Exclusive
20
min

Tetiana Zinyk, lekarz dla bezdomnych : „Bezdomni często nie chcą, aby ich rodziny wiedziały, że mieszkają na ulicy”

„Bezdomni chodzą w mokrych butach przez długi czas, nawet w zimnie. W rezultacie doznają odmrożeń. Wielu z nich ma rany, które nie goją się przez długi czas. Naszym zadaniem jest im pomóc”.

Natalia Żukowska

Tetiana Zinyk z założycielem Fundacji MiserArt. Zdjęcie: radiowroclaw.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

23-letnia Ukrainka Tetiana Zinyk została Wrocławianką Roku 2024 w kategorii Youth Now - Youth Power. Nagrodę otrzymała za pracę jako street worker w przychodni Uliczne MiserArt. Tetiana jest studentką V roku medycyny na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, a wieczorami wraz ze swoim zespołem przemierza ulice Wrocławia i pomaga bezdomnym. Opatruje ich trudno gojące się rany, a w razie potrzeby zawozi do placówek medycznych. Projekt wolontariatu ma już ponad 10 lat, a Tetiana dołączyła do zespołu trzy lata temu. Tetiana Zinyk opowiada nam historie ludzi żyjących na ulicach i swoje interakcje z nimi.

Tetiana Zinyk, „Wrocławska Kobieta Roku 2024” w kategorii „Młodzież teraz — siła młodzieży”. Zdjęcie: Wojciech Skibicki

Choroby ulicy

— „Zaczęłam pomagać bezdomnym w 2022 roku, kiedy byłam na trzecim roku studiów medycznych we Wrocławiu” - mówi Tetiana Zinyk - „Jeździmy karetką do miejsc, gdzie są bezdomni, odwiedzamy parki, opuszczone domy, śmietniki. Tam mieszkają lub nocują. Pytamy ludzi, jakiej opieki medycznej potrzebują.

Będąc cały czas na ulicy, bezdomni często mają poważne problemy zdrowotne. Wielu z nich ma uszkodzone kończyny. Bezdomni chodzą przez długi czas w mokrych butach, nawet w niskich temperaturach. Nie zawsze mają możliwość zmiany skarpet. W rezultacie doznają odmrożeń lub oparzeń termicznych. Wielu z nich ma ropiejące rany. Naszym zadaniem jest im pomóc. Oczyszczamy rany i robimy opatrunki. Niektórzy cierpią na choroby zakaźne, takie jak grypa czy ból gardła. Jeśli dana osoba potrzebuje specjalistycznej pomocy, możemy zabrać ją na oddział ratunkowy.

Zapewniamy również pomoc psychologiczną. Gdy dana osoba nie ma ran ani innych potrzeb medycznych, możemy z nią po prostu porozmawiać.

Podczas rozmowy staramy się przekonać ją, by spróbowała wrócić do normalnego życia

Czasami spotykamy osoby uzależnione od alkoholu i narkotyków. Nie są one agresywne. Reagują na nas normalnie. Dla nich na przykład alkohol jest okazją do zapomnienia na chwilę o swoich traumach i porażkach. Rozumiemy, że to choroba i że ci ludzie potrzebują wsparcia. Jednocześnie nie etykietujemy ich.

„Nie zawsze bezdomni chcą, aby w ogóle zwracano na nich uwagę”.

Śpię pięć godzin dziennie - i jest idealne

Nasz zespół składa się z osób, które ukończyły kursy pierwszej pomocy. Ja jestem studentką medycyny. Niektórzy z nas ukończyli psychologię. Od tego roku zaczęły z nami pracować jeszcze dwie pielęgniarki, które pomagają przy opatrunkach. Odwiedzamy teren pięć razy w tygodniu. Zmiana trwa 6-7 godzin.

Ale czasami zdarza się, że zaczynasz z kimś rozmawiać i zmiana trwa do 9 godzin

Za każdym razem w zespole są 3-4 osoby. Ja, street workerka Beata, Sylwia i Mateusz, który uczy się na psychologa. Jeździmy po mieście. Karetkę prowadzę ja lub Sylwia. Tylko my mamy prawo jazdy. Dwie z nas - zwykle pielęgniarki - cały czas przebywają w przychodni, gdzie robią opatrunki. Mamy pokój ze wszystkim, czego potrzebujemy do pracy - bandaże, plastry.

„W większości udajemy się do określonych miejsc, które znamy”

Jeśli chodzi o moje studia, rok temu mój harmonogram był bardziej napięty niż teraz. Wychodziłam wieczorem, wracałam o drugiej nad ranem, uczyłam się jeszcze dwie godziny, spałam dwie godziny, wstawałam o szóstej rano i szłam na zajęcia. W weekendy mogłam się wyspać. Teraz jest inaczej. Staram się skończyć pracę przed pierwszą w nocy, uczę się wcześniej, nawet przed wyjazdem. Śpię pięć godzin i jest idealnie.

Bezdomni nie zawsze chcą uwagi

Przeważnie chodzimy do miejsc, które znamy. Bezdomni mieszkają tam od lat. Znam przypadek, gdy mężczyzna, który miał mieszkanie, żył na ulicy od ponad 10 lat. Miał problemy z płatnościami, były ciągłe sprawy sądowe, więc nie mógł mieszkać w swoim mieszkaniu. Po posiłki chodził do organizacji charytatywnych lub kościoła. Zazwyczaj ci ludzie nie chcą opowiadać o szczegółach swojego życia. Czasami nawet nie mówią swojego imienia, ale raczej pseudonim. Wstydzą się. Staramy się pomóc, jak tylko możemy, ale nigdy nie wywieramy presji, aby nie wprowadzać jeszcze większego dyskomfortu do ich życia.

Nigdy nie spotkaliśmy się z agresją podczas pracy. Jeśli widzimy, że dana osoba nie chce z nami rozmawiać, po prostu jedziemy dalej. Oczywiście, jest strach. Nie zawsze da się wejść w każdy zakamarek. Mamy nasze mundury ratowników, ale czasami nosimy zwykłe ubrania, aby nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Ale na czarno, żeby nie rzucać się w oczy.

Nie zawsze bezdomni chcą być w ogóle zauważani. Oczywiście bierzemy pod uwagę bezpieczeństwo. Zawsze sprawdzamy, czy dana osoba nie jest agresywna. Nie mamy żadnego sprzętu ochronnego. Dodatkowo zawsze mamy ze sobą mężczyznę w zespole, ale jak do tej pory na szczęście wszystko było w porządku.

Największym problemem jest dla nas brak leków i materiałów do robienia opatrunków. Liczba potrzebujących przewyższa liczbę materiałów. Kiedyś nasza praca była sponsorowana przez miasto. Ale teraz projekt jest zagrożony. Finansowanie jest ograniczone. Dlatego prosimy ludzi o pomoc.

Czasami ogłaszamy zbiórki pieniędzy w mediach społecznościowych, gdzie ludzie mogą przekazywać darowizny. Jeśli możemy, sami kupujemy to, czego potrzebujemy. Ale większość materiałów nie jest tania. Jedna paczka, która wystarcza na jeden opatrunek, może kosztować 30-40 złotych. A ludzi jest bardzo dużo. Kiedyś ustanowiłam rekord. Zrobiliśmy 15 opatrunków w ciągu pięciogodzinnej zmiany
Podczas świadczenia opieki medycznej bezdomnym

Dlaczego ludzie stają się bezdomni

W rzeczywistości wśród bezdomnych można spotkać trzeźwych, a nawet czystych ludzi. Każdy ma swoją własną historię. Niektórzy znaleźli się na ulicy, ponieważ nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy i musieli wybierać między wydaniem ich na leki a opłaceniem mieszkania. Była na przykład kobieta, która pracowała jako nauczycielka. Kiedyś stanęła przed dokładnie takim samym wyborem. Skończyło się na tym, że przez kilka miesięcy żyła na ulicy. Zapisaliśmy ją do programu „Najpierw mieszkanie”, a teraz otrzymała mieszkanie socjalne od państwa. W ciągu roku spotkałam ponad 150 osób. Każdy powiedział mi coś innego. Oczywiście nie wiemy, czy te historie są prawdziwe.

Pamiętam mężczyznę, który okazał się weteranem wojny w Iraku. Po powrocie do Polski nie otrzymał żadnej pomocy od rządu. Żona go zostawiła. Firma, której był właścicielem, zbankrutowała. Został z niczym. Był nagi, bosy i na ulicy. Mieszkał w spalonym domu i jakoś przeżył. Odwiedziliśmy go kilka razy i w końcu przygarnęliśmy. Okazało się, że potrafi dobrze gotować. Przeszedł badania lekarskie i zatrudniliśmy go w naszej kuchni. Gotował zupy dla ludzi z ulicy, które następnie rozwoziliśmy po mieście. Dziś ten człowiek nie jest już bezdomny. Czasami do nas dzwoni, czasami nas odwiedza.

„Na ulicy można spotkać zarówno młodych ludzi, jak i ludzi w przyzwoitym wieku”. Zdjęcie: Wojciech Olkusnik/East News

Była też kobieta, która powiedziała, że nigdy więcej nie wróci do mieszkania, bo lepiej jej będzie na ulicy. Po każdym spotkaniu otwierała się przed nami coraz bardziej. Okazało się, że była trzykrotnie nieudanie zamężna. Pierwszy mąż ją bił. Drugi wziął na nią pożyczkę, po czym ją pobił i zostawił. Musiała spłacić pożyczkę. Trzeci również zachowywał się źle. Powiedziała, że straciła wiarę w ludzi i teraz lepiej czuje się na ulicy. Mimo to zgłosiliśmy ją do udziału w projekcie, który daje szansę na otrzymanie mieszkania socjalnego.

Jeśli chodzi o wiek, na ulicy można spotkać zarówno młodych, jak i starszych ludzi. Są historie młodych ludzi, którzy kłócą się z rodzicami i po prostu nie chcą z nimi mieszkać. Wychodzą na ulicę, wpadają w złe towarzystwo, gdzie jest alkohol i narkotyki. W rezultacie pogrążają się w życiu ulicznym.

Pamiętam historię pewnego artysty, który żył na ulicy. Niestety zmarł w 2024 roku. Mężczyzna miał własne mieszkanie, ale czuł się lepiej, gdy siedział na dworcu, obserwował ludzi i malował. Po prostu nie chciał być w domu. Miał około 70 lat. Nie miał dzieci i nigdy nie był żonaty. Lepiej czuł się wśród ludzi na ulicy niż w swoim mieszkaniu. Nie zawsze znamy powód, dla którego dana osoba jest na ulicy. Wiele osób na ulicy nie chce, aby ich rodziny wiedziały, gdzie się znajdują.

„Lubię pomagać ludziom w ciszy”

Zostałam nominowana do nagrody Power of Youth przez Soroptimist International Klub Wratislavia. Jest to globalna międzynarodowa organizacja kobieca, która została założona w Stanach Zjednoczonych w 1921 roku i ma oddziały w ponad 120 krajach. Powiedzieli, że są pod wrażeniem mojej pracy. W ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam tę nagrodę. Kobiety, które wygrały poprzednie konkursy zrobiły na mnie wrażenie. Są to osoby, które realizują naukowe, ważne społecznie projekty. Zawsze myślałam, że to, co robię, jest czymś mało znaczącym. Okazało się jednak, że tak wiele osób mnie wspierało.

Tetyana Zinik podczas otrzymania nagrody. Zdjęcie: Grzegorz Rajter

Zostałam nominowana do nagrody Power of Youth przez Soroptimist International Klub Wratislavia. Jest to globalna międzynarodowa organizacja kobieca, która została założona w Stanach Zjednoczonych w 1921 roku i ma oddziały w ponad 120 krajach. Powiedzieli, że są pod wrażeniem mojej pracy. W ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam tę nagrodę. Kobiety, które wygrały poprzednie konkursy zrobiły na mnie wrażenie. Są to osoby, które realizują naukowe, ważne społecznie projekty. Zawsze myślałam, że to, co robię, jest czymś mało znaczącym. Okazało się jednak, że tak wiele osób mnie wspierało.

Po uroczystości ludzie podchodzili do mnie i mówili, że śledzą to, co robię od dłuższego czasu i że są pod wielkim wrażeniem. To znaczy, że ludzie naprawdę wierzą, że to co robię jest ważne. Dla mnie to przede wszystkim okazja do pokazania, że pomaganie ludziom i wolontariat to niezwykle ważne rzeczy.

Są ludzie, którzy nie mają nikogo. Musimy pokazać, że nam na nich zależy.

Muszą czuć, że też są ważni w społeczeństwie, że są widziani i słyszani. To wyróżnienie pomogło zwrócić uwagę ludzi na problem bezdomności w Polsce. Dało nam możliwość współpracy z innymi organizacjami, które o nas nie wiedziały. Moja uczelnia zobaczyła, że robię coś pożytecznego poza studiami. Napisali nawet o mnie mały artykuł i zaprosili mnie na śniadanie z rektorem. Nie przepadam za popularnością, zawsze staram się być szarą myszką. Lubię pomagać ludziom w ciszy. Staram się więcej robić, a mniej o tym mówić.

W planach mam oczywiście studia. Muszę zdecydować się na specjalizację. Planuję wybrać specjalizację chirurgiczną lub urologię. Nie chcę tylko siedzieć w ciepłym biurze, chcę mieć napęd od życia. Bardzo chciałabym też stworzyć projekt dla kobiet w sytuacji bezdomności. Generalnie mam wiele różnych pomysłów, ale ich realizacja wymaga dużych dotacji i grantów.

Jednocześnie moim największym marzeniem jest, aby wojna w Ukrainie się skończyła. Mówię to życzenie w każde urodziny, kiedy zdmuchuję świeczki. Kiedy skończę studia, chciałbym pomóc wojskowym w powrocie do zdrowia i rehabilitacji. Jestem pewna, że wiedza, którą tu zdobywam, bardzo mi się przyda.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Data publikacji: 12.03.2025

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nikt nie odwołał polowania na żołnierzy

Ексклюзив
20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Ексклюзив
20
хв

NATO czy broń nuklearna: co gwarantuje bezpieczeństwo we współczesnym świecie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress