Exclusive
20
min

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Jesteśmy szczęśliwi, bo żyjemy. Dostałam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku w pobliżu Charkowa - mówi ukraińska pisarka

Oksana Gonczaruk

Julia Iliucha, zdobywczyni nagrody BBC Book of the Year. w 2024 roku. Archiwum Prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W grudniu 2024 roku ukraińska pisarka Julia Iliucha zdobyła prestiżową nagrodę literacką BBC Book of the Year. Jej zbiór opowiadań „Moje kobiety” zawiera 40 kobiecych monologów i głosów wojny. 40 obrazów, które zostaną zapamiętane na zawsze.

Krytyk literacki Wira Ahejewa zauważyła, że w literaturze ukraińskiej nigdy nie było takiego kobiecego spojrzenia na wojnę, jak w książce „Moje kobiety”. Julia Iliucha jest już porównywana do Wasyla Stefanyka i Ericha Marii Remarque'a. A ona sama mówi:

– Napisałam tę książkę jako mieszkanka zbombardowanego miasta, jako kobieta czekająca na powrót męża z wojny, jako matka, jako wolontariuszka. Chciałam pokazać kobiety z różnych perspektyw. I wszystkie moje kobiety są bezimienne, są zbiorowymi obrazami ukraińskich kobiet, które musiały żyć podczas wojny.

Według Hanny Leliw, tłumaczki „Moich kobiet” na język angielski, ten zbiór opowiadań „wzmocni głosy ukraińskich kobiet i pozwoli znaleźć odpowiedni język, by mówić o tym, co niewypowiedziane”. I rzeczywiście, dzięki tej książce głosy ukraińskich kobiet rozchodzą się po całym świecie. Zbiór został już przetłumaczony na cztery języki i opublikowany w pięciu krajach, wkrótce pojawi się w Szwecji. To dyplomacja kulturalna w najczystszej postaci.

W wywiadzie dla Sestr Julia Iliucha opowiada o swoich doświadczeniach wojennych w Charkowie, czerwonej szmince jako symbolu kobiecej niezłomności i literaturze jako psychoterapii.

Podczas jednego ze spotkań autorskich w Niemczech. Zdjęcie: Helene Thuemmel

Byłam w odrętwieniu, słowa zniknęły

Oksana Honczaruk: Tamara Horicha Zernia, Pani znana koleżanka, zauważa w przedmowie do „Moich kobiet”, że dyskusje o tym, jak pisać o wojnie, wciąż trwają. Jak odnalazła Pani własną metodę opowiadania historii? Dlaczego jest ona tak atrakcyjna zarówno dla zwykłych czytelników, jak dla krytyków?

Julia Iliucha: Cóż, nie powiedziałabym, że wszyscy są przychylni, bo po moim zwycięstwie wylało się też dużo gówna. Ale mam nadzieję, że książka jeszcze się przyjmie – chociaż nie mnie to oceniać.

Nie planowałam tej książki. Po prostu pewnego wieczoru przyszła do mnie pierwsza historia, którą opublikowałam na Facebooku z hasztagiem: „moje kobiety”, a potem kontynuowałam pisanie. Dopiero kiedy tłumaczka Hanna Leliw zaproponowała, że przełoży moje teksty na angielski, a potem Marina Sorina – że przetłumaczy he na włoski, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że inni mogą być tym zainteresowani. I że warto by zrobić z tych historii książkę.

Tworzy ją 40 chwytających za serce historii, w większości tragicznych, czasem optymistycznych, a czasem ironicznych. I wszystkie są w Pani. Jak Pani z nimi żyje?

Po 24 lutego przez kilka miesięcy nie mogłam napisać nic. Tuż przed wojną zaczęłam powieść, napisałam około jednej trzeciej, a teraz nawet nie wiem, gdzie jest ten rękopis. Nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia.

24 lutego opuściłam Charków z moim synem Iwanem i kotem. Potem wróciłam do miasta na własną rękę i przez całą wiosnę byłam wolontariuszką. Przed wielką wojną przygotowywałyśmy taktyczne zestawy pierwszej pomocy dla ATO [żołnierzy uczestniczących w operacji antyterrorystycznej przeciw prorosyjskim separatystom z obwodu Ługańskiego i donieckiego – red.], więc znów zaczęłam się tym zajmować – otrzymywałyśmy wiele próśb. Ale pisać nie mogłam, byłam w otępieniu, wszystkie słowa zniknęły. Jedyne, co mogłam pisać, to apele na Facebooku, by zebrać pieniądze na coś przydatnego dla żołnierzy, którzy bronili Charkowa. Mogłam też robić zdjęcia flagi, jak powiewa na najwyższym maszcie w Ukrainie. A w kwietniu napisałam wiersz. Zbiór wierszy udało mi się jednak skończyć dopiero wtedy, gdy zostałam zaproszona na rezydencję literacką do Austrii.

„Moje kobiety” zostały już wydane w 5 krajach. W kolejce jest jeszcze kilka tłumaczeń

Chodzi mi o to, że zarówno wiersze, jak opowiadania w „Moich kobietach” są w pewnym sensie moją psychoterapią, wypisywaniem się z osobistej traumy. Nie mogłam się powstrzymać od napisania tych historii, ponieważ były we mnie. A kiedy zaczęłam publikować je na Facebooku i otrzymałam wiele komentarzy od kobiet, zdałam sobie sprawę, że to może być psychoterapia nie tylko dla mnie.

Czy wśród tych 40 opowiadań któraś historia jest o Pani? Mogę przypuszczać, że to „Kobieta, która czekała na zwycięstwo”...

Ta historia jest o wielu kobietach. I jest kilka historii o mnie, z których najbardziej oczywista to ta „O kobiecie, która opuściła miasto w lutowy poranek z synem i kotem oraz dwiema parami majtek w plecaku”.

Na jak długo opuściła Pani wtedy Charków? Dokąd się Pani udała?

Mieszkaliśmy w północnej Sałtiwce [osiedle w Charkowie – red.] i kiedy usłyszeliśmy eksplozje, mąż powiedział mi, żebym spakowała swoje rzeczy i pojechała z naszym 9-letnim synem do moich rodziców, którzy mieszkają w obwodzie charkowskim. Mąż został, bo miał wstąpić do wojska. Służył przez rok i zwolnili go po tym jak został ranny.

Szybko spakowałam dwa plecaki, do jednego z nich syn włożył swój zestaw Lego, a w moim z rzeczy osobistych zmieściły się tylko dwie pary majtek. Wieźliśmy też kota, po drodze wzięliśmy jeszcze drugiego – od kolegi męża, który był sanitariuszem w rezerwie i też jechał na wojnę.

Gdy wyjechaliśmy z miasta, w pewnej chwili w odległości około 30 metrów zobaczyliśmy rosyjską kolumnę czołgów, jadącą w kierunku obwodnicy. Później dowiedzieliśmy się, że ostrzelali kilka samochodów.

W Charkowie na Sałtiwce, 2022 rok. Archiwum Prywatne

Wróciłam do Charkowa 9 marca. Dlaczego pamiętam ten dzień? Bo zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej niedaleko miasta i piłam kawę obok furgonetki, przy której stał dziwny mężczyzna. Nagle otworzył drzwi tej furgonetki, wyjął ogromny bukiet tulipanów i mi go dał. To właśnie wtedy, 8 i 9 marca 2022 roku, wszystkie kobiety w Charkowie dostawały kwiaty na ulicach. Nigdy nie zapomnę tego dnia.

Gdzie jest teraz Pani syn?

Przebywamy na rezydencji literackiej w Austrii, Iwan chodzi do lokalnej szkoły. Ma już 12 lat i podróżuje ze mną prawie wszędzie, no, może z wyjątkiem Ameryki i Szwecji, bo moje występy tam były pierwszego dnia szkoły, a tego nie mógł przegapić.

Nigdy tak nie płakałam

Jak teraz postrzega Pani swój rodzinny Charków. Dlaczego temu miastu i jego mieszkańcom udaje się dokonywać rzeczy niemożliwych?

W mojej pamięci Charków to wiosna 2022 roku. Prawdopodobnie przez całe życie nie przemieszczałam się po mieście tyle co wtedy. Wraz z przyjacielem poruszaliśmy się tylko samochodem, bo transport publiczny nie działał, a miasto było zupełnie puste, prawie wszystko było wtedy zamknięte. Do supermarketu w Charkowie dotarłam dopiero w maju 2022 roku. Wędrowaliśmy między kilkoma działającymi aptekami i szukaliśmy leków. W tamtych czasach kupowaliśmy nawet bandaże na sztuki, co teraz trudno sobie wyobrazić. Na samym początku była katastrofa z lekami, ale później przyjaciele zaczęli przysyłać pomoc humanitarną z zagranicy.

Bardzo bałam się wrócić do Charkowa po dwóch tygodniach nieobecności. Myślałam, że miasto jest zniszczone, i jak tylko wjechałam do Chołodnej Hory [jedna z początkowych stacji metra – red.], zaczęłam płakać. Ale okazało się, że miasto stoi, broni się i jak napisał Serhij Żadan: „nasze flagi powiewają nad miastem”.

W książce „Nebołowy”, która ukazała się w 2016 roku, przeczytałam Pani pierwsze opowiadanie o kobiecie na wojnie. Zaczęła Pani tworzyć ten cykl osiem lat temu.

To ciekawe, że w tamtym czasie pisałam o kobiecie, która była aktorką i poszła na wojnę, a potem, na prezentacji „Nebołowy”, spotkałam prawdziwą kobietę, aktorkę z Charkowa, która poszła na wojnę i nadal walczy.

Proza „Nebołowy” nie była tak krótka, jak „Moje kobiety”. To było raczej to, co po angielsku nazywa się flash fiction [mikroproza, bardzo krótkie opowiadania – aut.]. Wolę krótką fikcję od dłuższych form, ona bardziej mi odpowiada.

Siła czerwonej szminki

Napisała Pani piękne opowiadanie „Kobieta, która pomalowała usta”. Dlaczego czerwona szminka u ukraińskich kobiet tak bardzo przeraża społeczeństwo? Dlaczego tatuaże czy kolorowe włosy żołnierek są chętniej akceptowane niż czerwone usta uchodźczyń i wdów?

Czerwona szminka nie pasuje do społecznych norm żałoby. Moja historia opowiada o kobiecie przeżywającej żałobę z powodu zaginięcia męża na wojnie. Ta szminka stała się jej sposobem na ochronę, rodzajem maski, którą nałożyła, by przetrwać. Podczas II wojny światowej czerwona szminka była dla europejskich kobiet symbolem odporności i oporu. W przypadku wielu ukraińskich kobiet dzisiaj jest tak samo.

Inna krótka historia mówi o tym, że większość ukraińskich kobiet zawsze marzyła o podróżach do innych krajów. Teraz mają te podróże, ale jest tak, jakby ich tam, w tych zagranicznych miastach, nie było. Ciało tam jest, ale dusza pozostaje w Ukrainie.

Podczas moich spotkaniach za granicą zawsze mówię, że nigdy w życiu nie chciałabym napisać tej książki i nie chciałabym mieć tych odczytów w różnych krajach. Chętnie zamieniłbym to wszystko na normalne, nudne życie bez podróży – ale i bez wojny. Tak, przed wielką wojną marzyłam o podróżach, a teraz moje marzenie się spełniło, tyle że w przewrotny sposób.

Mam też opowiadanie o kobiecie z walizką, która wyjeżdża z miasta. Kiedy je pisałam, myślałam o sytuacji na dworcu kolejowym w Charkowie na początku marca, gdzie było morze ludzi, a oni za wszelką cenę próbowali dostać się do pociągów ewakuacyjnych.

Moja bohaterka wskakuje na stopień pociągu, lecz nie potrafi zabrać ze sobą ciężkiej walizki. W pewnym momencie po prostu otwiera dłoń i puszcza tę walizkę, a wraz z nią całe swoje życie. I rusza w nieznane bez niczego

Jak będzie wyglądało jej przyszłe życie? Czy będzie marzyła o powrocie do domu z Europy? To kolejne pytania.

Siła czerwonej szminki. Zdjęcie: Fundacja Jana Michalskiego, Tonatiuh Ambrosetti

Nie chcę być kimś „komfortowym” dla każdego

„Moje kobiety” zostały już opublikowane we Włoszech, Słowacji, Austrii i Stanach Zjednoczonych. W lutym roku ukaże się we Francji i Szwecji. Na ile obcokrajowcy rozumieją flash fiction. Potrafią odczytywać ukryte w tej prozie znaki?

Na okładce książki, która ukaże się w Szwecji, znajdzie się wspomniana przeze mnie różowa walizka.

Jestem głęboko przekonana, że dzisiaj głównym zadaniem ukraińskiej kultury – a literatury w szczególności – jest przypominanie światu o wojnie w Ukrainie każdym dziełem sztuki, każdym tłumaczeniem i każdym słowem

Dlatego ważne było dla mnie, by „Moje kobiety” zostały wydane w wersji dwujęzycznej, ukraińsko-angielskiej, w formie książki artystycznej, bo to dobry prezent dla obcokrajowca. Ta książka po raz kolejny przypomina nam, że wojna w Ukrainie trwa i to odwaga Ukraińców dała Europejczykom czas na przygotowanie się do większej wojny, która może pochłonąć całą Europę. Ludzie za granicą muszą zrozumieć, że jeśli Ukraina upadnie, wojna z pewnością rozprzestrzeni się dalej, a ich kraje też staną w płomieniach.

Większość Europejczyków, podobnie jak większość Ukraińców przed inwazją, naiwnie wierzy, że ich to nie dotknie, że nic się nie stanie. Dlatego na wszystkich moich spotkaniach wzywam obcokrajowców, by nie powtarzali naszych błędów.

Na prezentacji książki w Nowym Jorku, 2024 r. Archiwum prywatne

Dotarły już do Pani jakieś opinie na temat tej książki od zagranicznych czytelników?

Miałam cztery spotkania w Ameryce i wiele osób podchodziło do mnie, wyrażały poparcie dla Ukrainy i mówiły mi, że są pod wrażeniem historii tych bezimiennych kobiet (żadna z nich nie ma imienia). A kiedy miałam odczyt w Sztokholmie, byłam zdumiona liczbą Szwedów, którzy przyszli z ukraińskimi symbolami. Ciekawe było to, że książka nie została jeszcze w Szwecji wydana, ale niektóre z moich historii zostały już przetłumaczone na szwedzki i opublikowane w znanym lokalnym magazynie literackim. I ludzie prosili mnie o podpisywanie egzemplarzy tego magazynu, zwracając się też do mnie po ukraińsku. Szwedzi nauczyli się tych kilku potrzebnych do tego ukraińskich słów, co odczytałam jako potężny, a jednocześnie ujmujący wyraz szacunku. Byłam pod wrażeniem.

Na takich spotkaniach zawsze podkreślam, że jestem z Charkowa, opowiadam o tym, jak zmieniło się nasze życie od początku wielkiej wojny, i staram się pamiętać o tych pisarzach – mężczyznach i kobietach – którzy są teraz na froncie. I o tych, którzy zginęli. To jest to, co moim zdaniem najbardziej uderza zagraniczną publiczność: że ludzie, którzy pisali prozę i poezję, byli zmuszeni chwycić za broń i bronić swojego kraju.

W tym momencie wojna pojawia się przed nimi z twarzą konkretnej osoby. Szczególnie często opowiadam im o Maksymie Krywcowie, poecie, który zmarł kilka tygodni po opublikowaniu swojej pierwszej książki

Czy książka ukaże się w Polsce – po polsku?

Mam nadzieję, ale nie znalazłam jeszcze w Polsce wydawcy. Wciąż nad tym pracuję.

Jak różni się odbiór Pani książki za granicą i w Ukrainie?

Wszystkie kobiety, które się w niej pojawiają, uczyniłam bezimiennymi, by, czytając tę, książkę nie tylko Ukraińcy, ale także obcokrajowcy mogli wyobrazić sobie siebie w butach moich bohaterek

W języku angielskim istnieje wyrażenie „in (someone's) shoes”, co w przypadku mojej książki oznacza, że każdy może wyobrazić sobie siebie „w butach” tych kobiet. Moje bezimienne bohaterki są uniwersalne. Jak mądrze powiedziała Wira Agejewa, one są archetypowymi obrazami kobiet w czasie wojny. Chciałam pokazać, że to nie jedna konkretna kobieta żyje tą historią, ale że jest to historia wielu, wielu kobiet w Ukrainie.

Julia na wieść o otrzymaniu nagrody BBC Book of the Year. Zdjęcie: BBC

Co oprócz rozgłosu daje Pani nagroda BBC jako pisarce?

Cóż, pozwala ci dodać naklejkę „BBC Book of the Year” do wszystkich egzemplarzy twojej książki. Jest to również nagroda pieniężna [1000 funtów – red.], która się bardzo przyda, bo zamierzam ją wykorzystać na zakup pick-upa dla 151. brygady, która jest teraz w bardzo gorącym miejscu. Na razie pozwoliłam sobie na wycofanie się z wolontariatu, ale jeśli jestem proszona o pomoc, zawsze korzystam z moich kontaktów. Na przykład moi polscy przyjaciele pomogli mi kupić bardzo drogie urządzenie do walki elektronicznej dla 151. brygady. Teraz mamy sytuację z pick-upem, na którego oszczędzaliśmy przez ponad dwa miesiące.

Jak zmieniła Panią ta wojna?

Stałam się bardzo twardą osobą, która nie chce być kimś „komfortowym” dla każdego, kimś, kto nie będzie cierpieć, jeśli komuś się nie spodoba. Przez te trzy lata nauczyłam się bronić siebie i swoich granic. Wielka wojna nauczyła mnie nie robić zamaszystych planów, bo zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu w świecie, w którym wszystko może się zmienić w ciągu kilku minut.

Nauczyłam się żyć dniem i cieszyć chwilą, bo jak mawia mój mąż: „Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, ponieważ żyjemy”. Niedawno zdobyłam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku pod Charkowem...
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Żanna Kadyrowa: „Rośliny, które znalazłam na terenach przyfrontowych, podobnie jak ukraińscy uchodźcy, podróżują teraz po świecie i dzielą się doświadczeniem”

Ексклюзив
20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress