Exclusive
20
min

Siostrzeński klub czytelniczy, czyli redakcja Sestr poleca książki

Uwielbiamy czytać! Dzieci często wolą na prezent słodycze niż książki. Ale dorosłe, wykształcone dziewczyny lubią je dostawać i dzielić się nimi

Sestry

Oto książki, które czytamy. Zdjęcie: Materiały prasowe

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Natalia Ryaba: Skandynawski detektyw, czyli w napięciu do ostatniego listu

Zdjęcie: Materiały prasowe

Gdy weszłam do księgarni w Kijowie, poczułam to. Leżała wśród wielu nowych książek, ale była jedyną, która nie zginęła wśród innych Nie wiedziałam, czy warto ją podnieść, czy jest interesująca - nic z tego nie miało znaczenia. Przyciągała mnie jak magnes.

Wracałam pociągiem z Kijowa do Warszawy i czytałam kolejną książkę, ale moja ręka wciąż sięgała po Reykjavik. Ale pociąg nie był odpowiednim miejscem do jej czytania. Spójrzcie tylko na okładkę! Powiedziałbym, że to sam seks. Patrzysz na nią i od razu zdajesz sobie sprawę, że ta książka przygotowała wiele estetycznych przyjemności. Ale nie możesz czytać tej książki w pociągu. Absolutnie nie.

Niebo w Warszawie jest ponure - albo będzie padał deszcz, albo śnieg (nigdy nie wiesz, co natura szykuje w kwietniu). Ale niebo jest prawie tego samego koloru, co okładka Reykjaviku. Nadszedł czas. Idziemy z psem do lasu, gdzie zapuszczamy się w głębokie zarośla. A tam bagno i stare połamane drzewa. Mistyczne miejsce dla nordyckiego detektywa. Znalazłam je.

Laura, lat 15, postanowiła spędzić to lato na małej wyspie Videi, niedaleko Reykjaviku. Wydawało się, że to idealna praca i idealne miejsce, aby odkryć siebie, nauczyć się żyć jak dorosła, bez rodziców, nie być pod ich wieczną kontrolą i zarobić trochę dodatkowych pieniędzy. Praca dla prawnika procesowego i jego żony wydawała się marzeniem. Ale tylko się tak wydawało... Na początku sierpnia dziewczyna zniknęła bez śladu.

„Nie miała tajemnic i wydawała się być dziewczyną, z którą każdy mógł się identyfikować”

Laura znika bez śladu.

Standardowa fabuła każdego kryminału. Ale nie w tym przypadku. Od pierwszych stron wiesz, nie, czujesz, że zostaniesz zabrany w podróż do serii zagmatwanych wydarzeń, w których nie poznasz nazwiska mordercy aż do ostatniej strony. Nawet jeśli będziesz próbował zgadywać. Czy nordyccy autorzy (scenarzyści również) mają to we krwi?

Podczas gdy mój pies kopał kolejną dziurę w gąszczu, a komary, mieszkańcy bagien, niemiłosiernie mnie gryzły, połykałam stronę za stroną. A jest ich drobnym drukiem 288. Wydaje mi się, że badałam tę sprawę razem z bohaterami powieści. Na początku byłam strasznie zła na detektywa - dlaczego był taki niezdecydowany? Dlaczego nie sprawdził wszystkich wersji, które chodziły mu po głowie? Przez 30 lat będzie żył z zagadką śmierci (a może zgonu? może dziewczyna po prostu uciekła i mieszka w Australii?) 15-letniej Laury. Ale wtedy miałam straszną ochotę sama rozwiązać tę zagadkę, byle tylko ten łysy, podstarzały detektyw odnalazł spokój.

Przez 30 lat ktoś naprawdę nie chciał, aby prawda o zniknięciu Laury stała się znana wszystkim. Już od pierwszych stron podejrzewasz konkretną osobę, a wszystkie argumenty przemawiają za twoją wersją. Ale potem wszystko staje się tak powiązane, że twój podejrzany wydaje się być jedną z ofiar. Czy to możliwe? Oczywiście, to islandzki, przepraszam, nordycki detektyw.  

Dziennikarz Val Robertsson, 30 lat po zniknięciu/śmierci/ucieczce Laury, postanawia przyjrzeć się sprawie. Jest dość młody, nieco bezwstydny, prostolinijny, dociekliwy do granic niemożliwości - krótko mówiąc, na pewno by coś znalazł. I znalazł. Ale pewnego dnia został przypadkowo potrącony przez autobus. Przypadkiem? Cóż, nie do końca, ktoś pchnął go w plecy. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, ale mamy to, co mamy. Sprawa została jednak zbadana. A Laura nie uciekła. Leżała w grobie starej kobiety na tej samej wyspie Videi. Całe 30 lat. Ale ani słowa więcej, po prostu kup i przeczytaj. Albo pożyczcie ode mnie - chętnie się podzielę.

Książkę przeczytałem jednym tchem. I żaden komar mi nie przeszkadzał. Jest tylko jedno zastrzeżenie - co będę czytać jutro, skoro połknęłam prawie 300 stron w jeden dzień?

Joanna Mosiej-Sitek: Gdzie uciekniesz przyjaciółko z Antwerpii?

Zdjęcie: Materiały prasowe

Kupiłam tę książkę wiosną 2022 roku, bo chciałam lepiej poznać ukraińską literaturę. Przeczytać coś więcej niż Zabużko. Jednak jak to czasami bywa, książka szybko wylądowała na półce: przeczytam kiedyś.

Aż do spotkania autorskiego właśnie z Oksaną Zabuzko, podczas którego usłyszałam od słynnej pisarki: - "Jeśli chcecie zrozumieć, jak to się wszystko zaczęło, przeczytajcie „Córeczkę” Tamary Dudy.

Po takiej rekomendacji rzuciłam się do czytania. Teraz już wiem, że na mojej półce pół roku przeleżała książka wybitna.

Debiutancka opowieść Dudy przenosi nas do Donbasu wiosną 2014 roku.  Główna bohaterka to filigranowa, przebojowa dziewczyna, której wojna przerywa dobrze zapowiadającą się karierę artystki-specjalistki od witraży. Wojna, wtedy nowe słowo, nazywane tak-jakby-wojna, gdzie trudno było poznać, kto jest nasz a kto ich. Aż trudno uwierzyć, że autorka w samym Donbasie spędziła tylko dwa dni, i ze to nie powieść biograficzna, tak utożsamiamy siłę z główna bohaterka.

Autorka, która przez dwa lata pracowała jako wolontariuszka na wschodzie Ukrainy zapewnia, że każdy dialog z książki odbył się naprawdę. A wszystko to napisane ciętym językiem i z inteligentnym, niemal stand-upowym humorem. Poza okrucieństwem wojny książka pokazuje nam też jak długą i bolesną drogę przeszła Ukraina w walce o własną tożsamość i niezależność.

Przyjęło się też uważać ze książki o wojnie piszą zazwyczaj mężczyźni. „Córeczka” to książka wyjątkowa. Pokazuje kobiecą twarz wojny, kobiecą siłę, a jednocześnie siłę zespołu, wspólnoty, gdzie wszyscy dbają o siebie, bo jako drużyna łatwiej jest walczyć i przetrwać.

Często, gdy polecam znajomym "Córeczkę" pytają, czy jest straszna, bo mają już dość historii o wojnie. Więc odpowiadam, nie nie jest straszna, ale budzi myśl, że to, co zdarzyło się za nasza wschodnią granicą, może zdarzyć się wszędzie, zawsze, w każdej chwili. I jak pyta we wstępie autorka: Gdzie uciekniesz przyjaciółko z Antwerpii czy Madrytu, jeśli to zdarzy się Tobie.

Dzisiaj to pytanie jest bardziej aktualne niż w 2024 roku.

Tamara Duda ukraińska dziennikarka i tłumaczka. W latach 2014-2016 pracowała jako wolontariuszka w strefie działań wojennych na wschodzie Ukrainy. Debiutancka powieść Tamary Dudy znalazła się wśród trzydziestu najważniejszych utworów prozatorskich niepodległej Ukrainy wg Ukraińskiego Instytutu Książki, a w 2022 roku otrzymała najważniejszą ukraińską nagrodę kulturalną  im Tarasa Szewczenki,

Maria Górska: „Czuła przewodniczka” Natalii de Barbaro

Zdjęcie: Materiały prasowe

O "Czułej przewodniczce" opowiedziały mi dziewczyny z polskiej redakcji Sestry.eu. Były absolutnie zachwycone książką Natalii de Barbaro, córki słynnego polskiego psychoterapeuty Bogdana de Barbaro. Moje zainteresowanie książką wzrosło, gdy przeczytałam przedmowę, w której autorka zwraca się do wszystkich ukraińskich kobiet, których domy ucierpiały w wyniku wojny, z wyrazami solidarności i wsparcia oraz opowiada, jak rozwiązała umowę z rosyjskim wydawnictwem na dwa miesiące przed pełną premierą: „Ani złotówki do budżetu kraju agresora!”.

Zrozumiałam, że de Barbaro to nasza dziewczyna i bardzo zaciekawiło mnie, o czym pisze ta utalentowana psycholożka, o której dzięki jej książce błyskawicznie zrobiło się głośno w całej Polsce.

„Czuła przewodniczka" to opowieść autorki o własnych poszukiwaniach prawdziwej siebie w labiryncie pomieszczeń ogromnego domu świadomości ukształtowanej pod presją norm społecznych i moralności, oczekiwań innych i samokrytyki.

Polskie wydanie "Czułej przewodniczki"

De Barbaro wyjaśnia, jak znaleźć swój własny pokój, w którym nawet najciężej pracująca osoba może się wreszcie zrelaksować, porozumieć z samą sobą i robić to, co kocha.
Nie będzie to łatwe, ponieważ w trakcie tego procesu będziesz musiała spotkać się z trzema sfinksami -  hipostazami naszego wewnętrznego ja - Uległą, Męczennicą i Królową Śniegu. Ci, którzy odważą się poznać potwory w nas, które uniemożliwiają nam życie, zostaną nagrodzeni znajomością z Czułą Przewodniczką- wróżką chrzestną z Kopciuszka, śnieżnobiałą panną, troskliwą matką naszego wewnętrznego dziecka i starszą siostrą, o której każdy z nas marzy od dzieciństwa.

Ozdobiona pięknymi kolażami autorstwa Anety Klejnowskiej, książka nie daje wszystkich odpowiedzi, ale wskazuje drogę i jest zachętą do dalszej pracy wewnętrznej. Z podpowiedziami otrzymanymi od autorki, w zespole z Czułą Przewodniczką, będzie to łatwe i ciekawe!

Anastasia Kanarska: „Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności” Natalii de Barbaro i „Naku*wiam zen” Marii Peszek

Zdjęcie: Materiały prasowe

Polską wersję książki "Czuła przewodniczka" Natalii de Barbaro, o której pisze nasza redaktorka naczelna Maria Górska, podarowałam sobie na urodziny jesienią 2021 roku. Publikacja ukraińskiego przekładu tej książki autorstwa Haliny Kruk w 2022 roku jest zaskakująco czułym siostrzeńskim prezentem dla ukraińskich czytelniczek. I nie jest to zbieg okoliczności, ponieważ psycholożka Natalia de Barbaro prowadzi warsztaty dla kobiet, tworząc szeroki krąg sióstr, które mogą nie wiedzieć o swoim istnieniu, ale łączy je chęć wsłuchania się w swoje wewnętrzne potrzeby i pozwolenie sobie na bycie sobą. Jej książki tworzą też swoisty łańcuch, zgodnie z prawami którego mój serdeczny prezent trafił do innej czytelniczki, która potrzebowała tej mapy w drodze do zrozumienia siebie. Książkę najpierw pożyczyłam, a potem podarowałam przyjaciółce.

Kolejna książka tej samej autorki, którą również polecam (obecnie tylko po polsku), trafiło do mnie od innej znajomej.

Wyglądało to tak: książkę do polecenia wybierałam między dwiema: „Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności” Natalii de Barbaro (Wydawnictwo Agora, 2023) i »Naku*wiam zen« Marii Peszek (Wydawnictwo Marginesy) i zdałam sobie sprawę, że z wewnętrzną wolnością nie jest u mnie tak źle, ale powinnam złapać zen
Oczywiście trochę ironizuję, ale w tamtym momencie bardzo potrzebowałam tej żywej, pozbawionej makijażu rozmowy aktorki z aktorem, córki z ojcem, Marii Peszek z Janem Peszkiem. Ta książka będzie szczególnie bliska osobom twórczym, rodzicom czy dzieciom ze środowisk artystycznych. Refleksje o teatrze i sztuce przeplatają się w niej ze wspomnieniami z dzieciństwa i opowiadaniem o traumatycznych przeżyciach.

Czy można być jednocześnie geniuszem na scenie, matką i ojcem? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, nie ma też recepty na Zen! Ale... to niespodziewane natknięcie się na fakt, że ktoś w tym momencie przechodzi przez to samo, pozwala spojrzeć na problem z szerszej perspektywy.

Aktorka i piosenkarka Maria Peszek napisała książkę z wywiadami ze swoim ojcem, aktorem Janem Peszkiem, po tym jak przeżył zawał serca i był na skraju śmierci. To boleśnie zabawna i szczera rozmowa o sprawach osobistych i zawodowych, pełna miłości. W warszawskim Teatrze Studio Gallery odbyła się właśnie premiera biograficznego spektaklu „Serce ze szkła. Zen Musical” z udziałem tych wspaniałych aktorów, ojca i córki. Maria pierwsze zawodowe kroki aktorskie stawiała właśnie w tym teatrze na przełomie lat 90. i 2000, a Jan współpracuje ze Studiem od 40 lat. Libretto do spektaklu Cezarego Tomaszewskiego napisały Claudia Hartung-Wujcak i Maria Peszek na podstawie książki Naku*wiam zen i... baśni Królowa Śniegu Hansa Christiana Andersena. Intrygujące połączenie, nieprawdaż?

Zdjęcie: Materiały prasowe

Ale wróćmy na chwilę do „Przędzy”! Moja przyjaciółka czytała ją wtedy, gdy ja - "Czułą przewodniczkę". Potem wymieniłyśmy się książkami. Powiem, że to szczególne uczucie. Doświadczenie wypożyczania książek z bibliotek może być również interesujące i produktywne. Wydaje się, że jeden z moich przyjaciół jest w stanie pobić pewne rekordy pod względem ilości i szybkości czytania. Czyta spacerując, teraz z dzieckiem, na kawie, w drodze — dosłownie wszędzie. Natalia de Barbaro w swojej książce porównuje życie do tkania, w którym każdego dnia może być inna nić, jaśniejsza lub mniej wyrazista, można spleść się szybko w podziwie lub wolniej, zanurzona w refleksji. W końcu mamy prawo zmienić poprzedni i stworzyć nowy wzór naszego gobelinu!

Maria Syrczyna: „Gdzie jesteś piękny świecie?” Sally Rooney

Zdjęcie: Materiały prasowe

Wydawać by się mogło, że o relacjach międzyludzkich nie da się już napisać nic nowego. Irlandka Sally Rooney wciąga cię do swojego świata i opowiada o troskach współczesnego pokolenia 30+, zaczepiając cię niezwykłym stylem, wzruszającą szczerością, miłością do ludzi, inteligentnymi dialogami i mnóstwem dosadnych scen seksu.

Cztery postacie żyją, przyjaźnią się, kochają, komunikują i korespondują.

Alice, odnosząca sukcesy pisarka, pisze maile do swojej najlepszej przyjaciółki Eileen, a w nich dziewczyny dzielą się swoimi przemyśleniami na temat globalnego kryzysu, religii, polityki i sztuki. Poza mailami starają się po prostu żyć i być „normalne”. Alice poznaje faceta o imieniu Felix na Tinderze i zaprasza go do Rzymu, gdzie zakochuje się w nim, ale nie dostaje w zamian miłości. Felix jest biseksualny i, jak to się teraz mówi, toksyczny. To czyni go jeszcze bardziej interesującym.

Polskie wydanie "Gdzie jesteś, piękny świecie"

Inna postać, Eileen, ma przyjaciela z dzieciństwa, Simona, i łączy ich długa, silna miłość. Są to silne, ciepłe uczucia, ale bohaterowie wydają się tworzyć bariery między sobą. A czytając ich nieprzewidywalne i doskonałe dialogi, masz ochotę krzyczeć: „Pokażcie mi tych ludzi, którzy potrafią być szczerzy!”.

To, co robią ze swoimi uczuciami, pozbawiając się relacji z powodu absurdalnych nieporozumień, sprowadza ich z powrotem na ziemię. W rzeczywistości dzieje się to wszędzie.


Ludzie w książce Rooneya komunikują się bez agresji i są tak szczerzy - aż do granic kruchości - że to rozbraja, relaksuje i ma działanie terapeutyczne. „Jest coś subtelnego w takim życiu - jakbym była instrumentem muzycznym, a świat dotykał mnie i wibrował we mnie” - pisze Sally.

Jak ona to robi? Nie jest to jasne. I to też jest fascynujące.

Beata Łyżwa: „13 opowieści o wojnie”

Zdjęcie: Materiały prasowe

Jestem fotoedytorką i chcę być na bieżąco, więc zaczynam dzień od przeglądania zdjęć w serwisach informacyjnych największych mediów drukowanych na świecie. Wybieram zdjęcia do tekstów w internetowym magazynie Sestry.eu, chcę wiedzieć, co dzieje się na Ukrainie. Zanim odwiedzę strony The New York Times, BBC czy Guardiana, sprawdzam, jakie zdjęcia z Ukrainy są publikowane na profilu fotografów UAPP (@ukrainian_photographers) i oglądam relacje IG ukraińskich fotoreporterów. Perspektywa profesjonalistów pracujących na miejscu jest nieoceniona. Obserwuję fotoreporterów robiących zdjęcia w miejscach, które dobrze znali przed wojną, więc ufam im całkowicie. Wiem, że są pierwsi na miejscu, gdy dzieje się coś ważnego, są w stanie udokumentować zbrodnie wojenne i, co dla mnie bardzo ważne, są wrażliwi na sytuacje, w których znajdują się jednostki, cywile i oni sami.

"13 stories of war"

Przez chwilę zastanawiałam się, kto chciałby książkę z fotografiami wojennymi, "13 opowieści o wojnie", wydaną w drugą rocznicę pełnej wojny rosyjsko-ukraińskiej przez ukraińskie Warchive? Kto wróciłby do obrazów, od których większość z nas ucieka podczas przewijania mediów społecznościowych? A może album przyciągnąłby tylko profesjonalistów, fotografów i studentów fotografii? Mój wzrok powędrował na półkę z albumami fotograficznymi, które zbieram od lat. Są wśród nich albumy modowe, książki z portretami celebrytów i krajobrazami, ale najwięcej miejsca zajmują książki z fotoreportażami i projektami dokumentalnymi. I to właśnie te ostatnie najczęściej pożyczam znajomym i sama z nich korzystam, gdy chcę coś wytłumaczyć dzieciom lub studentom dziennikarstwa. Wśród wielu takich egzemplarzy znajdują się dwa duże albumy Magnum Stories i Magnum Contact Sheets, zawierające ikoniczne fotografie dokumentujące największe konflikty zbrojne i społeczno-polityczne ubiegłego stulecia, wraz z historiami zwykłych ludzi. Bez większości fotografii prezentowanych w obu albumach trudno dziś zrozumieć współczesną historię.

Dlatego jestem przekonana, że "13 opowieści o wojnie" jest o wiele ważniejsze dla przyszłych pokoleń, które nie znajdą już tych wszystkich wzruszających zdjęć z Ukrainy na Instagramie, co utrudni im zrozumienie ogromnego wpływu, jaki to, co wydarzyło się w tym europejskim kraju od 2014 roku, miało na nasze życie.


„Byłem w wielu z wymienionych miejsc, ale mam głęboką świadomość, że nie byłem wszędzie. Te historie są opowiadane przez ludzi, którzy żyją tam, gdzie pracują i pracują tam, gdzie żyją, a nie przez tymczasowego gościa z biletem powrotnym zarezerwowanym przed przyjazdem” - napisał w przedmowie do albumu szwedzki fotograf Paul Hansen.

Wszystkie fotografie opublikowane w "13 opowieściach o wojnie" są częścią Ukrainian Warchive, cyfrowego archiwum, które gromadzi i przechowuje zdjęcia profesjonalnych fotografów dokumentujących wojnę rosyjsko-ukraińską.

Książka została wsparta przez Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu (Institut für die Wissenschaften vom Menschen, IWM) w ramach programu Documenting Ukraine, Fundację Hasselblad oraz Instytut Szwedzki.

Książka zawiera 13 fotoreportaży autorstwa Yulii Kochetovej, Yany Kononovej, Yevhena Maloletki, Lizy Bukreevej, Romana Pashkovsky'ego, Aleny Grom i Serhiya Polezhaki, Dmytro Kozatskyi, Sashy Kurmaza, Oleksandra Hlyadelova, Olyi Kovala, Viacheslava Ratynskyiego, Romana Borduna.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..

Dołącz
yevhen klopotenko pierogi z serem barszczowym jarosław mudryi

Jewhen Kłopotenko jest ukraińskim szefem kuchni, kreatywnym przedsiębiorcą, działaczem społecznym, autorem książek i ekspertem kulinarnym. To najbardziej znany promotor kuchni ukraińskiej na świecie.

Urodził się w rodzinie, która nie miała nic wspólnego z prawdziwym gotowaniem. Pracował jako kelner w restauracjach w Niemczech, USA, Ukrainie i z czasem zdał sobie sprawę, że chce gotować. A potem wygrał popularny program „Masterchef”, studiował we francuskiej szkole gotowania Le Cordon Bleu i zaczął realizować ciekawe projekty kulinarne na dużą skalę.

Dzięki inicjatywie Jewhena w 2022 roku barszcz został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO i uznany za potrawę ukraińską. W rankingu restauracji Michelin przeproszono nawet za to, że wcześniej nazwano barszcz daniem rosyjskim.

Głównym celem Klopotenki jest poprawa kultury jedzenia w Ukrainie, odkrywanie historii kuchni ukraińskiej i jej promowanie. W rozmowie z serwisem Sestry Jewhen mówi m.in. o różnicy między polskimi pierogami a ukraińskimi warenikami, o tym, jakie potrawy i dania jedli Ukraińcy w minionych stuleciach i co może stać się specjalnością kuchni ukraińskiej na świecie.

140 potraw z "Eneidy"

Ksenia Mińczuk: Kim się czujesz: ekspertem, popularyzatorem, biznesmenem czy showmanem?

Jewhen Kłopotenko: Czuję się osobą, która wprowadza zmiany w dziedzinie gastronomii. Jak nazywa się takich ludzi? Kreatorami zmian. Jeśli chcesz być kimś takim, musisz i badać, i promować, i gotować i być biznesmenem.

Jak to się stało, że zająłeś się kuchnią ukraińską?

Po powrocie z Francji w 2016 roku zdałem sobie sprawę, że nie chcę i nie mogę mieszkać nigdzie indziej niż w Ukrainie. Ludzie zaczęli prosić mnie o otwarcie restauracji. Kiedy zacząłem myśleć o tym, jaka to powinna być restauracja, zrozumiałem, że mogę otworzyć tylko coś ukraińskiego.

Ukraińska restauracja to jedyna rzecz, która ma sens, skoro jestem Ukraińcem

Ale czym właściwie jest ukraińska restauracja? Zdałem sobie sprawę, że wiem dużo o kuchni światowej, ale prawie nic o kuchni ukraińskiej. Spotkałem Ołenę Brajczenko, historyczkę i badaczkę kultury gastronomicznej. Powiedziałem jej: „Co ty za dziwną robotę wykonujesz? Jak pracujesz? Budzisz się, otwierasz książkę i czytasz o jedzeniu?”. Ołena wiele mnie nauczyła.

A potem otworzyłem „Eneidę” [chodzi o poemat „Eneida” Iwana Kotlarewskiego, wybitnego poety, opublikowany w Petersburgu w 1798 roku. To trawestacja Wergiliuszowej „Eneidy”, napisana językiem najbardziej zbliżonym do żywej mowy ludu ukraińskiego – red.]. I zdałem sobie sprawę, że jest tam wymienionych 140 potraw, których nazw nie kojarzę. Postanowiłem nauczyć się tych wszystkich potraw.

Odkryłem ogromny, ukryty świat. Kiedy dotykasz takich rzeczy, odzyskujesz kontakt ze swoją przeszłością i możesz wpływać na przyszłość. Teraz za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową. Widzę podobieństwa i różnice. Składniki, produkty, techniki...

Na przykład proso najpierw było gotowane, potem zostało zastąpione ziemniakami, a potem dodano buraki... Możesz zobaczyć ciągłość tej historii. Jeśli zapytamy: „Skąd się wziął barszcz?”, „Skąd się wzięły syrniki?” [smażone placki z mąki, sera białego i jajek – red.], „Skąd się wzięła wędzona gruszka?”, zrozumiemy, że na wszystkie te pytania są odpowiedzi. Moją rolą gotować smacznie i w oparciu o tradycję.

„Za każdym razem, gdy ożywiam jakieś danie, porównuję je z kuchnią światową”. Zdjęcie: Dmytro Bakhta

Opowiedz o swoich badaniach nad potrawami Rusi Kijowskiej.

Dopiero je zacząłem, robię to od czterech miesięcy. Ten projekt prawdopodobnie będzie trwał latami. Jest projektem odrodzenia, powrotu do potraw Rusi Kijowskiej – nie do składników, ale do technik gotowania.

Na przykład historycy twierdzą, że buraki trafiły do Ukrainy w XI-XII wieku. Tymczasem istnieją zapiski Światosława z 1073 roku, opisujące niektóre składniki potraw, w tym buraki. I teraz pojawia się pytanie, z którym warto się zmierzyć: „Czy to był burak, czy może coś innego, co Światosław nazwał burakiem?”

W Ukrainie na przykład jedzono wówczas marchew. Ale marchewki były wtedy małe, wielkości palca, i nie żółte, a fioletowe

O kuchni w czasach Rusi Kijowskiej dowiedziałem się choćby tego, że w XIV wieku w Czernihowie w soborze Zbawiciela (zbudowanym przez Światosława) ktoś wydrapał na ścianie w języku staroukraińskim (lub rosyjskim), że 25 kwietnia 1300 roku był tu kapłan o imieniu Iwan, który jadł białe placki. Białe placki są zdecydowanie najstarszą udokumentowaną ukraińską potrawą.

Co jadł Jarosław Mądry

A kiedy badałem tradycję Maslenicy [tłusty tydzień przed Wielkim Postem – red.], dowiedziałem się, że wszystko, co kiedyś gotowano z miękkim serem, nazywano „nabiałem”. Czyli mieliśmy pierogi z nabiałem. A moja teoria jest taka, że białe placki to placki z twarogiem. Tak więc historia twarogu jest starsza niż historia barszczu, o którym po raz pierwszy usłyszeliśmy w XVI wieku.

Ot, taka historyczna luka. Do tego odkrycia doprowadził nas napis na ścianie soboru Spaskiego [lub: Sobór Przemienienia Pańskiego – pochodzący z XI wieku najstarszy budynek w Czernihowie i jeden z niewielu zachowanych budynków Rusi przedmongolskiej – red.], przez wieki niezauważany.

O jedzeniu napisano niewiele, dlatego musimy szukać w nietypowych miejscach

Nie chciałbym wyciągać wniosków z kronik. Bo kronika jest książką, w której ktoś pisze o tym, jak wyobraża sobie rzeczy, które istniały 100 lat przed nim. Ja szukam innych podejść. Poszedłem do Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, Akademii Ostrogskiej, Ławry Kijowsko-Peczerskiej – i tam szukam przepisów i potraw.

I jakie ciekawe rzeczy udało Ci się odkryć?

Na przykład „babę-szarpanynę” [stare ukraińskie danie, zapiekanka rybna – red.]. Nawiasem mówiąc, to dobre danie na Wielkanoc. Kiedyś jedliśmy tarankę [suszona płoć – red.], teraz jemy „babę” z piwem.

Uwielbiam tarankę.

Tak, wszyscy ją uwielbiamy, ale teraz spożywa się ją już w inny sposób. Kiedyś robiono z płoci zupę rybną i nie było takiego słowa jak „taranka”. To po prostu była solona lub suszona (gdy nie było soli) ryba. Tę suszoną płoć wrzucano więc do wody, gotowano, a wywar wyrabiano z ciastem, dzięki czemu stawało się „rybne”. Po upieczeniu powstawało coś w rodzaju zapiekanki albo chleba na bazie bulionu rybnego. Następnie kładło się na nim mięso z ryby i się jadło. Ta receptura została zachowana w Akademii Ostrogskiej i Ławrze Kijowsko-Peczerskiej. I jest też opisana w „Eneidzie”. Wcześniej nie wiedziałem, co to jest, ale zbadałem sprawę i już wiem.

Baba-szarpanyna we współczesnej wersji

A co jadł Jarosław Mądry?

Jestem w trakcie szukania odpowiedzi na to pytanie. Interesujące jest to, że w miejscu, w którym stał pałac Jarosława Mądrego, stoi teraz moja restauracja „Sto lat temu”. Taki chichot historii.

W marcu 2019 roku Jewhen wraz z Inną Popereszniuk otworzyli w Kijowie restaurację „Sto lat temu”, która oferuje nowoczesną kuchnię ukraińską. Jewhen chciał pokazać, jak wyglądałaby kuchnia ukraińska, gdyby nie wpływy Związku Radzieckiego

Gdzie szukasz informacji?

Przede wszystkim powinienem powiedzieć, że to, co robię, jest raczej rekonstrukcją niż wierną reprodukcją. Na przykład ciasta, które wypiekam, nie są dokładnie takie, jak były kiedyś. Bo np. nie wiemy na pewno, jaki rodzaj sera kiedyś był, można tylko spekulować. Co więc robię? Na przykład znajduję jakieś wspomnienie. A potem badam etymologię.

Kiedyś nie było tłuczonych ziemniaków, zup ani sosów. Nazwy naszych potraw brały się z procesu ich przygotowywania. Jeśli coś było gotowane – to „warenucha”, jeśli smażone – „smażenyna”. Na przykład we wspomnieniach Jarosława Mądrego pojawia się słowo „smaga”. Ale smaga jest również znana jako bimber – być może dlatego, że był pędzony na ogniu. Poszukiwania etymologiczne są bardzo ważne przy rekonstrukcji procesu gotowania.

Prowadzę poszukiwania w najstarszych cerkwiach i monastyrach Ukrainy, z XV i XVI wieku. Znajdujące się w nich książki często zawierają informacje, których potrzebuję. Na przykład o życiu mnichów. W „Eneidzie” Kotlarewskiego znalazłem następujące potrawy: „wereszczaka”, „hamuła”, „szpundra” i „cietrzew”.

XIX wiek był wspaniałym okresem. Co ciekawe, nie było wtedy zup

Kiedyś byłem w obwodzie żytomierskim i natknąłem się na słowo „kałatusza” - od „kałataty” [bić red.]. Chodzi o to, że bierzesz bulion rybny i grzybowy, dodajesz mąkę i wszystko ubijasz.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że nasza technologia ubijania jest w istocie odpowiednikiem francuskiej techniki zagęszczania czegoś płynnego mąką, która ma ponad 350 lat. Nasza technologia ma 400 lat. Francuzi po prostu nazwali to inaczej

Jest też danie o nazwie łemiszka: zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. To popularne niegdyś danie, które pozwalało się najeść. Okazuje się, że połączenie gorącego płynu i mąki w różnych proporcjach jest nasze, ukraińskie.

Jewhen zbiera przepisy z południa Ukrainy

Moja teoria jest taka, że barszczem nazywano wszystko, co było ugotowane, a nie zagęszczone. Była zupa grochowa, kapuśniak, a reszta to był barszcz. Teraz muszę poszukać potwierdzenia tej teorii lub czegoś, co ją obali.

Inny temat: nawet w czasach Kozaków, w XV i XVI wieku, istniały specjalne potrawy i dania dla bogatych. Natknąłem się na informacje o szafranie, szparagach itp. Wspominano też o „niedźwiedziach” (często znajdowałem o nich informacje) – mięsie dzikich zwierząt zapiekanym w chlebie.

Kto na świecie smaży twaróg

Jakie potrawy lub tradycje kuchni ukraińskiej Twoim zdaniem zostały niezasłużenie zapomniane? I dlaczego powinny zostać przywrócone do nowoczesnego menu?

Wydaje mi się, że są najbardziej niedoceniane w Ukrainie są syrniki, czyli zapiekanki z twarogu. Świat niewiele o nich wie, moglibyśmy więc opowiedzieć o nich światu. Bo mało kto na świecie smaży twaróg.

Wspomniałbym tu też o wereszczace. To mięso duszone w kwasie chlebowym. I o kaszy kaczanej – to proso zacierane z jajkami i ciastem w krupki. I jest jeszcze kisiel, czyli płatki owsiane fermentowane przez jeden dzień. Ta mieszanina staje się lepka, jak galaretka. Ciekawą rzeczą w tym daniu jest to, że czasami przyrządzano je z mlekiem i podawano na weselach. Ta potrawa była bardzo podobna do włoskiej panacotty.

Chciałbym również wspomnieć o wędzonej gruszce.

Wiele krajów uwielbia wędzoną paprykę, ale nigdzie nie znają wędzonej gruszki. A to nasza specjalność

Jak balansujesz między zachowaniem autentyczności kuchni ukraińskiej a dostosowaniem jej do nowoczesnych trendów?

Kiedy gotujesz coś autentycznego, często nie smakuje to dobrze. W końcu świat jedzenia i smaków się zmienił. Pojawiło się wiele produktów z innych krajów, a we wszystkich potrawach jest więcej cukru. To zasadniczo zmienia nawyki smakowe. Wyobraź sobie, że zalewasz mąkę gorącą wodą i jesz. Teraz trudno to sobie wyobrazić.

Gotuję więc autentyczne danie, próbuję go, a potem zastanawiam się, czy ma szansę przetrwać w takiej postaci. Jeśli nie, ulepszam je. Biorę, powiedzmy, mąkę, zalewam ją gorącą wodą, rozcieram szpatułką na pergaminie i suszę. Otrzymuję coś w rodzaju chrupiących chipsów, cienkiej macy. Kształt jest inny – i to już jest modne i fajne. A wcześniej to po prostu była łemiszka. Gdyby ktoś nad nią popracował, już dawno stałaby się takimi naszymi chipsami.

Nowoczesna wersja łemiszki

Po prostu staram się dopasować to wszystko do jakiejś logiki. Mogę odtworzyć autentyczne smaki, np. kwasu buraczanego czy chlebowego. W dawnych czasach kwas chlebowy robiono z żytniego chleba i wody. Był biały, czasami dodawano do niego suszone jabłka. To był kwaśny, chłodny, gazowany napój, który nie miał nic wspólnego z dzisiejszym sklepowym kwasem chlebowym.

Zachowałbym też autentyczny smak galaretki, tyle że 150-180 lat temu nie zawierała cukru.

Kiedyś w ogóle nie było cukru w żywności. A teraz usuwam cukier z menu w szkołach i ludzie mówią do mnie: „Jak możesz to robić?”

Słowianie lubią zawijać w ciasto

Promujesz kuchnię ukraińską za granicą. Jak sprawić, by stała się bardziej znana na świecie?

Problem z kuchnią ukraińską polega na tym, że nie zdążyła się ukształtować. W czasach Związku Radzieckiego była mocno wymieszana. A kiedy zaczęła się inwazja, wielu ludzi wyjechało za granicę i zabrali ze sobą głównie sowieckość, a nie ukraińskość. Często Ukraińcy, którzy nakrywają do stołu za granicą lub otwierają restauracje, serwują sałatkę Olivier, bo ich wspomnienia z domu są przyklejone do potraw ze Związku Radzieckiego. Jeśli wyrzucisz tę sałatkę z menu, wyrzucisz swoje wspomnienia, a wspomnienia to jest to, co trzyma nas przy życiu. Dlatego rozumiem tych ludzi, chociaż w kontekście promowania kuchni ukraińskiej to nie w porządku.

Trzeba otwierać więcej ukraińskich lokali z tradycyjną kuchnią i promować tę kuchnię na wszystkich platformach. Na tym etapie barszcz nam wystarczy, a potem dodamy coś jeszcze – serniki, krymskotatarskie paszteciki, naleśniki. Jestem pewien, że świat to zje.

Barszcz z wędzoną gruszką, który Jewhen serwował gościom na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 2024 r.

Jednym z najpopularniejszych dań w polskich restauracjach są „pierogi ruskie”, czyli pierogi z ziemniakami i serem. Na początku inwazji wielu Polaków zmieniło nazwę tego dania na „perogi ukraińskie”, ale później dawna nazwa wróciła. Tymczasem jest wielu Ukraińców, którzy nie przełknęliby potrawy o tej nazwie...

Wareniki nie są potrawą ukraińską, polską ani rosyjską. Według naszej wiedzy zostały wynalezione gdzieś w Turcji. Ludy słowiańskie generalnie lubią zawijać różne rzeczy w ciasto. Poza tym słowo „ruski” nie pochodzi od „Rosji”, ale od „Rusi”.

Musimy zaakceptować fakt, że polskie pierogi są bardziej popularne na świecie niż wareniki. Nie ma co z tym walczyć. Musimy zwrócić się ku naszej tradycji pierogów. Ukraińcy jedli je z wiśniami, makiem i twarogiem. Takich pierogów nie ma nigdzie indziej

Polska ma też barszcz, ale on nie ma nic wspólnego z barszczem ukraińskim. To są zupełnie inne potrawy i tradycje: barszcz ukraiński jest gęsty, prawie każda gospodyni ma swój przepis, mamy kult tej potrawy, ciągle ją udoskonalamy, to część naszej tożsamości kulturowej. Natomiast polski barszcz to w zasadzie rosół i jest podawany głównie jako świąteczne danie raz w roku.

Na swojej stronie na Facebooku napisałeś: „Żytomierszczyzna to kraina ludzi, lasów, grzybów i oczywiście kałatusza”. Czy możesz sporządzić listę ukraińskich potraw?

To właśnie wtedy, gdy byłem w obwodzie żytomierskim, miałem fantazję o stworzeniu mapy ukraińskich potraw. Na przykład region Żytomierza jest ojczyzną dań ziemniaczanych, mają nawet kiełbasę z ziemniakami. Stworzenie mapy potraw jest bardzo interesujące. Myślę, że zajmie jakieś półtora roku badań.

Jaką rolę odgrywa kultura kulinarna w odbudowie Ukrainy?

Jedzenie jest częścią kultury. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby na naszych stołach było nie tylko radzieckie i zagraniczne jedzenie, ale także potrawy ukraińskie.

Jedzenie nigdy nie jest na pierwszym miejscu, dopóki nie zostanie ci odebrane

Przypomnijmy sobie pierwszy tydzień inwazji. Ludzie w Ukrainie wykupywali żywność, robili zapasy, bo nie wiedzieli, co będzie dostępne następnego dnia.

Jak ukraińska kuchnia może stać się narzędziem dyplomacji kulturalnej?

Ona już jest takim narzędziem. Odkąd barszcz został wpisany na listę UNESCO, wszystko się zintensyfikowało. Teraz każdy na poziomie oficjalnym może powiedzieć, że barszcz jest głównym daniem ukraińskim, i jeszcze bardziej go promować.

Michael Douglas w restauracji Jewhena w Kijowie, 2024 r.

Potrzebujemy ukraińskiego jedzenia na imprezach w naszych ambasadach w każdym kraju. I potrzebujemy, by ludzie, którzy opuścili Ukrainę, promowali ukraińską kulturę, gdziekolwiek się znajdą.

Jakie jest Twoje ulubione danie?

Mam układ z barszczem. Mogę mówić tylko o nim – i o niczym innym.

Zdjęcia: klopotenko.com, @klopotenko

20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Ksenia Minczuk

Pięć lat temu muzyk Marian Pyrih (prawdziwe nazwisko Pyrożok) zainicjował we Lwowie projekt Pyrіh i Batih, który powstał, by „zdmuchnąć sowiecki kurz z ukraińskich poetów XX wieku w czasie rosyjskiej okupacji”. Podczas wojny Pyrіg i Batih przekształcił się z niszowej lwowskiej grupy w zespół popularny w całym kraju. Bo Ukraińcom, spragnionym wartościowej rodzimej poezji i muzyki - dawał jedno i drugie. Odkrył mało znane utwory ukraińskich poetów, którzy cierpieli pod sowieckimi rządami w latach 1918-1986, i opatrzył je wysokiej jakości muzyką akademicką. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców poznało Pawło Tychyna jako autora tekstów właśnie dzięki sekstetowi Pyrih i Batih. A jego program pt. „Zabity przez kacapa” gromadzi teraz pełne sale w całym kraju. Dochód z niego przeznaczony jest na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.  

Marian Pyrih urodził się i wychował we Lwowie - i tutaj stał się sławny. Jednak kilka miesięcy temu postanowił przenieść się do Charkowa

Zespół "Pyrіh i Batih", foto: Ołeksandr Mały

Teraz jestem mieszkańcem Charkowa

Ksenia Minczuk: Dlaczego przeprowadziłeś się ze Lwowa do Charkowa, gdzie wojna jest odczuwalna każdego dnia?

Marian Pyrih:- Zakochiwałem się w Charkowie stopniowo. I w końcu zakochałem się bez reszty. 25 grudnia 2024 roku, w Boże Narodzenie, wsiadłem do pociągu - i od 26 grudnia jestem tutaj. Ta decyzja jest częściowo spowodowana pracą. Tutaj narodził się nowy projekt. Więc tak, jestem teraz mieszkańcem Charkowa.

Mieszkam w tym mieście od kilku lat. Dużo o nim mówiłem przed przeprowadzką, chciałem je poznać. Niektórzy ludzie potrafią zwiedzać na odległość, ale ja chcę tu być.

Teraz Charków przeżywa swego rodzaju rozkwit. Przypomina Charków z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy ludzie z zachodniej Ukrainy przeprowadzali się tutaj, by płynnie mówić po ukraińsku. Tak, do Charkowa! Nieważne, jak paradoksalnie może to brzmieć. Zachodnia Ukraina była wtedy pod polską okupacją, a w Charkowie wszystko było luksusowe - aż do okrutnych lat trzydziestych. Naprawdę nie chciałbym, aby lata trzydzieste, które już się wydarzyły w naszej historii, powtórzyły się teraz tutaj.

Dlatego jestem w Charkowie: by obserwować i angażować się w zmiany, które teraz zachodzą. One są fundamentalne i niezbędne dla naszego kraju.

Czym różni się życie w Charkowie od życia we Lwowie?

Z moich obserwacji wynika, że w Charkowie wszystkie procesy zachodzą szybciej. Podoba mi się ten rytm, prawdopodobnie dlatego czuję się tu komfortowo. Charków jest blisko linii frontu, więc doceniasz każdy kolejny dzień życia tutaj. Trzeba robić wiele rzeczy na czas, bo jutra może nie być. We Lwowie czujesz się bezpieczniej. Tam jest nieco inne podejście do wydarzeń, w których bierzemy udział. Nie chcę nikogo urazić, mówiąc, że Lwów jest mniej zaangażowany w wojnę niż Charków. To po prostu inne podejście do życia. Ludzie żyjący na stepach mają inne podejście do życia niż ci, którzy żyją w górach.

Charków ma bardzo pozytywny wpływ na mnie i moją pracę. Czuje to nawet moje ciało. Kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, na Wielkanoc 2023 roku, zostaliśmy zaproszeni do gry w wiosce Staryj Sałtiw. To było rankiem. Zawsze porównuję tutejsze poranne występy do tych we Lwowie, bo tam jest trochę wilgotno, powietrze jest gęstsze, więc trudniej mi śpiewać.

Tutaj jest inaczej, piosenka sama wypływa z moich ust. Niebo jest tu wyżej. Dobrze tu śpiewać
Koncert charytatywny. Fото: Herman Krieger

Jak dotąd, Charkowszczyzna jest moim ulubionym regionem do śpiewania, gęstość powietrza jest tu idealna. W tym powietrzu otwierasz się, twój głos po prostu wylewa się z ciebie, bez dodatkowego wysiłku.

W Charkowie czuję się jeszcze bezpieczniej, ponieważ czuję się połączony i zaangażowany. Tu jest dużo pracy. Jeździmy do opuszczonych miast i miasteczek, do wojska. Kiedy mieszkasz we Lwowie, coś takiego jest znacznie trudniejsze logistycznie.

Ogólnie nasz kraj jest duży i kolorowy. Ludzie na Zakarpaciu różnią się od ludzi ze Lwowa i ludzi z Huculszczyzny. Jesteśmy różni, mamy swoje dialekty, regionalne osobliwości, instrumenty muzyczne. Ale jednocześnie jesteśmy jedną rodziną, ludźmi jednego kraju. Chciałabym, żebyśmy wszyscy tak myśleli i cieszyli się naszą różnorodnością.

Jesteś naszą najlepszą nianią

Dołączyłeś do zespołu Pyrih i Batih w latach 2019-2020. Jak zmieniła się Twoja publiczność podczas wojny?

Stała się znacznie większa. W pierwszych miesiącach inwazji w ogóle nie było czasu na muzykę. Ktoś napisał, że muszę pracować z dziećmi, więc zacząłem z nimi pracować. Współpracowałem z Caritas, gdzie spędzałem czas z dziećmi integracyjnymi, a także z dziećmi z Irpienia, Buczy, Zaporoża, Kramatorska i Horliwki. Kiedyś powiedziały: „Jesteś naszą najlepszą nianią”. Ciekawie było je obserwować, przyglądać się, jak się uczą się ukraińskiego, jak się zachowują. Pomyślałem, że gdyby nie wojna, te dzieci nigdy by się nie spotkały. A teraz widzę dzieci z prawie całej Ukrainy w jednym pokoju. To dzieci przywróciły mnie muzyce - bo zawsze coś śpiewały.

Zdałem sobie sprawę, że chcę wrócić. Przypomniałem sobie słowa Antonycza [Bohdan Ihor Antonycz, pochodzący z Łemkowszczyzny XX-wieczny poeta ukraiński - red.]: „Dla mnie dzień bez pieśni jest jak grób, który zamknęła śmierć”.

Śpiew jest tym, co trzyma mnie w tym życiu, leczy mnie.

Pomyślałem, że skoro piosenka tak dobrze działa na mnie, to może uzdrowi też kogoś innego. Oprócz uzdrawiania, dodałem narrację o ukraińskości. To był mój cel: popularyzacja ukraińskiej poezji. Tak powoli dotarłem do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

Kiedy poczułeś, że jesteś popularny?

Zdałem sobie sprawę, że o wiele więcej ludzi zaczęło nas słuchać po „Szumi gaj”. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność. Mogę przekazać narrację, którą chcę, większej liczbie ludzi. To miłe, kiedy po koncercie w Zaporożu dzieci podchodzą do mnie i mówią, że uczą się ukraińskiego z naszych piosenek i lubią poezję. Myślisz sobie: „O, świetnie!:

Delikatna i czuła ukrainizacja

Czujesz, że Twoja praca zmienia ludzi i ich poglądy?

Nie tylko czuję, ludzie mówią mi o tym wprost: „Bardzo dziękuję za wrażliwość w tej kwestii. Każdy twój występ to mały wykład edukacyjny”.

Poprzez moją pracę przeprowadzam delikatną i czułą ukrainizację. Zaczęliśmy to robić z GICZ Orkiestrą w 2011 roku. I tak, zawsze staram się być delikatny i nikogo nie urazić. Chociaż sami nazywamy naszą praktykę „muzycznym klapsem”. Stąd „bicz” (batih) w nazwie zespołu - bo każda z naszych piosenek jest blizną po ranach zadanych kiedyś naszej ziemi. A jeśli zaczyna się goić, przypominamy, nie pozwalamy zapomnieć.

Dzielę się z publicznością tym, że na przykład pewne rzeczy odkryłem dla siebie dopiero po 24 lutego 2022 roku (na przykład w poezji). Dzielę się tym, abyśmy wszyscy nie czuli się zawstydzeni, że czegoś nie wiedzieliśmy. Teraz musimy się uczyć. Nie wstydź się surżyka [surżyk to odmiana ukraińskiego cechująca się wpływami jęz. rosyjskiego - red.].

Moim zadaniem jest rozkochać ludzi w języku ukraińskim i Ukrainie w ogóle.

Chcę, żebyśmy pielęgnowali ukraińskość i nie wstydzili się jej, ale cieszyli się nią. Moim nieskromnym zdaniem udaje mi się sprawić, że ludzie zakochują się w ukraińskim. Czerpię z tego satysfakcję - chociaż miałem przekonanie, że będę pracował, nawet jeśli nie zobaczę rezultatu.

Ale rezultat jest - z każdego wyjazdu i każdego występu. Porozumiewamy się z ludźmi, przytulamy się. Opowiadają nam swoje historie, na przykład o tym, jak żyli pod okupacją.Jacy ci ludzie są odważni! Potrafią powiedzieć okupantowi prosto w oczy, co o nim myślą. Jedna z kobiet powiedziała mi o swoim mężu: „Nie wiem, jakim cudem nie został zastrzelony, jakim cudem jeszcze żyje”. A on na to: „Dlaczego, przecież byłem w swoim domu. Czy ja muszę się kłaniać okupantowi?”.

Wtedy myślisz: „Wow! O jakich obawach możesz mówić, gdy obok ciebie siedzi osoba, która dyskutowała z wrogiem twarzą w twarz?”Nasi ludzie inspirują mnie, czuję nowy wigor. Może to zabrzmieć nieco samolubnie, ale ja zyskuję coś od ludzi, a oni zyskują coś ode mnie.

«Культура — це живий організм, який постійно еволюціонує. Ми культурно еволюціонували навіть за ці 3 роки дуже сильно. Але боротьба триває. І не тільки у нас»

Wszystko zaczęło się od Tyczyny

Gdy zacząłeś robić to, co robisz teraz, jaki był Twój cel, oprócz tej łagodnej ukrainizacji? Na przykład przedstawić Tyczynę jak największej liczbie osób? Coś w tym stylu?

Dobrze, że wspomniałaś o Tyczynie [Pawło Tyczyna to jeden z najwybitniejszych ukraińskich poetów XX w. - red.]. Bo tak naprawdę wszystko zaczęło się od niego. Wtedy z GICZ Orkiestrą nazywaliśmy to „deklaracją niesłusznie zapomnianych poetów”.

Pracowaliśmy muzycznie zarówno nad Tyczyną, jak nad Sosiurą [Pawło Sosiura, kolejny wybitny ukraiński poeta XX w. - red.], ofiarami sowieckiego terroru, świetnymi autorami, którzy zostali okaleczeni przez system. Potem odszedłem z grupy i postanowiłem zmienić kierunek muzyczny na studia akademickie. Nazwałem to „wielką ucieczką od rock and rolla”. Kiedy w 2016 roku nagrywałem album Tyczyny, zdałem sobie sprawę, że nie chcę być w show-biznesie. Postanowiłem, że to nie będzie komercyjne. Nagrałem ten album na własny koszt i wrzuciłem go na platformy internetowe do darmowego odsłuchu.

Pomyślałem sobie: "Tyczyna napisał tę poezję 100 lat temu, a ja ją teraz śpiewam. Może za 100 lat ktoś posłucha mojej płyty, zainteresuje się i będzie kontynuował to dzieło?" Nie myślałem wtedy o popularności. Byłem po prostu ciekawy.

Kto jest Twoim ulubionym poetą?

Tyczyna. To on otworzył mi drogę. Pozostaje moim głównym źródłem, inspiracją i nauczycielem. Znam jego poezję od ponad 30 lat.

Co 2-3 lata odkrywam jego twórczość w inny sposób.Nawiasem mówiąc, teraz jestem też pod wrażeniem Wasyla Stusa. Zacząłem czytać tego poetę od esejów, a potem przeszedłem do poezji. Kiedyś było to dla mnie trudne i smutne, ale kiedy zanurzyłem się głębiej w historię jego życia, zrozumiałem, dlaczego. Jego poezja jest smutna, prawdziwa, ale bardzo duchowa, zwłaszcza teksty obozowe. Są jak modlitwy, amulety. Kiedy je czytasz, zaczynają na ciebie działać. Stus jest trudny do opracowania muzycznego. To monologowa modlitwa. Fascynujące z punktu widzenia ambicji kompozytora.Pamiętam, że w 1993 roku po raz pierwszy usłyszałem na żywo zespoły Placz Jeremii [Lament Jeremiasza] i Mertwij Piweń [Martwy Kogut]. Śpiewały poezję Jurija Andruchowycza i Wiktora Neboraka [poeci ukraińscy - red.] po ukraińsku. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.

Rosyjski był wtedy popularny wszędzie - nie tylko we wschodniej Ukrainie, ale także na zachodzie. „Jeśli chcesz być cool, mów po rosyjsku” - mówiło się.

Pochodzę z ukraińskojęzycznej rodziny, ale mówiłem też po rosyjsku - przyznaję, że nawet śpiewałem po rosyjsku. Aż do 2004 roku. Po pomarańczowej rewolucji moje poglądy zaczęły się zmieniać, choć małymi kroczkami.Każdy kraj ma swój język. I własne granice. Granica regionu kończy się tam, gdzie kończy się język używany w tym regionie

Kadr z teledysku

Po inwazji głęboko zanurzyłem się w poezji. Postanowiłem przypominać nie tylko o poetach zakazanych, ale także o tych, którzy zostali zabici.

Istnieje opinia, że jeśli zdekomunizujemy wszystko, to zostaniemy przez literaturę osieroceni. Bo postacie naszej kultury były w większości komunistami, zwłaszcza jeśli spojrzeć na Charków. Ale bycie komunistą nie oznacza bycia przeciwko Ukrainie. Oni wszyscy pisali po ukraińsku i starali się popularyzować Ukrainę, a nie ZSRR. Byli po prostu jej częścią, byli kosmopolitami. Teraz widzimy konsekwencje istnienia Związku Radzieckiego, ale wtedy wszystko dopiero się zaczynało, była inna optyka. Dla wszystkich to byli ludzie, którzy zabili imperium. Teraz musimy zrozumieć, że jesteśmy zaangażowani w dekolonizację, deimperializację.

Sowieckie niszczenie Ukraińców trwa do dziś. Ta ciągłość się nie przerwała - tylko intensywność i podejście do niszczenia czasami się zmieniały.

Metody się zmieniły, ale drapieżność Rosji wobec nas nie. Nic dziwnego, że Ukraińcy mają pewien wewnętrzny dysonans mentalny wynikający z poczucia niższości. „Mały brat”, "mała Rosja" - wszystkie te rzeczy były narzucane przez lata. Musimy uświadomić to sobie siebie duchowo i mentalnie, fizycznie i geograficznie, by pozbyć się tej niższości. Musimy zrozumieć, jak bardzo się od Rosjan różnimy. Mamy wiele wartościowego materiału w poezji i muzyce. Chciałbym, żeby ludzie zdali sobie z tego sprawę. I warto to zrobić teraz. Jest tyle nazwisk, że czasem myślę: „Kiedy one się skończą?”.

Moje życie nie wystarczy, żeby je wszystkie poznać.

Tylko kultura może zmienić Ukraińców

Sam zrobiłeś swój smyczek. Nie znam innych muzyków w Ukrainie, którzy graliby na gitarze w ten sposób. Do czego on służy.

To są bambusowe pałeczki. Chciałem zagrać coś nowego. Muzyka, która do mnie przychodziła, wymagała jakiegoś rodzaju smyczkowego dźwięku. Skrzypce to skomplikowany instrument, który wymaga lat nauki. Próbowałem grać na wiolonczeli - to było interesujące, ale wymagało długiej nauki. Potem pomyślałem, że mogę uderzać w gitarę czymkolwiek, co mam pod ręką: puszkami, rzutkami itp.

Metodą prób i błędów doszedłem do bambusowych pałeczek. Próbowałem też różnych strun. Moja metoda nie działa na drogich strunach, bo one mają specjalne uzwojenie, dzięki któremu palce się nie pocą. A moje kijki po prostu się po strunach ślizgają. Moja metoda działa najlepiej na zwykłych, metalowych strunach. Ale nie wypróbowałem jeszcze wszystkich, proces trwa. To mój osobisty wynalazek.

Podróżowanie po Ukrainie musi poszerzać horyzonty...

Robię notatki przed koncertami w różnych miastach, przygotowuję się. Kiedy jedziemy do nieokupowanego miasta, czytam o nim, studiuję jego historię. I okazuje się, że gdybyśmy nie pojechali do tego miasta z koncertem, nie dowiedziałbym się o nim niczego nowego. W ten sposób ciągle się czegoś uczymy, wzbogacamy się, poszerzamy słownictwo i pielęgnujemy w sobie Ukraińców.

Nasz słownictwo jest stale aktualizowane. Jakie słowa z charkowszczyzny Cię zaskoczyły?

Wiem na przykład, że jeśli powiesz słowo „trempel” [wieszak na ubrania - red.], wszyscy od razu zrozumieją, że jesteś z Charkowa.

Jak kultura może zmienić Ukraińców i Ukrainę?

Tylko kultura może ich zmienić. Kultura powinna być wszechogarniająca. Ja na przykład zajmuję się niszową działalnością poetycką. Ale jest też teatr, kino, sztuka wizualna, sport itp.

Wszystko to jest kulturą. Tylko ona może całkowicie zmienić Ukrainę.

O czym marzysz?

Marzę o zwycięstwie. Chciałbym je zobaczyć za mojego życia. Marzę o utopijnym kraju. Już zdałem sobie sprawę, że go nie zobaczę, ale chcę, żeby zobaczyły go dzieci. One są naszą przyszłością. Nie możemy ich stracić. I marzę, że zobaczą nasz wolny, stabilny kulturowo kraj. Kraj, w którym Rosja nie jest już częścią twojej kultury, w którym nie pracujesz już z jej narracjami. I w którym dobrze wiesz: to jest ukraińskie, jestem z tego dumny i kocham to.

20
хв

Marian Pyrih: - Każda nasza pieśń jest blizną po ranach zadanych naszej ziemi

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Ексклюзив
20
хв

Wyobraź sobie, że Ukraina jest potężnym krajem

Ексклюзив
20
хв

Ołena Czerninka: Pisanie tej książki ratowało mnie i zabijało równocześnie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress