Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Prezydent podpisał ustawę o mniejszościach narodowych, która była jednym z 7 warunków przystąpienia Ukrainy do UE i reguluje używanie języków mniejszości. Wprowadzono stałe ograniczenia w używaniu języka rosyjskiego
Ukraina powstrzymała zakrojoną na szeroką skalę rusyfikację pod przykrywką rządowego projektu ustawy o prawach mniejszości narodowych. 8 grudnia Rada Najwyższa przyjęła alternatywny dokument (nr 10288-1). "Za" głosowało 317 deputowanych.
Zwycięstwo językowe: za czym głosowali posłowie?
Poselski project ustawy rozszerza prawa mniejszości narodowych, ale nie dotyczy to języka rosyjskiego. Z tekstu ustawy przegłosowanej i podpisanej przez prezydenta usunięto główną "kość niezgody" — zapis o języku rosyjskim jako języku mniejszości narodowych w Ukrainie. Dlatego przyjęte innowacje dotyczące praw mniejszości narodowych w żaden sposób nie będą dotyczyły Rosjan — ani za rok, ani za pięć, ani po zakończeniu wojny. Ograniczenia pozostaną w mocy bezterminowo. Podkreślali to posłowie podczas uchwalania ustawy.
- Cieszę się, że po napięciu wokół pierwszej wersji projektu ustawy, które wywołało obawy przed rusyfikacją w Ukrainie wśród ukraińskojęzycznej społeczności, udało nam się wszystko przedyskutować i naprawić. Ostateczna wersja to projekt ustawy, który zwiększa prawa mniejszości narodowych i nie zawiera groźby ataku na język ukraiński. I cieszę się, że władze wysłuchały uwag zarówno moich kolegów parlamentarzystów, jak i przedstawicieli ruchu społecznego. Wspólnie z kolegami usunęliśmy z prawa wszystkie normy, które otwierały furtkę do rusyfikacji - powiedział Wołodymyr Wiatrowycz, jeden z 37 współautorów projektu ustawy.Posłowie różnych frakcji, zarówno prorządowych, jak i opozycyjnych, pracowali nad dokumentem po tym, jak rządowy projekt ustawy został złożony w parlamencie 24 listopada. W ciągu trzech spotkań grupa robocza szczegółowo sfinalizowała ustawę i stworzyła w rzeczywistości alternatywny dokument - mówi Wołodymyr Wiatrowycz.
- I nie jest to czyjaś chęć hajpowania, a raczej rozsądne komentarze, które nakreśliły realne zagrożenia.
Projekt ustawy nr 10288-1 znacznie rozszerza prawa mniejszości narodowych w Ukrainie, przede wszystkim w dziedzinie edukacji. Uczelnie prywatne będą mogły samodzielnie wybrać język wykładowy, który jest językiem urzędowym UE. Jednocześnie język państwowy będzie nauczany jako odrębny przedmiot. Ponadto, oprócz nauczania w języku państwowym, dopuszcza się nauczanie w języku mniejszości narodowych w odpowiednich klasach.
Ponadto, zgodnie z przyjętą ustawą, możliwe będzie rozpowszechnianie materiałów kampanii wyborczej w języku rdzennej ludności i mniejszości narodowych.
Wydawnictwa, które publikują książki w języku krymskotatarskim, a także w językach rdzennych i mniejszościowych oficjalnych języków UE, są zwolnione z obowiązkowego limitu publikacji w języku państwowym wynoszącego co najmniej 50%. Nadawcy telewizyjni nadający w językach mniejszości muszą produkować co najmniej 30% swoich treści w języku ukraińskim.
- Złotą zasadą naszej polityki wewnętrznej i zagranicznej powinno być odrzucenie wszelkich prób przeciwstawienia się ochronie praw mniejszości narodowych i ochronie języka ukraińskiego. Ponieważ język państwowy jest dla wszystkich obywateli Ukrainy, jego rozwój i ochrona nie są skierowane przeciwko mniejszościom narodowym. Podobnie ochrona mniejszości, zachowanie ich tożsamości i rozwój kultury nie są same w sobie skierowane przeciwko językowi ukraińskiemu. Nie są to rzeczy antagonistyczne, chyba że sztucznie się je takimi uczyni — mówi Taras Szamajda, ekspert ds. językowych i współkoordynator ruchu Przestrzeń Wolności.
- Alternatywny projekt ustawy z jednej strony został przyjęty zgodnie z zaleceniami Komisji Weneckiej, z drugiej strony i co bardzo ważne, chroni społeczeństwo przed potencjalnym spadkiem roli języka ukraińskiego w edukacji, mediach, wydawnictwach książkowych i usuwa zagrożenie rusyfikacji kraju, które wywołało poważne obawy — powiedziała Iryna Heraszczenko, jedna ze współautorek ustawy.
Na czym polega istota skandalu językowego i niebezpieczeństwa związane z poprzednią wersją projektu ustawy?
Ustawa o prawach mniejszości narodowych była jednym z siedmiu warunków Brukseli na drodze Ukrainy do integracji europejskiej. W grudniu ubiegłego roku parlamentarzyści zagłosowali za przyjęciem dokumentu. Jednak Komisja Wenecka skrytykowała go i odesłała do rewizji. We wrześniu parlamentarzyści zatwierdzili ustawę regulującą korzystanie z praw i wolności mniejszości. Jednak i tym razem Komisja Wenecka znalazła niedociągnięcia i opublikowała nowe wnioski dotyczące niewdrożenia przez Ukrainę wszystkich zaleceń. W listopadzie parlamentarzyści otrzymali od Gabinetu Ministrów nową wersję ustawy o mniejszościach narodowych (nr 10288), w której proponowano włączenie Rosjan.
Dokument wywołał falę nienawiści, a w społeczeństwie rozgorzała gorąca debata. Aktywiści językowi zainicjowali publiczną kampanię w mediach społecznościowych - #євроінтеграція_без_русифікації , eurointegracja bez rusyfikacji. Twierdzili, że był to przypadek masowej rusyfikacji, tylko odłożony na kilka lat. Co dokładnie by się stało, gdyby rządowy projekt ustawy został przyjęty?
➨ kanały telewizyjne i stacje radiowe nadają w języku ukraińskim tylko przez 30% czasu, a nie 80-90%;
➨ kanały telewizyjne i radiowe nadające w języku dowolnej mniejszości mogłyby od razu wypełnić 25% czasu antenowego w języku rosyjskim, a za kilka lat mogłyby działać legalnie kanały telewizyjne i stacje radiowe, których 70 procent czasu antenowego byłoby w języku rosyjskim, w tym ogólnokrajowych;
de facto wyeliminował wymóg publikowania co najmniej 50% tytułów książek w języku ukraińskim, ponieważ nie miałby on zastosowania do wydawania produktów w językach mniejszości. Księgarnie mogłyby również obejść wymóg posiadania 50% asortymentu w języku ukraińskim. Wystarczyłoby nazwać się specjalistyczną księgarnią zajmującą się realizacją praw mniejszości narodowych - i sprzedawać 100% swoich produktów w języku rosyjskim.➨wymóg publikowania co najmniej 50% tytułów książek w języku ukraińskim zostałby de facto wyeliminowany, ponieważ nie miałby zastosowania do wydawania produktów w językach mniejszości. Księgarnie mogłyby również obejść ten wymóg posiadania 50% publikacji ukraińskojęzycznych. Wystarczyłoby nazwać się księgarnią specjalistyczną, aby korzystać z praw mniejszości narodowych i sprzedawać co najmniej 100% produktów w języku rosyjskim.
Według rzecznika praw językowych Tarasa Kreminia, rządowy projekt ustawy zakwestionował funkcjonowanie języka ukraińskiego w niektórych sferach życia publicznego na terytorium Ukrainy:
- Zrównał on normy dotyczące obowiązkowego udziału książek w języku państwowym dla wydawców i dystrybutorów książek, znacznie ograniczył obecność języka państwowego w telewizji i radiu, rozszerzając preferencje na wszystkie bez wyjątku języki mniejszości narodowych. A proponowane odroczenie niektórych przepisów ustawy o języku rosyjskim o 5 lat po zniesieniu stanu wojennego nie jest wystarczającym zabezpieczeniem przed rusyfikacją.
Projekt ustawy powstawał za kulisami, jego "publiczna dyskusja" trwała zaledwie jeden dzień. W rzeczywistości proponowano nam znaczący powrót do polityki językowej z czasów Kiwałowa i Kolesniczenki. Którzy, nawiasem mówiąc, również uzasadniali ustawy rusyfikacyjne potrzebami integracji europejskiej". - Projekt ustawy zaproponowany przez rząd w rzeczywistości "zalegalizowałby" masową rusyfikację, a jedynie odroczył ją o kilka lat — powiedział Taras Szamajda.Lingwiści zaangażowani w promowanie i wspieranie języka ukraińskiego w przestrzeni publicznej podkreślili, że rządowy projekt ustawy sztucznie przeciwstawia ochronę praw mniejszości i ochronę języka państwowego.
Doświadczona dziennikarka i redaktorka. Pracowała w wiodących ukraińskich kanałach telewizyjnych (New Channel, UBR i Hromadske TV). Pracowała również jako specjalna korespondentka w Institute for War & Peace Reporting (IWPR) oraz jako dziennikarka w projekcie „Sukhanov Speaks”. Prowadzi autorską kolumnę w ukraińskich mediach internetowych „Mirror of the Week”. Kieruje działem komunikacji ogólnoukraińskiego ruchu „United”.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Nie pomogły ani zaświadczenia ze szkoły, ani ubezpieczenie zdrowotne
W rzeczywistości problem z dokumentami istnieje od początku pełnoskalowej inwazji Rosji. Kiedy tysiące Ukrainek z dziećmi przeniosły się do Francji, ustawowo przyznano im status tymczasowej ochrony. Dotyczyło to jednak wyłącznie osób dorosłych. Dzieci poniżej 18 roku życia we Francji nie mają żadnego oficjalnego dokumentu potwierdzającego, że przebywają w kraju pod tymczasową ochroną. Jedyny ślad znajduje się w polisie ubezpieczeniowej rodziców.
Do lipca tego roku polscy pogranicznicy przymykali na to oko, mimo że okres pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego był już przekroczony.
Jednak w lipcu 2025 Polska niespodziewanie zaostrzyła procedury przy przekraczaniu granicy z Ukrainą. Ukraińcy zaczęli dzielić się negatywnymi doświadczeniami.
Alona Kutas napisała na stronie facebookowej „Pomoc w sprawach administracyjnych Ukraińców we Francji”:
— 17 lipca ja, moje dwie córki (30 i 16 lat), wnuczka (3,8 roku) oraz nasz pies dotarliśmy do przejścia granicznego Szeginie–Medyka. Szybko przeszliśmy ukraińską kontrolę… Ja i starsza córka mamy APS (tymczasową ochronę), nasze dzieci w wieku 16 i 3,8 lat — nie. W związku z tym mnie, starszą córkę i wnuczkę Polacy przepuścili, ale mojej 16-letniej córki już nie.
Wyjaśnię od razu, czemu wnuczka została wpuszczona — nie przekroczyła okresu bezwizowego. Moja 16-latka, oczywiście, tak — od ponad roku nie była w Ukrainie: uczyła się we francuskim liceum, w szkołach ukraińskich online, mieszkała w Paryżu. Została poproszona o przejście do pomieszczenia w celu wyjaśnienia sprawy.
Pokazaliśmy kierownikom służby celnej wszystkie dokumenty, jakie miała córka (ze szkoły, ubezpieczenie zdrowotne), a nawet pismo wydane przez ambasadę Francji z pełnymi informacjami o pobycie i nauce w Paryżu.
Po zapoznaniu się z tym dokumentem polski kierownik punktu powiedział: „Dokument jest w porządku, ale złamaliście prawo (przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w strefie Schengen), więc proszę wracać do Ukrainy”. Ani łzy, ani prośby nie pomogły.
Najbardziej wstrząsnęła mną jednak sytuacja innej matki z dzieckiem z niepełnosprawnością. Chłopiec leżał na specjalnym łóżku, obok stała walizka pełna leków. Matka przez dziesięć minut podawała mu lekarstwa. Nie wiedziałam, jak im pomóc. Oni również wracali do Niemiec.
Nas i ich odesłano z powrotem na Ukrainę. W paszporcie córki umieszczono stempel „F” (oznacza przekroczenie dozwolonego okresu pobytu w ramach ruchu bezwizowego — red.). Córka ze łzami w oczach wróciła na Ukrainę. Wyrobiliśmy nowy paszport, znaleźliśmy przewoźnika jadącego przez granicę rumuńską i bez problemów dotarliśmy do Paryża.
Inna matka, Liza Buryk z Lyonu, obrała inną drogę. Po własnych negatywne doświadczeniach na granicy zaczęła zbierać świadectwa od rodziców i wysyłać pisma do odpowiednich instytucji we Francji i na Ukrainie:
— To, co dzieje się teraz na polsko-ukraińskiej granicy latem 2025 roku, to stres, bezsilność i upokorzenie.
Te kobiety nie jechały do Ukrainy na wakacje, ale na pogrzeby, leczenie chorych rodziców, odnowienie dokumentów lub po prostu zobaczyć się z rodziną po ponad trzech latach wojny. Wiele z nich podróżowało z dziećmi, bo nie miały z kim ich zostawić. Bo dziadkowie zostali w Ukrainie, mężczyźni walczą a nawet jęli nie, to i tak nie mogą opuści Ukrainy.
I teraz, wracając do Francji, nie są przepuszczane przez polską granicę, bo dziecko nie ma oddzielnego dokumentu o ochronie tymczasowej.
Co ma zrobić kobieta z dzieckiem na rękach, bez niezbędnych dokumentów, bez noclegu, bez wsparcia?
Lisa wysłała ponad 30 listów do różnych instytucji. Około 6 z nich odpowiedziało, przekazując przydatne informacje lub zalecenia, 3 listy wróciły z przyczyn technicznych, a pozostałe – jak dotąd bez odpowiedzi.
Modlitwa ukraińskich uchodźców we francuskim Lourdes z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 2024 roku. Zdjęcie: ED JONES/AFP/East News
Wyrabiajcie wizę powrotną lub jedźcie przez inne kraje
W ambasadach Ukrainy we Francji oraz Francji na Ukrainie skomentowano sytuację w ten sposób: dzieciom zaleca się wyrobienie wizy powrotnej (którą można uzyskać w konsulacie w Kijowie). Albo po prostu przekraczanie granicy z pominięciem Polski, wracając innymi drogami.
W szczególności ambasada Ukrainy we Francji oświadczyła:
„Ambasada Ukrainy we Francji w ostatnich dniach otrzymała dziesiątki zgłoszeń od ukraińskich stowarzyszeń i obywateli, którzy przebywają pod tymczasową ochroną w różnych regionach Francji, z prośbą o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, która ma trwały, nieprzypadkowy charakter na przejściach granicznych przy wjeździe z Ukrainy do Polski.”
Podaje się, że wszystkim niepełnoletnim obywatelom Ukrainy poniżej 18 roku życia, którzy podróżują z ważnymi PGUWK w towarzystwie swoich rodziców lub opiekunów prawnych, polscy strażnicy graniczni odmawiają wjazdu do Polski i dalszego przejazdu do Francji. Uzasadniają to niedawnymi wewnętrznymi decyzjami i instrukcjami, a także brakiem francuskich zezwoleń na pobyt, powołując się na przekroczenie dozwolonego pobytu w strefie Schengen w ramach ruchu bezwizowego do 90 dni.
W związku z tym Ambasada zwróciła się do MSZ Francji z prośbą o poinformowanie MSW Polski lub podjęcie innych działań oraz udzielenie wyjaśnień w sprawie rozwiązania tej sytuacji. Ponadto Ambasada Ukrainy w Polsce podejmuje działania w celu uzyskania oficjalnych wyjaśnień od strony polskiej.
Do czasu uzyskania wyjaśnień od władz francuskich i polskich Ambasada Ukrainy zaleca, aby podczas podróży z Francji wybierać inne przejścia graniczne niż polskie — zarówno przy wjeździe do Ukrainy, jak i w drodze powrotnej.
Ze swojej strony Ambasada Francji w Ukrainie zaznaczyła:
„Nieletni, których rodziny korzystają z tymczasowej ochrony we Francji, nie mają prawa do uzyskania DCEM w prefekturze właściwej dla miejsca zamieszkania. W związku z niedawnymi trudnościami podczas przekraczania granic, zaleca się powrót do Francji z krajów posiadających bezpośrednie połączenia lotnicze, zwłaszcza spoza strefy Schengen.
Przypominamy, że wjazd do kraju jest wyłączną kompetencją danego państwa, a przyjęcie pasażerów — wyłączną odpowiedzialnością wybranej linii lotniczej.”
W przypadku zakazu przekroczenia granicy przy wjeździe do krajów strefy Schengen należy złożyć wniosek o wizę powrotu — visa retour — w dziale wizowym Ambasady Francji w Kijowie, zgodnie z procedurą opisaną na naszej stronie internetowej.
Wydanie tego rodzaju wizy podlega zgodzie terytorialnie właściwej prefektury, co może spowodować dodatkowy czas rozpatrywania wniosku wizowego. Zwracamy uwagę, że dział wizowy nie udziela konsultacji telefonicznych i prosimy o zapoznanie się z procedurą składania wniosku wizowego na stronie ambasady”.
Tym, kto najszybciej zareagował na sytuację, byli przewoźnicy autobusowi — zwiększając liczbę kursów przez granicę rumuńską i węgierską, gdzie obecnie wobec nieletnich obywateli Ukrainy nie ma zastrzeżeń. Jakie kolejne trasy obejściowe trzeba będzie znaleźć w przyszłości, pozostaje niejasne. Jest to problem systemowy, który należy rozwiązać na poziomie międzyrządowym. Jednocześnie w ambasadach obu krajów uznaje się to za „przejściowe trudności”.
Mamy nadzieję, że rzeczywiście będą one tymczasowe, a francuscy i polscy urzędnicy zareagują szybko — regulując procedurę powrotu ukraińskich rodzin, które znajdują się pod tymczasową ochroną państw europejskich, z Ukrainy do krajów UE.
Przyjechały do Polski z dyplomami wyższych uczelni, cennym doświadczeniem i nadziejami. Każda z nich miała za sobą lata nauki, karierę, umiejętności i sporo nawiązanych kontaktów. A mimo to po przeprowadzce wszystko musiały zaczynać od zera.
Dla wielu Ukrainek pierwszym etapem była praca sprzątaczki. Dla innych – kuchnia lub nocne zmiany w magazynie. Niektóre nie zdołały wyjść poza pracę fizyczną, inne nauczyły się żyć inaczej: opanowały język polski, przekwalifikowały się i wróciły do swoich zawodów.
Według danych UNHCR i Deloitte w 2024 roku ukraińscy uchodźcy zapewnili 2,7% PKB Polski. Około 69% zdolnych do pracy Ukraińców znalazło zatrudnienie, niemal nie ustępując pod tym względem obywatelom Polski (72%). To głównie kobiety. Jednak według szacunków ekspertów ds. rynku pracy tylko 30% Ukraińców pracuje zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Reszta zmuszona jest godzić się na stanowiska, które nie odpowiadają ani ich doświadczeniu, ani wykształceniu.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nawet doświadczonym specjalistkom z dyplomami czasami przez całe lata nie udaje się wrócić do zawodu? Dlaczego część z nich pozostaje w pracy wymagającej niskich kwalifikacji? I czy zawsze jest to sytuacja bez wyjścia?
Porozmawiałyśmy z Ukrainkami pracującymi w Polsce. Zapytałyśmy o ich ścieżki zawodowe, o to, co działa najlepiej: dobre CV, networking – czy po prostu upór. Poprosiłyśmy też ekspertkę ds. rozwoju kariery o wyjaśnienie, co przeszkadza ukraińskim kobietom w budowaniu kariery za granicą i jak to zmienić.
Oto historie trzech kobiet, trzy bardzo różne doświadczenia. Każda z tych historii opowiada jednak o poszukiwaniu siebie w nowym świecie, wierze w siebie i rzeczywistości, która nie zawsze pokrywa się z oczekiwaniami.
Najgorsze to utknąć w miejscu
Kateryna (imię zmienione na prośbę bohaterki) przyznaje, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak długo potrwa poszukiwanie przez nią pracy. I dlatego czuje wstyd. Jednak w rzeczywistości jej wytrwałość i opanowanie zasługują na większy szacunek niż jakikolwiek wpis w CV.
Przyjechała z córką do Polski z Krzywego Rogu już na początku wojny. W Ukrainie miała stabilną karierę. Z wykształcenia jest ekonomistką, pracowała jako menedżerka projektów w prywatnej firmie. Jej dzień był zaplanowany co do minuty: spotkania, projekty, obowiązki. Wszystko zmieniło się w ciągu jednej nocy, kiedy musiała uciekać. W pierwszych miesiącach nie szukała pracy zgodnej z wykształceniem – trzeba było znaleźć jakiekolwiek źródło dochodu, aby przeżyć. Zajęła się sprzątaniem.
„To półtora roku sprzątania było trudne nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jakbym wyszła z siebie. Ale wtedy uznałam, że w tej pracy nie ma nic wstydliwego. Po prostu musiałam wyżywić swoje dziecko. I jestem z tego dumna” – wyznaje.
Jednak wypalenie nadeszło szybciej, niż się spodziewała. Zrozumiała, że nie wytrzyma tak długo:
„Bardzo bałam się utknąć w miejscu. Wszyscy mówili: ‘Dopóki jest praca – trzymaj się jej’. A ja czułam, że potrzebuję czegoś innego. Że zniknę, jeśli szybko czegoś nie zmienię”
Poszła do szkoły policealnej, by zostać higienistką stomatologiczną. Gdy ją ukończyła, okazało się, że bez doświadczenia nikt jej nie weźmie:
„Wysłałam mnóstwo CV. W odpowiedzi – cisza. Szukali osób z doświadczeniem. Ale skąd mam mieć doświadczenie, skoro nikt mnie nie zatrudnia?”
W końcu znalazła pracę jako asystentka dentysty. Jednak godzin było niewiele, a szefowa jej zbytnio nie wspierała.
„Kiedy wszystko spoczywa na tobie, od mieszkania po szkołę dla dziecka, bardzo ważne jest, by praca była stabilna. Kiedy tego nie ma, wyczerpujesz się dwa razy szybciej”.
Opanowanie nowego zawodu to za mało. Na rynku wymagane jest doświadczenie, nawet od obcokrajowców. Zdjęcie: Shutterstock
Znów zaczęła poszukiwania, tym razem w branży obsługi klienta. Polski zna już dobrze i uważa, że to główne narzędzie integracji:
„Język jest wszystkim. Bez niego nawet nie wezmą twojego CV do ręki. Znam dobrze polski, to moja podpora, ale sama znajomość języka to za mało”
Dziś Kateryna wysyła CV codziennie, dostosowując każde do konkretnej oferty. Nie korzysta z networkingu, bo nie ma w Polsce wielu znajomych.
„Uważam, że CV musi się czymś wyróżniać, przyciągać uwagę. Tylko wtedy jest szansa, że zostanie zauważone. Według moich obliczeń na 30 wysłanych CV może nadejść jedna odpowiedź. W branży obsługi klienta jest duża konkurencja, o jedno miejsce może ubiegać się nawet 100 kandydatów. Ale staram się nie traktować odmowy lub milczenia jako oceny mojej osoby. To, że mnie nie przyjęli, nie znaczy, że jestem zła. Po prostu to nie jest stanowisko dla mnie”.
Kateryna nie pozwala sobie na zwątpienie. Pamięta, jak długo pracowała jako sprzątaczka – i nie chce do tej roboty wracać. Jej główna zasada brzmi: nie odgrywać ofiary i wierzyć w siebie.
„Trzeba się zachowywać, jak gwiazda. Jeśli sama w siebie nie uwierzysz, nikt inny w ciebie nie uwierzy. Nie udaję. Po prostu pamiętam, że przetrwałam już więcej, niż mogłoby się wydawać. I myślę, że zasługuję na jeszcze więcej”
Nie trafiłam do apteki przez przypadek
Julia Astaszeniuk, farmaceutka z Odesy, ma dyplom uniwersytetu medycznego i ponad dziesięć lat doświadczenia pracy w aptece. Rozmawiała z pacjentami, wydawała leki. Ta praca wymagała fachowości, uwagi i empatii. Julia ją kochała.
„To nie tylko sprzedawanie tabletek. Musisz zrozumieć człowieka, wesprzeć go, wyjaśnić możliwości, pomóc. I oczywiście dobrze znać leki. Dla mnie to zawsze było coś więcej niż praca. To moje powołanie”.
Julia: „Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”
Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, Julia przez pewien czas pozostawała w Odesie. Jednak ciągłe ostrzały i poczucie zagrożenia skłoniły ją w końcu do opuszczenia miasta. Rok temu przeniosła się do Polski. Tutaj wszystko zaczęło się, jak u większości, od czystej karty: bez języka, bez znajomych, bez zrozumienia, jak działa lokalny rynek pracy. Ale miała mocne postanowienie: pozostać w zawodzie.
„Wiedziałam, że chcę wrócić do apteki. Nie mogłam sobie pozwolić na poddanie się. To byłaby zdrada samej siebie”.
Samodzielnie napisała CV po polsku i z teczką w ręku wyruszyła na pielgrzymkę po warszawskich aptekach:
„Wchodziłam i mówiłam: ‘Dzień dobry, jestem z Ukrainy, szukam pracy’. Ze strachem, łamaną polszczyzną, bez oficjalnego pozwolenia na pracę w zawodzie farmaceutki. Ale wierzyłam, że ktoś da mi szansę”.
Mijały tygodnie – i nic. Ktoś grzecznie odmawiał, ktoś inny nie miał czasu nawet porozmawiać, niektórzy w ogóle nie przeglądali jej CV. Wracała do domu rozczarowana, ale już następnego ranka wyruszała na kolejną wyprawę.
„Za każdym razem mówiłam sobie, że każda próba to krok do ‘tak’. Po prostu trzeba iść, dopóki nie otworzą się właściwe drzwi”
I w końcu się otworzyły. W jednej z aptek właścicielka zaproponowała rozmowę. Przyjęła Julię na stanowisko asystentki farmaceuty (pomoc apteczna). To dalekie od tego, co robiła w Ukrainie, ale była wdzięczna za szansę.
„Moja praca polega na przyjmowaniu towaru, układaniu go na półkach, sprzątaniu. Nie jestem farmaceutką ani nawet technikiem, jednak cieszę się, że znów jestem w aptece. Oddycham powietrzem, które znam. To już przełom”.
Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. System, do którego przyzwyczaiła się w Ukrainie, tutaj nie działa: tam leki sortuje się według substancji czynnych, w Polsce – alfabetycznie. Łatwo się pomylić, więc trzeba być uważną.
„Było kilka sytuacji, kiedy coś źle ułożyłam i zwrócono mi uwagę. Tak, to bolało. Całe życie byłaś specjalistką, a teraz uczysz się od podstaw. Umiem doradzić, wziąć odpowiedzialność za poważne decyzje, a tutaj jestem „wynieś – przynieś ”. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu tak dużo nie sprzątałam. Czasami to wyczerpuje psychicznie, a czasami jest naprawdę ciężko fizycznie. Ale nie pozwalam sobie na załamanie”.
Zespół ją szanuje, zwracają się do niej nawet: „pani magister”, chociaż zgodnie z przepisami nie ma prawa wydawać leków. Czasami koledzy dzwonią po godzinach, by dowiedzieć się, gdzie co leży, albo ustalić coś innego. Wiedzą, że jest doświadczona i rozumie, jak wszystko działa
„To trochę stresujące, ale też miłe. Bo to znaczy, że mi ufają, doceniają mnie, nawet jeśli formalnie jestem tylko asystentką”.
Mówi, że kultura apteczna w Polsce jest inna. Tutaj farmaceuci nie naciskają na sprzedaż, jak w Ukrainie. Wszystkie leki na receptę są wydawane wyłącznie na receptę. I zdaniem Julii tak powinno być.
„W Ukrainie trzeba było mieć plan sprzedaży i wykręcać go, jak się tylko dało. Nie wiem, jak to wygląda w polskich aptekach sieciowych, ale w mojej małej aptece wynagrodzenie nie zależy od tego, ile czego i za jaką kwotę sprzedałaś. Tutaj jesteś specjalistą, a nie sprzedawcą. Koleżanki czytają branżowe wiadomości, dzielą się informacjami, omawiają zmiany w przepisach. To inspirujące”.
Obecnie Julia poważnie rozważa nostryfikację dyplomu w Polsce. Wie, że nie będzie łatwo. Egzaminy, procedury biurokratyczne, dodatkowe kursy – wielu rezygnuje. Ale ona chce iść dalej.
„Przeszłam już tak wiele, że odwrót nie wchodzi w grę. Tak, to długie, męczące i wymaga pieniędzy, ale wiem, po co mi to. Chcę znowu pracować jako farmaceutka. Nie trafiłam do apteki przez przypadek. I zostanę w niej bez względu na to, jak będzie trudno”.
IT nie tylko dla programistów
Wiktoria Ławryk przyjechała do Polski wraz z mężem jeszcze w 2017 roku. Wyższe wykształcenie zdobyła w Kijowie, na Narodowym Uniwersytecie Technologii Żywności, gdzie studiowała hotelarstwo i gastronomię. Jej pierwsze kroki w nowym kraju były jakby logiczną kontynuacją specjalności. Tyle że w zupełnie innych realiach.
„Zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelowej restauracji. Nie było w tym nic ekscytującego. Ciężka fizyczna praca, ciągłe stanie na nogach, ciężkie tace, naczynia, zmęczenie. I było to trudne również emocjonalnie. Masz wyższe wykształcenie, pragniesz rozwoju, a zaczynasz od najniższego szczebla. I bardzo chcesz jak najszybciej go pokonać”.
Wiktoria: „Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam ”
Potem przeniesiono ją do recepcji. Wydawałoby się – awans…
„To był ogromny stres. Praca na nocnych zmianach, czasami byłam kompletnie sama. Zmęczenie, odpowiedzialność, sytuacje awaryjne z klientami, którzy mogli wybuchnąć bez powodu. A do tego ciągłe poczucie, że jesteś obca. Jesteś ‘Ukrainka’ – a więc musisz udowodnić, że jesteś godna zaufania. Było sporo uprzedzeń. Nawet jeśli wszystko robisz dobrze, to może nie wystarczyć”.
Po roku pracy w branży hotelarskiej uznała, że ma dość. Polski znała już dosyć dobrze, zaczęła szukać innych możliwości
Znajomi polecili ją polskiej firmie zajmującej się sprzedażą wody pitnej. Dostała posadę kierownika ds. sprzedaży.
„To doświadczenie wiele mi dało: nauczyłam się komunikować z klientami, budować relacje, lepiej rozumieć procesy biznesowe, poprawiłam polszczyznę w piśmie. Ale z czasem zaczęło mi być „ciasno” — zapragnęłam większej dynamiki, rozwoju, środowiska, w którym ludzie mają ambicje”.
Zwróciła oczy w stronę IT. Nie miała wykształcenia technicznego, więc zapisała się na indywidualne kursy online – po pracy. Zaczęła od podstaw: czym jest e-commerce, jak działa strona internetowa, jak zarządzać projektami cyfrowymi.
„Wielu uważa, że IT to coś dla programistów i „matematycznych maniaków”. Tymczasem jest wiele stanowisk, na których najważniejsze są analityczne myślenie, umiejętność komunikowania się i organizowania procesów. Jeśli umiesz obsługiwać komputer, możesz się tego nauczyć”.
I znów dzięki znajomym trafiła na rozmowę kwalifikacyjną – tym razem do międzynarodowej firmy. Obecnie pracuje jako E-commerce Project Manager: odpowiada za działanie strony internetowej, koordynuje produkty online, pracę programistów i projektantów, kontaktuje się z klientami i kontrahentami.
Nie ukrywa, że na początku wstydziła się mówić znajomym, że szuka pracy. Wydawało się jej, że to oznaka słabości. Teraz uważa, że to właśnie networking stał się dla niej punktem zwrotnym.
„Kiedyś bałam się prosić o coś, mówić o sobie. Ale trzeba nauczyć się „sprzedawać” siebie, opowiadać o swoich mocnych stronach. Inaczej nikt o tobie się nie dowie”.
Najbardziej Wiktoria ceni sobie zmianę nastawienia do niej. W nowym środowisku nie oceniają jej już przez pryzmat narodowości czy akcentu
„Im bardziej wykształceni i otwarci są ludzie wokół, tym mniej dyskryminacji. W moim otoczeniu nie liczy się, skąd jesteś, ale co potrafisz i jak pracujesz. To bardzo dodaje otuchy”.
Wie, że miała łatwiej niż wielu innych – przyjechała jeszcze przed wybuchem wojny, była młoda, bez dzieci, rozumiała, na co się decyduje. Jest jednak przekonana, że w każdych warunkach ważne jest to, by nie tracić wiary w siebie.
„Trzeba mówić, pytać, uczyć się, szukać. Nikt nie przyniesie ci wymarzonej pracy na tacy. Ale jeśli uwierzysz, że jesteś w stanie – to szansa się pojawi. Nie jestem idealna. Jestem po prostu uparta i się nie poddałam”.
Opowiedziała swoją historię, bo chce dodać otuchy innym Ukrainkom – zwłaszcza tym, które przyjechały do Polski po 2022 roku.
„Tak, one mają trudniej, ale nawet z najniższego punktu można się podnieść. Najważniejsze to iść naprzód i się nie zatrzymywać”.
Główna trudność to język – choć nie tylko
Anna Czernysz, doradczyni ds. kariery z ponad 15-letnim doświadczeniem w HR i rekrutacji, mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Ma wyższe wykształcenie pedagogiczne i ekonomiczne. Po przeprowadzce ukończyła szkolenie z coachingu i doradztwa zawodowego. Pracuje w organizacjach charytatywnych. Ukrainkom doradza w zakresie poszukiwania pracy, sporządzania CV, przygotowania do rozmów kwalifikacyjnych. Oto jej spostrzeżenia na temat typowych trudności, z którymi borykają się Ukrainki szukające pracy w Polsce.
Anna Czernysz: „Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują ci, którzy szukają aktywnie i celowo”
O głównych barierach na polskim rynku pracy
„Główna trudność to język. Bez znajomości polskiego znalezienie pracy wymagającej wyższych kwalifikacji jest prawie niemożliwe – tym bardziej jeśli kandydatka ubiega się o stanowisko wymagające komunikatywności (kadry, marketing, nauczycielka, sekretarka). W tym przypadku wymagania językowe są na pierwszym miejscu. A na wielu stanowiskach, zwłaszcza w firmach międzynarodowych, wymagana jest również znajomość angielskiego na poziomie nie niższym niż B2. Często Ukrainkom brakuje podstawowych umiejętności „biurowych”, na przykład pracy z programem Excel.
Oprócz języka poważną barierą jest konieczność przekwalifikowania się, nostryfikacji dyplomu, budowania kariery praktycznie od zera. Ludzie boją się konkurencji z lokalnymi specjalistami, boją się rozmów kwalifikacyjnych. Często po prostu nie wierzą, że dadzą radę. To powszechne, więc właśnie tu ważne jest wsparcie, planowanie i profesjonalna pomoc.
Dlaczego Ukrainki „utknęły” w pracy wymagającej niskich kwalifikacji
Często dzieje się tak nie dlatego, że tego chcą, ale dlatego, że po prostu nie mają zasobów na coś innego: brakuje czasu, siły i wsparcia, by uczyć się języka, przekwalifikować się lub szukać czegoś lepszego.
Ale czasami jest odwrotnie: uzyskawszy stabilny dochód, ludzie boją się ryzykować. Przyzwyczajają się i pozostają tam, gdzie im wygodniej, nawet jeśli ta praca nie pozwala w pełni wykorzystać swojego potencjału.
O dostosowaniu CV i przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej
Nie ma czegoś takiego jak „ukraiński” czy „polski” format CV. Istnieją za to różne style i ważne jest, by wybrać ten, który najlepiej pasuje do danego stanowiska. Często nawet specjaliści nie orientują się w tym wystarczająco dobrze, dlatego radzę przynajmniej raz skonsultować się z profesjonalistą. To pomoże uniknąć typowych błędów.
Jeśli chodzi o rozmowę kwalifikacyjną, typowym błędem numer jeden jest brak przygotowania. A trzeba – na podstawie własnego CV, pod konkretne stanowisko. Prowadzę szkolenia-rozmowy kwalifikacyjne właśnie z tego zakresu.
Kolejnym częstym błędem jest nadmierna trema. Jeśli zbyt mocno chcesz tej pracy, tworzy się wewnętrzna presja. Tu pomagają ćwiczenia oddechowe, aktywność fizyczna.
Często ludzie nie rozumieją specyfiki polskiej kultury komunikacji: trzeba być uprzejmym, powściągliwym i znać typowe pytania z rozmowy kwalifikacyjnej, na przykład: „Opowiedz o swoim sukcesie” lub: „Dlaczego właśnie ty?”.
Jak skutecznie szukać pracy
Z mojego doświadczenia wynika, że pracę najczęściej znajdują osoby, które szukają jej aktywnie i celowo. Ważne jest tutaj kompleksowe podejście. Warto wykorzystać wszystkie kanały: profesjonalne strony internetowe, specjalistyczne grupy na Facebooku, LinkedIn (w przypadku ofert pracy biurowej), znajomości, rekruterów, targi pracy.
Ważne jest jednak, by szukać tam, gdzie to ma sens. Na przykład sprzątaczek nie szuka się przez LinkedIn, ale księgowych czy menedżerów – już tak.
Od czego ma zacząć kobieta z dyplomem, ale niepracująca w swoim zawodzie
Zacznij od języka. Polski – koniecznie, angielski – bardzo pożądany. Poziomy B2 to już dobry start. Następnie musisz zdecydować: wrócić do swojego zawodu czy zmienić kierunek. Rozważ plusy i minusy, czas, koszty. Jeśli trudno ci samodzielnie podjąć decyzję, skontaktuj się z doradcą zawodowym. Czasami jedna konsultacja może zaoszczędzić miesiące niepewności.
Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji
Niedawno zaproszono mnie do udziału w organizacji spotkania online między ukraińskimi nastolatkami – tymi, którzy pozostali w Ukrainie, i tymi, którzy z powodu wojny zostali zmuszeni szukać bezpieczeństwa za granicą. Chodziło o stworzenie przestrzeni do dialogu, wzajemnego wsparcia i zachowania wspólnej tożsamości kulturowej.
Jednak później europejscy organizatorzy porzucili ten pomysł. Obawiali się, że taki format może niezamierzenie skłaniać dzieci do opuszczenia Ukrainy. Bo dzieci przebywające obecnie w Polsce mogłyby opowiedzieć swoim rówieśnikom w Ukrainie o wspaniałej edukacji za granicą, możliwościach rozwoju, podróżach, integracji itp. I w końcu mogłoby to przyczynić się do pogłębienia kryzysu demograficznego, w którym pogrążyła się Ukraina w wyniku inwazji.
Uderzyła mnie ta pewność, że dzieci za granicą są szczęśliwe, przystosowane i zintegrowane, że dostrzegają wyłącznie zalety swego nowego statusu. Rozmawiam z wieloma ukraińskimi nastolatkami, zwłaszcza w Polsce, i wiem, jak często odczuwają głęboką samotność, depresję, wyczerpanie, niepokój spowodowany rozłąką z rodziną. Jak często doświadczają nieporozumień kulturowych, znęcania się, skutków bariery językowej, życia w „ukraińskiej bańce”, chronicznego zmęczenia ich matek i niepewności przyszłości.
Głębokie zrozumienie sytuacji jest ważnym krokiem do zrozumienia rzeczywistych doświadczeń ukraińskich nastolatków za granicą. To pomoże skutecznie ich wesprzeć.
Chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy
Po 24 lutego 2022 r. Polska podjęła znaczne wysiłki na rzecz integracji ukraińskich dzieci w swoim systemie edukacyjnym. Zapewniono im odpowiednią liczbę miejsc w szkołach, wprowadzono międzykulturowych asystentów nauczycieli, utworzono klasy integracyjne, zorganizowano dodatkowe zajęcia z języka polskiego. Wszystkie te działania miały na celu jak najszybsze opanowanie polskiego przez dzieci z Ukrainy, dostosowanie się do nowych warunków nauki i zyskanie poczucia pewności siebie w nowym środowisku.
Tyle że nie wszystko jest takie proste. Pod koniec 2022 roku prawie wszyscy ukraińscy koledzy z klasy moich dzieci, siódmej klasy szkoły podstawowej, opuścili polskie placówki oświatowe i powrócili do nauki zdalnej według ukraińskiego programu. Część z nich do powrotu do polskich szkół zmusiły ograniczenia w wypłacaniu zasiłku 800+ dla tych ukraińskich dzieci, które nie uczęszczają do polskich szkół.
Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone. Przede wszystkim chodzi o różnice między systemami edukacji. W 2022 roku wobec ukraińskich uczniów stosowano te same wymagania co wobec polskich, choć ci drudzy od początku uczą się według polskich standardów i od urodzenia posługują się językiem polskim. Bariera językowa, wysokie tempo nauczania, brak zrozumienia i wsparcia w klasie, a także nadzieja na powrót do Ukrainy i skutki silnego stresu – wszystko to potęgowało poczucie izolacji, „inności”. U wielu dzieci wywołało też nowy stres i traumę psychiczną.
Czas, w którym poczucie przynależności do społeczeństwa jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, ukraińscy uchodźcy nastolatkowie przechodzą samotnie. Zdjęcie: Shutterstock
– W naszej klasie powstały trzy odrębne grupy. Nawet nauczyciele zwracali się do nas: „chłopcy, dziewczęta i Ukraińcy” – wspomina 15-letnia Sofia, która mieszka z rodziną w Lublinie. – Ukraińcy od razu się zjednoczyli, bo polskie dzieci miały już własne, ustalone grono znajomych, do którego nie kwapiły się wpuszczać nikogo nowego.
Kontakt z polskimi rówieśnikami nie nawiązał się. Ani ze strony Ukraińców, ani ze strony Polaków nie podjęto żadnych realnych wysiłków, by zaistniał
Oksana, mama Sofii, zapewnia, że cała jej rodzina dołożyła wszelkich starań, by pomóc dzieciom w adaptacji. Razem uczestniczyli w wydarzeniach kulturalnych, brali udział w szkolnych imprezach, uczyli się polskiego, regularnie kontaktowali się z nauczycielami. Młodszy syn dość szybko się zaaklimatyzował, ale nastoletniej córce było znacznie trudniej.
Nie powinieneś siedzieć w ławce, tylko być na froncie
Szczególnie wrażliwi okazali się nastoletni chłopcy. W rozmowach z dziesiątkami rodzin powtarzała się ta sama historia: ukraińskich chłopców obrażano, bo nie są na froncie, i sugerowano, że powinni wrócić do kraju i walczyć. Niektórzy nie wytrzymywali presji psychicznej – rzucali naukę, a nawet wracali do Ukrainy.
– Pracowałam na trzech etatach. Zmywałam naczynia, gotowałam posiłki dla cateringu, sprzątałam klatki schodowe. Byłam przekonana, że najważniejsze jest to, że dzieci są bezpieczne, uczą się, a ja muszę zapewnić rodzinie wszystko, co niezbędne – opowiada Nadia, mama 18-letniego Artema. Wraz z rodziną przeniosła się do Polski w marcu 2022 roku.
Wkrótce jednak dowiedziała się, że syn prawie nie chodzi na zajęcia w technikum. Okazało się, że był poniżany przez rówieśników. Mówili, że powinien być na wojnie, a nie „chować się w Polsce”.
Między matką a synem doszło do poważnego konfliktu: próbowała mu wyjaśnić, ile wysiłku wkłada w to, by dać mu szansę na spokojne życie. „Nie prosiłem cię o to” – skwitował
Nadia zwróciła się do psychologa, a ten wyjaśnił, że agresywne wypowiedzi polskich nastolatków są często odzwierciedleniem ich własnych lęków. Podświadomie boją się, że w przypadku porażki Ukrainy to oni będą musieli walczyć – już za swój kraj.
Szkoła Caritas dla Ukraińców w Olsztynie, 2024 r. Zdjęcie: Karol Porwicz/East News
Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała
Psycholożka Iryna Owczar od dawna pracuje z dziećmi i nastolatkami, którzy doświadczyli traumatycznych przeżyć wojennych.
– Okres dojrzewania to trudny czas, kiedy dziecko przechodzi potężne przemiany fizyczne i psychiczne: w ciele, mózgu, postrzeganiu siebie – mówi. – W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje poczucia przynależności do społeczeństwa, wsparcia i akceptacji rówieśników. Jednak z powodu wojny, utraty znanego sobie otoczenia i zerwania kontaktów bardzo wiele ukraińskich dzieci przechodzi ten etap w samotności.
Historie ukraińskich rodzin w Polsce pokazują, że nawet jeśli dziecko jest formalnie zintegrowane – to znaczy chodzi do podstawówki/technikum/liceum, zdaje egzaminy, ma jakieś grono znajomych – nie gwarantuje to jego prawdziwej adaptacji. Nie gwarantuje też, że pewnego dnia matka nie usłyszy: „Nie prosiłem cię, żebyś mnie ratowała”.
– Przyjechałam do Polski z dwiema córkami – opowiada Ołesia. – Starsza, nastolatka z silną motywacją, szybko opanowała język, dostała się na prestiżowy uniwersytet, zaczęła uprawiać sport, brać udział w zawodach. Wydawało się, że jest klasycznym przykładem udanej integracji.
Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Po 18. urodzinach kupiła bilet do Kijowa i pojechała – do tego samego mieszkania na piętnastym piętrze, z którego jej rodzina uciekła przed wojną. Teraz, nawet podczas ostrzałów i blackoutów, nie chce wracać do Polski. Nawet na wakacje.
Studiuje na kijowskim uniwersytecie i dwa lata spędzone w Polsce nazywa „wyrwanymi z życia”
Młodszej córce Ołesi adaptacja przyszła jeszcze trudniej. W ciągu kilku lat – cztery zmiany szkoły, ciągłe poczucie wyobcowania, znęcanie się ze strony polskich rówieśników, depresja, leczenie farmakologiczne. Jej przestrzeń społeczna nadal jest ograniczona do kilku ukraińskich znajomych w Polsce i komunikacji online z przyjaciółmi z Ukrainy. A jej największym pragnieniem jest powrót do domu.
– Moje doświadczenia z adaptacją nastolatków to epic fail [epicka porażka – red.] – przyznaje ze smutkiem Ołesia.
Jest przekonana, że jej historia nie jest wyjątkowa, bo podobne problemy ma wiele znanych jej rodzin. W jednych dzieci zamykają się w sobie, nie komunikują się z nikim. W innych stają się apatyczne. A w jeszcze innych buntują się, stają się agresywne i nie chcą się uczyć.
– Nastolatki, zwłaszcza te, które przyjechały w starszym wieku, wykazują bardzo wysoki poziom dezadaptacji. Problem nie leży tylko w języku.
Chodzi przede wszystkim o utratę kontaktu z samym sobą i swoim miejscem w świecie – podkreśla Iryna Owczar
Bańka językowo-kulturowa to lek. Lepiej go nie przedawkować
– Moim stałym towarzystwem są Ukraińcy i Białorusini. Nawet na letnich obozach czy wycieczkach nauczyciele zawsze zakwaterowują nas w jednym pokoju. Jakbyśmy byli odrębną społecznością, jakby polskim rówieśnikom było niekomfortowo dzielić z nami przestrzeń – mówi 16-letnia Jana.
Istnienie tych kręgów towarzyskich przeraża niektórych rodziców. Zauważają, że ich dzieci, od urodzenia mówiące po ukraińsku, przechodzą na rosyjski, bo jest on zrozumiały dla nastolatków z obszaru postsowieckiego. Zaczynają słuchać rosyjskiej muzyki, przyswajać rosyjskojęzyczne treści. Na dodatek komunikowanie się wyłącznie z przedstawicielami wspólnej przestrzeni językowo-kulturowej wzmaga poczucie nostalgii.
Zdarza się też, że nawet bardzo dobra znajomość polskiego nie gwarantuje pełnej akceptacji
– W klasie jestem najlepsza z polskiego – mówi 15-letnia Alina. – Lubię ten język, uwielbiam czytać po polsku, interesuję się polską literaturą i historią. Ale nauczycielka nigdy nie daje mi szóstki, maksymalnie piątkę z plusem. Inni za takie same odpowiedzi dostają szóstki. Nawet polscy koledzy z klasy żartują: „Szóstki z polskiego są tylko dla obywateli Polski, a nie dla ukraińskich uchodźców”.
Ukraińskie dzieci w szkole „Materynka” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Aliaksandr Wałodzin/East News
Tetiana, mama 19-letniego Włada, opowiada, że w 2022 roku, kiedy dopiero co przyjechali do Polski, wszystko wydawało się wspaniałe: miasto, przyroda, życzliwi ludzie. Polskie rodziny pomagały w codziennym życiu i pracy, Wład spędził nawet miesiąc na młodzieżowym obozie zdrowotnym. Uczył się wtedy online w ukraińskiej szkole, nie miał w Polsce przyjaciół.
Problemy zaczęły się już po pół roku. Wciąż powtarzał: „Moi przyjaciele i rodzina zostali w Pierwomajsku, oni żyją, rakiety nikogo nie zabiły, a ty przywiozłaś mnie do obcego kraju. Chcę normalnego zakończenia szkoły, chcę widzieć moich przyjaciół. Tutaj wszystko jest obce”.
Po roku sam się spakował i wyjechał do Ukrainy; mama została w Polsce. W Ukrainie ukończył szkołę, a potem... wrócił. Tym razem jego nastawienie było już zupełnie inne. Szybko nauczył się polskiego, znalazł pracę, poznał przyjaciół wśród Polaków i Ukraińców. Można powiedzieć, że naprawdę się zintegrował. W Ukrainie spojrzał na sytuację z innej perspektywy. Zrestartował się, odzyskał siły i zasoby niezbędne do wzięcia na siebie odpowiedzialności. Praca w Polsce też bardzo pomogła mu dojrzeć – młodzieńczy maksymalizm ustąpił miejsca realistycznemu spojrzeniu na życie.
Przyjęli mnie, bo potrafiłem to, co oni cenili
Pragnienie bycia częścią społeczności czasami popycha ukraińskich nastolatków do kontrowersyjnych kroków.
– W liceum Ukraińcy trzymali się z dala od Polaków, a ja cały czas się zastanawiałem, jak zaprzyjaźnić się z miejscowymi – wspomina 19-letni Maksym. – Pewnego razu wracaliśmy razem z lekcji i chłopcy zaczęli narzekać, że bardzo lubią piwo, ale jeszcze nie mogą go kupić i muszą stosować różne sztuczki. Jako że byłem od nich starszy i miałem już prawo kupować alkohol, wszedłem do sklepu, kupiłem kilka butelek i ich poczęstowałem. Od tego czasu co tydzień zapraszali mnie na spacer, kupowałem im piwo, oni zwracali mi pieniądze, a potem siedzieliśmy w parku i rozmawialiśmy. Dzięki tym rozmowom nauczyłem się polskiego – żywego, młodzieżowego, bez akcentu.
Pewnego razu powiedzieli mi: „Jesteś fajny, lubimy cię, ale innych Ukraińców – nie”. Przestałem się z nimi spotykać
Kiedy Maksym dostał się na uniwersytet, zaczął pomagać innym. Ukraińcom – z językiem, tłumaczeniami, egzaminami. Polakom – z zadaniami domowymi na seminaria i ze zrozumieniem niuansów kryptowalut. Dzisiaj ma wielu przyjaciół z obu krajów i uważa się za dobrze zintegrowanego:
– Przestałem być uchodźcą, kiedy zacząłem pomagać innym.
Według niego właśnie to sprawia, że migranci z obcych stają się swoimi. Na przykład muzyka i sztuka, z ich uniwersalnym językiem. Gra w szkolnym zespole, talent do rysowania – to zawsze przyciąga uwagę rówieśników. Bardzo pomaga też sport. „Mój przyjaciel został przyjęty do lokalnej drużyny koszykarskiej, kiedy wykazał się wytrwałością na treningach. Zespoły sportowe mają „kodeks szacunku dla nowicjuszy” – w przeciwieństwie do grup szkolnych.
Przestrzeń bez strachu i osądu
Kiedy Albert Einstein miał 15 lat, został zmuszony do przeprowadzki – najpierw do Włoch, a następnie do Szwajcarii. W listach do rodziny pisał, że czuje się bardzo samotny i wyobcowany, bo przez długi czas uważali go za obcego. Co pomogło? Zainteresowanie fizyką i wsparcie nauczyciela – czyli „ucieczka od rzeczywistości” w interesujące zajęcie i pojawienie się w życiu ważnej osoby dorosłej.
Podobne czynniki, jak twierdzi psycholożka Mira Kowen, pomagają dzieciom-uchodźcom również dzisiaj: hobby jako ratunek, przynajmniej jedna ważna osoba dorosła (nauczyciel, trener, kierownik itp.) oraz możliwość wyrażania siebie bez strachu i narażania na osąd.
Najwięcej szczęścia miały nastolatki, którym udało się znaleźć wsparcie wśród polskich nauczycieli. Ołena, mama 17-letniego Ołeksandra, mówi, że wsparcie nauczycieli i pierwsze dobre kontakty w szkole dały synowi siłę, by iść naprzód i nie zrażać się trudnościami. Najpierw trafili do małej wsi, gdzie nie było dzieci w jego wieku. A Saszko bardzo chciał się uczyć, więc szybko poprosił dyrektora o przyjęcie go do 8 klasy, obiecując, że w ciągu trzech miesięcy opanuje język polski i przygotuje się do egzaminów.
Dzięki wsparciu nauczycielki, pani Basi, i dyrektora lokalnej szkoły, którzy w niego uwierzyli, szybko się zaaklimatyzował. Początkowo komunikował się z kolegami z klasy mieszanką angielskiego i rosyjskiego, stopniowo doskonaląc polski.
Egzaminy zdał już po kilku miesiącach: z polskiego uzyskał 86 punktów, z pozostałych przedmiotów 100
Sasza został też harcerzem, co pomogło mu znaleźć nowych przyjaciół, rozwijać swoje zainteresowania i poczuć się częścią lokalnej społeczności. Znalazł przyjaciół wśród polskich i ukraińskich rówieśników, uczestniczy w różnych sekcjach i kółkach zainteresowań. Spotkał też swoją pierwszą miłość.
Więcej odpowiedzialności i wolności
Integracja nastolatków zależy od wielu czynników. Jak rodzice mogą w niej pomóc? Będąc przykładem i wsparciem. Jeśli rodzice bardzo tęsknią za domem, kontaktują się tylko z Ukraińcami – dzieciom będzie się trudniej przystosować. Jeśli rodzice podświadomie czują się spokojniejsi, gdy dziecko siedzi cicho samo w domu „w bezpiecznym miejscu”, nastolatek może nie mieć energii do integrowania się. Dlatego przesłanie dla dzieci powinno brzmieć: „Jesteś tu dla bezpieczeństwa, zawsze możesz wrócić do domu – ale z nową wiedzą, umiejętnościami i kontaktami, które dadzą ci przewagę”.
Tetiana, matka 17-letniego Mykyty Wdowyka, wyznaje, że zawsze wychowywała syna tak, by mógł żyć samodzielnie, bez jej opieki. Od najmłodszych lat – liczne kółka zainteresowań i obozy z wycieczkami w góry, spływy kajakowe i wyjazdy za granicę. Częste zmiany otoczenia pomogły mu rozwinąć silne umiejętności komunikacyjne, więc przymusowa emigracja nie była dla niego wyzwaniem.
Mykyta Wdowyk. Zdjęcie: archiwum prywatne
Jeszcze przed wojną rodzina planowała, że po 9. klasie Mykyta pójdzie do polskiej szkoły średniej. Przygotowywał się, uczył języka, lecz wojna pokrzyżowała plany. W wieku 15 lat wraz z grupą nastolatków z organizacji młodzieżowej został ewakuowany do Francji, gdzie mieszkał przez 4 miesiące, uczęszczając do lokalnej szkoły. Po rozmowie kwalifikacyjnej w polskim college'u – został przyjęty. Jesienią 2022 roku wyjechał do Polski, do Szczecina, gdzie rozpoczął naukę w technikum na kierunku „informatyka”. Opiekę nad nim przejęła kuzynka. Mieszka 500 km od niego, więc Mykyta musiał samodzielnie zorganizować swoje życie i naukę.
Przez pierwszy rok mieszkał z Ukraińcami, przez kolejny z Polakami. Dzięki temu łatwo się zintegrował i znalazł przyjaciół
Teraz studiuje na uniwersytecie w Łodzi. Spotyka się z dziewczyną, gra w siatkówkę, uprawia wakeboarding, gra w szachy i na gitarze. Jego mama uważa, że tajemnicą tego sukcesu jest wsparcie, dyscyplina, otwartość na nowe i odpowiedzialność. Pomaga synowi finansowo, lecz ma jasną zasadę: pieniądze daje mu tylko raz w miesiącu, by nauczył się nimi gospodarować.
Mykyta dorabia też jako statysta i rozdając ulotki. Mama podkreśla, że dziecku trzeba dawać swobodę, ufać mu i być dla niego moralnym wzorem – a nie kimś, kto tylko kontroluje. Bo wtedy dzieciom łatwiej dostosować się do życiowych wyzwań.
Podczas gdy przywódcy NATO zapewniają o niezmienności kursu na wsparcie Ukrainy, a UE po raz kolejny uświadamia, jak krucha jest jej jedność w obliczu poczynań Budapesztu, Rosja nie tylko nie powstrzymuje swej agresji, ale wręcz nasila wrogie działania – zarówno na froncie, jak w wojnie informacyjnej. Szczyt w Hadze nie przyniósł przełomu. Obietnice bez gwarancji, rozmowy o „pokoju poprzez siłę”, aluzje do dialogu z Putinem – a wszystko to na tle coraz bardziej oczywistego ograniczenia ambicji USA. Równolegle Węgry blokują nowe sankcje na Kreml, a ten uruchamia skomplikowane operacje cybernetyczne, dając do zrozumienia, że świat pogodził się już z jego obecnością w Ukrainie.
O tym, jak zmieniła się strategia Zachodu, jakie ryzyka niosą ze sobą iluzje na temat Rosji, co oznacza nowa fala dezinformacji i dlaczego to właśnie Europa powinna przejąć główną rolę w powstrzymywaniu agresji, rozmawiamy z Keirem Gilesem – czołowym brytyjskim ekspertem rosyjskiej wojskowości i starszym pracownikiem naukowym programu „Rosja i Eurazja” w brytyjskim Chatham House, jednym z ważniejszych na świecie think tanków zajmujących się badaniem stosunków międzynarodowych.
Największy błąd Amerykanów
Maryna Stepanenko: – Zasada: „pokój poprzez siłę” została uznana za główny temat rozmowy Trumpa i Zełenskiego. Po tym spotkaniu szef Białego Domu zasugerował dialog z Putinem i ewentualne dostawy systemów Patriot, lecz nie podjęto w tych kwestiach żadnych konkretnych zobowiązań. Czy w tym kontekście zasada „pokój poprzez siłę” może zostać zrealizowana w stosunku do Rosji? Na ile Stany Zjednoczone są gotowe wziąć na siebie rolę kraju wywierającego na nią nacisk?
Keir Giles: – Zawsze wiedzieliśmy, że jedynym sposobem na zapewnienie Europie bezpieczeństwa jest udzielenie maksymalnego wsparcia Ukrainie. Teraz mamy do czynienia z konsekwencjami polityki kilku kolejnych administracji USA, które uznały, że właściwa jest inna droga. Jednak Amerykanie byli – i są – w głębokim błędzie, co wyrządza ogromną szkodę nie tylko bezpieczeństwu europejskiemu i samej Ukrainie, ale także bezpieczeństwu globalnemu.
To właśnie ta ich powściągliwość i odmowa przeciwstawienia się agresji doprowadziły do wybuchu konfliktów na całym świecie
Widzimy, jak sytuacja się zaostrza, że ginie coraz więcej ludzi, wybucha coraz więcej wojen – i to wszystko z powodu nowej idei Stanów Zjednoczonych, że przeciwstawianie się agresorowi jest bardziej niebezpieczne niż pozwolenie na zniszczenie ofiary tego agresora.
Szczyt NATO uznał Rosję za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Zdjęcie: CHRISTIAN HARTMANN/AFP/East News
Spotkanie przywódców USA i Ukrainy po raz kolejny czyni aktualnym pytanie, jaki model wsparcia dla Kijowa Waszyngton uznaje za właściwy dla siebie. Czy chodzi o strategiczne partnerstwo, czy raczej o kontrolowane powstrzymywanie wojny bez długoterminowych zobowiązań?
Bardzo zasadne jest pytanie, czy prawdziwe strategiczne partnerstwo z Donaldem Trumpem jest w ogóle możliwe. W końcu Stany Zjednoczone dążyły do partnerstwa z Rosją, lecz nawet to nie działa zbyt dobrze, mimo że Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce. Każdy kraj, każdy tradycyjny przyjaciel, sojusznik lub partner Stanów Zjednoczonych musi pamiętać, że stosunki, na których opierała się dawna prosperity i bezpieczeństwo Ameryki, nie mają już realnego znaczenia dla Trumpa. Znajdujemy się w zupełnie nowym globalnym środowisku.
Oznacza to, że kraje, które poważnie traktują bezpieczeństwo europejskie, a tym samym bezpieczeństwo i przyszłość Ukrainy, muszą zintensyfikować działania, by wypełnić lukę pozostawioną przez Stany Zjednoczone. Dotyczy to przede wszystkim europejskich sąsiadów Ukrainy, ale także liberalnych demokracji na całym świecie, które mają wspólny interes w powstrzymaniu agresji.
Ostatnio po Brukseli krążyła plotka, że Rosja może zostać usunięta z listy głównych zagrożeń dla NATO, wobec czego pozostałby na niej jedynie międzynarodowy terroryzm. Wygląda to dziwnie w kontekście faktu, że to właśnie Rosja kontynuuje wojnę w Europie i destabilizuje sytuację na całym świecie – od Afryki po Bliski Wschód. W końcowym komunikacie Rosja została jednak uznana za długoterminowe zagrożenie dla całego Sojuszu. Czy to próba „normalizacji” agresora przez Zachód?
Stany Zjednoczone od dawna udają, że Rosja nie stanowi problemu. Nie możemy wykluczyć, że NATO w swych desperackich próbach utrzymania USA w Sojuszu może podchwycić tę retorykę.
Widzieliśmy już oznaki tego, że NATO jest gotowe podjąć nadzwyczajne środki, by Trumpa uspokoić. Weźmy na przykład list, który sekretarz generalny Mark Rutte napisał do prezydenta USA, celowo sformułowany „w języku Trumpa”. Zapewne bardzo trudno było naśladować w tym liście werbalne wyrażenia pięcioletniego dziecka, by to osiągnąć.
Dlatego nie możemy z całą pewnością stwierdzić, jak daleko może się posunąć NATO, by zapewnić dalszy udział USA w Sojuszu. Tyle że kraje europejskie nie powinny mieć złudzeń co do tego, czy Rosja przestała stanowić zagrożenie – mimo wysiłków obecnej administracji USA w przekonywaniu, że jest wręcz przeciwnie.
„Zapad-2025”: nie wojna, lecz kamuflaż
Pomimo sankcji, strat na froncie i rosnącej izolacji – reżim Putina trwa. Co jest źródłem tej trwałości? I co mogłoby zdestabilizować Putinowski reżim od wewnątrz?
Szansa na to, że rosyjski reżim zostanie zniszczony od wewnątrz, jest niewielka. Bo to jest reżim, z którego przeważająca większość Rosjan wydaje się być w pełni zadowolona.
W końcu jest to system samowystarczalny, w którym osoby, które zdobyły bogactwo i władzę, nie są zainteresowane jego zniszczeniem. Dlatego obecnie nie ma podstaw sądzić, że Rosja odejdzie od swojego agresywnego kursu, mimo długoterminowych strat i katastrofalnych skutków dla gospodarki kraju oraz jego ludności.
Zakładając, że koniec wojny nie jest jeszcze bliski, ale też nie jest beznadziejnie odległy – jakie czynniki mogą Pana zdaniem przełamać impas? Uznał Pan wewnętrzny rozłam w Rosji za mało prawdopodobny. Czy wobec tego może to być presja zewnętrzna lub coś innego, o czym jeszcze nie mówimy głośno?
Odpowiedź na to pytanie zawsze była i będzie taka sama: kraje europejskie muszą zapewnić Ukrainie maksymalne wsparcie fizyczne i finansowe, by pomóc jej pokonać Rosję wszelkimi dostępnymi środkami. Niekoniecznie tylko na froncie, ale także poprzez inne formy pomocy.
Kraje europejskie powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich przyszłość jest ściśle powiązana z przyszłością Ukrainy. I że nie mogą już polegać na Stanach Zjednoczonych jako głównym sponsorze wysiłków na rzecz jej wsparcia. Europa będzie musiała włożyć znacznie więcej wysiłku, by Ukraina mogła nadal utrzymywać linię frontu i odeprzeć agresora.
Rosja i Białoruś zapowiedziały przeprowadzenie we wrześniu ćwiczeń „Zapad-2025”. W przeszłości podobne manewry stanowiły preludia do agresji. Czy teraz istnieje ryzyko powtórzenia się tego scenariusza? I czy w warunkach wewnętrznego rozłamu politycznego Zachód jest w stanie odpowiednio zareagować?
Ludzie zawsze denerwują się przed zbliżającymi się ćwiczeniami „Zapad” – tak było na długo przed pełną inwazją na Ukrainę, a nawet przed aneksją Krymu. Bo one zawsze stwarzają możliwość zrobienia czegoś, co nie ma związku z samym szkoleniem.
Jednak na tym etapie, kiedy trwa już intensywny konflikt, musimy postrzegać manewry „Zapad” jako kolejny element dezorientacji na polu bitwy, jako część szerszego kamuflażu w ramach trwającej wojny – a nie początek nowej
Oczywiście w kontekście rosyjsko-białoruskich ćwiczeń zachodnie służby wywiadowcze będą uważnie obserwować, kto co robi i gdzie – nawet w tej nowej rzeczywistości, kiedy znaczna część rosyjskich sił lądowych jest już głęboko zaangażowana w Ukrainie i ma ograniczone możliwości operacyjne w innych regionach.
„Niewidzialny front”: informacyjna wojna Rosji z Zachodem
Pan sam stał się celem wyrafinowanego ataku phishingowego ze strony rosyjskich hakerów, podszywających się pod pracownicę Departamentu Stanu USA. Wykorzystali funkcję poczty Gmail „delegate access”, by uzyskać ukryty dostęp do Pana poczty, omijając dwupoziomowe uwierzytelnianie. Tę operację prawdopodobnie przygotowywano przez całe tygodnie. Jak zmieniła się rosyjska taktyka w wojnie informacyjnej w ciągu ostatniego roku? I co to nam mówi o nowym poziomie zagrożenia?
Jestem przekonany, że cała ta operacja zajęła znacznie więcej czasu. Samo jej przeprowadzenie trwało kilka tygodni, więc etap planowania prawdopodobnie rozpoczął się znacznie wcześniej.
Z jednej strony ta nowa technika, nowe podejście do uzyskiwania dostępu do poczty elektronicznej ludzi świadczy o tym, że Rosja jest zmuszona opracowywać bardziej wyrafinowane metody. Bo jej poprzednie, bardziej prymitywne, próby zakończyły się niepowodzeniem. Przez wiele lat podejmowano liczne próby włamania się do mojej poczty elektronicznej. Niektóre z nich były śmiesznie prymitywne, inne bardzo skomplikowane i wyrafinowane.
Jednak z drugiej strony ta nowa technika uświadamia, że wszyscy jesteśmy podatni na ataki
Sposób, w jaki prawdopodobni rosyjscy cyberprzestępcy wykorzystali funkcję Gmaila dostępną na koncie każdego użytkownika, by stworzyć coś w rodzaju „tylnej furtki”, omijającej wszystkie nasze standardowe zabezpieczenia (dwupoziomowe uwierzytelnianie, kody mobilne, prośby o potwierdzenie), pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny.
Dopóki firmy takie jak Google, Microsoft i inne nie naprawią tej luki, technika ta będzie z pewnością wykorzystywana na znacznie szerszą skalę, nie tylko przeciwko takim celom, jak ja.
Tego lata Europa była świadkiem masowego wysyłania fałszywych wiadomości w imieniu zachodnich rządów, manipulacji w mediach społecznościowych i ingerencji w kampanie wyborcze w niektórych krajach członkowskich UE. W jaki sposób Rosja próbuje wpływać na opinię publiczną w Europie? I jakie narracje promuje przede wszystkim?
Niektóre z rosyjskich narracji są dość spójne w czasie, podczas gdy inne są związane z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. Należy pamiętać, że kampanie prowadzone przez Rosję mają charakter stały i nie ograniczają się do dat z kalendarza demokratycznego.
Rosja nieustannie dąży do osłabienia sił jednoczących Europę: solidarności państw europejskich, spójności społeczeństw, zaufania do instytucji, a przede wszystkim – wspierania Ukrainy w przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji
Te kampanie mają charakter stały. Ponadto istnieją ukierunkowane, pilne działania mające na celu wywarcie wpływu na wyniki konkretnych procesów demokratycznych w konkretnych krajach w konkretnych momentach.
Zmęczenie sankcjami: sabotażyści w służbie Kremla
Oprócz szczytu NATO ostatnio odbyło się jeszcze jedno ważne dla Ukrainy wydarzenie: szczyt Rady Europejskiej. Omówiono na nim m.in. nowy pakiet sankcji wobec Rosji oraz wsparcie dla procesu negocjacyjnego Ukrainy z UE. Jednak obie te inicjatywy zablokowały Węgry, a same sankcje – także Słowacja. W jakim stopniu takie działania podważają zaufanie do jedności UE? I jakie mechanizmy samoobrony przed wewnętrznym sabotażem są potrzebne Unii?
To kolejny przykład tego, jak organizacje oparte na konsensusie – NATO i UE – są wrażliwe na nawet najmniejszy wspólny mianownik. Jeśli w środku jest sabotażysta lub destruktor, może skutecznie sparaliżować całą organizację. To możliwe zwłaszcza w przypadku UE, która przede wszystkim jest organizacją handlową, a nie strukturą stworzoną do rozwiązywania konfliktów geopolitycznych.
W wielu aspektach sama struktura ponadnarodowych instytucji europejskich nie odpowiada wyzwaniom, przed którymi one obecnie stoją
Jednak imponujące jest to, jak daleko instytucje te zaszły w utrzymaniu jedności i wspólnym zrozumieniu znaczenia wsparcia dla Ukrainy. Wierzę, że znów uda się im znaleźć jakieś obejście, by iść naprzód nawet bez współpracy takich krajów jak Węgry, Słowacja czy inne.
Szczyt UE nie był w stanie przyjąć wspólnego oświadczenia w sprawie wsparcia dla Ukrainy, bo zablokowały je Węgry. Zdjęcie: Geert Vanden Wijngaert/Associated Press/East News
Stany Zjednoczone nie zamierzają zaostrzyć sankcji wobec Rosji. Co to oznacza?
Cóż, komunikat ze Stanów Zjednoczonych był bardzo jasny. Obecnie są one partnerami Rosji i dążą do narzucenia Ukrainie warunków kapitulacji dyktowanych przez Moskwę. To rzeczywistość, z którą muszą się obecnie zmierzyć Ukraina i Europa.
Właśnie dostosowanie się do tej rzeczywistości oraz szybkość, z jaką to nastąpi, będzie decydować o przyszłym bezpieczeństwie całego kontynentu.
Zdjęcie główne: Biuro Prezydenta Ukrainy
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
Przez ostatnie dwa lata głównym tematem szczytów NATO była wojna Rosji przeciwko Ukrainie. W 2023 roku w Wilnie przywódcy Sojuszu zgodzili się co do tego, że Ukraina może ominąć Plan Działania na Rzecz Członkostwa [Membership Action Plan; MAP – red.], a w zeszłym roku w Waszyngtonie oświadczyli, że kurs Ukrainy w kierunku NATO jest nieodwracalny.
W tym roku w Hadze na pierwszy plan wysunął się Donald Trump. Ze względu na niego maksymalnie skrócono oficjalną część szczytu, co sprawiło, że był to najdroższy szczyt w historii Sojuszu. Jak obliczyły holenderski serwis AD, każda minuta spotkania kosztowała milion euro.
Co jednak najważniejsze, członkowie NATO zgodzili się zwiększyć swe wydatki na obronność do 5% PKB. W tych 5% mają zostać uwzględnione również wydatki na pomoc dla Ukrainy. W końcowym komunikacie wszystkie kraje bloku uznały Rosję za długoterminowe zagrożenie i wyraziły „niezachwiane przywiązanie” do artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
Na ile członkowie NATO są gotowi do rzeczywistego zwiększenia wydatków i jak wpłynie to na zdolność obronną Sojuszu? Czy sojusznicy planują wzmocnić wsparcie wojskowe dla Ukrainy? Czy Trump jest gotowy do produktywnej współpracy USA i NATO? I czy Zełenski zdołał przekonać amerykańskiego przywódcę do kontynuowania pomocy dla Ukrainy?
NATO najlepsze, ale trzeba zmian
Szczyt NATO w Hadze, pierwszy od powrotu Trumpa do Białego Domu, miał dwa główne cele. Pierwszy to uzgodnienie nowego podstawowego poziomu wydatków na obronność. Jak twierdzi Giuseppe Spatafora, analityk z Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Unii Europejskiej, umowa w sprawie wydatków jest kluczowym elementem polityki transatlantyckiej Trumpa. Jednak ważne jest nie tylko wydawanie większych środków, ale także zrozumienie, na co są one przeznaczane – czyli jakie siły i zdolności należy tworzyć.
– Ten podział środków jest drugim kluczowym wynikiem szczytu, choć niewiele o nim wiadomo ze względu na jego tajny charakter – mówi Spatafora. – Oczekuje się, że dla realizacji nowych regionalnych planów obronnych sojusznicy zgodzą się na zwiększenie ogólnego zakresu zadań o 30%.
Jednak wzrost ten będzie nierównomierny. Stany Zjednoczone zasygnalizowały bowiem ograniczenie swych zobowiązań w zakresie odstraszania w Europie. Główny ciężar spadnie na europejskich sojuszników i Kanadę
Obecnie kraje NATO powinny przeznaczać na obronność co najmniej 2% swojego PKB. W ubiegłym roku wskaźnik ten osiągnęło 23 z 32 krajów członkowskich. Liderem jest Polska, która w ubiegłym roku wydała 4,1%, a w tym roku zamierza osiągnąć pułap 4,7%. Stany Zjednoczone wydają 3,4% PKB.
Kraje NATO zatwierdziły zwiększenie wydatków na obronność do 5% PKB do 2035 roku. Zdjęcie: Matthias Schrader/Associated Press/East News
Wydaje się, że większość sojuszników jest gotowa zgodzić się z tym nowym celem – tylko Hiszpania zgłosiła sprzeciw. Tony Lawrence, kierownik programu polityki obronnej i strategii estońskiego Międzynarodowego Centrum Bezpieczeństwa i Obrony (ICDS), zauważa, że niektórzy opowiedzieli się za dłuższym okresem wdrożenia, który miałby trwać dziesięć lat. Z drugiej strony krajowe plany wydatków ogłoszone przez inne kraje, w szczególności Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, wskazują, że osiągnięcie nowego wskaźnika będzie dla nich trudne.
– Celem jest przeznaczenie 3,5% na podstawową obronę i kolejne 1,5% na szeroko pojęte bezpieczeństwo – mówi Lawrence. – Podstawowe wydatki na obronę wzrosną z obecnych około 500 mld do prawie 900 mld dolarów, co znacznie wzmocni potencjał NATO. Wcześniej planiści Sojuszu wskazali, że sojusznicy powinni wydawać 3-4% PKB, aby spełnić wymagania regionalnych planów obronnych uzgodnionych w Wilnie dwa lata temu.
Jeśli zwiększą wydatki do tego poziomu, będą gotowi stawić czoło wszelkim zagrożeniom pojawiającym się w obecnych warunkach
Tony Lawrence zastrzega, że choć NATO pozostaje najlepszym rozwiązaniem na przyszłość, musi się zmienić. Europejscy sojusznicy muszą wziąć na siebie większą część zadań i odpowiedzialności, a tym samym zwiększyć swój potencjał wojskowy.
Przekonanie, że Europa powinna przyspieszyć realizację tych planów, podziela m.in. prezydent Ukrainy. Według Wołodymyra Zełenskiego zwiększenie wydatków na obronność w ciągu 10 lat to bardzo powolne tempo, ponieważ w tym czasie Putin zdąży już stworzyć nową, dobrze wyszkoloną armię. Zełenski uważa też, że rosyjski przywódca planuje w ciągu najbliższych 5 lat przetestować artykuł 5 traktatu NATO.
Pokrzyżować plany Rosji
Zełenski do ostatniej chwili wahał się, czy wziąć udział w szczycie w Hadze, bo w ogłoszonym wcześniej porządku obrad Ukraina nie została wymieniona. Ponadto nie był jasny format jego ewentualnego spotkania z Donaldem Trumpem. Ostatecznie jednak prezydent Ukrainy odwiedził Hagę i miał dość napięty harmonogram: spotkał się m.in. z przywódcami UE i sekretarzem generalnym NATO, który ogłosił zwiększenie wsparcia dla Ukrainy: „W całym ubiegłym roku było to ponad 50 mld euro. Obecnie, do początku lipca, jest już 35 miliardów. Możemy więc śmiało założyć, że roczna kwota przekroczy ubiegłoroczną”.
Donald Trump przybył do Hagi wieczorem 24 czerwca, jako ostatni z przywódców krajów NATO. W drodze na szczyt, odpowiadając na pytania dziennikarzy na pokładzie swojego samolotu, oświadczył, że artykuł 5 traktatu NATO „można interpretować na różne sposoby”.
Jednak już podczas szczytu, widząc gotowość sojuszników do zwiększenia wydatków na obronę, zapewnił, że będzie z nimi „do końca”
Europa przez dziesięciolecia polegała na amerykańskim potencjale militarnym. Praktycznie nie było więc zainteresowania inwestowaniem w alternatywy, zauważa Giuseppe Spatafora. Tyle że administracja Trumpa jednoznacznie zadeklarowała radykalne ograniczenie amerykańskiego wkładu:
– Jeszcze bardziej niebezpieczny jest precedens polegający na tym, że na początku 2025 roku Stany Zjednoczone, by osiągnąć własne cele dyplomatyczne, wywierały presję na Ukrainę, grożąc ograniczeniem pomocy. To poddało w wątpliwość przekonanie, że Europa może całkowicie polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa.
Giorgia Meloni i Mark Rutte na szczycie NATO. Zdjęcie: OPU
Dla przywódców krajów NATO kluczowym zadaniem strategicznym jest zapobieżenie rozłamowi w bloku. Julia Osmołowska, dyrektorka kijowskiego biura GLOBSEC, zauważa, że drugim celem strategicznym Rosji, oprócz całkowitego zniszczenia Ukrainy, jest doprowadzenie do rozpadu Sojuszu. Dla Rosjan jest to ważne zarówno psychologicznie, jako akt zemsty zemsta, jak ze względów bardziej praktycznych – chodzi o geopolityczny podział kontynentu europejskiego. Dlatego nawet jeśli Trump miałby być katalizatorem zwiększenia finansowania obronności, będzie to miało pozytywny skutek dla Europy:
– Zrozumienie sytuacji bezpieczeństwa wynika również z geografii: kraje na wschodnim skrzydle NATO, które są bliżej teatru działań wojennych w Ukrainie, lepiej rozumieją konieczność tego przesunięcia finansowania. Natomiast Grecja, Portugalia czy Hiszpania mają zupełnie inne rozumienie tych zagrożeń.
Jednak dla wszystkich ważne jest, by Ameryka wraz z europejskim wkładem w finansowanie NATO zachowała swoją obecność w Europie
Trump – Zełenski: trzy kwadranse o wsparciu
Dla delegacji ukraińskiej kluczowym wydarzeniem szczytu w Hadze były rozmowy Zełenskiego z Trumpem. Tło dla nich nie było zbyt sprzyjające: proces negocjacyjny w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej zakończył się fiaskiem, a prezydent USA odmawia wywierania presji na Rosję, choć ta eskaluje ataki i nasila presję na Ukrainę. Ponadto wciąż pozostaje wiele nierozstrzygniętych kwestii – od tego, czy Amerykanie dostarczą lub sprzedadzą Kijowowi broń, po to, co stanie się z umową o rzadkich surowcach mineralnych.
Przed spotkaniem Trumpa z Zełenskim światowe media obiegła wypowiedź prezydenta USA z zamkniętego spotkania przywódców NATO. Miał on powiedzieć, że z Ukrainą „trzeba coś zrobić”, ponieważ sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Rozmowa Trumpa z Zełenskim trwała 45 minut, wspólnego oświadczenia dla mediów nie było.
Amerykański prezydent nazwał tę rozmowę „wspaniałą”: „To wspaniały czas, by zakończyć wojnę. Jeśli będę mógł, porozmawiam z prezydentem Putinem o tym, czy możemy zakończyć wojnę”
Jednak na pytanie dziennikarzy, czy rozmawiał z prezydentem Ukrainy o zawieszeniu broni, Trump odpowiedział: „Nie. Chciałem się tylko dowiedzieć, jak się ma”. Trump zgodził się również z oceną, że ambicje Putina mogą wykroczyć poza granice Ukrainy. Jednak nadal uważa, że rosyjski przywódca się pogubił i chciałby wycofać się z wojny.
Reakcja Zełenskiego była dość powściągliwa, chociaż on również uważa, że spotkanie przebiegło dobrze. Rozmawiano przede wszystkim o zakupie amerykańskich systemów obrony powietrznej i ewentualnej wspólnej produkcji dronów. Wcześniej Zełenski oświadczył, że Ukraina zamierza kupić co najmniej 10 amerykańskich systemów Patriot. Na konferencji prasowej Trump powiedział, że będzie szukał możliwości sprzedaży tych systemów Ukrainie, zastrzegając: „Zobaczymy, czy uda się udostępnić część z nich. One są potrzebne również nam”.
Spotkanie Zełenskiego i Trumpa trwało 45 minut. Zdjęcie: OPU
W opinii Julii Ozmołowskiej z dyplomatycznego punktu widzenia już samo to, że doszło do spotkania prezydentów USA i Ukrainy, jest czymś pozytywnym. Ważne są dwa elementy. Po pierwsze, konieczne jest utrzymanie intensywnego dialogu z Amerykanami na wszystkich możliwych szczeblach decyzyjnych i na szczeblu prezydentów. Po drugie, należy brać pod uwagę kontekst kontaktów rosyjsko-amerykańskich, które obecnie jakby utknęły w martwym punkcie. Ważne jest także, by dodać do amerykańskiej wizji aspekty ważne dla Ukrainy:
– Jeśli mówimy o merytorycznej części tego spotkania, to dla Ukrainy ważne jest poruszanie kwestii, które uważa za priorytetowe. Chodzi o wzmocnienie ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej, o którym mówił prezydent Ukrainy, oraz o kwestię, którą Amerykanie są bardzo zainteresowani – wspólnej produkcja dronów. Bo Ukraina ma najlepsze doświadczenie we wdrażaniu innowacji związanych z dronami.
Poza tym spotkanie prezydentów jest okazją do zwrócenia uwagi na rzeczywisty stan rzeczy w Ukrainie, kontynuuje Julia Osmołowska:
– Rosyjskie narracje i dezinformacja, że Rosja kontroluje sytuację i faktycznie dominuje na polu bitwy, znajdują swoich, powiedzmy, odbiorców w Europie. Stwarza to niekorzystne tło dla zrozumienia rzeczywistej sytuacji i tego, w jakim stopniu pomoc dla Ukrainy może obecnie przyczynić się do jej przewagi w działaniach wojskowych.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji