Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ann Applebaum. Wskazówki dla Ukrainy i ostrzeżenia dla Zachodu
Wolontariat, entuzjazm i śmiałość nie wystarczą, aby wygrać - pisze Anne Applebaum w artykule "Jak Ukraina musi się zmienić, jeśli chce wygrać?" dla "The Atlantic".
Ostatnie zmasowane ataki rakietowe Rosji na ukraińskie szpitale, osiedla i szkoły są według Anne Applebaum, znanej amerykańskiej pisarki i publicystki, dowodem na to, że Putin wcale nie myśli o negocjacjach ani tym bardziej o pokoju. Gospodarz Kremla doskonale zdaje sobie sprawę, że w polu Ukrainy nie pokona. Liczy jednak na zmęczenie jej sojuszników i zwrócenie się wyczerpanych wojną Ukraińców przeciw swej władzy.
Komunikat Kremla do świata – głównie Zachodu i Ukrainy, ale też własnej opinii publicznej – jest prosty: jesteśmy gotowi na każde straty w ludziach i sprzęcie, zniszczymy ukraińską infrastrukturę, sami wytrzymamy, a pieniądze na dalszą wojnę znajdziemy.
Systemy, instytucje, zasady
Według Applebaum ta narracja jest jedynie czystą propagandą, bo w rzeczywistości Rosjanie są militarnie dużo słabsi, niż utrzymują, sankcje działają, zaś rosyjskie społeczeństwo, ubożejące z każdym dniem, też jest już wojną bardzo zmęczone. Tyle że moskiewska propaganda okazuje się skuteczna. W USA Republikanie odwołują się do niej, opisując Ukrainę jako kraj skorumpowany, politycznie skłócony i wątpiący w zwycięstwo – i blokują amerykańskie wsparcie dla broniącego się kraju. W Europie swoistym odpowiednikiem Republikanów w tej materii jest Viktor Orban, który, stosując podobną retorykę, paraliżuje wsparcie unijne.
Applebaum uważa, że to, co wystarczyło do odrzucenia rosyjskiej inwazji i zaskarbienia sobie sympatii wolnego świata: oddolna mobilizacja do obrony kraju, masowy wolontariat, dzielność i ofiarność zwykłych ludzi, entuzjastyczny patriotyzm i energia – teraz już nie wystarczy. Czas pospolitego ruszenia i improwizacji minął.
Żołnierze baterii artyleryjskiej 59 Oddzielnej Brygady Strzelców Zmotoryzowanych Sił Zbrojnych Ukrainy przygotowują się do ostrzału artyleryjskiego pozycji rosyjskich, Awdijiwka, obwód doniecki, Ukraina, 16.12.2023. Fot: Ozge Elif Kizil/Anadolu/East News
Dziś trzeba „systemów, instytucji i zasad”. Pora wesprzeć entuzjazm żołnierzy superprofesjonalnym dowodzeniem, pomysłowość inżynierów konstruujących drony – stworzeniem „najnowocześniejszego przemysłu obronnego w Europie, o ile nie na świecie”. No i zadanie dla rządu: wyplenić „wszelką pozostałą korupcję i gospodarność”. Applebaum zastrzega, że to nie ona wymyśliła ten ostatni postulat, a jedynie cytuje go za Rustemem Umerowem, nowym ukraińskim ministrem obrony
Gra w otwarte karty
Umerow, z pochodzenia krymski Tatar, cieszy się reputacją polityka jednoznacznie proeuropejskiego, kompetentnego, skromnego i o szerokich horyzontach. A przy tym – choćby już z racji pochodzenia i osobistych doświadczeń – jak mało kto świadomego potencjalnych tragicznych konsekwencji pozostania Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów.
Minister ma też pełne rozeznanie w skali wyzwań, przed którymi stoi dziś armia walczącej Ukrainy. To już nie tylko walka z marnotrawstwem – spotykanym dziś zresztą w każdym, choćby amerykańskim wojsku – ale też konieczność zapewnienia regularnych, mądrze pomyślanych dostaw amunicji i nowoczesnego sprzętu, długoterminowe planowanie oraz stała współpraca z zachodnimi firmami zbrojeniowymi.
I co może jeszcze ważniejsze – potrzeba lepszego gospodarowania zasobami ludzkimi, których Rosjanie mają znacznie więcej. Ukraina musi szkolić więcej żołnierzy, a ci, którzy już walczą, powinni mieć szansę na odpoczynek i regenerację. Według Applebaum Umerow nie zaklina rzeczywistości i dobrze wie, że problemy z rekrutacją, przypadki przymusowego wcielania żołnierzy do armii czy ucieczki mężczyzn za granicę to realny problem. Jak go rozwiązać? Grą w otwarte karty, stworzeniem przejrzystych reguł. Jak mówi sam minister: "Ludzie powinni rozumieć, jak będą szkoleni, jak będą karmieni, jak będą się nimi opiekować podczas operacji".
Bojownicy 59. Oddzielnej Brygady Piechoty Zmotoryzowanej Sił Zbrojnych Ukriany prowadzą ogień na pozycje wojsk rosyjskich Awdijiwka, obwód doniecki, Ukraina, 16 grudnia 2023 r. Fot: Ozge Elif Kizil e adolu/East News
Trudna „dekompresja”
Pozostaje jeszcze kwestia wewnętrznych sporów politycznych w Ukrainie. Prezydent Wołodymyr Zełenski i dowodzący armią gen. Walerij Załużny nie we wszystkim się zgadzają – przyznaje Umerow. Tyle że pompowanie tych sporów – także przez ukraińskie media – do rozmiarów rywalizacji toksyczne i przeciwskuteczne. Ukraińska debata potrzebuje – jak określa to sam minister – „dekompresji”, czyli skupienia się na strategicznych (wojskowych i politycznych) celach, które są przecież wspólne dla wszystkich.
Taka „dekompresja” nie będzie zadaniem łatwym. W amerykańskiej dyspucie politycznej toczącej się wokół kwestii ukraińskiej nie ma na nią miejsca – zaznacza Applebaum. Zamiast apolitycznych i „skoncentrowanych na celach” debat – są debaty par excellence polityczne, w których sprawa ukraińska jest dla Republikanów zakładniczką rozgrywki z Demokratami: jeśli pomoc Ukrainie wzmocniłaby Joe Bidena, tym gorzej dla Ukrainy.
„Tyle że nie mamy do czynienia z taką samą stawką – pisze laureatka Pulitzera. – Walka Ukrainy z Rosją zawsze była starciem cywilizacyjnym, starciem między społeczeństwem otwartym a zamkniętym, społeczeństwem praworządnym a dyktaturą. Ukraińcy nadal zakładają, że ich wersja demokracji jest nie tylko bardziej atrakcyjna niż rosyjska autokracja, ale także bardziej skuteczna”.
Ołena Gergel jest wdową po białoruskim więźniu politycznym i weteranie Wasiliju „Siabro” Parfienkowie, który zginął w Ukrainie. Po śmierci męża wstąpiła do 93. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej „Chołodnyj Jar”. Pomaga krewnym zaginionych, zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy.
Do Ukrainy z białoruskiego więzienia
Natalia Żukowska: – Wasylija Parfienkowa, swojego przyszłego męża, poznała Pani na spotkaniu ochotników w Kijowie w 2015 roku. Jakie zrobił wrażenie?
Ołena Gergel: – Nie był obojętny wobec wojny w Ukrainie, chociaż w tamtym czasie nawet wielu Ukraińców nie postrzegało jeszcze wydarzeń na wschodzie kraju jako wojny. Dla Wasyla ważna była walka. Wierzył, że jeśli będzie walczył, Białoruś będzie mogła stać się wolna, niezależna i demokratyczna.
Wasylij Parfienkow
Zaczęliśmy się ze sobą kontaktować. Pomagałam mu jako wolontariuszka, wysyłając paczki. Bardzo lubił słodycze, więc zawsze wkładałam je do tych paczek. Był zupełnie inny od moich przyjaciół, zawsze byłam pod wrażeniem jego uczciwości. Był albo biały, albo czarny – żadnych szarości. A spotykać zaczęliśmy się po tym jak został ranny w Piskach.
Był otwarty?
Z początku nie lubił opowiadać o swoim dawnym życiu na Białorusi, to nie było dla niego przyjemne. Po raz pierwszy został uwięziony po proteście, kiedy Łukaszenka sfałszował wybory prezydenckie. Był jedną z pierwszych osób skazanych na więzienie w procesie politycznym. Dostał dwa lata, ale zwolnili go wcześniej na mocy amnestii. Tyle że nawet po tym nie przestał walczyć z reżimem.
Brał udział we wszystkich akcjach ulicznych i wiecach, więc dostawał kolejne wyroki. Przebywał w więzieniu, kiedy w Ukrainie rozpoczęła się Rewolucja Godności. Tam dowiedział się o śmierci swojego kolegi z Białorusi, Michaiła Żyzniewskiego [białoruski aktywista, który zginął podczas Rewolucji Godności w Kijowie, pierwszy zagraniczny Bohater Ukrainy – przyp. aut.]. Wtedy Wasyl postanowił, że gdy tylko zostanie zwolniony, pojedzie do Ukrainy.
Został zwolniony po zwycięstwie rewolucji na Majdanie, gdy wojna na wschodzie Ukrainy już trwała. Chciał dołączyć do Prawego Sektora, ale do tego trzeba było przejść przez szereg procedur. A on był bardzo niecierpliwy, więc dołączył do ochotniczego batalionu OUN [Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów – red.], gdzie został przyjęty od razu. Po kilku tygodniach szkolenia wysłano go do wioski Piski w pobliżu lotniska w Doniecku. Tam zaczął się jego szlak bojowy.
Mieliście dwoje dzieci, ale oficjalnie pobraliście się dopiero w 2021 roku. Dlaczego?
Jakoś nie było okazji. Wydano mi nawet zaświadczenia dla moich dzieci jako samotnej matce, ponieważ kiedy Wasyl był na polu bitwy, nie mógł załatwić formalności w służbie migracyjnej. Ponadto, jak się okazało, białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych złożyło wnioski do Interpolu w sprawie jego i innych białoruskich ochotników. Zgłosili utratę dokumentów, a tym samym ich nieważność. Innymi słowy, Wasyl miał paszport, tyle że nieważny.
Wasylij z dziećmi
Służba migracyjna nie miała prawa deportować go z Ukrainy jako bojownika, ale nie mogła też zapewnić mu nawet tymczasowego zezwolenia na pobyt. Przez jakiś czas był więc w zasadzie nielegalnym imigrantem. Wciąż się zastanawiam, jak w ogóle udało nam się pobrać.
Nasz związek był burzliwy, bo życie z rewolucjonistą nie jest łatwe. Z jednej strony jesteś z niego dumna, z drugiej – czasem chcesz ciszy i spokoju.
Rodzina w komplecie
Utrzymuje Pani kontakt z jego rodziną w Białorusi?
To byłoby dla nich niebezpieczne. Więcej kontaktu mam z kuzynem męża, który mieszka w USA, i jego bratem, który jest w Polsce. Druga siostra Wasyla, która mieszka na Białorusi, została aresztowana i uwięziona na rok tylko dlatego, że wyszło na jaw, że Wasyl zaginął w Ukrainie. Nie brała udziału w żadnych akcjach ani protestach.
Na Białorusi łatwo o pretekst, by wsadzić człowieka za kratki. Wystarczy, że znajdą w czyimś domu np. dziecięce rajstopy w biało-czerwonych barwach, by uznać, że tam się wspiera „nazistowskie organizacje”.
Krewnym Białorusinów walczących w Ukrainie nie ma czego zazdrościć. Dlatego, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo, podczas pogrzebów białoruskich ochotników często wymienia się tylko ich znaki wywoławcze. Nie podaje się imion ani nazwisk. Nawet na grobach
Oczywiście nieoficjalnie krewni są informowani o śmierci, o ile kontakt z nimi jest możliwy. Jednak nie wszyscy popierają decyzje swoich bliskich o obronie Ukrainy. Na Białorusi rosyjska propaganda jest bardzo silna.
Niewola gorsza niż śmierć
Kiedy Pani mąż zaginął, była nadzieja, że jest w niewoli. Kiedy zdała Pani sobie sprawę, że nie wróci?
26 czerwca 2022 r. nasze oddziały opuściły Łysyczańsk. W pierwszych dniach miałam nadzieję, że gdzieś odjechali, może ranni, ale żywi. Później z zeznań jego towarzyszy wyłonił się pewien obraz. A w lipcu jeden z białoruskich kanałów telewizyjnych pokazał materiał propagandowy ze zdjęciem, na którym były ciała naszych żołnierzy. Wśród nich zobaczyłam ciało mojego męża. Rozpoznałam jego twarz, rzeczy osobiste, szewron, a nawet pasek, który mu kiedyś dałam. Nie było tylko zegarka. Musieli go zdjąć.
Według jego towarzyszy broni, zginęli prawie wszyscy, którzy byli na misji tego dnia. Dwóch zostało schwytanych. Mój mąż zawsze powtarzał, że nie da się pojmać. Dla niego niewola była gorsza niż śmierć. Mówił, że zawsze ma dla siebie granat, że zabierze ze sobą kilku wrogów na tamten świat.
Wciąż nie udało się Pani go pochować. Coś się ruszyło w tej sprawie?
Nie udało nam się odzyskać jego ciała. Kilka dni po bitwie nasze wojsko uruchomiło drony, by sprawdzić, czy można ewakuować ciała w tym obszarze, ale ciał już nie było. Rosjanie je zabrali. Jest parę punktów na mapie, gdzie można by je pochować. Wielokrotnie próbowaliśmy negocjować z drugą stroną w sprawie ekshumacji, ewentualnie zwrotu ciał, jednak w ostatniej chwili zawsze wszystko było odwoływane. Nie mogliśmy tego zrobić nawet za pieniądze. Nasi chłopcy są prawdopodobnie pochowani gdzieś w obwodzie ługańskim.
Nie ma ciał na fundusz wymiany
W brygadzie zajmuje się Pani się osobami zaginionymi, organizacją pochówku zmarłych i zapewnianiem protez okaleczonym. Skąd taki wybór?
Bo rozumiem te rodziny lepiej niż jakikolwiek podpułkownik. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że dużo łatwiej pracuje się z rodzinami zmarłych niż zaginionych.
Rozmowy z rodzinami zaginionych są emocjonalne i trudne. Nie rozumieją, co się stało i jak do tego doszło
Moim zadaniem jest informowanie ich, że istniejemy, że jest numer, pod który mogą zadzwonić, gdy tylko poczują się na siłach.
Zawsze powtarzam, że dopóki nie ma zgodności DNA, jest nadzieja. W końcu w chaosie wojny często nie da się nawet podejść i zmierzyć pulsu żołnierza. A czasami dzieje się na odwrót: nawet po stwierdzeniu zgodności DNA rodziny nie wierzą. Mamy rodziny z Iłowajśka, których matki otrzymały wyniki badań DNA, ale nie uwierzyły w nie. Uważają, że ich bliscy nadal są w niewoli.
Czy uczestniczycie w wymianach ciał?
Obecnie przedstawiciele brygad praktycznie nie są już dopuszczani do udziału w wymianach. Pracujemy, by to zmienić. Za wymianę jest odpowiedzialna centrala koordynacyjna, wszystko odbywa się według standardowej procedury. Istnieją listy i określony punkt, w którym odbywa się wymiana. Przyjeżdżają przedstawiciele sztabu koordynacyjnego i lekarze ze strony ukraińskiej i wrogiej. Wymieniają się ciałami – i to wszystko.
Kiedyś powiedziała Pani, że w Ukrainie nie ma funduszu wymiany poległych. Jak to wygląda teraz?
Teraz niestety albo utrzymujemy terytorium, albo się wycofujemy. Nie mamy jak zbierać ciał wrogów na fundusz wymiany
Kiedy byliśmy w ofensywie, na przykład w regionie Charkowa, mieliśmy coś do oddania. Wyzwalaliśmy terytoria i mieliśmy taki fundusz.
Czy istnieją jakieś zasady komunikowania się z krewnymi zabitych lub zaginionych? Jak zaczyna się taka rozmowa?
Główną zasadą jest nie szkodzić i nie obiecywać niemożliwego. Zdarza się, że któryś z kolegów dzwoni do rodziny, coś mówi, a rodzice mają nadzieję, że ich syn żyje. A my wiemy już na pewno, że nie żyje. Czasem mamy więcej informacji, ale nie możemy ich jeszcze ujawnić. Każda komunikacja z rodziną opiera się na odrębnym, indywidualnym scenariuszu.
Nie możesz wypowiedzieć formułki: „Rozumiem was, rozumiem wasz ból”. Bo nikt tego nie rozumie
Najważniejsze to spróbować ich wesprzeć, powiedzieć, że mogą poprosić o pomoc w dowolnym momencie. Często jesteśmy postrzegani jak jakiś niebiański urząd, ludzie myślą, że możemy zrobić wszystko. Ale nasze możliwości są ograniczone. Zdecydowanie możemy pomóc z dokumentami, ale niestety nie możemy zwrócić bliskim osoby, która nie żyje.
Co powinna zrobić rodzina, której bliski zaginął na wojnie?
Krewni otrzymują wtedy zawiadomienia z Terytorialnego Ośrodka Rekrutacji i Wsparcia Społecznego. Jest tam napisane, że zaginął taki a taki żołnierz tam i wtedy. Komisariat wojskowy wydaje pierwsze instrukcje:
1. Napisz wniosek o wsparcie finansowe dla żołnierzy w wojskowym biurze rekrutacyjnym. Zgodnie z prawem, gdy dana osoba jest w niewoli lub zaginęła, krewni otrzymują jej wynagrodzenie. Wcześniej było to około 120 000 hrywien miesięcznie. Od lutego 2025 r. 50% wynagrodzenia jest zatrzymywane na rzecz żołnierza, a resztę otrzymują krewni.
Taka była prośba społeczeństwa, bo zdarzają się sytuacje, gdy żołnierz wraca z niewoli, a podczas jego nieobecności pieniądze otrzymywała na przykład matka ich wspólnego dziecka, która przez lata nie pozwalała żołnierzowi na kontakt z nim.
Ponadto wojsko ma teraz prawo do wydania rozkazu w takiej sprawie. Oznacza to, że jeśli żołnierz chce, by jego żona otrzymała 100% pieniędzy w przypadku jego zaginięcia, pisze oświadczenie, które jest przechowywane w jego aktach osobowych.
2. Napisz wniosek o wyciąg z dokumentu, który zawiera informacje o tym, co się stało, gdzie i jak.
3. Udaj się na najbliższy posterunek policji i spisz oświadczenie o zaginięciu. Na jego podstawie śledczy wszczyna postępowanie karne, wprowadza dane do JRDP [Jednolity Rejestr Dochodzeń Przedprocesowych – red.] i wydaje rodzinie wyciąg. Śledczy musi również pobrać próbki DNA od krewnych. Są one wysyłane do laboratorium, które wprowadza dane do ujednoliconej bazy danych DNA.
To minimum, które rodziny muszą zrobić. Istnieje również wiele innych struktur, na przykład Krajowe Biuro Informacji (KBI), które współpracuje z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem. To ono jest proszone o dostarczenie informacji o pobycie danej osoby w niewoli. Trzeba złożyć wniosek do NIB. Wtedy w ciągu dwóch miesięcy otrzymasz oficjalną odpowiedź, czy dana osoba jest w niewoli, czy też nie ma o tym żadnych informacji.
Najważniejszą strukturą jest centrala koordynacyjna, która zajmuje się wymianą ciał i więźniów. Oni proszą każdą rodzinę o utworzenie konta obrońcy na stronie internetowej centrali koordynacyjnej i podanie jak największej ilości informacji o zaginionym żołnierzu. Bo tylko ty wiesz, czy bliski ma jakiś pieprzyk, bliznę lub tatuaż.
Mamy bardzo mało oficjalnych informacji o jeńcach. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się więcej, jest powrót chłopaków z niewoli. Są przesłuchiwani, pokazuje się im albumy ze zdjęciami. W ten sposób zbierane są szczegółowe informacje o innych
Cuda się zdarzają
Czy rozgłos pomaga, czy szkodzi żołnierzom w niewoli?
Zawsze wyjaśniamy rodzinom, że żołnierz może mieć „legendę”. I że kiedy publikujemy szczegółowe informacje na jego temat, możemy mu zaszkodzić. W niewoli może mówić np., że był tylko kierowcą i nikogo nie zabił. A wróg śledzi wszystko. Lepiej, żeby rodziny nie ujawniały szczegółowych informacji. Możesz oczywiście publikować zdjęcia, ale nie podawaj szczegółów na temat tego, gdzie służył i kim był.
Przez co muszą dziś przechodzić ci, których krewni mają status zaginionych?
Jestem dumna z tych bliskich, którzy mają wewnętrzną siłę, by się nie poddawać i kontynuować własną walkę. To tacy, którzy nieustannie domagają się czegoś od instytucji państwowych. Ich konstruktywne działania naprawdę pomagają zarówno w poszukiwaniach, jak w komunikacji między rodzinami a państwem.
Znam wiele kobiet, które samodzielnie pokonują biurokratyczne przeszkody, usprawniając w ten sposób system
Niestety są też przeciwne przykłady, które wywołują chaos. Ta kategoria ludzi widzi wokół siebie tylko zdradę. Nie rozumieją, że z powodu intensywnych działań wojennych żadna ze stron nie szuka zmarłych. I że nie chodzi tu o czyjąś niechęć.
W Pani pracy zdarzają się cuda?
Znam historię, którą opowiedział nam Ołeh Kotenko, były komisarz ds. praw osób zaginionych. Chodziło o mężczyznę z amputowaną ręką, który został wywieziony z pola bitwy podczas zbierania szczątków poległych. Była zgodność DNA, rodzinie powiedziano, że nie żyje. Ci ludzie przez kilka lat żyli w przekonaniu, że ich syn odszedł. I nagle, podczas jednej z wymian, niespodziewanie powrócił. W złym stanie fizycznym, z amputowaną ręką, gangreną, ale żywy.
Najbardziej niesamowite historie to te, w których odnajdujemy zaginionych ludzi w niewoli. Na przykład podczas ostatniej wymiany wrócił żołnierz, który był w niewoli przez trzy lata
Jak radzi sobie Pani ze stresem?
Pomagają mi przyjaciele i zespół. Mogę z nimi rozmawiać o wszystkim i śmiać się, choć to głównie czarny humor. Teraz pogoda się poprawia, mogę znów chodzić na strzelnicę, co również odwraca moją uwagę. Czasami prowadzę też szkolenia z medycyny taktycznej. W nich chodzi o życie, podczas gdy w naszej pracy niestety bardzo często chodzi o śmierć.
Kiedy nie mogę sobie poradzić, pracuję z psychologiem. Leki pomagają, ale antydepresanty nie. Pomaga terapia wspomagająca przeciw nadmiernemu lękowi.
Ołena Gergel: - Szanuj przeszłość, ale nie rób żadnych planów
Czego nauczyła Panią wojna?
Teraz nie mam czasu na media społecznościowe. Często poznajemy jakieś nowiny, gdy mamy informację zwrotną. I wtedy pojawia się pytanie: „Ale o co chodzi?”. Nawet gdy mam czas, nie rozumiem, dlaczego miałabym zapełniać swoją głowę rzeczami, na które nie mam wpływu. Kolejną rzeczą są wiadomości głosowe. Kiedyś nie rozumiałam, dlaczego wszyscy wojskowi je nagrywają. Teraz rozumiem.
Wojna nauczyła mnie też żyć teraźniejszością. Szanować przeszłość, ale nie robić planów.
Kiedyś można było planować, myśleć o wycieczkach w Karpaty, nad morze... Teraz to wszystko minęło. Powinieneś żyć dniem dzisiejszym
Biolog, tropiciel, ekspert od dużych drapieżników, a od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie –aktywny działacz społeczny. Zenon Wojtas jako prezes zarządu Fundacji Linia Frontu regularnie wyjeżdża do Ukrainy, dostarczając sprzęt, samochody i ubrania dla żołnierzy. W rozmowie opowiada o rzeczywistości wojny, potrzebach ukraińskich żołnierzy oraz o tym, dlaczego ta pomoc jest tak istotna.
Zenon Wojtas
Dlaczego Pan pomaga?
Bo to konieczne. Jeśli Ukraina upadnie, to konsekwencje odczujemy wszyscy. Bo to nie Ukraina zaatakowała Rosję, tylko Rosja Ukrainę. A jeśli dziś odwrócimy wzrok, za kilka lat możemy sami znaleźć się w sytuacji, w której ktoś nie zechce pomóc nam.
Jeśli ktoś nie był na froncie, to może sobie wyobrażać, że ukraińscy żołnierze dostają wszystko z góry – broń, mundury, wyposażenie. W rzeczywistości wygląda to jednak zupełnie inaczej. Wielu żołnierzy działa niemal jak partyzanci – muszą sami organizować sobie sprzęt, a często to ich rodziny czy znajomi szukają dla nich odzieży, noktowizorów, broni, czy pojazdów. Znaczna część wsparcia pochodzi od fundacjii organizacji społecznych, zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych. Ludziedostarczają żywność, baterie, elementy ogrzewania. To działanie przypomina trochę „turystykę wojenną” – ludzie przywożą, co mogą.
Jak to się w ogóle zaczęło?
Przed wojną byliśmy zaangażowani w działania na rzecz ochrony przyrody w ukraińskich Karpatach. Współpracowaliśmy z lokalnymi przyrodnikami, wspieraliśmy tworzenie nowych obszarów chronionych. Ukraińskie Karpaty są niezwykłe – w Polsce mamy tylko mały ich fragment, natomiast po ukraińskiej stronie rozciągają się wspaniałe, niemal dziewicze tereny.
Kiedy wybuchła wojna, naturalnym odruchem było działanie.
Już pierwszego dnia dostaliśmy telefon –rodzina znajomego była w Kijowie i potrzebowała pomocy. Bez wahania pojechaliśmy. W drugi dzień wojny byliśmy na miejscu i zaczęliśmy ewakuować ludzi.
Z czasem zaczęliśmy skupiać się na wsparciu dla walczących żołnierzy. Przez pierwszy rok zbieraliśmy pieniądze od znajomych, od ludzi, którzy nam ufali i wiedzieli, że każda złotówka trafia bezpośrednio na pomoc. Kupowaliśmy sprzęt, organizowaliśmy transporty. Po roku założyliśmy Fundację Linia Frontu, aby działać bardziej efektywnie i pozyskać szersze wsparcie.
Gdzie szukacie pieniędzy?
Organizujemy zbiórki publiczne, staramy się angażować partnerów biznesowych. W zeszłym roku wsparło nas około 260 osób, w tym roku jest podobnie. Czasem otrzymujemy wsparcie od firm, co pozwala nam finansować większe zakupy, np. samochodów.
Niestety, zainteresowanie pomocą spada. A potrzeby są wciąż ogromne.
Jak pomagacie?
Wspieramy głównie 18.Słowiańską Brygadę Gwardii Narodowej, w której skład wchodzi mniejsza jednostka artylerii rakietowej. To właśnie im pomagamy najczęściej.
Nasza pomoc skupia się na dostarczaniu sprzętu, którego żołnierze najbardziej potrzebują. Ostatnio były to przede wszystkim buty i odzież zimowa. Wcześniej koncentrowaliśmy się na dostarczaniu samochodów terenowych, głównie pickupów. To kluczowy sprzęt do działań manewrowych. Niestety, pojazdy te często ulegają zniszczeniu – ostatnio dostaliśmy zdjęcia dwóch naszych samochodów, które zostały trafione przez rosyjską artylerię.
Teraz zaczęliśmy współpracować z jeszcze jednym oddziałem Gwardii Narodowej Ukrainy – „Hartija”.
To dość specyficzna jednostka – dobrze zorganizowana i skuteczna. Działa tam między innymi Serhij Żadan, znany pisarz i muzyk, który aktywnie wspiera ich działania, nagłaśnia potrzeby i mobilizuje do pomocy. To sprawia, że ich sytuacja jest nieco lepsza niż w innych oddziałach – mają większe wsparcie społeczne, ale wciąż brakuje im sprzętu i wyposażenia.
Nasza współpraca z„Hartiją” koncentruje się na dostarczaniu im niezbędnego sprzętu – obecnie zorganizowaliśmy dla nich pick-upa, opony oraz zagłuszacze do dronów. To kluczowe narzędzia, które zwiększają szanse na przetrwanie i skuteczność w walce. Problemem, jak zawsze, jest finansowanie – nie mamy stałych źródeł wsparcia, więc każda pomoc, każda wpłata pozwala nam działać dalej.
Często Pan wyjeżdża do Ukrainy?
Wszystko zależy od tego, ile uda nam się zebrać środków i jakie są potrzeby na froncie. Kiedy tylko możemy coś dostarczyć, wsiadam w samochód i jadę.
Czyli Pan dociera aż do Słowiańska, na linię frontu?
Tak, byłem na linii frontu wielokrotnie. Razem z Andrzejem Stasiukiem przejeżdżaliśmy obok stref, w których istniało ryzyko ostrzału. To bardzo niebezpieczne miejsca, ale jeśli chcemy pomagać skutecznie, musimy jechać tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna. Utrzymuję regularny kontakt z żołnierzami, którym pomagamy. Dzięki temu wiemy, jakie są ich aktualne potrzeby i możemy reagować na bieżąco. To nie jest tak, że raz dostarczymy sprzęt i na tym kończy się nasza rola. Wojna to dynamiczna rzeczywistość, w której sytuacja zmienia się z dnia na dzień.
Często dostaję od żołnierzy wiadomości – zdjęcia, raporty, a czasem krótkie nagrania, które pokazują, jak wygląda ich codzienność. Wysyłają informacje o zniszczonym sprzęcie, o stratach, o tym, co jest pilnie potrzebne. Niektórych znam już osobiście, z innymi kontaktuję się głównie telefonicznie. Więzi, które się tworzą, nie są powierzchowne – to relacje oparte na zaufaniu, bo w sytuacjach ekstremalnych liczy się pewność, że druga strona dotrzyma słowa.
Zenon Wojtas i Andrzej Stasiuk
W jakim języku się porozumiewacie?
Po ukraińsku i po polsku. Jeśli rozmawiamy w grupie, każdy stara się mówić wolniej i wyraźniej, żebyśmy się dobrze rozumieli. Niektóre słowa w naszych językach są podobne, więc bariera językowa nie jest wielką przeszkodą.
Mamy wszystkie potrzebne papiery, ale gdy wjeżdżamy do Ukrainy z pomocą humanitarną czy sprzętem dla wojska, często wystarczy, że mamy polską i ukraińską flagę na samochodzie i nas przepuszczają. Ukraińscy żołnierze i straż graniczna traktują Polaków z ogromnym szacunkiem – gdy widzą, że przywozimy sprzęt dla ich armii, zwykle nie przeprowadzają drobiazgowych kontroli.
Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś z naszej ekipy zapomniał dokumentów, a mimo to udało się przejechać. Pół roku temu jeden z kierowców zostawił paszport w Kijowie i jechał dalej bez żadnych papierów – w krótkich spodenkach, bo była wtedy upalna pogoda. Mimo tego nikt go nie zatrzymał, bo po prostu wiedzieli, kim jesteśmy i co robimy.
Dla Ukraińców Polacy to sojusznicy i widać to na każdym kroku
Pamięta pan jakieś zaskakujące prośby od ukraińskich żołnierzy?
Samoloty F-16!
Żołnierze, z którymi rozmawiam, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważne jest wsparcie sprzętowe i że ich możliwości bojowe zależą od tego, co dostaną. Wiedzą, że w tej wojnie przewaga technologiczna ma kluczowe znaczenie.
Zwykle ich prośby są bardzo racjonalne. Potrzebują butów, odzieży termicznej, noktowizorów, dronów, samochodów. Proszą o to, co faktycznie pozwala im przeżyć i skutecznie walczyć.
Ci, którzy walczą, to zwykle ludzie z bardzo silnym charakterem i poczuciem obowiązku. Oni wiedzą, że nikt za nich tej wojny nie wygra, że muszą liczyć przede wszystkim na siebie i na ludzi, którzy ich wspierają. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem jest im pomagać – nie tylko ze względu na nich, ale także ze względu na naszą własną przyszłość.
Kostantinowka, Ukraina. 2025
Jak ukraińscy żołnierze wyobrażają sobie przyszłość?
Wiedzą tyle, co my. A może nawet mniej. Wielu z nich od miesięcy nie opuszcza okopów, nie mają dostępu do pełnych informacji. To, co ich najbardziej martwi, to brak rotacji na froncie.
Mają świadomość, że jeśli Ukraina upadnie, to za kilka lat w tej samej wojnie mogą walczyć już nie przeciwko Rosjanom, ale przeciwko własnym rodakom, których Rosja wcieli do armii i wyśle na linię frontu.
A co mówią żołnierze, którzy wracają z przepustki np. z Kijowa na front?
Kijów to zupełnie inna rzeczywistość niż front. Widać tam dwa światy – jeden, w którym życie toczy się niemal normalnie, a drugi, w którym ludzie cały czas są świadomi wojny i aktywnie w nią zaangażowani.
Połowa mieszkańców Kijowa angażuje się w pomoc – organizują zbiórki, wspierają wojsko, wysyłają pomoc humanitarną. Ale można też zobaczyć pełne restauracje, kawiarnie, luksusowe samochody. To naturalne – ludzie nie mogą żyć w ciągłym stresie, więc próbują funkcjonować normalnie.
Dla żołnierzy, którzy wracają z frontu, ten kontrast bywa bolesny. Oni wracają do miasta i widzą, że nie wszyscy są równie zaangażowani w wysiłek wojenny. Niektórzy czują się sfrustrowani – oni walczą, ryzykują życie, a w tym samym czasie ktoś inny siedzi w eleganckiej restauracji i nie przejmuje się niczym. Ale z drugiej strony, czy można mieć o to pretensje? Każdy radzi sobie z wojną na swój sposób.
Dla mnie ważne jest to, że wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy pomagają. Mam przyjaciół w Kijowie, którzy udostępniają nam mieszkanie. Sami angażują się w pomoc, wspierają żołnierzy, organizują transporty. To pokazuje, że duch oporu w Kijowie jest wciąż bardzo silny.
Konstantinówka, 2024
Czy któryś z żołnierzy, którym pan pomagał, zginął?
Na szczęście nie. Większość żołnierzy, którym pomagamy, to artylerzyści – oni zazwyczaj nie znajdują się bezpośrednio w pierwszej linii, co daje im większe szanse na przeżycie. Oczywiście, to wciąż wojna i nikt nie jest w pełni bezpieczny, ale w porównaniu z piechotą czy jednostkami szturmowymi, ich straty są mniejsze.
Wielu z nich walczy w Donbasie już od 2014 roku, więc mają doświadczenie, wiedzą, jak unikać zagrożeń. To także ludzie, którzy doskonale znają teren, często są to miejscowi, którzy walczą u siebie. Dzięki temu potrafią lepiej manewrować, wiedzą, gdzie są bezpieczne drogi, jak się ukrywać, jak unikać ostrzału.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to kwestia czasu – wojna jest brutalna i nikt nie ma gwarancji, że przeżyje. Dlatego tak ważne jest, żeby jak najlepiej ich wyposażyć, żeby mieli sprzęt, który może ich uratować. Każdy dodatkowy samochód, każda dobra kamizelka kuloodporna, każdy dron zwiększa ich szanse na przetrwanie.
Mimo wszystko, zawsze z niepokojem otwieram wiadomości od nich. Boję się dnia, w którym dostanę informację, że kogoś już nie ma. Ale dopóki są na froncie, dopóki walczą – my będziemy ich wspierać.
Czy myślał Pan kiedyś, że będzie pomagać na wojnie?
Nie. Nikt się tego nie spodziewał. Wydawało się, że to niemożliwe, żeby w XXI wieku ktoś w Europie zdecydował się na pełnoskalową inwazję. Owszem, wszyscy wiedzieliśmy o napięciach, o koncentracji wojsk rosyjskich przy granicy, ale wielu ludzi – w tym ja – łudziło się, że to jedynie demonstracja siły, że skończy się na zastraszaniu i pokazie sił.
A potem, nagle, Rosjanie po prostu wsiedli w czołgi i ruszyli. W jednej chwili wszystko, co do tej pory wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem.
Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Rosja nigdy nie ukrywała swoich zamiarów– po prostu my nie chcieliśmy w nie uwierzyć. I chyba właśnie to było najgorsze– ta naiwność, że coś takiego nie może się zdarzyć. A jednak się zdarzyło.
Ale nie wszyscy uciekli, nawet na linii frontu ludzi zostają.
Tak, i to jest jeden z największych paradoksów tej wojny. Są ludzie, którzy mogli wyjechać, ale zostali. Nie tylko żołnierze, ale także cywile, którzy nie chcą opuszczać swoich domów, nawet jeśli walki toczą się tuż obok nich.
Byłem w miejscowościach przy froncie, gdzie widać codzienność, która nie powinna tam istnieć – dzieci bawiące się między okopami, starsze osoby, które mówią: „Tu się urodziłem, tuumrę”. Ci ludzie nie chcą lub nie mogą wyjechać. Czasem chodzi o brak środków, czasem o poczucie, że nie mają dokąd pójść, a czasem po prostu o upór: ichziemia, ich dom, ich życie.
Podobnie jest z żołnierzami. Są tacy, którzy od miesięcy, a nawet lat, nie opuścili frontu. Nie mają rotacji, nie mają przerwy. To nie jest tak, że każdy walczy, bo musi –wielu walczy, bo chce. Wiedzą, że jeśli oni odejdą, jeśli się poddadzą, to niktinny ich nie zastąpi.
W Donbasie spotkałem żołnierzy, którzy walczą od 2014 roku. To nie są nowi poborowi, to ludzie, którzy przeszli już przez piekło i nadal tam są. I oni też widzą, że nie wszyscy w Ukrainie podchodzą do wojny tak samo. Mają w sobie dużo goryczy – bo gdy jedni walczą i giną, inni udają, że wojna ich nie dotyczy.
Ale mimo to zostają. Idlatego tak ważne jest, żebyśmy ich wspierali – bo oni nie walczą tylko zasiebie. Walczą za cały kraj. A jeśli oni się poddadzą, to będzie oznaczał koniec.
Czytałam, że miejscowi bardzo często nie tylko nie pomagają, ale jeszcze szkodzą, i w ogóle nie rozumieją, po co to wszystko.
Niestety, to się zdarza. Są miejsca, szczególnie w rejonach przyfrontowych, gdzie część miejscowej ludności nie tylko nie wspiera ukraińskiego wojska, ale wręcz działa na jego niekorzyść. Niektórzy przekazują informacje Rosjanom, wskazują pozycje wojskowe, donoszą o ruchach wojsk.
To jest bardzo trudne dla żołnierzy, którzy ryzykują życie, by bronić tych terenów, a jednocześnie widzą, że nie wszyscy chcą, żeby tam byli. Jest sporo ludzi, którzy czekają, aż Rosja przyjdzie i przejmie kontrolę – szczególnie na terenach, które od lat były pod wpływem rosyjskiej propagandy. Czasem można spotkać ludzi, którzy otwarcie mówią:„ A co to za różnica, kto tu rządzi?”. Dla nich najważniejsze jest to, żeby jakoś przeżyć, nieważne pod czyją władzą.
Z drugiej strony, są teżtacy, którzy pomagają w każdy możliwy sposób. Ryzykują życiem, żeby dostarczać żołnierzom jedzenie, przekazywać informacje o ruchach rosyjskich wojsk, organizować schronienia. Są miejscowości, gdzie cywile i wojsko stanowią jedność, gdzie ludzie doskonale wiedzą, że jeśli Ukraińcy się wycofają, to dla nich oznacza to koniec wolności.
To pokazuje, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo na tych terenach. Wojna nie jest jedynie starciem militarnym – to także walka o świadomość, o to, kto czuje się częścią Ukrainy, a kto wciąż żyje w mentalności sowieckiej. I niestety, to nie zmieni się z dnia na dzień, nawet jeśli wojna się skończy. To będzie proces na pokolenia.
W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.
Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych
Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem
– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.
24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.
A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.
Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.
Podczas służby
Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.
Bachmut: walka i rany
Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.
Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.
Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.
Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.
Żołnierz nie żyje złudzeniami
Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.
Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”
W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.
Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.
W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.
Z mamą
Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.
Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.
Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych
W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.
Nie każdy chce być masażystą
Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.
Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.
Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.
Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.
W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a to do teatru, a to na jakieś imprezy”
To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.
„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym, szczęśliwym”
Życie jest darem, największą nagrodą
U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.
Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.
Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.
Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.
Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.
Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.
Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu
Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.
Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną
Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.
Biała laska to głos tych, którzy nie widzą
Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.
Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.
Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.
Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij
To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.
Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.
Przełamując stereotypy
Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.
W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale
Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.
Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.
Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.
Codzienny trening
Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.
Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.
Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni
Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.
Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.
Trump podczas spotkania z Meloni w Gabinecie Owalnym. Waszyngton, 17 kwietnia 2025 r. Zdjęcie: Alex Brandon/Associated Press/East News
Na oficjalnych zdjęciach z włoską premierką prezydent USA jest uśmiechnięty i nie ukrywa, że darzy Meloni szczególną sympatią. Złośliwi podejrzewają nawet, że się w niej podkochuje – i to dlatego jego stosunek do Meloni jest znacznie lepszy niż do Emmanuela Macrona, Keira Starmera i Olafa Scholza, którym nie szczędził krytyki w serwisie X.
W rzeczywistości Meloni ma do wykonania aż dwie misje. O pierwszej świat dowiedział się po słynnym skandalu z udziałem Trumpa, J. D. Vance’a i Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. Następnego dnia włoska premierka spotkała się z ukraińskim przywódcą w Londynie, gdzie wezwała go do unikania napięć ze Stanami Zjednoczonymi i udzieliła kilku cennych rad.
– Uważam, że bardzo ważne jest, abyśmy unikali ryzyka rozłamu Zachodu. Myślę też, że w tej kwestii Wielka Brytania i Włochy mogą odegrać ważną rolę w budowaniu mostów – powiedziała wówczas.
Wskutek wsparcia tych dwóch państw Stany Zjednoczone wznowiły wymianę danych wywiadowczych i wyraziły zgodę na dalsze dostawy broni dla Ukrainy
Meloni wysoko oceniła spotkanie Trumpa i Zełenskiego, które odbyło się podczas pogrzebu papieża. Podczas rozmowy w bazylice św. Piotra obaj przywódcy już się nie kłócili, lecz spokojnie wymienili uwagi na temat ram planu pokojowego. W poście na oficjalnym koncie partii Meloni, Braci Włochów, nawiązano do działań dyplomatycznych włoskiej przywódczyni, które były „starannie i dyskretnie zaplanowane, bez dążenia do bycia w centrum uwagi, nawet gdy na Rzym, stolicę chrześcijaństwa, były skierowane oczy całego świata”.
Spotkanie Zełenskiego z Meloni w Rzymie. Zdjęcie: OPU
Premierka Włoch odbyła też w Watykanie rozmowę z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Unia Europejska ma nadzieję, że Meloni może skłonić amerykańskiego prezydenta do zawarcia nowej umowy handlowej i ponownego przeglądu ceł, by Europejczycy mogli uniknąć wojny handlowej z USA. Meloni wzięła na siebie misję posłańca Europy, zwłaszcza że amerykański przywódca unika rozmów telefonicznych z przewodniczącą KE.
Unia Europejska ma trzy miesiące na to, by przekonać Trumpa do niewprowadzania 20-procentowych ceł na unijny eksport do USA. Obecnie produkty unijne są opodatkowane podstawową stawką 10 procent, a 25-procentowymi cłami na stal, aluminium i samochody.
Dla samej Meloni sytuacja ta oznacza wzmocnienie jej pozycji w Unii Europejskiej
W grudniu ubiegłego roku „Politico” nazwało włoską premierkę gwiazdą europejskiej polityki. Napisano nawet wprost, że liderka Braci Włochów w ciągu kilku lat „przeobraziła się z marginalnej postaci politycznej w jedną z kluczowych figur na europejskiej i światowej arenie”.
Premierka Włoch została uznana przez „Politico” za najbardziej wpływową osobę w Europie w 2025 roku. Zdjęcie: IPA/ABACA/Abaca/East News
„Dzisiaj jeśli chcesz rozmawiać z Europą, to telefon do Giorgii Meloni jest oczywistym wyborem. Nawet takie postaci jak Elon Musk, najbogatszy człowiek świata i doradca nowo wybranego prezydenta USA Donalda Trumpa, zwracają się do włoskiej premierki w celu omówienia kwestii strategicznych” – napisał wspomniany opiniotwórczy serwis.
Co takiego jest w Meloni? Przed jej zwycięstwem w wyborach w 2022 roku twarzą włoskiej prawicy był Silvio Berlusconi – znany ze skandalicznych imprez magnat medialny, lubiący oszukiwać na podatkach, a przy tym przyjaciel Putina
Partia Meloni pojawiła się na scenie politycznej, gdy ekscesy tego kontrowersyjnego miliardera zaczęły wywierać destrukcyjny wpływ na życie polityczne we Włoszech.
Bracia Włosi stali się zdrową alternatywą, która przekonała wyborców, że prawica jest zdolna zajmować się pracą na rzecz państwa, a nie tylko taplać się w basenach z gwiazdami telewizji i hostessami. Z czasem Meloni, ideowo ultranacjonalistyczna i radykalna, zdołała zaprezentować się światu jako polityczka, z którą gotowi są współpracować zarówno w Brukseli, jak w Waszyngtonie.
Meloni jest też jedną z nielicznych osób w Europie, które mogą jak równa z równym dyskutować Emmanuelem Macronem, twardo spierając się z nim o politykę fiskalną, społeczną i kryzys migracyjny
Macron i Meloni podczas szczytu „koalicji chętnych” w Paryżu. 27 marca 2025 r. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News
Zachodni analitycy twierdzą, że sukces w stosunkach z Trumpem Meloni zawdzięcza nie tylko urodzie i wyrafinowanemu stylowi. Potrafi bowiem znaleźć równowagę między radykalnymi ideami swojej partii a pragmatyczną współpracą z międzynarodowymi partnerami. Jej przywództwo zapowiada nową erę zmian w polityce europejskiej, w której liberalne podejście ustępuje miejsca nowym twarzom silnie skupionym na kwestiach narodowych. Można również z całą pewnością stwierdzić, że Giorgia Meloni, Kaja Kallas i Ursula von der Leyen to zespół na trudne czasy, który będzie sprzątał europejską stajnię Augiasza, pozostawioną przez mężczyzn chcących przyjaźnić się z Putinem.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
– Stany Zjednoczone nie chcą rozwiązania NATO, ale wychodzą z założenia, że musi to być sojusz, w którym każdy z partnerów ponosi swoją część odpowiedzialności – stwierdził sekretarz stanu USA Marco Rubio.
Od powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu różnice między partnerami po obu stronach Atlantyku tylko się pogłębiają. Kolejny klin w transatlantycką jedność, co może skutkować nawet odwołaniem czerwcowego szczytu NATO, może wbić „pokojowa” umowa Trumpa. W tym dokumencie, z którym zapoznali się dziennikarze Reutersa, jest m.in. mowa, że USA de iure uznają Krym za część Rosji, a de facto – kontrolę Federacji Rosyjskiej nad okupowanymi częściami obwodów ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego. W innym punkcie proponuje się Ukrainie rezygnację z dążeń do przystąpienia do NATO.
Dla Europejczyków uznanie aneksji ukraińskiego półwyspu jest nie do przyjęcia. „Krym i dążenia Ukrainy do członkostwa w NATO to czerwone linie. Nie możemy z nich zrezygnować” – cytuje „Financial Times” wysokiego rangą europejskiego urzędnika. Ukraina i UE przekazały Amerykanom swoją wizję pokojowego rozwiązania, która według Reutersa zasadniczo różni się od propozycji amerykańskich. Według europejskich polityków i ekspertów przed UE stoi trudne zadanie: ponowne zjednoczenie Europy dla jej bezpieczeństwa i uruchomienie własnej produkcji wojskowej na dużą skalę.
Czy wszystkie kraje europejskie są na to gotowe i czy istnieje alternatywa dla NATO? Kto może stać się sojusznikiem Europy w nowej architekturze bezpieczeństwa i jaką rolę odegra w niej Ukraina? Czy Trump jest zdolny porzucić europejskich sojuszników? I czy groźby Moskwy zmierzające ku podważeniu trwałości Sojuszu są realne?
NATO i priorytety Trumpa
Jak ocenia Giuseppe Spatafora, analityk Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Unii Europejskiej, polityka USA wobec Europy w kwestiach bezpieczeństwa może oscylować między dwoma scenariuszami. Pierwszy można warunkowo określić jako „oko za oko”. Jego istota polega na tym, że USA nie planują ostatecznego wycofania się z Europy, ale wykorzystują tę sprawę jako narzędzie nacisku, zmuszając sojuszników do zwiększenia wydatków na obronę – z jednoczesnym naciskiem na zakup amerykańskiej broni. Posłusznych sojuszników USA wesprą, pozostałych ukarzą. Według Spatafory doprowadzi to ostatecznie do powstania dwustronnej struktury stosunków obronnych.
Drugi scenariusz analityk nazywa „Żegnaj, Europo”:
— W tym wariancie Stany Zjednoczone strategicznie odchodzą od Europy, koncentrując się na innych regionach. Siły zbrojne i infrastruktura są przenoszone w celu ochrony terytorium amerykańskiego lub w rejon Indo-Pacyfiku. Stany Zjednoczone starają się jak najszybciej wycofać się z regionalnych konfliktów, w szczególności z wojny w Ukrainie, pozostawiając tę wojnę Europie. Pentagon dokonuje przeglądu zakupów, koncentrując się na wojnie morskiej na Pacyfiku. Sprzedaż broni zostaje przekierowana do sojuszników azjatyckich.
Realizacja tego wariantu może trwać latami, choć może ją przyspieszyć kryzys zewnętrzny lub chęć Trumpa, by szybko zdobyć punkty polityczne
Stany Zjednoczone już przenoszą akcenty na Daleki Wschód, o czym Trump mówi zupełnie otwarcie, zauważa Wołodymyr Ohryzko, minister spraw zagranicznych Ukrainy w latach 2007 – 2009. Kierunek azjatycki jest dla niego zasadniczo ważniejszy niż europejski, więc działa adekwatnie:
— Skoro Europa mnie nie interesuje, to po co mam w niej utrzymywać: a) wojska i wydawać na to kolosalne środki; b) chronić Europę, jeśli nie płaci za swoje bezpieczeństwo; c) poza tym uważam, że Europejczycy już od dawna wykorzystują Amerykę.
Z tego punktu widzenia zwrot na wschód jest całkowicie logiczny.
Jednak według Ohryzki największe zagrożenie zarówno dla Ukrainy, jak dla całej Europy, jest związane są z tym, że Trump nie widzi w Rosji zagrożenia:
— Rosja jest dla niego teoretycznie możliwym sojusznikiem w walce z Chinami. To głupota najwyższej próby, ale nie możemy wejść do jego głowy i powiedzieć mu, że jest inaczej. Dlatego oczywiste jest, że w jakiejś perspektywie należy spodziewać się odejścia USA od Europy.
Czy oznacza to, że Trump wyjdzie z NATO? Myślę, że nie, bo NATO to bardzo ważny instrument, by co najmniej koordynować jakieś działania i nie zepsuć stosunków ostatecznie
Francuskie siły powietrzne i kosmiczne podnoszą swą gotowość w bazie lotniczej BA116 w regionie Grand Est. Zdjęcie: Christine Biau/Sipa/Sipa/East News
Nie należy jednak mylić tego, co mówi administracja Trumpa, z tym, co administracja Trumpa faktycznie robi. Albowiem często pojawiają się oświadczenia, pretensje, ultimata, które nie przekładają się na rzeczywistość. Częściowo wynika to z niestabilności charakterystycznej dla wysoce spersonalizowanego reżimu, który w niektórych przypadkach składa się z dość niekompetentnych ludzi. Tak widzi sprawę Keir Giles, starszy konsultant brytyjskiego centrum analitycznego Chatham House.
Giles podaje przykład Kanady. Trump na kilka tygodni o niej zapomniał, ale ostatnio powrócił do swoich roszczeń wobec niej z nową energią. W związku z tym na razie wszyscy amerykańscy urzędnicy w strukturach NATO pozostają na swoich stanowiskach, a amerykańskie wojsko nadal stacjonuje w Europie. Nie sposób jednak przewidzieć, co się stanie, gdy administracja Trumpa o obu tych sprawach sobie przypomni. Podobnie jak kolejnych działań Trumpa.
– Kluczowe pytanie: „Czy Stany Zjednoczone wyjdą z NATO?” – nie ma w rzeczywistości znaczenia, ponieważ żadne państwo nie musi wychodzić z Sojuszu, by ta organizacja przestała istnieć. Jeśli na przykład USA zablokują współpracę na podstawie artykułu 5, mogą wyrządzić znacznie większą szkodę niż poprzez bezpośrednie ich wyjście z Sojuszu.
Zagrożenie bezpieczeństwa czy gra pod publiczkę?
Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Siergiej Szojgu 24 kwietnia w wywiadzie dla rosyjskich mediów zadeklarował gotowość Rosji do użycia broni jądrowej. Swierdził, że Rosja uważnie obserwuje przygotowania wojskowe krajów europejskich. Przypomniał również o zmianach wprowadzonych w zeszłym roku do rosyjskiej doktryny jądrowej, które pozwalają na użycie broni jądrowej w przypadku jakiejkolwiek agresji wobec Rosji lub Białorusi.
Wcześniej, 15 kwietnia, dyrektor rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin oskarżył NATO o nasilenie aktywności wojskowej w pobliżu granic Rosji.
Jednocześnie oskarżył Polskę i kraje bałtyckie o szczególną agresywność i powiedział, że to one pierwsze ucierpią w przypadku konfliktu Rosji z NATO
Prezydent Polski Andrzej Duda nazwał groźby Naryszkina klasyczną dezinformacją, twierdząc, że wszystko, co robi NATO, jest jedynie odpowiedzią na rosyjską agresję.
Natomiast Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych Polski, podczas wystąpienia w Sejmie 23 kwietnia stwierdził, że Rosja rozumie tylko pokój przez siłę, i poradził Moskwie, aby lepiej zarządzała własnym terytorium: „Zamiast fantazjować o ponownym podbiciu Warszawy, martwcie się o to, czy utrzymacie Chajszenwaj” [Władywostok - red.].
Radosław Sikorski podczas przemówienia w Sejmie. Warszawa, 23 kwietnia 2025 r. Zdjęcie: ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER
Oświadczenia rosyjskich urzędników to typowa rosyjska polityka szantażu, podkreśla Wołodymyr Ohryzko. Niestety – ona działa:
– Bo na Zachodzie jak diabły kadzidła boją się samego już tylko określenia „broń jądrowa”. A Rosja wymachuje nim na prawo i lewo, oficjalnie i nieoficjalnie. I właśnie na tym się opiera – nawiasem mówiąc, od wieków – rosyjska polityka wobec Zachodu: na zastraszaniu, kłamstwach i itp. Na razie to działa. Nasz ukraiński cel powinien polegać na wyjaśnieniu europejskim przyjaciołom, że Putin tak bardzo chce żyć, że tematu wojny z NATO w ogóle nie ma na agendzie.
Jeśli nie był w stanie przez trzy lata całkowicie zająć dwóch ukraińskich obwodów, to co tu mówić o zaatakowaniu NATO, jego połączonych sił, niezależnie od tego, jak bardzo by nie były teraz zdezorganizowane
Siedem krajów europejskich wezwało Trumpa i amerykański Kongres do nieulegania szantażowi i oszustwom Rosji. Przewodniczący komisji spraw zagranicznych parlamentów krajów bałtyckich, Francji, Czech, Wielkiej Brytanii i Ukrainy 25 kwietnia opublikowali wspólne oświadczenie, w którym podkreślili konieczność bezkompromisowej ochrony suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Wezwali również do przyspieszenia procesu przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO oraz konfiskaty na rzecz Kijowa zamrożonych rosyjskich aktywów.
„Nie możemy powtórzyć błędów Monachium z 1938 roku. Negocjacje ze zbrodniarzem wojennym Putinem są bezsensowne: jego głównym celem jest osłabienie i upokorzenie naszego sojusznika, Stanów Zjednoczonych” – czytamy w ich oświadczeniu.
Ukraina oczekuje, że gwarancje bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych będą tak silne, jak dla Izraela. Zdjęcie: OPU
Istnieje wiele spekulacji na temat tego, gdzie Rosja może zadać następny cios – czy to w celu przetestowania NATO, czy próby zniszczenia Sojuszu, czy też w celu bezpośredniej ekspansji terytorialnej. Wiele uwagi poświęca się oczywiście krajom bezpośrednio graniczącym z Rosją. Tyle że dla Rosji niekoniecznie muszą to być cele najbardziej atrakcyjne, uważa Keir Giles:
– Dla Rosji sensowne jest zaatakowanie tego systemu tam, gdzie są jego najsłabsze punkty. Jeśli więc macie kraj, który określił się jako współlider tak zwanej koalicji chętnych, jak Wielka Brytania, i jeśli wygląda na to, że może on wprowadzić wojska do Ukrainy, by spróbować wesprzeć ukraińską suwerenność, to kraj ten staje się celem dla Rosji.
Alternatywne sojusze i sojusznicy
W końcu Amerykanie wycofają się z Europy. Pytanie tylko o czas i algorytm działań – tzn. jak to zrobią, uważa dyrektor Centrum Strategii Obronnych Ołeksandr Chara. Na przykład nadal otwarta pozostaje kwestia strategiczna, czy Amerykanie zwiną swój parasol nuklearny nad Europą:
– Druga kwestia jest oczywista: NATO jest fundamentem obecnego systemu bezpieczeństwa. Jeśli Stany Zjednoczone ograniczą swoje zobowiązania, będzie to oznaczało, że trzeba przekształcić tę organizację, dostosowując ją do obecnych wyzwań – ale z zasobami znacznie bardziej ograniczonymi pod względem wojskowym i technologicznym.
Stany Zjednoczone są arsenałem demokracji, produkują duże ilości zaawansowanej broni, a poza tym częściowo zapewniają infrastrukturę, dowodzenie, wywiad i wsparcie technologiczne dla NATO. Zastąpienie tego wymaga czasu i inwestycji
Tak czy inaczej, Chara jest przekonany, Ukraina musi zintegrować swoje standardy ze standardami NATO, nie rezygnować z perspektywy członkostwa w Sojuszu, a w przypadku pojawienia się alternatywnych sojuszy bezpieczeństwa – zająć w nich miejsce.
Jednak obecnie Ukraina potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa. W swoich „pokojowych” propozycjach Stany Zjednoczone przerzucają własne zobowiązania wobec niej na kraje europejskie. Mimo to Wołodymyr Zełenski oświadczył, że Ukraina oczekuje od USA silnych gwarancji bezpieczeństwa – takich jak w przypadku Izraela. Według prezydenta Ukrainy obecność kontyngentu amerykańskiego w Ukrainie nie jest warunkiem koniecznym, lecz niezbędne są dane wywiadowcze i systemy obrony przeciwlotniczej, w szczególności Patriot.
Keir Giles zauważa, że mimo głosów o malejącej roli NATO, nie było dotychczas mowy (przynajmniej publicznie) o pilnej potrzebie poszukiwania bardziej stabilnej i niezawodnej alternatywy dla Sojuszu:
– W rzeczywistości niektóre organizacje, które mogłyby służyć jako rdzeń lub prototyp takiej organizacji, zostały w znacznym stopniu odrzucone. Słyszymy wiele rozmów o tak zwanej koalicji chętnych, ale istnieją przecież Wielonarodowe Połączone Siły – kierowana przez Wielką Brytanię grupa krajów północnoeuropejskich, które miały takie samo podejście do bezpieczeństwa i chciały być gotowe do działania w czasach, w których NATO nie byłoby w stanie tego bezpieczeństwa zapewnić. Teraz właśnie nadszedł na to czas, tyle że o tej organizacji całkowicie zapomniano.
Największe coroczne manewry NATO - Dynamic Mariner/Flotex25. Zatoka Kadyksu, 28 marca 2025 r. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News
Wśród Europejczyków dominuje jedna koncepcyjna luka, która według Gilesa bardzo hamuje europejskie myślenie o nowym środowisku bezpieczeństwa:
– Chodzi o to, w jaki sposób w tych okolicznościach Ukraina będzie dostawcą bezpieczeństwa, a nie jego konsumentem. Przecież Ukraina jest jednym z najważniejszych, najsilniejszych krajów i armii, jeśli chodzi o utrzymanie linii frontu przeciwko Rosji.
Dlatego alternatywy dla NATO w zakresie bezpieczeństwa są możliwe, lecz wymagają silniejszego wykazania się przywództwem ze strony krajów, które rozumieją, jak poważne i pilne jest to wyzwanie. Giles zauważa jednak, że europejscy przywódcy wciąż szukają rozwiązań, które nie dostrzegają tej rzeczywistości:
– Jak szybko Europa może być gotowa? Potrzeba dużo czasu, by zniwelować 30 lat niszczenia własnego potencjału militarnego. Widzimy znaczne inwestycje w obronność, na przykład w takich krajach jak Polska. Ale na zachód od Warszawy, w Europie Zachodniej, nadal jest sprzeciw, co oznacza, że te ważne inwestycje nie są nawet publicznie omawiane.
Tymczasem zwiększenie wydatków na obronność powinno być obecnie jednym z priorytetów Europy, uważa Giuseppe Spatafora. Bruksela powinna pomóc państwom członkowskim, na przykład poprzez specjalne instrumenty finansowe lub wspólne pożyczki
Pokazałoby to Stanom Zjednoczonym determinację Europy, a także pozwoliło jej samodzielnie wspierać Ukrainę:
– Po drugie, UE musi inwestować w strategiczne możliwości, kluczowe dla autonomicznego potencjału wojskowego: transport lotniczy, wywiad, obronę przeciwlotniczą i tak dalej. Muszą też być zasoby do prowadzenia wojny – od artylerii po duże armie. Bez tego powstrzymanie Rosji bez USA będzie niemożliwe.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji