Exclusive
20
min

Dla nich moja matka jest tylko numerem na liście. Historie jeńców cywilnych

147 cywilnych więźniów zostało uwolnionych z rosyjskiej niewoli. Od początku Wielkiej Wojny Rosja zatrzymała około 28 000 obywateli Ukrainy. 26 lutego 2024 r. uruchomiono Międzynarodową Platformę na rzecz Uwolnienia Ukraińskich Cywilów Nielegalnie Przetrzymywanych przez Rosję. Według rzecznika praw obywatelskich Dmytro Lubinetsa, będzie to pierwszy krok w kierunku uwolnienia więźniów.

Natalia Żukowska

Rosja przetrzymuje i torturuje ukraińskich cywilów. Fot: AFP

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Krewni muszą krok po kroku zbierać informacje o swoich bliskich przetrzymywanych w areszcie. Ani przedstawiciele Ukrainy, ani międzynarodowe organizacje praw człowieka nie mają dostępu do rosyjskich więzień. Państwo nie ma również jednej metody ich uwalniania. Rosja z kolei zaprzecza, że przetrzymuje cywilów w niewoli. Rozmawiamy z krewnymi więźniów o walce o ich uwolnienie.

Krewni więźniów cywilnych trzymają ich portrety ofiar. Są wśród nich Olena Pekh i Valeriya Matyushenko. Zdjęcie: Pavlo Gonchar / SOPA Images/Sipa USA/East News

Isabella Pech: "Moja matka ma 52 lata, a przez prawie sześć z tych lat była zakładniczką Rosjan"

Moja matka, Olena Piekh, pracowała jako starsza pracowniczka naukowa w muzeum sztuki w Horlivce w obwodzie donieckim. Oprowadzała wycieczki, otwierała wystawy, uczestniczyła w konferencjach i pisała artykuły naukowe. Żyliśmy dobrze, dopóki Rosja nie najechała naszej ziemi 10 lat temu. Podczas okupacji moja mama i ja natychmiast podjęłyśmy decyzję o przeprowadzce na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. W czerwcu 2014 roku osiedliliśmy się w Odessie.

Isabella i Olena Pekh. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jednak inni nasi krewni, w tym moja babcia, pozostali na okupowanym terytorium. W 2016 roku babcia doznała udaru mózgu. Moja mama wzięła pełną odpowiedzialność za jej leczenie i rehabilitację. Od czasu do czasu jeździła do okupowanej części obwodu donieckiego, aby pomóc matce. Po drodze mijała punkty kontrolne okupantów.

Podróż w sierpniu 2018 r. zakończyła się fatalnie. Moja matka została zatrzymana w Horlivce. Podczas rewizji w jej mieszkaniu znaleziono antyrosyjską literaturę, w tym książki o Banderze. Powiedzieli: "Koniec, masz kłopoty". Założyli jej worek na głowę, wepchnęli do samochodu i zawieźli do Doniecka — na teren jednej z jednostek wojskowych.

Przesłuchania trwały co trzy dni przez dwa i pół miesiąca. Torturowano ją przez co najmniej 5-7 godzin

Natychmiast została umieszczona w izolatce, gdzie była przetrzymywana przez ponad dwa i pół miesiąca. Życie mojej matki zamieniło się w piekło. Zmuszano ją do przyznania się do winy i składania zeznań.

Tak wyglądała Olena Pekh przed schwytaniem przez Rosjan. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czasami w pokoju przesłuchań było do 15 krzepkich mężczyzn. Nosili kominiarki i broń. Niektórzy z nich byli miejscowymi. Procesem kierował Rosjanin. Ci ludzie byli sadystami, którzy lubili tortury. Dokładnie wiedzieli, kiedy przestać. Wielokrotnie mówili temu, który bił za mocno: "Przestań, bo on umrze".

Za każdym razem tortury wyglądały inaczej. Dusili moją matkę, bili ją, ciągnęli po podłodze i spychali ze schodów. Wkładali jej śruby w kolana. W rezultacie ledwo chodzi.  Opieka medyczna nie wchodziła w grę. Moja matka była wielokrotnie gwałcona. W rezultacie często miała obfite krwawienia. Nie podała żadnych szczegółów, ale wielokrotnie podkreślała, że potrzebuje ginekologa.

Kobiety, które zostały uwolnione z niewoli, opowiadały o sadystycznych metodach gwałtu. Bojownicy często używali między innymi pałek

Długo znęcali się nad moją matką, zmuszając ją do podpisania przyznania się do szpiegostwa na rzecz Ukrainy. Grozili, że ją zabiją. Doprowadzili ją do próby samobójczej. Aby po prostu zakończyć swoje męki, znalazła w celi zardzewiały, tępy przedmiot i dosłownie rozerwała nim żyły nadgarstka. Znaleziono ją w kałuży krwi. Wezwano karetkę, ale medykom nie pozwolono wejść na teren jednostki wojskowej. Cudem udało jej się przeżyć.

Po próbie samobójczej dali jej przez jakiś czas spokój. Ale pewnego dnia ponownie zmuszono do podpisania zeznań. Zagrozili, że ją zabiją. Pod presją moja matka to zrobiła.

Tak zwane czynności śledcze trwały 8 miesięcy. Nie było żadnych dowodów. Oskarżono ją o zdradę. Mama została skazana na 13 lat więzienia, które ma odbyć w kolonii karnej dla kobiet nr 127 w Sniżnym w obwodzie donieckim. Nadal tam przebywa. Odsiedziała już prawie 6 lat. Nie mamy z nią kontaktu.

Isabella namalowała obraz przedstawiający powrót matki i ponowne spotkanie z nią. Zdjęcie: archiwum prywatne

"Ludzie, którzy byli w tej samej kolonii, opowiadali mi o niej. Wszyscy mówili: "Jaką masz silną mamę. Marzy o tym, by cię zobaczyć i połączyć się z tobą. Trzyma się tylko ze względu na ciebie". Jej stan zdrowia jest straszny. Ma padaczkę i nie dostaje żadnych leków.

Z powodu nieznośnego bólu moja matka śpi 2-3 godziny na dobę

"Żebyście zrozumieli, jestem jedyną osobą w naszej rodzinie, która się od niej nie odwróciła. Wszyscy wspierają Rosję. Walczę o uwolnienie mojej matki od ponad 5 lat. Niestety, różne akcje publiczne, spotkania z urzędnikami państwowymi, publikacje w mediach i rozmowy z dyplomatami nie przyniosły żadnych rezultatów. Jestem zdesperowana. Widzisz, dla mnie matka jest moim wszechświatem, ale dla kogoś innego jest tylko numerem na liście. Gdzie jeszcze mogę się udać, by ją uratować? Nie wiem. Bardzo się boję, że ją stracę.

Tatiana Matyushenko: "Mój mąż został skazany na 10 lat więzienia"

Pochodzimy z małego miasteczka Kalmiuske w obwodzie donieckim (dawniej Komsomolsk — przyp. autora). Było ono jednym z pierwszych zajętych przez Rosjan. Następnie, w 2014 roku, utworzyli oni zamknięte osiedle wojskowe. Ani Czerwony Krzyż, ani żadna inna międzynarodowa organizacja praw człowieka nie miała do niego dostępu. Od tego czasu sytuacja się nie zmieniła. Od początku rosyjskiej okupacji nie ukrywaliśmy naszego poparcia dla Ukrainy. Nie wstydziliśmy się i nie baliśmy mówić o tym głośno. Dlatego cierpieliśmy.

Valeriy Matyushenko przed schwytaniem. Zdjęcie: archiwum prywatne

15 lipca 2017 r. mój mąż, Valeriy Matyushenko, został złapany w biały dzień przez funkcjonariuszy tak zwanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego DRL. Założyli mu worek na głowę i wepchnęli do samochodu. Trzy dni po jego aresztowaniu nasz dom został przeszukany. Pokazali mi rezolucję stwierdzającą, że został zatrzymany i rzekomo przyznał się do współpracy z SBU. Oznacza to, że został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Ukrainy.

Zaledwie kilka dni później dowiedziałem się, że przebywał w "Izolacji" (rosyjska izba tortur założona w 2014 r. w Doniecku, znana z torturowania więźniów — red.). Valeriy przebywał tam przez 10 miesięcy.

W tym czasie był nieustannie torturowany. Przeszedł przez wszystkie możliwe formy znęcania się Ci, których wypuszczono, mówili, że nawet wsadzono go do "kieliszka". I nie mówię tu o naczyniach

To jest rodzaj tortury. To pokój o wymiarach metr na metr, w którym wszystko jest przesiąknięte krwią. Jest tam butelka z trującym płynem. Są przetrzymywani w takich warunkach przez kilka dni. Nie masz pojęcia, gdzie jesteś i ile czasu minęło.

Był bity, miał połamane żebra. Torturowali go prądem, "wypalili" mu wszystkie wnętrzności. Ledwo mógł oddychać

Tortury są identyczne dla wszystkich. Jedyna różnica polega na tym, że niektórzy byli również gwałceni. Mój mąż cudem przeżył. Był cały połamany, prawie nie oddychał. Po 10 miesiącach został skazany na 10 lat więzienia. Sześć z nich odsiedział w 32. kolonii w Makijiwce. Po jego aresztowaniu ostrzegano mnie: "No, teraz twoja kolej. Przygotuj się".

Wiedziałam, że jestem śledzona, bałam się wychodzić z domu. Pewnego dnia założyłam męskie ubranie i dzięki moim przyjaciołom wyjechałam na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Od tamtej pory nie wróciłam do Kałmucji. Nadal walczę o mojego męża, ale już na odległość.

Syn Walerija Matiuszenki (po prawej) czeka na powrót ojca. Zdjęcie: archiwum prywatne

"Mieliśmy nadzieję, że zostanie uwolniony jeszcze w grudniu 2017 r. (kiedy Ukraina przekazała 233 zatrzymanych tzw. ŁRL/DRL w zamian za uwolnienie 73 osób — red.). W tym czasie otrzymaliśmy nawet telefon z SBU z pytaniem, kto spotka się z mężczyzną i gdzie będzie mieszkał. A w przeddzień wymiany powiedzieli, że nie zostanie zabrany, ale zostanie włączony do drugiego etapu, który jest planowany na 2018 rok.

Ale mój mąż nie został uwolniony. Nie było go na liście. Należy do kategorii zakładników cywilnych. Od wielu lat mówi się nam, że kwestia jego uwolnienia jest poruszana, ale wciąż bez rezultatu. GUR, SBU i Rzecznik Praw Obywatelskich zajmują się naszą sprawą. Apelowaliśmy nawet do prezydenta. Ciągle jesteśmy uspokajani i mówi się nam: "Po prostu poczekajcie".

Wiem, że mój mąż jest już w poważnym stanie. W wieku 59 lat waży 50 kg, ma problemy z tarczycą, przepuklinę i podejrzewa się u niego raka. Ma również zespół Tourette'a, genetycznie uwarunkowane zaburzenie układu nerwowego.

Nie wiemy, co robić dalej. Będziemy uczestniczyć w wiecach, aby upewnić się, że państwo nie zapomni o cywilnych zakładnikach

Tatiana Katrychenko, dyrektor wykonawczy Media Initiative for Human Rights: "Nadal nie ma wypracowanego mechanizmu uwolnienia cywilnych więźniów"

Jeśli mówimy o osobach, które my, Inicjatywa Medialna na rzecz Praw Człowieka, śledzimy od 24 lutego 2022 r., to obecnie mamy 1332 cywilnych więźniów. Nie jest to jednak dokładna liczba. Są to ci, o których wiemy lub mamy zeznania od tych, którzy zostali zwolnieni. Według naszych szacunków liczba ta może być 3-4 razy wyższa.

Niestety, państwo nie posiada nawet przybliżonej listy tych osób. Ponieważ nadal nie ma informacji o wielu z nich, gdzie się znajdują, co się z nimi stało? Jeśli mówimy o regionie Kijowa, gdzie okupacja trwała miesiąc, zaginionych podzielono na następujące kategorie: zakładnicy; wywiezieni na terytorium Federacji Rosyjskiej; zaginieni i martwi.

A co z obszarami, które nadal znajdują się pod okupacją? W dodatku Rosja ciągle zatrzymuje ludzi.

W momencie inwazji na pełną skalę było jeszcze 300 zatrzymanych po 2014 roku. Są to obywatele Ukrainy z terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego. Niewielu zwolniono w ciągu tych dwóch lat wojny na pełną skalę, niektórych pod warunkiem, że nie wyjadą, podczas gdy innym po prostu zmieniono środek zapobiegawczy.

Ale cywile stanowią problem. Nie ma jednego organu, który by się nimi zajął

Do 24 lutego 2022 r. podejmowano próby wymiany cywilów, w szczególności w 2017 i 2019 roku. W przypadku jeńców wojennych wszystko jest jasne. Istnieje konwencja genewska, centrala koordynacyjna i księgowość.

W 2017 r. Ukraina doprowadziła do uwolnienia 73 jeńców, w tym religioznawcę Igora Kozłowskiego — zmarł w zeszłym roku. Zdjęcie: Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy

Państwo nadal nie ma jednego mechanizmu uwalniania więźniów cywilnych. Konwencja genewska stanowi, że podczas konfliktu zbrojnego strony mają prawo brać do niewoli tylko personel wojskowy. Zarówno Rosja, jak i Ukraina mogą przetrzymywać jeńców wojennych do końca wojny, a następnie wymieniać ich między sobą. Ale Międzynarodowy Czerwony Krzyż musi mieć możliwość widzenia się z jeńcami. Przede wszystkim, aby zapewnić, że cały personel wojskowy przetrzymywany w niewoli jest rozliczony.

Co robi Federacja Rosyjska? Nadal przetrzymuje cywilów. W ten sposób popełnia zbrodnię wojenną

Ale kompetencje tych struktur nie obejmują cywilów. Żadna ze stron nie może ich przetrzymywać. Chyba że popełnili jakieś przestępstwa np. kradzież lub morderstwo.

Podczas wymiany w 2019 r. Ukraina zwróciła 64 cywilnych więźniów. Zdjęcie: SBU

Myślę, że na początku inwazji na pełną skalę Rosja obawiała się, że nie będzie miała wystarczających środków na wymianę i dlatego przetrzymywała zarówno wojskowych, jak i cywilów. Ale za kogo i w jaki sposób powinni oni zostać wymienieni? Nie mamy rosyjskich cywilów w niewoli. Bierzemy tylko wojskowych. Nie mamy mechanizmu ich zwrotu. Dopiero teraz zaczynają pracować nad uporządkowaniem informacji i stworzeniem przynajmniej kilku list.

Często jestem pytana, co mogą zrobić ludzie, których krewni są w niewoli. Radziłbym im natychmiast skontaktować się z organami ścigania. Przekażcie dowody, uzyskajcie status ofiary. Wtedy łatwiej będzie udowodnić fakt niewoli.

W końcu rejestr ofiar zostanie wkrótce utworzony, a zatem w przyszłości nie będzie potrzeby udowadniania faktu niewoli twojej ukochanej osoby

I oczywiście nie powinniśmy milczeć. Musimy jednak działać konstruktywnie, bez obelg i histerii. Ponieważ czasami może to być nawet szkodliwe.  Nie powinniśmy też dzielić tych, którzy zostali zatrzymani wcześniej i tych, którzy zostali zatrzymani później. Mierzenie czasu jest błędem. Musimy sprowadzić wszystkich do domu.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Andrij: – Tam, gdzie płoną drzewa, był mój dom

Widok ze szczytu Kredowej Skały w Biłohoriwce rozciąga się na dziesiątki kilometrów. Andrij przychodzi tu często. Z kieszeni munduru wyciąga paczkę papierosów, a potem w milczeniu wypala kilka z rzędu. Patrzy daleko za horyzont, na którym majaczą wąskie słupy czarnego dymu.

– Gdzieś tam, za tymi drzewami, był mój dom – zaciąga się głęboko i ciska niedopałek na ziemię. – Stąd wydaje się, że to niemal na wyciągnięcie ręki.

Widok na Kramatorsk. Zdjęcie: Mykoła Biłyk

Andrij przyszedł na świat w Bachmucie – wtedy kolorowym, pełnym energii, kwiatów, z tętniącymi życiem restauracjami. Wspomina, jak przed inwazją, w Dzień Wyszywanki, na placu przed Miejskim Domem Ludowym szły pochody roześmianych ludzi. I jak w święto Unii Europejskiej zgromadziło się tu wielu młodych, którzy malowali na chodnikach unijną flagę. Tu w ogóle było wielu młodych. Do Bachmutu na dyskoteki przyjeżdżali mieszkańcy Kramatorska, a na grilla, na Dniprowską Plażę w Czasiw Jarze, wpadali znajomi z Doniecka.

– Smażyliśmy mięso i ryby na grillu, nalewając sobie wino „Artemiwskie”.

To wino było dumą mieszkańców Bachmutu. Ma długą historię, która sięga 1899 roku. Wtedy to niemiecki inżynier Edmund Farke założył w Bachmucie fabrykę alabastru. Błyskawiczny sukces i ogromne wydobycie gipsu do jego produkcji sprawiło, że powstało całe podziemne miasto z unikalnym mikroklimatem. Podziemne labirynty idealnie nadawały się do produkcji wina musującego. W latach pięćdziesiątych gipsowe tunele przerobiono na zakład, w którym w 1954 roku wyprodukowano pierwsze butelki trunku. Ten „Radziecki szampan” – bo tak je nazywano – był wtedy towarem deficytowym, sprzedawano główne członkom komunistycznej partii.

Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości na bazie radzieckiego zakładu produkcyjnego stworzono dwie nowoczesne marki win, „Artemiwskie” i „Krym”, które szybko zdobyły uznanie nie tylko w kraju, ale też na świecie. Wina mogły leżakować w podziemnych galeriach trzy lata, zgodnie z klasyczną metodą wytwarzania szampana. Przez ten czas butelki obracano ręcznie, jak w Szampanii, by kontrolować powstający wewnątrz osad. To było wielkie osiągnięcie. Jedyne wino w Ukrainie produkowane dokładnie tak, jak wytwarza się francuski szampan.

Ten rozwój i pasmo sukcesów brutalnie zakończyła wojna. Podczas bitwy o Bachmut na teren winiarni wdarli się żołnierze Grupy Wagnera, grabiąc wszystko, co wpadło im ręce.

Ich dowódca Jewgienij Prigożyn ponoć powiedział, że to będą prezenty na 8 Marca dla kobiet z obwodu ługańskiego, tymczasowo okupowanego przez Rosjan

10 marca 2023 r. w sieci pojawiło się wideo nakręcone przez rosyjskiego żołnierza, na którym widać to, co zostało z winiarni: ruiny, żadnych śladów po tworzonej z pasją historii tego miejsca.

– Oni nie znają żadnej świętości – mówi Andrij. – Kradną, gwałcą, bombardują cerkwie. Ich celem jest zniszczyć naszą kulturę, wygumkować historię, zniszczyć nasz ukraiński naród.

Wino „Artemiwskie Niezłomny Bachmut” ze sloganem „Ucalone z Bachmutu, dojrzewające słodkie”. Zdjęcie: Irik Bik/Shutterstock

Kiedy zaczęła się pełnowymiarowa wojna, Andrij na ochotnika zaciągnął się do wojska. Wcześniej nie miał nic wspólnego z armią, studiował i dorabiał w sklepie spożywczym. Po szybkim szkoleniu z marszu trafił do 5. brygady szturmowej, która walczyła m.in. o jego rodzinne miasto. Ramię w ramię z żołnierzami innych jednostek brał też udział w wyzwoleniu wsi Kliszczijiwka, położonej niecałe dziesięć kilometrów od jego domu.

– To było surrealistyczne obserwować, jak z dnia na dzień miejsca, które dobrze znam, zmieniają się w gruzy – Andrij odpala kolejnego papierosa. – Albo zamiast spacerować ulubionymi alejkami, chować się jak szczur po piwnicach, bo za każdym razem, kiedy wychylam głowę spod ziemi, ktoś chce mnie zabić.

– Wiesz, że oni chcą ogłosić koniec wojny wtedy, kiedy Ukraina odda okupowane terytoria? A nawet więcej: chcą całe obwody – mówię.

– I co ja mam ci powiedzieć? To będzie oznaczało, że te trzy lata były na marne. Wiesz, ilu moich zginęło? I to właśnie tam? – drżącą ręką pokazuje linię wzdłuż horyzontu

– Zobacz. Tam, gdzie płoną te drzewa, był mój dom rodzinny. Jak mógłbym z tego zrezygnować? Co ja mam powiedzieć? „Spoko, mogę żyć sobie gdzieś indziej?”. Przecież ja tam zostawiłem wszystko, co miałem. Stamtąd są moje wszystkie wspomnienia. Moje mieszkanie. Samochodu już dawno nie ma, tam pochowałem matkę. Mam tak po prostu to oddać?

– Nie oddasz?

– Nigdy! Choćby ziemia, na której się narodziłem, miała wchłonąć moją krew.

Dima: – Chcę położyć kwiaty na grobie mamy

Często powtarza, że jego dzieciństwo pachniało bzem i stęchłą piwnicą. Piwnica była wtedy, kiedy chował się przed pijanym ojcem, który wracał ze wsi i szukał awantury. Jeśli nie zdążył pokłócić się z koleżkami pod sklepem, złość na świat i swoje nieudane życie rozładował w domu. Matki nigdy nie bił, gdzieś w podświadomości pewnie się jej bał. Wiedział, że bez niej stoczy się na dno, chociaż dla Dimy na tym dnie był zawsze. Kiedy zakwitały bzy, a ich zapach wypełniał powietrze, Dima wiedział, że zbliża się wyjazd. Co roku, by mógł odpocząć od oparów alkoholu w domu, mama wywoziła go na całe wakacje do rodziny mieszkającej dwadzieścia kilometrów dalej, w sąsiedniej wsi, po drugiej stronie granicy.

– Z dzieciństwa nie pamiętam rozgraniczenia na: „my – oni”. Fizycznie istniała granica ukraińsko-rosyjska, ale to było jakieś niezrozumiałe miejsce. Stawiali stempel w paszporcie i wpuszczali nas do świata, który dla mnie, dla dziecka, niczym nie różnił się od tego, co miałem na swoim podwórku.

W strefie przygranicznej. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Matka Dimy przyszła na świat w jednej z rosyjskich wsi blisko granicy z obwodem sumskim. Ojca poznała w Sumach, dokąd przyjechała na kursy. Postanowiła zostać w Ukrainie. Wzięli ślub, zamieszkali w małym domku pod miastem. Tu przyszła na świat ich pierwsza córka, tu później urodził się Dima. W domu rozmawiało się po rosyjsku, oglądało rosyjskie bajki, a w szkole dzieci nie tylko po rosyjsku ze sobą gadały, ale też chodziły na rosyjskie lekcje. Do Rosji jeździło się na wakacje, na studia, do pracy.

– Wszystko, co było z Rosji, zdawało się lepsze, bardziej na czasie, nowocześniejsze.

Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek mógłby pomyśleć, że nasz sąsiad, z którym mamy tak wspaniałe relacje, może nas kiedyś zaatakować i mordować

Niedawno byłem w domu na przepustce i znalazłem w szafce kubek z napisem „Krasnogorsk”. Musieliśmy go kiedyś przywieźć z wakacji. Wywaliłem go do kosza na śmieci.

Dwa lata przed inwazją, w maju, matka Dimy zmarła. Została pochowana na cmentarzu we wsi, z której pochodziła. Spoczęła w rodzinnej mogile, ze swoimi rodzicami i starszą siostrą. Na pogrzebie Dima złożył na jej grobie bukiet lilaków, bo właśnie wtedy zaczęły kwitnąć. Przyjeżdżał często, by z nią porozmawiać i po prostu przy niej posiedzieć; był z matką bardzo mocno związany. Cmentarz leżał bardzo blisko granicy, więc taka wyprawa trwała krótko. Wszystko zmieniła pandemia, która zamknęła granice. A zaraz po pandemii wybuchła wielka wojna.

– Po raz ostatni u mamy byłem cztery lata temu. Gdybym wtedy wiedział, co będzie później, to pewnie posiedziałbym z nią dłużej. Chciałbym położyć kwiaty na jej grobie, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł to zrobić. Rozmawiałem z tymi, którzy tam służą. Mówili, że wszystko jest zbombardowane. Może cmentarz w ogóle się nie zachował? Ale nawet jeśli przetrwał, to przecież jestem żołnierzem. Jeśli nie zginę na wojnie, pewnie do dnia mojej śmieci będę na ich czarnej liście, więc nie będę mógł przekroczyć granicy. A nawet jeśli ją przekroczę, to pewnie nie wrócę, tylko „zniknę” bez wieści.

Taras: – Jeśli ich zostawimy, przestaniemy być ludźmi

W powietrzu unosi się zapach świeżej krwi, a dym wyciska łzy z oczu. Bolą, jakby je przypalano maleńkimi węgielkami. W uszach słychać pisk i niezrozumiałe krzyki. Czarne powietrze rozszarpuje nozdrza od środka i ściska za gardło, niczym niewidzialna ręka zabójcy. Wokół wszystko płonie po potężnym ostrzale. Na pozycje bojowe spadło chyba wszystko, co stworzyła radziecka technologia wojskowa. Jest środek lata, suche pola i lasy natychmiast zajmują się ogniem, który trudno stłumić. W tym pyle nic nie widać, a przez pisk w uszach ledwo przedziera się rozkaz dowódcy: „Wycofać się!”.

– Walili do nas ze wszystkiego i z każdej strony. Miałem wrażenie, że to film wojenny z efektami specjalnymi

Taras bardzo niechętnie wraca wspomnieniami do walk, które nazwano hucznie „kontrofensywą zaporoską”. Szturm na Staromajorśkie pozostawił nie tylko potężny ślad w jego psychice, ale kosztował też dziesiątki rannych i poległych przyjaciół. Niektórych do tej pory nie udało się sprowadzić do domu.

– Pamiętam, że upał był straszny. Kiedy wycofywaliśmy się z pozycji, widziałem mnóstwo ciał porozrywanych na kawałki. Potykałem się o hełmy, broń. Wszędzie walały się szczątki, słyszałem krzyki. Nie mieliśmy jak zabrać ze sobą rannych. A ja wiedziałem, że jeśli nie zabierzemy ich teraz, to nie przeżyją. Potem czekaliśmy trzy doby, by zabrać ich ciała. Nie mogliśmy wrócić, bo strzelali do nas, jak do kaczek.

Zaporoże, 2023. Zdjęcie: Konstiantyn i Włada Liberowie

Według dowództwa powrót po ciała poległych byłby misją samobójczą, więc przez dwa dni nie wyrażało na to zgody. Taras rozważał nawet niesubordynację i samowolne opuszczenie jednostki, byle tylko odnaleźć w podziurawionej pociskami ziemi swoich braci. Obserwowali pole bitwy z drona, nie mogli doliczyć się wszystkich ciał. Myśl o tym, że zostawił tam pobratymców, nie dawała Tarasowi spokoju. Kiedy ostrzał artyleryjski w końcu ustał i wrócili po poległych, ciężko było rozpoznać, co jest szczątkami, a co fragmentami pozycji, odłamkami, śmieciami.

– Nigdy nie zapomnę tego zapachu, oni tam trzy dni leżeli w upale… Mogliśmy zabrać tylko to, co rozpoznaliśmy. Rozumiesz, coś co przypominało ciało. A ilu tam chłopaków zostało, tego nawet nie można policzyć. Państwo mówi, że „zaginęli bez wieści”, a my wiemy, że nie żyją. Sam na własne oczy widziałem, jak Saszkę szrapnel przeciął na pół. Ale skoro nie ma jego ciała, to może jednak  żyje? Rodziny nie mogą godnie pochować swoich bliskich, nie mogą się pożegnać. I nie dostają żadnego wsparcia od państwa. Jeśli oddamy Rosji tereny okupowane, to ci chłopcy nigdy nie wrócą do domu, rozumiesz? Dlatego nie możemy tych ziem oddać – właśnie przez nich i dla nich. Musimy ich odnaleźć, każdego żołnierza, żeby mamy, żony i córki mogły pochować ich na cmentarzu. Przecież nie możemy tych ciał porzucić i udawać, że ci ludzie zniknęli bez wieści, skoro dobrze wiemy, że ich szczątki spoczywają w tych polach. Jeśli ich zostawimy, to możemy przestać nazywać się ludźmi.

20
хв

Choćby ziemia miała wchłonąć moją krew

Aldona Hartwińska

Pogoda wyznacza rytm pracy żołnierzy na linii frontu, tak jak drzewa czy opuszczone przez mieszkańców budynki. Może też dać im schronienie, chroniąc przed wypatrzeniem z góry. Bo dziś nad linią zero zapanowały drony, a ich kamery decydują o tym, czy dziś ktoś wróci do domu żywy. 

Przygraniczne widma

Maksym czeka na nas w jednym z przyfrontowych miasteczek na północ od Charkowa. Jedziemy główną drogą i rozglądamy się dookoła. Mimo ogromnych zniszczeń, uliczkami wciąż przemykają mieszkańcy. Dostrzegam głównie ludzi starszych, którzy dokądś się spieszą, z głowami spuszczonymi w dół. Do samochodu Maksyma przerzucamy kamizelki i hełmy, nasze auto zostawiamy na zrujnowanym do szczętu przez artylerię placu. Wygląda na to, że przed  bombardowaniem był tu całkiem ładny rynek. Na środku stoi okazały budynek, jakby przecięty na pół, z zachowanymi kolumnami z przodu. Z niskich kamieniczek dookoła ryneczku nie zachowało się prawie nic. Pewnie były tu kiedyś sklepy, apteka, może i poczta. Ruszamy przez miasto – widmo w kierunku północnej granicy kraju. To schemat, który powtarza się niezależnie od położenia frontu: czy to obwód charkowski, zaporoski, sumski czy doniecki – im bliżej jesteśmy granicy z Rosją, tym więcej ruin. Niektóre wioski i miasta są zmiecione z powierzchni ziemi niczym domki z kart.

Maksym. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Bezpieczniej na pozycjach

Do miejsca naszego spotkania prowadzi droga dziurawa jak sito. Samochód podskakuje na wybojach tak wysoko, że słowa zatrzymują się w gardle, uniemożliwiając rozmowę.

– Gdyby nie to, że dziś pogoda dla nas jest idealna, nie moglibyśmy tędy jechać! – Maksym krzyczy do nas z przedniego siedzenia. – Chłopcy i tak dzisiaj są nieco dalej od linii, bo zaczęło się polowanie na nich.

Choć to słowo brzmi absurdalnie w kontekście ludzi, właśnie tak to się odbywa. W powietrze są wypuszczane roje dronów FPV, czyli takich, do których podczepiona jest kamera. Operator takiego bezzałogowca może obserwować, co dzieje przed nim na żywo. Do drona może być podczepiony system zrzutowy, który zrzuca na pozycje ładunki wybuchowe. Jednak najgorsze są tak zwane drony kamikadze, czyli takie, które ruszają w misję w jedną stronę. Ich zadaniem jest znaleźć cel i po prostu wbić się w sam jego środek. Celami są pojazdy wojskowe poruszające się wzdłuż linii frontu, ale też przemieszczające się jednostki, samochody czy nawet karetki. Tak naprawdę samochodów do ewakuacji już się nawet nie oznacza, bo medyków Rosjanie zabijają najchętniej, a ich pojazdy są celem za największą liczbę punktów w tej przerażającej powietrznej rozgrywce. 

– Chłopcy zbudowali naziemnego drona na kółkach. Służy przede wszystkim do dostarczania do okopów wody i jedzenia. U nas w grupie rekordzista siedział w okopie aż 63 dni. Nie mógł wyjechać z pozycji bojowych, bo nad głową nieustannie krążyły drony FPV.

Bezpieczniej mu było siedzieć w dziurze w ziemi, niż próbować stamtąd wyjść. Musieliśmy więc znaleźć sposób, by jakoś mu podrzucać picie i jedzenie

Jedną z metod wspierania pobratymców jest wysyłanie dronów z systemem zrzutowym, do których można przyczepić pojemnik z wodą i jedzeniem. Jednak gdy w okopie ktoś tkwi dwa miesiące, te transporty muszą być bardzo częste. Przy takich misjach wiele dronów zostaje strąconych albo są zagłuszane i nie docierają na miejsce przeznaczenia. Trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, nienarażające piechoty i pozwalające oszczędzić sprzęt. Tak narodził się pomysł stworzenia dronów naziemnych, które – tak samo jak te w powietrzu – byłyby sterowane prostym kontrolerem.

Bardzo szybko żołnierze 58. brygady zaczęli wykorzystywać te kołowe drony także do innych celów.

– Podczepiliśmy ładunek wybuchowy i zrobiliśmy z niego naziemnego drona kamikadze. Podjechał do ich blindaża, a oni nawet wyszli na zewnątrz, zaciekawieni, co to podjechało. Kiedy wybuchło, nasza ekipa stała się celem numer jeden i zaczęło się polowanie.

Operator drona podczas pracy. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Mechaniczny kurier – sanitariusz

Na miejscu sceneria przypomina plan filmowy wojennego kina: podziemne pomieszczenia i sznury okopów tworzą labirynt. Grupa żołnierzy jest skupiona na swoich zadaniach. Pracują na dwóch dronach: jeden jest w powietrzu i wskazuje drogę temu, który przesuwa się po ziemi. Na obu zamontowano kamery, dzięki którym można śledzić na żywo to, co widzi dron. Operatorem drona naziemnego jest „Kaban”.

– Ten pojazd służy do wielu zadań – wyjaśnia. – Może zaminować drogę, może przywieźć amunicję albo żywność pobratymcom, którzy znajdują się na pierwszej linii. Bo oni nie mają możliwości sami sobie to dostarczać – bezpieczniej im pozostać na pozycji bojowej. Lepiej, żeby ludzie nie przemieszczali się za żywnością pod gołym niebem. Prowiant i wodę zawieźliśmy chłopakom wczoraj.

Jeśli nie byłoby drona – samochodziku, żołnierze musieliby iść piechotą po jedzenie trzy czy cztery kilometry – potem tą samą drogą wracać. Do tego z solidnym obciążeniem, pod niebezpiecznym otwartym niebem, na którym lata absolutnie wszystko, co wymyślono na tej wojnie.

Robot na kółkach może na siebie wziąć nawet czterdzieści kilogramów i przejechać dystans do dwudziestu kilometrów

Takich transportów można zrobić nawet cztery. Potem pojazd musi trafić do podładowania, a po ośmiu godzinach znowu jest gotowy do pracy. Obok stoi jeszcze jeden pojazd. Jest mniejszy, ale ma gąsienice, niczym maleńki czołg. Może udźwignąć ponad trzysta kilogramów. Tym robotem dostarcza się nie tylko żywność czy amunicję, ale też ewakuuje się rannych żołnierzy.

– Jeśli żołnierze nie mogą sami opuścić pozycji, to ewakuacja kogoś, kto jest ranny, jest niemal niemożliwa – mówi Maksym, który jest dowódcą roty. – A ten mały robot jest bardzo szybki, porusza się niezwykle sprawnie po trudnym terenie. Rannego można przyczepić pasami, nie spadnie. W ogóle w kamizelce kuloodpornej i hełmie tu na nim całkiem wygodnie.

Cała ekipa wybucha śmiechem.

Robot na kółkach może z ciężarem 40 kg przejechać do 20 km. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

Strącić latającego zabójcę

To, co nas nieustannie zadziwia, to niezwykła pogoda ducha żołnierzy, którzy w tych ekstremalnych warunkach, w nieustannym zagrożeniu i strachu o siebie i towarzyszy broni spędzają całe tygodnie. Część grupy Maksyma chroni też nieba nad głowami mieszkańców Charkowa. Bo pogoda nad Charkowem nie wyznacza rytmu miasta. Tu pociski dolatują według koordynatów albo, jak irańskie szahidy, uderzają na oślep, rujnując sklepy, galerie i przedszkola. Dwa dni po naszym wyjeździe dostaję od Maksyma wiadomość: 

Pamiętasz ten celownik z termowizją, który nam przywieźliście? Zobacz, jak niszczy szahidy

Na nagraniu widać niewiele: czarna plamka na ciemnym niebie, która pojawia się i znika. Ale za to słychać gorączkowe głosy żołnierzy, którzy wiedzą, że jeśli nie strącą tego mechanicznego zabójcy, to za chwilę uderzy w budynek mieszkalny w pogrążonym we śnie mieście. Słychać krzyki i strzały. W końcu – ulga:

– Jest, spadł! To już drugi!

Dzięki nim tej nocy Charków spał spokojnie. 

20
хв

Tam, gdzie drony polują na ludzi

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie w nas wciąż będzie wojna

Ексклюзив
20
хв

Dziś wojna to nie tylko czołgi i artyleria. To także drony i AI

Ексклюзив
20
хв

Gabrielius Landsbergis: – Tylko Ukraina może powstrzymać Rosję

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress