie wcześniej.
Z jednej strony ta nowa technika, nowe podejście do uzyskiwania dostępu do poczty elektronicznej ludzi świadczy o tym, że Rosja jest zmuszona opracowywać bardziej wyrafinowane metody. Bo jej poprzednie, bardziej prymitywne, próby zakończyły się niepowodzeniem. Przez wiele lat podejmowano liczne próby włamania się do mojej poczty elektronicznej. Niektóre z nich były śmiesznie prymitywne, inne bardzo skomplikowane i wyrafinowane.
Jednak z drugiej strony ta nowa technika uświadamia, że wszyscy jesteśmy podatni na ataki
Sposób, w jaki prawdopodobni rosyjscy cyberprzestępcy wykorzystali funkcję Gmaila dostępną na koncie każdego użytkownika, by stworzyć coś w rodzaju „tylnej furtki”, omijającej wszystkie nasze standardowe zabezpieczenia (dwupoziomowe uwierzytelnianie, kody mobilne, prośby o potwierdzenie), pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny.
Dopóki firmy takie jak Google, Microsoft i inne nie naprawią tej luki, technika ta będzie z pewnością wykorzystywana na znacznie szerszą skalę, nie tylko przeciwko takim celom, jak ja.
Tego lata Europa była świadkiem masowego wysyłania fałszywych wiadomości w imieniu zachodnich rządów, manipulacji w mediach społecznościowych i ingerencji w kampanie wyborcze w niektórych krajach członkowskich UE. W jaki sposób Rosja próbuje wpływać na opinię publiczną w Europie? I jakie narracje promuje przede wszystkim?
Niektóre z rosyjskich narracji są dość spójne w czasie, podczas gdy inne są związane z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. Należy pamiętać, że kampanie prowadzone przez Rosję mają charakter stały i nie ograniczają się do dat z kalendarza demokratycznego.
Rosja nieustannie dąży do osłabienia sił jednoczących Europę: solidarności państw europejskich, spójności społeczeństw, zaufania do instytucji, a przede wszystkim – wspierania Ukrainy w przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji
Te kampanie mają charakter stały. Ponadto istnieją ukierunkowane, pilne działania mające na celu wywarcie wpływu na wyniki konkretnych procesów demokratycznych w konkretnych krajach w konkretnych momentach.
Zmęczenie sankcjami: sabotażyści w służbie Kremla
Oprócz szczytu NATO ostatnio odbyło się jeszcze jedno ważne dla Ukrainy wydarzenie: szczyt Rady Europejskiej. Omówiono na nim m.in. nowy pakiet sankcji wobec Rosji oraz wsparcie dla procesu negocjacyjnego Ukrainy z UE. Jednak obie te inicjatywy zablokowały Węgry, a same sankcje – także Słowacja. W jakim stopniu takie działania podważają zaufanie do jedności UE? I jakie mechanizmy samoobrony przed wewnętrznym sabotażem są potrzebne Unii?
To kolejny przykład tego, jak organizacje oparte na konsensusie – NATO i UE – są wrażliwe na nawet najmniejszy wspólny mianownik. Jeśli w środku jest sabotażysta lub destruktor, może skutecznie sparaliżować całą organizację. To możliwe zwłaszcza w przypadku UE, która przede wszystkim jest organizacją handlową, a nie strukturą stworzoną do rozwiązywania konfliktów geopolitycznych.
W wielu aspektach sama struktura ponadnarodowych instytucji europejskich nie odpowiada wyzwaniom, przed którymi one obecnie stoją
Jednak imponujące jest to, jak daleko instytucje te zaszły w utrzymaniu jedności i wspólnym zrozumieniu znaczenia wsparcia dla Ukrainy. Wierzę, że znów uda się im znaleźć jakieś obejście, by iść naprzód nawet bez współpracy takich krajów jak Węgry, Słowacja czy inne.
Szczyt UE nie był w stanie przyjąć wspólnego oświadczenia w sprawie wsparcia dla Ukrainy, bo zablokowały je Węgry. Zdjęcie: Geert Vanden Wijngaert/Associated Press/East News
Stany Zjednoczone nie zamierzają zaostrzyć sankcji wobec Rosji. Co to oznacza?
Cóż, komunikat ze Stanów Zjednoczonych był bardzo jasny. Obecnie są one partnerami Rosji i dążą do narzucenia Ukrainie warunków kapitulacji dyktowanych przez Moskwę. To rzeczywistość, z którą muszą się obecnie zmierzyć Ukraina i Europa.
Właśnie dostosowanie się do tej rzeczywistości oraz szybkość, z jaką to nastąpi, będzie decydować o przyszłym bezpieczeństwie całego kontynentu.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
Przez ostatnie dwa lata głównym tematem szczytów NATO była wojna Rosji przeciwko Ukrainie. W 2023 roku w Wilnie przywódcy Sojuszu zgodzili się co do tego, że Ukraina może ominąć Plan Działania na Rzecz Członkostwa [Membership Action Plan; MAP – red.], a w zeszłym roku w Waszyngtonie oświadczyli, że kurs Ukrainy w kierunku NATO jest nieodwracalny.
W tym roku w Hadze na pierwszy plan wysunął się Donald Trump. Ze względu na niego maksymalnie skrócono oficjalną część szczytu, co sprawiło, że był to najdroższy szczyt w historii Sojuszu. Jak obliczyły holenderski serwis AD, każda minuta spotkania kosztowała milion euro.
Co jednak najważniejsze, członkowie NATO zgodzili się zwiększyć swe wydatki na obronność do 5% PKB. W tych 5% mają zostać uwzględnione również wydatki na pomoc dla Ukrainy. W końcowym komunikacie wszystkie kraje bloku uznały Rosję za długoterminowe zagrożenie i wyraziły „niezachwiane przywiązanie” do artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
Na ile członkowie NATO są gotowi do rzeczywistego zwiększenia wydatków i jak wpłynie to na zdolność obronną Sojuszu? Czy sojusznicy planują wzmocnić wsparcie wojskowe dla Ukrainy? Czy Trump jest gotowy do produktywnej współpracy USA i NATO? I czy Zełenski zdołał przekonać amerykańskiego przywódcę do kontynuowania pomocy dla Ukrainy?
NATO najlepsze, ale trzeba zmian
Szczyt NATO w Hadze, pierwszy od powrotu Trumpa do Białego Domu, miał dwa główne cele. Pierwszy to uzgodnienie nowego podstawowego poziomu wydatków na obronność. Jak twierdzi Giuseppe Spatafora, analityk z Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Unii Europejskiej, umowa w sprawie wydatków jest kluczowym elementem polityki transatlantyckiej Trumpa. Jednak ważne jest nie tylko wydawanie większych środków, ale także zrozumienie, na co są one przeznaczane – czyli jakie siły i zdolności należy tworzyć.
– Ten podział środków jest drugim kluczowym wynikiem szczytu, choć niewiele o nim wiadomo ze względu na jego tajny charakter – mówi Spatafora. – Oczekuje się, że dla realizacji nowych regionalnych planów obronnych sojusznicy zgodzą się na zwiększenie ogólnego zakresu zadań o 30%.
Jednak wzrost ten będzie nierównomierny. Stany Zjednoczone zasygnalizowały bowiem ograniczenie swych zobowiązań w zakresie odstraszania w Europie. Główny ciężar spadnie na europejskich sojuszników i Kanadę
Obecnie kraje NATO powinny przeznaczać na obronność co najmniej 2% swojego PKB. W ubiegłym roku wskaźnik ten osiągnęło 23 z 32 krajów członkowskich. Liderem jest Polska, która w ubiegłym roku wydała 4,1%, a w tym roku zamierza osiągnąć pułap 4,7%. Stany Zjednoczone wydają 3,4% PKB.
Kraje NATO zatwierdziły zwiększenie wydatków na obronność do 5% PKB do 2035 roku. Zdjęcie: Matthias Schrader/Associated Press/East News
Wydaje się, że większość sojuszników jest gotowa zgodzić się z tym nowym celem – tylko Hiszpania zgłosiła sprzeciw. Tony Lawrence, kierownik programu polityki obronnej i strategii estońskiego Międzynarodowego Centrum Bezpieczeństwa i Obrony (ICDS), zauważa, że niektórzy opowiedzieli się za dłuższym okresem wdrożenia, który miałby trwać dziesięć lat. Z drugiej strony krajowe plany wydatków ogłoszone przez inne kraje, w szczególności Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, wskazują, że osiągnięcie nowego wskaźnika będzie dla nich trudne.
– Celem jest przeznaczenie 3,5% na podstawową obronę i kolejne 1,5% na szeroko pojęte bezpieczeństwo – mówi Lawrence. – Podstawowe wydatki na obronę wzrosną z obecnych około 500 mld do prawie 900 mld dolarów, co znacznie wzmocni potencjał NATO. Wcześniej planiści Sojuszu wskazali, że sojusznicy powinni wydawać 3-4% PKB, aby spełnić wymagania regionalnych planów obronnych uzgodnionych w Wilnie dwa lata temu.
Jeśli zwiększą wydatki do tego poziomu, będą gotowi stawić czoło wszelkim zagrożeniom pojawiającym się w obecnych warunkach
Tony Lawrence zastrzega, że choć NATO pozostaje najlepszym rozwiązaniem na przyszłość, musi się zmienić. Europejscy sojusznicy muszą wziąć na siebie większą część zadań i odpowiedzialności, a tym samym zwiększyć swój potencjał wojskowy.
Przekonanie, że Europa powinna przyspieszyć realizację tych planów, podziela m.in. prezydent Ukrainy. Według Wołodymyra Zełenskiego zwiększenie wydatków na obronność w ciągu 10 lat to bardzo powolne tempo, ponieważ w tym czasie Putin zdąży już stworzyć nową, dobrze wyszkoloną armię. Zełenski uważa też, że rosyjski przywódca planuje w ciągu najbliższych 5 lat przetestować artykuł 5 traktatu NATO.
Pokrzyżować plany Rosji
Zełenski do ostatniej chwili wahał się, czy wziąć udział w szczycie w Hadze, bo w ogłoszonym wcześniej porządku obrad Ukraina nie została wymieniona. Ponadto nie był jasny format jego ewentualnego spotkania z Donaldem Trumpem. Ostatecznie jednak prezydent Ukrainy odwiedził Hagę i miał dość napięty harmonogram: spotkał się m.in. z przywódcami UE i sekretarzem generalnym NATO, który ogłosił zwiększenie wsparcia dla Ukrainy: „W całym ubiegłym roku było to ponad 50 mld euro. Obecnie, do początku lipca, jest już 35 miliardów. Możemy więc śmiało założyć, że roczna kwota przekroczy ubiegłoroczną”.
Donald Trump przybył do Hagi wieczorem 24 czerwca, jako ostatni z przywódców krajów NATO. W drodze na szczyt, odpowiadając na pytania dziennikarzy na pokładzie swojego samolotu, oświadczył, że artykuł 5 traktatu NATO „można interpretować na różne sposoby”.
Jednak już podczas szczytu, widząc gotowość sojuszników do zwiększenia wydatków na obronę, zapewnił, że będzie z nimi „do końca”
Europa przez dziesięciolecia polegała na amerykańskim potencjale militarnym. Praktycznie nie było więc zainteresowania inwestowaniem w alternatywy, zauważa Giuseppe Spatafora. Tyle że administracja Trumpa jednoznacznie zadeklarowała radykalne ograniczenie amerykańskiego wkładu:
– Jeszcze bardziej niebezpieczny jest precedens polegający na tym, że na początku 2025 roku Stany Zjednoczone, by osiągnąć własne cele dyplomatyczne, wywierały presję na Ukrainę, grożąc ograniczeniem pomocy. To poddało w wątpliwość przekonanie, że Europa może całkowicie polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa.
Giorgia Meloni i Mark Rutte na szczycie NATO. Zdjęcie: OPU
Dla przywódców krajów NATO kluczowym zadaniem strategicznym jest zapobieżenie rozłamowi w bloku. Julia Osmołowska, dyrektorka kijowskiego biura GLOBSEC, zauważa, że drugim celem strategicznym Rosji, oprócz całkowitego zniszczenia Ukrainy, jest doprowadzenie do rozpadu Sojuszu. Dla Rosjan jest to ważne zarówno psychologicznie, jako akt zemsty zemsta, jak ze względów bardziej praktycznych – chodzi o geopolityczny podział kontynentu europejskiego. Dlatego nawet jeśli Trump miałby być katalizatorem zwiększenia finansowania obronności, będzie to miało pozytywny skutek dla Europy:
– Zrozumienie sytuacji bezpieczeństwa wynika również z geografii: kraje na wschodnim skrzydle NATO, które są bliżej teatru działań wojennych w Ukrainie, lepiej rozumieją konieczność tego przesunięcia finansowania. Natomiast Grecja, Portugalia czy Hiszpania mają zupełnie inne rozumienie tych zagrożeń.
Jednak dla wszystkich ważne jest, by Ameryka wraz z europejskim wkładem w finansowanie NATO zachowała swoją obecność w Europie
Trump – Zełenski: trzy kwadranse o wsparciu
Dla delegacji ukraińskiej kluczowym wydarzeniem szczytu w Hadze były rozmowy Zełenskiego z Trumpem. Tło dla nich nie było zbyt sprzyjające: proces negocjacyjny w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej zakończył się fiaskiem, a prezydent USA odmawia wywierania presji na Rosję, choć ta eskaluje ataki i nasila presję na Ukrainę. Ponadto wciąż pozostaje wiele nierozstrzygniętych kwestii – od tego, czy Amerykanie dostarczą lub sprzedadzą Kijowowi broń, po to, co stanie się z umową o rzadkich surowcach mineralnych.
Przed spotkaniem Trumpa z Zełenskim światowe media obiegła wypowiedź prezydenta USA z zamkniętego spotkania przywódców NATO. Miał on powiedzieć, że z Ukrainą „trzeba coś zrobić”, ponieważ sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Rozmowa Trumpa z Zełenskim trwała 45 minut, wspólnego oświadczenia dla mediów nie było.
Amerykański prezydent nazwał tę rozmowę „wspaniałą”: „To wspaniały czas, by zakończyć wojnę. Jeśli będę mógł, porozmawiam z prezydentem Putinem o tym, czy możemy zakończyć wojnę”
Jednak na pytanie dziennikarzy, czy rozmawiał z prezydentem Ukrainy o zawieszeniu broni, Trump odpowiedział: „Nie. Chciałem się tylko dowiedzieć, jak się ma”. Trump zgodził się również z oceną, że ambicje Putina mogą wykroczyć poza granice Ukrainy. Jednak nadal uważa, że rosyjski przywódca się pogubił i chciałby wycofać się z wojny.
Reakcja Zełenskiego była dość powściągliwa, chociaż on również uważa, że spotkanie przebiegło dobrze. Rozmawiano przede wszystkim o zakupie amerykańskich systemów obrony powietrznej i ewentualnej wspólnej produkcji dronów. Wcześniej Zełenski oświadczył, że Ukraina zamierza kupić co najmniej 10 amerykańskich systemów Patriot. Na konferencji prasowej Trump powiedział, że będzie szukał możliwości sprzedaży tych systemów Ukrainie, zastrzegając: „Zobaczymy, czy uda się udostępnić część z nich. One są potrzebne również nam”.
Spotkanie Zełenskiego i Trumpa trwało 45 minut. Zdjęcie: OPU
W opinii Julii Ozmołowskiej z dyplomatycznego punktu widzenia już samo to, że doszło do spotkania prezydentów USA i Ukrainy, jest czymś pozytywnym. Ważne są dwa elementy. Po pierwsze, konieczne jest utrzymanie intensywnego dialogu z Amerykanami na wszystkich możliwych szczeblach decyzyjnych i na szczeblu prezydentów. Po drugie, należy brać pod uwagę kontekst kontaktów rosyjsko-amerykańskich, które obecnie jakby utknęły w martwym punkcie. Ważne jest także, by dodać do amerykańskiej wizji aspekty ważne dla Ukrainy:
– Jeśli mówimy o merytorycznej części tego spotkania, to dla Ukrainy ważne jest poruszanie kwestii, które uważa za priorytetowe. Chodzi o wzmocnienie ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej, o którym mówił prezydent Ukrainy, oraz o kwestię, którą Amerykanie są bardzo zainteresowani – wspólnej produkcja dronów. Bo Ukraina ma najlepsze doświadczenie we wdrażaniu innowacji związanych z dronami.
Poza tym spotkanie prezydentów jest okazją do zwrócenia uwagi na rzeczywisty stan rzeczy w Ukrainie, kontynuuje Julia Osmołowska:
– Rosyjskie narracje i dezinformacja, że Rosja kontroluje sytuację i faktycznie dominuje na polu bitwy, znajdują swoich, powiedzmy, odbiorców w Europie. Stwarza to niekorzystne tło dla zrozumienia rzeczywistej sytuacji i tego, w jakim stopniu pomoc dla Ukrainy może obecnie przyczynić się do jej przewagi w działaniach wojskowych.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
24 czerwca w Hadze rozpocznie się coroczny szczyt NATO – pierwszy z udziałem nowego sekretarza generalnego Sojuszu Marka Rutte. Formalnym celem spotkania jest sfinalizowanie porozumień dotyczących nowych standardów wydatków na obronność. W porządku obrad znajdują się też długoterminowe zobowiązania wobec Ukrainy, podsumowanie wsparcia dla niej ze strony sojuszników oraz określenie miejsca Rosji w strategicznych dokumentach NATO.
Obecność Ukrainy na szczycie będzie jednak ograniczona: prezydent Wołodymyr Zełenski, choć został zaproszony, nie weźmie udziału w głównych dyskusjach. Jedynym publicznym wydarzeniem z udziałem Ukrainy będzie posiedzenie Rady Ukraina – NATO na szczeblu ministrów spraw zagranicznych. Taki format rodzi pytania zarówno o wewnętrzną jedność Sojuszu, jak o spójność jego polityki wobec Kijowa.
O oczekiwaniach wobec szczytu, zmianach w retoryce USA i ryzyku związanym z poczynaniami „osi reżimów autorytarnych ” rozmawiamy z Rihardsem Kolsem, łotewskim posłem do Parlamentu Europejskiego, członkiem Komisji Spraw Zagranicznych i Handlu Międzynarodowego oraz uczestnikiem debat dotyczących bezpieczeństwa w UE.
Oś zła działa od Rosji po Iran
Maryna Stepanenko: – O czym Pana zdaniem świadczy ograniczona obecność Ukrainy w publicznej części szczytu? Jak to interpretować?
Rihards Kols: – Przede wszystkim uważam, że to nie jest właściwe. Sekretarz generalny NATO zaprosił Zełenskiego, ale niektóre państwa członkowskie sprzeciwiły się jego obecności – w przeciwieństwie do poprzednich szczytów, w których brał udział. To wszystko kwestia wizerunku. Podczas jednego z ostatnich posiedzeń plenarnych Parlamentu Europejskiego dyskutowaliśmy o zbliżającym się szczycie NATO i ponownie podkreśliłem, że przyszłości bezpieczeństwa Sojuszu nie można sobie wyobrazić bez Ukrainy.
Haga przygotowuje się do szczytu NATO. Zdjęcie: ABACA/Abaca/East News
Kraje bałtyckie i Europy Środkowej nalegają, by NATO przyjęło Ukrainę. Jednak niektóre państwa członkowskie nadal mają zastrzeżenia. Tak czy inaczej ważne jest, że Zełenski w Hadze będzie. Podczas posiedzenia żartowałem (choć to nie do końca żart), że skoro Rada NATO – Rosja nadal istnieje, to może powinniśmy zaprosić również Putina – tyle że do Międzynarodowego Trybunału Karnego. Bo tam jest jego miejsce.
A mówiąc poważnie, musimy wykorzystać szczyt w Hadze do wzmocnienia wsparcia dla Ukrainy. Sekretarz generalny NATO oświadczył, że w przyszłości pomoc dla Ukrainy będzie klasyfikowana jako tajna. To logiczny krok. Publiczne obietnice dostarczenia sprzętu często nie są dotrzymywane – Ukraińcy informują, że otrzymują mniej niż jedną czwartą tego, co się im obiecuje. Upublicznianie planów pomocy daje również przewagę wrogowi.
Obecnie głównym zadaniem europejskich członków NATO jest poparcie słów czynami, inwestowanie w zdolności obronne i przemysł
Nie chodzi o procenty PKB, ale o realne środki i gotowość. Oczekiwania są wysokie, zwłaszcza wobec krajów, które pozostają w tyle. Niektóre z nich nadal nie przekazały nawet 1% tego, co obiecano po szczycie w Wilnie. Będzie presja. Dobrze, że USA wyznaczyły solidną strukturę dowodzenia przed szczytem w Hadze. Były obawy co do retoryki administracji Trumpa, ale ten krok świadczy o stabilności.
Tak, konflikt między Iranem a Izraelem ostatnio przyćmił Ukrainę. Jednak w Brukseli widzimy wszystko jasno. Iran w ciągu trzech dni przeprowadził kilka ataków rakietowych, podczas gdy kilka dni temu Rosja wysłała setki dronów, w wyniku czego zginęło ponad 20 cywilów. Wojna w Ukrainie trwa. Mam nadzieję, że podczas szczytu w Hadze nie będziemy rozpatrywać tych kryzysów osobno. Ukraina i Bliski Wschód to powiązane działania autorytarnej osi. Państwa tej osi współpracują ze sobą i dążą do zniszczenia zachodnich struktur obronnych oraz osłabienia naszej zbiorowej reakcji.
Ameryka nie kończy się na Trumpie
Kraje europejskie pod presją Waszyngtonu ogłosiły zamiar zwiększenia wydatków na obronność do 5% PKB (3,5% na obronność i 1,5% na cyberbezpieczeństwo i infrastrukturę). Jak to wpłynie na mechanizmy wsparcia Ukrainy? Będzie więcej broni czy zasobów dzięki redystrybucji sojuszniczej?
Rzecz w tym, że wsparcie wojskowe dla Ukrainy nie jest scentralizowane – zależy od krajów członkowskich UE. Przydzielają one środki i udzielają pomocy na szczeblu dwustronnym. Liderami są tu kraje Europy Północnej, kraje bałtyckie i Polska. Kraje bałtyckie zobowiązały się do corocznego przeznaczania 0,25% swego PKB na wsparcie Ukrainy.
Obecnie mobilizujemy środki UE na obronność. Istnieje „Mini-Omnibus” [pakiet środków mających zachęcać do inwestycji związanych z obronnością w budżecie UE – red.] i większy, pięcioletni pakiet obronny powiązany z wieloletnimi ramami finansowymi, nadzorowany przez komisarza ds. obrony i przestrzeni kosmicznej Andriusa Kubiliusa. W perspektywie krótkoterminowej, do końca tego roku, dostosujemy istniejące fundusze, takie jak Cohesion [polityka mająca na celu zmniejszenie różnic gospodarczych i społecznych między regionami UE. – aut.] i Horizon [główny program UE finansujący badania i innowacje, którego budżet na lata 2021–2027 wynosi 95,5 mld euro], by po raz pierwszy w historii UE uwzględnić w nich obronność. Pozwala to państwom członkowskim zmniejszyć presję na budżety krajowe i wykorzystać środki UE na potrzeby związane z obronnością.
Współpraca przemysłu obronnego z Ukrainą jest niezwykle ważna. Cieszę się, że duże zachodnie firmy, takie jak Rheinmetall, planują otworzyć w Ukrainie wspólne linie produkcyjne. Podkreśliłem również znaczenie złagodzenia obciążenia finansowego poprzez wspólne zamówienia, w tym bezpośrednie zakupy w Ukrainie.
Ukraina dysponuje zaawansowanymi możliwościami w dziedzinie bezzałogowych statków powietrznych i technologii przeciwdziałania dronom, których brakuje w Europie. Wsparcie przemysłu obronnego Ukrainy wzmacnia zarówno Ukrainę, jak Unię
Obecnie obserwujemy realne postępy, a nie tylko retorykę. Prace legislacyjne trwają, terminy się skracają. Nie prowadzimy już wieloletnich debat, podejmowane są konkretne działania. Niektóre państwa członkowskie nalegają na większą autonomię strategiczną, ale musimy realistycznie oceniać obecne możliwości Europy. Współpraca z partnerami transatlantyckimi pozostaje niezwykle ważna.
Jednocześnie napięcia handlowe utrzymują się i czekamy na rozwój wydarzeń po 9 lipca. Naszym głównym obowiązkiem jako posłów do Parlamentu Europejskiego jest nie tracić z oczu Ukrainy. Owszem, istnieje wiele globalnych czynników rozpraszających uwagę, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, ale Rosja nasila swoją agresję i wykorzystuje sytuację.
Musimy pozostać czujni. Nie czas teraz na filozoficzne debaty – czas na działania. Jak w „Hamlecie”: być albo nie być – teraz jest czas, by być
W zespole prezydenta Trumpa otwarcie stwierdzono, że członkostwo Ukrainy w NATO jest wykluczone. Keith Kellogg, specjalny wysłannik prezydenta USA ds. Ukrainy, podkreślił, że, cytuję: „to nie jest nowość – mówimy o tym od 2008 roku”. Jak w tej sytuacji Sojusz może zachować zaufanie Ukrainy i powstrzymać Kreml, który dąży do zniweczenia wszelkiej integracji euroatlantyckiej Kijowa?
Po pierwsze, Stany Zjednoczone nie są jedynym właścicielem NATO. Tak, są naszym strategicznym partnerem, główną siłą, jądrowym czynnikiem powstrzymującym – nikt tego nie kwestionuje. Ale to sojusz równych, jeśli chodzi o wartości i zasady, których bronimy. Tak, możemy być nierówni pod względem możliwości, ale nadal istnieje „zasada trzech muszkieterów”: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Decyzja o przyjęciu nowego członka do Sojuszu jest podejmowana wspólnie. Owszem, obecna administracja USA oświadczyła, że akcesji Ukrainy nie popiera. Ale mam nadzieję, że to nie jest ostatnia administracja USA.
I oczywiście procesy się różnią. Niektórzy mogą powiedzieć, że Finlandia i Szwecja przeszły szybką procedurę, bo zostały przyjęte w ciągu jednego roku. Tyle że musimy zrozumieć twardą rzeczywistość.
Obecność Zełenskiego w Hadze jest wyraźnym dowodem, że NATO nie opuszcza Ukrainy. Będą państwa członkowskie, które będą stanowczo opowiadać się za dążeniem Ukrainy do członkostwa w NATO
I jak wcześniej powiedziałem, bezpieczeństwo NATO bez Ukrainy nie jest już możliwe. Zostało to udowodnione na wielu poziomach, na wielu frontach. Ktoś stworzył i opublikował mem, że NATO powinno przyłączyć się do Ukrainy. Tak, powinno, ponieważ wtedy Sojusz stałby się silniejszy.
Mark Rutte: – Droga Ukrainy do NATO jest nieodwracalna. Zdjęcie: Biuro Prezydenta Ukrainy
Rosja nie jest „wyzwaniem”, ale wrogiem
Rosyjska wojna przeciwko Ukrainie jest przyczyną gwałtownego wzrostu wydatków i przeglądu zdolności obronnych NATO. Czy inni sojusznicy będą w stanie przekonać USA do przyjęcia twardego stanowiska wobec Rosji – zwłaszcza w kontekście tego, że to właśnie z powodu stanowiska USA nie udało się zatwierdzić wspólnego oświadczenia przywódców G7 w sprawie wsparcia Ukrainy? Bo Trump nie chciał używać twardej retoryki wobec Rosji, aby, cytuję: „nie zaszkodzić przyszłym negocjacjom”.
To wyzwanie. Nie mam kryształowej kuli, by przewidzieć, jaki będzie ostateczny tekst [stanowiska – red.]. Na poprzednich szczytach, nawet za czasów Bidena, były wahania co do niektórych sformułowań. Jednak niektóre państwa członkowskie pozostają zwolennikami twardej linii w kwestii wsparcia Ukrainy i powinno to znaleźć odzwierciedlenie w dokumentach szczytu.
Nie martwi mnie Ukraina, ale to, co słyszę o Rosji. Do tej pory NATO określało dwa główne zagrożenia: międzynarodowy terroryzm i Rosję. Teraz w Brukseli krążą plotki o wyłączeniu Rosji z tych zagrożeń. To niepokojące
Powiedziałem w Parlamencie Europejskim, że Rosja nie jest „wyzwaniem”, że jest wrogiem – jasno i jednoznacznie. NATO musi ją tak nazwać. Co więcej, musimy rozszerzyć zakres działania, co leży również w interesie Stanów Zjednoczonych. Mamy do czynienia nie tylko z Rosją, ale także z autorytarną osią: Iranem, Koreą Północną, Chinami. Tak, trwa gorąca wojna, ale jest też zimna wojna – wojna w szarej strefie. Spójrzcie na Morze Bałtyckie: ciągłe naruszanie przestrzeni powietrznej, zakłócanie sygnału GPS, sabotaż kabli. Rosja jest aktywna.
Walczymy z Rosją, tyle że nie zawsze zwykłymi środkami. To wojna przeciwko naszym społeczeństwom i instytucjom. I tak, przywróćmy słowo, którego, jak się wydaje, unikają nasi amerykańscy partnerzy: „dezinformacja” (nazywajcie to „wojną informacyjną”, jeśli tak wam wygodniej). Ale to prawdziwa i agresywna wojna.
I Rosja nie jest sama. Pamięta pani wniosek Szwecji o przystąpienie do NATO? Podczas tego procesu w Sztokholmie doszło do inscenizowanego spalenia Koranu. Szwedzki wywiad ustalił później, że niektóre z tych akcji były finansowane przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Reżim irański stoi za wieloma kampaniami dezinformacyjnymi i fałszywymi kontami w mediach społecznościowych. Tę samą taktykę obserwujemy ze strony Chin w Cieśninie Tajwańskiej, gdzie sabotowane są kable podmorskie – podobnie jak na Morzu Bałtyckim. W ciągu półtora roku odnotowano ponad dziesięć takich przypadków.
Jesteśmy atakowani. Dlatego NATO musi przejść od powstrzymywania poprzez odmowę do powstrzymywania poprzez karę: jeśli zaatakujesz, zostaniesz ukarany. Obecnie budujemy tylko obronę, a agresor nadal atakuje. W pewnym momencie musimy powiedzieć: dość.
I tak, operacje Ukrainy z wykorzystaniem dronów przejdą do historii.
Ale powiedziałem też, że nadszedł czas, by kraje zachodnie ponownie stały się mistrzami tajnych operacji. Używając retoryki, która tak podoba się Amerykanom, powiem: tajne operacje trzeba znów uczynić wielkimi
Mam na myśli to, że wiele krajów zachodnich może się teraz wiele nauczyć od Izraela, a także od Ukrainy. Mogą się nauczyć tego, jak powstrzymywać nie poprzez zaprzeczanie, ale poprzez karanie każdego potencjalnego albo już istniejącego agresora.
Nie działamy na ślepo
W przededniu wspólnych ćwiczeń wojskowych Rosji i Białorusi „Zachód-2025”, które odbędą się we wrześniu, kraje bałtyckie opracowują wspólne plany ewakuacji ludności. Jakie wyzwania logistyczne czy organizacyjne są Pana zdaniem kluczowe w tym kontekście?
To, co robimy, nie ma związku z ćwiczeniami „Zachód”. To było planowane już od dawna. Chodzi o ocenę mobilności wojskowej i infrastruktury, byśmy w najgorszym scenariuszu mogli ewakuować ludność cywilną. Niektórzy mogą próbować powiązać to z przyszłymi ćwiczeniami, ale to część bieżących przygotowań.
W krajach bałtyckich intensywnie wzmacniamy nasze granice – nie tylko instalujemy czujniki, ale także zakopujemy miny przeciwczołgowe. Estonia buduje system bunkrów – w sumie 600. Wprowadzamy również środki ograniczające mobilność na całej granicy.
To jasny sygnał dla naszych europejskich kolegów: nie możemy pokładać nadziei w próżnych oczekiwaniach. Musimy przygotować się na najgorsze
W regionie, zwłaszcza w szerszym obszarze Morza Bałtyckiego, odbywa się kilka ćwiczeń wojskowych NATO. Mamy również połączone siły ekspedycyjne pod dowództwem Wielkiej Brytanii, które są rozmieszczone w regionie Morza Bałtyckiego i stanowią kluczowy filar bezpieczeństwa europejskiego.
Biorąc pod uwagę niedawny szczyt Wielkiej Brytanii i UE, niezwykle ważne jest nawiązanie rzeczywistej współpracy w dziedzinie obronności – nie tylko poprzez NATO, ale także bezpośrednio między UE a Wielką Brytanią. Wiele się dzieje i zdecydowanie nie działamy na ślepo.
Rosja wzmacnia swoją obecność wojskową w Białorusi, która jest strategicznym przyczółkiem dla ewentualnych operacji w regionie. Jak to wpływa na ocenę zagrożeń i strategię bezpieczeństwa Łotwy i krajów bałtyckich? Czy obecne środki powstrzymywania są wystarczające, by odeprzeć potencjalne zagrożenia?
Oczywiście mamy krajowe plany dotyczące sił zbrojnych, ale wszystko działa pod egidą planów obronnych NATO. Plany te nie tylko zostały przyjęte, ale są również stale aktualizowane w oparciu o aktualne informacje wywiadowcze, w szczególności dotyczące manewrów Rosji i innych wydarzeń. Są one regularnie aktualizowane, by odzwierciedlać zmiany sytuacji.
Inwestujemy znaczne środki w nasze zdolności obronne. Jeśli spojrzeć na trzy kraje bałtyckie, to na obronność wydajemy 5% PKB. Jednak jak już wcześniej powiedziałem, nie chodzi o procenty, a o możliwości, które tworzymy.
Koncentrujemy się na systemach obrony wybrzeża, systemach obrony przeciwlotniczej, siłach szybkiego reagowania – łączymy to wszystko. Realizujemy również decyzję szczytu NATO o przejściu z batalionowych na brygadowe grupy bojowe. To nie tylko więcej żołnierzy na ziemi, ale także sprzęt i wsparcie niezbędne do realizacji planów obronnych NATO. Tak więc poziom gotowości jest wysoki.
Jak rozumiem, sposób działania Rosji wobec krajów, których jeszcze nie zaatakowała otwarcie, polega na zastraszaniu, szerzeniu obaw, zmuszaniu społeczeństw do życia w ciągłym poczuciu zagrożenia. To permanentna niepewność – nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro
Tutaj mogę mówić w imieniu narodu łotewskiego: słyszymy taką retorykę już od trzech dekad, wyrobiliśmy sobie odporność. Wiemy, jakie zagrożenia i komunikaty należy traktować poważnie, i reagujemy odpowiednio.
Musimy przyspieszyć
Admirał Pierre Vandier, Naczelny Dowódca Sojuszniczy ds. Transformacji NATO, docenił sukces operacji „Pajęczyna” i wezwał armie Sojuszu do przejęcia ukraińskiej praktyki. Jakie kluczowe ukraińskie podejścia są istotne dla wzmocnienia bezpieczeństwa Bałtów?
Cóż, myślę, że dotyczy to również naszego podejścia do planowania operacyjnego. Dla nas wiele rzeczy nadal pozostaje na papierze, a Ukraina już stosuje je w praktyce. Tak, Łotwa wspierała Ukrainę w ciągu ostatnich kilku lat, zapewniając szkolenia dla ukraińskich żołnierzy itp.
1 czerwca SBU przeprowadziła zakrojoną na szeroką skalę operację zniszczenia rosyjskich samolotów. Zrzut ekranu: SBU
Wzywam jednak mój rząd do pójścia dalej – do podpisania dwustronnej umowy z Ukrainą, zgodnie z którą po zwycięstwie i wyparciu okupantów Łotwa stanie się pierwszym krajem, który przyjmie najlepszych ukraińskich instruktorów. Rozumiem, że już istnieje pewna współpraca.
Jestem członkiem Gwardii Narodowej, w której służba jest dobrowolna. Brałem udział w ćwiczeniach, podczas których szkolili nas ukraińscy instruktorzy. I choć niektórzy twierdzą, że w Ukrainie trwa nowoczesna wojna XXI wieku, to wojna pozycyjna jest nadal bardzo aktualna. Nikt z niej nie zrezygnował, zwłaszcza Rosja.
W tym zakresie mamy wiele do nauczenia się od Ukrainy. Widzę, że między krajami członkowskimi NATO a Ukrainą rozwija się symbioza – czerpiemy wzajemne korzyści dzięki wymianie danych wywiadowczych, najlepszych praktyk i praktycznego doświadczenia
Nie tylko obserwujemy z daleka. Także angażujemy się, uczymy się i dostosowujemy na podstawie tego, co robi Ukraina. Bo jednym z problemów Europy jest biurokracja, która może poważnie opóźnić naszą zdolność do przyjmowania nowych modeli szkolenia i praktyk operacyjnych.
A Rosja i Iran bardzo szybko się dostosowują. Owszem, ich straty na polu bitwy są ogromne, ale wiemy, że w Rosji wartość ludzkiego życia jest mniejsza niż butelka piwa. Absorbują straty i szybko korygują taktykę.
My natomiast mamy skłonność do dyskutowania o problemie przez pół roku, zanim podejmiemy działania. Musimy przyspieszyć – nasze wojska i systemy operacyjne muszą być w stanie szybko dostosować się do wymagań współczesnej wojny.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.