Exclusive
20
min

„DNA mojej matki pasowało do dwóch ciał. Powiedzieli nam: „Wybierzcie dowolne”. Historie zaginionych żołnierzy

Prawie 38 tysięcy Ukraińców uznaje się dziś za zaginionych bez wieści. To dane z Jednolitego Rejestru Osób Zaginionych w Szczególnych Okolicznościach. W rzeczywistości jednak liczba ta może być wyższa, twierdzą obrońcy praw człowieka

Natalia Żukowska

Wiktoria Jaremczuk z portretem syna. Zdjęcie: IMPC

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Po raz pierwszy na wysokim szczeblu biuro OBWE w Wiedniu dyskutowało na temat zaginionych Ukraińców. Organizacja pozarządowa Inicjatywa Mediów na rzecz Praw Człowieka (IMPC) wezwała społeczność międzynarodową do wywarcia presji na Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża (MKCK), by wypełniał swoje funkcje humanitarne. Czyli – do odwiedzania miejsc przetrzymywania ukraińskich jeńców, sprawdzania ich stanu fizycznego i warunków przetrzymywania. I by MKCK był gwarantem życia i zdrowia więźniów. W końcu Rosjanie często uwalniają z niewoli Ukraińców schorowanych, słabych, nierzadko po torturach. I nie chcą przyznać, ilu ludzi przetrzymują.

Obrońcy praw człowieka i krewni zaginionych mają nadzieję, że spotkanie w Wiedniu było tylko pierwszym krokiem w kierunku wspólnych poszukiwań zaginionych Ukraińców.

Liudmyła Samborska: Mamy nadzieję, że mój brat żyje. Dlatego szukamy go już od 10 lat

Mój brat Ołeksandr Jaremczuk jest żołnierzem zawodowym od 2010 roku. Służył w 3. oddzielnym pułku sił specjalnych. Zaginął w 2014 r., w pierwszych miesiącach wojny ukraińsko-rosyjskiej, pod Savur-Mohyłą [strategicznie położony szczyt na Wzgórzach Donieckich, w pobliżu miasta Śnieżne – red.] podczas transportu rannych żołnierzy z innej jednostki. Ich samochód znalazł się pod ostrzałem i przewrócił się. Brat, który jako jedyny miał wtedy broń, zaczął strzelać, by reszta grupy mogła się bezpiecznie wycofać.

Nie wiedzieliśmy, gdzie iść i co robić. Do miejsca, w którym zaginął mój brat, żadnego zespołu poszukiwawczego nie wysłano.

Powiedzieli nam, że teren jest okupowany i nikt tam nie pójdzie. Mama zdecydowała, że szkoda tracić czasu i sama tam pojedzie
Ołeksandr Jaremczuk zaginął w 2014 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Oczywiście było to duże ryzyko, ale udało się jej porozmawiać z naocznymi świadkami. Miejscowi mówili, że widzieli konwoje pojazdów wroga i słyszeli od Rosjan, że żołnierze, którzy dostali się do niewoli, zostali wysłani do Czeczenii lub Dagestanu. Rosja w żaden sposób nie skomentowała tych informacji. Co zrobili z tymi ludźmi? Możemy tylko się zastanawiać, czy chodziło o handel organami, czy o niewolę. Po powrocie moja matka zrobiła test DNA. Wynik był zgodny z DNA dwóch ciał.

Kiedy zapytaliśmy: „A dlaczego dwa ciała, skoro jest tylko jeden syn?”, odpowiedzieli: „Wybierzcie dowolne”

Później dokumentacja dotycząca drugiego ciała zniknęła, jednak moja matka wciąż miała kopie dokumentów. Dokumentacja dentystyczna osoby, którą podano nam jako dotyczącą naszego Saszy, również się nie zgadzała. Oczywiście nie zabraliśmy ciała, nie mając żadnych dowodów. Oskarżono nas więc o to, że nie chcieliśmy uznać faktu jego śmierci. Rozumiemy, że to jest wojna. Chcemy jednak mieć stuprocentowe potwierdzenie, że to nasz bliski, a nie jakiś miejscowy czy najeźdźca. To ciało, które wciskają, było trzykrotnie zgłaszane do ekshumacji, a badania wykonywało to samo laboratorium. O jakiej obiektywnej opinii możemy mówić? Po prostu odkopali i zakopali ciało – i doszli do tego samego wniosku.

Dlatego tak ważne jest, aby w badania DNA zaangażowani byli całkowicie niezależni międzynarodowi eksperci, dysponujący wysokiej jakości sprzętem, a przy tym niezainteresowani uzyskaniem szybkiego i dowolnego wyniku

Mamy nadzieję, że nasz Sasza żyje. Dlatego go szukamy.

Ołesia Aulina: Nie znaleziono żadnych ciał. Istnieje szansa, że mój mąż i inni marynarze żyją

Moim mężem jest komandor porucznik ukraińskiej marynarki wojennej, dowódca łodzi patrolowej „Słowiańsk” Damir Aulin. Gdy zaczęła się inwazja, byli jednymi z pierwszych, którzy bronili Ukrainy na Morzu Czarnym.  

3 marca 2022 r. o 2 nad ranem ich łódź popłynęła na Mierzeję Kinburską, chronić porty Odessa, Czornomorsk i Piwdennyj. Została trafiona pociskiem ziemia-powietrze, wystrzelonym przez rosyjski samolot – i zatonęła. Przeżyło tylko 8 z 19 członków załogi.

11 osób, w tym mój mąż, zaginęło. Nie ma oficjalnych informacji o ich miejscu pobytu
Damir Aulin, dowódca łodzi „Słowiańsk”, zaginął w marcu 2022 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Od ponad dwóch lat walczymy o to, aby przynajmniej dowiedzieć się, czy żyją. Być może zostali zabrani przez rosyjskie wojsko. Albo zabici. Ale żeby się dowiedzieć, jak było, trzeba umożliwić ekipom poszukiwawczo-ratowniczym dotarcie do miejsca zatonięcia, wydobyć łódź, przeprowadzić jej dokładną inspekcję i nagrać wideo. A to wymaga sprzętu i oczywiście okresu „ciszy”, bo Morze Czarne jest nadal bardzo niebezpiecznym obszarem, który Rosja kontroluje z powietrza. Dlatego potrzebujemy międzynarodowego wsparcia.

Byłoby dobrze, gdyby mogły inne kraje mogły zagwarantować bezpieczeństwo takiej misji humanitarnej

Najtrudniejsza jest niewiadoma i niepewność. Ponieważ do tej pory nie znaleziono żadnych ciał, istnieje możliwość, że mój mąż, podobnie jak inni marynarze, wciąż żyje.

Ołena Beliaczkowa, koordynatorka IMPC: 80% informacji krewni zaginionych zdobywają na własną rękę

O tym, że Rosja ukrywa informacje o ludziach, których przetrzymuje w niewoli, świadczy fakt, że w każdej wymianie więźniów znajdzie się część osób, które były uznawane za zaginione lub zmarłe.

3 stycznia 2024 r. wymieniono 230 osób. Spośród nich 48 zostało wcześniej uznanych za zaginione

Dlaczego Rosjanie ukrywają te dane? Ponieważ są przyzwyczajeni do bezkarności, a nie potwierdzając przetrzymywania jeńca wojennego, unikają stosowania się do wymogów konwencji genewskiej dotyczącej traktowania takich jeńców. Kiedy Rosja zwraca ciała zabitych w niewoli, większość z nich jest w strasznym stanie. Niemożliwe jest jednoznaczne ustalenie przyczyny ich śmierci.

W 2018 roku zwrócono ciało jeńca bez narządów wewnętrznych. Oznacza to, że Rosja robi wszystko, by ukryć swoje zbrodnie
Ołena Beliaczkowa, koordynatorka grup rodzin więźniów i osób zaginionych w IMPC. Zdjęcie: archiwum prywatne

Innym tego przykładem jest atak terrorystyczny w Ołeniwce. Rosja przeprowadziła tam zaplanowaną egzekucję, masowe morderstwo więzionych żołnierzy pułku Azow. Zginęło prawie 50 osób, ale nawet w tych okolicznościach Rosja nie przedstawiła prawdziwych list: ilu zostało zabitych, kim byli ranni. Z czasem niektórych z ocalałych wymieniono, ale los wielu nadal jest nieznany.

Stali się "zaginionymi jeńcami", mimo że fakt ich pojmania został odnotowany przez Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża

Niektórzy ludzie widzieli swoich krewnych w reportażach z rosyjskich szpitali. W Ukrainie krewni osób zaginionych 80% informacji zdobywają na własną rękę – za pośrednictwem Telegramu, zdjęć, filmów i oczywiście zeznań zwolnionych więźniów.

Dlatego kontynuujemy naszą pracę. W szczególności wymagamy od Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża wydajności i skuteczności w wypełnianiu swoich funkcji humanitarnych. Oczekujemy, że Rosja przekaże informacje na temat liczby przetrzymywanych cywilów i wojskowych. Zmniejszyłoby to liczbę osób o statusie zaginionych.  

Jest też problem z badaniami DNA. Ukraina i tu potrzebuje międzynarodowej pomocy, w szczególności w szkoleniu naszych specjalistów i tworzeniu nowoczesnych laboratoriów. Kolejnym problemem związanym z poszukiwaniem zaginionych jest to, że Rosja nie gwarantuje bezpieczeństwa ekipom poszukiwawczym. Mówimy tu zarówno o terytoriach nieokupowanych, jak „szarych strefach”. Jedne i drugie są stale ostrzeliwane przez najeźdźców.

<add-frame>Co możesz zrobić, jeśli zaginęła bliska Ci osoba <add-frame>Algorytm działań:

  1. <add-frame>łożyć raport policyjny o zaginięciu bliskiej osoby;
  2. 2. Przesłać próbki DNA. Jeśli zaginiona osoba ma żyjących rodziców, robią to jej ojciec i matka;
  3. 3. Złożyć wniosek do Krajowego Biura Informacji. Przechowywane w nim dane są wykorzystywane przez zespoły negocjacyjne w procesie wymiany, który jest organizowany i prowadzony przez Centralę Koordynacyjna ds. Postępowania z Jeńcami Wojennymi. Można to zrobić drogą elektroniczną lub dzwoniąc pod numer 1648;
  4. 4. Złożyć oświadczenie o zaginięciu żołnierza do Wspólnego Centrum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy ds. Koordynacji Poszukiwań i Uwalniania Osób Bezprawnie Pozbawionych Wolności w wyniku Agresji Zbrojnej Federacji Rosyjskiej;
  5. 5. Złożyć wniosek do Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. To jedyna organizacja międzynarodowa, która ma mandat do odwiedzania jeńców wojennych w miejscach przetrzymywania.<add-frame>

Nie zaleca się jednak publikowania ogłoszeń o poszukiwaniu krewnych, wskazując stanowisko i stopień żołnierza. Nie należy również zostawiać osobistych numerów telefonów w mediach społecznościowych. Jest to często wykorzystywane przez oszustów.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Trzy lata bez snu, dwa bez wieści

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress