Exclusive
20
min

Julia Pajewska "Tajra": Nie wybrałam tej drogi. Po prostu robiłam swoje

Nie mogę powiedzieć, co jest gorsze: tortury fizyczne czy psychiczne. Jedno i drugie jest poza dobrem i złem – mówi Julia Pajewska „Tajra”, żołnierka, sanitariuszka, bohaterka nominowana do nagrody "Portrety Siostrzeństwa"

Oksana Szczyrba

Julia „Tajra” Pajewska, ukraińska żołnierka, ratowniczka medyczna, wolontariuszka i ambasadorka dobrej woli. Zdjęcie: Facebook/Julia Paevskaya

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Julia Pajewska „Tajra” ucieleśnienia prawdziwego ducha Ukrainy. Zapewniała opiekę medyczną uczestnikom Rewolucji Godności, a jako szefowa ochotniczej jednostki paramedycznej „Anioły Tajry” w latach 2014-2018 prowadziła taktyczne szkolenia medyczne na linii frontu. 16 marca 2022 r., podczas obrony Mariupola, została wzięta do niewoli przez Rosjan. Zwolnili ją 17 czerwca 2022 r.

Rozmawiamy o życiu po niewoli, jej stosunku do Rosjan, miłości do sportu i pomaganiu i bohaterstwie.

 Oksana Szczyrba: Co jest najtrudniejsze w życiu ratownika medycznego podczas wojny?

Julia Pajewska: Nie mam wykształcenia medycznego, bycia ratownikiem nauczyła mnie wojna. Najważniejszą i najtrudniejszą rzeczą jest zrozumienie tego, co się dzieje, tj. gdzie ktoś ma obrażenia, jakiego rodzaju, jak poważne, co trzeba zrobić, by pomóc rannemu. Wciąż się tego uczysz.

Jest Pani bardzo odważną kobietą, jednak strach jest taki sam dla każdego. Co jest najgorsze w niewoli?

Fakt, że nie można kontrolować sytuacji, że jest się zależnym od innych ludzi. Chociaż nie jestem pewna, czy Rosjan można nazwać ludźmi. Nie jest jasne, co dzieje się w ich głowach.

Jakie przemiany zaszły w Pani w ciągu trzech miesięcy niewoli? Pewnie już wszystko sobie Pani przeanalizowała.

Wciąż jestem w trakcie tego procesu. Dużo teraz czytam i próbuję dokonać analizy. O więźniach będę na razie milczała. O oprawcach mogę powiedzieć to, że niewiele się zmienili. Mają ustaloną formę działania i cały czas się jej trzymają.

Julia Pajewska i Jewhen Małoletka. Listopad 2023, Waszyngton. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jak to możliwe, że mimo okrutnego traktowania przez Rosjan nie czuje Pani do Rosjan nienawiści?

Myślę, że jest we mnie nienawiść. Nie mogę na przykład powiedzieć, że traktuję ich jak normalnych ludzi. Traktuję ich raczej jak bardzo poważnie psychicznie chorych. Z profesjonalnego punktu widzenia nie można się na nich obrażać. Albo się to leczy, albo pacjent potrzebuje izolacji, albo jakiejś terapii.

Skąd w nich tyle okrucieństwa i nienawiści do Ukraińców?

Jestem absolutnie pewna, że to konsekwencja pracy rosyjskiej machiny propagandowej, na którą wydaje się mnóstwo pieniędzy – może nawet więcej niż na operacje wojskowe. Bo oni wierzą, że zwycięstwo osiąga się przede wszystkim w umyśle i sercu. I tu się z nimi zgadzam.

Jak osoba, która ma własne lęki, która chce żyć, może wytrzymać wszystkie te tortury, to znęcanie się podczas niewoli?

Nie chcę mówić o innych ludziach. Jeśli chodzi o mnie, to nie wiem, jak to wszystko przeżyłam. W rzeczywistości byłam na skraju załamania. Całkowita izolacja... to było bardzo trudne. Nie potrafię nawet powiedzieć, co jest gorsze: tortury fizyczne czy psychiczne. Jedno i drugie jest poza dobrem i złem.

Oprawcy wciąż wam wmawiali, że Ukraina nie istnieje, że armia ukraińska wycofała się już do Frankiwska, że Zełenski uciekł, że Kijów został zdobyty...Ktoś w to wierzył?

Ja nie wierzyłam w ani jedno ich słowo, poza tym słyszałam odgłosy walk. Znałam kierunek, bo wiedziałam, jak przesuwa się słońce – mogłam powiedzieć, gdzie jest wschód, a gdzie zachód. Było oczywiste, że kłamią, bo mówili, że cała nasza armia została już rozbita pod Iwano-Frankiwskiem.

Została Pani zwolniona 17 czerwca 2022 roku. Kiedy się Pani dowiedziała o tym, że wyjdzie na wolność? Jak to się odbyło?

Dowiedziałam się w dniu, w którym zostałam zabrana z miejsca zatrzymania, coś mi tam powiedzieli. Jakiś miesiąc później usłyszałam o uwolnieniu, ale nie uwierzyłam w to od razu, bo w ogóle nie ufam Rosjanom.

Miała Pani nadzieję na uwolnienie?

Nadzieja w tej kwestii to nie nadzieja. Z jakiegoś powodu w głębi duszy byłam pewna, że jeszcze wyjdę na ulice Kijowa i uściskam wszystkich, których tak bardzo kochałam. Nie udało mi się tego zrobić, ponieważ wielu zginęło, a wielu wciąż jest w niewoli. To nie jest wiara, to coś innego...

Czy niewola zmieniła Pani wartości życiowe? Co jest teraz najważniejsze?

Moje podstawowe wartości się nie zmieniły. A moje wartości to przede wszystkim pozostać człowiekiem, dotrzymywać słowa, nie oszukiwać samej siebie, nie zdradzać obietnic i przysiąg. A także wytrwać do końca i iść do końca.

Jak należy zachowywać się podczas niewoli?

Są różne instrukcje – dla cywilów i wojskowych. Jeśli zostaniesz zapytany o coś, o czym nie chcesz mówić, nie zmyślaj. Możesz o czymś zapomnieć, ale jeśli zostaniesz przyłapany na kłamstwie, to będziesz torturowany, aż ich przekonasz, kiedy skłamałeś – wtedy czy teraz. Unikaj więc tematów, które mogą ci zaszkodzić.

Rosyjskie tortury i niewola mocno odbiły się na Pani zdrowiu, mimo to nadal uprawia Pani sport. Jest Pani jedną z głównych twarzy Invictus Games 2023[Igrzyska Niezwyciężonych – red.]. Miała Pani zadebiutować na tych zawodach już w 2022 r. w Hadze, ale miesiąc przed tym trafiła Pani do niewoli. Co Panią motywuje?

Uprawiam sport od 6. roku życia. Dla mnie to nie tylko część życia – nie wiem, jak bez tego oddychać. Jeśli moje ciało może coś zrobić, robi to. Podczas pływania, gdy zdobywałam srebro, mój kręgosłup był w okropnym stanie, a nogi praktycznie już nie działały. Nie z powodu bólu, po prostu nie chciały pracować. Ale i tak popłynęłam. Tydzień po zawodach przeszłam operację w Niemczech, wszystko poszło dobrze. Wkrótce miną trzy miesiące, odkąd mniej się ruszam. Jednak wkrótce znów zacznę trenować.

Książę Harry osobiście wręczył nagrodę "Tajrze" podczas Igrzysk Niepokonanych. Wrzesień 2023 r., Niemcy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jest Pani laureatką nagrody International Women of Courage, którą odebrałaPani w Białym Domu 8 marca 2023 r. z rąk sekretarza stanu USA Anthony'eg oBlinkena i Pierwszej Damy USA Jill Biden. W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że nagrody nie przynoszą jej szczególnej radości, bo wielu Pani przyjaciół zginęło.

To był czas, kiedy zginął „Da Vinci” [Dmytro Kociubajło, dowódca oddziału specjalnego „Wilki Da Vinci” – red.]. Boli mnie każda śmierć na froncie. Nie chciałam tej nagrody dla siebie. Myślałam, że to po prostu uznanie wkładu wszystkich ukraińskich kobiet w tę wojnę. Chociaż nie lubię dzielenia ludzi na kobiety i mężczyzn – bo śmierć nie pyta, kim jesteś, ile masz lat, co zrobiłeś. Dla mnie wszyscy ludzie są tacy sami.

Podczas ceremonii wręczenia nagród International Women of Courage. Marzec 2023 r., Waszyngton. Zdjęcie: archiwum prywatne

We wrześniu 2022 r. zeznawała Pani przed amerykańską Komisją Helsińską wsprawie zbrodni wojennych armii rosyjskiej. Jak ludzie za granicą reagują nato, co Pani mówi? Czy czuje Pani, że Europa jest już zmęczona wojną?

Ja nie dostrzegam tego zmęczenia. Obserwuję natomiast jakościową zmianę wpostrzeganiu wojny w Ukrainie i tego, co dzieje się na świecie w ogóle. Bo wszystko się zmienia. I oczywiście ani my, w Ukrainie, ani ci, którzy obserwują lub aktywnie wspierają Ukrainę, nie mogą postrzegać świata jako stabilnego.

Życie toczy się w czasie i przestrzeni, wszystko podlega zmianom. Nie widzę żadnych jakościowych zmian na gorsze. Widzę, że na przykład w Europie poparcie rośnie. W Australii dziennikarze pytali mnie: „Ukraina znika z pierwszych stron gazet. Jak się z tym czujesz?”. To wy jesteście dziennikarzami! Kto umieszcza wiadomości na pierwszych stronach?

Jeśli chodzi o społeczeństwo ukraińskie, to ludzie już zdali sobie sprawę, że zwycięstwo nie nastąpi w ciągu dwóch czy trzech tygodni. Rozumieją, że wojna może trwać bardzo długo. Musimy więc się zjednoczyć, odrzucić rosyjską propagandę. I po prostu robić swoje, bo to jest sprawiedliwe.

Jak walczyć z rosyjską propagandą?

Potrzebujemy krytycznego myślenia o tym, co się dzieje i co słyszymy. Każda informacja, która do nas dociera, musi zostać przeanalizowana. Trzeba rozważyć wszystkie zagrożenia. Jeśli sam nie potrafisz czegoś wymyślić, poproś kogoś, kto potrafi.

Co rozumie Pani przez słowo „zwycięstwo”?

Dla mnie to bardzo bolesny temat. Zwycięstwo to uwolnienie wszystkich więźniów – zarówno wojskowych, jak cywilnych. To nadejście sprawiedliwości i sprawiedliwych granic. I oczywiście ukaranie przestępców.

Co robi Pani dzisiaj?

Większość czasu poświęcam na orędowanie na rzecz zwycięstwa Ukrainy, informowanie społeczności światowej o tym, co się tutaj dzieje, i koordynację wolontariatu. Pomagam rannym – ciągle jestem w szpitalach, odwiedzam rannych. Wspieram każdego, do kogo mogę dotrzeć. Nie chodzi nawet o pieniądze, ale o wsparcie moralne. Jestem też ambasadorką dobrej woli. Czasami udaje mi się koordynować pomoc ludzi dla pierwszej linii frontu.

Kiedy ludzie Panią podziwiają, piszą o Pani, nazywają Panią bohaterką, co to dla Pani znaczy?

Jaką ja jestem bohaterką? Są przecież ludzie, którzy zrobili więcej ode mnie. Na początku bardzo mnie to irytowało, teraz już trochę odpuściłam. Nie uważam tego, co zrobiłam, za bohaterstwo. To raczej przeznaczenie. Nie wybrałam tej ścieżki. Nigdy nie chciałam być bohaterką ani sławną osobą. Po prostu wykonywałam swoją pracę.

Julia Pajewska: To nie jest bohaterstwo, to raczej przeznaczenie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Żałuje Pani czegoś w swoim życiu?

Jedyną rzeczą, której żałuję, jest to, że nie byłam wystarczająco ciepła dla tych, którzy zginęli. Kilku moich przyjaciół zmarło, a moje ostatnie rozmowy z nimi nie były wystarczająco serdeczne. Bardzo tego żałuję. Zanim kogoś urazisz, pomyśl, że to może być wasza ostatnia rozmowa.

Jak wygląda Pani idealny sposób na regenerację?

Moim marzeniem jest po prostu się wyspać, wciąż mam problemy ze snem. Po niewoli i kontuzji mam zespół stresu pourazowego, ale jest on taki bardzo domowy, spokojny, kontrolowalny. Oczywiście mam problemy, jak większość osób zaangażowanych w walkę – czy to na froncie, czy ogólnie w wojnę. Bo do tego nie trzeba być w okopach. Znam ludzi, którzy mieli PTSD siedząc w Kijowie podostrzałem. Wszystko zależy od tego, na co jesteś gotowy w życiu.

Ja marzę o tym, żeby się po prostu wyspać.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, gospodyni programów telewizyjnych i radiowych. Dyrektorka organizacji pozarządowej „Zdrowie piersi kobiet”. Pracowała jako redaktor w wielu czasopismach, gazetach i wydawnictwach. Od 2020 roku zajmuje się profilaktyką raka piersi w Ukrainie. Pisze książki i promuje literaturę ukraińską. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy i Narodowego Związku Pisarzy Ukrainy. Autorka książek „Ścieżka w dłoniach”, „Iluzje dużego miasta”, „Upadanie”, „Kijów-30”, trzytomowej „Ukraina 30”. Motto życia: Tylko naprzód, ale z przystankami na szczęście.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Andrij: – Tam, gdzie płoną drzewa, był mój dom

Widok ze szczytu Kredowej Skały w Biłohoriwce rozciąga się na dziesiątki kilometrów. Andrij przychodzi tu często. Z kieszeni munduru wyciąga paczkę papierosów, a potem w milczeniu wypala kilka z rzędu. Patrzy daleko za horyzont, na którym majaczą wąskie słupy czarnego dymu.

– Gdzieś tam, za tymi drzewami, był mój dom – zaciąga się głęboko i ciska niedopałek na ziemię. – Stąd wydaje się, że to niemal na wyciągnięcie ręki.

Widok na Kramatorsk. Zdjęcie: Mykoła Biłyk

Andrij przyszedł na świat w Bachmucie – wtedy kolorowym, pełnym energii, kwiatów, z tętniącymi życiem restauracjami. Wspomina, jak przed inwazją, w Dzień Wyszywanki, na placu przed Miejskim Domem Ludowym szły pochody roześmianych ludzi. I jak w święto Unii Europejskiej zgromadziło się tu wielu młodych, którzy malowali na chodnikach unijną flagę. Tu w ogóle było wielu młodych. Do Bachmutu na dyskoteki przyjeżdżali mieszkańcy Kramatorska, a na grilla, na Dniprowską Plażę w Czasiw Jarze, wpadali znajomi z Doniecka.

– Smażyliśmy mięso i ryby na grillu, nalewając sobie wino „Artemiwskie”.

To wino było dumą mieszkańców Bachmutu. Ma długą historię, która sięga 1899 roku. Wtedy to niemiecki inżynier Edmund Farke założył w Bachmucie fabrykę alabastru. Błyskawiczny sukces i ogromne wydobycie gipsu do jego produkcji sprawiło, że powstało całe podziemne miasto z unikalnym mikroklimatem. Podziemne labirynty idealnie nadawały się do produkcji wina musującego. W latach pięćdziesiątych gipsowe tunele przerobiono na zakład, w którym w 1954 roku wyprodukowano pierwsze butelki trunku. Ten „Radziecki szampan” – bo tak je nazywano – był wtedy towarem deficytowym, sprzedawano główne członkom komunistycznej partii.

Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości na bazie radzieckiego zakładu produkcyjnego stworzono dwie nowoczesne marki win, „Artemiwskie” i „Krym”, które szybko zdobyły uznanie nie tylko w kraju, ale też na świecie. Wina mogły leżakować w podziemnych galeriach trzy lata, zgodnie z klasyczną metodą wytwarzania szampana. Przez ten czas butelki obracano ręcznie, jak w Szampanii, by kontrolować powstający wewnątrz osad. To było wielkie osiągnięcie. Jedyne wino w Ukrainie produkowane dokładnie tak, jak wytwarza się francuski szampan.

Ten rozwój i pasmo sukcesów brutalnie zakończyła wojna. Podczas bitwy o Bachmut na teren winiarni wdarli się żołnierze Grupy Wagnera, grabiąc wszystko, co wpadło im ręce.

Ich dowódca Jewgienij Prigożyn ponoć powiedział, że to będą prezenty na 8 Marca dla kobiet z obwodu ługańskiego, tymczasowo okupowanego przez Rosjan

10 marca 2023 r. w sieci pojawiło się wideo nakręcone przez rosyjskiego żołnierza, na którym widać to, co zostało z winiarni: ruiny, żadnych śladów po tworzonej z pasją historii tego miejsca.

– Oni nie znają żadnej świętości – mówi Andrij. – Kradną, gwałcą, bombardują cerkwie. Ich celem jest zniszczyć naszą kulturę, wygumkować historię, zniszczyć nasz ukraiński naród.

Wino „Artemiwskie Niezłomny Bachmut” ze sloganem „Ucalone z Bachmutu, dojrzewające słodkie”. Zdjęcie: Irik Bik/Shutterstock

Kiedy zaczęła się pełnowymiarowa wojna, Andrij na ochotnika zaciągnął się do wojska. Wcześniej nie miał nic wspólnego z armią, studiował i dorabiał w sklepie spożywczym. Po szybkim szkoleniu z marszu trafił do 5. brygady szturmowej, która walczyła m.in. o jego rodzinne miasto. Ramię w ramię z żołnierzami innych jednostek brał też udział w wyzwoleniu wsi Kliszczijiwka, położonej niecałe dziesięć kilometrów od jego domu.

– To było surrealistyczne obserwować, jak z dnia na dzień miejsca, które dobrze znam, zmieniają się w gruzy – Andrij odpala kolejnego papierosa. – Albo zamiast spacerować ulubionymi alejkami, chować się jak szczur po piwnicach, bo za każdym razem, kiedy wychylam głowę spod ziemi, ktoś chce mnie zabić.

– Wiesz, że oni chcą ogłosić koniec wojny wtedy, kiedy Ukraina odda okupowane terytoria? A nawet więcej: chcą całe obwody – mówię.

– I co ja mam ci powiedzieć? To będzie oznaczało, że te trzy lata były na marne. Wiesz, ilu moich zginęło? I to właśnie tam? – drżącą ręką pokazuje linię wzdłuż horyzontu

– Zobacz. Tam, gdzie płoną te drzewa, był mój dom rodzinny. Jak mógłbym z tego zrezygnować? Co ja mam powiedzieć? „Spoko, mogę żyć sobie gdzieś indziej?”. Przecież ja tam zostawiłem wszystko, co miałem. Stamtąd są moje wszystkie wspomnienia. Moje mieszkanie. Samochodu już dawno nie ma, tam pochowałem matkę. Mam tak po prostu to oddać?

– Nie oddasz?

– Nigdy! Choćby ziemia, na której się narodziłem, miała wchłonąć moją krew.

Dima: – Chcę położyć kwiaty na grobie mamy

Często powtarza, że jego dzieciństwo pachniało bzem i stęchłą piwnicą. Piwnica była wtedy, kiedy chował się przed pijanym ojcem, który wracał ze wsi i szukał awantury. Jeśli nie zdążył pokłócić się z koleżkami pod sklepem, złość na świat i swoje nieudane życie rozładował w domu. Matki nigdy nie bił, gdzieś w podświadomości pewnie się jej bał. Wiedział, że bez niej stoczy się na dno, chociaż dla Dimy na tym dnie był zawsze. Kiedy zakwitały bzy, a ich zapach wypełniał powietrze, Dima wiedział, że zbliża się wyjazd. Co roku, by mógł odpocząć od oparów alkoholu w domu, mama wywoziła go na całe wakacje do rodziny mieszkającej dwadzieścia kilometrów dalej, w sąsiedniej wsi, po drugiej stronie granicy.

– Z dzieciństwa nie pamiętam rozgraniczenia na: „my – oni”. Fizycznie istniała granica ukraińsko-rosyjska, ale to było jakieś niezrozumiałe miejsce. Stawiali stempel w paszporcie i wpuszczali nas do świata, który dla mnie, dla dziecka, niczym nie różnił się od tego, co miałem na swoim podwórku.

W strefie przygranicznej. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Matka Dimy przyszła na świat w jednej z rosyjskich wsi blisko granicy z obwodem sumskim. Ojca poznała w Sumach, dokąd przyjechała na kursy. Postanowiła zostać w Ukrainie. Wzięli ślub, zamieszkali w małym domku pod miastem. Tu przyszła na świat ich pierwsza córka, tu później urodził się Dima. W domu rozmawiało się po rosyjsku, oglądało rosyjskie bajki, a w szkole dzieci nie tylko po rosyjsku ze sobą gadały, ale też chodziły na rosyjskie lekcje. Do Rosji jeździło się na wakacje, na studia, do pracy.

– Wszystko, co było z Rosji, zdawało się lepsze, bardziej na czasie, nowocześniejsze.

Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek mógłby pomyśleć, że nasz sąsiad, z którym mamy tak wspaniałe relacje, może nas kiedyś zaatakować i mordować

Niedawno byłem w domu na przepustce i znalazłem w szafce kubek z napisem „Krasnogorsk”. Musieliśmy go kiedyś przywieźć z wakacji. Wywaliłem go do kosza na śmieci.

Dwa lata przed inwazją, w maju, matka Dimy zmarła. Została pochowana na cmentarzu we wsi, z której pochodziła. Spoczęła w rodzinnej mogile, ze swoimi rodzicami i starszą siostrą. Na pogrzebie Dima złożył na jej grobie bukiet lilaków, bo właśnie wtedy zaczęły kwitnąć. Przyjeżdżał często, by z nią porozmawiać i po prostu przy niej posiedzieć; był z matką bardzo mocno związany. Cmentarz leżał bardzo blisko granicy, więc taka wyprawa trwała krótko. Wszystko zmieniła pandemia, która zamknęła granice. A zaraz po pandemii wybuchła wielka wojna.

– Po raz ostatni u mamy byłem cztery lata temu. Gdybym wtedy wiedział, co będzie później, to pewnie posiedziałbym z nią dłużej. Chciałbym położyć kwiaty na jej grobie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł to zrobić. Rozmawiałem z tymi, którzy tam służą. Mówili, że wszystko jest zbombardowane. Może cmentarz w ogóle się nie zachował? Ale nawet jeśli przetrwał, to przecież jestem żołnierzem. Jeśli nie zginę na wojnie, pewnie do dnia mojej śmieci będę na ich czarnej liście, więc nie będę mógł przekroczyć granicy. A nawet jeśli ją przekroczę, to pewnie nie wrócę, tylko „zniknę” bez wieści.

Taras: – Jeśli ich zostawimy, przestaniemy być ludźmi

W powietrzu unosi się zapach świeżej krwi, a dym wyciska łzy z oczu. Bolą, jakby je przypalano maleńkimi węgielkami. W uszach słychać pisk i niezrozumiałe krzyki. Czarne powietrze rozszarpuje nozdrza od środka i ściska za gardło, niczym niewidzialna ręka zabójcy. Wokół wszystko płonie po potężnym ostrzale. Na pozycje bojowe spadło chyba wszystko, co stworzyła radziecka technologia wojskowa. Jest środek lata, suche pola i lasy natychmiast zajmują się ogniem, który trudno stłumić. W tym pyle nic nie widać, a przez pisk w uszach ledwo przedziera się rozkaz dowódcy: „Wycofać się!”.

– Walili do nas ze wszystkiego i z każdej strony. Miałem wrażenie, że to film wojenny z efektami specjalnymi

Taras bardzo niechętnie wraca wspomnieniami do walk, które nazwano hucznie „kontrofensywą zaporoską”. Szturm na Staromajorśkie pozostawił nie tylko potężny ślad w jego psychice, ale kosztował też dziesiątki rannych i poległych przyjaciół. Niektórych do tej pory nie udało się sprowadzić do domu.

– Pamiętam, że upał był straszny. Kiedy wycofywaliśmy się z pozycji, widziałem mnóstwo ciał porozrywanych na kawałki. Potykałem się o hełmy, broń. Wszędzie walały się szczątki, słyszałem krzyki. Nie mieliśmy jak zabrać ze sobą rannych. A ja wiedziałem, że jeśli nie zabierzemy ich teraz, to nie przeżyją. Potem czekaliśmy trzy doby, by zabrać ich ciała. Nie mogliśmy wrócić, bo strzelali do nas, jak do kaczek.

Zaporoże, 2023. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Według dowództwa powrót po ciała poległych byłby misją samobójczą, więc przez dwa dni nie wyrażało na to zgody. Taras rozważał nawet niesubordynację i samowolne opuszczenie jednostki, byle tylko odnaleźć w podziurawionej pociskami ziemi swoich braci. Obserwowali pole bitwy z drona, nie mogli doliczyć się wszystkich ciał. Myśl o tym, że zostawił tam pobratymców, nie dawała Tarasowi spokoju. Kiedy ostrzał artyleryjski w końcu ustał i wrócili po poległych, ciężko było rozpoznać, co jest szczątkami, a co fragmentami pozycji, odłamkami, śmieciami.

– Nigdy nie zapomnę tego zapachu, oni tam trzy dni leżeli w upale… Mogliśmy zabrać tylko to, co rozpoznaliśmy. Rozumiesz, coś co przypominało ciało. A ilu tam chłopaków zostało, tego nawet nie można policzyć. Państwo mówi, że „zaginęli bez wieści”, a my wiemy, że nie żyją. Sam na własne oczy widziałem, jak Saszkę szrapnel przeciął na pół. Ale skoro nie ma jego ciała, to może jednak  żyje? Rodziny nie mogą godnie pochować swoich bliskich, nie mogą się pożegnać. I nie dostają żadnego wsparcia od państwa. Jeśli oddamy Rosji tereny okupowane, to ci chłopcy nigdy nie wrócą do domu, rozumiesz? Dlatego nie możemy tych ziem oddać – właśnie przez nich i dla nich. Musimy ich odnaleźć, każdego żołnierza, żeby mamy, żony i córki mogły pochować ich na cmentarzu. Przecież nie możemy tych ciał porzucić i udawać, że ci ludzie zniknęli bez wieści, skoro dobrze wiemy, że ich szczątki spoczywają w tych polach. Jeśli ich zostawimy, to możemy przestać nazywać się ludźmi.

20
хв

Choćby ziemia miała wchłonąć moją krew

Aldona Hartwińska

Pogoda wyznacza rytm pracy żołnierzy na linii frontu, tak jak drzewa czy opuszczone przez mieszkańców budynki. Może też dać im schronienie, chroniąc przed wypatrzeniem z góry. Bo dziś nad linią zero zapanowały drony, a ich kamery decydują o tym, czy dziś ktoś wróci do domu żywy. 

Przygraniczne widma

Maksym czeka na nas w jednym z przyfrontowych miasteczek na północ od Charkowa. Jedziemy główną drogą i rozglądamy się dookoła. Mimo ogromnych zniszczeń, uliczkami wciąż przemykają mieszkańcy. Dostrzegam głównie ludzi starszych, którzy dokądś się spieszą, z głowami spuszczonymi w dół. Do samochodu Maksyma przerzucamy kamizelki i hełmy, nasze auto zostawiamy na zrujnowanym do szczętu przez artylerię placu. Wygląda na to, że przed  bombardowaniem był tu całkiem ładny rynek. Na środku stoi okazały budynek, jakby przecięty na pół, z zachowanymi kolumnami z przodu. Z niskich kamieniczek dookoła ryneczku nie zachowało się prawie nic. Pewnie były tu kiedyś sklepy, apteka, może i poczta. Ruszamy przez miasto – widmo w kierunku północnej granicy kraju. To schemat, który powtarza się niezależnie od położenia frontu: czy to obwód charkowski, zaporoski, sumski czy doniecki – im bliżej jesteśmy granicy z Rosją, tym więcej ruin. Niektóre wioski i miasta są zmiecione z powierzchni ziemi niczym domki z kart.

Maksym. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Bezpieczniej na pozycjach

Do miejsca naszego spotkania prowadzi droga dziurawa jak sito. Samochód podskakuje na wybojach tak wysoko, że słowa zatrzymują się w gardle, uniemożliwiając rozmowę.

– Gdyby nie to, że dziś pogoda dla nas jest idealna, nie moglibyśmy tędy jechać! – Maksym krzyczy do nas z przedniego siedzenia. – Chłopcy i tak dzisiaj są nieco dalej od linii, bo zaczęło się polowanie na nich.

Choć to słowo brzmi absurdalnie w kontekście ludzi, właśnie tak to się odbywa. W powietrze są wypuszczane roje dronów FPV, czyli takich, do których podczepiona jest kamera. Operator takiego bezzałogowca może obserwować, co dzieje przed nim na żywo. Do drona może być podczepiony system zrzutowy, który zrzuca na pozycje ładunki wybuchowe. Jednak najgorsze są tak zwane drony kamikadze, czyli takie, które ruszają w misję w jedną stronę. Ich zadaniem jest znaleźć cel i po prostu wbić się w sam jego środek. Celami są pojazdy wojskowe poruszające się wzdłuż linii frontu, ale też przemieszczające się jednostki, samochody czy nawet karetki. Tak naprawdę samochodów do ewakuacji już się nawet nie oznacza, bo medyków Rosjanie zabijają najchętniej, a ich pojazdy są celem za największą liczbę punktów w tej przerażającej powietrznej rozgrywce. 

– Chłopcy zbudowali naziemnego drona na kółkach. Służy przede wszystkim do dostarczania do okopów wody i jedzenia. U nas w grupie rekordzista siedział w okopie aż 63 dni. Nie mógł wyjechać z pozycji bojowych, bo nad głową nieustannie krążyły drony FPV.

Bezpieczniej mu było siedzieć w dziurze w ziemi, niż próbować stamtąd wyjść. Musieliśmy więc znaleźć sposób, by jakoś mu podrzucać picie i jedzenie

Jedną z metod wspierania pobratymców jest wysyłanie dronów z systemem zrzutowym, do których można przyczepić pojemnik z wodą i jedzeniem. Jednak gdy w okopie ktoś tkwi dwa miesiące, te transporty muszą być bardzo częste. Przy takich misjach wiele dronów zostaje strąconych albo są zagłuszane i nie docierają na miejsce przeznaczenia. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, nienarażające piechoty i pozwalające oszczędzić sprzęt. Tak narodził się pomysł stworzenia dronów naziemnych, które – tak samo jak te w powietrzu – byłyby sterowane prostym kontrolerem.

Bardzo szybko żołnierze 58. brygady zaczęli wykorzystywać te kołowe drony także do innych celów.

– Podczepiliśmy ładunek wybuchowy i zrobiliśmy z niego naziemnego drona kamikadze. Podjechał do ich blindaża, a oni nawet wyszli na zewnątrz, zaciekawieni, co to podjechało. Kiedy wybuchło, nasza ekipa stała się celem numer jeden i zaczęło się polowanie.

Operator drona podczas pracy. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Mechaniczny kurier – sanitariusz

Na miejscu sceneria przypomina plan filmowy wojennego kina: podziemne pomieszczenia i sznury okopów tworzą labirynt. Grupa żołnierzy jest skupiona na swoich zadaniach. Pracują na dwóch dronach: jeden jest w powietrzu i wskazuje drogę temu, który przesuwa się po ziemi. Na obu zamontowano kamery, dzięki którym można śledzić na żywo to, co widzi dron. Operatorem drona naziemnego jest „Kaban”.

– Ten pojazd służy do wielu zadań – wyjaśnia. – Może zaminować drogę, może przywieźć amunicję albo żywność pobratymcom, którzy znajdują się na pierwszej linii. Bo oni nie mają możliwości sami sobie to dostarczać – bezpieczniej im pozostać na pozycji bojowej. Lepiej, żeby ludzie nie przemieszczali się za żywnością pod gołym niebem. Prowiant i wodę zawieźliśmy chłopakom wczoraj.

Jeśli nie byłoby drona – samochodziku, żołnierze musieliby iść piechotą po jedzenie trzy czy cztery kilometry – potem tą samą drogą wracać. Do tego z solidnym obciążeniem, pod niebezpiecznym otwartym niebem, na którym lata absolutnie wszystko, co wymyślono na tej wojnie.

Robot na kółkach może na siebie wziąć nawet czterdzieści kilogramów i przejechać dystans do dwudziestu kilometrów

Takich transportów można zrobić nawet cztery. Potem pojazd musi trafić do podładowania, a po ośmiu godzinach znowu jest gotowy do pracy. Obok stoi jeszcze jeden pojazd. Jest mniejszy, ale ma gąsienice, niczym maleńki czołg. Może udźwignąć ponad trzysta kilogramów. Tym robotem dostarcza się nie tylko żywność czy amunicję, ale też ewakuuje się rannych żołnierzy.

– Jeśli żołnierze nie mogą sami opuścić pozycji, to ewakuacja kogoś, kto jest ranny, jest niemal niemożliwa – mówi Maksym, który jest dowódcą roty. – A ten mały robot jest bardzo szybki, porusza się niezwykle sprawnie po trudnym terenie. Rannego można przyczepić pasami, nie spadnie. W ogóle w kamizelce kuloodpornej i hełmie tu na nim całkiem wygodnie.

Cała ekipa wybucha śmiechem.

Robot na kółkach może z ciężarem 40 kg przejechać do 20 km. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Strącić latającego zabójcę

To, co nas nieustannie zadziwia, to niezwykła pogoda ducha żołnierzy, którzy w tych ekstremalnych warunkach, w nieustannym zagrożeniu i strachu o siebie i towarzyszy broni spędzają całe tygodnie. Część grupy Maksyma chroni też nieba nad głowami mieszkańców Charkowa. Bo pogoda nad Charkowem nie wyznacza rytmu miasta. Tu pociski dolatują według koordynatów albo, jak irańskie szahidy, uderzają na oślep, rujnując sklepy, galerie i przedszkola. Dwa dni po naszym wyjeździe dostaję od Maksyma wiadomość: 

Pamiętasz ten celownik z termowizją, który nam przywieźliście? Zobacz, jak niszczy szahidy

Na nagraniu widać niewiele: czarna plamka na ciemnym niebie, która pojawia się i znika. Ale za to słychać gorączkowe głosy żołnierzy, którzy wiedzą, że jeśli nie strącą tego mechanicznego zabójcy, to za chwilę uderzy w budynek mieszkalny w pogrążonym we śnie mieście. Słychać krzyki i strzały. W końcu – ulga:

– Jest, spadł! To już drugi!

Dzięki nim tej nocy Charków spał spokojnie. 

20
хв

Tam, gdzie drony polują na ludzi

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Ексклюзив
20
хв

Ondřej Kolář: – Europejscy przywódcy zdali już sobie sprawę, że za partnera mają klauna. Trump nie wie, co mówi i co robi

Ексклюзив
20
хв

By pokonać Putina, trzeba obronić demokrację przed prorosyjskimi nacjonalistami w UE

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress