Exclusive
20
min

Czego nauczyły mnie moje ukraińskie siostry

Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słow

Natalia Waloch

Ukraińskie kobiety w Przemyślu, Polska, 14 marca 2022 r. Fot Louisa Gouliamaki/AFP/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Myślę o nich za każdym razem, gdy piłuję paznokcie. Kiedy wkładam bukiet do wazonu, kiedy sprawdzam przed rozmową kwalifikacyjną, czy dyktafon w moim telefonie działa, kiedy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie, aby zabrać je do taty. Myślę, kiedy co miesiąc odczytuję licznik energii elektrycznej i kiedy wyrzucam pluszowe misie mojej córki do dużego niebieskiego kosza.

Ukraińskie kobiety stały się częścią mojego życia i nauczyły mnie rzeczy, które pozostaną ze mną na zawsze.

Pociąg

24 lutego 2022 roku zadzwoniła do mnie Anastasia Pugaczewa. Zanim przeprowadziłam się z dziećmi do Warszawy, nasze córki - jej Polina i moja Łucja - chodziły razem do przedszkola w Toruniu. Nastka powiedziała, że wyjeżdża na Ukrainę. Kilka miesięcy temu jej mąż zmarł po ciężkiej chorobie, a ona zostawiła Polinę na jakiś czas u dziadków, żeby doszła do siebie. Teraz miała ją odebrać w chaosie pierwszych dni wojny, kiedy nikt na świecie nie wiedział, czego się spodziewać, a Rosjanie nacierali na Kijów. Podróż, która zwykle zajmowała kilka godzin, trwała dzień w jedną stronę.

Udało się. Przywiozła Polinę bezpiecznie do Torunia. Za każdym razem, gdy czekam z dziećmi na zatłoczonym peronie Dworca Gdańskiego w Warszawie, by zabrać je na weekend do taty, myślę o podróży Nastii. I odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam jej zdjęcie z Poliną w polskim pociągu, po całej tej macierzyńskiej misji

Anastazja Pugaczewa i Polina, zdjęcie archiwum prywatne

Kolejne miesiące nie przyniosły spokoju. Większość rodziny Anastazji mieszkała w Mariupolu, a ona rzadko się z nimi kontaktowała. Po wyzwoleniu miasta dowiedziała się, że jej ojciec zmarł. Nastia zabrała babcię i innych krewnych do Torunia, ale po jakimś czasie postanowili wrócić do domu. I wtedy... Wtedy nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Pomiędzy leczeniem ran po śmierci męża, opieką nad Poliną, żałobą po ojcu i nieustanną pomocą uchodźcom, Anastasiia pisała bogate w poezję teksty, wściekle grała na gitarze, a za chwilę miał się ukazać album jej zespołu Nastalgia "Coj po polsku"

Nastka pokazała mi, że najgorsze nie musi zabijać wrażliwości. Wręcz przeciwnie: może ją wzmocnić, wydobyć na powierzchnię i pozwolić nam stworzyć na gruzach ogród. Może trochę ponury, dziki, gęsty, taki, w którym nie mamy pewności, czy nie ukłujemy się sięgając po kwiat, ale wciąż piękny i przede wszystkim żywy: odradzający się po najsroższej zimie, wstający po każdej burzy i gradzie, zielony po największej suszy.

Bukiety i dyktafon

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Anastazja wracała z Poliną z Piaticzatek, rozmawiałam z Oksaną Litwinienko, którą znam od wielu lat. W tym czasie nie spała przez kolejny dzień i nadal była w kontakcie ze swoimi krewnymi na Ukrainie. Powiedziałem jej, że nie wiem, gdzie znaleźć spokój w obliczu tego, co się dzieje, i że właśnie kupiłam sobie kwiaty i zamierzam zrobić z nich piękny bukiet. Podobno nawet w okopach podczas bitwy nad Sommą żołnierze hodowali kwiaty: sadzili je w łuskach po pociskach.

Oksana odparła, że Ukrainki w Kijowie też tak robią; słyszała o jednej, która wyszła do ogrodu i zaczęła porządkować grządki zniszczone przez ostrzał. "Wiesz, ja też pójdę i kupię bukiet" - powiedziała na koniec. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy i Oksany, która nie mogła zamknąć oczu nawet na kwadrans. Nie spała jeszcze przez wiele dni, a potem pojechała na granicę. Pomagała tam dzień i noc, i była jedną z pierwszych osób, które zmierzyły się z czymś, o czym nikt z nas nie mówił nawet wtedy, na samym początku inwazji na pełną skalę, ponieważ wszyscy się tego baliśmy. Dotarło to do mnie w marcu 2022 roku, kiedy dowiedziałem się od polskiego żołnierza, że do Polski przyjeżdżają zgwałcone przez Rosjan kobiety i dziewczynki. Na granicy przejmowała je Oksana i naprawdę nie mogły mieć większego szczęścia w tym nieszczęściu.

Nie wiem, czy znam kogoś takiego jak ona. Jest odważna i silna w sposób, który rzadko się widuje. Jest też wściekła i nie wstydzi się tego gniewu, nie powstrzymuje go. W końcu przywiodło ją to do Kijowa. Pojechała zobaczyć swoich bliskich, znajome miejsca, zanurzyć się w swoim języku, ale oczywiście ponownie udała się do miejsca, w którym niewielu ludzi chce być

Tu w mojej opowieści pojawia się inna Ukrainka, Iryna Dowhań. Świat usłyszał o niej już w lutym 2022 roku, kiedy amerykański dziennikarz uwolnił ją z niewoli Rosjan w okupowanym Donbasie. Znęcali się nad Iriną, napastowali ją seksualnie, a w końcu, po wielu dniach, sprawcy przywiązali ją do słupa w mieście - owiniętą w ukraińską flagę, z napisem na piersi, że jest dzieciobójczynią. Przechodnie opluwali ją i bili. Odkąd świat dowiedział się o masakrze w Buczy i masowych gwałtach, Iryna podróżuje po wsiach i miasteczkach, i zbiera świadectwa. Włącza dyktafon i słucha. Oksana skontaktowała się z Iryną, która założyła organizację Sema Ukraine i razem podróżowały od wioski do wioski, aby zebrać dowody zbrodni Rosjan

Iryna Dowhań dręczona w Donbasie, Zdjęcie Mauricio Lima/The New York Times/East News

My, Polacy, znamy duszący ciężar wojennych tajemnic rodzinnych, które były utrzymywane przez pokolenia. Świat nigdy nie był łaskawy dla maltretowanych kobiet. Tymczasem Ukrainki mówią, że wiedzą, że to nie one powinny się wstydzić; chcą, aby świat dowiedział się, co zrobili Rosjanie. "Chcieli zrobić z nas ofiary, ale my wolimy być bronią. Tak właśnie mówią" - mówi mi Oksana.

Pokazała mi, jak niesamowitym motorem napędowym może być gniew. Gniew, do którego nam, kobietom, przez wieki odmawiano prawa i który nauczyłyśmy się tłumić. Dziś myślę, że nie ma sprawiedliwości bez gniewu. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób.

Paznokcie

Kiedy rozmawiam z Eleną Apchel przez komunikator w grudniu 2022 roku, w Wigilię, ledwo ją widzę. Jej twarz jest lekko oświetlona tylko przez ekran jej smartfona.

Poznałyśmy się miesiąc wcześniej na Kongresie Kobiet w Brukseli. Olena jest reżyserką teatralną, przez kilka lat pracowała w Polsce, a obecnie mieszka w Berlinie. Ale w chwili, gdy rozmawiamy, jest w Ukrainie. Przyjechała zorganizować zbiórkę ciepłych butów i ubrań dla swoich kolegów żołnierzy. Tak wiele kobiet wstąpiło do ukraińskiej armii, że nie ma wystarczającej ilości mundurów w odpowiednim rozmiarze dla wszystkich. Kobiety stanowią 20 procent armii, około 50 000 osób. 5 000 z nich walczy na froncie

Wśród nich są koledzy Oleny. Jedną z nich jest aktorka teatru lalek, która po szkoleniu stała się jednym z najlepszych strzelców jednostki. Druga jest koleżanką ze studiów: Olena studiowała reżyserię filmową, kulturoznawstwo i dokumentalistykę. Służy w wojsku już od kilku lat - przecież wiemy, że ta wojna zaczęła się na długo przed lutym 2022 roku. Jej mąż i dwójka dzieci zostali w domu. W jej ślady poszli ojciec i brat, którzy również wstąpili do wojska.

Przyjaciółki Oleny są na linii frontu. Oznacza to, że Rosjanie są nie dalej niż 1,3 km od nich. Leżą lub stoją przez cały dzień i noc, często w błocie, deszczu lub zimnie. Podczas swoich podróży na Ukrainę Olenie czasami udaje się z nimi spotkać, jeśli dostaną przepustkę, aby nabrać sił. Mówi, że ich włosy są zawsze czyste i splecione. I pachną jak ognisko. Po tygodniach spędzonych na froncie ten zapach wnika głęboko w skórę i włosy i nie da się go szybko zmyć

Kiedy zacząłam pisać ten tekst, zadzwoniłem do Oleny. Była właśnie w pociągu, znów w podróży z Berlina na Ukrainę. Wkrótce przestanie podróżować tam i z powrotem. Wyjedzie do swojego kraju na zawsze. Postanowiła zostawić wszystko i wstąpić do wojska. "Wiesz, oni walczą już tak długo, że musimy zmienić siostry na linii frontu." - powiedziała mi kiedyś.

Od tamtej pory za każdym razem, gdy piłuję paznokcie, myślę o Olenie. Myślałam, że znam siłę kobiecej solidarności, ale dopiero teraz dostrzegłam jej ogrom. Dlaczego, możesz zapytać, przychodzą mi do głowy te myśli, kiedy robię paznokcie? Z powodu innej historii Oleny, którą ta wspaniała dziewczyna wyryła w moim sercu jak dłuto: "Pewnego dnia patrzyłam i zobaczyłam, że jedna z moich koleżanek żołnierek ma takie dziwnie przycięte paznokcie, zapytałam ją o nie, a ona na to: "No pizda, no pizda": "No, b***h, Olena, siedziałam tam, nie było pilniczka do paznokci, to sobie spiłowałam na kamieniu". I dołączyłam do kobiet, które od wieków piłowały sobie paznokcie, do tych wszystkich Amazonek i Sarmatek, które też walczyły"  

Licznik energii elektrycznej i pluszowe misie

Od 24 lutego 2022 roku obsesyjnie zadaję sobie pytanie, jak to jest wziąć dziecko za rękę, zamknąć dom, nie wiedząc, czy kiedykolwiek do niego wrócimy, i iść przed siebie, nie wiedząc, czy uda nam się dotrzeć do jakiegoś lepszego miejsca. I jak to jest wjechać do sąsiedniego kraju, gdzie kule nie latają, a potem jechać nocą z nieznajomymi do miasta o dziwnej nazwie. No i w końcu nadeszła noc. Pierwsza od dawna, kiedy snu na pewno nie przerywa ryk, pod ciepłym i może nawet przyjemnym kocem, ale wciąż tak obca.

Kiedy widziałam morze ukraińskich matek, które przyjechały do Polski, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak trudno jest nagle znaleźć się w obcym miejscu, nie z własnego wyboru. Zabrać dziecko do szkoły i martwić się, jak odnajdzie się w klasie. Szukanie sklepu w nieznanej dzielnicy, by kupić szampon lub podpaski. Próbując rozgryźć nową sieć autobusów i tramwajów, aby dostać się do biura. Wydaje mi się, że jest to nieskończenie trudne doświadczenie, zwłaszcza gdy ma się męża, który walczy na froncie, często starych rodziców i przyjaciół, pozostawionych w kraju.

Przez wiele miesięcy, gdy owijałam moje dzieci w kocyki, w mojej głowie pojawiały się obrazy ukraińskich dzieci śpiących w schroniskach. Do dziś, gdy podnoszę rozrzucone na podłodze pluszaki mojej córki, przypominam sobie schronisko we Lwowie, w którym spędziłam godzinę w czerwcu zeszłego roku

Wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii zbierałam dowody wojennych gwałtów popełnionych przez Rosjan i odwiedziliśmy w sumie siedem ośrodków w okolicach Rzeszowa i Lwowa. Podczas jednej z tych wizyt usłyszałyśmy alarm. Razem z kierowniczkami ośrodka i kobietami, które przyjechały do względnie bezpiecznego wówczas Lwowa, zeszłyśmy do piwnicy. Było nas około dziesięciu. Najmłodsza z nas miała kilka miesięcy i wierciła się w ramionach matki, najstarsza była po osiemdziesiątce i w wyniku ostrzału prawie całkowicie straciła wzrok, i słuch.

Na stoliku pod ścianą stał obraz Matki Boskiej, a obok butelka ze smoczkiem do mleka dla małego dziecka, które jako jedyne nie rozumiało, co się dzieje. Kobiety prowadzące ośrodek, który przed wojną służył jako schronienie dla ofiar przemocy domowej, wskazały na pokój z materacami wyłożonymi na ścianach na wypadek, gdyby musiały spędzić noc w piwnicy: "Zanim to wszystko się zaczęło, chcieliśmy zrobić tu pokój zabaw dla dzieci, ale niestety zamiast pokoju zabaw mamy schronienie"

Nie potrafię sobie wyobrazić strachu, jaki czuje matka, gdy jej dziecku grożą kule, ale już wiem, jak wiele może zrobić, by chronić swoje dziecko. Pojedzie w nieznane, stworzy dom dla swojego dziecka, nawet jeśli nie będzie to jej własny, podniesie głowę i znajdzie pracę w obcym kraju. Nawet umrze. Znam przypadek ukraińskiej matki, która szła prawie 40 kilometrów do przejścia granicznego z Polską, niosąc na rękach to młodsze i to starsze dziecko. Udało się, przekroczyli granicę. Trafiła do polskiej rodziny. Zjadła, położyła się spać i zmarła. Lekarz stwierdził, że zmarła z wycieńczenia.

Wiem też, że matka, przede wszystkim wtedy, gdy chce chronić, może dać dziecku wolność. Ludmiłę poznałam przez przyjaciółkę i razem szukałyśmy dla niej mieszkania w Polsce. Kilka lat temu opuściła Donbas po tym, jak jej mąż został zabity przez Rosjan na schodach i przeniosła się do Kijowa. Przyjechała do Warszawy po wielu dniach spędzonych w schronisku, większość czasu w ciemności z powodu braku prądu. Kiedy mój przyjaciel zabrał ją na spacer do Parku Łazienkowskiego, Ludmiła była nieustannie zachwycona świeżym powietrzem i słońcem.

Później dowiedziałem się, że miała córkę poetkę na Ukrainie. Zostawiła ją, bo córka nie wyobrażała sobie, że mogłaby przestać walczyć. Słynny polski profesor literatury Stanisław Pigoń powiedział kiedyś, że w Powstaniu Warszawskim walczyli wybitni polscy poeci: "Cóż, należymy do narodu, którego przeznaczeniem jest strzelać do wroga diamentami"

Najwyraźniej Ukraińców czeka ten sam los. Co miesiąc otwieram szafkę na korytarzu i spisuję stan licznika energii elektrycznej. Za każdym razem, gdy to robię, myślę o Ludmile, o jej dniach spędzonych w ciemności. I o najciemniejszym momencie w jej historii, kiedy szanując wolność córki, została zmuszona do pozostawienia swojego największego skarbu na Ukrainie

Chwała bohaterce!

Chociaż jestem feministką, muszę przyznać, że do niedawna myślałam o kobietach, które ucierpiały na wojnie, jak o ofiarach. Ukraińskie kobiety wywróciły moje wyobrażenie o bohaterstwie do góry nogami. Do tej pory to słowo było zarezerwowane dla mężczyzn

Bohaterami byli ci, którzy walczyli, byli ranni i wracali do domu bez ręki czy nogi. Kobiety były co najwyżej postaciami drugoplanowymi. Dziś głęboko nie zgadzam się z tym poglądem. Matka, która bierze swoje dzieci i idzie je ratować, jest bohaterką. Podobnie jak kobieta, która straciwszy męża, z pokorą przyjmuje decyzję córki o pójściu na wojnę, jest bohaterką. Żołnierka w okopach jest bohaterką, podobnie jak jej przyjaciółka, która porusza niebo i ziemię, aby zorganizować ciepłe buty dla niej i jej towarzyszy, a następnie sama decyduje się pójść na front. W końcu to kobiety zgwałcone przez wroga są bohaterkami, bo czym ich rany - nie tylko te widoczne - różnią się od ran weteranów wojennych?

Ukraińskie kobiety - te, które mieszkając w Polsce i innych krajach Europy Zachodniej, są świadkami rosyjskich okrucieństw - zmieniają nasz świat. Podobnie jak ci, którzy zdecydowali się pozostać na Ukrainie, ukraińscy politycy i aktywiści, tacy jak Oksana Litwinienko i Iryna Dowhań: dzień po dniu przez ostatnie półtora roku upewniały świat, że ta wojna nie jest tylko kolejną wojną opowiadaną z męskiej perspektywy. Dbają o to, by dzień po dniu świat dowiadywał się nie tylko o tym, co dzieje się na froncie, ale także o stratach poniesionych przez ludność cywilną. To kopernikański przewrót w narracji o konfliktach zbrojnych. Do tej pory o tym, co działo się z ludnością cywilną, dowiadywaliśmy się po latach, gdy na powojenne terytorium wkraczały międzynarodowe komisje, gdy publikowano książki reporterskie. Ukraińskie kobiety nie pozwalają światu przymykać oczu.

Wszystko to jest możliwe dzięki wielkiej sile, która łączy je wszystkie i która również niesamowicie objęła wiele polskich kobiet, a na pewno objęła mnie.

Tą siłą jest siostrzeństwo

No items found.
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka od 19 lat, związana z "Gazetą Wyborczą" i tygodnikiem "Wysokie Obcasy". Zajmuje się tematyką społeczną, prawami kobiet i polityką. Od marca 2022 r. zajmuje się na opisywaniem zbrodni rosyjskich okupantów - zbrodni wojennych gwałtów w Ukrainie. W czerwcu 2023 r. pojechała w Ukrainę z delegacją parlamentarzystów z Belgii i Polski, aby zebrać dowody rosyjskich zbrodni na kobietach. Mama Stanisława i Łucji.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..

Dołącz
Pochód opiekunek, Warszawa, pracownice i pracownicy domowe

Ulicami Warszawy, współorganizowane wspólnie przez Stowarzyszenie Pedagogów Teatru oraz Komisję Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej, przeszły – 13 i 14 kwietnia – dwa Pochody Opiekunek z Ukrainy.

– Chcemy lepszych warunków – od umów o pracę, po czas wolny od obowiązków. Kiedy czytałam postulaty, założonego 200 lat temu, pierwszego związku zawodowego pomocy domowej w Polsce, to w zasadzie są one takie same, jak nasze. To pokazuje, jak niewiele się zmieniło. Obecnie pracujemy albo na umowach śmieciowych, albo w ogóle bez nich. Nie zawsze jest to wina tego, że ktoś nie chce dać nam umowy o pracę – osoby starsze często nie mają rodziny i przez niską emeryturę nie są w stanie tego zrobić. Chciałybyśmy, żeby powstał program socjalny, który wspomoże biedniejsze osoby poprzez np. odprowadzanie przynajmniej części składek. Ulży im to finansowo i da możliwość zatrudnienia opiekunki, a nam da ubezpieczenie i pozwoli na skorzystanie z ochrony zdrowia na NFZ. Są też oczywiście nieuczciwi pracodawcy i z nimi też walczymy. Mamy sukcesy, bo gdy nasz związek zawodowy interweniuje, zwykle robią oni krok w tył i wypłacają wynagrodzenie. To jeden z wielu powodów, dla których warto do nas dołączyć – mówiła Rusłana Pobereżnyk, przewodnicząca Komisji Pracownic i Pracowników Domowych Inicjatywy Pracowniczej.

„Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia,ubezpieczeń, prawa do odpoczynku”

W trakcie przemarszu z głośników było słychać nie tylko utwory skomponowane przez opiekunki we współpracy z artystką Magdaleną Sowul, ale też uczestniczki niosły megafony – stworzone przez Martę Romankiw – dzięki którym zgromadzeni mogli usłyszeć wypowiedzi także tych opiekunek, które nie mogły dotrzeć na pochód.

– Jesteśmy opiekunkami i troszczymy się o dzieci, osoby starsze, chore, zależne. Nasza praca jest niezbędna, ale wciąż niewidoczna i nieuregulowana. Domagamy się legalnych warunków zatrudnienia, ubezpieczeń, prawa do odpoczynku. Chcemy też szacunku do siebie i tego, co robimy. Pomagamy waszym bliskim, a wy nas niekiedy traktujecie, jak niewolnice. Żądamy godnego traktowania i odpowiednich wynagrodzeń, bo obecnie nie wystarczają one często nawet na miesiąc – mówiła jedna z nich.

– Osoba starsza, która mieszka sama, bez nas nie byłaby w stanie funkcjonować. Często potrzebuje pomocy przy wstaniu z łóżka, z jedzeniem, ubraniem się, nie mówiąc już o sprzątaniu, zrobieniu zakupów czy innych obowiązkach. Dzięki nam nie tylko może zostać w swoim domu, ale też dostaje od nas dużo ciepła, wsparcia, podniesienia na duchu. Za to jej dzieci mogą normalnie pracować. To odpowiedzialna i momentami stresująca praca, a bywa, że trudna psychicznie, gdy osoba, którą się opiekujemy umiera. Tym bardziej powinno się nas docenić – podkreślała uczestniczka pochodu. – Gdybyśmy nie przyszły do pracy nawet przez kilka dni z rzędu, to może nie byłby to koniec świata, ale stworzyłoby to ogromne problemy dla rodziny, która sama musiałaby się zająć bliską osobą – dodała inna.

– Bardzo denerwuje mnie, że są tak duże różnice w pensjach opiekunek polskich i ukraińskich. Pracodawcy bardzo chętnie szukają tych drugich, bo płacą im o wiele mniej

Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy. To niesprawiedliwe. Chcemy mieć zapewnione podstawowe prawa, naprawdę nie domagamy się nie wiadomo czego…  – słychać było z głośników.

– Nasza praca naprawdę jest ciężka, często wymaga wstawania w nocy, bycia czujnym niemal 24 godziny na dobę. Oddajemy swój czas innym ludziom i brakuje nam wolnego. A musimy odpoczywać, bo nie jesteśmy maszynami. Tymczasem wiele opiekunek z Ukrainy pracuje bez dnia wolnego. Nawet na spotkania naszej komisji związkowej przychodzą na dwie godziny, a potem muszą od razu wracać do pracy. Tak dłużej być nie może – tłumaczyła uczestniczka pochodu.

„Większość Polek za takie stawki, jakie dostajemy, w ogóle nie zgłosi się do pracy”

Na zakończenie drugiego Pochodu Opiekunek z Ukrainy, członkinie związku zawodowego wręczyły petycję przedstawicielkom Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej:

„Szanowna Pani Ministro,

zwracamy się do Pani jako Komisja Pracownic i Pracowników Domowych, działająca w ramach Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Od kilku lat zrzeszamy osoby pracujące w sektorze opieki domowej. Nasza praca jest niepewna, a mimo to często niewidzialna, bardzo ciężka i nieuregulowana. Dlatego założyliśmy związek i dlatego upominamy się o działania rządu na rzecz poprawy naszej sytuacji.

Wnosimy o podjęcie prac nad systemowymi zmianami w obszarze zatrudnienia opiekunek. Obecnie większość z nas pracuje bez umów, poza systemem prawnym i zabezpieczeń socjalnych. W sektorze opieki nad dziećmi państwo już wdrożyło rozwiązania umożliwiające formalizację zatrudnienia, z dopłatami do składek i ułatwieniami w legalnym zawieraniu kontraktów. Dzieci postrzegane są jako nadzieja społeczeństwa, jego przyszłość, dlatego państwo chce im zapewnić to, co najlepsze. Ale starość to również przyszłość, nasza wspólna przyszłość. Apelujemy o

- stworzenie jasnych ram prawnych dla zatrudnienia opiekunek w prywatnych gospodarstwach domowych;

- wprowadzenie zachęt i ułatwień dla pracodawców zawierających legalne umowy;

- umożliwienie osobom wykonującym prace opiekuńcze dostępu do systemu ubezpieczeń, świadczeń i ochrony prawnej;

- instytucjonalne wsparcie w zakresie kontroli warunków pracy oraz przeciwdziałanie przemocy i wyzyskowi.

Nie chcemy już funkcjonować w szarej strefie, niewidoczne, pozbawione ochrony, zmuszone do pracy w warunkach niepewności i przemocy, przemęczenia i strachu, bez możliwości zabezpieczenia podstawowych potrzeb.

Z poważaniem,

Komisja Pracownic i Pracowników Domowych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza”.

Zdjęcia: Jędrzej Dudkiewicz

20
хв

„Bez nas wasze domy nie funkcjonują”: pochód ukraińskich opiekunek w Warszawie

Jędrzej Dudkiewicz
Olena Vaidalovych Romowie

Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę społeczność romska w Polsce powiększyła się z 20 000 do 80 000 osób. Zarówno w Ukrainie, jak w Europie Romowie wciąż spotykają się z dyskryminacją i uprzedzeniami.Olena Vaidalovych, Ukrainka romskiego pochodzenia, jest jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, które od lat bronią praw Romów.

Stereotypy na temat Romów dotykały Ołenę już od dzieciństwa. To zmotywowało ją do walki o prawa mniejszości i pracy nad zmianą nastawienia społeczeństwa do Romów. Po wybuchu wojny na pełną skalę przeniosła się do Warszawy, gdzie kontynuowała swoją działalność. Dziś wraz z polską fundacją W Stronę Dialogu pomaga Romom z Polski i Ukrainy.

Ołena wśród ludzi, o któych prawa walczy

Kiedy coś ginęło, patrzyli na mnie

– Rodzice są Romami – mówi Ołena. – Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza w czasach szkolnych. Poza domem często spotykałam się z dyskryminacją i zastraszaniem. Do dziś pamiętam żarty, które mnie nie śmieszyły. ?

Często mówili do mnie: „Przepowiedz nam przyszłość”, „Powróż z ręki”. Kiedy coś gdzieś zniknęło, zawsze obwiniali mnie. Bo jestem Romką. To wszystko było bardzo przykre. Próbowali też wykluczać mnie z zajęć szkolnych. Byłam zdana na siebie. Mimo tego wszystkiego uczyłam się bardzo dobrze, chciałam być prymuską. Myślę, że niektórzy nawet mi tego zazdrościli.

Mówił taki na przykład: „Jak Romka może mieć lepsze stopnie ode mnie? Przecież Romowie nie potrafią czytać ani pisać”

Każde dziecko mniej zdeterminowane niż ja poddałoby się. Jestem dumna, że się nie poddałam. Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie, że mnie wspierała i zawsze powtarzała: „Jesteś mądra, nie jesteś gorsza od innych. Możesz robić wszystko, co chcesz”. To dawało mi siłę i motywowało do działania.

Natalia Żukowska: Co dla Ciebie oznacza bycie Romką?

Ołena Wajdałowycz: To moja rodzina, język, kultura i tradycje, które mamy.

W kulturze romskiej najważniejszą rzeczą jest szacunek dla starszych. Nie ma czegoś takiego jak niesłuchanie ich. Oni zawsze mają ostatnie słowo

Na przykładzie mojej rodziny mogę powiedzieć, że nasze dziewczyny bardzo poważnie podchodzą do małżeństwa i zakładania rodziny. Wychowano mnie w przekonaniu, że musisz świadomie wybierać partnera. I budować związek tylko po upewnieniu się, że to jest osoba, z którą chcesz spędzić życie.

Jakie stereotypy na temat Romów pokutują w Ukrainie i w Polsce?

Inni ludzie są wobec Romów stronniczy. Istnieją różne stereotypy: pozytywne, negatywne i neutralne. Na przykład wiele osób uważa, że Romowie nie chcą pracować i kradną. To negatywne stereotypy. Do pozytywnych zaliczyłabym pogląd, że wszyscy Romowie tańczą i śpiewają, chociaż to nieprawda. Innym jest to, że wszyscy Romowie mają dar przewidywania przyszłości, co też nie jest prawdą. Nie można uogólniać i wyciągać wniosków na podstawie tych kilku osób, które znasz. W rzeczywistości inni wiedzą bardzo mało o Romach.

Przed wybuchem wojny na pełną skalę w Ukrainie istniało 16 romskich grup dialektalnych. Różnią się tradycjami i poziomem integracji ze społeczeństwem. Romowie różnią się także wyglądem. Czasami mówią mi, że nie wyglądam jak Romka. Niektórzy uważają, że Romowie muszą mieć ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Ale to też nie jest prawdą.

Nie tylko Ukraińcy, ale także Polacy niewiele wiedzą o społeczności romskiej. Niedawne badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że 72% Polek i Polaków nie zna ani jednej osoby ze społeczności romskiej

Niewiedza rodzi szkodliwe stereotypy. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii społecznej „Poznajmy się”, zainicjowanej przez fundację W Stronę Dialogu. Staramy się obalać stereotypy, bo mają one negatywny wpływ na naszą liczną społeczność. Rada Europy podaje, że w Europie żyje od 10 do 12 milionów Romów – a może nawet więcej. Nie można mierzyć tych wszystkich ludzi tą samą miarą.

Kampania społeczna zainicjowana przez fundację W Stronę Dialogu

Skąd wzięły się stereotypy na temat Romów? Dlaczego inni ludzie w nie wierzą?

Te stereotypy mają głębokie podłoże historyczne. Romowie pojawili się w Europie w XI-XII wieku i niemal natychmiast stali się obiektem podejrzeń, ponieważ mówili nieznanym językiem (romani), mieli własne tradycje, muzykę, wyróżniali się wyglądem, często podróżowali. A to budziło strach. Już w średniowiecznej Europie byli prześladowani i mieli zakaz osiedlania się w miastach.

W niektórych krajach Romowie byli nawet fizycznie piętnowani – naznaczano ich ciała. Na terytorium współczesnej Rumunii byli zniewoleni przez 500 lat, aż do XIX wieku

Podczas II wojny światowej nazistowski reżim zamordował ponad pół miliona Romów. Ten akt ludobójstwa nie został jeszcze odpowiednio uznany w przestrzeni publicznej.

Historyczne traumy odcisnęły głębokie piętno na pamięci społeczności romskiej i publicznym postrzeganiu Romów. Należy jednak pamiętać, że stereotyp to uproszczenie, mechanizm samoobrony przed skomplikowaną rzeczywistością. Spójrzmy głębiej i zapytajmy siebie: „Co tak naprawdę wiem o tej osobie? Czego konkretnie się boję?”. Nie idealizuję społeczności romskiej. Wszyscy jesteśmy różni i nikt nie może mówić za wszystkich. Tak, są sytuacje, gdy ktoś robi coś złego. Ale ważne jest, aby nie zastępować indywidualnej odpowiedzialności odpowiedzialnością zbiorową.

Dla większości ludzi Romowie są jak kosmici

Kiedy wpadłaś na pomysł, by zająć się przełamaniem stereotypów otaczających społeczność romską?

Jeszcze w szkole. Widziałam, że moi romscy rówieśnicy przechodzą przez to samo co ja. Pamiętam, jak pewna dziewczynka bawiła się z nami na placu zabaw, a jej matka podeszła do niej, zabrała ją od nas i zabroniła jej się z nami bawić. Zapamiętam ten bolesny moment do końca życia. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, by romskie dzieci przechodziły przez coś takiego. Z jakiegoś powodu dla większości ludzi Romowie są jak kosmici. A my jesteśmy Ukraińcami romskiego pochodzenia, naszą ojczyzną jest Ukraina. Tysiące Romów na ochotnika broni Ukrainy na froncie. To, że mamy ciemniejsze włosy i inne zwyczaje, nie czyni nas gorszymi.

Z koleżanką Noemi Łakatosz

Jesteś najmłodszą Romką, która (w wieku 20 lat) przemawiała na Forum ONZ ds. Mniejszości. Co chciałaś powiedzieć światu?

Nie chciałam przemawiać jak działaczka na rzecz praw człowieka, która wydaje jakieś zalecenia. Chciałam, by moje przesłanie dotknęło ludzkich serc. Był rok 2018, a właśnie wtedy 24-letni Rom zginął z rąk prawicowych radykałów w Ukrainie. Powiedziałam, że świat powinien na to zareagować, a osoby zaangażowane w zbrodnię powinny zostać ukarane zgodnie z prawem Ukrainy.

Jak się postrzega społeczności romskie w Europie?

Dziś możemy mówić o ewolucji i zmianie opinii w społeczeństwie. I to jest dokładnie to, o co nam chodzi w fundacji W Stronę Dialogu. Staramy się zmieniać negatywne opinie o społeczności romskiej w Polsce. A to, co robimy tutaj, rozszerzamy na inne kraje.

Prowadzimy kampanie informacyjne, współpracujemy ze znanymi czasopismami. To, że jestem pierwszą Romką, która pojawiła się na okładce znanego polskiego magazynu „Wysokie Obcasy”, jest krokiem naprzód. Inne media również opowiedziały historie romskich kobiet, które odniosły sukces. W ten sposób stopniowo zmieniamy niesprawiedliwe opinie na temat Romów.

Działamy też na polu edukacji, dając romskim dzieciom możliwość uczenia się bez barier. Pomagamy w znalezieniu zatrudnienia, współpracujemy z przedsiębiorstwami. Staramy się, aby Romowie w Polsce byli niezależni ekonomicznie, potrafili się integrować i osiągnąć stabilizację. Bardzo ważne jest dla nas, by czuli się tu bezpiecznie.

Kim są członkowie waszego zespołu?

Jedną ze współzałożycielek naszej fundacji jest dr Joanna Talewicz, Polka romskiego pochodzenia. Drugą jest dr Małgorzata Kołaczek, która ma duże doświadczenie w pracy ze społecznością romską. Od 2012 roku Joanna i Małgorzata prowadzą szkolenia edukacyjne dla policji, dziennikarzy i nauczycieli.

Po wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie wielu Romów przyjechało do Polski. W 2022 roku Komisja Europejska podała, że około 100 000 Romów opuściło Ukrainę i wyjechało do innych krajów. Spotkaliśmy się z dyskryminacją uchodźców pochodzenia romskiego. Na przykład kiedy udaliśmy się do schronisk, do których trafiali uchodźcy, zobaczyliśmy, że Ukraińcy pochodzenia romskiego zostali oddzieleni od innych. Koordynatorzy w tych schroniskach powiedzieli, że w ten sposób starają się uniknąć napięć. Ponadto zauważyliśmy, że ci „lepsi” Ukraińcy mieli bardziej komfortowe warunki – łóżka, fotele. Natomiast tam, gdzie byli Ukraińcy pochodzenia romskiego, mogło nie być nic. Widziałam dzieci śpiące na kartonach, choć była zima. Z tym właśnie walczymy.

Ołena podczas wystąpienia na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez OBWE

Kto pomaga finansowo Twojej fundacji?

Duża część naszych projektów została sfinansowana przez rząd USA. W związku z decyzją administracji Trumpa o zamrożeniu funduszy na programy pomocowe przechodzimy teraz przez bardzo trudny okres. Bo co się stanie, jeśli nas zabraknie? Dzieci, które wspieramy, zostaną bez dodatkowej pomocy. Młodzi ludzie, którymi się opiekujemy, nie będą mieli możliwości rozwijania swoich zainteresowań. Kobiety, które inspirujemy, stracą szansę na lepszą przyszłość. Nie będzie kolejnych kampanii na temat społeczności romskiej, nasze postulaty nie dotrą do ministerstw i polityków. Mamy jednak nadzieję, że dzięki dobrym ludziom i sponsorom będziemy kontynuować nasze działania na rzecz praw człowieka, które prowadzimy od 13 lat.

Wierzę w dobrą przyszłości Romów

Jakiej pomocy potrzebują teraz romscy uchodźcy w Polsce? Z jakimi problemami się do was zgłaszają?

Teraz koncentrujemy się na integracji społecznej romskich uchodźców z Ukrainy, którzy pozostali w Polsce. Skupiamy się także na pomocy polskim i rumuńskim społecznościom romskim w Polsce przede wszystkim w zakresie edukacji, zatrudnienia, kwestii prawnych, pomocy psychologicznej itp. Współpracujemy również z władzami lokalnymi i rządem oraz lobbujemy na poziomie międzynarodowym. Chcemy, aby politycy i dyplomaci brali pod uwagę potrzeby społeczności romskiej.

Romowie z Ukrainy są takimi samymi ludźmi, jak inni Ukraińcy. Chcą dla siebie jak najlepiej

Rozumieją, że aby odnieść sukces w życiu, potrzebują edukacji i pracy. Jedynym problemem jest, że nie zawsze to wykształcenie mogą zdobyć. Na przykład zdarzało się, że odmawiano nam zapisania romskich dzieci do szkoły. Słyszeliśmy, że nie ma miejsc. Oczywiście nie możemy stwierdzić, czy to prawda, czy nie. Ale jeśli romskie dziecko nie zostanie przyjęte do szkoły, nie pozostawiamy tego jako prywatnego problemu rodziny.

Kontaktujemy się z administracją szkoły, wyjaśniamy normy prawne, szukamy zrozumienia, a w razie potrzeby angażujemy prawników i władze oświatowe.

Jeśli chodzi o zatrudnienie, to i tu pojawiają się problemy. Romowie są zatrudniani, lecz z przeszkodami. Bardzo trudno im też wynająć mieszkanie. Raz pomogliśmy pewnej rodzinie, w której Romka pracowała dla międzynarodowej organizacji.

Kiedy negocjowaliśmy czynsz przez telefon, wszystko było w porządku. Gdy przyszliśmy na spotkanie, odmówiono nam. I tak przez cztery miesiące. Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są, ponieważ boją się dyskryminacji

Jeśli jakiejś rodzinie nie wynajęto domu tylko ze względu na jej pochodzenie etniczne, pomagamy jej prawnie, rozmawiamy z właścicielem domu, czasami zwracamy uwagę opinii publicznej za pośrednictwem mediów. Ale zawsze staramy się to robić poprzez dialog, a nie konfrontację. To jedyny sposób, by zmienić coś na głębokim poziomie i na długi czas.

Romowie, którzy znaleźli w Polsce schronienie przed Rosjanami

Kim są ludzie, którym pomagacie?

Na początku rosyjskiej inwazji nastąpił bardzo duży napływ uchodźców. Opowiem pewną historię. Była kobieta, której córka zmarła w Ukrainie. Ta kobieta została z ośmiorgiem wnucząt, z których jedno było niepełnosprawne. Widzieliśmy, że bardzo dobrze dogadywała się z innymi Romami, którym pomagaliśmy w schronisku, więc zaproponowaliśmy jej pracę. Pracuje z nami już prawie trzy lata. Takie przypadki, gdy nasi podopieczni stają się naszymi współpracownikami, nie są odosobnione.

Często ludzie trafiali do nas bez dokumentów. Tracili je podczas ucieczki przed bombardowaniem albo gubili gdzieś w pośpiechu. Nie było łatwo zalegalizować ich statusu. Bali się, nie wiedzieli, czy jutro będą mieli co jeść i gdzie spędzić noc. Pomagaliśmy im.

Patrząc tych ludzi trzy lata temu i teraz, widzę ogromną różnicę. Dziś są zintegrowani ze społeczeństwem, mówią po polsku, większość jest zatrudniona. Bardzo się z tego cieszę.

Wiem, że otrzymujesz wiele wiadomości od romskich dziewczyn. O czym piszą?

O swoich pragnieniach i marzeniach. Chcą budować karierę, dostać się na uniwersytety, próbują się odnaleźć. Ale piszą do mnie także młodzi chłopcy. Mój siostrzeniec powiedział kiedyś, że bardzo ważne jest dla niego, by mieć jakiegoś mentora.

Przez wieki społeczność romska była odizolowana, bała się dyskryminacji i prześladowań – ale to nas nie złamało. Młodzi ludzie są teraz bardziej otwarci. Wielu Romów odnosi sukcesy zawodowe. Pracują w Komisji Europejskiej, Radzie Europy, OBWE, ONZ, współpracują z rządem, są doskonałymi specjalistami, naukowcami, nauczycielami i lekarzami. Są wykształceni, znają języki obce. Patrząc na nich, wierzę w dobrą przyszłość Romów.

Zdjęcia: archiwum prywatne Oleny Vaidalovych

20
хв

Olena Vaidalovych: – Niektórzy Romowie nie przyznają się, kim są. Boją się dyskryminacji

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress