Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
"Kobiety Azowa". Premiera w polskiej wersji językowej
Pierwszą historią z cyklu filmów "Kobiety Azowa" na sestry.eu jest historia Tamary Janin. Jej mąż Ołeksij, zwiadowca Brygady Azow, zginął bohatersko w bitwie o Mariupol w kwietniu 2022 roku
Tamara Janin, jej mąż Oleksij i synek Nazar. Zdjęcie: archiwum prywatne
No items found.
Tamara Janin chce, aby cały świat dowiedział się o bohaterstwie jej ukochanego, o jego heroicznej walce o Mariupol, cenie, jaką cała rodzina zapłaciła za przyszłość wolnej Ukrainy:
- Mój mąż, Oleksiy Janin, zgłosił się na ochotnika w 2014 roku, a 24 lutego 2022 roku był jednym z pierwszych, którzy bronili swojej rodziny i kraju. Bronił nas do ostatniego tchu. Zginął bohatersko podczas wykonywania misji bojowej 7 kwietnia 2022 roku - w całkowicie otoczonym Mariupolu. Nigdy go nie pochowałam. Zginął w wodzie, na łodzi i nie znaleziono jego ciała. Najprawdopodobniej nigdy go nie znajdą. Bardzo trudno jest wytłumaczyć dziecku, że jego tata nie wróci, nigdy go już nie odwiedzi.
Jest przekonana, że historię ukraińskich bohaterów należy opowiedzieć we wszystkich językach świata.
- Dla nas, Ukraińców, bardzo ważna jest obecność w mediach. Ukraina i my, Ukraińcy, stoimy w obliczu bardzo okrutnego, podstępnego, absolutnie niemoralnego wroga, który nie wie, co to prawo, nie ma honoru, sumienia, moralności - nic nie jest święte. Bardzo ważne jest, aby mówić o sytuacji na Ukrainie i przedstawienie prawdy taką, jaka jest, a nie taką, jaką przedstawiają oprawcy, mordercy i okupanci. Oni ciągle ukrywają swoje zbrodnie wojenne.
Діліться історією Тамари та Олексія Яніних зі своїми польськими друзями, а також з тими, хто знає польську мову. Відтепер кожна історія із відеоциклу «Жінки Азову» буде українською та польською мовами.
Scenarzystka, montażystka, producentka. Tworzyła produkcje dla kanałów telewizyjnych New Channel oraz 1+1 TV. Przeprowadzała wywiady z gwiazdami ukraińskiego show-biznesu, kultury, polityki i sportu. Pracowała dla kanałów STB i Novy TV. Kierowała programem informacyjnym Abzats. Była szefową projektu City Inspector na kanale 1+1 TV. Stworzyła reality show Bride for Dad na STB. W ostatnich latach pisze scenariusze filmowe i robi wywiady. We współpracy z Sestry.eu stworzyła serię filmów dokumentalnych "Kobiety Azowa", które opowiadają historie żon, sióstr, matek i córek ukraińskich żołnierzy.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Rosja metodycznie torturuje i zabija ukraińskich jeńców wojennych, porywa cywilów, którzy nie popierają tak zwanego ruskiego miru. Uprowadza też ukraińskie dzieci, próbując je reedukować zgodnie z propagandowymi narracjami, a niektóre oddaje rosyjskim rodzinom, które zmieniają im nawet imiona. Kraj Putina za nic ma prawa człowieka.
Sestry rozmawiają z Dmytro Łubincem, ukraińskim rzecznikiem praw obywatelskich – o deportacjach ukraińskich dzieci do Rosji, szczegółach wymiany więźniów, zbrodniach wroga na ukraińskich jeńcach wojennych i cywilach oraz o braku reakcji społeczności międzynarodowej na rosyjskie zbrodnie.
Logika Rosji? To pytanie retoryczne
Natalia Żukowska: O ilu ukraińskich jeńcach – wojskowych i cywilnych – możemy dziś mówić?
Dmytro Łubinec: Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że nie możemy ogłosić liczby jeńców wojennych – zarówno ukraińskich żołnierzy pojmanych przez Federację Rosyjską, jak rosyjskich żołnierzy pojmanych w Ukrainie. Bo to kwestia bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o cywilów, to oni nie są jeńcami wojennymi. To nielegalnie przetrzymywani obywatele Ukrainy, których Rosja nie miała prawa pozbawiać wolności. Na dziś wiemy, że w wyniku rosyjskiej agresji zaginęło około 14 000 osób. Natomiast w Rosji nielegalnie przetrzymywanych jest prawie 1700 ukraińskich cywilów. To są liczby, o których możemy mówić.
Jako rzecznik praw obywatelskich wezwał Pan rosyjskie władze do dostarczenia list jeńców wojennych z Ukrainy, których Rosja byłaby gotowa natychmiast uwolnić. Jakie są największe trudności związane z uwalnianiem tych ludzi?
Ogólnie największą trudnością jest to, że Rosja nie przestrzega międzynarodowego prawa humanitarnego i konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Jednocześnie międzynarodowe prawo humanitarne stanowi, że wymiana jeńców powinna odbywać się po zakończeniu działań wojennych. Wyjątek stanowią ciężko ranni lub ciężko chorzy, którzy podlegają repatriacji nawet podczas konfliktu zbrojnego. Jest to określone w konwencjach genewskich.
Mając to na uwadze, chciałbym skupić się na dwóch kwestiach. Po pierwsze, obecnie prowadzimy wymianę jeńców wojennych podczas konfliktu zbrojnego. Żaden inny kraj na świecie nigdy tego nie zrobił, to pierwszy taki przypadek w historii. Fakt, że do dziś odzyskaliśmy 3767 naszych obywateli i przeprowadziliśmy 58 wymian, jest naprawdę czymś znaczącym.
Po drugie, Rosja powinna bezwarunkowo uwolnić wszystkie ciężko ranne, ciężko chore ukraińskie kobiety. Ale tego nie robi, chociaż jest to przewidziane w konwencjach genewskich.
Aby przyspieszyć ten proces, Ukraina utworzyła mieszaną komisję medyczną w celu obiektywnego określania stanu zdrowia jeńców wojennych. Umożliwiająca to klauzula konwencji genewskich została wykorzystana tylko dwa razy od połowy XX wieku: podczas wojny w Wietnamie i wojny irańsko-irackiej. Mieszane komisje medyczne składają się z kilku ekspertów. Ich członkowie mają przedstawiać propozycje repatriacji jeńców wojennych, wykluczenia ich z repatriacji lub odroczenia decyzji do czasu dalszych badań. Mamy nadzieję, że będzie to krok w kierunku ustanowienia przez Rosję podobnej komisji mieszanej we własnym kraju. Ale Rosja jeszcze tego nie zrobiła.
Kolejnym problemem jest to, że Kreml gra na emocjach krewnych ukraińskich jeńców wojennych. Agresor celowo dokonuje pewnych manipulacji, by wpłynąć na nastroje w naszym społeczeństwie.
Zatrzymanie procesu wymiany, propaganda w mediach społecznościowych, listy osób, których Ukraina rzekomo nie chce zabrać – to celowe działania Rosji. Rosja po prostu bawi się ludźmi, wykorzystując ich ból
Ostatnia wymiana odbyła się 18 października. Wtedy udało nam się odzyskać żołnierzy, którzy zostali skazani przez Rosję na dożywocie, a także bojowników pułku Azow. Co decyduje o kształcie list naszych wojskowych do wymiany?
Pracujemy nad powrotem wszystkich naszych obywateli, ale jeśli chodzi o jeńców wojennych, pierwszeństwo mają ciężko ranni, ciężko chorzy i kobiety. Przedkładamy stronie rosyjskiej różne propozycje i listy. Wszyscy ukraińscy żołnierze, którzy znajdują się w rejestrach Narodowego Biura Informacyjnego, są automatycznie umieszczani na listach do wymiany niezależnie od ich statusu: czy są zaginieni, czy potwierdzeni przez MKCK [Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża – red.] jako jeńcy wojenni. Ukraina traktuje wszystkich jednakowo i pracuje nad tym, by wszyscy wrócili z niewoli. Zawsze to podkreślam.
Mamy również dane o tym, że około 40% ze wszystkich osób, które powróciły z rosyjskiej niewoli, uznano wcześniej za zaginione. Dlatego ciągłe przekazywanie list do wymiany z nazwiskami wszystkich obrońców jest jednym ze sposobów odnajdywania ludzi. Ukraina szuka różnych sposobów na uwalnianie swoich obywateli. Na przykład gdy muzułmanie na całym świecie świętowali koniec postu Ramadan Bajram, a katolicy obchodzili Wielkanoc, Ukraina zainicjowała wymianę tych jeńców wojennych, którzy wyznają islam, i tych, którzy są katolikami. Jednak Rosja zignorowała wysłane listy. Czy można zrozumieć logikę Rosji? To pytanie retoryczne.
Nakazów aresztowania powinno być więcej
Jaka jest największa trudność z odzyskiwaniem więzionych cywilów?
Cywilów najtrudniej odzyskać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Rosja nie ma podstaw prawnych do ich przetrzymywania. Zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym powinni zostać natychmiast uwolnieni. Jednak Federacja Rosyjska to prawo ignoruje, uprowadza cywilów, torturuje ich i przetrzymuje w aresztach. Jeśli spojrzymy na trudności związane z ich powrotem, największym problemem jest weryfikacja danych dotyczących cywilów: kiedy i gdzie zostali uprowadzeni, gdzie są teraz. Rosja nie dostarcza żadnych informacji.
Udało nam się ustalić, że obecnie w Rosji przetrzymywanych jest około 1700 cywilów. Uznajemy jednak, że liczba ta jest znacznie wyższa
Rosja systematycznie i celowo popełnia przestępstwa. Moim zdaniem rosyjscy urzędnicy powinni otrzymać nowe nakazy aresztowania od Międzynarodowego Trybunału Karnego za uprowadzanie ludności cywilnej, ponieważ tego rodzaju przestępstwo można zaklasyfikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości.
Według Associated Press do 2026 roku Rosja planuje utworzyć 25 nowych „kolonii poprawczych” i sześć innych cywilnych ośrodków zatrzymania na okupowanych terytoriach Ukrainy. Co wiadomo o warunkach przetrzymywania ukraińskich więźniów? Czy znamy miejsca, w których są przetrzymywani?
Rosja nie udziela żadnych informacji o cywilach. W większości przypadków nie znamy miejsc ich pobytu, ich stanu ani warunków, w jakich są przetrzymywani. Oczywiście są wyjątki, gdy udaje nam się uzyskać informacje o danej osobie za pośrednictwem partnerów międzynarodowych lub w inny sposób. Nie jest to jednak zbyt duży odsetek wszystkich przypadków.
Jeśli chodzi o warunki przetrzymywania cywilów, Rosja stosuje wobec nich najbardziej przerażające tortury. Wszyscy są przetrzymywani w fatalnych warunkach, bez opieki medycznej, odpowiedniej żywności i wody. Mogą być przetrzymywani w komorach tortur i piwnicach przez wiele miesięcy. Znamy historię Ukrainki Ołeny Pech, która została niedawno uwolniona z rosyjskiej niewoli. Musiała wrócić do tymczasowo okupowanego obwodu donieckiego, by opiekować się matką, która doznała udaru mózgu. Po bezprawnym zatrzymaniu była torturowana elektrowstrząsami, duszona workiem, wkręcano jej śruby w kolana i przeprowadzono pozorowaną egzekucję. Została bezprawnie skazana, zapadła na szereg chorób.
To tylko jedna z dziesiątek tysięcy historii o tym, co Federacja Rosyjska robi z naszymi obywatelami. Ponadto od 2014 r. „wymuszone zaginięcia” ludzi na tymczasowo okupowanych terytoriach są powszechne. W każdej okupowanej osadzie Rosja tworzy izby tortur.
W jaki sposób Rosja odpowiada na ukraińskie prośby o informacje na temat miejsca pobytu ukraińskich więźniów? Jak kraje trzecie mogą pomóc w tej sprawie?
Jak już powiedziałem, Rosja bardzo rzadko udziela jakichkolwiek informacji. W większości przypadków wróg ignoruje nasze prośby i ogranicza się do wymówek. Jeśli chodzi o pomoc w uwalnianiu cywilów, mówiliśmy już publicznie o Katarze i Watykanie. Mieliśmy szereg kontaktów z Katarem w sprawie umożliwienia powrotu Ukraińców do domu, a dzięki Watykanowi 28 czerwca udało się skłonić Rosję do odesłania do Ukrainy 10 naszych obywateli.
Na spotkaniach grupy roboczej zajmującej się punktem 4. „formuły pokoju” [dotyczy on wyzwolenia wszystkich jeńców i osób deportowanych – red.], które odbyły się już siedem razy, podnosimy kwestię powrotu do domu wszystkich obywateli bez wyjątku: dzieci, cywilów, jeńców wojennych. Do spotkań grupy regularnie dołącza około 50 krajów i siedem organizacji międzynarodowych: MKCK, Misja Monitorowania Praw Człowieka ONZ na Ukrainie, OBWE, UNICEF, UE, Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka oraz Koordynator Rezydentów ONZ w Ukrainie. Zawsze doceniam wysiłki Kanady i Norwegii, które współprzewodniczą grupie roboczej. Chciałbym również przypomnieć, że stworzyliśmy Międzynarodową Platformę na rzecz Uwolnienia Cywilów Nielegalnie Przetrzymywanych przez Federację Rosyjską. W jej pierwszym spotkaniu wzięły udział 52 kraje i organizacje międzynarodowe.
Nie poprzestajemy jednak na tym, co już osiągnęliśmy. Pod koniec października w Montrealu odbyła się konferencja ministerialna na temat ludzkiego wymiaru „formuły pokoju”, w której uczestniczyłem jako członek ukraińskiej delegacji. Jej uczestnicy przyjęli wspólny komunikat, którego głównym punktem było zatwierdzenie tzw. zobowiązania montrealskiego, które zawiera kluczowe mechanizmy sprowadzania naszych ludzi do domu. Mam nadzieję, że ten komunikat zadziała i zobaczymy realne rezultaty.
Kolejnym rezultatem konferencji będzie utworzenie grupy krajów, które będą ściśle współpracować z Ukrainą w celu gromadzenia i wyszukiwania szczegółowych informacji o ukraińskich jeńcach wojennych, nielegalnie przetrzymywanych cywilach i uprowadzonych dzieciach.
Walczymy z podstępnym wrogiem
Rosja zezwoliła rzecznikowi praw obywatelskich Turcji Serefowi Malkocowi na odwiedzenie miejsc, w których przetrzymywani są ukraińscy jeńcy wojenni. Czego Kijów spodziewa się po tej wizycie?
Myślę, że jest zbyt wcześnie, aby mówić o jakichkolwiek rezultatach. Przede wszystkim powinniśmy poczekać, aż to się faktycznie wydarzy. Możemy wiele oczekiwać, ale nie zapominajmy, z jak podstępnym wrogiem walczymy.
Doniecka Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie kolejnej zbrodni wojennej popełnionej przez Rosjan. Chodzi o rozstrzelanie sześciu wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy. To niepierwszy taki przypadek. Za każdym razem zwracacie się z takimi informacjami do ONZ i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Jaka jest ich reakcja? Czy w ogóle reagują?
Niestety nie widzimy odpowiedniej reakcji. ONZ odnotowuje takie egzekucje w swoich raportach i czasami podaje je do wiadomości publicznej, ale to nie wystarczy. Potrzebujemy konkretnych kroków, by powstrzymać takie zbrodnie okupantów.
Moim zdaniem Czerwony Krzyż powinien również publicznie ogłosić naruszenie przez Rosję konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. W końcu egzekucje ukraińskich jeńców wojennych są celową polityką Federacji Rosyjskiej
Takie zbrodnie wojenne są tolerowane przez najwyższe kierownictwo Rosji. Jednocześnie nie widzimy żadnej reakcji społeczności międzynarodowej na nie. Nadal nie ma nakazów aresztowania zbrodniarzy wojennych za egzekucje jeńców. Dlatego po każdym przypadku egzekucji, o którym wiem, wysyłam listy do ONZ i MKCK, by odnotować te zbrodnie. To, co możemy dziś zrobić, to przynajmniej nadal otwierać oczy światowych organizacji na zbrodnie Rosji.
Prokuratura Generalna Ukrainy wszczęła ponad 450 postępowań karnych w sprawie złego traktowania i torturowania jeńców wojennych oraz ponad 2100 w sprawie torturowania cywilów. O jakich torturach mówimy? W jaki sposób są one rejestrowane i czy mogą być uznane w przyszłości przez sąd międzynarodowy za dowód zbrodni wojennych popełnionych przez Federację Rosyjską?
Według ONZ ponad 95% ukraińskich jeńców wojennych było w Rosji torturowanych. Mówimy tu o biciu i rażeniu prądem. Ale Rosjanie stosują nie tylko przemoc fizyczną. Nie tylko biją, torturują, zmuszają więźniów do stania na mrozie i szczują ich psami. Wywierają też presję psychiczną: mówią im, że nikt nie czeka na nich w domu, i zmuszają do nauki i śpiewania rosyjskiego hymnu narodowego każdego ranka. Nieodpowiednie warunki przetrzymywania też są torturą. Proszę spróbować sobie wyobrazić, jak to jest być karmionym łyżką owsianki każdego dnia – prawie bez wody. Albo że trzymają ludzi w ciasnych celach, zmuszają ich do stania i nie pozwalają usiąść. Ci, którzy wrócili z niewoli, opowiadają takie historie, że włosy się jeżą.
Inwazja kremlowskich porywaczy dzieci
Rosja uprowadziła prawie 20 000 ukraińskich dzieci, ale to tylko przybliżona liczba. O ilu naprawdę możemy mówić?
Według różnych źródeł sama Rosja potwierdza, że zabrała ponad 700 000 ukraińskich dzieci, lecz nie podaje ich list. Nie znamy więc prawdziwej liczby uprowadzonych dzieci, choć na pewno jest ich znacznie więcej niż 20 000.
Gdyby każdego dnia zwracano jedno dziecko z tych 20 000, odzyskanie wszystkich zajęłoby Ukrainie ponad 55 lat
Ukrainie udało się już odzyskać 1001 dzieci z terytoriów okupowanych i z Federacji Rosyjskiej. Gdzie były przetrzymywane? Jaki jest mechanizm ich uwalniania?
Staramy się zbierać informacje o tym, dokąd są deportowane. Jak dotąd, według dostępnych danych, są wywożone do Włodzimierza, Omska, Rostowa, Czelabińska, Saratowa, Moskwy, obwodu leningradzkiego, terytorium Krasnodaru i na wyspę Sachalin – czyli do nawet najbardziej odległych regionów. Zarazem wiemy, że dzieci są również umieszczane na tymczasowo okupowanych terytoriach. Rosjanie nie udzielają informacji na ich temat – przeciwnie: ukrywają je tak bardzo, jak to tylko możliwe. Często przenoszą je do różnych miejsc i regionów, co ma na celu utrudnienie nam ich odszukania i odzyskania.
Jak powszechne jest zjawisko militaryzacji i indoktrynacji uprowadzonych ukraińskich dzieci? Jak Rosja to robi? Jaki jest cel?
Konkretny: zniszczyć ich tożsamość. To zjawisko na bardzo dużą skalę, ponieważ każde dziecko jest poddawane reedukacji.
Od 2014 roku Federacja Rosyjska prowadzi politykę militaryzacji dzieci: angażuje je w ruch „Junarmii” [organizacja młodzieżowa o charakterze paramilitarnym, wspierana i finansowana przez Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej – red.] i posyła do szkół kadetów. Rosja propaguje też toksyczne narracje, że ich rodzima Ukraina jest wrogiem, z którym należy walczyć z bronią w ręku.
Rosjanie zmieniają postrzeganie historii i wojny przez ukraińskie dzieci. Robią to nie tylko po to, by zmienić ich tożsamość. Dla Rosji nasze dzieci są nowym pokoleniem żołnierzy. Znamy wiele przypadków, że nawet nieletnie dzieci otrzymały wezwania do rosyjskiej armii
Systemową rosyjską politykę niszczenia ukraińskiej tożsamości dzieci można znaleźć w raporcie specjalnym „Przekwitłe”. To drugi raport specjalny Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Pierwszy był zatytułowany „Nierozkwitłe”. Dotyczył deportacji i indoktrynacji ukraińskich dzieci. Przedstawiciele Federacji Rosyjskiej nadal wysyłają je „na leczenie”. Tzw. Centrum Humanitarne partii Jedna Rosja poinformowało, że od momentu swego powstania w kwietniu 2022 r. do kwietnia 2024 r. wysłało 1500 dzieci z okupowanego terytorium Ukrainy i obwodu biełgorodzkiego Federacji Rosyjskiej do klinik federalnych na „leczenie” i nie planuje zaprzestania tej „pomocy”.
Poza tym Rosjanie uprowadzone ukraińskie dzieci adoptują, śledzenie ich losów jest często niemal niemożliwe. W kwietniu 2024 r. odnotowano kolejny taki przypadek. Rosjanka przejęła opiekę nad chłopcem, który został uprowadzony z okupowanego terytorium obwodu donieckiego wraz z bratem i siostrą, a potem umieszczony w szkole z internatem w regionie moskiewskim. Ta „matka zastępcza” odmówiła przyjęcia brata i siostry chłopca. W rezultacie został adoptowany, a jego dane osobowe – imię, nazwisko, patronimik i miejsce urodzenia – zmienione. Mimo oporu dziecka.
W okresie od 2021 r. do czerwca 2024 r. reżim Alaksandra Łukaszenki przeniósł co najmniej 2219 ukraińskich dzieci z terytoriów okupowanych na Białoruś. Dane te zostały opublikowane w raporcie ukraińskich i białoruskich obrońców praw człowieka. Znane są nazwiska konkretnych urzędników zaangażowanych w deportację młodych Ukraińców. Dlaczego nadal nie ma nakazu aresztowania Łukaszenki i jego zwolenników, tak jak stało się to w przypadku Putina i Lwowej-Biełowej [Marija Lwowa-Biełowa jest pełnomocniczką przy prezydencie Federacji Rosyjskiej do spraw Praw Dziecka – red.]?
To pytanie można zadać w wielu przypadkach. Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za porwania cywilów? Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za torturowanie i egzekucje jeńców wojennych?
Jakie sankcje grożą porywaczom ukraińskich dzieci?
Przede wszystkim dyplomatyczne. Jednym z rezultatów konferencji ministerialnej w Montrealu jest to, że Kanada przygotowuje nowy pakiet sankcji wobec Rosji za deportacje ukraińskich dzieci i innych cywilów. Moim zdaniem nałożenie sankcji jest jedną z metod wywierania presji na Rosję. I ta metoda jest naprawdę skuteczna.
Ukraina rozszerzyła grupę negocjacyjną, która przygotowuje wymianę jeńców wojennych. Jak to wpływa na skuteczność wymiany?
To przede wszystkim sprawa Sztabu ds. Koordynacji Postępowania z Jeńcami Wojennymi. Ze swojej strony mogę mówić tylko o moich kontaktach, czyli interakcji między rzecznikami praw obywatelskich Ukrainy i Rosji.
Nawiasem mówiąc, niedawno spotkałem się z rosyjską rzeczniczką praw obywatelskich Tatianą Moskalkową. Spotkanie odbyło się na granicy z Białorusią – z udziałem przedstawicieli MKCK. Uzgodniliśmy repatriację ciał poległych, wymianę list jeńców wojennych odwiedzanych przez obie strony oraz wymianę listów. Uruchomiliśmy też nowy format: przekazaliśmy listy od krewnych do ukraińskich jeńców wojennych w Rosji.
Czasami ludzie pytają mnie, jak komunikować się z przedstawicielem Federacji Rosyjskiej. Robię wszystko, co w mojej mocy, by chronić interesy Ukraińców i sprowadzić ich do domu z rosyjskiej niewoli.
Po podpisaniu umów pierwsza grupa ochotników udała się na poligon Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, by przejść podstawowe szkolenie wojskowe, które potrwa 35 dni.
Następnie, jak stwierdził podpułkownik Petro Gorkusza, przedstawiciel dowództwa Legionu Ukraińskiego, żołnierze będą mogli kontynuować szkolenie w wybranych przez siebie specjalnościach wojskowych w bazach NATO w Europie.
– Do tej pory centrum rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego zarejestrowało prawie 700 wniosków od obywateli Ukrainy mieszkających w Polsce, Czechach, Niemczech, Irlandii i innych krajach – powiedział Petro Goruszka. – Po przejściu badań w wojskowej komisji lekarskiej i podpisaniu umów oni również wstąpią w szeregi Legionu.
– To ważny krok, który pokazuje determinację Ukraińców mieszkających za granicą, gotowych bronić swojej ojczyzny. Nasz konsulat wraz z ambasadą i wszystkimi ukraińskimi placówkami dyplomatycznymi na świecie wspiera Legion Ukraiński i zapewnia kompleksowe wsparcie wszystkim, którzy chcą wstąpić w jego szeregi – stwierdził z kolei Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie Ołeh Kuts.
Centrum Rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego w Lublinie nadal przyjmuje zgłoszenia od obywateli Ukrainy. Wnioski można składać za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej Legionu Ukraińskiego lub w ukraińskich konsulatach i ambasadach w Europie.
Na tegorocznym Lwowskim Forum Wydawców moderowałem dyskusję zatytułowaną „Puszczając przeszłość w niepamięć: czym jest walka antykolonialna?”.
Lola Shoneyin, nigeryjska pisarka i uczestniczka dyskusji powiedziała, że nigeryjscy intelektualiści próbują używać angielskiego, języka swoich kolonizatorów, do wyrażania własnych znaczeń, a tym samym emancypowania się z dawnej metropolii. Według nich angielski we współczesnej Nigerii przekształca się z języka imperialnej dominacji metropolii w język emancypacji byłej kolonii. Ja natomiast wyraziłem wątpliwość, czy my, Ukraińcy, będziemy w stanie używać rosyjskiego w ten sposób.
Inna uczestniczka dyskusji, Gayatri Chakravorty Spivak, klasyczka studiów postkolonialnych, pochodząca z Indii profesorka na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, która zrzekła się obywatelstwa amerykańskiego, odpowiedziała na moją uwagę stwierdzeniem, że nie ma złych języków. Język jest tylko narzędziem. Może być używany do dobrych lub złych celów.
Nie skrytykowałem tego stwierdzenia, ponieważ nie mogłem tego zrobić jako moderator. Ale później, zastanawiając się nad nim, zdałem sobie sprawę z jego metafizycznej naiwności. Metafizyczna natura tego stwierdzenia może być albo idealistyczna, albo materialistyczna.
Według metafizyki idealistycznej język jest idealnym systemem znaczeń, który istnieje niezależnie od jego ucieleśnienia w mowie
Siedzimy w jaskini Platona, mówimy i piszemy w niedoskonałych językach naturalnych, próbując – zawsze bezskutecznie – ucieleśnić w naszej mowie i piśmie doskonałość idealnego języka uniwersalnego. Moim zdaniem podstawą tego we współczesnej filozofii języka jest rozróżnienie Ferdinanda de Saussure'a między językiem a mową, a także idea „czysto logicznej gramatyki” Edmunda Husserla.
Natomiast materialistyczna metafizyka języka redukuje język do materialnych nośników – książek, nagrań audio i wideo, zwojów, napisów na ścianach itp. lub do funkcji mózgu
Co ciekawe, „gramatyka generatywna” Noama Chomsky'ego i jego zwolenników łączy obie metafizyczne koncepcje języka. W tej koncepcji z jednej strony język jest postrzegany jako funkcja mózgu, z drugiej zaś twierdzi się, że możliwe jest zidentyfikowanie uniwersalnych reguł generowania reguł gramatycznych w dowolnym języku. Jednak nawet w tej koncepcji metafizyczność jest łagodzona przez krytyczną świadomość, że wciąż jesteśmy bardzo daleko od możliwości wyjaśnienia fenomenu języka i mowy za pomocą biologii, a gramatyka uniwersalna nie jest idealnym, ugruntowanym systemem reguł zawartym w dowolnym języku naturalnym – lecz zbiorem zasad generowania reguł gramatycznych w dowolnym możliwym języku; i że zasady te są realizowane tylko w istnieniu prawdziwych języków.
Zgodnie z idealistyczną metafizyką języka rzeczywisty język jest jedynie niedoskonałym narzędziem do realizacji doskonałego języka idealnego. Według materialistycznej metafizyki język jest gotowym narzędziem sygnalizacji i komunikacji odciśniętym na materialnych nośnikach lub funkcją ludzkiego mózgu.
Ale ani jedno, ani drugie nie jest tak naprawdę językiem. Język żyje i zmienia się w mowie. Język ma nie tylko poziom syntaktyczny i semantyczny, ale także pragmatyczny. A poziomy syntaktyczny i semantyczny są zawsze realizowane tylko w różnych kontekstach pragmatycznych
Język jest nie tylko narzędziem sygnfikacji i środkiem komunikacji, ale także sposobem naszej żywej obecności w świecie. Wynika to z koncepcji produkcji obecności Hansa Ulricha Gumbrechta. To dlatego pewne wyrażenia, a nawet pojedyncze słowa mogą wzbudzać w nas radość, zachwyt i czułość albo wywoływać pogardę, wstręt i obrzydzenie. Nawet ton głosu, to, jak głośno lub cicho słowa są wypowiadane, sposób, w jaki są pisane i przekazywane, wpływa na nasze postrzeganie komunikatów językowych i stanów emocjonalnych, które wzbudzają – a tym samym na decyzje wolicjonalne, które są na nich oparte.
W niektórych językach pewne słowa i wyrażenia, które są poprawne na poziomie składniowym i neutralne lub nawet pozytywne na poziomie semantycznym, stają się negatywne ze względu na kontekst użycia. Na przykład niemieckie wyrażenie „Arbeit macht frei” („praca czyni wolnym”), które było używane w pozytywnym znaczeniu przez XIX-wiecznego niemieckiego ekonomistę i publicystę Heinricha Betę, nabiera radykalnie negatywnego znaczenia i staje się niemal tabu we współczesnym niemieckojęzycznym dyskursie, ponieważ było używane w nazistowskich obozach koncentracyjnych w XX wieku.
Nawet jeśli traktujemy język wyłącznie jako narzędzie, to narzędzie to nabiera znaczenia dopiero wtedy, gdy jest używane. Język żyje jako aplikacja. A jeśli jakiś język przez wieki jest używany do czynienia zła, sam staje się złem. Język zostaje zainfekowany złem
Właśnie to stało się z językiem rosyjskim. W końcu cała rosyjska narracja, która została ukształtowana w rosyjskiej literaturze od początku istnienia współczesnego rosyjskiego języka literackiego, służy usprawiedliwianiu i wsparciu rosyjskiej polityki imperialnej. Jednocześnie większość użytkowników tego języka nie jest wolna nawet w domu, czując się ofiarami własnego imperium, choć jest patologicznie z tego imperium dumna. Ten złożony zestaw patologicznych uczuć jest ucieleśniony w rosyjskiej narracji historycznej. Język rosyjski jest językiem aroganckich i wywyższających się kolonizatorów, a zarazem uciskanych niewolników. Dlatego, używając koncepcji Spivak, możemy powiedzieć, że język rosyjski zawsze był i jest narzędziem „epistemicznej przemocy”, która powoduje i usprawiedliwia prawdziwą rosyjską przemoc.
W przeciwieństwie do innych imperiów, które utraciły swoje kolonie i których narracje historyczne przeszły ważne procesy krytycznego przemyślenia imperialnej spuścizny, w rosyjskim dyskursie publicznym takie przemyślenie nigdy nie miało miejsca. Zamiast tego Rosjanie, będąc najeźdźcami i mordercami, są przyzwyczajeni do postrzegania siebie jako ofiar. To jeden z ważnych powodów, dla których dziś język rosyjski ponownie służy jako narzędzie usprawiedliwiające rosyjską przemoc wobec wolnych obywateli Ukrainy.
Masowy terror, deportacje ukraińskich dzieci, zabójstwa ukraińskich cywilów i egzekucje ukraińskich jeńców wojennych, ukierunkowane niszczenie infrastruktury cywilnej, tortury, gwałty i grabieże, które rosyjska armia konsekwentnie przeprowadza na terytorium Ukrainy, są legitymizowane i gloryfikowane we współczesnej rosyjskiej narracji imperialnej. Odosobnione okrzyki „dobrych Rosjan” nie zagłuszą tego chóru zła. I nawet oni nie są gotowi wziąć odpowiedzialności za zbrodnie rosyjskiego imperium, ponieważ, jak już wspomniano, postrzegają siebie jako ofiary, a nie współwinnych tych zbrodni. W związku z tym zawsze szukają „prawdziwych” sprawców, nie są gotowi przyznać, że wszyscy Rosjanie ponoszą moralną odpowiedzialność i że cała rosyjska „kultura” jest przesiąknięta imperialnymi i ksenofobicznymi narracjami, które stymulują i legitymizują rosyjską agresywną i nieludzką politykę.
Język rosyjski jest chory na zło, a naiwne twierdzenia, że język jest tylko narzędziem, nie mogą go uleczyć
Zamiast tego musimy szczerze przyznać się do tego bolesnego stanu rzeczy, co, miejmy nadzieję, pozwoli nam znaleźć z niego wyjście. Wymaga to przede wszystkim długiego procesu deimperializacji rosyjskiej narracji historycznej, co jest możliwe tylko wtedy, gdy rosyjskie autorytarne imperium zostanie pokonane w jego ludobójczej wojnie agresji przeciwko demokratycznej Ukrainie.
Porzucenie przeszłości jest możliwe tylko wtedy, gdy minione okropności nie zagrażają naszej teraźniejszości i przyszłości. A na współczesnej Ukrainie antykolonialna walka z rosyjskim imperialnym złem wciąż trwa. Dlatego język rosyjski nie może być postrzegany pozytywnie ani nawet neutralnie, dopóki służy temu złu.
Marcin Meyer ma 54 lata i jest biznesmenem. Pomaga Ukraińcom od początku inwazji. Początkowo przewoził ludzi z granicy polsko-ukraińskiej, później wyjechał na wolontariat do Ukrainy. Dostarcza pomoc w najbardziej niebezpieczne rejony, gdzie nie każdy chce jechać. Przed wojną unikał mediów społecznościowych, ale gdy się zaczęła, założył konta na Instagramie i TikToku. W jednym celu: by ludzie w potrzebie mogli się z nim kontaktować. Uświadamia też obcokrajowcom, co się dzieje w Ukrainie.
Oto jego opowieść.
Pomagaj dalej i rób to, co robisz
Rankiem 24 lutego 2022 r., gdy tylko się obudziłem, natychmiast pojechałem na granicę polsko-ukraińską. Przez dwa tygodnie przewoziłem ludzi, początkowo własnym samochodem. Później przesiadłem się do busa. Przewoziłem mężczyzn wracających z zagranicy, by walczyć na wojnie, i pomoc humanitarną. W drodze powrotnej zabierałem kobiety i dzieci, w większości przerażone. Od razu włączałem Wi-Fi w telefonie, by mogli napisać do swoich rodzin, gdzie są i dokąd jadą. Chciałem, by czuły się bezpiecznie. Wiele z nich miało urazy psychiczne.
Raz podwiozłem trzy kobiety z dziećmi. Jedna z nich bała się wejść do domu, który miał być ich schronieniem. Powiedziałem: „Spokojnie, nie denerwuj się. Poczekamy, aż zrozumiesz, że tu jest bezpiecznie”. Uderzyło mnie to, że prawie wszystkie kobiety, które spotkałem, od razu były zainteresowane możliwością zatrudnienia – i to pomimo faktu, że nie pochodziły z biednych rodzin. Jedna z nich była właścicielką pięciu sklepów ze słodyczami w Charkowie, lecz wojna zmusiła ją do pozostawienia wszystkiego.
Z czasem zdałem sobie sprawę, że nie wystarczy mi już tylko przewożenie ludzi. Myślałem o wstąpieniu do wojska, jednak mój przyjaciel z Kijowa powiedział: „Marcin, nie jesteś już taki młody, masz 52 lata. Pomagaj dalej i rób to, co robisz”. Wtedy zdecydowałem się pojechać do Ukrainy i pomagać ludziom bezpośrednio tam, zwłaszcza w pobliżu linii frontu.
Dziennik wideo, czyli mówić o tym wszystkim
W marcu 2022 r., gdy tylko obwód kijowski został wyzwolony, pojechałem z pomocą humanitarną do Borodianki, Buczy i Irpienia. Wciąż trudno mi nawet wspominać te miejsca. Widziałem stosy podziurawionych kulami cywilnych samochodów, słuchałem ludzi, którzy opowiadali o rozstrzeliwaniu cywilów przez rosyjskie wojsko. Chciałem krzyczeć na cały świat o tych okropnościach, które dzieją się w XXI wieku. Niestety wiele osób w Europie zaczyna zapominać o wojnie w Ukrainie. Żyją spokojnie i nie zdają sobie sprawy, że zaledwie 400 kilometrów od nich cywile giną podczas bombardowań. Ważne było dla mnie, by mówić o tym wszystkim, bo rosyjska propaganda krzyczała, że to fejki.
Do tego czasu nie miałem konta w żadnych mediach społecznościowych. Córka namówiła mnie do założeniu konta na TikToku, a przyjaciel stworzył stronę na Instagramie. Nie jestem reporterem z telewizji, nie szukałem sensacji. Po prostu opowiadałem to, co zobaczyłem.
Wstrząsnęła mną na przykład historia pary emerytów, którzy nie chcieli opuszczać Buczy i mieszkali w namiocie na środku podwórka. Nie bali się nawet zimna
Moje posty w mediach społecznościowych były jak pamiętnik wideo. Dzięki nim informowałem też ludzi, że ich paczka dotarła do celu, a nie leży gdzieś w magazynie. Nie robię tego dla sławy w sieci, chcę tylko być otwarty i transparentny. Poza tym ludzie, którzy potrzebują pomocy, za pośrednictwem socjali mogą się ze mną skontaktować.
Podczas wolontariatu na granicy poznałem pastora Witalija z Krzywego Rogu. Odwiedzam go regularnie. Pamiętam, jak pojechaliśmy razem do jednej z okupowanych wiosek, jak zwykle przywożąc pomoc humanitarną. Podszedł do nas mężczyzna i poprosił o pomoc. Rosjanie zastrzelili jego żonę, a on chciał wykopać jej ciało, by je pochować na cmentarzu. To był dla mnie szok.
Kobieta prosi o dwa pampersy
W Krzywym Rogu rozdawaliśmy pomoc humanitarną. Podeszła do nas kobieta i zapytała, czy mamy da pampersy. Ta prośba poruszyła mnie do głębi. Nie prosiła o pieniądze ani żadną inną pomoc, tylko o dwie pieluchy – nawet nie paczkę. Czasami docierały do nas prośby od domów dziecka. Woziliśmy do nich różne rzeczy: jedzenie, lekarstwa, generatory.
Najgorzej było w wiosce Paraskowijiwka niedaleko Bachmutu, która jest teraz pod rosyjską okupacją. Jechaliśmy z pomocą humanitarną w cywilnym samochodzie oznaczonym krzyżem, ale dla Rosjan to nie miało znaczenia. Strzelali do nas. Jest takie powiedzenie: „Tylko głupcy się nie boją”. Zawsze zadziwiali mnie ludzie, którzy nie chcieli opuszczać zagrożonych miejsc. Zwłaszcza emeryci, którzy siedzieli w piwnicach. Oczywiście nie mnie ich oceniać. Może niektórzy czekali na Rosjan, a może po prostu bali się jechać w nieznane.
Innym razem matka przekazała nam syna, którego trzeba było przewieźć z Krzywego Rogu do Krakowa; miał tam opiekuna prawnego. Wyraziła zgodę na przekroczenie przez niego granicy. Tego 8-letniego chłopca przerażał każdy głośny dźwięk. Przez pierwsze dziewięć godzin nie odzywał się ani słowem. Był ze mną przyjaciel, z którym na zmianę prowadziliśmy samochód. Nie zatrzymywaliśmy się. Chcieliśmy się dowieźć dziecko to na miejsce tak szybko, jak to możliwe, by jak najmniej się stresowało.
Człowiek dorasta, ale wciąż trochę jest jak dziecko
Na początku wojny na pełną skalę wojsko prosiło o wszystko – kamizelki kuloodporne, hełmy, ubrania, śpiwory, gogle taktyczne. Drony i pojazdy były potrzebne cały czas. Niektórzy ludzie oddawali swoje zwykłe drony, by chłopcy mogli nauczyć się nimi sterować. Skontaktowali się ze mną ludzie z Austrii i Norwegii, którzy chcieli przekazać armii swoje samochody.
Ostatnio dostarczyłem ich kilka – jeden dla żołnierza, którego znałem. Dwa tygodnie później zaginął. Nie wiadomo, czy został schwytany, czy zabity. Nadal nie ma o nim żadnych wieści
Za każdym razem gdy idziesz na front, jest niebezpiecznie. Raz wróg był 500 metrów od nas. Połowa wioski była pod kontrolą Rosjan, a druga połowa pod kontrolą Ukraińców. Oczywiście pojechanie tam było ryzykowne, ale musieliśmy to zrobić. Wiesz, chociaż człowiek dorasta, wciąż jest trochę jak dziecko: jak jest niebezpiecznie, to spoko. Oczywiście, nie chcę umierać. Ale nadal jeżdżę w takie miejsca, bo rozumiem, że chłopaki i dziewczyny żyją tam w bardzo niebezpiecznych warunkach na co dzień. Cieszą się, gdy ktoś ich odwiedza, że się o nich pamięta.
Zdarzało się, że od przyjazdu na front nawet na chwilę nie wychodzili z ukrycia, bo wokół latało mnóstwo dronów, wyłączali też telefony i geolokalizację. To, co udaje mi się sfilmować na linii frontu, publikuję po dwóch tygodniach albo miesiącu. Ze względów bezpieczeństwa.
Nie da się zapomnieć tych wiosek i miasteczek spalonych przez Rosjan. Czas jakby się tam zatrzymał. Widzisz rozwieszone pranie, zastawiony stół, a na nim talerze. Ludzie zostawiali wszystko w jednej chwili i uciekali. Żaden film nie jest w stanie oddać tych wszystkich okropności.
Życzą mi śmierci, a ja się uśmiecham
Wciąż dziwi mnie, że są tacy, którzy nie wierzą w realność i okrucieństwo tej wojny. Piszą o tym w komentarzach na moich mediach społecznościowych. Czasami twierdzą, że to wszystko jest zainscenizowane, że to plan filmowy. Bo na przykład żołnierz na froncie nie może być ogolony i czysty – musi być pokryty błotem, mieć brodę. Niektórzy życzą mi śmierci. Kiedy to czytam, po prostu się uśmiecham i dalej robię swoje.
Musimy zdać sobie sprawę z jednego: nikt z nas nie chciałby, żeby coś takiego wydarzyło się w naszym kraju. Oczywiście każdy musi bronić kraju, ale łatwo jest potępiać tych, którzy uciekają, którzy nie chcą walczyć.
Nikt nie wie, jak w tej sytuacji zachowaliby się na przykład Polacy. Czy opuściliby Polskę? Czy matka zabrałaby swojego 20-letniego syna do innego kraju, czy też wysłała go na front? Zrozumiesz to dopiero wtedy, gdy wejdziesz w czyjeś buty
Z własnego doświadczenia wiem, jacy są Rosjanie. Mam przyjaciół w USA, gdzie kiedyś mieszkałem. Nawet tam propaganda wyprała ludziom mózgi. A Rosjanie uważają się za naród wybrany i uznają wszystkie inne narody za gorsze. Nie kochają nikogo i są zawistni. Pamiętasz, jak byli zaskoczeni, gdy zobaczyli kanalizację i toalety w ukraińskich domach? Myśleli, że tu będzie jak u nich w domu, z dziurami w ziemi zamiast toalet. Słyszałem historie o Rosjanach kradnących czajniki elektryczne, a potem stawiających je na gazie, żeby się nagrzały. Albo wyjmujących płyty pancerne z kamizelek kuloodpornych i wkładających w to miejsce kradzione laptopy. Mieszkałem w domach w pobliżu linii frontu. Rosjanie ukradli z nich nawet ramy okienne i krany.
Nie czas na historię
To wstyd, że niektórzy ludzie wciąż żyją historią, która dzieli nasze narody. Tragedia wołyńska wydarzyła się 80 lat temu, lecz nikt nie mówi, że należy o niej zapomnieć. Teraz jednak nie czas na to. Kiedy w przestrzeni informacyjnej przywołujemy smutne karty naszej historii, to jest to najlepsza melodia dla Rosjan. Tak, to trudne tematy, lecz w tym momencie nie czas na nie.
Historia jest bardzo ważna, ale czas napisać nową. To jest zasada, według której żyję
Nie rozumiem tych, którzy krzyczą: „Niech tylko podpiszą ten pokój i się dogadają!”. Moja odpowiedź jest zawsze taka sama: wyobraź sobie, że ktoś przyjeżdża do twojego kraju i zabiera ci kilka województw. Albo przychodzi do twojego domu i zabiera ci kuchnię i pokój, mówiąc: „No dobra, od dziś mieszkam w twoim pokoju i kuchni”. Ludziom łatwo mówić różne rzeczy, gdy to nie dotyczy ich ziemi.
Przez pierwsze dwa lata w ogóle nie jeździłem na wakacje. Przyjeżdżałem do Polski na tydzień lub dwa, żeby zobaczyć się z dziećmi, a potem wracałem. Dopiero w tym roku po raz pierwszy pojechałem z nimi nad morze. Jednak moje myśli i serce zawsze były w Ukrainie. Pewnego dnia podczas spaceru spotkaliśmy dziewczynę z Ukrainy, która ze swoim chłopakiem sprzedawała lody. Rozpoznali mnie, podeszli i podziękowali. Było mi bardzo miło, zwłaszcza że moja 17-letnia córka i 8-letni syn stali obok mnie i widzieli to wszystko. To proste „dziękuję” jest dla mnie największą nagrodą. Poprzez wolontariat chciałem pokazać moim dzieciom, że w życiu trzeba robić coś dla innych bezinteresownie. Mam nadzieję, że są ze mnie dumne.
Cieszyć się każdą chwilą
Ta wojna nauczyła mnie pomagać. Kiedy robisz to z głębi serca, pomagasz też sobie. Naprawdę zacząłem doceniać każdy dzień, zauważać małe rzeczy, cieszyć się każdą chwilą z moimi dziećmi. W codziennym życiu staram się robić wszystko z myślą o innych. Nawet kiedy parkuję samochód, parkuję go tak, aby ktoś inny mógł stanąć obok mnie.
Nigdy nie sądziłem, że tak krwawa wojna może być tak blisko Polski. Na całym świecie wojny i konflikty trwają latami – i, swoją drogą, w prawie każdej z nich jest jakiś rosyjski ślad. Ale tamte wojny są daleko. Nawet gdybym chciał pojechać i pomóc, trudno byłoby się tam dostać. A Ukraina jest o krok.
Ludzie są naprawdę zmęczeni wojną. To gorzka prawda. Jednak kiedy myślisz o tych chłopakach i dziewczynach na linii frontu, zdajesz sobie sprawę, że nie masz prawa nawet myśleć o zmęczeniu
Jestem z Ukrainą aż do zwycięstwa. Jestem pewien, że po zakończeniu wojny ten kraj otrzyma potężny impuls do rozwoju. Macie do tego wszystko – ziemię, zasoby naturalne i ludzi. Chcę też spełnić jedno z moich marzeń: pojechać na Krym. Jeszcze tam nie byłem. Ale słyszałem od znajomych, że tam jest pięknie.
Przed wojną nazywano go „biegającym bankierem” – Andrij Onistrat nie tylko był właścicielem banku, którym zarządzał, ale też biegał w poważnych maratonach. Kiedy wybuchła wielka wojna, ten ojciec pięciorga dzieci zgłosił się na ochotnika do wojska i został „bankierem, który walczy”. Teraz nie jest już bankierem. Żyje z pensji oficera.
Gdy wojna zabrała mu syna, życie Andrija zmieniło się całkowicie. Opowiedział nam o tym w osobistej rozmowie.
Od bankiera do żołnierza – od radości po depresję
Oksana Szczyrba: Dlaczego zdecydował się Pan wstąpić do wojska? Jaką rolę w tej decyzji odegrała Pana rodzina i przyjaciele?
Andrij Onistrat: W czerwcu 2022 roku poszedł na wojnę mój syn. Dwa i pół miesiąca później poszedłem za nim. Bo jeśli poszedł Ostap, to ja nie mogłem nie iść. Moja żona [Walentyna Chamajko, znana prezenterka telewizyjna, współtwórczyni marki odzieżowej – red.] zareagowała na to bardzo źle. Nie powiedziałem jej o mojej decyzji do samego końca. Bałem się, że będzie przeciw. Kiedy się dowiedziała, bardzo płakała, nie chciała, bym odchodził, była bardzo zraniona. Ale decyzja zapadła.
Myślał Pan o wyjeździe z kraju?
Nie mieliśmy walizki ewakuacyjnej, jednak w pierwszych tygodniach wojny rozmawialiśmy o tym. Byłem gotowy wsadzić rodzinę do samochodu i zabrać ją w bezpieczne miejsce, a potem samemu wrócić. Lecz żona powiedziała, że nie chce wyjeżdżać, bo czuje, że jeśli to zrobi, nie będzie mogła już wrócić do swojego domu.
Trudna była przemiana bankiera w żołnierza?
W tym procesie jest wiele etapów, od radości po depresję. To okazja do zmiany siebie i otoczenia. Czytałem teorię, że każda osoba może przejść drogę od wykonawcy do lidera – w dowolnym kierunku. Odwiedził mnie znajomy przedsiębiorca. Zapytałem go: „Czy kiedykolwiek myślałeś o zostaniu pracownikiem?”. „Serio?” – odpowiedział ze zdziwieniem. Oznacza to, że on już nie może wrócić na poziom wykonawcy. A ja mogę to zrobić z łatwością.
Tęskni Pan za swoim przedwojennym życiem?
Trudno powiedzieć, za czym tęsknię. Kiedy wracam do domu i kładę się do łóżka, zdaję sobie sprawę, że bardzo brakowało mi zasypiania z dziećmi, przytulania żony.
Każde życie ma swoje plusy i minusy – zarówno w czasie pokoju, jak na wojnie
Kiedy byłem w Torecku, czułem adrenalinę misji bojowych. Z jednej strony jest ciężko, ale z drugiej doświadczasz emocji, których nie masz w cywilu.
Ogólnie rzecz biorąc, moje życie zmieniło się całkowicie. Mam inny krąg społeczny, inne priorytety.
Przed inwazją nie miał Pan doświadczenia wojskowego. Został Pan ojcem w wieku 18 lat i dostał odroczenie od służby. Wcześniej uważał Pan, że wojsko to strata czasu. Ale kiedy zaczęła się wojna na pełną skalę, poszedł Pan na front. Co wojsko jest dla Pana dzisiaj?
Dziś to moje życie, ponad 90% mojego czasu.
Jestem zainteresowany karierą wojskową, w której mógłbym wykorzystać swoje wcześniejsze, pokojowe doświadczenie. Wojsko to rozwój, planowanie, przetrwanie, wykonywanie rozkazów, struktura. W wojsku wydarzenia biegną bardzo szybko. A w cywilu wojna wygląda jak news.
W czym wcześniejsze doświadczenia Panu pomagają, a w czym przeszkadzają?
Nie przeszkadzają mi. Może czasami musisz przekroczyć samego siebie, na przykład gdy dostajesz idiotyczne zadanie. W cywilu tego nie robiłem.
Pomaga mi umiejętność myślenia, bo niestety w wojsku nie ma zbyt wielu ludzi, którzy potrafią myśleć
Przytuliłem go i pomyślałem, że stał się już taki duży i dorosły
Pana syn Ostap zginął podczas misji bojowej w pobliżu Wuhłedarze w 2023 roku, miał 21 lat. Jakie były wasze relacje?
To ja zainspirowałem go do wstąpienia do armii. Stymulowałem go. Kiedy teraz zadaję sobie pytanie, czy gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo, nie mam odpowiedzi.
Dużo myślałem i nadal myślę o przyczynach tego, co się stało. Przed wojną rozmawialiśmy rzadko, a niektóre jego działania, jak decyzja o porzuceniu studiów, mogły mnie irytować, a nawet powodować odrzucenie. Potem Ostap poszedł na wojnę i wszystko się zmieniło.
Przez rok wojny rozmawialiśmy więcej niż przez wcześniejsze 10 lat. Mieliśmy jedną małą przerwę na półtora tygodnia, ale poza tym kontaktowaliśmy się codziennie. Pisaliśmy do siebie na Signalu, rozmawialiśmy o wojsku, broni, ubraniach, dziewczynach... Nie było tematów, których byśmy nie poruszyli. Nigdy wcześniej nie miałem takiego kontaktu z moim synem.
Pewnego razu, podczas wakacji, zaprosiłem go do Charkowa. Miałem tam tylko jedno łóżko, więc musieliśmy spać na nim razem. Pamiętam, jak go przytuliłem i pomyślałem, że stał się już taki duży i dorosły.
Wszyscy byli z niego dumni. Kiedy przyjeżdżał na urlop, nosili go na rękach. Nauczył się komunikować z ludźmi, choć w cywilu było to dla niego dość trudne. W czasie wojny otworzył się, zaczął inaczej komunikować się z braćmi i siostrami. Stał się bardziej otwarty.
Jaki był podczas wojny?
Został profesjonalnym operatorem dronów, chciał zostać pilotem szturmowym – chociaż mówiłem mu, że może być przydatny na wojnie, używając nowoczesnych technologii.
Jak przetrwać taką stratę i nie oszaleć?
Jeszcze nie wiem, jak to przetrwać. Często czytam sobie to, co do siebie pisaliśmy, i płaczę.
Czas nie leczy ran
Tuż po śmierci Ostapa rozpoczęła się ofensywa. Podczas walk poczułem się trochę lepiej, ale kiedy się skończyła, przyszły ciężkie myśli i zacząłem chodzić do miejsca, gdzie to się stało, gdzie zginął mój syn. Znalazłem tam jego rzeczy. Spakowałem je do pudełka i odesłałem do domu. Potem zacząłem chodzić tam częściej.
Powiedziała: „Jeśli coś się stanie, nie oddadzą mi nawet twojego ciała”
O co Pan walczy?
Chcę, by nasz kraj wyrwał się z rosyjskiego paradygmatu istnienia. Chcę, byśmy wyskoczyli z niego raz na zawsze i w taki sposób, żeby nie można już było do niego wrócić.
Bo jeśli spełni się straszny sen, w którym Rosja wygra, to ja i moje dzieci nie będziemy żyć w tym kraju. Dlatego walczę. By odwrócić tę kartę historii
Jak podczas wojny wyglądają Pana relacje z rodziną?
To już zupełnie inne życie niż wtedy, gdy wstępowałem do wojska. Dzieci dorosły, Walentyna założyła własną firmę i jest jeszcze bardziej zajęta niż kiedyś. Wielokrotnie mówiła mi, że jej ciężko. Pracuje 7 dni w tygodniu, to naprawdę ciężkie czasy. Ale na razie jestem w stanie myśleć głównie o tym, jak przybliżyć nasze zwycięstwo. O reszcie pomyślę później.
Podobno był Pan u psychologa rodzinnego...
Tak, bo w pewnym momencie zaczęliśmy mówić różnymi językami. Mówisz rzeczy, które wydają się być zrozumiałe, ale bliscy wydają się ciebie nie słyszeć. To było dla mnie bardzo irytujące. Walia zasugerowała, bym poszedł do psychologa, ona bardzo chce mi pomóc. Teraz zdaję sobie sprawę, jak trudno było jej zaakceptować te wszystkie zmiany, przeżyć śmierć mojego syna [Ostap był synem Andrija z pierwszego małżeństwa – red.]. I jak trudno było jej doświadczać zmian, które we mnie zaszły.
Pobraliście się po 18 latach małżeństwa, gdy już mieliście ze sobą czworo dzieci.
Walia powiedziała mi, że jeśli coś się stanie, nie oddadzą jej nawet mojego ciała. Biorąc pod uwagę to, gdzie jestem, ryzyko jest naprawdę wysokie. To była emocjonalna decyzja i bardzo emocjonalny moment.
Czerwona linia i poczucie beznadziei
Co jest najtrudniejsze w wojsku, na linii frontu?
Nie lubię się nie wysypiać. Dla mnie to rodzaj czerwonej linii, której nie lubię przekraczać. A niewyspany byłem cały czas. Z emocjonalnego punktu widzenia to było dla mnie nękanie. Znęcanie się w wojsku polega na tym, że wciąż czujesz się do czegoś zmuszany, masz poczucie beznadziei.
I jeszcze mój wiek... Jestem starszy od innych, a to niezbyt przyjemna sytuacja.
Kiedy byłem dowódcą, miałem problematyczną relację z jedną osobą. W życiu staram się nie wchodzić w drogę idiotom, bo trudno znaleźć z nimi wspólny język. Przed wojskiem nie miałem do czynienia z nieodpowiednimi ludźmi.
Ale na wojnie musisz komunikować się ze wszystkimi, nawet z idiotami. Nie możesz udawać, że oni nie istnieją. A to jest trudne
Jak przetrwać na tej wojnie?
Na linii frontu nieustannie się „przegrzewasz” z powodu ciągłych wyzwań i obciążenia pracą. Aby temu zapobiec, wysyłałem moich podwładnych do domu na kilka tygodni. To przywracało ich trochę do życia.
Zainwestował Pan w wojsko dużo własnych pieniędzy. Dlaczego teraz brakuje funduszy? Jakie są główne problemy w armii?
Przedstawiłem badania na temat tego, które jednostki odnoszą sukcesy, a które nie. Okazało się, że sukces odnoszą te, które mają budżet na pokrycie swoich potrzeb.
Ja na przykład zainwestowałem w zakup wideorejestratorów. Kiedyś zamawialiśmy drony z Ministerstwa Obrony, ale ich rejestratory są tak kiepskie, że drony nie latają. Jedna kamera kosztuje 2600 hrywien [ok. 260 zł – red.], dziennie zużywa się około 20 dronów. Nie możesz zamówić odpowiednich rejestratorów w ministerstwie, bo ich nie mają. Musisz więc kupić je sam. Ogólnie potrzeby jednostki są bardzo duże. Teraz armia jest w takim stanie, że musimy kupować wszystko. UE rekompensuje tylko część potrzeb.
Każda jednostka wojskowa to mały start-up. A jeśli chcesz wygrać, to ta jednostka musi kupić odpowiednią technikę
Za co został Pan odznaczony?
Armia ma ciekawe podejście do nagród. Na przykład trwa ofensywa. Liczba osób, które się wyróżniły, jest określana subiektywnie. Powiedzmy, że wyróżniło się 20 osób, a oni mówią mi: „Musimy przyznać sześć Złotych Krzyży”. Pytam: „Dlaczego tylko sześć? Przecież z powodzeniem atakowaliśmy, mój oddział wykonał zadania”. W odpowiedzi słyszę: „Bo taki jest rozkaz. Musimy wybrać najlepszych z najlepszych”.
Potem nastąpiła druga ofensywa, wzięli w niej udział ci sami ludzie. Więc po niej przyznałem odznaczenie innym, żeby nikogo nie urazić, chociaż wszyscy się sprawdzili. Ja zostałem odznaczony Srebrnym Krzyżem. Chyba za to, że szybko i skutecznie sformowałem oddział. Zostałem też awansowany do stopnia oficerskiego. Od SBU [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – red.] otrzymałem odznaczenie za zatrzymanie rosyjskiego zwiadu w Bałakliji [miasto w obwodzie charkowskim – red.]. To była operacja grupowa, w której brałem udział. Wszyscy otrzymaliśmy takie same odznaczenia.
Co chce Pan robić po zwycięstwie?
Na pewno zajmę się dziećmi. Kiedy jestem na froncie, nie poświęcam im wystarczająco dużo czasu, uwagi i miłości. Chciałbym to im wynagrodzić.