Exclusive
20
min

Cztery kobiety, które stały się symbolem oporu. Historie niesamowitych ukraińskich kobiet, które zainspirowały cały kraj

Wojna zdecydowanie nie jest domeną kobiet. Jednak kiedy rosyjscy okupanci niszczą twoje normalne życie, nie ma innego wyjścia, jak dołączyć do ruchu oporu. W chwilach wielkiej rozpaczy uratowały nas historie silnych kobiet

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Kolaż: Sestry.eu

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Księżniczka na wojnie: strzelec Tanya

W marcu 2022 r. krótki film przedstawiający artylerzystkę samobieżnego systemu artyleryjskiego (SAP) bombardującą wroga zrobił karierę w mediach społecznościowych.

Artylerzystką była Tetiana Czubar, żołnierz 58. Oddzielnej Brygady Piechoty Zmotoryzowanej. W tamtym czasie jej przykład sprawił, że wielu mężczyzn zgłosiło się na ochotnika. Chociaż nie brakowało sceptyków, którzy wierzyli, że to dobra ukraińska propaganda wymyśliła tak udaną kampanię.

Tanya to prawdziwa dziewczyna z Konotopu, była cukierniczka, która zawsze marzyła o służbie w wojsku. Kiedy po raz pierwszy przybyła do centrum szkoleniowego, przyglądano jej się sceptycznie. Kiedy jednak jej towarzysze zobaczyli, jak sprawnie podnosi ciężary, zmienili zdanie. W końcu dziewczyna została pełnoprawnym strzelcem, który brał udział w bitwach artyleryjskich o Kijów.

Tak Tanya opisała obronę w obwodzie czernihowskim w wywiadzie dla NV:

- Rosjanie jechali tą samą drogą, zarówno na front, jak i z frontu. Próbowali dostać się do Kijowa. A my przywitaliśmy ich kwiatami.

W życiu prywatnym Tanya uwielbia kolor różowy, nosi sztuczne rzęsy i jaskrawy manicure. Jest także matką dwóch synów. Historia Tanyi powstała w czasie, gdy potrzebowaliśmy inspirujących historii o bohaterach jak powietrza.

W styczniu 2023 roku Tanya została szczęśliwą żoną żołnierza Mykhailo. Niewiele o nim wiadomo, ale są informacje o tym, jak się poznali. Tanya kosiła trawę, a Mychajło natychmiast zdał sobie sprawę, że patrzy na kobietę swojego życia.

‍Mama pojmanego żołnierza piechoty morskiej znalazła psa syna w Mariupolu

Natalia Nikołajewa, matka wielu dzieci z Łucka, mogłaby być tematem filmu nagrodzonego Oscarem. Jej najstarszy syn Dmytro jest sanitariuszem w 36 Brygadzie Piechoty Morskiej. Z wykształcenia jest medykiem, ale przed wojną próbował swoich sił jako DJ. W październiku 2021 r. Dima spełnił swoje marzenie - dostał szczeniaka pit bull terriera, Atenę. Chłopiec i pies służyli razem wszędzie - i razem spotkali się z inwazją na pełną skalę w zablokowanym Mariupolu. W kwietniu 2022 r. wzięli ich do niewoli Rosjanie.

Okupanci nie pozwolili Dmytro zabrać ze sobą psa.

- Kiedy zaczęli ładować nas do autobusów, rosyjski żołnierz powiedział: "Zostaw go albo cię tu zastrzelę" - opowiada matka żołnierza.

Natalia natychmiast zaczęła szukać nie tylko swojego syna, ale także jego psa:

- Natychmiast zaczęłam publikować posty w różnych społecznościach, na kanałach telegramów. Miałam zdjęcia i filmy Ateny, co dwa tygodnie publikowałam post, a ludzie wysyłali mi zdjęcia różnych psów.

Ponad rok później pies został znaleziony na wysypisku śmieci na lewym brzegu Mariupola, niedaleko miejsca, w którym Dmitrij i Atena zostali rozdzieleni. Znaleźli się serdeczni wolontariusze, którzy zgodzili się sporządzić dokumenty i wywieźli Atenę z Mariupola - przez Rosję, Łotwę, Litwę i Polskę.

W lutym 2024 r. Dmytro otrzymał paczkę od Czerwonego Krzyża - zawierała ona słodycze i rodzinne zdjęcie jego matki, brata i siostry z psem. Dało to marynarzowi nową siłę do przetrwania wszystkich prób niewoli i tortur. Jesienią 2024 roku historia zakończyła się happy endem - po 29 miesiącach tortur mężczyzna wrócił do domu.

Matka, która uratowała syna i psa, walczy o życie. Ma raka i tylko wiara w powrót syna dała jej siłę, by znieść leczenie.

"Natasza, udało ci się!". Przedszkolanka, która zestrzeliła rakietę

Podczas zmasowanego rosyjskiego ataku 17 listopada 2024 r. oficer wojskowy Nataliia Hrabarchuk zniszczyła rosyjski pocisk manewrujący za pierwszym podejściem za pomocą przenośnego przeciwlotniczego systemu rakietowego Igla.

"Natasha, udało ci się!" - na filmie słychać radosny głos. W tym momencie serwisantka przykuca i zakrywa twarz dłońmi ze zdziwienia.

Był to jej pierwszy ostrzał i zakończył się sukcesem. Do 2021 roku Nataliia Hrabarchuk pracowała jako nauczycielka w przedszkolu, ale później zmieniła zawód i wstąpiła do sił zbrojnych. Obecnie służy jako strzelec przeciwlotniczy w jednostce rakietowej Galicyjsko-Wołyńskiej Brygady Radiotechnicznej. Nauka zajęła jej 5 miesięcy.

- Wykonałam setki startów treningowych na symulatorach. A potem - pierwszy bojowy start i trafienie w cel! Przenośny system obrony przeciwlotniczej waży około 18 kilogramów, a odpowiedzialność jest również ciężarem - mówi.

Historia Natalii poprawiła nastroje Ukraińców podczas jesiennej rosyjskiej ofensywy w Donbasie i zmasowanych ataków na cywilne miasta.

Doświadczenie Natalii okazało się przydatne - kobiety zaczęły pytać o możliwość dołączenia do grup strzeleckich i zapisywały się na szkolenia z obsługi dronów

Ciężarna w niewoli. Sanitariuszka Mariana Mamonova

Ta historia ma osobisty charakter dla autorki. Pod koniec wiosny 2022 r. napisał do mnie lekarz wojskowy z jednego z kluczowych szpitali i powiedział, że wojskowy szpital polowy w Mariupolu został zdobyty. Jest tam kobieta w ciąży i wiele młodych kobiet. Trzeba było coś zrobić.

Zostawiłam swoje kontakty lekarzowi. Później opublikowaliśmy nazwiska schwytanych lekarzy i pielęgniarek. Jedną z nich była ukraińska lekarka, żołnierz, Mariana Mamonowa.

Po ukończeniu szkoły medycznej Mariana została wysłana do Berdiańska, a od 2017 r. wojskowy medyk był na rotacji w strefie ATO, gdzie udzielał pomocy żołnierzom. Przed wybuchem wojny na pełną skalę Mariana została wysłana do służby w Mariupolu. To właśnie tam poznała swojego przyszłego męża Wasyla.

Kiedy rozpoczęła się rosyjska ofensywa na miasto, sanitariuszka wraz z kolegami i lokalnymi mieszkańcami przebywała na terenie Huty Żelaza i Stali Iljicza w Mariupolu. Rzadko kontaktowała się z rodziną. Powiedziała, że żyje i że kończą im się lekarstwa, broń i żywność. Podczas wojny dowiedziała się, że jest w ciąży.

Mariana Mamonova była przetrzymywana przez Rosjan przez sześć miesięcy. W Olenivce spała na podłodze, nie miała dostępu do zdrowej żywności i świeżego powietrza. Mówi, że była zastraszana podczas przesłuchań i bała się, że jej dziecko urodzi się w niewoli i zostanie zabrane - jak zagroził kiedyś rosyjski urzędnik:

- Powiedział, że jeśli nie odpowiem tak, jak chciał, wyśle mnie do obozu w Rosji, a moje dziecko zostanie zabrane. To było naprawdę straszne, tak bardzo płakałam.

Mariana Mamonova z córką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pod koniec września 2022 r. dziewczynka i ponad 200 innych więźniów zostało wymienionych na ojca chrzestnego Putina Wiktora Medwedczuka i 55 innych okupantów. Mariana ledwo mogła wyjść z sali tortur z powodu dużego brzucha. Kilka dni później, w Ukrainie, urodziła zdrową dziewczynkę, Annę.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu Wspierajmy Ukrainę realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Warszawa, ciepły sierpniowy dzień. Maryna jedzie z trzyletnim Mironem tramwajem do zoo. Chłopiec siedzi u mamy na kolanach, zajada M&M’sy, zadaje milion pytań.

Rozmawiają po ukraińsku. Choć Maryna mieszka w Polsce od 10 lat, ma męża Polaka i świetnie mówi po polsku, to z synem często rozmawia w ojczystym języku. Chce, żeby Miron znał dobrze język matki i mógł swobodnie rozmawiać z dziadkami i resztą rodziny, która mieszka w Ukrainie.

W pewnym momencie cukierek spada na podłogę. Maryna schyla się, żeby go podnieść, ale wtedy stojące obok starsze małżeństwo zaczyna krzyczeć:
- Przyjechali tutaj i nam brudzą w tramwajach! Niech wraca do siebie i tam śmieci!
Cały tramwaj milczy. Maryna, z trzęsącymi się rękami, chwyta Mirona i wysiada na najbliższym przystanku. Stara się nie płakać, żeby nie przestraszyć syna, choć ten już jest przerażony.

Larysa, inna moja znajoma, od tygodnia prosi ośmioletnią córkę, żeby na placu zabaw rozmawiała po polsku. To wtedy sąsiadka otworzyła okno i wrzasnęła: - Uciszcie te ukraińskie bachory!
Starsza córka Larysy, piętnastolatka, prawie przestała wychodzić z domu - boi się, że ktoś zaatakuje ją za to, że jest Ukrainką. Nawet po polsku boi się odezwać, bo uważa, że każdy usłyszy jej akcent.

To tylko dwie z wielu historii, które w ostatnich miesiącach spotkały moich ukraińskich przyjaciół.

Pamiętam Larysę z pierwszych dni wojny. Przyjechała do Polski, by jej dzieci nie dorastały w rytmie alarmów i w schronach. Wsparcie, jakie otrzymała po przybyciu od obcych ludzi, pozwoliło jej przetrwać najgorszy czas i uwierzyć, że jest nadzieja na lepszą przyszłość. Starsze małżeństwo, u którego zamieszkała, traktowało ją jak własną córkę.
Gdy po kilku miesiącach znalazła pracę i wynajęła samodzielnie mieszkanie, cała ulica uczestniczyła w jego urządzaniu. Na sąsiedzkiej grupie ustalali, kto co może dostarczyć. Pomogli odmalować i kompletnie je wyposażyli ci, którzy jeszcze pół roku wcześniej byli zupełnie obcy. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia prawie kłócili się, u kogo Larysa ma spędzić Wigilię. Więc, żeby było sprawiedliwie, była chyba na trzech, a w pozostałe świąteczne dni odwiedzała kolejne rodziny.

To była Polska moich marzeń: gościnna, solidarna, przyzwoita.

Wielu Polaków nadal taką Polskę tworzy — wciąż pomagają, wciąż jeżdżą na Ukrainę z darami.

Nie wierzę, że ci, którzy w 2022 roku otwierali swoje domy, dziś krzyczeliby na matkę z dzieckiem w tramwaju. Ale wiem, że dziś głos mają inni — ci, którzy wcześniej milczeli, a teraz zostali ośmieleni przez populistyczne hasła polityków.

W ostatniej kampanii prezydenckiej karta antyukraińska i antymigracyjna była rozgrywana bezwstydnie. Łatwo jest podzielić: my i oni. Łatwo wmówić, że wszystko, co złe to „oni”, i że jeśli się ich pozbędziemy, będzie nam lepiej.

A przecież wiemy z historii, do czego prowadzi szukanie wroga w sąsiedzie. Jak słowa szybko mogą zmienić się w czyny.

Rząd milczy. Nie reaguje. Jak ludzie w tramwaju. Na co czeka? Na bojówki? Na pogromy?

„Uważam, że ludzkość jest zdolna do najpotworniejszych rzeczy i że ta zdolność jest immanentna. A mechanizmem rozwoju i przetrwania jest nieustanna walka z tą skłonnością” — mówiła Agnieszka Holland w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, czy w Polsce będzie wojna. Nie, nie jestem absolutnie żadną ekspertką. Może dlatego pytają, bo widzą, że ciągle zajmuję się Ukrainą, podczas gdy większość deklaruje, że jest już zmęczona.
A może po prostu ostatnio wszyscy zadajemy sobie to pytanie.

Dziś w Polsce trwa wojna innego rodzaju. Bez czołgów, ale równie groźna. Rosyjska propaganda działa skutecznie: sieje fake newsy, manipuluje, podsyca nienawiść. Ktoś widzi „rolkę” na TikToku i wierzy bez cienia wątpliwości. Prowokacje działają. Wystarczy flaga UPA na koncercie, trzymana przez podstawioną osobę, by kolejni „obrońcy” mogli wykrzyczeć w twarz Ukraince, że jest „ruską k…” albo „banderówą”.

Politycy prawicy cynicznie to podsycają. A liberalno-demokratyczny obóz władzy? Nie prowadzi zakrojonej na szeroką skalę walki z dezinformacją. Milczy. Pozwala, by w przestrzeni publicznej królowały brunatne performance Brauna, czy Bąkiewicza.

Czy znowu wszystko ma wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie tak jak w lutym 2022 roku?

Tak, nadzieja jest tylko w nas — ponownie przywołam słowa Agnieszki Holland. To duża odpowiedzialność w czasach, gdy wydaje się, że już znikąd tej nadziei nie ma.

Bo jak dodaje Slavoj Žižek, słoweński filozof i myśliciel:

„Już nie możemy myśleć o lepszym świecie, ale po prostu o przetrwaniu”.

Tak trudno marzyć o lepszym świecie, patrząc, jak amerykańscy żołnierze na kolanach rozkładają czerwony dywan przed zbrodniarzem. Tak dziś wyglądają wartości Zachodniego Świata, do którego przyłączenia od ponad trzech lat walczą Ukraińcy?

Nie normalizujmy zła. Nie udawajmy, że nie widzimy. Odezwijmy się w tramwaju, na przystanku, w sklepie. Nie dajmy się zakrzyczeć ekstremom. Bo jeśli my się nie odezwiemy, jeśli my się nie sprzeciwimy, jeśli my nie powiemy „dość”, to kto to zrobi?

Maryna i Larysa nie potrzebują naszych wielkich deklaracji ani politycznych frazesów. Potrzebują, by ktoś w tramwaju powiedział „proszę przestać”, by ktoś na placu zabaw uśmiechnął się do ich dzieci. Potrzebują zwykłej przyzwoitości, która kosztuje mniej niż bilet do zoo.

Jeśli nie będziemy umieli jej okazać to wojna, przed którą uciekły, dotrze do nas szybciej, niż myślimy.

Zobacz także podcast:

20
хв

Kiedy tramwaj milczy

Joanna Mosiej

– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.

Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.

Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:

– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.

Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.

Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.

– Trzymajcie się – powiedziałem.

Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.

Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.

Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.

Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.

– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.

Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.

Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.

Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.

Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.

Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć

Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.

A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.

Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.

Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”

Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.

Publikujemy z profilu FB autora za jego zgodą

20
хв

Adam Wajrak: Panowie, nie tak miało być

Adam Wajrak

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Keir Giles: – Trump jest gotów dać Rosji wszystko, czego ona chce

Ексклюзив
20
хв

Szczyt NATO w Hadze: Sojusz chce płacić, ale czy jest gotów walczyć?

Ексклюзив
20
хв

Bez Ukrainy NATO nie będzie już bezpieczne

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress