Exclusive
20
min

Odbić się od dna. Uchodźczynie wracają do zawodu

Po przyjeździe do Polski uchodźczynie z Ukrainy brały każdą pracę, jak leci. Dziś wiele z nich otwiera własne firmy i rozwija się zawodowo

Halyna Halymonyk
Марина Шевирова проводить тренування для жінок. Фото: приватний архів
No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Tysiące ukraińskich kobiet zostało przesiedlonych przez wojnę rosyjsko-ukraińską i zmuszonych do szukania bezpiecznego miejsca dla siebie i swoich dzieci. Pokonały barierę językową, stres i uprzedzenia wobec uchodźców i udało im się stanąć na nogi

To są historie ukraińskich kobiet, które znalazły schronienie w Polsce. Na początku godziły się na każde warunki pracy, aby utrzymać siebie i swoje dzieci i nie liczyć tylko na pomoc. Łatwiej było tym, które mogły podjąć pracę w swoim zawodzie albo nauczyły się nowego w Polsce.

Ольга Руденко: працювала на заводі, наважилася відкрити масажний кабінет

Olga Rudenko, 21 lat, przyjechała do Polski z młodszą siostrą z Białej Cerkwi do Bielska-Białej. Na Ukrainie studiowała w niepełnym wymiarze godzin na uniwersytecie pedagogicznym i pracowała jako niania u rodziny. Przyjechała, aby zamieszkać z rodziną ojca

- "Żona mojego ojca bardzo dobrze nas przyjęła, ale zdecydowałam, że muszę zadbać o siebie i moją siostrę" - mówi Olga. "Dokąd pójdziesz, jeśli nie znasz języka? Jesteś silna fizycznie i odporna. "Było bardzo ciężko: pracowałyśmy pakując pudełka jogurtów. Zrujnowałem sobie zdrowie. Byłam ciągle zestresowana - miałyśmy jednomiesięczny kontrakt i ciągle bałam się, że zostanę zwolniona. Brałam nocne zmiany, nadgodziny i pracowałam w święta. Ukończyłam studia zdalnie.

Olga Rudenko w swoim salonie masażu

Za ciężką i wyczerpującą pracę Olga zarabiała 2000-3000 złotych. Jeśli wynajmowała mieszkanie, wydawała na czynsz całą pensję.

- "Przeszłam przez okres kompletnej rozpaczy", mówi - "Ale przypomniałam sobie, że żyję, jestem młoda i nie będę nosić do końca życia pracować w hali z jogurtami. Zrobiłam sobie prezent. Zapisałam się na sesję zdjęciową - zrobiłam włosy, makijaż.

Za godzinę z wizażystką zapłaciła kwotę równą czterem godzinom ciężkiej pracy w fabryce. Coś kliknęło w mojej głowie! Dlaczego nie zająć się tą branżą? Kosmetologia, fryzjerstwo i makijaż to nie moje klimaty, ale masaż już tak.

Mieszkając z rodziną ojca, Oldze udało się zgromadzić trochę oszczędności. Znalazła ogłoszenie o kursie masażu, za który zapłaciła 2500 złotych. Po 80 godzinach szkolenia otrzymała dyplom i prawo do pracy. Jednocześnie szukała pokoju do wynajęcia.

- "Wiedziałam, że nie mogę kupić do salonu masażu wszystkiego sama, bo mnie nie stać, więc po prostu przejrzałam ogłoszenia o gotowych pomieszczeniach. Dokupiłam tylko kanapę i materiały do masażu. Następnym krokiem było zarejestrowanie działalności. Nie było to łatwe - nowy kraj, nowe przepisy. Koleżanka pomogła mi sobie z tym poradzić - nie należy bać się prosić o wsparcie i radę. Najważniejszym zadaniem było zebranie bazy klientów. Zamieściłam ogłoszenia we wszystkich możliwych lokalnych grupach. Dostałam 50 zapytań dziennie - i ani jednego klienta. Pytały głównie Ukrainki. Ważne było dla nich to, że miałam wykształcenie medyczne i doświadczenie. Potem poradziły mi, żebym zatrudniła się w polskim salonie kosmetycznym, skąd przyszli moi pierwsi prawdziwi klienci. Dla porównania: w fabryce zarabiałam 120 zł za 8 godzin pracy. Tutaj zarabiam 160 zł za godzinę. Na razie klientów nie ma zbyt wielu - 3-4 dziennie, ale uwielbiam tę pracę, mam same pozytywne opinie i chcę się dalej rozwijać w zawodzie. Dało mi to wiarę w swoje możliwości i w przyszłość"

Marina Szewyrowa: sprzątała centrum handlowe. Wróciła do pracy jako instruktorka fitness

Marina Szewyrowa przeprowadziła się z Charkowa do Wrocławia w pierwszych tygodniach wojny. Podobnie jak tysiące innych kobiet, uratowała swoją córkę przed rakietami, które spadały na miasto. Marina zostawiła za sobą życie, które budowała przez lata: ukończyła dwa uniwersytety i pracowała w rehabilitacji ruchowej dla pacjentów. Miała własny dom i inwestycje w nieruchomości komercyjne. Dużo podróżowali z rodziną.

- "Kiedy przekraczaliśmy granicę po 24 lutego, straż graniczna nie mogła znaleźć wolnego miejsca w moim paszporcie, aby wzbić pieczątkę. W Ukrainie mieliśmy szczęśliwe i satysfakcjonujące życie. W lutym klienci umawiali się na maj. W Polsce nie było łatwo zaczynać od zera: chodzić na siłownie, do ośrodków rehabilitacyjnych i słyszeć wszędzie, ze nie mają dla mnie pracy. Nie chcieli mnie nigdzie zatrudnić z powodu bariery językowej. Oczywiście miałam poduszkę finansową. Zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli będę siedziała bezczynnie, pieniądze szybko się rozpłyną. Razem z przyjaciółką wynajęłyśmy mieszkanie, a ja podjęłam pierwszą pracę, jaką udało mi się znaleźć. Poszłam sprzątać duże centrum handlowe".

Marina Szewyrowa prowadzi treningi fitness

Maryna śmieje się, że od razu zauważono jej pracowitość i sumienność. Na początku dostawała dwie godziny dziennie, potem zaczęto jej dawać pięć. "Czasami ludzie pytają mnie, czy czułam się upokorzona, kiedy myłam podłogi i toalety" - mówi Maryna. Żadna praca, jeśli jest uczciwa, nie upokarza człowieka. Ale nawet wtedy myślałam o tym, jak  wrócić do mojego zawodu".

Pierwszą rzeczą, którą radzi nowym przybyszom, to szybko nauczyć się języka kraju, w którym się znaleźli. Maryna wykorzystywała każdą okazję: chodziła na kursy, oglądała filmy i programy informacyjne, dużo rozmawiała z ludźmi.

Po drugie, nie należy unikać żadnej pracy. Pieniądze i możliwości uwielbiają ruch. Jeśli twoja energia jest skupiona na tym, jak budować, zarabiać, zdobywać, uczyć się, możliwości z pewnością nadejdą. Dla Maryny taką okazją było ogłoszenie o pracę w klubie fitness. Wznowiła aktywną pracę nie tylko z klientami w Polsce, ale także prowadzi szkolenia online dla kobiet, które zostały na Ukrainie lub podróżowały po świecie.

Olena Bondarenko: lepiła pierogi, teraz projektuje wnętrza

Olena Bondarenko, ma 43 lat, pochodzi z regionu Odessy, ale przez większość swojego dorosłego życia mieszkała w Kijowie. Studiowała projektowanie w przemyśle lekkim, ale przypadkowo wybrała pracę w handlu detalicznym, choć całe życie poświęciła szyciu dla swojej rodziny i projektowaniu mieszkań dla przyjaciół.

Elena Bondarenko ma już kilku pierwszych klientów

- Kiedy przyjechaliśmy do Polski, zamieszkaliśmy z kobietą z Zaporoża i rodziną niedaleko Tarnowskich Gór. Cały dzień oglądaliśmy wiadomości, płakaliśmy i martwiliśmy się.

Olena powiedziała: "Tomek i Wiola, polska rodzina, która się nami opiekowała, mówili, że doprowadzimy się do depresji. Poradzili nam, żebyśmy się czymś zajęli. Byliśmy dobrzy w gotowaniu, więc zaczęliśmy robić pierogi na sprzedaż. Mąka, woda i różne nadzienia do pierogów były jedynymi rzeczami, które widziałem przez pierwsze sześć miesięcy po przyjeździe".

W tym czasie syn Ołeny, Ołeksandr, ukończył 8 klasę. Dostał się do dwujęzycznego polsko-angielskiego liceum, a ona zdała sobie sprawę, że będzie musiała zostać w Polsce dłużej niż planowała.

"Musiałam zacząć wszystko od nowa. Postanowiłam zacząć od tego, o czym marzyłam przez całe życie: projektowania wnętrz".

Z pieniędzy zaoszczędzonych na sprzedaży pierogów opłaciła studia na kierunku architektura wnętrz w szkole policealnej. Jest to miejsce, w którym można zdobyć dodatkowe wykształcenie i specjalizację, na którą jest zapotrzebowanie na lokalnym rynku pracy. Miesiąc nauki był niedrogi w porównaniu do innych kierunków: 160 zł. Olena zdała egzaminy i otrzymała certyfikat, który pozwolił jej na pracę w Polsce.

Aby znaleźć klientów, stworzyła swoje profile na platformach, na których ludzie szukają projektantów. Do tej pory realizowała wszystkie zlecenia za darmo. Chce zbudować portfolio ukończonych projektów. "Podjęcie tej pracy było przerażające: bariera językowa, strach przed niezrozumieniem życzeń klientów. Jednak oczy się boją - ręce wykonują pracę. Cieszy się z każdego klienta, który jej zaufa.

"Wszystkie zrealizowane projekty zostały zlecone przez Polaków" - mówi Ukrainka. "Wśród pierwszych zleceń była przebudowa pokoju na poddaszu, projekt domu prywatnego, projekt pokoju dla nastoletniej dziewczyny i remont kuchni. Marzę, że to moje zajęcie przerodzi się w moje własne biuro projektowe".

Oksana Korol: szukała pracy w magazynach, wróciła do florystyki

44-letnia Oksana Korol została dwukrotnie pozbawiona domu przez rosyjską armię: najpierw odebrano jej możliwość wyjazdu do Donbasu, a następnie zmuszono do przeprowadzki do Polski wraz z córką

"Moja historia nie jest oryginalna. Godziny w kolejce na granicy, dwa dni w obozie, szukanie pracy w magazynach i fabrykach, bo co mogę zrobić bez języka i przyjaciół?" - mówi kobieta

Oksana jest z zawodu psycholożką, ale prawie całe życie pracowała z kwiatami. Jej rodzice uważali tę pracę za niepoważną i tymczasową, ale ona nigdy tak nie myślała.

Oksana Korol - z zawodu psycholożka, z zamiłowania florystka

- "Florystyka to dla mnie taki zawód, że jak biegnę do pracy to czuję się jakbym jechała na wakacje i nawet nie wiem, kiedy mija dzień" - mówi Oksana. "W Polsce, bez znajomości języka, nigdy nie odważyłabym się szukać pracy w mojej dziedzinie, ale szczęście mi pomogło. Koleżanka ze studiów skontaktowała się ze mną i zaoferowała pomoc. Jej córka mieszkała w Polsce i zaopiekowała się mną i moją córką. To ona przekonała mnie, żebym zaczęła szukać pracy jako florystka".

Oksana i Maryna, córka jej przyjaciółki, zaczęły odwiedzać wszystkie kwiaciarnie w Katowicach. Kobieta zapisała wszystkie zwroty, których mogła potrzebować, przetłumaczyła je w translatorze i nauczyła się ich na pamięć. Uznała, że ma doświadczenie i zdjęcia efektów swojej pracy, więc czemu by nie spróbować?

- "Nie będę opisywać spojrzeń, jakimi nas obdarzali, gdy wchodziliśmy do kwiaciarni, ale myślę, że dla Polaków wyglądaliśmy trochę dziwnie" - mówi

Trzy dni zajęło im znalezienie miejsca, w którym popatrzono na nich z zainteresowaniem, a nie tylko z uśmiechem i współczuciem. Właściciele kwiaciarni obejrzeli zdjęcia bukietów Oksany i zapytali, czy mogłaby przyjść rano i pokazać jak pracuje.

- "Zadanie polegało na zrobieniu bukietu za określoną kwotę pieniędzy" - wspomina Oksana swoje pierwsze doświadczenie zawodowe - "Wrzuciłam do translatora kwoty, żeby się nie pomylić i zabrałam się do pracy. Zrobiłam jeden bukiet, potem drugi. Poproszono mnie, żebym została do wieczora. To była sobota, w sklepie był duży ruch, a to uwielbiam. Wieczorem właściciele zapłacili mi za cały dzień i zapytali, czy mogę u nich zostać. Później jeden z właścicieli powiedział: mieliśmy szczęście, że cię znaleźliśmy, a ja odparłam śmiejąc się: miałam szczęście, że Was znalazłam.

Jaka jest rada Oksany? Nie zmieniaj się na siłę. Jeśli jesteś profesjonalistką, poszukaj możliwości powrotu do zawodu, nawet w innym kraju.

Zdjęcia z archiwum bohaterek

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

„Kobiety są jak kaktusy: silne na zewnątrz, delikatne w środku”

Iryna Milewska z Umana — założycielka warszawskiego studia depilacji laserowej i woskowej Cactus.

Z depilacją, a zwłaszcza z shugaringiem (metoda usuwania zbędnego owłosienia za pomocą gęstej cukrowej pasty), Iryna zetknęła się jeszcze w 2016 roku w Ukrainie. Ukończyła kurs szkoleniowy, a rok później przeprowadziła się do Polski, gdzie najpierw pracowała indywidualnie, a potem w salonie. Równolegle ciągle podnosiła swoje kwalifikacje. Jak sama mówi, zawsze czuła w sobie potrzebę wolności od przełożonych i pragnęła być gospodynią własnego życia. Iryna Milewska opowiada:

— Mam dwoje dzieci, a teraz jestem w ciąży z trzecim. Jednocześnie wewnątrz zawsze czułam się przedsiębiorczynią. Nie chciałam być tylko mamą lub tylko pracować w cudzym salonie — chciałam stworzyć własną przestrzeń, swoją atmosferę, zespół, serwis na poziomie, który by zachwycał.

Iryna wzięła pożyczkę na założenie własnej firmy

Iryna podkreśla, że dla niej depilacja to nie tylko kwestia estetyki. To także komfort, pewność siebie, troska o własne ciało.

— Chciałam dać kobietom właśnie to: miejsce, w którym poczują się zaopiekowane.

Kiedy udało mi się odłożyć pierwszą większą kwotę, kupiłam aparat do depilacji laserowej — pięć lat temu kosztował około 60 tysięcy złotych. To był poważny krok, nie ukrywam, że wzięłam na to kredyt. Zaczęłam pracować z laserem — a zapotrzebowanie przerosło moje oczekiwania. To właśnie wtedy zdecydowałam się na otwarcie pierwszego małego studia w dzielnicy Wilanów. Niestety, po pół roku aparat przestał działać — wtedy kupiliśmy dwa nowe, jeszcze droższe.

Na szczęście miałam już bazę stałych klientek, które przychodziły do mnie wcześniej na shugaring i depilację woskiem. Gdy wprowadziłam laser, większość z nich naturalnie przeszła na nową usługę. Jestem im za to ogromnie wdzięczna — to dzięki tym kobietom wszystko się rozkręciło. Teraz mam już dwie studia.

Ile potrzeba pieniędzy, żeby otworzyć salon depilacji? I po jakim czasie zwraca się taka inwestycja?

— Szczerze mówiąc, na start potrzeba od 20 tysięcy euro. Wliczając wynajem, remont, materiały, szkolenie zespołu, reklamę no i oczywiście sam aparat — który był dla mnie największą inwestycją.

Jak zdobywała Pani klientki i specjalistki?

— Działała poczta pantoflowa — dziewczyny polecały mnie sobie nawzajem. Aktywnie promowałam się też w ukraińskich grupach kobiecych w Warszawie. Z czasem zaczęło przybywać coraz więcej Polek — i to był dla mnie ważny znak, że poziom usług jest naprawdę wysoki.

Gdy zobaczyłam, że fizycznie nie jestem w stanie przyjąć wszystkich chętnych, zaczęłam szukać pomocy. Ale nie chodziło tylko o osoby z umiejętnościami — chciałam, żeby podzielały moją filozofię. Dlatego wszystkie swoje specjalistki szkoliłam osobiście, dzieliłam się doświadczeniem, kontrolowałam każdy szczegół, żeby klientki czuły tę samą troskę, jaką otrzymałyby ode mnie.

Cały czas się uczę — robię nowe kursy, interesuję się nowymi technologiami, doskonalę technikę. I przekazuję to dalej mojemu zespołowi.

Co było najtrudniejsze w otwieraniu własnego biznesu w Polsce? Spotkała się Pani z biurokracją, barierą językową, nieufnością?

— Zanim otworzyłam biznes, przez kilka lat mieszkałam już w Polsce, pracowałam na różnych stanowiskach, na co dzień mówiłam po polsku — więc nie czułam bariery językowej.

Ukończyłam intensywny kurs językowy, co dało mi dużą pewność siebie — swobodnie rozmawiam z polskimi klientkami, rozumiem wszystkie dokumenty, bez problemu prowadzę komunikację.

Biurokracja? Tak jak w każdym kraju, w Polsce też są swoje niuanse. Ale jeśli jesteś gotowa się uczyć i nie boisz się pytać, wszystko da się poukładać. Pomagała mi wewnętrzna organizacja i chęć, żeby od początku robić wszystko uczciwie i zgodnie z zasadami.

Myślę, że to, co przełamuje wszystkie bariery, to szczerość, szacunek i profesjonalizm.

Około 60% naszych klientek to Ukrainki, a około 40% — Polki.

W Ukrainie kobiety bardzo poważnie podchodzą do wyglądu. Zabiegi beauty to dla nas nie luksus, ale część codziennej rutyny. Ukrainki zaczynają dbać o siebie wcześnie: regularne wizyty u kosmetologa, u specjalistki od brwi, depilacja, fryzury, manicure — wszystko dokładnie, systematycznie, z uwagą na detale.

W Polsce podejście jest trochę inne. Tutaj bardziej liczy się naturalność, prostota. Kobiety mogą zrobić zabieg raz, a potem wrócić po kilku miesiącach, kiedy znowu będą miały ochotę. Są oczywiście osoby bardzo dbające o siebie, ale ogólnie kultura beauty jest tu spokojniejsza, bez takiego pośpiechu i systematyczności, jak u nas.

Wiele Polek nie wiedziało, jak skuteczne mogą być nowoczesne zabiegi, zwłaszcza depilacja laserowa. I kiedy już spróbowały, wracały z pytaniem: „Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?”. A to zawsze daje motywację.

Ukraińska dbałość o wygląd i polska lekkość tworzą razem ciekawą kulturę piękna, którą obserwuję każdego dnia w moim studiu.

Skąd nazwa Cactus?

— Kaktus to symbol siły, wytrzymałości i piękna, które nie potrzebuje niczego zbędnego, żeby zakwitnąć. Może przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach. Ta filozofia jest mi bardzo bliska. Kobiety są jak kaktusy: delikatne w środku, silne na zewnątrz — i zawsze gotowe rozkwitnąć, jeśli znajdą troskę i wsparcie.

Jednocześnie zrozumiałem, że depilacja to nie tylko estetyka. Chodzi o komfort, pewność siebie, dbałość o siebie. Chciałem dać kobietom właśnie to - miejsce, w którym można się nimi opiekować.

Kiedy inwestycja zaczyna się zwracać?

— Jeśli pracujemy z pełnym zaangażowaniem, jesteśmy uczciwi wobec klientek i nie obniżamy jakości obsługi — inwestycja może zacząć się zwracać już po 6–12 miesiącach. W moim przypadku stało się to dość szybko. Klientki przeszły na laser, zaczęły przyprowadzać przyjaciółki, zostawiać opinie — i napływ nowych osób wzrósł.

Ale zawsze powtarzam: sukces to nie tylko pieniądze. To gotowość do ryzyka, uczenia się, niepoddawania. Jeśli wierzycie w to, co robicie — nawet kredyt nie jest straszny. Może stać się impulsem do wielkiego zwycięstwa.

Moja główna rada to: nie czekać i nie bać się. Nie czekać na idealny moment, nie bać się nowego kraju, języka, systemu czy niepowodzeń. Wiara w siebie to pierwsza inwestycja, która naprawdę przynosi zwrot.

Radzę też, by nie kopiować innych. Twórzcie swój biznes tak, jak sami — autentyczny, żywy. Ludzie to wyczują. I co najważniejsze — pamiętajcie, po co to robicie.

Biznes za granicą to nie tylko zarobek. To także szansa na odnalezienie siebie, pokazanie światu i swoim dzieciom, że nie ma rzeczy niemożliwych.

„Zaczęłam z 9 tysiącami złotych. I chęcią wyrwania się z toksycznego otoczenia”

23-letnia Rusłana Rotowa z Krzywego Rogu — właścicielka salonu Oh My Girl w Warszawie — opowiada:

— Otwarcie własnego biznesu wynikło u mnie z życiowych okoliczności. Pracowałam jako manicurzystka, wynajmując gabinet u Polki. Niestety, nasza współpraca była trudna i toksyczna, i w pewnym momencie zrozumiałam: albo zostaję, albo biorę odpowiedzialność i zaczynam coś własnego. To był ryzykowny krok — miałam wtedy 20 lat i w kieszeni dokładnie 9 tysięcy złotych.

Ale czasem strach to najlepszy motywator.

Pracowałam na dwóch etatach, oszczędzałam każdą złotówkę. Cały kapitał włożyłam w biznes. Doskonale pamiętam moje pierwsze, malutkie 33 m² – wtedy wydawało mi się, że to cały świat. Pamiętam zapach świeżo malowanych ścian, trzask laminatu, wsparcie mamy i jej rady – to ona razem ze mną robiła remont. Działałyśmy wspólnie, własnymi rękami.

Jakie były pierwsze usługi w salonie?

— Zaczęliśmy od podstaw: manicure, pedicure, brwi. Z czasem dodaliśmy przedłużanie rzęs, laminację, a po przeprowadzce do większego lokalu – usługi fryzjerskie. Obecnie mamy 200 m² na dwóch piętrach. Gdy pierwszy raz weszłam do tego miejsca, serce mi zadrżało: „A co jeśli nie dam rady?” Ale dałam – i zamierzam dalej rosnąć.

Jak budowała Pani zespół?

— To było osobne wyzwanie! Trudno znaleźć dobrych specjalistów, bo wiele osób pracuje w domach lub wynajmuje małe gabinety. Poszłam więc inną drogą – zatrudniałam początkujące i szkoliłam je od podstaw. Zainwestowałyśmy dużo czasu, zaangażowania i zaufania, by zbudować prawdziwy zespół. Obok mnie cały czas była też moja mama – ogromne wsparcie.

W naszym teamie pracują wyłącznie Ukrainki. Próbowaliśmy współpracy z polskimi specjalistkami, ale technika, podejście i standardy były różne. Aktualnie mamy 10 pracownic, a ja nadal aktywnie uczestniczę w pracy: prowadzę szkolenia, obsługuję klientki i zarządzam procesami. Nie jestem tylko właścicielką – żyję tym biznesem.

Jaką największą lekcję wyciągnęła Pani na początku prowadzenia firmy?

— Próbowałam być koleżanką dla pracownic. Ale biznes to nie przyjaźń – to szacunek dla jasnych granic. Obecnie utrzymuję zdystansowaną relację zawodową, co przynosi lepszy komfort i efekty w pracy.

Czego nigdy by Pani nie wybaczyła pracownicy?

— Ujawnienia danych osobowych klientek. To jest zdecydowanie niedopuszczalne. Mieliśmy jeden przypadek – i od razu podjęłam decyzję o rozstaniu się. Zaufanie to fundament tego, co robimy.

Czy klientki z Polski i Ukrainy mają różne oczekiwania?

— Ukrainki przychodzą z konkretnym pomysłem – design, forma, kolor – wiedzą, czego chcą. Polki są bardziej stonowane, wybierają klasyczne opcje, np. delikatne, neutralne lakiery lub czerwony kolor. Ale nasze usługi także im się podobają – obecnie około 50 % klientek to Polki.

Jakie są Pani dalsze plany rozwoju?

— Marzę o stworzeniu własnej marki – np. profesjonalnych materiałów do manicure. W 2023 roku mieliśmy już dwa salony, ale ostatecznie zdecydowałam się skupić na jednym. Skalowanie biznesu w pojedynkę jest niezwykle trudne. Teraz chcę stabilności i stabilnego fundamentu pod przyszły rozwój.

Rusłana pracowała na dwóch etatach, aby zaoszczędzić na otwarcie własnego salonu

Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu biznesu?

— Relacje z klientkami. Zwłaszcza gdy pojawiają się negatywne opinie. Na początku bardzo to przeżywałam, płakałam. Chciałam każdemu dogodzić. Teraz wiem, że błędy się zdarzają, nie wszystkie osoby są gotowe na dialog. Trzeba jednak umieć je naprawić, uczyć się, jak rozmawiać z klientem.

Ile średnio kobiety wydają miesięcznie na pielęgnację?

— Od 1000 zł. I to nie jest luksus, a dbanie o siebie.

Jaką radę dałaby Pani Ukrainkom, które marzą o biznesie za granicą, ale boją się?

— Ryzykować. Lepiej żałować, że coś zrobiłaś, niż całe życie żałować, że nie spróbowałaś. I warto stworzyć poduszkę finansową. Unikać impulsywnych decyzji. Nie bać się prosić o pomoc i popełniać błędów, bo to właśnie z nich uczymy się i stajemy silniejsze.

Jak zmienił Panią własny biznes?

— Przeszłam drogę od 20‑latki, która bała się utraty wszystkiego, do kobiety, która pewnie prowadzi zespół. Zmieniłam się wewnętrznie i zewnętrznie. Mam wyprostowaną postawę. Urosłam. I jestem z tego dumna.

„Czasem trzeba działać 24/7. Ale to cena własnego biznesu”

Inna Żurkiewicz z Krzywego Rogu — właścicielka oraz główna manicurzystka salonu In Room w Warszawie — opowiada:

— Największymi wyzwaniami były: bariera językowa, życie w hostelu i praca na etacie przy zupełnie innych standardach niż te, do których byłam przyzwyczajona. Te trudności sprawiły, że wróciłam do Ukrainy na pewien czas. Ale potem znów wyjechałam.

Jestem manicurzystką z 10‑letnim doświadczeniem, więc nie brałam pod uwagę innej ścieżki zawodowej. Zyskałam doświadczenie w polskim salonie, ale po konfrontacji z nieuczciwością właścicieli zdecydowałam się rozpocząć pracę na własny rachunek. To nie była bajka — nikt mnie nie sponsorował ani nie pomagał.

Inna doświadczyła trudności w pracy na etacie, co skłoniło ją do założenia własnego salonu.

— Najtrudniejsze było pracować dla kogoś, kto nic nie rozumie w manicure — często zdarzało się, że robiłam usługę najlepiej jak mogłam, a potem dostawałam karę. Trudno też było, gdy warunki pracy były fatalne. Po takim doświadczeniu postanowiłam, że w moim salonie będzie zupełnie inaczej: przyjazna, pozytywna atmosfera, strefa relaksu dla pracownic oraz idealne warunki sanitarne.

Czy trudno jest otworzyć beauty-biznes w Warszawie?

— Nie, jeśli ma się na to pieniądze. Zaskoczyła mnie jednak polska struktura podatkowa — podatki są tu znacznie wyższe niż na Ukrainie. Bariera językowa występowała na początku, ale klientki jej wybaczały, bo jakość usług była lepsza niż u wielu innych specjalistek. Po rosyjskiej inwazji słyszałam o przypadkach złego traktowania Ukraińców przez niektórych Polaków, ale sama nie doświadczyłam tego w swoim salonie.

Jaki kapitał jest potrzebny, by otworzyć salon manicure? Na co idą największe pieniądze?

— Trzeba mieć co najmniej 50 tys. zł. Największe koszty to remont lokalu, meble i sprzęt. Oczywiście można to zrobić taniej, ale koszty mogą też być bardzo wysokie. Trzeba też pamiętać, że nawet solidny remont nie chroni przed sytuacją, że po roku właściciel może zażądać wykwaterowania. Wtedy trzeba zaczynać od nowa, mimo że remont mógł się jeszcze nie zwrócić.

Ile można zarobić, prowadząc własny salon?

— Od 7 tys. zł miesięcznie.

Jaki jest Pani styl działania i podejście?

— Mój salon to moje dziecko! Nigdy nie żałuję na materiały. Mamy np. paletę ponad 1000 odcieni, co sprawia, że często słyszymy od klientek „wow”.

Najtrudniej jest pracować dla kogoś, kto nic nie rozumie o manicure, dlatego często zdarzają się sytuacje, w których robisz wszystko, co w twojej mocy, a potem dostajesz za to grzywnę. Jest to trudne, gdy warunki pracy są okropne. Po takim doświadczeniu zdecydowałem, że w moim salonie wszystko będzie zupełnie inne: przyjazna, pozytywna atmosfera, strefa rekreacyjna dla rzemieślniczek, a także idealne warunki sanitarne.

„Przeszłam trudną drogę adaptacji w innym kraju, zaczynałam od zera — bez dużych finansów, bez gwarancji, bez konkretnej strategii. Tylko z chęcią i wsparciem najbliższych. I teraz patrzę wstecz z wdzięcznością — nawet za trudności. Bo to one mnie wzmocniły.”

Zdarza się, że trzeba pracować 24/7. Ale to część prowadzenia własnego biznesu, do którego trzeba być przygotowanym jeszcze przed startem.

Jednocześnie ważne jest znalezienie balansu między pracą a życiem osobistym. Bo piękno to nie tylko wygląd zewnętrzny — to umiejętność znajdowania równowagi między wnętrzem i wizerunkiem, między pewnością siebie i delikatnością, między energią a spokojem.

Porady dla czytelniczek:

Potrzeba 50-100 tys zł (12-25 tys euro) na start
Najdroższe pozycje to wynajem lokalu (2-10 tys zł), remont, wyposażenie, materiały, sterylizacja.
Warto oszczędzić na meblach-używany stół do maniucure może kosztować 500 zł, nowy 4 tys zł.
Wybierając pokój, ważne jest, aby spełniał standardy stacji sanitarno-epidemiologicznej. Dlatego albo kup konsultację doświadczonych właścicieli z tej samej branży, albo odwiedź stację sanitarno-epidemiologiczną i pozwól im ocenić pomieszczenia, które im się podobały. Często nowicjusze otwierają salon, a po pół roku przychodzi do nich inspektor i odkrywa nieoczekiwane naruszenia i biznes trzeba zamknąć.

Zysk salonu paznokci wynosi od 7 tysięcy złotych.
Jednocześnie z jednego stanowiska pracy można zarobić około 10 tysięcy złotych.
Prowizja dla specjalistek wynosi 40-50% dochodu. Koszt materiałów — 10-15%.
Koszty operacyjne — 15-20%. Zostaje około 25% marży.

‍ Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterek

20
хв

Jak otworzyć salon piękności w Polsce? Ukrainki o ryzykach, błędach i odnalezieniu siebie na nowo

Oksana Szczyrba

Dwa lata przyglądania się

Julia Karłowa: – Przedsiębiorczością zajmowaliśmy się przez całe życie: handlowaliśmy na bazarze w Czerniowcach, mieliśmy punkty z artykułami sanitarnymi, sklepy. Wojna wymusiła na nas zmiany. Otworzyłam salon manicure w Warszawie. Pracowałam w nim sama i wynajmowałam miejsca innym manikiurzystkom. A potem wraz z mężem postanowiliśmy spróbować swoich sił w branży restauracyjnej.

Mykoła Karłow: – Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, pojechałem do Ukrainy jako wolontariusz. Pracowałem w centrum humanitarnym: najpierw przy rozładunku, potem jako koordynator. 14-16 godzin dziennie.

Kiedy w naszą działalność zaczęli się wtrącać niektórzy posłowie, wróciłem do Warszawy. Zacząłem pomagać naszym ludziom, między innymi w znalezieniu mieszkania. Równolegle zaczęliśmy myśleć o biznesie gastronomicznym. Często chodziliśmy do restauracji, kawiarni, uczyliśmy się, analizowaliśmy. Zawsze byliśmy krytycznymi klientami, interesowało nas dobre jedzenie oraz obsługa. To był dla nas nowy kierunek, więc chcieliśmy poznać wszystko do najdrobniejszych szczegółów.

Oksana Szczyrba: – Dlaczego pizzeria?

Mykoła: – Lubimy dobrze zjeść. Miałem biznes w produkcji, sprzedaży, a Julia w branży kosmetycznej, ale gastronomia stała się nowym wyzwaniem. Przez ponad dwa lata badaliśmy rynek, obserwowaliśmy, które marki się rozwijają, a które upadają. Jeździliśmy po różnych dzielnicach Warszawy, obserwowaliśmy konkurencję.

W końcu uznaliśmy, że pizzeria to najlepszy wybór. Średni rachunek jest tu wyższy niż w kawiarni. Ważne jednak było znalezienie marki, która dba o jakość.

Julia: – Analizowaliśmy, które franczyzy są zamykane, a które sprzedawane. Wybraliśmy tę, która działa stabilnie i jest drogo sprzedawana — to oznaka wartości. Porozmawialiśmy z kilkoma franczyzodawcami i zorientowaliśmy się, którzy z nich naprawdę dbają o markę, a którzy po prostu sprzedają nazwę.

Lokal otworzyliśmy pod koniec 21 grudnia 2023 roku. To nasz pierwszy i jak dotąd jedyny nasz punkt. Wszystko robiliśmy sami — nie zatrudnialiśmy nikogo, zainwestowaliśmy ostatnie oszczędności, sprzedaliśmy nawet samochód. Ojciec Mykoły przyjechał do nas z Ukrainy, by pomóc w remoncie. Pracowaliśmy od rana do późnego wieczora.

Julia z synem podczas remontu lokalu

Między piecem a stołem

Ile kosztuje otwarcie pizzerii?

Mykoła: – To zależy od metrażu, remontu, wyposażenia. Nasz lokal ma powierzchnię 100 metrów kwadratowych, wydaliśmy do 100 tysięcy dolarów, choć oszczędziliśmy na remoncie.

Julia: – Pierwsze miesiące pracowaliśmy sami. Mykoła z kierownika stał się pizzaiolo [kucharz zajmujący się robieniem pizzy zgodnie z życzeniami klientów – red.], a ja kasjerką i pomocniczką kucharza. Kucharz z naszej franczyzy uczył Kolę przygotowywać pizzę, bruschettę, focaccię, a mnie – makarony, sałatki i desery. Dopóki obroty były niewielkie, nie mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie pracowników. Pomagał nam też nasz syn. Z czasem polubił tę pracę. Teraz chętnie pracuje jako kelner.

Trudno było uruchomić firmę w Polsce?

Mykoła: – Było wiele wyzwań, bo w branży gastronomicznej wcześniej nie działaliśmy. Bez franczyzy byłoby zbyt trudno – dostaliśmy menu, przepisy, standardy, to bardzo pomogło. Ale musieliśmy uczyć się w trakcie pracy. Pierwsze święta były bardzo intensywne: mnóstwo zamówień, a tylko jeden kelner plus nas dwoje z żoną. Biegałem między piecem a stołem. Niestety nie mam zdjęć ani filmów (śmiech). Julii też było ciężko, bo nie mówiła płynnie po polsku. Z czasem jednak wszystko się ułożyło. Teraz Julia na każde pytanie odpowiada już po polsku. Bo jak inaczej, skoro 90% naszych głównych klientów to Polacy?

Ilu macie pracowników?

Julia: – Na zmianie zazwyczaj pracuje kilka osób: pizzaiolo, kasjer, kelner i pomocnik. Nie mamy marketingowców ani specjalistów od PR, nie pozwala na to wysokość obrotów. Więc na razie sami zajmujemy się wszystkim.

Jakie są średnie dochody z takiej działalności?

Mykoła: – W najlepszym przypadku 10-15 tysięcy złotych. Ale większość tej kwoty idzie na czynsz, prąd, pensje. Średni rachunek u nas wynosi 70 złotych. By zarobić 7 tysięcy, trzeba sprzedać około 150 pizz.

Mykoła jako pizzaiolo

Jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami

Dlaczego inne podobne lokale w Polsce są teraz zamykane? Co robią źle?

Mykoła: – Zamykają się z powodu niskiej marży, gdy zostaje im, powiedzmy, 10 procent czystego zysku.

Jeśli masz niewielki obrót, zdarza się, że pracownik zarabia więcej niż właściciel

Julia: – W centrum jest łatwiej, bo tu są turyści. W dzielnicy sypialnianej są stali klienci i jeśli pogorszy się ocena lokalu, nowych nie będzie. Poza tym dostawcy często psują reputację: kurierzy jeżdżą bez toreb termicznych, mylą adresy, spóźniają się, nie mówią po polsku. Wtedy negatywne opinie idą na konto pizzerii.

Jak podchodzicie do krytyki?

Mykoła: – Normalnie. Z Google wynika, że 95% naszych klientów jest zadowolonych. Mamy najwyższą ocenę wśród podobnych pizzerii w mieście. Oczywiście zdarzają się różne rzeczy, nie da się zadowolić wszystkich.

„Klient nasz pan”. Przestrzegacie tej zasady?

Julia: – Dzielimy klientów na dwa typy: tych, którzy mogą udowodnić swoją rację, i tych, którzy jednak racji nie mają. Kiedy dzwoni nietrzeźwy klient, zamawia pizzę, dostarczamy mu ją, a on nie chce za nią zapłacić, bo nie pamięta, co zamawiał – to on nie ma racji.

Nawiasem mówiąc, akurat ta historia miała ciąg dalszy. Okazało się, że to nasz stały klient. Przyjechał następnego dnia, przeprosił i chciał zapłacić za tę pizzę. Ale powiedziałam, że nie trzeba, bo kurier przywiózł pizzę z powrotem. Wtedy powiedział: „Dziękuję, że szanujecie swoich klientów”.

Mykoła: – Była taka sytuacja, że klientka stanęła na ulicy obok naszej pizzerii i krzyczała, żeby ludzie nie zamawiali u nas jedzenia, bo trzeba długo czekać na realizację zamówienia. I co było robić? Teraz ona regularnie do nas przychodzi i zamawia pizzę. Ludzie są różni.

Jak podzieliliście obowiązki w biznesie?

Mykoła: – Wcześniej dla kogoś innego pracowałem tylko przez jeden dzień w życiu; zawsze miałem własną firmę. Ale teraz zacząłem pracować w Warszawie dla pewnej ukraińskiej firmy medycznej, zajmuję tam stanowisko kierownika ds. budowy. Równolegle mam też firmę, która świadczy usługi w zakresie ogrzewania i wentylacji. Pizzerię prowadzi Julia, jest dyrektorką. Ale ja zawsze jestem w pobliżu, syn też jest z nami.

Julia: – Przyzwyczailiśmy się do wspólnej pracy jeszcze w Ukrainie. Po 25 latach wspólnego życia już nawet się nie kłócimy (uśmiecha się). Mamy też dorosłą córkę, ma 23 lata i również zajmuje się biznesem. W ciągu ostatniego półrocza udało się stworzyć wspaniały zespół.

Teraz robię to, co kocham. Cieszę się, że ludziom u nas smakuje i jest przytulnie. Klienci stają się jak rodzina

Marzę, by pizzeria zaczęła działać samodzielnie. A potem może otworzę jeszcze małą cukiernię lub piekarnię.

Co powiedzielibyście innym Ukraińcom, którzy marzą o własnym biznesie w Polsce?

Mykoła: – Na pewno nie będę mówił o trudnościach, z którymi można się spotkać, bo to tylko zniechęca. A trudności na pewno będą. Trzeba po prostu nie bać się i ryzykować. I rozumieć, że w 90% przypadków może być porażka.

Jaki macie cel?

Julia: – Dla nas najważniejsze jest szczęście rodziny, po to pracujemy. I te wartości przekazujemy naszym dzieciom. Nasza córka już w wieku 17 lat poszła na swoje. Przez jakiś czas mieszkała we Włoszech, ale teraz mieszka z nami. To wspaniałe, że możemy spotykać się wieczorami.

Rodzina Karłowów w Polsce

Kiedy była w 11 klasie, zaczęła opuszczać lekcje. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Mykoła zapytał ją, dlaczego to robi. Odpowiedziała, że te lekcje jej nie interesują. Więc Mykoła zaproponował: „Jedź ze mną do Kijowa, do szkoły biznesu”. Byłam sceptyczna, ale Ira zobaczyła tam, jak ludzie prowadzą wielki biznes i jak to wpływa na ich życie. Przekonała się, że ci ludzie żyją lepiej niż my w tamtym momencie – to znaczy, że nauka jest ważna. Często powtarzamy dzieciom: jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami. A jeśli będziesz pracować głową, będziesz miał i swoją pracę, i szczęście rodzinne.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Klient ma rację – no, chyba że jej nie ma. Historia rodzinnej pizzerii otwartej przez Ukraińców w Warszawie

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bez munduru, ale na pierwszej linii

Ексклюзив
20
хв

Blisko ludzi, ale daleko od polityki. Kim jest przyszła pierwsza dama Polski?

Ексклюзив
20
хв

Nowe pokolenie inceli, wychowane przez PiS

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress