Exclusive
20
min

Anna Stawyczenko: Kiedy rosyjski pocisk leci na twój dom, przechodzi ci ochota na Czajkowskiego

„Zaproponowałam pomoc ukraińskim muzykom orkiestrowym – tym, którzy stracili domy w Ukrainie, wyjechali, by ratować swoje dzieci, przeżyli rosyjską okupację lub przebywają na terytoriach okupowanych. Zaczęliśmy więc wysyłać muzyków do Francji. Dla niektórych z nich musieliśmy zorganizować całe ekspedycje. Znaleźliśmy im zakwaterowanie, pracę i wysłaliśmy instrumenty muzyczne. I nadal się nimi opiekujemy”

Julia Szipunowa

Anna Stawyczenko jest promotorką ukraińskiej muzyki klasycznej w Europie. Zdjęcie: Chrystyna Kulakowska

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Anna Stawyczenko to prawdziwa ambasadorka ukraińskiej muzyki klasycznej w Europie. Zorganizowała wiele ważnych inicjatyw i liczne koncerty w Ukrainie i za granicą. W 2022 roku zapewniła na przykład rezydencję w Warszawie dla Kijowskiej Orkiestry Symfonicznej i urządziła Ukraiński Weekend w ramach lokalnego festiwalu firmowanego przez Sinfonię Varsovię. W drugą rocznicę inwazji na stronie internetowej Filharmonii Paryskiej zorganizowała z kolei transmisję koncertu „Ukraine Unbreakable” z Narodowej Filharmonii Ukrainy. Nagranie nadal jest tam dostępne.

Wraz z ukraińskimi muzykami w Paryżu w zeszłym roku Anna zainicjowała Projekt 1991 – serię koncertów muzyki kameralnej, które odbywają się we Francji co miesiąc, a czasem kilka razy w miesiącu. Wśród nich są Dni Silwestrowa w Paryżu oraz występ ukraińskiego kwartetu Bleu et Or (Niebieski i Złoty) na Festiwalu w Prowansji, który zagrał utwory ukraińskich kompozytorów.

Sukcesem Anny jest również współorganizacja koncertu podczas pierwszej w historii konferencji poświęconej ukraińskiej muzyce awangardowej na Sorbonie. Sawyczenko jest również szefową ukraińskiej misji Filharmonii Paryskiej, w ramach której Francja pomaga ukraińskim muzykom w znalezieniu schronienia, zatrudnienia, zdobyciu instrumentów muzycznych i innych potrzebnych do życia rzeczy.

Anna Stawyczenko (w środku) z ukraińskim kwartetem Quatuor Bleu et Or w Musée d'Orangery w Paryżu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Misja w Paryżu: wydobyć ukraińską muzykę z ciszy

– Przyjechałam do Paryża na zaproszenie Filharmonii Paryskiej, by poprowadzić ukraińską misję tej instytucji – mówi nam Anna. – Ta misja polega na pomaganiu ukraińskim muzykom orkiestrowym, którzy opuścili Ukrainę z powodu wojny, w znalezieniu tymczasowych kontraktów we francuskich orkiestrach, głównie krajowych. Dzięki temu ukraińscy artyści mogą kontynuować karierę zawodową, współpracując z najlepszymi francuskimi orkiestrami.

Wszystko zaczęło się od projektu zebrania i usystematyzowania ukraińskich partytur. Wymyśliłam go z kolegami z Klubu Latoszyńskiego, Instytutu Ukraińskiego, Lwowskiej Sali Organowej i Ukrainian Live, gdy zaczęła się rosyjska inwazja. Po pierwsze, chcieliśmy ocalić ukraińskie partytury przed zniszczeniem. Po drugie, chcieliśmy mieć tę bibliotekę online dla siebie, ale też zapewnić dostęp do niej światowym orkiestrom i instytucjom muzycznym. By mogły grać ukraińską muzykę.

Zaczęliśmy gromadzić bazę danych, potem nawiązałam kontakty z zachodnioeuropejskimi instytucjami muzycznymi, oferując im wykonywanie muzyki ukraińskiej. Jedną z tych instytucji była Filharmonia Paryska. Poprosili mnie o przygotowanie programu utworów ukraińskich dla Orchestre de Paris.

To problem dla zagranicznych orkiestr i instytucji: nawet jeśli mają dostęp do ukraińskiej muzyki, to jej nie znają. Dlatego niezwykle trudno im wybierać utwory z szerokiego repertuaru ukraińskiego

Zaczęliśmy więc myśleć o tym, jak jeszcze ta wiodąca francuska instytucja muzyczna mogłaby pomóc Ukrainie. I tak wpadliśmy na pomysł ukraińskiej misji.

Zasugerowałam, byśmy pomogli ukraińskim muzykom orkiestrowym, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji – czy to w Ukrainie, czy za granicą. Tym, którzy stracili swoje domy w Ukrainie, wyjechali, by ratować swoje dzieci, przeżyli rosyjską okupację lub nadal przebywają na okupowanych terytoriach. Zaczęliśmy wysyłać ukraińskich muzyków do Francji. Dla niektórych z nich musieliśmy organizować całe operacje wyjazdowe. Albo dostawę instrumentów pozostawionych na Ukrainie do Francji, ponieważ muzycy nie ryzykowali zabierania ich ze sobą, obawiając się uszkodzenia. Jednocześnie znajdowaliśmy kontrakty dla ukraińskich muzyków we francuskich orkiestrach, pomagaliśmy im z zakwaterowaniem i wszystkimi procedurami administracyjnymi. I nadal się nimi opiekujemy.

– Co się zmieniło w działalności ukraińskiej misji Filharmonii Paryskiej w ciągu ostatnich dwóch lat?

– Początkowo to była misja humanitarna: pomóc kobietom i ich rodzinom, dać im miejsce do życia i pracy. Z czasem misja zaczęła się przekształcać. Nadal pomagamy muzykom, ale jednocześnie zaczęliśmy myśleć i działać szerzej.

W zeszłym roku zaczęliśmy zbierać i wysyłać instrumenty muzyczne oraz sprzęt do ukraińskich szkół dotkniętych wojną.

W grudniu ubiegłego roku wysłaliśmy 165 instrumentów i profesjonalny sprzęt do 20 ukraińskich szkół z 13 miast

Wśród nich znalazły się Bałaklija w obwodzie charkowskim, Irpień i kilka szkół w obwodzie sumskim. To miasta, które doświadczyły strasznych rzeczy.

Gitary z Francji w Kijowie. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Podczas okupacji Bałaklii Rosjanie urządzili sobie kwaterę w szkole muzycznej. Wszystko tam splądrowali i zniszczyli. Ukradli nawet czajniki elektryczne

Przez półtora roku szkoła nie mogła prowadzić zajęć. W sezonie 2023/24 została ponownie otwarta, a teraz ma instrumenty i sprzęt z Filharmonii Paryskiej.

Pomagamy również rodzinom, które opuściły tymczasowo okupowane terytoria i przebywają w Odessie lub Kijowie. Na przykład wysłaliśmy skrzypce rodzinie, która straciła wszystko w Siewierodoniecku. Cała trójka dzieci w tej rodzinie gra muzykę. Nie marzyli, że kiedykolwiek będą mogli znowu to robić.

Misja opiekuje się teraz bardzo młodymi ukraińskimi muzykami klasycznymi, starając się pomóc im w organizacji zajęć i zapewnieniu przyszłości. Zakup instrumentu muzycznego jest wyzwaniem dla rodziny, nawet w czasie pokoju. Zwykle wymaga to kilku lat oszczędzania. Teraz, jeśli rodzina jakaś straciła dom, wyprowadziła się, zaczęła życie od nowa – kupowanie nowego instrumentu nie wchodzi w rachubę.

Chłopiec z Odessy znów może grać na skrzypcach. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Wśród muzyków, których znam, niektórzy są teraz na froncie. Są tacy, którzy zostali ciężko ranni, byli leczeni – i na front wrócili. Są też tacy, którzy zginęli.

W lutym zorganizowaliśmy transmisję koncertu Narodowej Filharmonii Ukrainy w Kijowie, który był transmitowany na stronie internetowej Filharmonii Paryskiej. Pomysł polegał na tym, aby udostępnić tę platformę Ukraińcom, aby ukraińska muzyka mogła być słyszana na całym świecie i w ten sposób upamiętnić wszystkich muzyków, którzy walczą i tych, którzy zginęli. To był nasz hołd dla tych, którzy nie mogą już występować.

Europę bardziej interesują Ukraińcy - wojownicy niż Ukraińcy - artyści

– Jak wygląda sytuacja ukraińskich muzyków za granicą?

– Różnie. Niektórzy mają więcej szczęścia, jak muzycy z naszej misji. Mogą kontynuować pracę artystyczną, i to na najwyższym poziomie. Co więcej, otrzymują pomoc i wsparcie. Ale ogólnie rzecz biorąc, ukraińskim muzykom bardzo trudno jest znaleźć za granicą pracę i się zintegrować. Wielu świetnych muzyków z całego świata wyjeżdża do Paryża, Berlina itp. i tam próbują budować swoje kariere. Dlatego bardzo trudno się przebić, zwłaszcza w krótkim czasie – zwykle zajmuje to lata. A Ukraińcy nie mogą czekać: muszą zapłacić za mieszkanie, nauczyć się nowego języka i pracować. Dlatego wielu muzyków z Ukrainy nie jest teraz w stanie pracować w swoim zawodzie w Europie Zachodniej.

– Czy wzrosło zainteresowanie ukraińską muzyką klasyczną?

– Jednoznaczne „tak” byłoby idealizowaniem sytuacji. Zainteresowanie wzrosło, ale często jest to zainteresowanie nami jako ludźmi w trudnej sytuacji. Jako reprezentantami kraju, który tytanicznie walczy na oczach całego świata.

A to jeszcze nie ma odzwierciedlenia we wzroście zainteresowania ukraińską muzyką. To długa, trudna droga; dopiero zaczynamy. Dotychczas wykonywanie ukraińskiej muzyki na świecie spoczywa głównie na barkach samych Ukraińców: muzyków, producentów i menedżerów. To my staramy się, aby nasza muzyka była grana.

Dni Silwestrowa w Paryżu, maj – czerwiec 2023. Zdjęcie: Charlotte Force

– Czy ukraińska muzyka klasyczna może dziś konkurować z muzyką rosyjską?

– Nie, nie może. To skutek stuletniego promowania się przez Rosję – mocno, czasem agresywnie, inwestując w to miliony. Nie możemy powiedzieć tego samego o sobie, dlatego mamy teraz nierównowagę. Rosyjska muzyka i rosyjscy muzycy są wszędzie – zarówno w orkiestrach, jak też jako soliści i dyrygenci. Co równie ważne – są także rosyjscy menedżerowie, agenci. Nawet ta straszna wojna nie zmieniła tego radykalnie, ponieważ większość Europejczyków wciąż jest zafascynowana marką „wielkiej rosyjskiej kultury” i nie chce niczego zmieniać.

Każda europejska orkiestra na dowolnym poziomie wykonuje rosyjski repertuar

– Jaki jest Twój stosunek do pomysłu jednoczenia muzyki ukraińskiej i rosyjskiej?

– Niestety, zarówno na początku wojny na pełną skalę, jak teraz pojawiają się próby (czasem udane) jednoczenia ukraińskich i rosyjskich wykonawców na tej samej scenie, łączenia muzyki ukraińskiej i rosyjskiej w tych samych programach.

Często organizatorzy i instytucje ukrywają na etapie negocjacji obecność rosyjskich nazwisk w obsadzie lub programie – czasem robią to aż do momentu publikacji plakatów. Spotkałam się z tym wiele razy

Robią to albo z naiwności, nie rozumiejąc, w czym problem, albo motywując się legendą o Rosjanach jako „ofiarach reżimu” i „trzech narodach jednakowo dotkniętych tą wojną – albo celowo, traktując Ukraińców z pobłażliwością, by nadal współpracować z Rosjanami i robić biznes jak zwykle. Trzeba być bardzo ostrożnym i starać się zdobyć jak najwięcej informacji – a i tak nie można mieć gwarancji, że uniknie się takich niespodzianek.  

Istnieją również specjalne granty i rezydencje, przyznawane wyłącznie artystom i naukowcom z Ukrainy, Białorusi i Rosji – jeden blok. Uczestnictwo w czymś takim staje się osobistym wyborem moralnym dla każdego Ukraińca: albo dostajesz grant lub zaproszenie od opery lub orkiestry, zgadzając się na takie sąsiedztwo, albo odmawiasz, bo jest to sprzeczne z twoimi zasadami.

Widzimy rezultaty takiego podejścia: świat milczał, gdy Rosja zaanektowała Krym i najechała Donbas – i świat przełknął słowa Putina, że Ukraina nigdy nie istniała. Bo gdy granice między Ukrainą a Rosją są zamazane, bardzo wygodnie jest przymykać oko na zbrodnie, które Rosja popełnia od wieków przeciwko Ukrainie i innym sąsiadom. Widzimy, że to rozmycie staje się śmiertelnie niebezpieczne.

Kiedy stworzyłam Projekt 1991, który promuje ukraińską muzykę we Francji, słyszałam wiele pytań od obcokrajowców: „Dlaczego nie wykonujecie muzyki rosyjskiej obok ukraińskiej w swoich programach?”

Za każdym razem mnie to szokuje i muszę tłumaczyć, że w dzisiejszych czasach granie rosyjskiego repertuaru jest dla nas nie do przyjęcia. To wewnętrzny protest każdego świadomego Ukraińca, który nie chce mieć nic wspólnego z rosyjską narracją.

Skrzypce, które przybyły z Francji do Balaclea. Zdjęcia z prywatnego archiwum

– Jakie argumenty masz do przekazania Francuzom?

– Wyjaśniam im to tak: „Twoje postrzeganie świata bardzo się zmienia w zależności od tego, czy rosyjski pocisk leci na twój dom, czy nie”. Sugeruję, by wyobrazili sobie własny dom pod rosyjskim bombardowaniem i poczuli, czy chcieliby w tym momencie słuchać Czajkowskiego.

– A Twoje konserwatorium w Kijowie, które nosi jego imię, wciąż nie zostało przemianowane...

– To katastrofa. Próbujemy wyjaśnić światu, zarówno tym Ukraińcom, którzy są w domu, jak tym, którzy są teraz na Zachodzie, jak charakterystyczna jest ukraińska kultura i że mamy własne nazwy. A potem wysyłamy nasze CV z tekstem „absolwentka Narodowej Akademii Muzycznej Ukrainy imienia Czajkowskiego”. Jak więc możemy prowadzić te wszystkie dyskusje z godnością? W mojej biografii wpisuję teraz po prostu „NAMU”, bez nazwiska patrona.

– Czy można jakoś wpłynąć na podejście Europejczyków? Nie wyobrażam sobie, jak Anna Netrebko wystąpiła w tym roku na scenie Opery Paryskiej, gdzie kiedyś występował Wasyl Slipak (nawet mimo ukraińskich protestów).

– To kwestia stanowiska kierownictw instytucji muzycznych i sumienia tamtejszej publiczności. Oczywiście kierownictwo Netrebko jest bardzo aktywne w wybielaniu jej nazwiska w mediach, by śpiewaczka mogła ponownie występować na najlepszych scenach świata bez jakichkolwiek problemów. Jednak jej osobowość pozostaje kontrowersyjna ze względu na jej powiązania z Putinem. Zachodnia publiczność dokonuje własnego moralnego wyboru, czy kupić bilet na koncert Anny Netrebko, czy na występ Teodora Currentzisa – udając, że nie wie, co się za nimi kryje, lub po prostu mówiąc, że „muzyka jest poza polityką”.

– To co robić?

– Promować, promować i jeszcze raz promować ukraińską muzykę. Zrobić wszystko, co możliwe, aby ta muzyka zabrzmiała. Organizować wydarzenia, współpracować z globalnymi instytucjami i orkiestrami, negocjować występy i włączać ukraińskich kompozytorów do repertuaru. To ogromna praca, którą trzeba wykonać na poziomie instytucji publicznych i prywatnych, a także inicjatyw indywidualnych.

Ważne jest, by muzyka była prezentowana na przyzwoitym poziomie. W dobrym wykonaniu, z profesjonalnie skomponowanymi programami.

Bo czas „zniżek wojennych” i „zniżek dla uchodźców”, kiedy pewien odsetek zachodnich słuchaczy był gotów solidarnie uczestniczyć w ukraińskich koncertach dowolnej jakości, dobiega końca. Zresztą, takie pozycjonowanie też nie jest dla nas dobre

Od czasu do czasu otrzymuję prośby od francuskich orkiestr lub zespołów kameralnych o znalezienie partytury konkretnego ukraińskiego utworu. Albo po prostu chcą zagrać coś ukraińskiego i proszą o radę. Było już kilka próśb o II Symfonię Rewuckiego. Często doradzam Latoszynskiego, ponieważ bardzo lubię jego dzieła. I chociaż są to odosobnione przypadki – to już się dzieje i się z tego cieszę.

<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/66300dc7066fa5201d178b78_ascala-borisgodunov%202022.jpg">„Przeczytaj także: Mit wielkiej kultury rosyjskiej jest bardzo skutecznym narzędziem do manipulowania świadomością”</span>

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka telewizyjna i radiowa. Przez 10 lat pracowała w Winnickim oddziale Narodowego Towarzystwa Nadawczego Ukrainy. Kierowała redakcją radia. Korespondentka serwisów informacyjnych w STB, NTN i Inter. Zwyciężczyni konkursu na najlepszy program radiowy na temat „decentralizacja”.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

To właśnie od tego – od piękna, które trwa, od kobiecości, która nie znika nawet pod ostrzałem, i od wewnętrznej siły, która pachnie perfumami – rozpoczęła się nasza rozmowa.

Rymma Ziubina w Warszawie. Zdjęcie: Sestry

Teraz wszyscy jesteśmy tacy prawdziwi

Diana Balynska: – Co dzisiaj oznacza dla Pani być piękną?

Rymma Ziubina: – Być prawdziwą. Cieszę się, że standardy typu: „90-60-90” nie dominują już tak bardzo. Na początku wojny często mówiono mi: „Wszyscy jesteście teraz tacy prawdziwi”. I to prawda. Łzy w kadrze, kiedy są prawdziwe, widać od razu. Nie da się ich pomylić ze sztucznymi. I właśnie w tej szczerości tkwi prawdziwe piękno.

Czy dbanie o siebie, ta „czerwona szminka”, pomaga nam, kobietom, w sytuacjach kryzysowych?

Oczywiście! Dbanie o siebie, higiena – to pierwsze, o czym mówili psychologowie od początku inwazji. Jeśli nie brałaś prysznica od trzech dni, to jest to niepokojący sygnał. I to nie dlatego, że nie masz dostępu do wody, ale dlatego, że leżysz i nie możesz nic zrobić – a to objaw depresji. Dbanie o siebie to forma samoorganizacji. Oznacza, że przynajmniej coś kontrolujesz. To działanie, a działanie to życie.

Poza tym w każdej sytuacji pozostajesz kobietą. Pamiętam, jak byłam już w szlafroku, gdy rozległ się alarm. Zamierzałam założyć piżamę, ale zdecydowałam: nie, potrzebuję czegoś, w czym w razie czego będę mogła wybiegnąć. I najładniejszej bielizny – tak na wszelki wypadek... Zajrzałam do koszyka i zaczęłam przeglądać: „To? Nie. O! To już lepiej”.

Na Majdanie, gdy było strasznie, miałam tę samą zasadę: tylko najlepsza bielizna, żeby nikt nie śmiał powiedzieć, że na Majdanie są same bezdomne i „ubogie” kobiety – jak pisały rosyjskie media. To taka cienka granica między śmiesznym a strasznym

Jest jakaś rzecz czy rytuał, bez których nie wychodzi Pani z domu?

Perfumy. Bardzo kocham perfumy. Nawet w walizce ewakuacyjnej miałam dokumenty, maski z czasów pandemii, szminkę nie zawsze – ale i perfumy, które były tam obowiązkowo. Wciąż je zmieniam. Kocham nowe zapachy, eksperymenty.

Skoro mówimy o pięknie w czasach wojny: co dla Pani oznacza wygląd zewnętrzny i wewnętrzna siła?

Piękno to działanie. Nie wygląd zewnętrzny, nie piękne słowa, ale czyny. Tak jak miłość – nie jest rzeczownikiem, ale czasownikiem. Działanie i słowo. Kochać to działać. Tak samo jest z pięknem – to autentyczność i siła ducha.

Wspieram ukraińskich producentów, którzy dbają o naszą zewnętrzną urodę, ponieważ to, jak obecnie działa produkcja w warunkach wojny, również świadczy o niezłomności. Na przykład bardzo lubię i wspieram firmę Wiosna, która produkuje kosmetyki na bazie naszych ukraińskich ziół. Wszystko jest wytwarzane w Ukrainie, w warunkach zatrzymania produkcji podczas przerw w dostawach prądu i alarmów powietrznych. Po nieprzespanych nocach, po ostrzałach i bombardowaniach dziewczyny przychodzą rano do pracy i pracują. Właścicielka Wiosny, Inna Skarżyńska, jest mamą czworga dzieci; podczas wojny adoptowała jeszcze jednego chłopca. Jej sklepik i zakład w Buczy zostały doszczętnie zniszczone przez rosyjskich żołnierzy. A ona wszystko odbudowała, tyle że już we Lwowie.

To jest właśnie piękno.

Piękno ludzi, którzy szyją, pieką chleb, robią najsmaczniejszą pizzę we Lwowie – kiedy mężczyźni są na froncie lub właśnie z niego wrócili

Ostatnie wzruszające pokazy Ukrainian Fashion Week w Kijowie, kiedy na wybieg wyszli chłopcy po amputacjach i z protezami, były o tym samym. To nasi bohaterowie, którzy za cenę własnego zdrowia dają nam spokojne życie. Musimy brać pod uwagę wasze potrzeby – w modzie, architekturze, życiu codziennym.

Niedawno do naszego Lwowa, do Teatru Narodowego im. Marii Zańkowieckiej, przyjechali chłopcy, którzy przechodzą rehabilitację w centrum SuperHumans. Przygotowywaliśmy się do ich wizyty, przegadaliśmy szczegóły – czy jest podjazd, gdzie będzie im wygodniej siedzieć, gdzie ustawić wózki inwalidzkie.

Z weteranami z SuperHumans. Zdjęcie: archiwum prywatne

Już w 1995 roku, na festiwalu teatralnym w Edynburgu, widziałam, jak pierwsi w sali pojawili się ludzie na wózkach inwalidzkich. Przygotowano dla nich specjalne miejsca, i to nie z boku, skąd kiepsko widać, ale w środku pierwszego rzędu. Na świecie to działa od dawna, nie trzeba niczego wymyślać. Tyle że trzeba to zrobić pilnie.

Twarz bez zbędnych manipulacji

Czy rozumienie piękna się zmieniło? Obecnie często kojarzy się piękno z ingerencją – botoksem, wypełniaczami, plastyką...

Mamy tu dobre światło, możesz mnie sobie obejrzeć [śmiech]! Jest nawet anegdota wśród filmowców: „Słyszałem, że się ożeniłeś. Żona jest ładna?” – „To zależy, jak ustawić światło”.

Sama nie uciekam się do manipulacji estetycznych – trzymam się do ostatniej kropli krwi. Nie obiecuję, że tak będzie przez całe życie, ale na razie nie czuję takiej potrzeby.

Nawiasem mówiąc, na stronach castingowych, gdzie poszukuje się aktorek, coraz częściej pojawia się fraza: „Twarz bez zbędnych manipulacji”. To oczywiście kwestia indywidualnego wyboru kobiety. Ale jest też strona finansowa. Jeśli kobieta dokonuje darowizn, to mimowolnie sobie przelicza [koszty takich zabiegów]: jeden „zastrzyk” to trzy-pięć tysięcy hrywien. A potem znowu. Teraz jest to więc również kwestia priorytetów.

Jak postrzega Pani swój wiek? Czy Pani nastawienie do siebie zmienia się z upływem lat? Spotkała się Pani z przejawami ageizmu w swojej profesji?

W wieku 36 lat miałam już na koncie trzy role babci [śmiech]. Potrzebne do nich były twarze medialne, a wtedy takich twarzy nie było zbyt wiele. Ale ogólnie podchodzę do swojego wieku zupełnie spokojnie. Nie próbuję wskoczyć do ostatniego wagonu i sztucznie zatrzymać czas. Moje podejście do życia zmienia się, podobnie jak moje pragnienia.

Kiedy miałam 25 lat, wydawało mi się, że można zmienić świat – nawet poprzez zawód aktora. Dzisiaj już wiem, że nie

Chociaż... Dzisiaj podeszła do mnie kobieta i powiedziała: „Dwa lata temu, po rozwodzie, byłam całkowicie załamana. Spotkanie z panią tak mnie zainspirowało, że ponownie wyszłam za mąż”. Takie chwile są bardzo wzruszające.

Jeśli chodzi o ageizm – oczywiście, że istnieje. Obecnie mam niewiele ról filmowych, ponieważ nie gram młodych kobiet, a ról dla kobiet w moim wieku w kinie jest niewiele – nie tylko w Ukrainie, ale i na całym świecie. Jeśli Sharon Stone mówi, że w Hollywood po 45. roku życia nie piszą już dla ciebie scenariuszy i nie kręcą cię, to co ja mogę powiedzieć? Na szczęście jest teatr, w którym jestem potrzebna.

W garderobie. Zdjęcie: Disy Garby

Wiele starszych Ukrainek, które wyjechały do Polski, również spotyka się z ageizmem. Co by Pani poradziła takim kobietom, które po przeprowadzce, utracie kariery, części swojej tożsamości nie mogą odnaleźć siebie?

Nie mam już zbyt wielu rad. Trudno doradzać, kiedy się nie doświadczyło czegoś samemu. Ale widzę, że nawet w Ukrainie niektóre firmy zaczynają doceniać pracowników w starszym wieku. Tłumaczą swój wybór na korzyść pań po pięćdziesiątce tym, że oprócz doświadczenia zawodowego w tym wieku kobieta koncentruje się już na pracy, podczas gdy młodą dziewczynę czeka jeszcze małżeństwo, narodziny dzieci – co dla pracodawcy oznacza urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie, nieobecności w pracy.

Pamiętam siebie jako młodą pracującą mamę: dziecko ma gorączkę, a ja całuję je, ale biegnę do teatru. Biegnę i płaczę, bo rozumiem, że żadne przedstawienie nie jest tego warte. Ale idę, bo czuję się zobowiązana. Bo nie mogę jeszcze stawiać warunków i odwoływać przedstawień.

Jestem przekonana, że 50 lat to wspaniały czas, by przypomnieć sobie o sobie, o swoich niespełnionych marzeniach. Jeśli twój zawód pokrywa się z hobby, tak jak u mnie, to jest to dar

Jednak wiele kobiet całe życie poświęca tylko pracy i dlatego zapomniały, czego kiedyś chciały. A warto sobie przypomnieć: „Marzyłam, by nauczyć się włoskiego” albo: „Kiedyś chciałam tańczyć”. I warto to zrobić. Nawiasem mówiąc, serial „Lusia stażystka”, w którym zagrałam, jest hymnem kobiet po 50. Pod koniec 2021 roku otrzymałam nawet nagrodę za ten projekt, która nosi nazwę „Precz ze stereotypami roku”.

Wojna to nie tylko czołgi i zgliszcza

Często bywa Pani za granicą. Czy można tam jakoś rozpoznać Ukrainkę na ulicy wśród innych kobiet?

Wie pani, podczas podróży ze mną jest jak ze sportowcami, którzy widzą tylko lotniska, hotele i halę sportową. Ja mam tak samo, tylko zamiast hali sportowej jest sala kinowa albo teatralna [śmiech]. Ale przypomniało mi się, jak nasz ukraiński kierowca we Włoszech, gdzie kręciliśmy „Gniazdo gołębicy”, a w kadrze było może z dziesięć ukraińskich dziewczyn, podszedł pod koniec zdjęć: „Pani Rymmo, ja pani nie rozpoznałem! Jest pani dokładnie taka, jak te dziewczyny, które co tydzień tu wożę – tak samo ubrana, z taką samą torebką”. To był komplement – że jestem prawdziwa, jak ta emigrantka zarobkowa, którą gram w filmie. I nie chodzi nawet o ubranie. W filmie, w tych scenach z pierwszego okresu bohaterki we Włoszech, mam nawet inne oczy.

Oczy nas zdradzają. Spojrzenie. Smutek. Przerażenie. Niepewność. Nie chcę nikogo obrazić. Chcę tylko, żeby oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia.

Podczas wystąpienia publicznego. Zdjęcie: Ołeksandr Senko

A gdyby dzisiaj musiała Pani zagrać migrantkę zarobkową, to jak wyglądałaby ta postać?

Bardzo podobnie. Już wtedy pytano mnie: „Przeżyła pani coś takiego?”. A ja odpowiadałam: „Tak, częściowo”. Samotność, zwątpienie, nieporozumienia w rodzinie, poczucie, że nikt nie potrzebuje twojego zawodu... To wszystko było w moim życiu. Teraz ten obraz stał się tylko bardziej bolesny.

Po „Gnieździe gołębicy” były propozycje, by grać emigrantki zarobkowe, ale odmawiałam, bo to powielanie roli. A dla mnie ważne jest odkrywanie czegoś nowego w sobie i dla widza.

Zaproponowano mi też zagranie współczesnej historii: kobiety, która na własne oczy widziała rozstrzelanie dziecka, przeżyła traumę psychiczną... Odmówiłam, ponieważ moim zdaniem przed taką rolą trzeba przejść pewne przygotowania – porozmawiać z psychologami, pobyć w klinice, wczuć się. A zdjęcia miały rozpocząć się tydzień po przeczytaniu przeze mnie scenariusza.

Czy filmy o emigracji są teraz na czasie?

Absolutnie. Ale trzeba zrozumieć, że są różne takie filmy, tak jak filmy o wojnie. Wojna to nie tylko czołgi, lotnictwo, ruiny. To także kobieta w obcym kraju – bez języka i pracy. I dziecko, które widziało wojnę. Najgłębsze dzieła sztuki zawsze opowiadają o małym człowieku na tle wielkiej tragedii.

Jakiego kina potrzebują dziś widzowie?

Ukraińskiego. Widz naprawdę chce oglądać nasze historie, naszych aktorów, słyszeć nasz język. Jako członkini akademii filmowej obejrzałam wszystkie filmy, które powstały w ostatnich latach, by móc wybrać laureatów nagrody „Złoty Bączek”. Obecnie jest bardzo mało pełnometrażowych filmów fabularnych. Ale nawet te, które są, różnią się gatunkowo – są i dramaty, i komedie.

Mamy potężne kino dokumentalne, które prezentujemy na światowych festiwalach filmowych. Jednak współczesnych ukraińskich filmów fabularnych, które warto byłoby pokazać światu, jest na razie tylko kilka

A jak zmienił się teatr w czasie inwazji?

Teraz działa już zupełnie inaczej. Wpływa na to wszystko: odległość od linii frontu, alarmy powietrzne, godziny policyjne. Na przykład w Użhorodzie, gdzie ani przez jeden dzień nie było godziny policyjnej, spektakle zaczynają się o 19:00, jak wcześniej. Natomiast w Kijowie Teatr im. Iwana Franki gra już o 15:00 lub 17:00.

W Charkowie, Sumach i Chersoniu sytuacja jest krytyczna: przedstawienia odbywają się tylko w schronach. W Charkowie teatry dosłownie walczą o przetrwanie. Same opłacają wynajem pomieszczeń w schronach, a ludzie otrzymują 25% stawki, czyli mniej niż 100 dolarów miesięcznie.

Nie zawsze możemy zaplanować repertuar. Jeśli aktor jest w rezerwie, to gra. Jeśli przychodzi wezwanie, to dziś jest jeszcze na scenie, a jutro już nie.

Zdjęcie: Jurij Mechitow

Podczas alarmów powietrznych przerywamy przedstawienie, czekamy w schronie, a potem zaczynamy grać od tej minuty, w której przerwaliśmy. Nie zawsze jednak jest możliwość, by po zakończeniu alarmu dokończyć przedstawienie tego samego wieczoru. W końcu przez ostatnie dwa tygodnie w Ukrainie alarmy powietrzne trwały po 8 godzin. I to jest to, czego można się spodziewać po Rosjanach nie tylko w nocy.

Jeśli widzimy, że ludzie nie zdążą wrócić do domu przed godziną policyjną, przenosimy przedstawienia na inny dzień. A wyjazdy na tournee to w tej chwili dla teatru ogromne ryzyko finansowe.

We Lwowie, w naszym Teatrze im. Marii Zańkowieckiej, przed rozpoczęciem spektaklu puszczaliśmy komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów komórkowych. Teraz taki komunikat zaczyna się słowami: „Chwała Ukrainie!”, a sala odpowiada: „Chwała bohaterom!” A potem informujemy: „W przypadku alarmu powietrznego zatrzymamy przedstawienie, a administratorzy pomogą wam zejść do schronu”. Dopiero wtedy zaczyna się przedstawienie. I niezależnie od tego, o czym ono jest, po spektaklu wychodzimy, by się ukłonić, i mówimy: „Nasze ciepłe spotkania są możliwe tylko dzięki Siłom Zbrojnym Ukrainy”. Bo w sali i na scenie znajdują się ludzie, których bliscy są na froncie: synowie, córki, mężowie, bracia, siostry, rodzice. Po każdym spektaklu w Teatrze imienia Zańkowieckiej ogłaszamy ze sceny zbiórkę datków.

W czym dziś odnajduje Pani wewnętrzne oparcie?

– W ludziach, i to nie tylko w znajomych. Mogę spotkać kogoś na ulicy, a ta osoba powie mi, że ją wsparłam – filmem, występem, słowem. Takie spotkania zdarzają mi się w chwilach zwątpienia. I to właśnie one dodają mi otuchy.

20
хв

Chcę, by oczy Ukrainki błyszczały ze szczęścia

Diana Balynska

Grzegorz Janikowski (PAP): – Próby do „Kaluguli” Camusa rozpoczęli Państwo w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie przed inwazją Rosji na Ukrainę. Przerwaliście na prawie trzy miesiące. Ostatecznie premiera przedstawienia odbyła się w lipcu 2022 r. Jak teraz ten spektakl jest odbierany w Kijowie? W zeszłym roku prezentowali Państwo „Kaligulę” na festiwalu w Awinionie. Jak tam został przyjęty?

Iwan Urywskij: – Pokazaliśmy „Kaligulę” nie tylko w Awinionie, ale i na kilku innych festiwalach, np. w Sarajewie. Rzecz jasna, gramy – jednak przede wszystkim w Kijowie, gdzie publiczność pokochała ten spektakl. Pokazaliśmy go już ponad sto razy.

Długo zastanawiałem się, na czym polega fenomen recepcji tego przedstawienia. Po wizytach na festiwalach i rozmowach z wieloma ludźmi doszedłem do wniosku, że temat tyranii, despotyzmu dotyczy całego świata. Oczywiście, ten problem najbardziej porusza Ukraińców, bo sytuacja wojny czyni go namacalnym. Nasze przedstawienie spotkało się również z gorącym odbiorem i zrozumieniem we Francji, mimo że Francuzów sytuacja konfliktu zbrojnego bezpośrednio nie dotyczy. Bardzo ciekawe były ich komentarze i rozmowy w Awinionie. Bo temat „Kaliguli” jest uniwersalny i nie może być obojętny dla całego świata. Widzimy, co dzieje się w różnych zakątkach globu. Konflikty zbrojne, junty, armie najemników, terroryzm. Dlatego temat dyktatury jest gorący w rożnych państwach świata. Jedni znajdują się w oku cyklonu, inni pozornie są bezpieczni i daleko im do tej problematyki. Myślę, że nie znamy dnia ani minuty, bo Kaligula może pojawić się nagle w każdej części świata.

Co oznacza dla Pana robienie teatru w kraju objętym wojną? W 2024 r. wystawił pan „Marię Stuart” Schillera, w tym roku wyreżyserował „Makbeta”. Jak to się udaje?

Przyznam, że wystawiam teraz więcej sztuk, niż robiłem to przed inwazją Rosjan. Gdy wybuchła wojna, prawie trzy miesiące nie pracowaliśmy. Przygotowywaliśmy różne koncerty i wieczory poetyckie dla naszych żołnierzy.

Czuliśmy się, jak we mgle, i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek będziemy robić teatr

Czy on jest potrzebny? gdy wreszcie wystawiliśmy „Kaligulę”, okazało się, że widzowie bardzo potrzebują teatru. Chcą żyć w miarę normalnie, oderwać się od koszmaru wojny. Dlatego zacząłem eksperymentować z rozmaitymi gatunkami teatralnymi. Zacząłem np. reżyserować komedie, których nigdy wcześniej nie robiłem. Prawda jest taka, że przede wszystkim musieliśmy jako zespół zrozumieć siebie i swoją sytuację. Potem zaczęliśmy pytać widzów, jakiego teatru potrzebują i czym dziś ma być teatr w Ukrainie.

Wystawia Pan głównie klasykę ukraińską i światową, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” Williamsa, „Peer Gynta” Ibsena, wspomnianą „Marię Stuart”. Na swoim koncie ma Pan także realizacje m.in. Strindberga, Gozziego i Gogola. Krąży opinia, że biorąc na warsztat sztuki klasyczne, za każdym razem Pan je dekonstruuje lub redefiniuje. Na czym polega Pańska strategia reżyserska?

Za każdym razem gdy wybieram tekst sztuki, staram się ją wystawić tak, jak ja ją rozumiem. Doskonale wiem, że obcuję z klasyką, dlatego nie dokonuję dużych zmian. Po prostu wnikliwie czytam utwór, by zrozumieć go dla siebie. Następnie oglądam lub przypominam sobie realizacje danego tytułu w innych teatrach Europy. Wreszcie przychodzi moment, że zaczynam rozumieć, dlaczego inni reżyserzy wystawili go tak, a ja mam inną wizję. Myślę, że stąd są te opinie o tym, że dekonstruuję klasyków.

„Kaligula” Urywskiego na festiwalu w Polsce. Zdjęcie: Julia Weber

Często skraca Pan tekst, dokonuje przesunięć scen?

Przedstawienie „Kaliguli” trwa godzinę i piętnaście minut. To jest bardzo skrócona wersja. Po prostu nie mogliśmy przeprowadzić tylu prób, ile chcieliśmy. Cały czas wyły syreny przeciwlotnicze, a my nie mieliśmy prawa robić prób, gdy zbliżał się nalot. Dlatego tę wersję spektaklu dopasowaliśmy do realiów wojennych. Przypomnę tylko, że zdarzało się, że musieliśmy przerywać przedstawienie i z widzami schodzić do schronu.

W 2024 r. otrzymał Pan prestiżową Nagrodę Państwową im. Tarasa Szewczenki za spektakl „Czarownice z Konotopu” według Hrihorija Kwitki-Osnowjanenko. Wiem, że w czerwcu jadą Państwo z tym przedstawieniem na tournée do Stanów Zjednoczonych i Kanady. O czym opowiada ten spektakl?

W maju pokazaliśmy to przedstawienie w Polsce, a w czerwcu rzeczywiście wyruszamy za ocean. „Czarownica z Konotopu” to obowiązkowa lektura szkolna. Hrihorij Kwitko-Osnowjanenko pierwszy pisał prozą po ukraińsku. To rodzaj burleskowej satyry. Spektakl opowiada o tym, jak zaczyna się wojna Polski z Rosją, a Kozacy chcą uniknąć poboru, bo nie chcą iść na tę wojnę. Zapraszają wójta Konotopu na tzw. sotnik, czyli spotkanie, i przekonują go, że w mieście są wiedźmy. Żeby je odnaleźć, trzeba przeprowadzić tradycyjną próbę wody, czyli topić kolejne kobiety. Kto nie utonie, ten jest wiedźmą.

To straszna historia, rodzaj horroru, ale napisana jako komedia. Nasz spektakl odwołuje się do ukraińskiego folkloru i ludowości. To rodzaj wyobrażenia, jak to mogło wyglądać. Publiczność pokochała to przedstawienie. Zagraliśmy je już ponad dwieście razy.

Co zamierza Pan wystawić w najbliższym czasie?

W sobotę, 31 maja, w Narodowym Lwowskim Teatrze Opery i Baletu miała miejsce premiera opery „Złoty pierścień” Zachara Berkuta w mojej reżyserii. W kijowskiej Operze Narodowej Ukrainy im. T. Szewczenki przygotuję kolejną operę. Będą to „Bajki” E. T. A. Hoffmana.

Iwan Urywskij (ur. 9 marca 1990 r. w Krzywym Rogu) jest ukraińskim reżyserem teatralnym i operowym. Zrealizował ponad 20 spektakli w większości opartych na ukraińskiej klasyce. Był głównym reżyserem Ukraińskiego Teatru Muzyczno-Dramatycznego im. Wasyla Wasylki w Odessie. Od 2020 r. jest zatrudniony jako reżyser w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki w Kijowie. Współpracował również z teatrami w Iwano-Frankowsku, we Lwowie, w Kownie i Pradze.

20
хв

Kaligula może pojawić się wszędzie

Polska Agencja Prasowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Żanna Kadyrowa: „Rośliny, które znalazłam na terenach przyfrontowych, podobnie jak ukraińscy uchodźcy, podróżują teraz po świecie i dzielą się doświadczeniem”

Ексклюзив
20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress