Exclusive
20
min

Największa wojna dronowa w dziejach świata

Dziś na świecie jest tylko jeden kraj, który może przeciwstawić się Rosji – Ukraina. Jeśli więc NATO uważa Rosję za wroga, to zdecydowanie powinno być zainteresowane Ukrainą jako swym członkiem – albo przynajmniej dobrym sojusznikiem – mówi wolontariuszka Liuba Szypowycz

Natalia Żukowska

Luba Shipowicz

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Od 2008 mieszkała w Stanach Zjednoczonych, budując swą karierę w branży IT. Ale wróciła do Ukrainy, gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Jest współzałożycielką organizacji pozarządowej „Razom for Ukraine”, a w 2023 r. założyła fundację charytatywną „Dignitas”, która zajmuje się projektami na rzecz żołnierzy i weteranów, w tym dostarczaniem wojsku bezzałogowych statków powietrznych i szkoleniem operatorów dronów. W ubiegłym roku Liuba Szypowycz została uznana przez magazyn „Forbes” za jedną z „50 liderek Ukrainy”.

Liuba i jej drony

Natalia Żukowska: Głównym przedmiotem Twojej pracy są technologie bezzałogowe: drony zwiadowcze i szturmowe. Jak wygląda sytuacja z dostawami dronów do jednostek?

Liuba Szypowycz: Mówimy ogólnie o technologii. Oprócz dronów chodzi również o oprogramowanie, świadomość sytuacyjną, systemy zarządzania walką i tak dalej. Jeśli chodzi o dostarczanie dronów, państwo już je kupuje. Tak, w niewystarczających ilościach, ale się pojawiły. Jednak naprawdę brakuje nam infrastruktury wokół tych dronów. Mam na myśli anteny, naziemne stacje kontroli, przenośne agregaty prądotwórcze, tablety, drukarki 3D do drukowania pojemników na wybuchową część systemu zrzutu. Niestety cała ta infrastruktura nie jest obecnie w żadnym stopniu zapewniana przez państwo. Istnieje albo dzięki funduszom, albo poszczególne jednostki same zbierają na nią pieniądze. Dron nie lata sam. Potrzebuje okularów, pilota, anten, ładowarki, tabletów…

Co należy zrobić, by zapewnić wystarczającą liczbę dronów na froncie?

Jeśli porównamy rok 2022, kiedy w ogóle nie było dronów, do obecnego, sytuacja jest znacznie lepsza. W tym roku według premiera na zakup systemów bezzałogowych przeznaczono 40 miliardów hrywien. To już postęp, choć oczywiście to nie wystarczy. Kiedy prezydent mówi o milionie dronów, wydaje się, że to dużo. Ale obliczyliśmy, że ta liczba wystarczyłaby tylko na trzy miesiące, biorąc pod uwagę obecną linię frontu i intensywność działań wojennych.

W rzeczywistości milion dronów to tylko jedna czwarta naszego rocznego zapotrzebowania

Uczestniczymy w bardzo intensywnej wojnie i jest to największa wojna dronowa w historii ludzkości. Co więcej, ze względu na brak amunicji drony często zastępują artylerię. Kraje zachodnie nie przygotowały się na poważną wojnę lądową. Doktryną NATO jest uzyskanie przewagi powietrznej. Toczymy poważną wojnę lądową, ale nawet zjednoczone kraje NATO nie mogą zapewnić nam wystarczającej ilości amunicji. Z jednej strony brakuje im zdolności, a z drugiej na przeszkodzie stoją procesy polityczne i biurokratyczne. Nie możemy polegać wyłącznie na pomocy naszych zachodnich sojuszników. Musimy inwestować we własną produkcję. A to, co robimy całkiem dobrze, to przede wszystkim technologie bezzałogowe.

Z ukraińskimi żołnierzami

Ukraina nadal jest zależna od Chin w zakresie niektórych komponentów potrzebnych do produkcji dronów. W zeszłym roku Chińczycy nałożyli już pewne ograniczenia eksportowe. Jak poważne jest ryzyko, że całkowicie zakręcą kurek?

Musimy szukać alternatyw. Chiny są najtańszym i największym producentem, ale na szczęście nie są monopolistą. Są inne zakłady produkcyjne w Azji Środkowej. Budowane są również zakłady w Europie i Stanach Zjednoczonych. Oczywiście musimy też zwrócić dużą uwagę na lokalizację produkcji komponentów. To, co możemy zrobić w Ukrainie, powinniśmy zrobić tutaj, nawet jeśli jest to droższe. Bo w czasie wojny ważny jest nie tylko komponent ekonomiczny – istnieje również element bezpieczeństwa narodowego. Obecnie w Ukrainie istnieje kilkaset stabilnych zakładów produkujących drony, jednak bardzo niewiele z nich zwiększa moce produkcyjne, ponieważ nie mają gwarancji, że zamówienia będą stałe. Państwo powinno więc podpisywać z nimi średnio- i długoterminowe umowy. Jeśli będą one zawierane na co najmniej trzy lata, producenci będą zainteresowani inwestowaniem w swój biznes.

A jeśli mówimy o producentach w krajach europejskich, to oni generalnie chcą kontraktów na 8-10 lat. W końcu są to inwestycje kapitałowe w linie produkcyjne, rozbudowę zakładów produkcyjnych i tak dalej.

Jesteś wolontariuszką od 2014 roku, kiedy w USA powstała fundacja „Razom for Ukraine”. Od 24 lutego do końca 2022 r. zebraliście 68 milionów dolarów. Jak wam się to udało?

Ponad 60% tej kwoty to drobne darowizny, głównie od Amerykanów i Kanadyjczyków. Dawali po 10, 20 czy 30 dolarów, by pomóc ukraińskiej armii. Były też darowizny od firm. Tuzin korporacji przekazało po milionie dolarów. Były to dość znane na świecie firmy, które często chciały pozostać anonimowe. Tę aktywność obcokrajowców tłumaczę tym, że w tamtym czasie Ukraina była na czołówkach wszystkich wiadomości.

I był to, jak sądzę, absolutnie normalny odruch każdego człowieka – pomóc w walce z niesprawiedliwością

Trzeba także zrozumieć samą kulturę amerykańską, w której wolontariat jest krzewiony już wśród najmłodszych dzieci, będąc integralną częścią życia Amerykanów. Istnieją nawet specjalne dni w roku, tak zwane Giving Tuesdays, podczas których ludzie zbierają się, by sobie pomagać.

Obecnie pomoc jest znacznie mniejsza – częściowo dlatego, że Ukraina zniknęła z wiadomości. W grudniu ubiegłego roku podróżowałam do USA, a Amerykanie pytali mnie: „Nadal toczycie wojnę?”. Jeśli nie widzisz czegoś w wiadomościach, wydaje ci się, że tego nie ma. Na przykład w grudniu 2023 r. głównym tematem wiadomości była Wenezuela. Zapytaj Ukraińców, co się tam dzieje? Wielu odpowie: „A gdzie to jest?”.

W zeszłym roku zespół, który pracował nad projektami na rzecz żołnierzy i weteranów w „Razom for Ukraine”, wydzielił się w osobną fundację Dignitas. Dlaczego?

Z 68 milionów dolarów, które udało nam się zebrać w pierwszym roku wojny na pełną skalę, 45 milionów dolarów przeznaczono na wsparcie wojska: zakup leków, dronów, generatorów i tak dalej. Organizacja prowadziła też działalność humanitarną. Pod koniec 2022 r. mówiło się, że pomoc wojskowa powinna zostać zmniejszona, a więcej pieniędzy należy przeznaczyć na odbudowę i rozwój. W tamtym czasie byłam jedynym członkiem zarządu, który przebywał w Ukrainie, wszyscy pozostali byli w Stanach Zjednoczonych. Starałam się uświadomić im, że jest za wcześnie na budowanie czegokolwiek w Ukrainie, że musimy inwestować w obronę. Bo jeśli nie zniszczymy rosyjskiego czołgu, to on nadal będzie niszczył nasze miasta. Czyli – faktycznie, na tym etapie zaczęły się pojawiać wśród nas pewne różnice.

Dlatego po konsultacji zdecydowaliśmy się wydzielić osobną fundację, w której statucie wyraźnie stwierdzono, że jesteśmy fundacją zajmującą się pomocą technologiczną dla sił obronnych oraz weteranów. Zaczęliśmy od zera dolarów na koncie.

Kto jest kręgosłupem waszego zespołu?

Wszyscy, którzy pracują z nami nad projektami dla żołnierzy i weteranów od 2014 roku. Największą sekcją – „Victory Drones” – kieruje Maria Berlińska. To ekosystem szkoleń w zakresie technologii wojskowych dla operatorów dronów Sił Zbrojnych, Państwowego Ratownictwa Medycznego i służb medycznych we współpracy ze Sztabem Generalnym. Istnieje również projekt „Zaciekłe ptaszki”, który dostarcza drony szturmowe na linię frontu. Kieruje nim Katia Nesterenko, która wcześniej przez wiele lat pracowała w projekcie „Izolacja”, dzięki czemu bardzo dobrze zna i rozumie region doniecki.

Podczas szkolenia w dziedzinie technologii wojskowej

Istnieje również projekt „Tysiąc dronów”, który dotyczy przede wszystkim dronów zwiadowczych. W Stanach Zjednoczonych nie wolno nam zbierać pieniędzy na drony szturmowe.

Pieniądze na drony szturmowe zbieramy więc w Ukrainie, a na drony zwiadowcze – za granicą

No i mamy projekt „Lataj”, w ramach którego uczymy żołnierzy znajdujących się w ośrodkach rehabilitacyjnych latania dronami. Na jego czele stoi Dana Jurowycz, która wcześniej przez wiele lat pracowała w zespole Ministerstwa Zdrowia z Ulaną Suprun [p.o. ministra zdrowia Ukrainy w latach 2016-2019 – aut.] oraz w różnych projektach międzynarodowych.

W dziesiątym roku wojny wolontariat powinien być już profesjonalny. Tak, były okresy, kiedy wszyscy robili wszystko, gdy opaski uciskowe, drony i itp. były kupowane bez pojęcia. Takie podejście jest marnowaniem zasobów finansowych, które i tak są już dość ograniczone. Każdy powinien więc skupić się na swojej działce.

Na przykład każdy wie, że trzeba kupić drona Mavic. Jednak nie każdy rozumie, że istnieje cała linia tych urządzeń, o różnych właściwościach i oprogramowaniu. W rezultacie ludzie wydają pieniądze na Mavic 3 Classis, który często nie nadaje się do użytku na linii frontu. Gdyby jednak dołożyli trochę więcej pieniędzy, mogliby kupić innego drona, który z pewnością przydałby się w strefie działań wojennych. Zdarzały się nawet przypadki, że świeżo zakupione drony były od razu przekazywane wojsku i, nie posiadając zanonimizowanego oprogramowania, ujawniały swoje pozycje wrogowi.

Dlatego nie zajmujemy się innymi obszarami, np. medycyną taktyczną – naszą domeną jest technologia. Mamy fundacje partnerskie, do których zwracamy się o pomoc, jeśli jej potrzebujemy.

Przez długi czas orędowałaliście za bronią dla Ukrainy. Co było w tym najtrudniejsze? Czy zachodni politycy zawsze was słuchali?

Nadal to robimy. Amerykańska część naszego zespołu regularnie komunikuje się z kongresmenami i chodzi na spotkania. Ta praca się nie kończy. W 2022 roku trudno było przekonać amerykańskich polityków, że Ukraina przetrwa. Jeśli spojrzysz wstecz na ten okres, to jaki rodzaj broni został przekazany Ukrainie? Javeliny i Stingery – broń nie do działań wojennych, ale do walki partyzanckiej. Dopiero w maju 2022, kiedy stało się jasne, że Ukraina jest naprawdę gotowa do walki, zaczęto dostarczać cięższą broń dla regularnych oddziałów. Oznacza to, że do połowy 2022 roku musieliśmy przekonywać ich, że przetrwamy, że nie musimy oddawać Ukrainy za Dniepru i zgadzać się na jakiekolwiek porozumienia pokojowe.

Pokazaliśmy, że jesteśmy gotowi do walki. Zachodni politycy i zachodni wyborcy w nas uwierzyli

Co Twoim zdaniem powinniśmy zrobić, by wsparcie Europy i USA nie osłabło?

Ukraina zniknęła z wiadomości w USA. Nie jesteśmy proaktywni. Wystarczy spojrzeć na Rosję, która od ponad 20 lat rozwija sieć kanałów telewizyjnych na całym świecie. Nadają w różnych językach: arabskim, hiszpańskim, angielskim, francuskim, niemieckim i innych. Oznacza to, że generują własne treści. Ponadto mają całą serię programów rozrywkowych, za których pośrednictwem przyciągają uwagę widzów. A pomiędzy tymi programami emitują wiadomości.

Jakie wiadomości o Ukrainie nadają Rosjanie? Takie, które są dla nich korzystne. Skąd zachodni konsument czerpie informacje o Ukrainie? Albo z rzetelnych, lecz rzadkich wiadomości w zachodnich mediach, albo z rosyjskich kanałów telewizyjnych. Musimy zwrócić większą uwagę na przestrzeń informacyjną i zrozumieć, że zagraniczni odbiorcy konsumują informacje w swoich ojczystych językach. Nie po ukraińsku – i nie zawsze po angielsku. Jest ogromny hiszpańskojęzyczny świat, na który nie zwracamy uwagi, a także świat arabski, gdzie również jest bardzo mało informacji o nas. Aby zdobyć poparcie polityków w tych krajach, trzeba przede wszystkim pozyskać ich wyborców.

W Ameryce Ukraina jest polityczną kartą przetargową, ponieważ wyborcy nie mają jasnej opinii na nasz temat. Gdyby wszyscy wyborcy chcieli poprzeć Ukrainę, to gwarantuję: politycy też by to zrobili

Bo oni patrzą na swoich wyborców, zwłaszcza w USA, gdzie wybory do Kongresu odbywają się co dwa lata. To dość krótki okres wyborczy. Dlatego cały czas słuchają wyborców. Ponadto nasi politycy często wykorzystują zachodnie media do walk między sobą. I tutaj powinniśmy zrozumieć, że to również nie jest dla nas korzystne. Kiedy zachodni odbiorcy widzą nasze polityczne gry w Ukrainie, myślą, że nie ma już wojny, bo lokalni politycy rywalizują między sobą.

Naszym wielkim celem jest przystąpienie Ukrainy do NATO. Czy wierzysz w NATO, w którym każdy chroni każdego?

Dużo rozmawiałam na ten temat z Polakami. Są pewni, że będą kolejnym celem Rosji. Ale kiedy pytasz ich, czy pójdą bronić kraju, słyszę tę samą odpowiedź: „Po co? Jesteśmy w NATO, Amerykanie przyjdą nas bronić”. To taka klasyczna odpowiedź. Nie rozumieją, że przede wszystkim sami muszą bronić swojego kraju. Umowa zbiorowa NATO nie oznacza, że usiądę i ktoś przyjdzie walczył za mnie. Oznacza to, że wszyscy razem się bronimy. Moim zdaniem Rosja nie pójdzie w następnej kolejności na Polskę, ale na kraje bałtyckie. I wydaje mi się, że Estończycy, Łotysze i Litwini bardzo dobrze to rozumieją. Dlatego aktywnie się przygotowują, w szczególności szkoląc swoją ludność.

Jeśli chodzi o kraje NATO, uważamy, że posiadają silne armie, ale Sojusz nie ma doświadczenia w prowadzeniu wojny lądowej. Obecnie wielu naszych wojskowych szkoli się za granicą, lecz nawet generałowie NATO przyznają, że mogą nauczyć się więcej od Ukraińców niż odwrotnie. Bo obecnie na świecie jest tylko jeden kraj, który może przeciwstawić się Rosji: Ukraina. Tylko my mamy doświadczenie w konfrontacji z tak potężnym agresorem. Jeśli więc NATO uważa Rosję za wroga, to zdecydowanie powinno być zainteresowane Ukrainą jako swym członkiem – albo przynajmniej dobrym sojusznikiem.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Andrij: – Tam, gdzie płoną drzewa, był mój dom

Widok ze szczytu Kredowej Skały w Biłohoriwce rozciąga się na dziesiątki kilometrów. Andrij przychodzi tu często. Z kieszeni munduru wyciąga paczkę papierosów, a potem w milczeniu wypala kilka z rzędu. Patrzy daleko za horyzont, na którym majaczą wąskie słupy czarnego dymu.

– Gdzieś tam, za tymi drzewami, był mój dom – zaciąga się głęboko i ciska niedopałek na ziemię. – Stąd wydaje się, że to niemal na wyciągnięcie ręki.

Widok na Kramatorsk. Zdjęcie: Mykoła Biłyk

Andrij przyszedł na świat w Bachmucie – wtedy kolorowym, pełnym energii, kwiatów, z tętniącymi życiem restauracjami. Wspomina, jak przed inwazją, w Dzień Wyszywanki, na placu przed Miejskim Domem Ludowym szły pochody roześmianych ludzi. I jak w święto Unii Europejskiej zgromadziło się tu wielu młodych, którzy malowali na chodnikach unijną flagę. Tu w ogóle było wielu młodych. Do Bachmutu na dyskoteki przyjeżdżali mieszkańcy Kramatorska, a na grilla, na Dniprowską Plażę w Czasiw Jarze, wpadali znajomi z Doniecka.

– Smażyliśmy mięso i ryby na grillu, nalewając sobie wino „Artemiwskie”.

To wino było dumą mieszkańców Bachmutu. Ma długą historię, która sięga 1899 roku. Wtedy to niemiecki inżynier Edmund Farke założył w Bachmucie fabrykę alabastru. Błyskawiczny sukces i ogromne wydobycie gipsu do jego produkcji sprawiło, że powstało całe podziemne miasto z unikalnym mikroklimatem. Podziemne labirynty idealnie nadawały się do produkcji wina musującego. W latach pięćdziesiątych gipsowe tunele przerobiono na zakład, w którym w 1954 roku wyprodukowano pierwsze butelki trunku. Ten „Radziecki szampan” – bo tak je nazywano – był wtedy towarem deficytowym, sprzedawano główne członkom komunistycznej partii.

Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości na bazie radzieckiego zakładu produkcyjnego stworzono dwie nowoczesne marki win, „Artemiwskie” i „Krym”, które szybko zdobyły uznanie nie tylko w kraju, ale też na świecie. Wina mogły leżakować w podziemnych galeriach trzy lata, zgodnie z klasyczną metodą wytwarzania szampana. Przez ten czas butelki obracano ręcznie, jak w Szampanii, by kontrolować powstający wewnątrz osad. To było wielkie osiągnięcie. Jedyne wino w Ukrainie produkowane dokładnie tak, jak wytwarza się francuski szampan.

Ten rozwój i pasmo sukcesów brutalnie zakończyła wojna. Podczas bitwy o Bachmut na teren winiarni wdarli się żołnierze Grupy Wagnera, grabiąc wszystko, co wpadło im ręce.

Ich dowódca Jewgienij Prigożyn ponoć powiedział, że to będą prezenty na 8 Marca dla kobiet z obwodu ługańskiego, tymczasowo okupowanego przez Rosjan

10 marca 2023 r. w sieci pojawiło się wideo nakręcone przez rosyjskiego żołnierza, na którym widać to, co zostało z winiarni: ruiny, żadnych śladów po tworzonej z pasją historii tego miejsca.

– Oni nie znają żadnej świętości – mówi Andrij. – Kradną, gwałcą, bombardują cerkwie. Ich celem jest zniszczyć naszą kulturę, wygumkować historię, zniszczyć nasz ukraiński naród.

Wino „Artemiwskie Niezłomny Bachmut” ze sloganem „Ucalone z Bachmutu, dojrzewające słodkie”. Zdjęcie: Irik Bik/Shutterstock

Kiedy zaczęła się pełnowymiarowa wojna, Andrij na ochotnika zaciągnął się do wojska. Wcześniej nie miał nic wspólnego z armią, studiował i dorabiał w sklepie spożywczym. Po szybkim szkoleniu z marszu trafił do 5. brygady szturmowej, która walczyła m.in. o jego rodzinne miasto. Ramię w ramię z żołnierzami innych jednostek brał też udział w wyzwoleniu wsi Kliszczijiwka, położonej niecałe dziesięć kilometrów od jego domu.

– To było surrealistyczne obserwować, jak z dnia na dzień miejsca, które dobrze znam, zmieniają się w gruzy – Andrij odpala kolejnego papierosa. – Albo zamiast spacerować ulubionymi alejkami, chować się jak szczur po piwnicach, bo za każdym razem, kiedy wychylam głowę spod ziemi, ktoś chce mnie zabić.

– Wiesz, że oni chcą ogłosić koniec wojny wtedy, kiedy Ukraina odda okupowane terytoria? A nawet więcej: chcą całe obwody – mówię.

– I co ja mam ci powiedzieć? To będzie oznaczało, że te trzy lata były na marne. Wiesz, ilu moich zginęło? I to właśnie tam? – drżącą ręką pokazuje linię wzdłuż horyzontu

– Zobacz. Tam, gdzie płoną te drzewa, był mój dom rodzinny. Jak mógłbym z tego zrezygnować? Co ja mam powiedzieć? „Spoko, mogę żyć sobie gdzieś indziej?”. Przecież ja tam zostawiłem wszystko, co miałem. Stamtąd są moje wszystkie wspomnienia. Moje mieszkanie. Samochodu już dawno nie ma, tam pochowałem matkę. Mam tak po prostu to oddać?

– Nie oddasz?

– Nigdy! Choćby ziemia, na której się narodziłem, miała wchłonąć moją krew.

Dima: – Chcę położyć kwiaty na grobie mamy

Często powtarza, że jego dzieciństwo pachniało bzem i stęchłą piwnicą. Piwnica była wtedy, kiedy chował się przed pijanym ojcem, który wracał ze wsi i szukał awantury. Jeśli nie zdążył pokłócić się z koleżkami pod sklepem, złość na świat i swoje nieudane życie rozładował w domu. Matki nigdy nie bił, gdzieś w podświadomości pewnie się jej bał. Wiedział, że bez niej stoczy się na dno, chociaż dla Dimy na tym dnie był zawsze. Kiedy zakwitały bzy, a ich zapach wypełniał powietrze, Dima wiedział, że zbliża się wyjazd. Co roku, by mógł odpocząć od oparów alkoholu w domu, mama wywoziła go na całe wakacje do rodziny mieszkającej dwadzieścia kilometrów dalej, w sąsiedniej wsi, po drugiej stronie granicy.

– Z dzieciństwa nie pamiętam rozgraniczenia na: „my – oni”. Fizycznie istniała granica ukraińsko-rosyjska, ale to było jakieś niezrozumiałe miejsce. Stawiali stempel w paszporcie i wpuszczali nas do świata, który dla mnie, dla dziecka, niczym nie różnił się od tego, co miałem na swoim podwórku.

W strefie przygranicznej. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Matka Dimy przyszła na świat w jednej z rosyjskich wsi blisko granicy z obwodem sumskim. Ojca poznała w Sumach, dokąd przyjechała na kursy. Postanowiła zostać w Ukrainie. Wzięli ślub, zamieszkali w małym domku pod miastem. Tu przyszła na świat ich pierwsza córka, tu później urodził się Dima. W domu rozmawiało się po rosyjsku, oglądało rosyjskie bajki, a w szkole dzieci nie tylko po rosyjsku ze sobą gadały, ale też chodziły na rosyjskie lekcje. Do Rosji jeździło się na wakacje, na studia, do pracy.

– Wszystko, co było z Rosji, zdawało się lepsze, bardziej na czasie, nowocześniejsze.

Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek mógłby pomyśleć, że nasz sąsiad, z którym mamy tak wspaniałe relacje, może nas kiedyś zaatakować i mordować

Niedawno byłem w domu na przepustce i znalazłem w szafce kubek z napisem „Krasnogorsk”. Musieliśmy go kiedyś przywieźć z wakacji. Wywaliłem go do kosza na śmieci.

Dwa lata przed inwazją, w maju, matka Dimy zmarła. Została pochowana na cmentarzu we wsi, z której pochodziła. Spoczęła w rodzinnej mogile, ze swoimi rodzicami i starszą siostrą. Na pogrzebie Dima złożył na jej grobie bukiet lilaków, bo właśnie wtedy zaczęły kwitnąć. Przyjeżdżał często, by z nią porozmawiać i po prostu przy niej posiedzieć; był z matką bardzo mocno związany. Cmentarz leżał bardzo blisko granicy, więc taka wyprawa trwała krótko. Wszystko zmieniła pandemia, która zamknęła granice. A zaraz po pandemii wybuchła wielka wojna.

– Po raz ostatni u mamy byłem cztery lata temu. Gdybym wtedy wiedział, co będzie później, to pewnie posiedziałbym z nią dłużej. Chciałbym położyć kwiaty na jej grobie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł to zrobić. Rozmawiałem z tymi, którzy tam służą. Mówili, że wszystko jest zbombardowane. Może cmentarz w ogóle się nie zachował? Ale nawet jeśli przetrwał, to przecież jestem żołnierzem. Jeśli nie zginę na wojnie, pewnie do dnia mojej śmieci będę na ich czarnej liście, więc nie będę mógł przekroczyć granicy. A nawet jeśli ją przekroczę, to pewnie nie wrócę, tylko „zniknę” bez wieści.

Taras: – Jeśli ich zostawimy, przestaniemy być ludźmi

W powietrzu unosi się zapach świeżej krwi, a dym wyciska łzy z oczu. Bolą, jakby je przypalano maleńkimi węgielkami. W uszach słychać pisk i niezrozumiałe krzyki. Czarne powietrze rozszarpuje nozdrza od środka i ściska za gardło, niczym niewidzialna ręka zabójcy. Wokół wszystko płonie po potężnym ostrzale. Na pozycje bojowe spadło chyba wszystko, co stworzyła radziecka technologia wojskowa. Jest środek lata, suche pola i lasy natychmiast zajmują się ogniem, który trudno stłumić. W tym pyle nic nie widać, a przez pisk w uszach ledwo przedziera się rozkaz dowódcy: „Wycofać się!”.

– Walili do nas ze wszystkiego i z każdej strony. Miałem wrażenie, że to film wojenny z efektami specjalnymi

Taras bardzo niechętnie wraca wspomnieniami do walk, które nazwano hucznie „kontrofensywą zaporoską”. Szturm na Staromajorśkie pozostawił nie tylko potężny ślad w jego psychice, ale kosztował też dziesiątki rannych i poległych przyjaciół. Niektórych do tej pory nie udało się sprowadzić do domu.

– Pamiętam, że upał był straszny. Kiedy wycofywaliśmy się z pozycji, widziałem mnóstwo ciał porozrywanych na kawałki. Potykałem się o hełmy, broń. Wszędzie walały się szczątki, słyszałem krzyki. Nie mieliśmy jak zabrać ze sobą rannych. A ja wiedziałem, że jeśli nie zabierzemy ich teraz, to nie przeżyją. Potem czekaliśmy trzy doby, by zabrać ich ciała. Nie mogliśmy wrócić, bo strzelali do nas, jak do kaczek.

Zaporoże, 2023. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Według dowództwa powrót po ciała poległych byłby misją samobójczą, więc przez dwa dni nie wyrażało na to zgody. Taras rozważał nawet niesubordynację i samowolne opuszczenie jednostki, byle tylko odnaleźć w podziurawionej pociskami ziemi swoich braci. Obserwowali pole bitwy z drona, nie mogli doliczyć się wszystkich ciał. Myśl o tym, że zostawił tam pobratymców, nie dawała Tarasowi spokoju. Kiedy ostrzał artyleryjski w końcu ustał i wrócili po poległych, ciężko było rozpoznać, co jest szczątkami, a co fragmentami pozycji, odłamkami, śmieciami.

– Nigdy nie zapomnę tego zapachu, oni tam trzy dni leżeli w upale… Mogliśmy zabrać tylko to, co rozpoznaliśmy. Rozumiesz, coś co przypominało ciało. A ilu tam chłopaków zostało, tego nawet nie można policzyć. Państwo mówi, że „zaginęli bez wieści”, a my wiemy, że nie żyją. Sam na własne oczy widziałem, jak Saszkę szrapnel przeciął na pół. Ale skoro nie ma jego ciała, to może jednak  żyje? Rodziny nie mogą godnie pochować swoich bliskich, nie mogą się pożegnać. I nie dostają żadnego wsparcia od państwa. Jeśli oddamy Rosji tereny okupowane, to ci chłopcy nigdy nie wrócą do domu, rozumiesz? Dlatego nie możemy tych ziem oddać – właśnie przez nich i dla nich. Musimy ich odnaleźć, każdego żołnierza, żeby mamy, żony i córki mogły pochować ich na cmentarzu. Przecież nie możemy tych ciał porzucić i udawać, że ci ludzie zniknęli bez wieści, skoro dobrze wiemy, że ich szczątki spoczywają w tych polach. Jeśli ich zostawimy, to możemy przestać nazywać się ludźmi.

20
хв

Choćby ziemia miała wchłonąć moją krew

Aldona Hartwińska

Pogoda wyznacza rytm pracy żołnierzy na linii frontu, tak jak drzewa czy opuszczone przez mieszkańców budynki. Może też dać im schronienie, chroniąc przed wypatrzeniem z góry. Bo dziś nad linią zero zapanowały drony, a ich kamery decydują o tym, czy dziś ktoś wróci do domu żywy. 

Przygraniczne widma

Maksym czeka na nas w jednym z przyfrontowych miasteczek na północ od Charkowa. Jedziemy główną drogą i rozglądamy się dookoła. Mimo ogromnych zniszczeń, uliczkami wciąż przemykają mieszkańcy. Dostrzegam głównie ludzi starszych, którzy dokądś się spieszą, z głowami spuszczonymi w dół. Do samochodu Maksyma przerzucamy kamizelki i hełmy, nasze auto zostawiamy na zrujnowanym do szczętu przez artylerię placu. Wygląda na to, że przed  bombardowaniem był tu całkiem ładny rynek. Na środku stoi okazały budynek, jakby przecięty na pół, z zachowanymi kolumnami z przodu. Z niskich kamieniczek dookoła ryneczku nie zachowało się prawie nic. Pewnie były tu kiedyś sklepy, apteka, może i poczta. Ruszamy przez miasto – widmo w kierunku północnej granicy kraju. To schemat, który powtarza się niezależnie od położenia frontu: czy to obwód charkowski, zaporoski, sumski czy doniecki – im bliżej jesteśmy granicy z Rosją, tym więcej ruin. Niektóre wioski i miasta są zmiecione z powierzchni ziemi niczym domki z kart.

Maksym. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Bezpieczniej na pozycjach

Do miejsca naszego spotkania prowadzi droga dziurawa jak sito. Samochód podskakuje na wybojach tak wysoko, że słowa zatrzymują się w gardle, uniemożliwiając rozmowę.

– Gdyby nie to, że dziś pogoda dla nas jest idealna, nie moglibyśmy tędy jechać! – Maksym krzyczy do nas z przedniego siedzenia. – Chłopcy i tak dzisiaj są nieco dalej od linii, bo zaczęło się polowanie na nich.

Choć to słowo brzmi absurdalnie w kontekście ludzi, właśnie tak to się odbywa. W powietrze są wypuszczane roje dronów FPV, czyli takich, do których podczepiona jest kamera. Operator takiego bezzałogowca może obserwować, co dzieje przed nim na żywo. Do drona może być podczepiony system zrzutowy, który zrzuca na pozycje ładunki wybuchowe. Jednak najgorsze są tak zwane drony kamikadze, czyli takie, które ruszają w misję w jedną stronę. Ich zadaniem jest znaleźć cel i po prostu wbić się w sam jego środek. Celami są pojazdy wojskowe poruszające się wzdłuż linii frontu, ale też przemieszczające się jednostki, samochody czy nawet karetki. Tak naprawdę samochodów do ewakuacji już się nawet nie oznacza, bo medyków Rosjanie zabijają najchętniej, a ich pojazdy są celem za największą liczbę punktów w tej przerażającej powietrznej rozgrywce. 

– Chłopcy zbudowali naziemnego drona na kółkach. Służy przede wszystkim do dostarczania do okopów wody i jedzenia. U nas w grupie rekordzista siedział w okopie aż 63 dni. Nie mógł wyjechać z pozycji bojowych, bo nad głową nieustannie krążyły drony FPV.

Bezpieczniej mu było siedzieć w dziurze w ziemi, niż próbować stamtąd wyjść. Musieliśmy więc znaleźć sposób, by jakoś mu podrzucać picie i jedzenie

Jedną z metod wspierania pobratymców jest wysyłanie dronów z systemem zrzutowym, do których można przyczepić pojemnik z wodą i jedzeniem. Jednak gdy w okopie ktoś tkwi dwa miesiące, te transporty muszą być bardzo częste. Przy takich misjach wiele dronów zostaje strąconych albo są zagłuszane i nie docierają na miejsce przeznaczenia. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, nienarażające piechoty i pozwalające oszczędzić sprzęt. Tak narodził się pomysł stworzenia dronów naziemnych, które – tak samo jak te w powietrzu – byłyby sterowane prostym kontrolerem.

Bardzo szybko żołnierze 58. brygady zaczęli wykorzystywać te kołowe drony także do innych celów.

– Podczepiliśmy ładunek wybuchowy i zrobiliśmy z niego naziemnego drona kamikadze. Podjechał do ich blindaża, a oni nawet wyszli na zewnątrz, zaciekawieni, co to podjechało. Kiedy wybuchło, nasza ekipa stała się celem numer jeden i zaczęło się polowanie.

Operator drona podczas pracy. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Mechaniczny kurier – sanitariusz

Na miejscu sceneria przypomina plan filmowy wojennego kina: podziemne pomieszczenia i sznury okopów tworzą labirynt. Grupa żołnierzy jest skupiona na swoich zadaniach. Pracują na dwóch dronach: jeden jest w powietrzu i wskazuje drogę temu, który przesuwa się po ziemi. Na obu zamontowano kamery, dzięki którym można śledzić na żywo to, co widzi dron. Operatorem drona naziemnego jest „Kaban”.

– Ten pojazd służy do wielu zadań – wyjaśnia. – Może zaminować drogę, może przywieźć amunicję albo żywność pobratymcom, którzy znajdują się na pierwszej linii. Bo oni nie mają możliwości sami sobie to dostarczać – bezpieczniej im pozostać na pozycji bojowej. Lepiej, żeby ludzie nie przemieszczali się za żywnością pod gołym niebem. Prowiant i wodę zawieźliśmy chłopakom wczoraj.

Jeśli nie byłoby drona – samochodziku, żołnierze musieliby iść piechotą po jedzenie trzy czy cztery kilometry – potem tą samą drogą wracać. Do tego z solidnym obciążeniem, pod niebezpiecznym otwartym niebem, na którym lata absolutnie wszystko, co wymyślono na tej wojnie.

Robot na kółkach może na siebie wziąć nawet czterdzieści kilogramów i przejechać dystans do dwudziestu kilometrów

Takich transportów można zrobić nawet cztery. Potem pojazd musi trafić do podładowania, a po ośmiu godzinach znowu jest gotowy do pracy. Obok stoi jeszcze jeden pojazd. Jest mniejszy, ale ma gąsienice, niczym maleńki czołg. Może udźwignąć ponad trzysta kilogramów. Tym robotem dostarcza się nie tylko żywność czy amunicję, ale też ewakuuje się rannych żołnierzy.

– Jeśli żołnierze nie mogą sami opuścić pozycji, to ewakuacja kogoś, kto jest ranny, jest niemal niemożliwa – mówi Maksym, który jest dowódcą roty. – A ten mały robot jest bardzo szybki, porusza się niezwykle sprawnie po trudnym terenie. Rannego można przyczepić pasami, nie spadnie. W ogóle w kamizelce kuloodpornej i hełmie tu na nim całkiem wygodnie.

Cała ekipa wybucha śmiechem.

Robot na kółkach może z ciężarem 40 kg przejechać do 20 km. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Strącić latającego zabójcę

To, co nas nieustannie zadziwia, to niezwykła pogoda ducha żołnierzy, którzy w tych ekstremalnych warunkach, w nieustannym zagrożeniu i strachu o siebie i towarzyszy broni spędzają całe tygodnie. Część grupy Maksyma chroni też nieba nad głowami mieszkańców Charkowa. Bo pogoda nad Charkowem nie wyznacza rytmu miasta. Tu pociski dolatują według koordynatów albo, jak irańskie szahidy, uderzają na oślep, rujnując sklepy, galerie i przedszkola. Dwa dni po naszym wyjeździe dostaję od Maksyma wiadomość: 

Pamiętasz ten celownik z termowizją, który nam przywieźliście? Zobacz, jak niszczy szahidy

Na nagraniu widać niewiele: czarna plamka na ciemnym niebie, która pojawia się i znika. Ale za to słychać gorączkowe głosy żołnierzy, którzy wiedzą, że jeśli nie strącą tego mechanicznego zabójcy, to za chwilę uderzy w budynek mieszkalny w pogrążonym we śnie mieście. Słychać krzyki i strzały. W końcu – ulga:

– Jest, spadł! To już drugi!

Dzięki nim tej nocy Charków spał spokojnie. 

20
хв

Tam, gdzie drony polują na ludzi

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Bardzo się martwię, że mogę stracić siebie. Historia operatorki dronów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress