Exclusive
20
min

Na kołduny do Katowic, czyli życiowy biznes dziewczyn z Buczy

Lwowskie Croissanty, Pijana Wiśnia, Czarnomorka – ukraińskie marki wchodzą na rynki europejskie, konkurując z tamtejszymi firmami. Tak jak marka Multi Cook, która jest franczyzą znanej ukraińskiej sieci dań gotowych Galia Bałuwana. W 2024 r. dwie dziewczyny z Ukrainy otworzyły w Katowicach swój pierwszy sklep pod tym szyldem. Teraz mają już trzy

Tetiana Wygowska

Ołena Juryszyniec i Aliona Anisimowa, założycielki Multi Cook w Katowicach. Zdjęcie: Tetiana Wygowska

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przechodząc obok szyldu „Domowe mrożonki. Multi Cook” nie miałam pojęcia, że to biznes pochodzenia ukraińskiego. Aż usłyszałam polską parę rozmawiającą przy drzwiach sklepu:

– Chodź, kupimy ukraińskie pierogi – powiedziała ona.

Weszłam za nimi do sklepu.

– Odwiedzamy ten sklep regularnie raz na dwa tygodnie – przyznał Bruno. – A nasza córka przychodzi tu, gdy odwiedza Katowice z dziećmi. Najbardziej lubię pierogi z jagodami. Pyszne, dużo nadzienia.

– To wygodne dla kobiet – włączyła się Krystyna. – Po prostu wyjmujesz pierogi z zamrażarki i wrzucasz na patelnię. Zrobiłam w swoim życiu tyle ciasta, że teraz kupuję tylko gotowe.

Polak przepada za chinkali

– Jakieś 90% naszych klientów to Polacy – zapewniają mnie Ołena Juryszyniec i Aliona Anisimowa, właścicielki sklepu Multi Cook w Katowicach. – Ukraińców jest mniej. Być może dlatego, że jeszcze o nas nie wiedzą.

Mamy wiele produktów: pierogi, knedle, pasztety, gołąbki, faszerowaną paprykę, paszteciki, faszerowaną makrelę, kotlety itp. A głównym hitem są chinkali (kołduny). U nas są cztery odmiany: z jagnięciną, serem, wołowiną i wieprzowiną. Polacy za nimi przepadają.

Przyjaciółki z Buczy zostały partnerkami biznesowymi w Polsce

Ołena Juryszyniec: – Multi Cook to franczyza sieci Galia Bałuwana, dostosowana do rynku europejskiego i międzynarodowego. W Katowicach jesteśmy jedyni. Marka rozwija się w Polsce, Czechach, Chorwacji, zaczyna też wchodzić na rynek amerykański i kanadyjski. W ciągu ostatnich kilku lat franczyza znacznie się rozwinęła i ma wiele nowych placówek. Nazwa Multi Cook jest bardziej uniwersalna dla międzynarodowych konsumentów niż Galia Bałuwana, ale koncept nadal opiera się na ukraińskich tradycjach i kuchni.

Dlaczego akurat taki biznes?

Ołena: – Z Alioną znamy się od dawna, w Ukrainie pracowałyśmy razem w międzynarodowej firmie audytorskiej, obsługiwałyśmy duże firmy, w tym Nova Post i sieci handlowe. I zawsze marzyłyśmy o prowadzeniu własnego biznesu.

Aliona Anisimowa: – W Ukrainie usługi są na wysokim poziomie, chciałyśmy przenieść to podejście do Polski. Franczyza jest zgodna z naszymi wartościami: pomaga ludziom zaoszczędzić czas, oferuje wysokiej jakości żywność, która ma dobry wpływ na zdrowie i samopoczucie.

Chciałyśmy też stworzyć dla Ukraińców minispołeczność – w szczególności dla kobiet, które zostały zmuszone do wyjazdu z powodu wojny. Wiele uchodźczyń musi pracować w fabrykach. My chcemy dać Ukrainkom bardziej komfortową pracę

Pochodzicie z Buczy? Jak znalazłyście się w Katowicach?

Ołena: – Tak naprawdę pochodzimy z Donbasu. Ja przeprowadziłam się do Kijowa z rodzicami jeszcze przed wojną, w 2009 roku. Aliona przyjechała w 2014 roku – tylko na tydzień, żeby przeczekać wydarzenia w Doniecku. Ale po jego zajęciu została zmuszona do pozostania.

Aliona: – W Doniecku pracowałam dla międzynarodowej firmy audytorskiej, która miała centralę w Kijowie. W ten sposób znalazłam się w stolicy.

Ołena: – Kiedy zaczęła się inwazja, nikt nie wiedział, co robić: zostać czy uciekać. My mieszkaliśmy trzy kilometry od lotniska w Hostomlu, walki przypominały sceny z „Gwiezdnych Wojen”. Planowałyśmy poczekać dzień lub dwa, ale zdecydowaliśmy się wyjechać wcześniej, wieczorem. Później mosty na wyjeździe z Buczy zostały wysadzone. Ci, którzy zostali, nie mogli już wyjechać. My zdążyliśmy w ostatniej chwili.

Podróżowałyście razem?

Aliona: – Osobno. Ja wyjechałam trochę wcześniej, bo po Doniecku byłam już psychicznie gotowa na wszystko. Opuszczajac rodzinne miasto nie mogłam zabrać ze sobą niczego, ale wiedziałam, że najważniejsze są moje dokumenty i pies. Rano 24 lutego byliśmy gotowi do wyjazdu, jednak w samochodzie nie było benzyny.

Po deokupacji wróciliśmy do Buczy. Mieszkaliśmy tam przez jakiś rok, odbudowywaliśmy nasze domy. Były w strasznym stanie, bo mieszkali w nich Rosjanie. Kiedy wróciliśmy, panował kompletny chaos, wszystko zniszczone. Ciężko było na to patrzeć.

Aż przyszedł taki moment, że [obie z Ołeną] nie mogłyśmy już dłużej znieść wojny. Zdecydowałyśmy przenieść się do Polski i otworzyć tutaj własny biznes.

Dlaczego Katowice?

Aliona: – Bo dowiedziałyśmy się, że to miasto jest obiecujące i szybko się rozwija; w 2023 roku znalazło się na liście najlepiej rozwijających się miast w Polsce. Poza tym nie było tu jeszcze sklepów Multi Cook, a uruchomienie biznesu w nowym miejscu jest łatwiejsze niż konkurowanie z istniejącymi placówkami.

Okazało się też, że Katowice są miastem partnerskim Buczy. To symboliczne

Jak integrowałyście się w Polsce?

Miałyśmy szczęście – zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte. Na początku było ciężko z językiem polskim, ale wiele osób rozmawiało z nami po angielsku, co nas zaskoczyło. Przez przypadek poznaliśmy Inessę, która pomogła nam w tłumaczeniach, a później została naszą dyrektorką operacyjną.

Inessa Coj: – Mamy ludzi z całej Ukrainy: Chersoń, Zaporoże, obwód lwowski, regiony centralne. To naprawdę interesujące, bo dzielimy się doświadczeniami, tradycjami, a nawet nawykami. Dziewczyny zaprzyjaźniają się, umawiają się na wspólne wyjścia do kawiarni, organizują imprezy firmowe. Pochodzę z Zaporoża i wcześniej niewiele wiedziałam o życiu ludzi z zachodniej Ukrainy. Teraz rozumiem ich lepiej, a oni rozumieją mnie.

U Ołeny i Aliony pracują Ukrainki z różnych regionów

Kosztowny start nie dla każdego

Ile trzeba pieniędzy, by uruchomić taki biznes?

Aliona: – Dużo, a lwia ich część idzie na zakup sprzętu. To dziesiątki tysięcy euro, więc nie każdy może sobie pozwolić na taki start. Ciężko pracowałyśmy, by zgromadzić kapitał.

Na przykład jedna zamrażarka szokowa kosztuje 1500 euro, a my potrzebujemy co najmniej trzech. Maszyna do wałkowania ciasta to 5000 euro.

Wynajmujecie lokal?

Tak. Czynsz wynosi około 4000 euro, z wyłączeniem mediów.

Jak szukałyście pracowników? Zatrudniałyście tylko doświadczonych?

Ołena: – Przeprowadziliśmy około 40 rozmów kwalifikacyjnych. Zamieściliśmy ogłoszenia na Facebooku i Telegramie. Poza tym kiedy otwierasz sklep, wiele osób przychodzi i zgłasza swoje kandydatury. Z doświadczeniem pracowników jest 50 na 50 – niektórzy pracowali już w restauracjach, niektórzy przyszli z innej branży. Na przykład nasza szefowa produkcji pracowała w szkole przez ponad 10 lat. Jest bardzo skrupulatna, robi wszystko według listy.

Franczyza zapewnia wsparcie w szkoleniu pracowników: szefowie kuchni przyjechali do nas na dwa tygodnie, by nauczyć nas całego procesu. Mamy też całodobowe wsparcie technologów żywności, do których można się zwrócić po poradę.

Pracowniczki robiące pierogi i knedle można obserwować przez duże okno sklepu

Czy któryś z pracowników nie został przeszkolony?

Aliona: – Wszyscy zostali przeszkoleni. Stworzyliśmy silny zespół, chociaż z niektórymi nie przedłużyliśmy współpracy. Ważne jest, by ludzie byli wydajni, bo ich produktywność wpływa na koszty produkcji, a w konsekwencji – na ceny.

W Multi Cook wszystko robi się ręcznie

Nie bać się zmian

Wraz z franczyzą dostaje się też przepisy?

Ołena: – To sprawdzone przepisy na potrawy, na które jest popyt. Nie możemy od nich odstępować, wymagania dotyczące zgodności z technologią są bardzo surowe.

Gdzie kupujecie składniki do potraw?

Mięso i nabiał od polskich rolników. Franczyza poleca nawet, które marki są najlepsze, na przykład jakiej mąki użyć.

Słuchacie życzeń klientów, zbieracie ich opinie?

Tak, oni mówią nam, czego potrzebują. A nasi sprzedawcy nieustannie pytają ich, co jeszcze chcieliby zobaczyć w asortymencie.

Jest na przykład duże zapotrzebowanie na produkty bez laktozy. Wzrosła też popularność zdrowej żywności. Jednym z naszych hitów są pierogi ze szpinakiem. Wiele osób je kupuje, zwłaszcza wegetarianie

Były jakieś produkty, które dodaliście ze względu na ciągłe prośby klientów?

Aliona: – Chinkali z serem. Ludzie ciągle pytali, kiedy będą dostępne. Na początku mieliśmy tylko klasyczne, mięsne chinkali, ale dodaliśmy kolejną wersję. Jednym z naszych stałych klientów jest facet z Gruzji. Powiedział, że mamy najlepsze chinkali w Katowicach. Oczywiście w Gruzji są jeszcze lepsze, ale to był dla nas największy komplement. W gruzińskich chinkali jest zwykle dużo bulionu, za to nasze są bardziej mięsne i obfite.

Lubicie ten biznes?

Ołena: – Tak, obie kochamy porządek, przejrzystość i przepisy. A ten biznes jest dla nas idealny. Widujemy siebie częściej niż nasze rodziny. I stworzyłyśmy efekt synergii: kiedy pracujemy razem, wyniki są znacznie lepsze.

Idziemy do kuchni, zakładam czepek i fartuch. Pracowniczki robią pierogi i zrazy ziemniaczane. Wśród nich jest szefowa produkcji Tetiana Spiridonowa. Dwa lata temu przyjechała z okupowanego obwodu chersońskiego, w Ukrainie była wicedyrektorką szkoły.

Tetiana: – Jestem nauczycielką z ponad 13-letnim doświadczeniem. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę pracować w kuchni, ale życie zmusiło mnie do zmiany wszystkiego. Mam dwóch synów, najmłodszy urodził się już podczas wojny.

Tetiana Spiridonowa, szefowa produkcji i była nauczycielka

Trudna była zmiana zawodu?

Najtrudniej zaadaptować się w innym kraju. Ale miałam szczęście spotkać trzy niesamowite kobiety, które wierzyły we mnie bardziej niż ja sama. Pomagały mi na każdym kroku.

Szefowa produkcji, która sama gotuje?

Tak, i ciągle uczę się nowych rzeczy. Początkowo w menu było około 80 dań, teraz jest ponad 130. Nowe rzeczy są zawsze interesujące, nawet jeśli są trudne. By iść naprzód, trzeba nie bać się zmian.

<add-big-frame>Aktywna ekspansja sieci "Galya Baluwana" w Ukrainie zbiegła się w czasie z pandemią koronawirusa w latach 2020-2021, kiedy ludzie przestali masowo chodzić do restauracji i zaczęli gromadzić zapasy półproduktów. W 2022 sieć rozpoczęła ekspansję na rynki międzynarodowe pod marką Multi Cook.<add-big-frame>

<add-big-frame>Według właściciela Multi Cook Volodymyra Matviychuka, większość jego partnerów poza Ukrainą to Ukraińcy, którzy przenieśli się za granicę z powodu wojny. Najłatwiejszymi rynkami dla Ukraińców są Polska, Łotwa, Litwa i Estonia.<add-big-frame>

<add-big-frame>Według Forbes.ua, franczyza Multi Cook kosztuje 9 000 euro. Plus miesięczna opłata licencyjna w wysokości 100 euro. Minimalna kwota wymagana do otwarcia sklepu Multi Cook za granicą wynosi 40 000-50 000 euro (bez opłat franczyzowych).<add-big-frame>

Zdjęcia Tatiana Wygowska

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Założycielka i redaktor naczelna wydawnictwa „Czas Zmian Inform”, współzałożycielka fundacji „Czas Zmian”, wolontariuszka frontowa, dziennikarka, publikująca w gazetach ukraińskich i polskich, w szczególności „Dzienniku Zachodnim”, „Gazecie Wyborczej”, "Culture.pl".  Członkini Ogólnoukraińskiego Towarzystwa „Proswita” im.  Tarasa Szewczenki, organizatorka wydarzeń kulturalnych, festiwali, "Parad Wyszywanki" w Białej Cerkwi.

W Katowicach stworzyła ukraińską bibliotekę, prowadzi odczyty literackie, organizuje spotkania z ukraińskimi pisarzami.  Laureatka Nagrody literackiej i artystycznej miasta Biała Cerkiew im  M. Wingranowskiego.  Otrzymała Medal „Za Pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy”, a także nagrodę Visa Everywhere Pioneer 20, która docenia osiągnięcia uchodźczyń, mieszkających w Europie i mających znaczący wpływ na swoje nowe społeczności.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Dwa lata przyglądania się

Julia Karłowa: – Przedsiębiorczością zajmowaliśmy się przez całe życie: handlowaliśmy na bazarze w Czerniowcach, mieliśmy punkty z artykułami sanitarnymi, sklepy. Wojna wymusiła na nas zmiany. Otworzyłam salon manicure w Warszawie. Pracowałam w nim sama i wynajmowałam miejsca innym manikiurzystkom. A potem wraz z mężem postanowiliśmy spróbować swoich sił w branży restauracyjnej.

Mykoła Karłow: – Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, pojechałem do Ukrainy jako wolontariusz. Pracowałem w centrum humanitarnym: najpierw przy rozładunku, potem jako koordynator. 14-16 godzin dziennie.

Kiedy w naszą działalność zaczęli się wtrącać niektórzy posłowie, wróciłem do Warszawy. Zacząłem pomagać naszym ludziom, między innymi w znalezieniu mieszkania. Równolegle zaczęliśmy myśleć o biznesie gastronomicznym. Często chodziliśmy do restauracji, kawiarni, uczyliśmy się, analizowaliśmy. Zawsze byliśmy krytycznymi klientami, interesowało nas dobre jedzenie oraz obsługa. To był dla nas nowy kierunek, więc chcieliśmy poznać wszystko do najdrobniejszych szczegółów.

Oksana Szczyrba: – Dlaczego pizzeria?

Mykoła: – Lubimy dobrze zjeść. Miałem biznes w produkcji, sprzedaży, a Julia w branży kosmetycznej, ale gastronomia stała się nowym wyzwaniem. Przez ponad dwa lata badaliśmy rynek, obserwowaliśmy, które marki się rozwijają, a które upadają. Jeździliśmy po różnych dzielnicach Warszawy, obserwowaliśmy konkurencję.

W końcu uznaliśmy, że pizzeria to najlepszy wybór. Średni rachunek jest tu wyższy niż w kawiarni. Ważne jednak było znalezienie marki, która dba o jakość.

Julia: – Analizowaliśmy, które franczyzy są zamykane, a które sprzedawane. Wybraliśmy tę, która działa stabilnie i jest drogo sprzedawana — to oznaka wartości. Porozmawialiśmy z kilkoma franczyzodawcami i zorientowaliśmy się, którzy z nich naprawdę dbają o markę, a którzy po prostu sprzedają nazwę.

Lokal otworzyliśmy pod koniec 21 grudnia 2023 roku. To nasz pierwszy i jak dotąd jedyny nasz punkt. Wszystko robiliśmy sami — nie zatrudnialiśmy nikogo, zainwestowaliśmy ostatnie oszczędności, sprzedaliśmy nawet samochód. Ojciec Mykoły przyjechał do nas z Ukrainy, by pomóc w remoncie. Pracowaliśmy od rana do późnego wieczora.

Julia z synem podczas remontu lokalu

Między piecem a stołem

Ile kosztuje otwarcie pizzerii?

Mykoła: – To zależy od metrażu, remontu, wyposażenia. Nasz lokal ma powierzchnię 100 metrów kwadratowych, wydaliśmy do 100 tysięcy dolarów, choć oszczędziliśmy na remoncie.

Julia: – Pierwsze miesiące pracowaliśmy sami. Mykoła z kierownika stał się pizzaiolo [kucharz zajmujący się robieniem pizzy zgodnie z życzeniami klientów – red.], a ja kasjerką i pomocniczką kucharza. Kucharz z naszej franczyzy uczył Kolę przygotowywać pizzę, bruschettę, focaccię, a mnie – makarony, sałatki i desery. Dopóki obroty były niewielkie, nie mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie pracowników. Pomagał nam też nasz syn. Z czasem polubił tę pracę. Teraz chętnie pracuje jako kelner.

Trudno było uruchomić firmę w Polsce?

Mykoła: – Było wiele wyzwań, bo w branży gastronomicznej wcześniej nie działaliśmy. Bez franczyzy byłoby zbyt trudno – dostaliśmy menu, przepisy, standardy, to bardzo pomogło. Ale musieliśmy uczyć się w trakcie pracy. Pierwsze święta były bardzo intensywne: mnóstwo zamówień, a tylko jeden kelner plus nas dwoje z żoną. Biegałem między piecem a stołem. Niestety nie mam zdjęć ani filmów (śmiech). Julii też było ciężko, bo nie mówiła płynnie po polsku. Z czasem jednak wszystko się ułożyło. Teraz Julia na każde pytanie odpowiada już po polsku. Bo jak inaczej, skoro 90% naszych głównych klientów to Polacy?

Ilu macie pracowników?

Julia: – Na zmianie zazwyczaj pracuje kilka osób: pizzaiolo, kasjer, kelner i pomocnik. Nie mamy marketingowców ani specjalistów od PR, nie pozwala na to wysokość obrotów. Więc na razie sami zajmujemy się wszystkim.

Jakie są średnie dochody z takiej działalności?

Mykoła: – W najlepszym przypadku 10-15 tysięcy złotych. Ale większość tej kwoty idzie na czynsz, prąd, pensje. Średni rachunek u nas wynosi 70 złotych. By zarobić 7 tysięcy, trzeba sprzedać około 150 pizz.

Mykoła jako pizzaiolo

Jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami

Dlaczego inne podobne lokale w Polsce są teraz zamykane? Co robią źle?

Mykoła: – Zamykają się z powodu niskiej marży, gdy zostaje im, powiedzmy, 10 procent czystego zysku.

Jeśli masz niewielki obrót, zdarza się, że pracownik zarabia więcej niż właściciel

Julia: – W centrum jest łatwiej, bo tu są turyści. W dzielnicy sypialnianej są stali klienci i jeśli pogorszy się ocena lokalu, nowych nie będzie. Poza tym dostawcy często psują reputację: kurierzy jeżdżą bez toreb termicznych, mylą adresy, spóźniają się, nie mówią po polsku. Wtedy negatywne opinie idą na konto pizzerii.

Jak podchodzicie do krytyki?

Mykoła: – Normalnie. Z Google wynika, że 95% naszych klientów jest zadowolonych. Mamy najwyższą ocenę wśród podobnych pizzerii w mieście. Oczywiście zdarzają się różne rzeczy, nie da się zadowolić wszystkich.

„Klient nasz pan”. Przestrzegacie tej zasady?

Julia: – Dzielimy klientów na dwa typy: tych, którzy mogą udowodnić swoją rację, i tych, którzy jednak racji nie mają. Kiedy dzwoni nietrzeźwy klient, zamawia pizzę, dostarczamy mu ją, a on nie chce za nią zapłacić, bo nie pamięta, co zamawiał – to on nie ma racji.

Nawiasem mówiąc, akurat ta historia miała ciąg dalszy. Okazało się, że to nasz stały klient. Przyjechał następnego dnia, przeprosił i chciał zapłacić za tę pizzę. Ale powiedziałam, że nie trzeba, bo kurier przywiózł pizzę z powrotem. Wtedy powiedział: „Dziękuję, że szanujecie swoich klientów”.

Mykoła: – Była taka sytuacja, że klientka stanęła na ulicy obok naszej pizzerii i krzyczała, żeby ludzie nie zamawiali u nas jedzenia, bo trzeba długo czekać na realizację zamówienia. I co było robić? Teraz ona regularnie do nas przychodzi i zamawia pizzę. Ludzie są różni.

Jak podzieliliście obowiązki w biznesie?

Mykoła: – Wcześniej dla kogoś innego pracowałem tylko przez jeden dzień w życiu; zawsze miałem własną firmę. Ale teraz zacząłem pracować w Warszawie dla pewnej ukraińskiej firmy medycznej, zajmuję tam stanowisko kierownika ds. budowy. Równolegle mam też firmę, która świadczy usługi w zakresie ogrzewania i wentylacji. Pizzerię prowadzi Julia, jest dyrektorką. Ale ja zawsze jestem w pobliżu, syn też jest z nami.

Julia: – Przyzwyczailiśmy się do wspólnej pracy jeszcze w Ukrainie. Po 25 latach wspólnego życia już nawet się nie kłócimy (uśmiecha się). Mamy też dorosłą córkę, ma 23 lata i również zajmuje się biznesem. W ciągu ostatniego półrocza udało się stworzyć wspaniały zespół.

Teraz robię to, co kocham. Cieszę się, że ludziom u nas smakuje i jest przytulnie. Klienci stają się jak rodzina

Marzę, by pizzeria zaczęła działać samodzielnie. A potem może otworzę jeszcze małą cukiernię lub piekarnię.

Co powiedzielibyście innym Ukraińcom, którzy marzą o własnym biznesie w Polsce?

Mykoła: – Na pewno nie będę mówił o trudnościach, z którymi można się spotkać, bo to tylko zniechęca. A trudności na pewno będą. Trzeba po prostu nie bać się i ryzykować. I rozumieć, że w 90% przypadków może być porażka.

Jaki macie cel?

Julia: – Dla nas najważniejsze jest szczęście rodziny, po to pracujemy. I te wartości przekazujemy naszym dzieciom. Nasza córka już w wieku 17 lat poszła na swoje. Przez jakiś czas mieszkała we Włoszech, ale teraz mieszka z nami. To wspaniałe, że możemy spotykać się wieczorami.

Rodzina Karłowów w Polsce

Kiedy była w 11 klasie, zaczęła opuszczać lekcje. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Mykoła zapytał ją, dlaczego to robi. Odpowiedziała, że te lekcje jej nie interesują. Więc Mykoła zaproponował: „Jedź ze mną do Kijowa, do szkoły biznesu”. Byłam sceptyczna, ale Ira zobaczyła tam, jak ludzie prowadzą wielki biznes i jak to wpływa na ich życie. Przekonała się, że ci ludzie żyją lepiej niż my w tamtym momencie – to znaczy, że nauka jest ważna. Często powtarzamy dzieciom: jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami. A jeśli będziesz pracować głową, będziesz miał i swoją pracę, i szczęście rodzinne.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Klient ma rację – no, chyba że jej nie ma. Historia rodzinnej pizzerii otwartej przez Ukraińców w Warszawie

Oksana Szczyrba

W ciągu ostatnich trzech lat Ukraińcy w Polsce zarejestrowali 77 700 firm, co stanowi 9% całkowitej liczby jednoosobowych firm otwartych w kraju w tym okresie. Liczba ukraińskich firm w Polsce rośnie z każdym rokiem. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) około 37% nowo powstałych firm jest zakładanych przez kobiety. Jedną z najpopularniejszych jest branża kosmetyczna – salony kosmetyczne, paznokci i włosów (do 13% wszystkich ukraińskich firm).

Do 2022 roku Tetiana Kownacka mieszkała w obwodzie żytomierskim. Kupiła dom, w którym chciała wychować swoich dwóch synów. Ale pomieszkała w nim tylko 4 miesiące. Wojna zmusiła ją do przeprowadzki do Polski i samodzielnej opieki nad dziećmi.

To dla ich dobra i dzięki nim osiągnęła swój cel: otworzyła własny salon kosmetyczny w Krakowie.

Początek: na zmywaku

– Kiedy przyjechałam do Polski z dwójką dzieci, nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować w swoim zawodzie – wyznaje Tetiana. – Pierwsze, co mi tu zaproponowano, to zmywanie naczyń. A potem – mycie klatek schodowych. Godziłam się na wszystko, choć płacili grosze.

Kiedy obliczyłam, ile dostanę za tę pracę, zdałam sobie sprawę, że musiałabym tyrać po 10 godzin dziennie – i w nocy, a i tak nie byłabym w stanie zapewnić dzieciom mieszkania ani szkoły. Popłakałam się.

Zadzwoniłam do starszego syna. Wysłuchał mnie i powiedział:

– Mamo, przestań myć schody i poszukaj pracy w swojej specjalizacji. Możemy przeżyć tych kilka dni, będziemy jeść zupę

Jego słowa mnie poruszyły. Wróciłam do domu, usiadłam i zaczęłam pisać na Facebooku do wszystkich salonów kosmetycznych, że szukam pracy.

Z synami

Ksenia Minczuk: – Jak znalazłaś się w Polsce?

Tetiana Kownacka: – 24 lutego wpadłam w straszną panikę. Nie miałam pojęcia, co robić. Starszy syn miał wtedy 15 lat, młodszy 7.

Najpierw pojechałam do mojej mamy, która mieszka blisko granicy z Białorusią. To było niebezpieczne, ale kiedy pojawia się niebezpieczeństwo, my, jak dzieci, chcemy ukryć się u mamy.

Z powodu ciągłych wybuchów musiałam u mamy wnosić młodszego syna na rękach do piwnicy. On nie może samodzielnie wchodzić i schodzić, bo ma porażenie mózgowe. Ale nawet wtedy nie myślałam o opuszczeniu Ukrainy.

Aż do 1 marca, kiedy zadzwoniła do mnie siostra z klasztoru – mój syn chodził tam do przedszkola dla niepełnosprawnych. Powiedziała: „Tania, musisz wywieźć Wlada, musisz się nim zająć”. Wyjaśniła, że dziecko z porażeniem mózgowym jest bardzo wrażliwe. Jeśli coś wybuchnie w pobliżu, będzie w szoku znacznie głębszym niż my, zdrowi. Postanowiłam opuścić Ukrainę.

Nazajutrz wsiadłam z dziećmi do samochodu – i wreszcie poczułam się silna. Zdałam sobie sprawę, że postępuję słusznie.

Granicę z Polską przekroczyliśmy w nocy, pojechaliśmy do ośrodka dla uchodźców. Jednak kiedy zobaczyłam ten ośrodek, zdałam sobie sprawę, że tam nie zostaniemy – duża sala gimnastyczna z mnóstwem ludzi, głośno, światła nie gasną, prawie nikt nie śpi. Spędziliśmy więc noc w samochodzie na parkingu, a rano obraliśmy kurs na Kraków.

Ukrainki są najlepsze

Długo czekałaś na odpowiedź po wysłaniu CV do krakowskich salonów kosmetycznych?

Wysłałam CV do kilkudziesięciu salonów, dwa mnie zatrudniły. Pracowałam w obu na zmianę. „Jeśli chcesz zarabiać, musisz sama znaleźć klientów” – taki warunek mi postawili. Ale wiedziałam, że dam radę. W końcu nie miałam wyboru.

A kiedy w życiu nie mam wyboru, zawsze znajduję wyjście

Potem zaczęłam wynajmować miejsce w salonie; płaciłam 40% od każdego klienta. Wtedy jeszcze nie miałam pieniędzy na własny biznes – były podatki i wydatki, lecz stabilnego dochodu nie było. Ale kiedy zbudowałam już bazę klientów, zdałam sobie sprawę, że jestem gotowa zarejestrować własną firmę i pracować dla siebie.

Teraz mam własny salon, choć droga do niego nie była łatwa. Musiałam sporo wydać na materiały, wysokiej jakości urządzenia, znaleźć dobre miejsce, do którego łatwo byłoby dojechać. Pożyczałam pieniądze, a potem je oddawałam. Nikt mi nie pomógł. Nie nazywam siebie „bizneswoman” – mówię o tym tylko jak o swojej firmie.

Biznes to coś wielkiego, a ja jestem dopiero na początku tego czegoś

W Polsce nie jest trudno zarejestrować działalność gospodarczą. W czasie wojny warunki dla Ukraińców były uproszczone, więc rejestracja zajęła mi pół godziny. Mam księgowego, co jest warunkiem koniecznym do prowadzenia biznesu. Pomaga mi w sprawozdawczości, podatkach i papierkowej robocie.

Konkurencja duża?

W kosmetologii w Polsce – tak. Ale prawie wszyscy moi konkurenci to kosmetyczki z Ukrainy. W tej branży są naprawdę najlepsze.

Konkurencja zmusza cię do ciągłego doskonalenia się. I nie chodzi tylko o techniki, urządzenia i nowoczesne procedury. Chodzi też o promowanie własnej marki. Musisz nagrywać filmiki, wskakiwać przed kamerę, pokazywać i swoją pracę, i życie osobiste. Bo jak przestaniesz, to koniec – nie ma pracy.

Oczywiście cały czas musisz uczyć się nowych technik. Tylko w tym miesiącu byłam na trzech szkoleniach, a jedno takie szkolenie kosztuje od 1500 do 4000 zł.

Czego się jeszcze się tu nauczyłam? Że porównywanie się z mistrzami to błąd. ?Każdy ma swoje warunki, swoją sytuację. Ja żyję i pracuję według własnych warunków, podążam własną drogą. Może i nie szybko, ale za to sama

Weź – i zrób

Co jest dla Ciebie najważniejsze: zysk, liczba klientów, reputacja?

Reputacja zawsze jest dla mnie najważniejsza. Bardzo ważne jest to, co klient mówi o mojej pracy. Nie gonię za pieniędzmi, ale muszę mieć ich wystarczająco dużo, by prowadzić z moimi dziećmi normalne życie. Sama utrzymuję rodzinę, więc nie mogę ignorować zysku. A ten przychodzi, jeśli masz dobrą reputację. Tylko tak to działa: reputacja pomaga zwiększyć liczbę klientów, a klienci przynoszą zyski.

Jakiej rady udzieliłabyś Ukrainkom, które chcą rozpocząć działalność w nowym kraju?

Weź – i zrób. Boisz się? Śmiało, i tak to zrób! Ważne jest to, by być zarówno odważnym, jak ostrożnym. Oblicz wszystko z wyprzedzeniem: podatki, czynsz, wydatki. Rozpoczęcie własnej działalności to jedno, ale jej utrzymanie to osobne zadanie. Powinnaś zrozumieć, że to długa gra. I bądź przygotowana na różne wyzwania.

Ale najważniejsze to się nie bać.

Ile pieniędzy trzeba mieć, by otworzyć własny salon?

Zainwestowałam około 10 tysięcy zł. I to pomimo tego, że część materiałów już miałam; przywiozłam je z Ukrainy. Musiałam kupić lampy, kanapy, stoły, kasę fiskalną i terminal. Jeśli dodać do tego koszt urządzeń, na których pracuję, to wyjdzie jakieś 30 tysięcy. Ale urządzenia kupuję stopniowo, bo ceny zaczynają się od tysiąca dolarów. Moje kosztują 1,5-2 tys. dolarów za sztukę.

Bardzo chcę się rozwijać. Pracuję nad tym. Chcę mieć lepsze warunki, większe biuro, więcej pracowników

Jakie mogą być dochody i zyski kosmetyczki w Polsce?

Bardzo dobre. Jeśli pracujesz codziennie od 8 rano do 20 wieczorem, możesz zarobić 30-40 tysięcy złotych miesięcznie. Ale ja nie mogę tak pracować, bo moje dziecko potrzebuje mnie w domu. Logopeda, masaże, fizjoterapeuta dla młodszego syna, szkoła dla starszego – muszę to wszystko ogarnąć. Teraz zarabiam 15-20 tysięcy złotych brutto. Odliczam podatki, pensję księgowej, koszt materiałów, czynsz (2000 zł) itd. – i zostaje 7-9 tysięcy złotych. Kosmetyczka ma wysokie koszty.

Zarazem w Polsce bardzo się rozwinęłam, otworzyłam się. Zaczęłam czuć się pewnie. Potrafię sama wygodnie żyć w obcym kraju, rozwijać się zawodowo, czuć się pewnie. Jestem z siebie dumna.

Co uznajesz za swój główny sukces?

To, że się nie boję. Ręce się trzęsą, ale robię swoje, uparcie i wytrwale. Wciąż uczę się czegoś nowego. Kiedy przypomnę sobie, jak pierwszy raz robiłam mezoterapię [zabieg iniekcyjny w kosmetologii – red.], to aż mi śmiesznie. Trzęsły mi się ręce, płakałam, ale i tak to zrobiłam! A potem się przyzwyczaiłam, nabrałam wprawy i teraz jest już łatwo. I tak ze wszystkim. Boję się, ale idę naprzód.

20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Klient ma rację – no, chyba że jej nie ma. Historia rodzinnej pizzerii otwartej przez Ukraińców w Warszawie

Ексклюзив
20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ексклюзив
20
хв

Natalia Dunajska: – Dajemy ludziom marzenia

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress