Exclusive
20
min

Natalia Sumska: Teatr to mój ogień i miecz

– W czasie wojny sztuka stała się dla Ukraińców prawdziwym wybawieniem – mówi legenda ukraińskiej sceny i kina

Oksana Szczyrba

Natalia Sumska podczas przedstawienia „Wizyta”. Kijów, 29 marca 2023 roku. Fot: Hennadii Minchenko/Ukrinform/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Jest kobiecą twarzą ukraińskiego teatru i kina. W czasach gdy niepodległość była największym ukraińskim marzeniem, w swoich rolach na dużym ekranie uosabiała siłę ducha, mądrość i seksualność ukraińskich kobiet, które sięgają aż do fundamentów historii narodowej – od hetmanatu po Ruś Kijowską. Historii, która dała Europie kilka królowych o ukraińskich korzeniach.

To właśnie ich wielkość prześwieca przez wszystkie role Natalii Sumskiej, od pierwszych wybitnych kreacji na dużym ekranie: Natalki w „Natalce Połtawce” (Ukrtelefilm, 1978), Chrystyny w „Dudarykach” i Marii w „Karmeluku” (Studia Filmowe im. O. Dowżenki Film Studio – 1980 i 1985).

We współczesnej Ukrainie Natalia Sumska jest główną aktorką Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki. Od kilku pokoleń Ukraińcy przychodzą oglądać ją w roli Kajdaszowej w „Rodzinie Kajdaszów” według powieści Iwana Neczuja-Łewyckiego. 372 przedstawienia tej sztuki są teatralnym rekordem Ukrainy.

Jest wyrafinowaną Claire ze sztuki „Wizyta” (według „Wizyty starszej pani” Friedricha Durrenmatta), kochającą i ekscentryczną wdową Hortensją z „Greka Zorby” (rola nagrodzona Pektorałem Kijowskim) i pełną energii piosenkarką Florence Foster Jenkins z „Niezrównanej” (współczesnego angielskiego dramaturga Petera Quiltera).

Podczas gdy wielu ukraińskich aktorów, także teatralnych, po wybuchu wojny znalazło pracę w Europie, Natalia Sumska pracuje w Kijowie, dając przykład odporności nie tylko na scenie, ale i w życiu.

Z legendą ukraińskiej sceny rozmawiamy o pracy w teatrze w czasie wojny.

Oksana Szczyrba: W czasie wojny ukraińska kultura rozkwitła. Jak Pani to wyjaśni? I jak to wygląda w kontekście Pani pracy?

Natalia Sumska: Wojna to straszna, krwawa scenografia naszego życia. Oczywiście, istnieje opresja wśród żołnierzy na froncie i wśród tych cywilów, którzy cierpią z powodu nalotów. Dlatego w czasie wojny sztuka staje się prawdziwym wybawieniem dla Ukraińców.

Jak napisała Łesia Ukrainka w jednym ze swoich wierszy:

Jeśli przyjdzie smutek... lepiej zaśpiewać głośną pieśń, nie smutną, taką, żeby nieszczęście się zaśmiało. Wtedy pewnie odpędzisz strasznego potwora i twoje serce znów będzie spokojne

Teatr to wyjątkowa rzecz! Jest straszna wojna, a ludzie chodzą do teatru w Dnieprze i w Odessie, nawet Charkowie i w Sumach, gdzie codziennie jest straszny ostrzał.

Ludzie łakną cudu, a ten cud daje im radość duchowej komunikacji w teatrze. Rozrywka w barach i restauracjach jest męcząca, wyczerpująca. Ale kiedy dotykamy sztuki wysokiej, doświadczamy wspaniałych emocji, a potem opowiadamy o tym innym.

Dlatego księgarnie, targi książki i teatry są zatłoczone. I niech tak będzie, dopóki stawiamy czoło wrogowi. Bo przetrwanie w tej wojnie jest bardzo ważne.

Jak wojna zmieniła rzeczywistość teatru i wpłynęła na Pani pracę?

Od jej pierwszych dni myślałam tylko o tym, jak uratować moje dzieci i najcenniejsze rzeczy. Dzięki Bogu, mimo rosyjskich pocisków wystrzeliwanych w kierunku stolicy, teatr przetrwał. Po kilku dniach wszyscy trochę doszliśmy do siebie i zaczęliśmy szukać pracy – chcieliśmy być użyteczni. Teatr im. Iwana Franki był pierwszym teatrem otwartym w Ukrainie w czasie wojny – otworzył swoje podwoje i zaczął organizować spektakle.

Na początku baliśmy się pracować w naszej okolicy [teatr sąsiaduje z dzielnicą rządową Kijowa – red.]. Potem zostaliśmy przyjęci przez naszych przyjaciół i sąsiadów, kolegów z Chreszczatyka, z Teatru Łesi Ukrainki, w którym graliśmy dwa razy w tygodniu. W pobliżu znajduje się bardzo wygodny schron – stacja metra „Teatralna”. W maju wróciliśmy do naszego macierzystego teatru.

Teraz, gdy w czasie przedstawienia zawyją syreny, widzowie schodzą do schronu w metrze, a potem wracają i mają nawet czas, żeby kupić gdzieś kwiaty. Zdarzyło się, że [z powodu zagrożenia ostrzałem – red.] administracja odwołała spektakl, ale widzowie i tak wrócili godzinę później, mówiąc: „Ale my przychodzimy zobaczyć sequel!”. I co zrobisz? Jestem bardzo wdzięczna naszym niesamowitym ludziom.

Na początku wojny spektakle Teatru Iwana Franki odbywały się na deskach Teatru Łesi Ukrainki. Fot: Emilio Morenatti/AP/East News

We wrześniu rozpoczynamy 105. sezon teatralny. Mamy nowe kierownictwo, planujemy wiele zmian w repertuarze. Dopóki ci przeklęci wrogowie nie strzelają, ze wszystkim można sobie poradzić.

Ostatnio prezentowaliśmy nasze spektakle w Południowej Palmyrze [tak wielu Ukraińców nazywa Odessę – red.]. Trochę się baliśmy, ale graliśmy i przyzwyczailiśmy się do tego [w tamtym czasie Odessa była ostrzeliwana przez Rosjan – red.].

Jak wojna zmieniła Panią i Pani publiczność?

Byłam wierna swojej pracy przed wojną i jestem jej wierna teraz. Teatr pochłania mnie całkowicie i jestem za to wdzięczna.

Na moich spektaklach publiczność śmieje się, płacze, bije brawo i krzyczy. To jest wielkie szczęście dla aktora

Staram się dawać ludziom więcej radości. Podczas spektaklu „Rodzina Kajdaszewów” [sztuka oparta na klasycznym dziele literatury ukraińskiej, opowiadająca o życiu dwóch ukraińskich rodzin w XIX wieku – red.] komuś na widowni zadzwonił telefon, więc mówię: „Słyszysz, Karp, dzwon w cerkwi dzwoni!”. Ludzie się roześmiali, a winowajca szybciutko telefon wyciszył.

Gdy armia broni Ukrainy na froncie, teatr leczy i mobilizuje ludzi na tyłach – wspierając w społeczeństwie dialog, szukając odpowiedzi na najważniejsze pytania, poruszając aktualne tematy. Wojna zbliżyła do siebie wielu ludzi, choć niestety wielu też od siebie oddaliła. Mając na uwadze te wyzwania, podczas wojny zaprezentowaliśmy w Teatrze Franki premierę sztuki „Apartament dla cudzoziemców” w reżyserii mojego męża, Anatolija Chostikojewa. To ironiczna komedia o emigrantach, która mocno rezonuje z obecną sytuacją w kraju. Jak więc pani widzi, robię coś wyjątkowego. Teatr to sposób na życie, bez którego nie wyobrażam sobie siebie.

Natalia Sumska i Anatolij Chostikojew. Zdjęcie: Igor Gajdaj

Co Panią najbardziej boli, a co daje Pani siłę?

Boli mnie moja okaleczona, oszukana Ukraina, płonę z żalu za tym straconym, pięknym pokoleniem, które mogło żyć i tworzyć. Zamiast tego ci ludzie leżą teraz w grobach pod flagami, a ich portrety z krótkimi biogramami bohaterów widnieją w centrach miast. I z każdym tygodniem jest ich więcej. Ci, którzy zasługują na życie w Ukrainie, teraz za nią umierają. A przecież teraz byłby czas, by nasza młodzież w pełni rozwijała swoje talenty.

Ale jak trafnie śpiewa nasz Taras Petrynenko: „Psim synom znów zachciało się wojny, oni łakną krwi!”

Ta wojna mnie zahartowała – w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie wierzę w najgorsze scenariusze, tylko w najlepsze. Bóg nie dopuści do najgorszego.

Łagodzę swój ból i uczę się od najlepszych. Biorę udział w wydarzeniach aktywistycznych. Spotkania z wojskowymi są dla mnie ważne, bo to wyjątkowi ludzie. A kiedy na spektaklach są żołnierze, czuję się podniesiona na duchu. Żaden z nas nie doświadczy w pełni horroru, z jakim mierzą się żołnierze. Szukam ich nagrań wideo, ich przemyśleń, wywiadów.

Bardzo ważna jest praca z układem nerwowym. My, aktorzy, potrzebujemy na scenie energii, więc musimy przygotować do tego nasz układ nerwowy, a nie energię marnować. Ważne, by się zrestartować. Na przykład tego lata, po raz pierwszy od początku wojny, spędziłam wakacje z rodziną nad naszą zaczarowaną rzeką Desną. Wcześniej to było niemożliwe, bo latały tam drony wroga. Wie pani, to był cud. Podziwialiśmy kaczki, bociany, które odlatywały po upalnym dniu, rozgwieżdżone niebo i ciszę – chociaż wariaci wciąż wystrzeliwują na nas swoje rakiety, w środku nocy albo nad ranem... I tak jakoś żyjemy.

Natalia Sumska mieszka i pracuje w Kijowie. Zdjęcie: materiały prasowe

Za rolę w sztuce „Trzy siostry”, opartej na dramacie Czechowa, przyznano Pani Pektorał Kijowski, jedną z trzech najwyższych ukraińskich nagród teatralnych. Jak dziś patrzy Pani na tę rolę?

Rzeczywiście, była taka sztuka, choć dotyczyła czegoś innego [niż tematyka dramatu Czechowa – red.]. W tamtym czasie w naszym teatrze pracował reżyser Andrij Żołdak i to on wystawił tę sztukę. „Trzy siostry” Żołdaka były ukraińskimi siostrami, represjonowanymi i zesłanymi na Syberię – więc to nie jest rosyjski klasyk, ale refleksja na temat rosyjskiej ekspansji kulturowej w Ukrainie. Na szczęście to się już skończyło. Przed wojną wystawialiśmy sztuki rosyjskich autorów, lecz po 24 lutego 2022 repertuar w ukraińskim teatrze zmienił się całkowicie. I tak powinno już zostać.

O czym Pani marzy?

Moim najcenniejszym marzeniem jest zachowanie państwa ukraińskiego. Chcemy, żeby nasze życie toczyło się dalej, chcemy, żeby rodziły się dzieci, żeby ludzie żyli w Ukrainie. O to wszyscy walczymy. Ta wojna nauczyła nas, aby zawsze być uzbrojonym. Tylko ogień i miecz mogą pokonać wroga i zapewnić nam mniej lub bardziej spokojną egzystencję. Moim ogniem i mieczem jest kultura, dlatego w tych trudnych czasach zapraszam wszystkich do teatru.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Ексклюзив
20
хв

Ondřej Kolář: – Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Trump nie wie, co mówi i co robi

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress