Exclusive
20
min

Czego nauczyły mnie moje ukraińskie siostry

Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słow

Natalia Waloch

Ukraińskie kobiety w Przemyślu, Polska, 14 marca 2022 r. Fot Louisa Gouliamaki/AFP/East News

No items found.

Myślę o nich za każdym razem, gdy piłuję paznokcie. Kiedy wkładam bukiet do wazonu, kiedy sprawdzam przed rozmową kwalifikacyjną, czy dyktafon w moim telefonie działa, kiedy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie, aby zabrać je do taty. Myślę, kiedy co miesiąc odczytuję licznik energii elektrycznej i kiedy wyrzucam pluszowe misie mojej córki do dużego niebieskiego kosza.

Ukraińskie kobiety stały się częścią mojego życia i nauczyły mnie rzeczy, które pozostaną ze mną na zawsze.

Pociąg

24 lutego 2022 roku zadzwoniła do mnie Anastasia Pugaczewa. Zanim przeprowadziłam się z dziećmi do Warszawy, nasze córki - jej Polina i moja Łucja - chodziły razem do przedszkola w Toruniu. Nastka powiedziała, że wyjeżdża na Ukrainę. Kilka miesięcy temu jej mąż zmarł po ciężkiej chorobie, a ona zostawiła Polinę na jakiś czas u dziadków, żeby doszła do siebie. Teraz miała ją odebrać w chaosie pierwszych dni wojny, kiedy nikt na świecie nie wiedział, czego się spodziewać, a Rosjanie nacierali na Kijów. Podróż, która zwykle zajmowała kilka godzin, trwała dzień w jedną stronę.

Udało się. Przywiozła Polinę bezpiecznie do Torunia. Za każdym razem, gdy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie Dworca Gdańskiego w Warszawie, by zabrać je na weekend do taty, myślę o podróży Nastii. I odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam jej zdjęcie z Poliną w polskim pociągu, po całej tej macierzyńskiej misji

Anastazja Pugaczewa i Polina, zdjęcie archiwum prywatne

Kolejne miesiące nie przyniosły spokoju. Większość rodziny Anastazji mieszkała w Mariupolu, a ona rzadko się z nimi kontaktowała. Po wyzwoleniu miasta dowiedziała się, że jej ojciec zmarł. Nastia zabrała babcię i innych krewnych do Torunia, ale po jakimś czasie postanowili wrócić do domu. I wtedy... Wtedy nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Pomiędzy leczeniem ran po śmierci męża, opieką nad Poliną, żałobą po ojcu i nieustanną pomocą uchodźcom, Anastasiia pisała bogate w poezję teksty, wściekle grała na gitarze, a za chwilę miał się ukazać album jej zespołu Nastalgia "Coj po polsku"

Nastka pokazała mi, że najgorsze nie musi zabijać wrażliwości. Wręcz przeciwnie: może ją wzmocnić, wydobyć na powierzchnię i pozwolić nam stworzyć na gruzach ogród. Może trochę ponury, dziki, gęsty, taki, w którym nie mamy pewności, czy nie ukłujemy się sięgając po kwiat, ale wciąż piękny i przede wszystkim żywy: odradzający się po najsroższej zimie, wstający po każdej burzy i gradzie, zielony po największej suszy.

Bukiety i dyktafon

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Anastazja wracała z Poliną z Piaticzatek, rozmawiałam z Oksaną Litwinienko, którą znam od wielu lat. W tym czasie nie spała przez kolejny dzień i nadal była w kontakcie ze swoimi krewnymi na Ukrainie. Powiedziałem jej, że nie wiem, gdzie znaleźć spokój w obliczu tego, co się dzieje, i że właśnie kupiłam sobie kwiaty i zamierzam zrobić z nich piękny bukiet. Podobno nawet w okopach podczas bitwy nad Sommą żołnierze hodowali kwiaty: sadzili je w łuskach po pociskach.

Oksana odparła, że Ukrainki w Kijowie też tak robią; słyszała o jednej, która wyszła do ogrodu i zaczęła porządkować grządki zniszczone przez ostrzał. "Wiesz, ja też pójdę i kupię bukiet" - powiedziała na koniec. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy i Oksany, która nie mogła zamknąć oczu nawet na kwadrans. Nie spała jeszcze przez wiele dni, a potem pojechała na granicę. Pomagała tam dzień i noc, i była jedną z pierwszych osób, które zmierzyły się z czymś, o czym nikt z nas nie mówił nawet wtedy, na samym początku inwazji na pełną skalę, ponieważ wszyscy się tego baliśmy. Dotarło to do mnie w marcu 2022 roku, kiedy dowiedziałem się od polskiego żołnierza, że do Polski przyjeżdżają zgwałcone przez Rosjan kobiety i dziewczynki. Na granicy przejmowała je Oksana i naprawdę nie mogły mieć większego szczęścia w tym nieszczęściu.

Nie wiem, czy znam kogoś takiego jak ona. Jest odważna i silna w sposób, który rzadko się widuje. Jest też wściekła i nie wstydzi się tego gniewu, nie powstrzymuje go. W końcu przywiodło ją to do Kijowa. Pojechała zobaczyć swoich bliskich, znajome miejsca, zanurzyć się w swoim języku, ale oczywiście ponownie udała się do miejsca, w którym niewielu ludzi chce być

Tu w mojej opowieści pojawia się inna Ukrainka, Iryna Dowhań. Świat usłyszał o niej już w lutym 2022 roku, kiedy amerykański dziennikarz uwolnił ją z niewoli Rosjan w okupowanym Donbasie. Znęcali się nad Iriną, napastowali ją seksualnie, a w końcu, po wielu dniach, sprawcy przywiązali ją do słupa w mieście - owiniętą w ukraińską flagę, z napisem na piersi, że jest dzieciobójczynią. Przechodnie opluwali ją i bili. Odkąd świat dowiedział się o masakrze w Buczy i masowych gwałtach, Iryna podróżuje po wsiach i miasteczkach, i zbiera świadectwa. Włącza dyktafon i słucha. Oksana skontaktowała się z Iryną, która założyła organizację Sema Ukraine i razem podróżowały od wioski do wioski, aby zebrać dowody zbrodni Rosjan

Iryna Dowhań dręczona w Donbasie, Zdjęcie Mauricio Lima/The New York Times/East News

My, Polacy, znamy duszący ciężar wojennych tajemnic rodzinnych, które były utrzymywane przez pokolenia. Świat nigdy nie był łaskawy dla maltretowanych kobiet. Tymczasem Ukrainki mówią, że wiedzą, że to nie one powinny się wstydzić; chcą, aby świat dowiedział się, co zrobili Rosjanie. "Chcieli zrobić z nas ofiary, ale my wolimy być bronią. Tak właśnie mówią" - mówi mi Oksana.

Pokazała mi, jak niesamowitym motorem napędowym może być gniew. Gniew, do którego nam, kobietom, przez wieki odmawiano prawa i który nauczyłyśmy się tłumić. Dziś myślę, że nie ma sprawiedliwości bez gniewu. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób.

Paznokcie

Kiedy rozmawiam z Eleną Apchel przez komunikator w grudniu 2022 roku, w Wigilię, ledwo ją widzę. Jej twarz jest lekko oświetlona tylko przez ekran jej smartfona.

Poznałyśmy się miesiąc wcześniej na Kongresie Kobiet w Brukseli. Olena jest reżyserką teatralną, przez kilka lat pracowała w Polsce, a obecnie mieszka w Berlinie. Ale w chwili, gdy rozmawiamy, jest w Ukrainie. Przyjechała zorganizować zbiórkę ciepłych butów i ubrań dla swoich kolegów żołnierzy. Tak wiele kobiet wstąpiło do ukraińskiej armii, że nie ma wystarczającej ilości mundurów w odpowiednim rozmiarze dla wszystkich. Kobiety stanowią 20 procent armii, około 50 000 osób. 5 000 z nich walczy na froncie

Wśród nich są koledzy Oleny. Jedną z nich jest aktorka teatru lalek, która po szkoleniu stała się jednym z najlepszych strzelców jednostki. Druga jest koleżanką ze studiów: Olena studiowała reżyserię filmową, kulturoznawstwo i dokumentalistykę. Służy w wojsku już od kilku lat - przecież wiemy, że ta wojna zaczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Jej mąż i dwójka dzieci zostali w domu. W jej ślady poszli ojciec i brat, którzy również wstąpili do wojska.

Przyjaciółki Oleny są na linii frontu. Oznacza to, że Rosjanie są nie dalej niż 1,3 km od nich. Leżą lub stoją przez cały dzień i noc, często w błocie, deszczu lub zimnie. Podczas swoich podróży na Ukrainę Olenie czasami udaje się z nimi spotkać, jeśli dostaną przepustkę, aby nabrać sił. Mówi, że ich włosy są zawsze czyste i splecione. I pachną jak ognisko. Po tygodniach spędzonych na froncie ten zapach wnika głęboko w skórę i włosy i nie da się go szybko zmyć

Kiedy zacząłam pisać ten tekst, zadzwoniłem do Oleny. Była właśnie w pociągu, znów w podróży z Berlina na Ukrainę. Wkrótce przestanie podróżować tam i z powrotem. Wyjedzie do swojego kraju na zawsze. Postanowiła zostawić wszystko i wstąpić do wojska. "Wiesz, oni walczą już tak długo, że musimy zmienić siostry na linii frontu." - powiedziała mi kiedyś.

Od tamtej pory za każdym razem, gdy piłuję paznokcie, myślę o Olenie. Myślałam, że znam siłę kobiecej solidarności, ale dopiero teraz dostrzegłam jej ogrom. Dlaczego, możesz zapytać, przychodzą mi do głowy te myśli, kiedy robię paznokcie? Z powodu innej historii Oleny, którą ta wspaniała dziewczyna wyryła w moim sercu jak dłuto: "Pewnego dnia patrzyłam i zobaczyłam, że jedna z moich koleżanek żołnierek ma takie dziwnie przycięte paznokcie, zapytałam ją o nie, a ona na to: "No pizda, no pizda": "No, b***h, Olena, siedziałam tam, nie było pilniczka do paznokci, to sobie spiłowałam na kamieniu". I dołączyłam do kobiet, które od wieków piłowały sobie paznokcie, do tych wszystkich Amazonek i Sarmatek, które też walczyły"  

Licznik energii elektrycznej i pluszowe misie

Od 24 lutego 2022 roku obsesyjnie zadaję sobie pytanie, jak to jest wziąć dziecko za rękę, zamknąć dom, nie wiedząc, czy kiedykolwiek do niego wrócimy, i iść przed siebie, nie wiedząc, czy uda nam się dotrzeć do jakiegoś lepszego miejsca. I jak to jest wjechać do sąsiedniego kraju, gdzie kule nie latają, a potem jechać nocą z nieznajomymi do miasta o dziwnej nazwie. No i w końcu nadeszła noc. Pierwsza od dawna, kiedy snu na pewno nie przerywa ryk, pod ciepłym i może nawet przyjemnym kocem, ale wciąż tak obca.

Kiedy widziałam morze ukraińskich matek, które przyjechały do Polski, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak trudno jest nagle znaleźć się w obcym miejscu, nie z własnego wyboru. Zabrać dziecko do szkoły i martwić się, jak odnajdzie się w klasie. Szukanie sklepu w nieznanej dzielnicy, by kupić szampon lub podpaski. Próbując rozgryźć nową sieć autobusów i tramwajów, aby dostać się do biura. Wydaje mi się, że jest to nieskończenie trudne doświadczenie, zwłaszcza gdy ma się męża, który walczy na froncie, często starych rodziców i przyjaciół, pozostawionych w kraju.

Przez wiele miesięcy, gdy owijałam moje dzieci w kocyki, w mojej głowie pojawiały się obrazy ukraińskich dzieci śpiących w schroniskach. Do dziś, gdy podnoszę rozrzucone na podłodze pluszaki mojej córki, przypominam sobie schronisko we Lwowie, w którym spędziłam godzinę w czerwcu zeszłego roku

Wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii zbierałam dowody wojennych gwałtów popełnionych przez Rosjan i odwiedziliśmy w sumie siedem ośrodków w okolicach Rzeszowa i Lwowa. Podczas jednej z tych wizyt usłyszałyśmy alarm. Razem z kierowniczkami ośrodka i kobietami, które przyjechały do względnie bezpiecznego wówczas Lwowa, zeszłyśmy do piwnicy. Było nas około dziesięciu. Najmłodsza z nas miała kilka miesięcy i wierciła się w ramionach matki, najstarsza była po osiemdziesiątce i w wyniku ostrzału prawie całkowicie straciła wzrok, i słuch.

Na stoliku pod ścianą stał obraz Matki Boskiej, a obok butelka ze smoczkiem do mleka dla małego dziecka, które jako jedyne nie rozumiało, co się dzieje. Kobiety prowadzące ośrodek, który przed wojną służył jako schronienie dla ofiar przemocy domowej, wskazały na pokój z materacami wyłożonymi na ścianach na wypadek, gdyby musiały spędzić noc w piwnicy: "Zanim to wszystko się zaczęło, chcieliśmy zrobić tu pokój zabaw dla dzieci, ale niestety zamiast pokoju zabaw mamy schronienie"

Nie potrafię sobie wyobrazić strachu, jaki czuje matka, gdy jej dziecku grożą kule, ale już wiem, jak wiele może zrobić, by chronić swoje dziecko. Pojedzie w nieznane, stworzy dom dla swojego dziecka, nawet jeśli nie będzie to jej własny, podniesie głowę i znajdzie pracę w obcym kraju. Nawet umrze. Znam przypadek ukraińskiej matki, która szła prawie 40 kilometrów do przejścia granicznego z Polską, niosąc na rękach to młodsze i to starsze dziecko. Udało się, przekroczyli granicę. Trafiła do polskiej rodziny. Zjadła, położyła się spać i zmarła. Lekarz stwierdził, że zmarła z wycieńczenia.

Wiem też, że matka, przede wszystkim wtedy, gdy chce chronić, może dać dziecku wolność. Ludmiłę poznałam przez przyjaciółkę i razem szukałyśmy dla niej mieszkania w Polsce. Kilka lat temu opuściła Donbas po tym, jak jej mąż został zabity przez Rosjan na schodach i przeniosła się do Kijowa. Przyjechała do Warszawy po wielu dniach spędzonych w schronisku, większość czasu w ciemności z powodu braku prądu. Kiedy mój przyjaciel zabrał ją na spacer do Parku Łazienkowskiego, Ludmiła była nieustannie zachwycona świeżym powietrzem i słońcem.

Później dowiedziałem się, że miała córkę poetkę na Ukrainie. Zostawiła ją, bo córka nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać walczyć. Słynny polski profesor literatury Stanisław Pigoń powiedział kiedyś, że w Powstaniu Warszawskim walczyli wybitni polscy poeci: "Cóż, należymy do narodu, którego przeznaczeniem jest strzelać do wroga diamentami"

Najwyraźniej Ukraińców czeka ten sam los. Co miesiąc otwieram szafkę na korytarzu i spisuję stan licznika energii elektrycznej. Za każdym razem, gdy to robię, myślę o Ludmile, o jej dniach spędzonych w ciemności. I o najciemniejszym momencie w jej historii, kiedy szanując wolność córki, została zmuszona do pozostawienia swojego największego skarbu na Ukrainie

Chwała bohaterce!

Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słowo było zarezerwowane dla mężczyzn

Bohaterami byli ci, którzy walczyli, byli ranni i wracali do domu bez ręki czy nogi. Kobiety były co najwyżej postaciami drugoplanowymi. Dziś głęboko nie zgadzam się z tym poglądem. Matka, która bierze swoje dzieci i idzie je ratować, jest bohaterką. Podobnie jak kobieta, która straciwszy męża, z pokorą przyjmuje decyzję córki o pójściu na wojnę, jest bohaterką. Żołnierka w okopach jest bohaterką, podobnie jak jej przyjaciółka, która porusza niebo i ziemię, aby zorganizować ciepłe buty dla niej i jej towarzyszy, a następnie sama decyduje się pójść na front. W końcu to kobiety zgwałcone przez wroga są bohaterkami, bo czym ich rany - nie tylko te widoczne - różnią się od ran weteranów wojennych?

Ukraińskie kobiety - te, które mieszkając w Polsce i innych krajach Europy Zachodniej, są świadkami rosyjskich okrucieństw - zmieniają nasz świat. Podobnie jak ci, którzy zdecydowali się pozostać na Ukrainie, ukraińscy politycy i aktywiści, tacy jak Oksana Litwinienko i Iryna Dowhań: dzień po dniu przez ostatnie półtora roku upewniały świat, że ta wojna nie jest tylko kolejną wojną opowiadaną z męskiej perspektywy. Dbają o to, by dzień po dniu świat dowiadywał się nie tylko o tym, co dzieje się na froncie, ale także o stratach poniesionych przez ludność cywilną. To kopernikański przewrót w narracji o konfliktach zbrojnych. Do tej pory o tym, co działo się z ludnością cywilną, dowiadywaliśmy się po latach, gdy na powojenne terytorium wkraczały międzynarodowe komisje, gdy publikowano książki reporterskie. Ukraińskie kobiety nie pozwalają światu przymykać oczu.

Wszystko to jest możliwe dzięki wielkiej sile, która łączy je wszystkie i która również niesamowicie objęła wiele polskich kobiet, a na pewno objęła mnie.

Tą siłą jest siostrzeństwo

No items found.
No items found.

Dziennikarka od 19 lat, związana z "Gazetą Wyborczą" i tygodnikiem "Wysokie Obcasy". Zajmuje się tematyką społeczną, prawami kobiet i polityką. Od marca 2022 r. zajmuje się na opisywaniem zbrodni rosyjskich okupantów - zbrodni wojennych gwałtów w Ukrainie. W czerwcu 2023 r. pojechała w Ukrainę z delegacją parlamentarzystów z Belgii i Polski, aby zebrać dowody rosyjskich zbrodni na kobietach. Mama Stanisława i Łucji.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy w Nowej Zelandii

O życiu ukraińskich uchodźców w Nowej Zelandii wiadomo niewiele. Niektórym kraj ten wydaje się odległy, innych przyciąga do niego język angielski i oddalenie od Rosji. O niuansach życia w Nowej Zelandii rozmawiałyśmy z Ukrainkami, które się tam przeprowadziły lub przyjęły swoich krewnych po rozpoczęciu inwazji.

Wstęp tylko dla tych, którzy mają tu krewnych

– Polityka imigracyjna Nowej Zelandii jest teraz bardzo surowa i nie jest łatwo się tu dostać – mówi Olga Wiazenko, członkini Rady Ukraińskiego Stowarzyszenia Nowej Zelandii. Przeprowadziła się tu przed wojną, a po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na podstawie specjalnych ukraińskich wiz przyjęła swoją matkę i teściową.

Olga Wiazenko obok rzeźby Lawrie Forbesa w mieście Dunedin w 2023 roku

– Kiedy wybuchła wojna, nasze stowarzyszenie poprosiło rząd o złagodzenie przepisów dla Ukraińców. I władze wyszły nam naprzeciw. Przez dwa lata ukraińscy uchodźcy mogli wjeżdżać do Nowej Zelandii na podstawie specjalnych wiz. Głównym warunkiem ich przyznania było posiadanie krewnych w Nowej Zelandii.

Początkowo chodziło tylko o osoby najbliżej spokrewnione: mężów, żony, rodziców, dzieci, rodzeństwo. Później lista została rozszerzona, a mieszkańcy Nowej Zelandii otrzymali prawo zapraszania swoich kuzynów, dziadków i innych dalszych krewnych. Złagodzenie przepisów imigracyjnych oznaczało, że nie trzeba było płacić za sprowadzenie krewnych uciekających przed wojną (w normalnych warunkach prawo do sprowadzenia nawet bliskiego krewnego do Nowej Zelandii kosztuje około 3 tysięcy dolarów nowozelandzkich – czyli 1790 dolarów amerykańskich).

Ani uchodźcy, ani rodziny ich goszczące nie otrzymują żadnego wsparcia finansowego od nowozelandzkiego rządu.

Zanim przyjęliśmy nasze matki, napisaliśmy z mężem oświadczenie notarialne, w którym zagwarantowaliśmy, że będziemy finansować pobyt naszych podopiecznych i nie będziemy prosić państwa o pomoc

To był duży wydatek. Za same bilety lotnicze dla dwóch osób zapłaciliśmy około 10 tysięcy dolarów nowozelandzkich (6 tysięcy dolarów amerykańskich). W dwupokojowym domu, który tutaj wynajmowaliśmy (mieszkamy w Dunedin na Wyspie Południowej, bliżej Antarktydy), nie było miejsca dla gości. Musieliśmy więc się przenieść do czteropokojowego domu. Za wynajem płacimy teraz 760 dolarów nowozelandzkich (450 USD) tygodniowo. Dlatego albo sami uchodźcy, albo ich krewni muszą mieć solidną rezerwę pieniędzy na pokrycie kosztów przelotu i zakwaterowania.

Nowa Zelandia nie ma programów integracyjnych obejmujących wsparcie finansowe. Są tylko kursy językowe – bezpłatne dla Ukraińców. Osoby, które cię goszczą, też mogą pomagać w nauce języka. Mogą to robić nawet sami Nowozelandczycy, przychodząc do domu osoby uczącej się języka, by z nią porozmawiać. Ale by po prostu siedzieć i uczyć się języka, ty lub krewni, którzy cię przyjęli, musicie mieć poduszkę finansową.

Jeśli jej nie masz, musisz poszukać sobie pracy. Bez znajomości angielskiego możesz liczyć tylko na pracę fizyczną: sprzątanie, zmywanie naczyń lub robotę na budowie. Nawiasem mówiąc, nawet w tych obszarach mogą pojawić się trudności, bo zasady bezpieczeństwa są tu traktowane bardzo poważnie. Jeśli dana osoba nie rozumie przepisów, raczej nie zostanie zatrudniona.

Znam tylko jeden wyjątek: Ukrainkę, która przyjechała do Nowej Zelandii bez znajomości angielskiego. Zatrudniła się w pracowni krawieckiej, bo właścicielką zakładu jest jej siostra. Kobieta uczy się angielskiego podczas pracy.

Czas pobytu u krewnego, który zapewnia opiekę, jest nieograniczony – możesz mieszkać z nim pod jednym dachem przez całe lata. Praktyka pokazuje jednak, że nie wszystkim to odpowiada. Znam wielu Ukraińców (wśród nich jest moja mama), którzy wrócili do Ukrainy – mimo szansy na uzyskanie obywatelstwa. Ciężko polegać tylko na krewnych – a jeśli nie możesz znaleźć pracy, jest to nieuniknione. Wielu wraca również dlatego, że nie potrafią żyć tak daleko od domu.

Bilet w jedną stronę?

– W Nowej Zelandii naprawdę czujesz się, jak na krańcu świata – mówi Ołena Prawiło. Wraz z córkami – bliźniaczkami przyjechała do męża, który miał wizę pracowniczą do 2022 r. – Nie możesz tak po prostu tu sobie przylecieć, by odwiedzić kogoś z rodziny, bo loty są bardzo drogie. Byśmy mogły tu przybyć, mój mąż pożyczył pieniądze od swojego pracodawcy. Wciąż spłacamy tę pożyczkę.

Ołena Prawiło. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Mieszkamy na Wyspie Południowej w mieście Christchurch. To region głównie rolniczy. Pracuję online dla ukraińskiej firmy – ze względu na różnicę stref czasowych moje godziny pracy to późny wieczór i noc. Jeśli znasz angielski, możesz znaleźć pracę jako nauczyciel w przedszkolu. Znam Ukraińców i migrantów z innych krajów, którzy poszli tą drogą.

Chociaż w Nowej Zelandii nie ma pomocy społecznej dla dorosłych Ukraińców, istnieją darmowe świadczenia dla ich dzieci. Bezpłatne są na przykład przedszkole, szkoła, a nawet dentysta (to duży plus, ponieważ usługi dentystyczne są tu drogie). Jedna z naszych córek ma już dwie darmowe plomby.

Jeśli chodzi o dorosłych, istnieje publiczna opieka zdrowotna, ale za niektóre świadczenia trzeba płacić. Na przykład wizyta u lekarza rodzinnego kosztuje 50 dolarów nowozelandzkich (30 USD). Wizyta u specjalisty może być już bezpłatna, ale być może będziesz musiała poczekać na nią nawet kilka miesięcy. Usługi ratunkowe są bezpłatne.

Ogólnie rzecz biorąc, Nowa Zelandia jest wygodnym do życia i niezwykle pięknym krajem, z górami i dostępem do oceanów.

Nie wiem jednak, jak można tu przeżyć bez samochodu – transport publiczny jest słabo rozwinięty, niemal nikt z niego nie korzysta

Samochody są jednak tanie, auto możesz kupić już za tysiąc dolarów. Z ukraińskim prawem jazdy możesz jeździć przez rok, po czym musisz zdać egzaminy i zdobyć miejscowy dokument.

Nowa Zelandia jest krajem przyjaznym dla środowiska. Nie widziałam tu plastikowych toreb – ludzie używają albo toreb ekologicznych, albo kartonowych pudełek, w których przenoszą zakupy ze sklepu do samochodu. Nikt nie wystawia niepotrzebnych rzeczy na ulicę, jak to jest w zwyczaju np. w Niemczech – bo na ulicy rzeczy mogłyby się zniszczyć i nie ma pewności, że ktoś je zabierze. Ale jeśli wystawisz je na internetowym rynku (marketplace), na pewno trafi się ktoś chętny.

Tutaj każdy, niezależnie od statusu i sytuacji finansowej, kupuje rzeczy używane. Mogę kupić patelnię w bardzo zamożnym domu, a ludzie, którzy mi ją sprzedali, kupią coś innego na marketplace

Nowozelandczycy rzadko zmieniają samochody, a swoje ubrania noszą do granic przydatności. Tutaj nie zaskoczysz nikogo, nosząc stare, podarte spodnie czy sweter. Chodzenie na bosaka, nawet zimą, też nikogo nie szokuje. Przed wejściem do sklepu możesz zobaczyć znak z prośbą o zdjęcie zabłoconych butów – gumiaki są tu najpopularniejszym obuwiem. Ludzie zdejmują je i wchodzą do sklepu boso.

Boso w supermarkecie

– Sierpień to tutaj zima – mówi Olga Wiazenko. – Nie ma śniegu, co najwyżej mróz. Temperatura powietrza często jest powyżej zera, około 7-8 stopni. Trawa zawsze jest zielona, podobnie jak większość roślin. 20 stopni Celsjusza latem jest już uważane za upał. W domach nie ma ogrzewania, ludzie ogrzewają się klimatyzatorami, więc często pojawia się pleśń. W pierwszym roku było mi bardzo zimno. Teraz jestem przyzwyczajona do 15 stopni w domu, ale przed pójściem spać ogrzewam łóżko elektrycznym kocem.

Prostota Nowozelandczyków jest widoczna we wszystkim: w urządzeniu domów, ubiorze, stylu życia. Nikt nie demonstruje tu swojego bogactwa czy statusu – bez względu na to, ile zarabia. Wszyscy są równi. Ludzie są przyjaźni, ale cenią prywatność – własną i innych.

Nikt nie przyjdzie w odwiedziny bez zaproszenia. W złym tonie jest dzwonienie do kogoś, jeśli się wcześniej do niego nie napisze

Jeśli masz problemy, Nowozelandczyk ci pomoże. Jeżeli któryś z pracowników przechodzi trudny okres w pracy, koledzy ustalają, kto i kiedy przyniesie mu np. jedzenie. Jedzenie, nawiasem mówiąc, jest tu również bardzo proste, nikt nie spędza dużo czasu w kuchni. Nowozelandczycy albo kupują gotowe potrawy, albo ograniczają się do sałatki i kawałka grillowanego mięsa. Nie ma nowozelandzkiej kuchni narodowej. Popularna jest smażona brytyjska ryba w cieście z frytkami, a także kuchnia japońska i indyjska. W gości często przyjeżdża się z własnymi pojemnikami z jedzeniem – i każdy je swoje.

Kraj bez harówki i biurokracji

– Pracując dla dużej nowozelandzkiej firmy zauważyłam, że nikt tutaj nie goni za sukcesem i wysokimi zarobkami. Ludzie nie harują dzień i noc dla kariery, jak to ma miejsce w Stanach Zjednoczonych – mówi Iryna Chorużenko, mieszkanka Krzywego Rogu, która obecnie mieszka w Whangarei na Wyspie Północnej. – Równowaga między życiem prywatnym a zawodowym jest ważna: nikt nie bierze nadgodzin, a o 15.30 pracownika może już nie być w biurze. Wszyscy są zrelaksowani i nigdzie się nie spieszą.

Nie znam tu ani jednej osoby, która narzekałaby na wypalenie zawodowe

Iryna przyleciała do Nowej Zelandii krótko po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. W kraju nie miała żadnych krewnych. Przybyła na wizę pracowniczą, a pracę znalazła przez Internet, siedząc w schronie w Krzywym Rogu.

Iryna Chorużenko: - Nowa Zelandia jest krajem imigrantów, więc doświadczenie zawodowe i wykształcenie uzyskane w innych krajach nie są tutaj ignorowane

– Jestem inżynierem, specjalizuję się w mostach i konstrukcjach inżynieryjnych – wyjaśnia. – Odbyłam rozmowę kwalifikacyjną online z nowozelandzką firmą, siedząc pod ostrzałem. Firma pokryła koszty mojego lotu do Nowej Zelandii. To tutaj powszechna praktyka: przyszły pracodawca płaci za transfer pracownika z zagranicy, pod warunkiem że będzie on pracował dłużej niż dwa lata.

Zakwaterowania szukałam na własną rękę. Miałam szczęście znaleźć mieszkanie w centrum miasta, pięć minut od biura, co jest rzadkością. To bardzo wygodne, tym bardziej że nie mam jeszcze samochodu. Cena wynajmu mieszkania lub domu z dwiema czy trzema sypialniami w centrum Whangarei wynosi w przeliczeniu około 350 dolarów amerykańskich tygodniowo.

Wynajem nie jest tani, a kupno nieruchomości wydaje się wręcz nierealne. Aby kupić mały dom, potrzebujesz około miliona dolarów nowozelandzkich. Osoby, które się na to decydują, zaciągają 30-letnie kredyty hipoteczne i często wynajmują pokoje, by móc spłacać raty.

Jeśli żyjesz w Nowej Zelandii sama i wynajmujesz mieszkanie lub dom, a nie pokój, by prowadzić normalne życie, potrzebujesz około 3000 dolarów amerykańskich miesięcznie

Kilogram mięsa z kurczaka może tu kosztować 6-9 USD, a wołowiny 12-18 USD. Na artykuły spożywcze wydaję średnio około 300 USD miesięcznie. Nie chodzę do restauracji, jem w domu. Płaca minimalna w Nowej Zelandii wynosi 23 dolary nowozelandzkie (13,7 USD) za godzinę, co miesięcznie daje około 3000 dolarów australijskich płacy minimalnej. To wystarczy, jeśli masz własny dom lub wynajmujesz pokój. Ale jeśli wynajmujesz oddzielne mieszkanie, trudno będzie ci przetrwać.

Udało mi się znaleźć dobrą pracę dzięki mojej specjalizacji i znajomości angielskiego. Jeśli znasz język i masz zawód, twoje umiejętności i doświadczenie w Ukrainie będą brane pod uwagę. Nowa Zelandia jest krajem imigrantów – ograniczenia imigracyjne zostały wprowadzone niedawno. Wśród tych, którzy trafili tu dzięki specjalnym ukraińskim wizom, osobiście znam tylko starsze osoby, które przyjechały odwiedzić swoje dzieci. 70-letni rodzice mojej przyjaciółki znaleźli pracę wkrótce po przyjeździe: jej matka pracowała w kawiarni, a ojciec zbierał warzywa na farmie. Ale już wrócili do Ukrainy.

Iryna mówi, że była mile zaskoczona brakiem biurokracji i środowiskiem w Nowej Zelandii:

– Nie musisz zbierać miliona papierów, by zarejestrować się w jakimkolwiek urzędzie, jak ma to miejsce w wielu krajach europejskich. Nie mają jeszcze usług rządowych online, ale wiele procesów jest zdigitalizowanych, co ułatwia życie.

Po Krzywym Rogu byłam pod wrażeniem stanu tutejszego środowiska. Powietrze i ocean są niesamowicie czyste.

Tu nigdy nie jest gorąco, ale musisz uważać na słońce – wiele osób cierpi na raka skóry z powodu dziury ozonowej. Lepiej nosić kapelusz i długie rękawy

Istnieje również ryzyko trzęsień ziemi. Na większości terenów Nowej Zelandii są uśpione wulkany. Tutaj wciąż pamięta się trzęsienia ziemi w Christchurch, które zabiły setki ludzi. Na Wyspie Północnej jest mniej trzęsień ziemi, ale więcej ulew i powodzi. Jako inżynier jestem zaangażowana w krajowe projekty odbudowy dróg zniszczonych przez zeszłoroczny cyklon „Gabrielle”. Pogoda może się tu zmieniać co dziesięć minut: deszcz, słońce, mgła, wiatr, znowu deszcz... Ale już się przyzwyczaiłam i nawet to lubię.

Codzienność w pobliżu wulkanów

Specjalny ukraiński program – już zamknięty

Specjalne ukraińskie wizy do Nowej Zelandii były wydawane do 15 marca 2024 roku. Każdy, komu udało się przylecieć do tego czasu i nie opuścił kraju, ma teraz możliwość ubiegania się o obywatelstwo. Opłata za wniosek wynosi 708 USD. Konieczność zdania przez Ukraińców testu z języka angielskiego (wymóg dla wszystkich imigrantów ubiegających się o pobyt stały) została zniesiona.

Rząd Nowej Zelandii poinformował, że w ciągu dwóch lat wojny na pełną skalę kraj wydał 1510 specjalnych wiz ukraińskich. Nie ma aktualnych danych na temat tego, ile osób, które otrzymały te wizy, wróciło do Ukrainy. Odkąd specjalny ukraiński program został zamknięty, Ukraińcy mogą wjechać do Nowej Zelandii na podstawie wizy pracowniczej (jak zrobiła Iryna Chorużenko) lub ubiegając się o azyl jako uchodźcy z innych krajów. Nowozelandzki Departament Statusu Uchodźców poinformował, że do tej pory „azyl otrzymało mniej niż pięciu Ukraińców ”, a do jego przyznania w tych przypadkach przyczyniły się „wyjątkowe okoliczności”.

Zdjęcia z prywatnych archiwów bohaterek

20
хв

Ukraińcy w Nowej Zelandii: bez pieniędzy od rządu, ale z szansą na obywatelstwo

Kateryna Kopanieva

Kolejna taka śmierć w Nowym Targu

14 sierpnia 25-letnia Ukrainka w ciąży została przyjęta do szpitala w Nowym Targu. Podczas badania lekarze stwierdzili obumarcie płodu. Kobieta przeszła operację, dziecko urodziło się martwe. O sprawie poinformowali dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego”.

Później kobieta została przewieziona na oddział intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w bardzo ciężkim stanie. Tam zmarła – dziennikarze sugerują, że prawdopodobnie na sepsę. Lekarze, powołując się na tajemnicę lekarską i ustawę o prawach pacjenta, nie skomentowali sprawy.

To nie pierwszy zgon na oddziale okołoporodowym tego szpitala.

W maju ubiegłego roku na oddziale ginekologicznym nowotarskiego szpitala zmarła 33-letnia Dorota, która była w 5. miesiącu

Mimo zagrożenia jej życia, lekarze nie usunęli ciąży. Zapewniali rodzinę, że wszystko jest w porządku. Gdy Dorocie odeszły wody, zalecili jedynie leżenie w łóżku. Na aborcję zdecydowali się dopiero wtedy, gdy jej stan się pogorszył – ale było już za późno. Kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Prawnik rodziny zmarłej zauważył, że lekarze dopuścili się „rażących zaniedbań” zarówno w procesie leczenia, jak w przekazywaniu informacji o stanie zdrowia kobiety. Po tym tragicznym zdarzeniu w wielu polskich miastach odbyły się protesty w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

W 2023 r. w Warszawie odbył się duży protest. Bezpośrednim powodem była śmierć 33-letniej Doroty w Nowym Targu. Fot: Sestry

W oświadczeniu organizatorów protestów czytamy: „Dorota z Nowego Targu zmarła, ponieważ polska ustawa antyaborcyjna zabija i zamienia lekarzy w politycznych sługusów, a nie ekspertów od opieki zdrowotnej. Zmarła, bo lekarze nie wypełniają swoich obowiązków”.

Problem w chorym prawie

Polskie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w Europie. W 1993 roku przyjęto tak zwany „kompromis aborcyjny”. Zgodnie z nim aborcja była możliwa w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciąży będącej wynikiem gwałtu oraz nieuleczalnej choroby lub nieodwracalnej wady płodu. W 2016 r. sejmowa większość w pierwszym czytaniu przyjęła projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Przewidziano odpowiedzialność karną zarówno dla kobiet, które chciałyby dokonać aborcji, jak dla lekarzy, którzy wykonywaliby takie zabiegi. W tym czasie kobiety wzięły udział w jednym z największych protestów w Polsce, który stał się znany na całym świecie jako Czarny Poniedziałek. Skandaliczny projekt ustawy został wycofany.

Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny zakazał aborcji w przypadku wad rozwojowych płodu, a rok później decyzja ta weszła w życie. Obecnie w Polsce aborcja jest możliwa tylko w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub zagrożenia życia bądź zdrowia matki. W pierwszym przypadku wiek płodu nie ma znaczenia, natomiast w drugim aborcja jest możliwa do 12. tygodnia ciąży.

Złagodzenie przepisów aborcyjnych było jednym z haseł partii Donalda Tuska przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku

Na początku 2024 r. premier oświadczył, że rząd jest gotowy złagodzić ograniczenia w dostępie do antykoncepcji awaryjnej i złagodzić przepisy antyaborcyjne.

Problem jednak pozostał. Sejm, reprezentowany przez marszałka Szymona Hołownię, blokował prace nad projektami ustaw liberalizujących przepisy aborcyjne. Pod koniec sierpnia 2024 r. premier Tusk przyznał, że w parlamencie nie ma wystarczającej liczby głosów, by złagodzić zakaz aborcji. Zadeklarował jednak, że rząd pracuje nad wprowadzeniem nowych procedur dla szpitali i prokuratorów, mających złagodzić niektóre z ograniczeń.

– Mogę tylko obiecać, że w ramach obowiązującego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety cierpiały mniej, by aborcja była tak bezpieczna i dostępna, jak to tylko możliwe, gdy kobieta jest zmuszona do podjęcia takiej decyzji – stwierdził. – Chcemy zapewnić, że ludzie, którzy pomagają kobietom, nie będą prześladowani.

Minister zdrowia Izabela Leszczyna dodała, że do przeprowadzenia aborcji powinno wystarczyć jedno zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że zdrowie kobiety jest zagrożone. I że może to być na przykład zaświadczenie od psychiatry.

Jednak nawet jeśli nowa ustawa aborcyjna zostanie uchwalona, musi ją podpisać prezydent Andrzej Duda. I tu pojawia się problem, bo Duda wielokrotnie deklarował, że jest przeciwny aborcji. – Dla mnie aborcja to zabijanie ludzi  – powiedział przy jednej z okazji.

Wkrótce nowe protesty

Wiadomość o śmierci Ukrainki podczas porodu w Nowym Targu oburzyła Martę Lempart, aktywistkę i liderkę ruchu Strajk Kobiet. Ma ona wiele pytań do lekarzy, którzy nie zdołali uratować kobiety:

– To ten sam szpital, w którym w zeszłym roku zmarła ciężarna Polka Dorota, a w tym roku rodząca kobieta z Ukrainy. Nie znam całej sytuacji, ale nadal obwiniam lekarzy. Mam pytanie: co zrobili źle, że doszło do sepsy? Nie znam odpowiedzi, ale nie wierzę już w ani jedno ich słowo. Powinni byli zrobić wszystko, by zapobiec śmierci tej kobiety. Znam podejście lekarzy opiekujących się kobietami w ciąży w Polsce i wiem, ile czasu poświęcają na szukanie winnego nagłych sytuacji, które czasem się zdarzają.

Żaden z nich nie chce być osobą decyzyjną, a czas w takich sytuacjach jest na wagę złota

Według Lempart to, że lekarz waha się z podjęciem decyzji, bo boi się odpowiedzialności, to kłamstwo. Bo niektórzy lekarze po prostu gardzą kobietami:

– Znamy dziesiątki przypadków, w których lekarze odmawiali wykonania aborcji nawet w sytuacjach dozwolonych przez prawo – mówi Lempart. – Swoją decyzję tłumaczyli strachem przed odpowiedzialnością karną. Nie pamiętam jednak ani jednego przypadku w ciągu ponad 30 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce, kiedy lekarze zostali ukarani lub postawieni przed sądem za wykonanie legalnej aborcji.

Polskie kobiety od lat wychodzą na ulice, aby walczyć o prawo do aborcji. Zdjęcie: Sestry

Rekomendacje dla szpitali, ogłoszone niedawno przez Ministerstwo Zdrowia, Lempart nazywa bezsensownymi. Jej zdaniem nie są zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia:

– Chciałybyśmy, aby ministra zdrowia wysłuchała specjalistów od aborcji i opinii kobiet w ciąży w tej delikatnej kwestii – i to natychmiast! Co więcej, legalizacja aborcji jest zaleceniem komitetu ONZ, który wyraźnie wzywa Polskę do jej zalegalizowania i bezzwłocznego wprowadzenia moratorium na karanie w przypadku aborcji. Rząd musi zmienić prawo.

Dekryminalizacja aborcji powinna być ich sztandarowym projektem. Donald Tusk nie dopilnował, by jego partnerzy koalicyjni zagłosowali we właściwy sposób. Dlatego odpowiedzialność spoczywa na polskim rządzie

Ze względu na trudną sytuację z dostępem do antykoncepcji awaryjnej i zakaz aborcji, Polki są zmuszone szukać innych sposobów na przerwanie ciąży – szczególnie w krajach, w których jest to dozwolone. Pomagają im w tym największe kobiece organizacje non-profit: Aborcja Bez Granic i Aborcyjny Dream Team.

– Według samej tylko organizacji Aborcja Bez Granic mamy około 50 000 aborcji rocznie. To jedna trzecia całkowitego zapotrzebowania. Kobiety powinny mieć prawo do przerwania ciąży, kiedy tylko tego potrzebują. Żaden lekarz nie powinien im tego zabraniać – tym bardziej w przypadkach, gdy ich życie jest zagrożone. Osoby, które pomagają w przeprowadzaniu takich operacji, także powinny być chronione przez prawo.

Każda kobieta, która potrzebuje tego rodzaju pomocy, może skontaktować się z Aborcją Bez Granic pod numerem telefonu: 22 29 22 597. Lempart twierdzi, że to trzeci najpopularniejszy numer w Polsce, po policji i straży pożarnej. Jednocześnie zapowiada nową falę protestów w Polsce:

Już przygotowujemy się do protestów i akcji społecznych w obronie praw kobiet. Nie spoczniemy, dopóki nie będzie tak, jak być powinno

Tylko kobieta decyduje

„Martynka” to feministyczna organizacja, która od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej wspiera i chroni ukraińskie uchodźczynie w Polsce. Jej założycielka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od 10 lat. Mówi, że poza Watykanem niewiele jest krajów w Europie, które mają tak surowe ograniczenia prawne dotyczące aborcji i dostępu do antykoncepcji awaryjnej, jak Polska:

– Pigułki do antykoncepcji awaryjnej są skuteczne tylko do piątego dnia po stosunku bez zabezpieczenia. Jednak i na nie polscy ginekolodzy nie zawsze wypisują recepty. Niestety, wielu polskich lekarzy ma kompleks Boga. Wiem, że zabrzmi to ostro, ale w mojej pracy zdarzył się przypadek, że młoda 18-letnia dziewczyna, która została zgwałcona, poszła na policję. Policjanci zabrali ją do ginekologa, a ten odmówił wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną.

Powiedział po prostu: „Taka jest wola Boża” – i że dziewczyna jest za młoda, by brać takie tabletki

Wielu polskich lekarzy boi się przeprowadzać nawet te aborcje, które są dozwolone przez prawo. Nastia podkreśla, że jednym z powodów jest strach przed odpowiedzialnością. Przywołuje przypadek, który przydarzył się ginekolożce ze Szczecina. Lekarka ta znana jest z tego, że nie boi się wykonywać legalnych aborcji, uznając, że nie robi niczego nielegalnego.

– Jednak w ubiegłym roku do jej gabinetu przyszło Centralne Biuro Antykorupcyjne. Podczas przeszukania zarekwirowano jej telefon, komputer i całą dokumentację pacjentek. W ten sposób wywierano na nią presję. Przy okazji policja uzyskała dostęp do bardzo intymnych zdjęć jej pacjentów – mówi Nastia.

„Ani jednej więcej” – pod takim hasłem protestują Polki. Fot: Sestry

Jak podkreśla Ukrainka, kobiety, które szukają pomocy u „Martynki”, nie chcą usuwać ciąży dla wygody – zdarzają się przecież na przykład przypadki gwałtów wojennych. Zmuszanie kobiety do donoszenia takiej ciąży Nastia nazywa torturą:

– Ofiary gwałtów przychodziły do nas po pomoc. Przede wszystkim zapewniliśmy im pomoc psychologiczną. To temat tabu. Kobiety rzadko kiedy przyznają się, że zaszły w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga. Ale nawet gdyby chciały pozbyć się płodu, lekarze nie pomogliby im tutaj, w Polsce, gdzie otrzymały tymczasowe schronienie.

Bo nie ma przeciwwskazań do przerwania ciąży, a sam gwałt nie został udowodniony. Moim zdaniem to jest rażące naruszenie praw kobiet

Nawet kobiety będące w upragnionej ciąży boją się rodzić w Polsce, bo nie ufają lekarzom:

– Lekarze czasami lekceważą bezpieczeństwo swoich pacjentek. Znam historię kobiety, która zaszła w upragnioną ciążę, ale badanie wykazało nieprawidłowości w rozwoju płodu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko umrze po urodzeniu. Niestety w Polsce to nie jest powód do przerwania ciąży. Pomogliśmy tej kobiecie. Znaleźliśmy organizację, która zorganizowała dla niej aborcję w Holandii.

Chcę, by ukraińskie kobiety – niezależnie od tego, czy są w upragnionej, czy niechcianej ciąży – wiedziały, że mamy siebie nawzajem

Każda kobieta, która potrzebuje pomocy, może zwrócić się do „Martynki”. Kobietom, które chcą zostać matkami, organizacja pomoże znaleźć postępowego lekarza. A tym, które zaszły w niechcianą ciążę, doradzi, jak ją legalnie i bezpiecznie usunąć.

20
хв

25-letnia Ukrainka i jej nienarodzone dziecko zmarli w polskim szpitalu

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress