Exclusive
20
min

Kiedy tańczę, czuję, że ci, którzy odeszli, owijają wokół mnie swoje skrzydła i mnie chronią

"Podczas pierwszego pokazu "Skrzydła Ukrainy" publiczność wstała, gdy pojawiły się zdjęcia mojego brata i ojca. Myślę, że nie ma w Ukrainie osoby, której ta wojna nie dotknęła. Dlatego wszyscy przeżywają ten taniec razem ze mną"

Kateryna Kopanieva

Zdjęcie: Narodowa Opera Ukrainy im. Tarasa Szewczenki

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Brat Olgi Kifyak-von-Kraimer, primabaleriny Opery Narodowej i Honorowej Artystki Ukrainy, zginął na froncie. Jej ojciec zmarł w pierwszych dniach inwazji: nagłe zatrzymanie akcji serca wskutek silnych emocji. A kiedy Olga kończyła pracę nad tańcem, który zadedykowała swojej rodzinie, do teatru przywieziono trumnę jej kolegi i partnera na scenie, Honorowego Artysty Ukrainy Ołeksandra Szapowała. On również zginął na froncie.

- Sasza został tu przywieziony, byśmy mogli się z nim pożegnać"- mówi Olga. - Podobnie jak mój brat Dmytro poszedł na front na ochotnika. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale podczas pracy nad tańcem miałam wrażenie, że Dmytro i Ołeksandr przy mnie byli.

Spektakl poszedł bardzo łatwo, jak gdyby obaj obserwowali nas z góry i pomagali nam. Mój taniec-requiem nazywa się "Skrzydła Ukrainy", ponieważ czuję, że ci, którzy odeszli, owijają nas skrzydłami i chronią.

Do tej pory "Skrzydła Ukrainy" widziała tylko publiczność Opery Narodowej. Olga ma jednak nadzieję, że wkrótce jej niezwykle wrażliwy i emocjonalny taniec zobaczą także Europejczycy.

"Skrzydła Ukrainy" to moja osobista historia, a jednocześnie historia milionów Ukraińców. Chciałbym, aby zagraniczna publiczność obejrzała ten występ i zrozumiała, przez co my, Ukraińcy, przechodzimy każdego dnia.

Olga Kifyak-von-Kraimer tańczy "Skrzydła Ukrainy". Zdjęcie: Narodowa Opera Ukrainy im. Tarasa Szewczenki

Kilka minut przed swą nagłą śmiercią mój ojciec powiedział matce: "Teraz cię zostawię"

Wiadomość o rozpoczęciu rosyjskiej inwazji dotarła do niej w Stanach Zjednoczonych, gdzie była w trasie koncertowej. Wraz z rodzeństwem próbowała zorganizować ewakuację rodziców z Kijowa.

- Moi rodzice mieszkali ostatnio w obwodzie czerniowieckim. Do Kijowa przyjechali w interesach 22 lutego, dwa dni przed inwazją - mówi Olga. - Kiedy Rosjanie już bombardowali miasto, matka powiedziała, że ojciec chce opuścić Kijów i planuje jechać autostradą na Żytomierz. Błagałam ich, żeby tego nie robili - były już informacje, że okupanci strzelają do ludzi w samochodach. Rodzice przenieśli się więc do mieszkania mojej siostry w centrum Kijowa, gdzie spędzili kilka tygodni. Przez ten ciągły ostrzał ojciec był przygnębiony. Nie chciał schodzić do schronu podczas ataków rakietowych.

Mój brat Dmytro był w stanie ewakuować ich z Kijowa. W tym czasie służył już w siłach zbrojnych. Jego żona i syn pochodzą z Buczy. Cudem udało im się wyjechać, nim Rosjanie wkroczyli do miasta. Kiedy upewnił się, że oboje są bezpieczni, Dmytro dołączył do obrony terytorialnej. Po wyzwoleniu Buczy pojechał tam jako wolontariusz, by dostarczyć leki i żywność tym, którzy przeżyli. Blok, w którym mieszkał z rodziną, ocalał, ale wszystkie mieszkania były splądrowane przez okupantów.

To wtedy Dmytro zdecydował się wstąpić do sił zbrojnych. Przed wojną pracował w branży IT, tworzył oprogramowanie dla dużych firm. Przed podpisaniem kontraktu powiedział o tym rodzicom. Ojciec prosił go, by tego nie robił, jednak kilka godzin później oddzwonił i powiedział: "Synu, rób to, co podpowiada ci serce. Nie mogę cię powstrzymać".

Po powrocie do domu w obwodzie czerniowieckim mój ojciec, który nigdy wcześniej nie narzekał na zdrowie, powiedział, że czuje ucisk w klatce piersiowej. Tydzień później obudził się chory, ciśnienie krwi gwałtownie spadło. W pewnej chwili powiedział do matki: "Teraz cię opuszczę. Chcę się z tobą pożegnać".

Petro i Feodosia, rodzice Olgi. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Rodzice żyli ze sobą przez wiele lat, każde było dla tego drugiego miłością życia. Tata zdołał jeszcze powiedzieć mamie, że bardzo ją kocha. Wybiegła z pokoju tylko na sekundę, a kiedy wróciła, był już nieprzytomny. Zmarł przed przyjazdem karetki. Nagłe zatrzymanie akcji serca. Nie trzeba być wielkim ekspertem, by zrozumieć, że przyczyną był silny stres.

Przykro mi, że nie uratowaliśmy twojego brata

Dmytro był jedynym dzieckiem, które mogło uczestniczyć w pogrzebie ojca.

Mogłam wrócić do Ukrainy dopiero po zakończeniu trasy. Udało mi się zobaczyć z Dmytro, nim pojechał na front. Pamiętam, jak wrócił do domu i zaczął się pakować. "Jutro jedziemy do Bachmutu - powiedział - Nie wiem, czy stamtąd wrócę". Przytulił mnie, a ja tak bardzo chciałam wierzyć, że wróci.

Dmytro z synem Łuką. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Byliśmy w stałym kontakcie. Wysyłałam mu śpiwór, powerbank, różne rzeczy... 8 sierpnia 2022 r. kontakt się urwał. Dwa dni później bratowa odebrała telefon z wojskowego biura rekrutacyjnego: "Mamy dla ciebie wiadomość. Przyjedziemy". Przywieźli pogrzeb.

O okolicznościach śmierci brata Olga dowiedziała się później.

- Wróg ostrzelał ich pozycje z wyrzutni rakiet Grad - mówi Olga. - W momencie rozpoczęcia ostrzału Dmytro i inni chłopcy byli w domu. Wybiegli, bym się ukryć, i wtedy zobaczyli, że żołnierz, który sterował dronem, leży przy wejściu do schronu. Trzeba było go ewakuować, więc Dmytroj otworzył drzwi do stojącego w pobliżu samochodu... Wtedy rąbnęła druga salwa. Na auto poleciały cegły, szkło i kawałki betonu. Później chłopaki zadzwonili do nas i powiedzieli: "Wybaczcie, że go nie uratowaliśmy".

Miejsce śmierci Dmytro. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Nie mogliśmy zobaczyć Dmytro po raz ostatni - widzieliśmy tylko jego zamkniętą trumnę. Kiedy Julia, jego żona, i ja dotarłyśmy do kostnicy, przebierali go w mundur wojskowy. Żołnierze stanęli przed nami i nie pozwolili nam na niego spojrzeć. Prosiliśmy, by pokazali nam chociaż rękę lub nogę, ale odmówili. "Zapamiętajcie go takim, jakim był za życia" - powiedzieli. Potem zamknęli trumnę na kłódkę i złamali klucz, byśmy nie mogły jej otworzyć.

Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy trumnę przywieziono do domu, a mama krzyczała: "Otwórz, chcę dotknąć mojego syna!". Do dziś nie wiem, czy decyzja o zamknięciu trumny była słuszna. Ale nie wiem też, czy bylibyśmy w stanie żyć dalej, gdyby została otwarta...

Noc przed pogrzebem Dmytro spędził w domu, jak to jest w zwyczaju na ukraińskich wsiach. O świcie moja matka zasnęła obok trumny. Po zmianie świec, które miały palić się przy zmarłym przez cały czas, wyszłam na ganek, usiadłam na schodach i pomyślałam: "Dimasik, mój kochany, co ja mogę dla ciebie zrobić?". I wtedy narodził się pomysł tańca - który teraz nazywa się "Skrzydła Ukrainy". Chciałam wyrazić swój ból i ból wszystkich tych, którzy stracili bliskich w tej strasznej wojnie.

Po pogrzebie wróciłam do Kijowa. Zwróciłam się do Ksenii Iwanienko, naszej utalentowanej choreografki, i razem stworzyłyśmy ten numer. Występuję w nim ze śpiewaczką operową Ksenią Bachritdinową-Krawczuk, dyrygentką jest Ałła Kulbaba. Jestem bardzo wdzięczna koleżankom, które wsparły mój pomysł.

Podczas pracy nad tym numerem naprawdę czułam obecność Dmytra. Czuję ją za każdym razem, gdy tańczę. Nawet nie tańczysz tego numeru, ty nim żyjesz. Kiedy zdjęcia brata i ojca pojawiają się podczas mojego tańca, to tak, jakbym znów mogła być z nimi. To sprawia, że czuję się lepiej.

Czasami przychodzą do nas w snach. Mamie śniło się, że tata i Dmytro są razem. Szli, trzymając się za ręce, obaj mieli na sobie białe koszule, które zdawały się świecić. Są pochowani obok siebie. Zawsze łączyła ich szczególna więź.

Małemu Łuce, mojemu bratankowi, powiedzieli, że tata jest w niebie. Kiedy przynieśli trumnę, zapytał: "Mamo, jeśli będę bardzo, bardzo smutny, czy Bóg wskrzesi mojego tatę?". Wyciął serduszka z papieru i przyczepił je do trumny...

Łuka na pogrzebie ojca. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Niedawno Łuka skończył siedem lat i na przyjęciu urodzinowym powiedział, że chce zostać wynalazcą. Kiedy zapytałam go, co chciałby wynaleźć, odpowiedział: "Robota, który ma broń zamiast ramion. Tak zemszczę się za tatę". Nigdy nie mówiliśmy przy nim o zemście, nasza rodzina zawsze żyła w miłości. I nawet teraz, kiedy ludzie pytają mnie, czy czuję nienawiść do Rosjan, odpowiadam, że nie. Jest mi ich żal, bo pewnego dnia zdadzą sobie sprawę z tego, co zrobili. Ta świadomość będzie dla nich najstraszniejszą karą.

Jak możemy wykonać "Jezioro łabędzie", skoro Moskwa wystawia je na wsparcie rosyjskiej armii?

Olga mówi, że praca pomogła jej przetrwać tragedie. Jest tym, co ją teraz trzyma.

- Opera Narodowa Ukrainy została ponownie otwarta w maju 2022 r. - mówi. - Gdyby teatr był zamknięty, pewnie bym oszalała. Mówią, że czas leczy, ale nie w moim przypadku. Ból jest stępiony, ale nie znika. Często chodzę do pracy i widzę przed sobą tatę i brata. Przypominam sobie nasze serdeczne rozmowy, a moja ręka sięga po telefon, by zadzwonić do jednego z nich. I wtedy zdaję sobie sprawę, że już nigdy nie będę w stanie tego zrobić.

Dmytro i Łuka przyszli obejrzeć występ Olgi. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Praca pomaga mi się przestawić. Emocjonalny kontakt z publicznością też jest teraz wyjątkowy. Kiedy rozlega się alarm przeciwlotniczy, przerywamy występ i wszyscy udają się do schronów przeciwbombowych. Ale kiedy alarm się wyłącza, wracają i kontynuujemy.

Pamiętam, jak w sylwestra 2023 roku tańczyliśmy "Królową Śniegu" dla dzieci. Występ przerwał alarm, rozpoczął się ostrzał Kijowa. My, artyści, byliśmy w naszym schronie, a publiczność w swoim. Zaproponowałam kolegom, byśmy poszli do tamtego schronu podnieść dzieci na duchu. Były przeszczęśliwe!

Cała kolejka ludzi chciała zrobić sobie z nami zdjęcia. Naliczyłam dwanaście wybuchów, ale dzieci ich nie słyszały - były szczęśliwe, że artyści do nich przyszli. W naszym schronie życie toczyło się dalej!

Po rozpoczęciu inwazji wielu moich kolegów wyjechało za granicę i są tam do dziś. Ale ja, mimo ciągłego ostrzału, czuję się bezpieczniej w Ukrainie. Na początku wielkiej wojny w Stanach Zjednoczonych wariowałam z powodu nieznanego, martwiłam się o moich bliskich. W Ukrainie, paradoksalnie, czuję się lepiej. Tutaj jestem u siebie.

Olga na scenie. Zdjęcie: Narodowa Opera Ukrainy im. Tarasa Szewczenki

W maju 2022 r., po powrocie do domu, pojechałam do Buczy. Było dla mnie ważne, by zobaczyć wszystko na własne oczy. Na żywo to było o wiele bardziej przerażające niż na zdjęciach: spalone, zrujnowane domy, samochody, w których żywcem spłonęli ludzie. Ta podróż tylko wzmocniła moje pragnienie pozostania w Ukrainie z moim narodem.

Wyjeżdżam za granicę w trasę koncertową, której celem jest mi.n. zbieranie funduszy dla Ukrainy. Teraz, w styczniu, zaczynamy trasę w Kanadzie, gdzie mamy zaplanowane 22 koncerty galowe. Będziemy zbierać pieniądze dla fundacji Ołeny Zełenskiej, Pierwszej Damy Ukrainy, o nazwie "Nadia Ukraina". Zostaną one przeznaczone na pomoc naszemu krajowi i odbudowę. Zaprezentujemy kulturę ukraińską, a także fragmenty znanych na całym świecie baletów "Korsarz", "Giselle" i "Don Kichot".

Olga podczas występu z nieżyjącym już Ołeksandrem Szapowałem w spektaklu "Pieśń lasu". Zdjęcie: Narodowa Opera Ukrainy im. Tarasa Szewczenki

Już na początku inwazji nasz repertuar uległ zmianie: teatr odmówił wykonywania dzieł rosyjskich kompozytorów. Jak możemy wystawiać "Jezioro Łabędzie", skoro Teatr Bolszoj w Moskwie wystawia je, by wesprzeć rosyjską armię? Teraz wystawiamy wspaniałe ukraińskie sztuki - "Lileję", "Pieśń lasu" i inne.

Jeśli chodzi o występy w Ukrainie, to teraz, w czasie wojny, każdy z nich stał się dla mnie wyjątkowy. Podczas pierwszego pokazu "Skrzydeł Ukrainy" wszyscy widzowie wstali w chwili, gdy pojawiły się zdjęcia mojego brata i ojca. Myślę, że nie ma na Ukrainie osoby, której ta wojna by nie dotknęła. Dlatego wszyscy przeżywają ten taniec razem ze mną...

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress