Kultura
Погляд наших колумністок на найважливіші культурні події — вистави, фільми та книги, важливі для нашого майбутнього

Płacz migranta
Lustrzane odbicia z początku i końca festiwalu nie są zaskakujące. To raczej przewidywalny, zrozumiały i pełen szacunku akt wdzięczności narodu ukraińskiego dla narodu polskiego, który na początku rosyjskiej inwazji masowo i bezwarunkowo pomógł milionom uchodźców z Ukrainy. Ta napaść mocno poruszyła również Polaków, dlatego na temat ukraińskiej imigracji nakręcili dwa filmy fabularne z rzędu (nie licząc dziesiątek dokumentów). Co więcej, jeden z nich, „Pod wulkanem” Damiana Kocura, został oficjalnie zgłoszony przez Polskę do Oscara.
I nic w tym dziwnego, bo migracja zmienia nie tylko migrantów, ale i tych, do których się udają, przez których ziemie przechodzą
Podobnie jak „Dwie siostry”, „Pod wulkanem” ma charakter metaforyczny, mimo swojej dosłowności. Oto rodzina Ukraińców, przebywająca na wakacjach na hiszpańskiej Teneryfie, pod zastygłym wulkanem, żyje w cieniu znacznie potężniejszego wulkanu: wulkanu wielkiej wojny, który eksplodował w Ukrainie. Ten wulkan zmienia wszystko, niosąc śmierć i zniszczenie.

Wygląda na to, że reżyser Damian Kocur chciał nakręcić dokument, lecz stworzył paradokumentalną fikcję. Bohaterowie w rzeczywistości nie grają (w ścisłym tego słowa znaczeniu), a kiedy już grają, lepiej byłoby, gdyby tego nie robili. W pewnym momencie łapiesz się na tym, że myślisz o sztuczności wszystkiego, co widzisz, i nie jest to zbyt przyjemne. Bo artysta wcielający się w rolę ojca rodziny, Romy (Roman Łucki), wygląda jak kiepski aktor, jego żona Nastia (Anastazja Karpenko), nie gra w sposób znaczący. Ich młodszy syn Fiodor (Fiodor Pugaczow) to po prostu dziecko, a córka Sofia (Sofia Berezowska) w ogóle nie jest aktorką – ani grającą, ani umiejącą grać.
I tu przydaje się zmiana optyki: spojrzenie na film nie jak na film fabularny. Ten sposób filmowania, nawiązujący do dawnych filmów Jean-Luc Godarda, z jego „Do utraty tchu”, pozwala na inne spjrzenie, zamieniając to, co minimalnie fikcyjne, w to, co maksymalnie dokumentalne.
Bohaterowie tak naprawdę nie powinni być bohaterami, ale ludźmi, którzy muszą być sobą, a nie grać – zwłaszcza że zadanie postawione przez reżysera i scenarzystę umiejscawia aktorów w prokrustowym łóżku życia, gdzie mają własne imiona, a sytuacja dotyczy ich bezpośrednio jako Ukraińców
Prawdopodobnie większość dialogów to improwizacje na zadany temat. Dzięki temu pojawienie się Sofii jest przemyślanym posunięciem mającym na celu pokazanie jej autentyczności. W końcu Sofia zachowuje się jak typowa współczesna ukraińska nastolatka, z nieprzeniknioną pokerową twarzą, całkowitą obojętnością na innych, skupiająca się na smartfonie, Insta i koleżankach. Jest świadoma swojej nieatrakcyjności. Pociąga ją piękno, filmuje ocean, skaczących do niego chłopców i dziewczyny tańczące na rurze. Bez wyrazu, bez emocji, nie kłóci się z nikim, bo jest ukryta za swoim milczeniem i tylko rzuca piorunujące spojrzenia. To ona jest w centrum filmu, mimo że w rolach głównych występują Karpenko i Łucki. To właśnie Berezowska ujawnia sens wszystkiego. W jednym z epizodów, gdy sparaliżowana sytuacją rodzina w milczeniu skubie jedzenie w restauracji, Sofia pyta: „Dlaczego cały czas milczycie?”. I to jest manifestacja nastolatki, a nie logiki. Wiadomo, dlaczego milczą: bo są sparaliżowani. Ale przecież od tego są rodzice, starsi, doświadczeni ludzie, żeby wszystko poukładać.
Kocur celowo przesunął punkt ciężkości filmu na Sofię, której wiek, 16 czy 17 lat, jest punktem zwrotnym, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, zrobienie kroku naprzód

Jej ojciec, choć decyduje się wywieźć rodzinę do Polski, a samemu wyjechać do Kijowa, by dołączyć do obrony terytorialnej, nie jest wsparciem dla pozostałych. Łatwo wpada w złość, kłóci się z krewnymi i przypadkowymi Hiszpanami, płacze w wannie i pije samotnie piwo w pubie. To jego córka niesie równowagę. Na początku jej naturalnym uczuciem jest ukryta nienawiść do Rosjan, a ciche prześladowanie przez nią jednego z Rosjan w hotelu wywołuje silne emocje wśród publiczności. Ale później uspokaja się, koncentrując własne uczucia w sobie. Dopiero czarnoskóry chłopak, który zaczyna ją podrywać, tworzy nowe akcenty, ujawniając jej ciekawość świata. Jego opowieść o niedawnej przeprowadzce z Afryki do Hiszpanii w poszukiwaniu lepszego życia i o obecnej tułaczce w tym życiu, która jest daleka od idylli, uwydatnia uczucia Sofii i główną ideę filmu: samotność, kiedy twoja ojczyzna jest gdzieś daleko, a ty jesteś tutaj, w miejscu, w którym tak naprawdę nie wiesz, gdzie jesteś, i nie wiesz, jak żyjesz.
Poprzedzające finał fajerwerki wyraźnie to podkreślają: dla niektórych ludzi, turystów lub miejscowych to jest święto. Ale dla migrantów to ból w uszach, oczach i sercach
„Pod wulkanem” opowiada o życiu po erupcji – ale gdy skały, popiół i lawa jeszcze do ciebie nie dotarły, a ty trwasz w bolesnym oczekiwaniu na to, co ma nadejść. Mała historia ukraińskiej rodziny, skurczonej przez wiadomości z ojczyzny, którą niszczy wojna, jest jedną z niezliczonych podobnych historii, historii przymusowych migrantów i przypadkowych ofiar, ludzi, którzy stracili swoją przeszłość i uporządkowane życie.
Jedyne, co mogą zrobić, to śpiewać piękne, tęskne pieśni, w czym Ukraińcy są dość podobni do Afrykanów. Tak właśnie robi czarnoskóry chłopiec, gdy przez telefon wyśpiewuje matce swój płacz migranta.
Wszystkie zdjęcia: Lizart Film Press


Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie
Ołeksij Saj (Ukraina): instalacja I'M FINE
Od prawie czterdziestu lat na pustyni Black Rock w Nevadzie, w zachodnich Stanach Zjednoczonych, w ostatnich dniach lata i częściowo we wrześniu odbywa się jedno z największych na świecie wydarzeń artystycznych: festiwal Burning Man. Dziesiątki artystów przyjeżdżają do tego dzikiego miejsca, by zaprezentować swoją sztukę.
W 2024 roku odnieśli na nim sukces Ołeksij Saj i jego zespół. Gigantyczna – 7 metrów wysokości i 32 metry długości – metalowa instalacja I'M FINE zrobiła furorę. Widzowie, którzy rzucili się w kierunku jaskrawego napisu, kiedy się do niego zbliżyli, zdali sobie sprawę, że to nie jest beztroskie: „I'm fine” – lecz dziesięciotonowa, żelazna twarz wojny.

I'M FINE to instalacja ze znaków drogowych, tablic z nazwami miast i drzwi samochodów podziurawionych przez pociski. Wszystkie zostały przywiezione ze strefy frontowej – z miejsc, z których Ukraińcy zostali już ewakuowani. Jedną z liter napisu współtworzy przestrzelona tablica do koszykówki. Zabrano ją z boiska w pobliżu szkoły, z której pozostało tylko półtorej ściany. Dzięki pomocy ukraińskiego wojska i policji do Nevady dotarła również karuzela dla dzieci, zniszczona wskutek bombardowania.
– Dyżurowaliśmy w pobliżu tej rzeźby przez całą dobę, bo ludzie wciąż przychodzili i przychodzili, by ją oglądać – mówi Ołeksij Saj. – Reagowali na nią bardzo emocjonalnie: wpatrywali się, zadawali pytania i niemal wszyscy płakali. Na koniec mówili nam: „Dziękujemy, że przywieźliście to tutaj, naprawdę tego potrzebujemy”.

Współautorem projektu jest Witalij Dejneha, założyciel i szef fundacji charytatywnej „Wróć żywy”. To on wpadł na pomysł promowania Ukrainy na festiwalu Burning Man.
– Chcieliśmy, żeby ludzie poczuli doświadczenie wojny, gdy zetkną się z projektem I'M FINE: nie wiadomości, nie informacji, ale emocji – wyjaśnia Saj. – Żeby to było coś, co mogliby zobaczyć – i dotknąć tego.
Wiedzieliśmy, że nie chcemy pokazać się światu jako ofiara, której należy współczuć. Najważniejszą rzeczą jest wzbudzenie w ludziach zrozumienia i empatii
Przyjaciel Witalija wysłał mi kiedyś mema z psem siedzącym wewnątrz płonącego domu, pijącym piwo – i z podpisem: „Jest w porządku”. Właśnie z tego podpisu zaczerpnąłem wątek do frazy „I’m fine”. I zdałem sobie sprawę, że właśnie to możemy powiedzieć. Już w Ameryce, na festiwalu, tłumaczyłem ludziom, że w naszym kontekście „I'm fine” oznacza: „Nic mi nie jest, nie umarłem. Niedoczekanie wasze”.

– Nasz zespół nazywaliśmy nie „artystami”, ale „budowniczymi”. Na pustyni praca jest tak ciężka, jak na Marsie: w ciągu dnia jest strasznie gorąco, w nocy bardzo zimno. Burza piaskowa towarzyszyła nam zarówno podczas montażu, jak demontażu instalacji. Kiedy jest wietrznie, nie nawet nosisz maski, ale respirator i gogle. A jeśli ta burza złapie cię gdzieś samego rowerze, możesz jeździć cały dzień i nigdzie nie dotrzeć. Bo nic nie widzisz.
Teraz instalację I'M FINE czeka nowa podróż. Jej twórca jest pewien, że gdyby została ustawiona w Nowym Jorku lub Waszyngtonie na co najmniej tydzień, oddźwięk byłby jeszcze większy.
Mykyta Zigura (Ukraina): spokojne niebo i atak dronów
83-metrowy cień naszej „Mrii”, największego na świecie samolotu – An-225, który został zniszczony przez rosyjskich okupantów w pierwszych dniach wojny, oraz inny, naturalnej wielkości, cień rosyjskiego myśliwca SU-27, pojawiły się 24 sierpnia 2022 r. na polu żyta na wyspie Fionia w Danii. Cienie, które można zobaczyć nawet z kosmosu, były dziełem ukraińskiego rzeźbiarza Mykyty Zigury.
„Mrija” jest symbolem zwycięstwa życia i marzeń nad śmiercią, która wisi nad Europą niczym cień. Tyle że to zagrożenie jest widoczne tylko w wiadomościach i często nie jest traktowane poważnie przez ludzi w innych krajach.


Mykyta Zigura, rzeźbiarz z Dniepru, poświęcił swój projekt rocznicy niepodległości Ukrainy, która została uwikłana w wojnę. Według Zigury Dania ma odpowiedni, płaski, teren, gdzie pola są starannie koszone, a zarazem wszystko jest naturalne. Artysta uzgodnił z właścicielem jednego z takich pól, że namaluje na nim dwa obiekty. I tak ściernisko stało się płótnem artysty.
Realizacja pomysłu pochłonęła 300 litrów farby i 10 dni pracy
– Pracowałem tak zwaną „metodą egipską” – wyjaśnia Mykyta Zigura w rozmowie z serwisem Sestry. – Mały szkic jest dzielony na kwadraty, następnie te kwadraty są powiększane dziesięciokrotnie, odciskam je na ziemi i rysuję kontury płaszczyzny. Nawiasem mówiąc, kiedy to zrobiłem, pomyślałem, że być może te geoglify na pustyni Nazca wcale nie zostały wykonane przez kosmitów. Bo, technicznie rzecz biorąc, osoba, która stosuje tę metodę, jest w stanie zrobić coś takiego. Ludzie w Danii zwracają uwagę na wszystko, co się dzieje w Ukrainie. Chociaż Rosja nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Danii, obywatele tego kraju rozumieją, że ryzyko wojny istnieje, więc nam pomagają. Dania była jednym z pierwszych krajów NATO, które dostarczyły Ukrainie myśliwce F-16. A mój projekt „Spokojne niebo” spotkał się z dużym zainteresowaniem lokalnej prasy, a potem prasy międzynarodowej, co pomogło mu zyskać rozgłos na całym świecie. Duńczycy widzieli naszą „Mriję” kilka razy: po raz ostatni samolot przyleciał do Danii w lutym 2022 roku, tuż przed wybuchem wojny. To było poważne wydarzenie dla ich kraju, które dobrze pamiętają.
W tym roku cienie dronów pojawiły się na luksusowej promenadzie w Nicei, po której ludzie spacerują lub biegają. To nowe dzieło Zigury.


Francuscy i zagraniczni turyści nie reagowali, po prostu przechodzili obok. A Ukraińcy natychmiast to zauważali, rozumieli, że to „Szachidy” – i się zatrzymywali
W Nicei spotkałem ludzi z Mariupola. Rozmawiałem z nimi i zdałem sobie sprawę, że ich rany nigdy się nie zagoją, nawet jeśli pójdą na krańce ziemi, by uciec przed wojną. Chcę przełamać dystans Europejczyków. Chcę, by wiedzieli, że dla Ukraińców te cienie „Szachidów” są codzienną rzeczywistością i zagrożeniem. Po to, by nadal pomagali Ukrainie bronią – podsumowuje artysta.
Kolejny projekt Zigury, poświęcony bohaterskiej obronie Kijowa w 2022 roku, będzie zlokalizowany w pobliżu stacji metra „Bohaterów Dniepru”. Został już zatwierdzony przez miasto i jego premierę zaplanowano na trzecią rocznicę inwazji.
James Colomina (Francja): czerwone rzeźby
Od 22 sierpnia 2024 r. na ulicach Kijowa zaczęły pojawiać się czerwone rzeźby, których autorem jest pochodzący z Tuluzy artysta James Colomina, nazywany „Banksym rzeźby” – ponieważ potajemnie umieszcza swoje prace na ulicach całego świata. Charakterystyczną cechą jego stylu jest intensywny czerwony kolor, nazwany na jego cześć „Rouge Colomina”.

Jego pierwsza praca – głowa i ręka dziecka rysującego ukraiński trójząb – pojawiła się na budynku Poczty Głównej w Kijowie. Kolejna instalacja to postać dziewczynki przystrojonej w słoneczniki na bulwarze Szewczenki. Na budynku stacji metra „Uniwersytet” rzeźbiarz umieścił dziewczynkę z sercem w dłoniach, a obok niej pluszowego misia. Czwarta rzeźba to dziewczynka na huśtawce pod mostem nad aleją Bohaterów. Na głowie ma za duży hełm wojskowy.
Piąta, gołąbek pokoju, znalazła swoje miejsce na okrągłej latarni Majdanu Niepodległości, obok pola żółtych i niebieskich flag powiewających na cześć poległych żołnierzy. Autor mówi, że ten czerwony gołąb jest „hołdem dla ukraińskich bohaterów”.

– Każdą rzeźbę instalowałem w nocy, podczas godziny policyjnej – mówi James Colomina w rozmowie z serwisem Sestry. – Kiedyś prace musiały zostać przerwane, bo pod mostem pojawiła się policja. Ale taka przerwa jest elementem rzeczywistości i nie może mnie powstrzymać. Pomimo przeszkód, robię swoje, bo uważam, że te rzeźby powinny tam być i demonstrować artystyczny opór wobec wyzwań, przez które przechodzi kraj. Sztuka jest bronią. Swoimi pracami chcę pokazać, że ta niesprawiedliwa wojna to nie tylko nie jest odległy konflikt, ale ludzka tragedia, która dotyka niewinnych ludzi. Stworzyłem na przykład rzeźby dzieci w sytuacjach, które akcentują niewinność – by przypomnieć ludziom o kruchości życia i emocjonalnym wpływie wojny.

Tworzenie każdej rzeźby jest złożonym procesem, szczególnie w realiach Kijowa, gdzie nie jest bezpiecznie. Zaprojektowanie, uformowanie, przetransportowanie i zainstalowanie rzeźb w odpowiednich miejscach wymaga czasu, co oznacza kilka dni lub tygodni przygotowań.
Jako że te rzeźby są moją inicjatywą, chciałem umieścić je tak, aby mogło je zobaczyć jak najwięcej osób, zanim zostaną usunięte przez oficjalne władze. Wybrałem symboliczne miejsca, w których moje prace miałyby maksymalny wpływ
Stworzyłem również prace na temat wojny w Ukrainie w innych miejscach na świecie. W szczególności „Władimir” – rzeźba, która podróżuje po całym świecie, potępiając przerażające czyny Putina i lekceważenie przez niego ludzkiego życia. Jest też rzeźba „To dziecko ma różę”, która przedstawia dziecko trzymające pistolet z różą w lufie. Za każdym razem staram się uchwycić uniwersalny aspekt wpływu wojny, mając nadzieję na podniesienie świadomości i zmobilizowanie opinii publicznej.
Dan Barton (Wielka Brytania): ukraińscy uchodźcy, czyli „Chcę żyć”
W marcu 2022 r. na jednej z ulic w Oxfordzie pojawiła się duża stalowa rzeźba wspierająca Ukrainę. Została wykonana przez Dana Bartona, znanego ze stworzenia wielkoformatowej instalacji złożonej z 1475 sylwetek brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli podczas lądowania w Normandii.

„Ukraińska” rzeźba to 3,5-metrowa postać ukraińskiego żołnierza trzymającego na ręku dziecko i prowadzącego kobietę z drugim dzieckiem w bezpieczne miejsce. Obok – walizka na kółkach, symbol uchodźców, z napisem: „Oxford standing with Ukraine. Razem z gigantami”.
– Usłyszałem o Ukrainie w radiu. Słuchałem i łzy spływały mi po twarzy – mówi Dan Barton. – Pomyślałem: „To nie może się powtórzyć, nie w Europie”. Tej nocy nie mogłem spać, więc poszedłem do kuchni, wziąłem kartkę papieru i zacząłem spisywać swoje pomysły. Często honorujemy ludzi dopiero po ważnych wydarzeniach, kiedy jest to bezpieczne. A ja wierzyłem, że gdybyśmy mogli stworzyć obrazy teraz, to moglibyśmy podzielić się nimi ze światem, wysyłając wiadomość o niezachwianej solidarności z Ukrainą i nadziei dla tych, którzy cierpią.
Jako autor instalacji upamiętniających tych, którzy przez lata oddawali życie za naszą wolność, czułem, że musimy dostrzec ból 14 milionów przesiedleńców dotkniętych niszczycielską agresją Rosji
Wkrótce potem zobaczyłem w wiadomościach obraz, który chciałem stworzyć: żołnierz pomagający chłopcu, jego matce i innym uchodźcom, oddzielonym od niego przydrożnym płotem. Sfotografowałem tę chwilę i z pomocą kolegów zaadaptowałem obraz do instalacji. Po wystawieniu jej w Oksfordzie zacząłem otrzymywać maile od Ukraińców. Niektóre nadeszły z piwnic ukraińskich miast. „Proszę, powiedz światu, co się tutaj dzieje” – prosili.
Inni pytali, dlaczego wydaję pieniądze na instalację artystyczną, a nie przeznaczam ich na bieżące potrzeby Ukraińców. Tyle że moim zamiarem było wykorzystanie instalacji jako sposobu na zbiórkę pieniędzy. Przenosiliśmy ją z miasta do miasta, wzdłuż południowego wybrzeża (w tym Salisbury, Bournemouth, Portsmouth, Southampton, Brighton i Eastbourne) – i w drugą rocznicę inwazji wylądowaliśmy w Brukseli.

Spotkałem ukraińskie kobiety i dzieci, które dziękowały wolontariuszom i mnie za nasze wysiłki. Pewnego razu, po wysłuchaniu kilku ukraińskich historii, poczułem potrzebę ukrycia się, by płakać. To bardzo bolesne widzieć, jak ludzie tracą w tej daremnej wojnie wszystko, czym żyli i na co pracowali.
Niestety instalacja była prezentowana w Brukseli tylko przez jeden dzień. Teraz jest przechowywana na jednym z tamtejszych dziedzińców, bo Unia Europejska odmówiła nam na jej pokazywanie więcej czasu. Powiedzieli, że współpracują tylko z europejskimi partnerami.
W tym roku spotkałem się z królem i królową Wielkiej Brytanii oraz premierem Rishi Sunakiem. Zapytałem Rishiego, czy mógłbym przywieźć swoją instalację na Downing Street – na trzecią rocznicę, a on się zgodził. Niestety w związku z niedawną zmianą rządu nie jestem pewien, czy do tego dojdzie.
„Bohaterowie”: minirzeźba na grobie Askolda w Kijowie
W tym roku na dzwonnicy cerkwi św. Mikołaja Cudotwórcy przy grobie Askolda w Kijowie zainstalowano maleńką, wielkości dłoni, rzeźbę o nazwie „Bohaterowie”. Jest poświęcona żołnierzowi, który ukląkł przed ukraińską flagą.

Zgodnie z koncepcją zespołu autorów, rzeźba znajduje się bardzo nisko i aby ją zobaczyć, trzeba uklęknąć. W ten sposób oglądający czczą pamięć poległych
Rzeźba „Bohaterowie” jest częścią szerszego projektu kulturalno-historycznego „Szukaj!”, stworzonego przez słynną „menedżerkę Kijowa” Julię Bewzenko. Jej projekt opowiada historię Kijowa w minirzeźbach z brązu, których jest już 46.
Wybór grobu Askolda jako miejsca dla „Bohaterów” nie jest przypadkowy. W XIX wieku miejsce to było nekropolią słynnych kijowian, a w XX wieku pochowano tu bohaterów bitwy pod Krutami. Teraz to miejsce dla nowych herosów. W czasie wojny spoczęli tu Bohater Ukrainy Dmytro Kociubajło (dowódca „Wilków Da Vinci”), Pawło Petryczenko i Andrij Pilszczykow (pilot wojskowy ze znakiem wywoławczym „Dżus”)

– Kiedy zobaczyłam, że podczas ceremonii pochówku Bohatera Ukrainy Da Vinci były Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużny ukląkł przed rodziną zmarłego, zechciałam uwiecznić to w brązie – mówi Julia Bewzenko, autorka projektu „Szukaj!”. – Po raz pierwszy w rzeźbie z brązu użyliśmy koloru, ponieważ w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdyby flaga była tylko z brązu, nie byłoby jasne, czyja ona jest. A trudno za każdym razem tłumaczyć obcokrajowcom, że flaga jest żółto-niebieska, ukraińska. Pomalowaliśmy więc tę część rzeźby, by zawsze przypominała zarówno Ukraińcom, jak obcokrajowcom, której flagi bronią nasi bohaterowie w tej wojnie.
1 listopada 2024 r. w ramach projektu „Szukaj!” na kijowskim Dworcu Centralnym zainstalowano nową rzeźbę „Powrót do domu”. Na ten sam peron wjeżdżają dwa pociągi: jeden z Kramatorska, z wojskiem, drugi z zagranicy. Minirzeźba jest dedykowana milionom Ukraińców – by przypomnieć im, jak ważny jest powrót do domu.


Materiał został przygotowany przez Marię Syrczynę i Oksanę Gonczaruk


Dwie siostry – jedna siła
Reżyser Łukasz Karwowski oraz odtwórczyni głównej roli Karolina Rzepa zaprezentowali film w kijowskim „Domu Kina”. Publiczność, nieco pobudzona szampanem wypitym podczas powitalnego drinka, wypełniła salę po brzegi.
Karwowski stworzył film drogi, ale linia przemieszczania się bohaterów z punktu A do punktu B daleka jest od prostej; bardziej przypomina zygzaki przez poligon. Próbując przetrwać, musisz przejść rodzaj inicjacji – zrozumieć to, czego nie rozumiałeś, i zdobyć doświadczenie potrzebne do przetrwania w przyszłości.
Dlatego ruch między punktami A i B to nie tylko ruch pomiędzy miastami i miejscami. To także ruch między ludźmi

Jasmina, grana przez Karolinę Rzepę, po ośmiu latach bez kontaktu przyjeżdża nagle do swojej przyrodniej siostry Małgosi (Diana Zamoyska) i prosi ją, wręcz żąda, by ta natychmiast wyjechała z Warszawy do Charkowa. Została poinformowana, że ich ojciec, ochotnik, został ranny i musi zostać jak najszybciej przewieziony do szpitala. Małgosia uznaje to żądanie za absurdalne, co wynika z jej traumatycznej przeszłości i przekonania o winie ojca wobec niej. A mimo to się zgadza.
W uwierzeniu w powody tej zgody pomaga widzowi świetna gra aktorska Rzepy. Jest jednocześnie ekspresyjna i powściągliwa, emocje ma w oczach, a przekonanie w kurczowo zaciśniętych dłoniach, które chwyciły siostrę. Zapewne podczas próby tej kluczowej sceny reżyser zalecił aktorkom robienie dłuższych pauz, kiedy ważniejsze jest nie to, co aktorki do siebie mówią, ale to, jak w milczeniu mierzą się nawzajem wzrokiem.
Ich komunikacja to radość dla widza, gdy nie ma spięć i aktorskich pomyłek, gdy jest harmonia przeciwieństw
Gra aktorska, psychologiczna i dramaturgiczna jest mocną stroną filmu. Główne bohaterki układają sobie wzajemne relacje, mają skomplikowaną przeszłość, więc ich konflikt jest trudny do rozwiązania, a jego rozwiązanie – ciekawe. Wszystkie kolejne osoby, które siostry spotykają na swojej drodze, są elementami pomocniczymi w przejściu tego wspólnego poligonu, który urządziła im wojna. Pierwszą osobą, którą spotykają, jest podróżująca do Irpienia Sołomija (Marina Koszkina). Dziewczyna jest zmuszona okłamywać swą córkę przez telefon, że ich dom jest cały, choć został całkowicie zbombardowany. I że tata jest z mamą, mimo że już dawno poszedł na front.
Drugim ukraińskim bohaterem jest mężczyzna o imieniu Sasza (Ołeksandr Rudinsky) – wstrząśnięty i zrozpaczony, ale przy tym wesoły i bezpośredni. Właśnie taki, jakiego Małgosia potrzebuje, by wyjść z długoterminowej traumy poprzedniego związku.
Trzecią ukraińską postacią jest Łarysa (Irma Witowska), która niczym Charon zabiera swoje siostry do Ruskiej Łozowej [wieś w Ukrainie – red.], jakby do Hadesu, do ich ojca. A co więcej – sprowadza je z powrotem, pozwalając im spędzić razem bezcenny czas.

Dzięki mistrzowi zdjęć Romualdowi Lewandowskiemu (m.in. „Psy 2”) „Dwie siostry” mają jeszcze jedną zaletę: film został nakręcony kamerą „z ręki”, co jest wyrazem logicznego podejścia do sytuacji trzech bohaterek i drżenia samej przestrzeni, przez którą się przemieszczają – najpierw do Irpienia i Kijowa, a następnie do Ruskiej Łozowej i Charkowa.
Kamera jest tu żywa, a życie w filmie jest napięte i na skraju końca. Tutaj liczy się tylko wsparcie i wiara
I na szczęście wiele osób to rozumie: przewoźnik, który zgadza się zabrać siostry za darmo, bo „wiemy, jak bardzo wy, Polacy, pomagacie nam, Ukraińcom”; pewien wujek w Kijowie, który z tego samego powodu daje pieniądze jednej z sióstr; i nasz wojskowy, który, opuszczając posterunek kontrolny (?), odwozi siostry na dworzec kolejowy. Wsparcie Polaków dla Ukraińców, którzy uciekali do Polski i przez Polskę do Europy przed rosyjską inwazją, jest nie do przecenienia. Bo cóż może być bardziej szlachetnego, bardziej ludzkiego, niż ratowanie ich przed śmiercią? To niemal bezpośredni cytat z biblijnych instrukcji Jezusa. Oto współczesny humanizm wobec uchodźców i emigrantów. A wdzięczność okazywana w filmie przez kilka ukraińskich postaci to w rzeczywistości przywołanie uczuć wszystkich Ukraińców. To wdzięczność za uratowanie dzieci i żon, matek i ojców, podczas gdy inni poszli w przeciwnym kierunku – na spotkanie z wrogiem.
Te momenty wdzięczności w filmie, czasem nieco pretensjonalne, są nie tylko konieczne. To momenty rozdzierającego serce dramatu, znaczące i zmysłowe. Siostry początkowo są tym wszystkim wyraźnie zaskoczone, ale akceptują to. Bo kiedy jesteś na poligonie, każde wsparcie jest warte zachodu. A już szczególnie wtedy, gdy poligonem jest wojna.
Owszem, w filmie jest kilka głupich rzeczy, jak scena z żołnierzem opuszczającym swój posterunek czy nieobecność syren w miastach podczas wojny – w bo w Kijowie słychać je co chwilę, a w Charkowie nie milkną prawie nigdy. Albo przeprawa sióstr do Ruskiej Łozowej przez zaminowany las.
Ale już pomysł, by siostry podróżowały ze spokojnej Polski do ogarniętej wojną Ukrainy bez map, kontaktów, pieniędzy, ubrań czy ekwipunku, wcale nie jest bezsensowny. Reżyser – który wraz z Dmytro Szyrobokowem napisał również scenariusz – zwraca uwagę na wyraźny kontrast między Polską, spokojnym i pokojowym krajem, w którym siostry mieszkają i który opuszczają, a Ukrainą – krajem rozdartym wojną, w którym wszystko może się zdarzyć. Przez cały film reżyser skupia się na specyfice wojny i konieczności odpowiedniego jej traktowania. „Szanujcie ją!” – zdaje się mówić.
„Jeśli zdecydowałeś się stawić jej opór, uratować innych i pomóc im, to przygotuj się, czekaj, obserwuj i bądź szybki, kompetentny, silny, odważny; wiedz, jak ludzie przezwyciężają wojnę, kto i gdzie ją rozpoczął i jak zachować się w sytuacji spotkania z tymi, którzy ją rozpoczęli i prowadzą”
Siostry nie miały pojęcia, że schodzą do Hadesu w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Hades brały za mit, a wojnę za obrazki w książce lub materiał filmowy. „Dwie siostry” w najszerszym znaczeniu to nie tylko dwie spokrewnione ze sobą osoby. To zarazem różne osoby. I to nie tylko dwa kraje historycznie bliskie w miłości i wrogości, jak to często bywa w przypadku rodzeństw. To także dwa układy współrzędnych rozdzielone sytuacją. Jak to jest, gdy nie ma wojny, a jak jest, gdy ona trwa. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę. Bez względu na to, co szykuje dla ciebie los, przygotuj się. Bo naiwność nie jest już w modzie, a ten, kto jest przygotowany, jest uzbrojony. A jeśli jest was dwóch, to już jesteście silni.


„Ukraina w centrum Lublina”: ostatnie akordy festiwalu
Pośrodku deski kreślarskiej 17-letni Jan przypina ilustrację przedstawiającą kijowski blok mieszkalny z początku XX wieku. Wokół niej rozmieszcza kilka różowych karteczek samoprzylepnych z wyliczeniami, ile zysku mogłyby przynieść otwarte w nim kino, kawiarnia i mieszkania na wynajem – jeśliby uwzględnić ówczesne ceny. Jan i jego koledzy z lubelskiego liceum grają w zaimprowizowaną grę, w której każdy reprezentuje biuro rachunkowe z początku XX wieku, działające w centrum Kijowa. Każde z tych biur otrzymało zamówienie od jednego z najsłynniejszych architektów tamtych czasów, Lwa Ginzburga, i musi przedstawić biznesplan dla swojego projektu.

Uczniowie dostali to zadanie podczas kursu mistrzowskiego w ramach Festiwalu „Ukraina w centrum Lublina”, który jest organizowany od 17 lat przez Fundację Kultury Duchowej Pogranicza i wprowadza Ukrainę i jej kulturę do Polski.
– Takie wydarzenia są bardzo potrzebne w polskich szkołach, ponieważ pomagają polskim dzieciom wyobrazić sobie, jak piękna jest Ukraina – mówi Jan, przedstawiając swój projekt kolegom z klasy. A ukraińskim dzieciom przypomnieć sobie rodzinne miasta i poczuć się, jak w domu, tysiące kilometrów stąd.
To dopiero drugi rok, w którym organizatorzy dodali do programu festiwalu zajęcia z urbanistyki i architektury dla dzieci i młodzieży
To pomysł ukraińskiej organizacji pozarządowej „Efekt dziecka”. Jej współzałożyciele z chwilą rozpoczęcia inwazji przez Rosję zdali sobie sprawę, że gdy ukraińskie miasta są niszczone, a domy stają się celami dla rosyjskiej armii, warto o tym mówić nie tylko na specjalistycznych forach i konferencjach, ale także przed szerszą publicznością. Mogą to robić w szczególności te dzieci, które zostały zmuszone do życia za granicą.
– Proponowane przez nas działania mają zmotywować dzieci, by dowiedziały się więcej o Ukrainie i nie straciły kontaktu z domem, gdziekolwiek mieszkają. Bo zdobywszy poprzez grę interesującą wiedzę, rozpowszechniają ją wśród swoich przyjaciół – mówi Anna Olchowa, współzałożycielka i szefowa organizacji pozarządowej „Efekt dziecka”.

Innym działaniem, które pokazuje nie tylko piękno Ukrainy, ale także podobieństwo jej architektury do architektury europejskiej, w szczególności polskiej, jest konkurs fotograficzny „Miasto-DOM”. Uczestnicy zostali poproszeni o znalezienie w Lublinie miejsc, które mogłyby przypominać im rodzinne strony w Ukrainie. Według organizatorów pomaga to skupić się na rzeczach, które łączą dwa sąsiednie kraje. Podkreślają także rolę Lublina jako miasta, które stało się tymczasowym domem dla kilkudziesięciu tysięcy Ukraińców.
– Pochodzę z Chersonia i praca jednej z laureatek konkursu, Wiktorii, stała się mi szczególnie bliska – mówi Anna Olchowa. – W alei Solidarności w Lublinie, która biegnie przez centrum miasta, odnalazła ona podobieństwo do drogi prowadzącej do zniszczonego przez Rosjan mostu Antoniwskiego w Chersoniu. Pracę podpisała: „Droga do domu”.

Według organizatorów, takie projekty pomagają budować ukraińsko-polską przyjaźń bez stereotypów i uprzedzeń, opartą na partnerstwie i wzajemnym szacunku. Dla wielu lubelskich studentów pierwszym świadomym krokiem w kierunku poznania Ukrainy jest udział w konkursie w ramach Festiwalu „Ukraina – Terra (in)cognita”. 15 lat temu wymyśliła go Iwona Kryczka, nauczycielka geografii w 29 lubelskim liceum ogólnokształcącym. Wraz z Nadią Gergało, wykładowczynią Centrum Europy Wschodniej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, co roku opracowują nowe zadania, by budzić zainteresowanie dzieci nauką ukraińskiego języka i poznawaniem ukraińskiej kultury w Polsce. Bo według nich, pomimo tysiąca lat sąsiedztwa, Ukraina pozostaje tu mało znana.

Pytania konkursowe dotyczą geografii Ukrainy, jej symboli narodowych i państwowych, tradycji, kluczowych wydarzeń historycznych, a także architektury, muzyki i kuchni.
– Co roku otrzymujemy odpowiedzi, które nas rozbawiają. Na przykład na pytanie, kto jest przedstawiony na banknocie o nominale 5 hrywien, zamiast Bohdana Chmielnickiego uczniowie wpisują „chan krymski” lub opisują ustrój Ukrainy jako monarchię – wspomina Nadia Gergało.
– Uważamy, że warto byłoby dodać do programu szkolnego tematy związane ze wspólnymi, polsko-ukraińskimi zwycięstwami i wysiłkami w walce ze wspólnymi wrogami, ponieważ przeważa wiedza o tragicznych kartach w historii naszych narodów
Kolejna podróż w przeszłość odbyła się podczas koncertu „VibeUA: dźwięki Ukrainy”. Goście mieli okazję zapoznać się ze słynnymi ukraińskimi pieśniami z różnych epok w historii kraju: od klasycznych utworów, takich jak „Hucułka Ksenia” Jarosława Barnycza, po popularne hity lat 90. W ten sposób organizatorzy chcieli pokazać, jak ukraińska muzyka odzwierciedla ważne etapy tożsamości narodowej, rozwoju kulturowego i zmian społecznych.
– Utwory klasyczne, takie jak „Szczedryk” Mykoły Leontowycza, wykroczyły poza kontekst narodowy i stały się częścią światowego dziedzictwa muzycznego, pełniąc również rolę dyplomacji kulturalnej – mówi Oksana Basaraba, koordynatorka Festiwalu „Ukraina w centrum Lublina” i przedstawicielka Fundacji Kultury Duchowej Kresów. – W tym samym czasie pieśni Wołodymyra Iwasiuka stały się głosem pokolenia, które marzyło o niepodległości i wolnej Ukrainie.
Nie tylko ukazywały piękno ukraińskiej przyrody i duszy, ale stały się symbolem walki z sowieckim systemem
Festiwal zakończył się koncertem muzyczno-poetyckim Pawła Wyszebaby, żołnierza 68. Samodzielnej Brygady Strzeleckiej, pisarza i aktywisty. Goście mieli okazję zapoznać się ze współczesną poezją ukraińską przy akompaniamencie fortepianu, na którym grał Ołeksandr Ogniwec.

Festiwal zgromadził tysiące ludzi, którzy mogli poznać Ukrainę z perspektywy, której zazwyczaj nie pokazuje się w wiadomościach: ciekawą, niepowtarzalną, atrakcyjną muzycznie i architektonicznie, bogatą w osiągnięcia i wybitnych ludzi, którzy wnieśli wkład w kulturę światową. To kolejne przypomnienie, że Ukraińcy za granicą, którzy tworzą ciekawe projekty i inicjatywy promujące wiedzę o Ukrainie, są na wagę złota.
Zdjęcia: Bartek Żurawski
.avif)

Ukraińskie filmy to kino europejskie ze wschodnią duszą
9. edycja festiwalu to nie tylko przegląd ukraińskich produkcji, ale również przestrzeń na refleksję o wspólnych wartościach, trudnych momentach i przyszłości w czasach wojny.
W trakcie poprzednich edycji pokazano 300 filmów: najlepsze współczesne ukraińskie fabuły, dokumenty, filmy krótkometrażowe i animowane; produkcje nagradzane na międzynarodowych festiwalach, ukraińskich kandydatów na Oscara.
UKRAINA! gościła ponad 90 twórców filmowych. Zorganizowano 70 wydarzeń towarzyszących: wystawy, warsztaty, debaty oraz koncerty. Jakie emocje i historie kryją się za tym festiwalem, który z roku na rok zyskuje coraz większe znaczenie na polskiej mapie kulturalnej?
Dlaczego Ukraina?
Nie jestem Ukrainką, nie mam korzeni ukraińskich, ani rodziny w Ukrainie, ale z roku na rok przybywa mi ukraińskich przyjaciół. Zainteresowałam się tym tematem po Majdanie i aneksji Krymu.
Pracowałam wtedy w kinie „Luna” i organizowałam festiwale różnych krajów, szczególnie tych, które są mało znane. Robiłam festiwal filmów afrykańskich, rumuńskich, afgańskich.
Była u nas np. Diana Saqeb, która pokazywała swój film dokumentalny “25 procent” o 6 kobietach w parlamencie afgańskim. Tytułowe 25 procent wymuszał parytet miejsc dla kobiet. Dziś brzmi jak bajka, bo sytuacja kobiet w Afganistanie jest dramatyczna i praktycznie nie mogą już nic robić, nawet wyjść na ulicę bez męża, ojca, czy brata. A niedawno zasiadały w parlamencie i mogły decydować o rozwoju swojego kraju.
Więc zawsze mnie interesowały tematy, nie chcę powiedzieć trudne, ale mało znane, które mogą być ciekawe dla nas, dla Europejczyków
W Polsce kompletnie nie znaliśmy kina ukraińskiego. Mocno promowano kino rosyjskie. Kiedy zaczynaliśmy, to nie raz słyszałam pytania również od dziennikarzy: „Czy coś jest ciekawego w kinie ukraińskim? Przecież to kino postradzieckie.” A przecież tak nie było i nie jest.
Kino ukraińskie, szczególnie po Majdanie, poszło w kierunku kina europejskiego. Filmowcy kształcą się w szkołach europejskich, w łódzkiej Filmówce, w szkole Wajdy, w Warszawskiej Szkole Filmowej. Filmy, które powstają, są ukraińskie, czerpią z ukraińskiej tożsamości, tradycji, pamięci i są zdecydowanie na poziomie europejskim.
To kino europejskie ze wschodnią duszą.

Jak poznawałaś to kino?
Razem z widzami i twórcami. W tym roku Taras Droń będzie pokazywać swój drugi film „Szklany dom”, a ja mam w pamięci jego pierwszy obraz. To jest bardzo ciekawe obserwować to, co się dzieje w kinie ukraińskim, bo rzadko który twórca ma tak dużo materiału do zrobienia filmów, jak filmowcy z Ukrainy. Przecież ostatnie 10 lat Ukraina przeżyła: Majdan, aneksję Krymu, wojnę w Donbasie, a teraz pełnoskalowa wojna w Ukrainie. To są duże wyzwania, ale też dużo ciekawego materiału oraz inspiracji do kręcenia filmów.
2022 rok spowodował, że ja też zupełnie inaczej spojrzałam na Ukrainę, na filmowców, którzy w listopadzie 2021 roku jeszcze byli na czerwonym dywanie naszego Festiwalu, rozmawialiśmy o planach i mieliśmy dyskusję o przyszłości kina ukraińskiego. I pamiętam, że właśnie Taras Droń mówił, że marzy, by robić kino uniwersalne, już nie pokazywać wojny w Ukrainie, bo zależy mu, żeby to kino miało szerszy rezonans, że temat wojny w Ukrainie już zmęczył widzów na świecie.
Tak samo mówił Oleg Sencow, któremu zadano pytanie: „Film „Nosorożec” jest okrutny. Tyle lat spędziłeś w łagrze, napatrzyłeś się na okrucieństwa i teraz chcesz je pokazywać na ekranie?”
A Sencow odpowiedział: „Absolutnie nie, ja chcę kolejny film zrobić dla dzieci, pokazywać piękno na ekranie, szczęście, miłość.”
Rzeczywistość zweryfikowała plany. Oleg jest na froncie, a Taras jest wolontariuszem, organizuje zbiórki dla wojska i ciągle jest w podróży. Zbiera datki, dary i przewozi je do Ukrainy.

My, jako festiwal, też mocno włączyliśmy się w pomoc Ukrainie. W 2022 roku zorganizowaliśmy około 200 pokazów charytatywnych filmów ukraińskich w całej Polsce. Weszliśmy we współpracę z kinami, które bardzo chętnie się włączyły w akcję. Na co nie można było liczyć wcześniej, ponieważ nie były zainteresowane kinem ukraińskim.
Od dwóch lat przypominamy o tym, że w Ukrainie jest pełnoskalowa wojna. Po to też jest nasz festiwal
W zeszłym roku przygotowaliśmy panel poświęcony aktorom, którzy przyjechali do Polski i próbują się odnaleźć w branży. To były bardzo cenne spotkanie. Jak znaleźć pracę w Polsce? Najważniejsze to nauczyć się języka i szczerze mówić o tym, co się potrafi.
W tym roku bardzo się cieszę na panel dla producentów, gdzie spotkają się producenci z Polski i z Ukrainy, i będziemy mogli porozmawiać o konkretach, o współpracy i możliwości wsparcia kina ukraińskiego oraz producentów ukraińskich. Mam nadzieję, że będzie przedstawiciel Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, ponieważ do tej pory większość krajów europejskich dofinansowuje produkcje ukraińskie, natomiast Polski Instytut Filmowy wspiera polskie produkcje o Ukrainie. No, chociażby „Pod wulkanem” Damiana Kocura, w którym nie pada ani jedno polskie słowo. Ja się bardzo cieszę, że taki film jest polskim kandydatem do Oscara. Ale jestem też za tym, żeby Ukraińcy sami mogli kręcić filmy o sobie, bo oni zrobią to najlepiej.
Ukraińscy filmowcy rozmawiają też o tym, czy jest dobry czas na filmy fabularne o wojnie. Czy nie jest na to za wcześnie?
A jaki jest Twój ulubiony ukraiński film?
Moim ulubionym filmem od lat są „Zapomniani” Darii Onyszczenko z Maryną Koszkiną w roli głównej. To jest film z 2019 roku, ale akcja dzieje się w okupowanym przez rosyjskich separatystów Ługańsku. O nauczycielce języka ukraińskiego, która nie może uczyć już ukraińskiego i ma się przestawić na język rosyjski. Zderza się z brutalną rzeczywistością w której jej przyjaciele i znajomi z pracy, nagle podporządkowują się nowemu reżimowi. Natomiast ona absolutnie nie jest w stanie tego zaakceptować i czuje się bardzo osamotniona. Finał jest taki, że bohaterka wyjeżdża z rodziną do Kijowa, bo nie ma innego wyjścia i tam chce rozpocząć nowe życie. Ale w Kijowie też się czuje osamotniona. To jest bardzo ciekawa opowieść. Ja zresztą bardzo lubię Marynę. Ona zagrała też w filmie Tarasa Dronia „Z zawiązanymi oczami”. Delikatna, ale mocna w swoich rolach. Ten film też można uznać za jeden z moich ulubionych.
Lubię małe kobiece historie, kobiety, które muszą się odnaleźć w trudnych warunkach, gdzie nie są akceptowane albo zmuszane do życia wbrew sobie, a mimo tego podejmują walkę, żeby żyć inaczej, nie poddawać się presji, która jest dookoła
A była kiedyś taka sekcja programu?
Tak, od lat mamy „Kobiece historie”. Ale wiesz, to też wynika z tego, że teraz kobiety w Ukrainie doszły do głosu i one tworzą filmy. Bardzo dobrymi reżyserkami, które tworzą kino autorskie są Tonia Noyabrova (“Czy mnie kochasz?”), Iryna Tsilyk (“Feliks i Ja”), Maryna er Gorbach (“Klondike”), Czy znakomita też jako dramaturżka Natalia Worożbyt, która zrobiła znakomity film „Złe drogi”. Mieliśmy przyjemność pokazywać ich filmy i gościć je na naszym festiwalu. Z mężczyznami jest różnie, bo musieli zostać w Ukrainie albo są w wojsku i kręcą materiały na froncie. W tym roku będziemy pokazywać dokument „Real” Olega Sencowa, w którym została udokumentowana akcja wojskowa. Po prostu włączył kamerę w okopie i nakręcił na żywo. To może być bardzo ciekawe.

Jaki opisałabyś widza/widzkę Festiwalu Filmowego UKRAINA!?
Naszą widzką jest kobieta od mniej więcej 25 do 55 roku życia. To jest ten nasz główny widz, widzka dominująca. I niezależnie tutaj od kraju, więc mamy po połowie. Polki i Ukrainki. Ale wiesz, to co teraz mówię, to nie jest nic odkrywczego, bo taki jest profil każdej osoby, która korzysta z kultury czy chodzi do teatru, czy na koncerty. Głównym odbiorcą kultury jest kobieta.
I słowo „kultura” też kobieta.
Tak, tak, mówi się, że światem rządzą mężczyźni, ale w kulturze dominują kobiety, w zarządzaniu również. Mamy ministrę kultury i szefową Polskiego instytutu Sztuki Filmowej, kobiety tworzą kulturę. Szczególnie teraz.
Początek był taki, że z Martyną Lach chciałyśmy pokazywać polskiemu widzowi kino ukraińskie. Ale właściwie już od pierwszej edycji na naszym festiwalu byli i Polacy, i Ukraińcy. Polacy na początku uczyli się kina ukraińskiego. Padały pytania: „Dlaczego te filmy są w języku rosyjskim?” To też było związane z tym, żeby film miał szerszy rezonans, dostać się na większe rynki, miał większą oglądalność, to producenci kręcili filmy w języku rosyjskim. Wiadomo, że później ustawa spowodowała, że filmów w języku ukraińskim było coraz więcej. Teraz, po 2022 roku jest zupełnie inna sytuacja. Nawet Ukraińcy, którzy nie przywiązywali wagi do tego, że mówią po rosyjsku, bo to był ich język domu, teraz zaczynają mówić po ukraińsku. Rodzice mówią w domu po rosyjsku, a oni odpowiadają im po ukraińsku.

Co polecasz w tegorocznej edycji UKRAINA! Festiwal Filmowy?
Bardzo ważna będzie debata poświęcona dezinformacji i manipulacji w mediach. Bo nie ukrywam, że wciąż musimy zmagać się z negatywnymi komentarzami pod naszymi postami na Facebooku. Teraz działa sztuczna inteligencja, która tworzy tak oryginalne komentarze i profile, że nie jesteśmy w stanie już rozpoznać, czy to jest rzeczywiście osoba, która tak rzeczywiście myśli, czy to robota na zlecenie. Zależy mi, żeby na tej debacie poruszyć te tematy i usłyszeć praktyczne uwagi, jak rozpoznać manipulację i radzić sobie z hejtem.
Na debacie gościnią będzie m.in. Ania Tatar, ze stowarzyszenia „Nigdy więcej”, które walczy z hejtem w Polsce nie tylko wobec Ukraińców, ale też wobec społeczności LGBT, uchodźców z różnych krajów.
Czy potrafi nas łączyć ta kobieta-kultura?
Zdecydowanie tak. Kultura ukraińska i polska tak naprawdę nie różnią się bardzo od siebie.
No i wspaniały był ten polski zryw, żeby pomagać Ukrainkom i Ukraińcom! Oczywiście mamy trudne punkty naszej historii. Na pewno jest nim Wołyń i my tego tematu nie rozwiążemy. Myślę, że prędzej czy później będziemy musieli się rozliczyć z tą historią, bo unikanie tematu też do niczego nie prowadzi. Ale na pewno teraz nie jest to dobry moment na jego rozważanie.
Teraz, kiedy w Ukrainie toczy się wojna i Ukraińcy walczą przede wszystkim o to, żeby zachować swój kraj
Ale są też punkty historii, które nas łączą. Wiemy, co to znaczy być pod wpływami Rosji czy być zdominowanym przez Rosję, bo przez 50 lat przecież Polska też była krajem pod dużym wpływem Związku Radzieckiego i my rozumiemy, na czym polega dominacja i manipulacja Rosji. Natomiast kraje zachodnie nie potrafią tego zrozumieć.


Ukraina! 9. Festiwal Filmowy – co warto zobaczyć
„Kinoteka”, kino „Atlantic” i Centrum Kultury Filmowej Andrzeja Wajdy zaprezentują filmy fabularne, dokumentalne, krótkometrażowe, dla dzieci – i o Tatarach krymskich. Jeszcze nigdy w ramach jednej imprezy nie pokazano tak wiele ukraińskich filmów. Poniżej prezentujemy trzy najbardziej reprezentatywne spośród tych, które zostaną wyświetlone na tegorocznym festiwalu, pokazujące rzeczywistość Ukrainy: wojnę z Rosją. Czynią to na różne sposoby: fabularnie, przedstawiając życie ludzi w szarej strefie, oraz dokumentalnie, poprzez relacje z okopów i zbombardowanego Charkowa.
„Szare pszczoły” (2024), reż. Dmytro Mojsejew
Oparty na książce Andrija Kurkowa o tym samym tytule (wydanej nie tylko w Ukrainie, ale także w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych) film przenosi nas w dramatyczne realia z czasu ATO [Antyterrorystycznej Operacji na wschodzie Ukrainy przeciw rosyjskim separatystom z obwodów donieckiego i Ługańskiego, prowadzonej w latach 2014-2018 – red.]. Bohaterami są dwaj samotni mężczyźni po pięćdziesiątce. To ostatni ludzie w wiosce, „przyjaciele z przypadku”, których dzieli barykada poglądów i charakterów. Jeden jest ponury, nieufny i otwarcie proukraiński, a drugi, choć otwarty i wesoły, potajemnie wspiera prorosyjskich separatystów. Ich wspólne życie to wymuszone sąsiedztwo o złożonym, psychologicznym i politycznym, wydźwięku. Oglądamy historię podstępnych działań Rosji mających podzielić ukraińskie społeczeństwo, które finalnie doprowadziły do obecnej wojny – której celem jest zniszczenie Ukrainy. Niezwykła książka Kurkowa, doskonale zaadaptowana przez Mojsiejewa na scenariusz, przybliża temat różnic ludzkich charakterów i preferencji politycznych, odwołując się przy tym do zdrowego rozsądku i elementarnego człowieczeństwa.
Ten, kto podnosi broń przeciwko człowiekowi, umiera. Ci, którzy potrafią mówić, przeżywają.

„Real” (2024), reż. Ołeh Sencow
To film dla tych, którzy chcą zrozumieć obecną wojnę w Ukrainie – i tych, którzy są na tyle odważni, by spojrzeć jej w oczy bez strachu. I bezpośrednio – bo kamera nie jest w rękach operatora, ale na piersi żołnierza, a materiał nie przechodzi przez etap montażu: oglądamy 1,5-godzinny fragment bitwy. Ten żołnierz to Ołeh Sencow, w cywilu filmowiec i scenarzysta, aktywista i były więzień rosyjskiego obozu koncentracyjnego – a od dwóch lat obrońca z 47 Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej „Magura”, która latem 2023 roku rozpoczęła kontrofensywę w sektorze Zaporoża. Oddział Sencowa zmierzał na pomoc ukraińskiej jednostce osaczonej przez kacapów, ale ich Bradley został trafiony. Obyło się bez ofiar, lecz zostali uwięzieni w okopie, pod nieustannym ostrzałem. Widz patrzy na na świat z perspektywy tego okopu, słyszy wciąż nadlatujące pociski moździerzowe i przeciwpancerne, słucha rozmów Ołeha z otoczoną jednostką i tyłami. Dokument szybko nabiera cech thrillerowego napięcia i dramatyzmu, którego nie znajdziecie w fabularnym thrillerze ani w dramacie.

„Porcelanowa wojna” (2024), reż. Brendan Bellomo i Sława Leontiew
Świetny dokument dla zachodniej publiczności, prezentujący współczesną wojnę poprzez życie artystów z Charkowa. Sława rzeźbił i wypalał porcelanowe figurki, Ania malowała je w dziwaczny sposób, a Andrij filmował tych dwoje i ich prace. Aż rozpoczęła się inwazja, a Sława, który od dawna przeczuwał jej nadejście i przygotowywał się do niej od lat, złapał za karabin szturmowy. Najpierw szkolił mniej doświadczonych, potem walczył ramię w ramię z żołnierzami sił specjalnych.
Osobliwość tego filmu polega na połączeniu udokumentowanej rzeczywistości wojskowej ze sztuką – gdy nagrania z drona pokazujące, jak rosyjskie pociski i rakiety niszczą charkowskie domy, przeplatają się ze scenami rzeźbienia porcelanowych figurek. Albo gdy szkoleniu młodych mężczyzn na strzelnicy towarzyszy muzyka kijowskiego zespołu etnicznego DahaBraha.
Życie bohaterów podzielone jest na dwie części: przed i w trakcie wojny. „Przed” mieszkali i bawili się na Krymie, filmując go i badając życie flory i fauny półwyspu. „W trakcie” – to Charków, w którym filmują śmierć rosyjskich „wyzwolicieli”.


„Album rodzinny”: między Hołodomorem a ludobójstwem Putina
„Album rodzinny” oparty jest na historii brytyjskiej fotografki Samary Pierce i jej pradziadka, austriackiego inżyniera Alexandra Wienerbergera, który w 1933 r. pracował w fabryce w Charkowie i stał się przypadkowym świadkiem Hołodomoru. Samara znajduje stary album rodzinny, a w nim przerażające zdjęcia...
Ryzykując śmierć z rąk sowieckich siepaczy, pradziadek wychodził na ulice miasta i fotografował oblicza ludobójstwa – śmierć, która rozlewała się na całą Ukrainę. Potem, korzystając z dyplomatycznych kanałów pocztowych, wysłał te fotografie do Austrii. Poznawszy tę historię, Samara, w poczuciu więzi z pradziadkiem, jedzie do Charkowa, by udokumentować współczesne ludobójstwo.
Ten sam region, ten sam cel: zniszczenie Ukraińców – i to samo źródło zła: Rosja. Historia się powtarza, tylko metody są inne. Dziś znacznie trudniej ukryć zbrodnie. Podczas wielkiego głodu, sztucznie wywołanego w Ukrainie przez Stalina, tylko obcokrajowcy mogli przekazać prawdę światu.

Diabelska machina śmierci, uruchomiona przed wiekami przez rosyjskich carów, wciąż działa. Dlatego warto otworzyć oczy i zajrzeć w karty prawdziwej historii. Albo pojechać do Ukrainy i samemu się przekonać, jak się tam dziś żyje.
„Album rodzinny” skłonił mnie do wspomnień o moim dziadku, który zawsze obdarowywał mnie książkami. Jedną z nich był „Głód 33”. Jako 9-letnia dziewczynka wertowałam jej strony, czytałam podpisy pod zdjęciami, patrzyłam na ciała dzieci z opuchniętymi brzuchami, nie rozumiejąc jeszcze, jak to się mogło stać, że ludziom odebrano jedzenie.
W dalekich od beztroski latach dziewięćdziesiątych, kiedy moi rodzice uwijali się, jak w ukropie, by zapewnić mi dobrobyt, zawsze byłam syta. Dlatego opowieści mojej babci i prababci o chlebie z mielonej trawy, o jedzeniu gołębi i jeży – i o sąsiadach, którzy zjedli kogoś z rodziny, brzmiały jak upiorna bajka. Ale taka właśnie była ich rzeczywistość. Podzielili się nią ze mną, bym mogła zrozumieć przeszłość i pochodzenie mojej rodziny.
Dzięki dziadkom i rodzicom od dzieciństwa mówiłam po ukraińsku – i z tego powodu czasami ludzie w Kijowie wołali na mnie: „wieśniaczka”
Nauczyłam się więc w szkole rosyjskiego i na przerwach, w zależności od sytuacji, mówiłam po rosyjsku albo po ukraińsku – chociaż nie rozumiałam, jak rosyjski może zmienić cię w mieszkańca miasta, skoro twoim ojczystym językiem jest ukraiński.
Takie były czasy – rosyjski rozbrzmiewał wszędzie. Jak większość ludzi, oglądałam rosyjskie filmy, słuchałam rosyjskiej muzyki, w mediach społecznościowych pisałam nie tylko po ukraińsku. Propagandowa narracja o jednym narodzie i „mniejszych braciach” nie ominęła i mnie.
Jednak kiedy urodziłam syna, pierwszym i najważniejszym zadaniem dla mnie było przekazanie mu języka, kultury i świadomości tego, kim jest, gdzie jest jego ziemia, gdzie jest jego dom i co może napotkać w tym domu.
Inwazja skłoniła mnie do bardziej jednoznacznych wyjaśnień: to jest czarne, a to białe, to wróg, który nigdy nie śpi, więc musisz być zawsze gotowy. Kiedy wiosną 2022 roku wyjechałam do Polski, siła tych aspiracji tylko wzrosła: nie stracić tego, co mam, ale to wzbogacić. I zyskać coś nowego.
Wyszłam z kina i zatrzymałam się w holu, aby oddać głos na film. I wtedy zauważyłam młodą dziewczynę obok mnie, która podarła swoją kartę do głosowania. Czego doświadczyłam dzięki temu filmowi – a czego ona? Gdzie nasze światy się przecinają, a gdzie rozchodzą?
Na ulicy zanurzyłam się w nurt szarej, jesiennej Warszawy – i wspomnień. I kiedy szłam tak przez park, nagle pojawiło się słońce. Dotknęłam dłońmi wysokiej trawy i poczułam życie płynące z ziemi i nieba jednocześnie... Ten moment, kiedy oddychasz pełną piersią, jest najważniejszy. Daje ci siłę, by przetrwać i ozdrowieć, nawet w najczarniejszych okolicznościach. I o to warto walczyć. I dlatego warto trzymać się swoich zasad.


Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę
Jest jedną z najjaśniejszych przedstawicielek współczesnej ukraińskiej sceny muzycznej. Jej żywiołowy talent i unikalny styl podbiły nie tylko Ukrainę. Znana z mocnych tekstów i szczerych opowieści o życiu zwykłych ludzi raperka Alyona Alyona stała się głosem nowego pokolenia. Ale interesuje się nie tylko muzyką. Jest też zaangażowana w wolontariat i pomoc osobom dotkniętym tym, czego Rosja dopuszcza się w Ukrainie.
Oksana Szczyrba: Jesteś ambasadorką ukraińskiej kultury. Po Eurowizji cały świat śpiewał Twoje piosenki po ukraińsku. Co to dla Ciebie oznacza? Jak w czasie wojny postrzegasz swoją rolę jako piosenkarki?
Alyona Alyona: Kiedy cały świat śpiewa piosenki w twoim języku, oznacza to, że ten świat zrobił kolejny krok w stronę poznania tego języka i tej kultury – i twojego narodu w ogóle. To ważne i naprawdę uważam, że ludzie powinni słuchać piosenek niezależnie od języka, bo każdy język jest na swój sposób piękny, każdy ma własne brzmienie. To bardzo ważne, by odkrywać coś nowego – w ten sposób odkryjesz nową kulturę muzyczną. Każdy piosenkarz czy muzyk jest nośnikiem swojej kultury, kraju i miłości, bo to właśnie miłość niesiemy poprzez muzykę.
Ja niosę ją najlepiej, jak potrafię, i cieszę się, że świat to widzi, że ludzie to czują i akceptują, nawet nie znając ukraińskiego

Co oznacza dla Ciebie bycie ukraińską artystką za granicą? Jak reprezentujesz Ukrainę w Polsce przez swoją muzykę?
Oznacza przede wszystkim możliwość podziękowania wszystkim przyjaznym krajom za pomoc Ukrainie. W każdym wywiadzie to dla mnie temat numer jeden. Mam też możliwość wspierania tych Ukraińców, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i zamieszkania za granicą – inspirowania ich do nauki języków krajów, w których mieszkają, do posyłania dzieci do zagranicznych szkół, do pracy, do pomocy Ukrainie w walce.
Jednego dnia przemawiasz w europejskiej stolicy, a następnego jesteś na linii frontu. Jak łączysz te dwa światy?
Koncerty dla cywilów w Ukrainie i Europie bardzo się różnią od tych dla ukraińskich żołnierzy. Artysta jest nicią, która łączy te dwa różne światy. Na front przynoszę miłość i uwagę. Sprawiam, że żołnierze rozumieją, że my tutaj, w cywilu, nie zapomnieliśmy o wojnie, że każdego dnia robimy wszystko, co w naszej mocy, by przyspieszyć zwycięstwo. I że każdego żołnierza traktujemy z szacunkiem. Nasza kreatywność ma również na celu przywrócenie ich do kręgu rodziny, do poprzedniego życia – przynajmniej na chwilę – i sprawienie, by poczuli się lepiej. Nie chodzi o taniec, chodzi o atmosferę.
Kiedy później występuję dla cywilów, przynoszę im coś od żołnierzy – jakieś emocje, prośby, słowa – i dzięki temu rozumiem, że to jest właśnie nić łącząca te dwa światy

Jak zmieniło się postrzeganie Ukrainy i Ukraińców?
Kiedy podróżuję po Europie, najbardziej imponuje mi nieoceniający stosunek ludzi do siebie nawzajem. W większości krajów europejskich istnieje poczucie wolności wyboru i wyrażania siebie. Miło jest widzieć, jak różni ludzie wyrażają siebie tak, jak chcą – i szanują siebie nawzajem. To jest chyba to, co robi na mnie największe wrażenie. Stosunek do Ukraińców zmienił się w 100 procentach. Po pierwsze, ludzie o nas wiedzą. Wiele osób dowiedziało się, że Ukraina jest niezależna, że mamy odrębny język, historię i tradycje. Po drugie, to ujmujące widzieć współczucie i zrozumienie w oczach wielu ludzi. To właśnie daje mi nadzieję, że nawet nie rozumiejąc siebie nawzajem, ludzie mogą współczuć komuś w rozpaczy i wyciągnąć pomocną dłoń.
Przez jakiś czas mieszkałaś w Polsce. Co było dla Ciebie wyzwaniem?
Lubię język polski. Niesie ze sobą szacunek do drugiego człowieka. Ukraince bardzo łatwo się go nauczyć. Rozumiesz lub możesz zrozumieć około 40% tego, co się w Polsce mówi, a to jest bardzo ważne. Wyzwaniem były dla mnie codzienne rzeczy, których nie rozumiesz od razu. Na przykład kupowanie biletów. Wchodzisz do metra, a tam są automaty. Na początku nic tego wszystkiego nie pojmujesz, bo to ich, Polaków, system transportu, do którego są przyzwyczajeni. I nie zawsze znajdzie się ktoś, kto może pomóc. Często się spieszę i przez takie przeszkody mogę się spóźnić. Ale zawsze mogę wziąć hulajnogę i pojechać ścieżkami rowerowymi.
„Moje życie to ciągła podróż, czasami nawet zapominam, jaki jest dzień, i nie wiem, która godzina. Jednak coraz lepiej rozumiem, czego chcę, i każdego dnia zachodzą we mnie zmiany” - napisałaś o sobie. Jakie są zmiany zaszły w Tobie od początku inwazji?

Największą są przewartościowania. Rzeczy, zwłaszcza materialne, które wczoraj odgrywały dużą rolę, dziś straciły na wartości. Teraz każdy dzień jest twoim dniem. Daj z siebie wszystko, nie miej zbyt wielu rzeczy, po prostu noś to, co masz, zużywaj to i kupuj nowe. Nie ma czasu na odkładanie na później dobrego uczynku lub dobrego słowa – musisz żyć tu i teraz. Mów, działaj i naucz się słuchać siebie, poświęcać sobie czas. Bo przez pierwsze dwa lata inwazji nikt nie myślał o sobie. Wiele osób przybrało na wadze, bardzo postarzało się na twarzy, bo każdy myślał o innych, a ciało zaczęło się poddawać.
Wielu moich znajomych bierze teraz leki antydepresyjne, ponieważ układ nerwowy nie wytrzymuje takiego obciążenia, a ciało prosi, by pomyśleli o sobie. A to jest najtrudniejsza rzecz do zrobienia
Jak ukraińskie społeczeństwo radzi sobie z wyzwaniami?
Ludzie mogą poradzić sobie ze wszystkimi wyzwaniami tylko wtedy, gdy są zjednoczeni. O tym właśnie była moja i Jerry’ego Heila piosenka na Eurowizji. Chcieliśmy przypomnieć ludziom o jedności. Kiedy jesteś sam, jesteś wojownikiem w polu, ale będzie ci bardzo trudno. Kiedy ludzie są zjednoczeni, jest siła synergii. Coś, co pomaga ludziom sobie radzić.
Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe


21-27 października: festiwal filmów ukraińskich w Warszawie
Co warto obejrzeć
Tegoroczny festiwal otworzy film „Szare pszczoły” Dmytro Mojsiejewa, który wygrał Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Odessie. Opowiada historię dwóch starszych mężczyzn, ostatnich mieszkańców małej wioski w „szarej strefie” w pobliżu linii frontu. Serhijowycz (Wiktor Żdanow) jest ponury i oszczędny, żyje ze swojej pasieki, podczas gdy jego przyjaciel, 59-letni Paszka (Wołodymyr Jamnenko), jest wesoły i beztroski. Serhijowycz uważa się za Ukraińca i wspiera Siły Zbrojne Ukrainy, Paszka wieczorami popija wódkę z bojownikami tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Mimo wszystko ci dwaj mężczyźni, przyjaciele z dzieciństwa, są wobec siebie lojalni. Ich życie zmienia się dopiero wtedy, gdy w wiosce pojawia się rosyjski snajper.
To głęboka opowieść o ludzkiej samotności w realiach wojny i życia zniszczonego przez Rosję. Fabuła oparta jest na powieści Andrija Kurkowa pod tym samym tytułem, chociaż film jest luźną adaptacją książki.

Jednym z głównych wydarzeń festiwalu będzie część poświęcona Tatarom krymskim i dokumentowi „Cicha deportacja”. Film otrzymał złotą nagrodę na New York Festivals TV & Film Awards 2024 w kategorii „Prawa człowieka”. Opowiada przejmującą historię o tym, jak rząd radziecki najpierw deportował Tatarów krymskich w bydlęcych wagonach – a teraz Rosja ponownie pozbawia ich dachu nad głową, bo życie na okupowanym półwyspie staje się dla wielu z nich niemożliwe. W filmie wykorzystano materiały z prywatnych archiwów bohaterów, z których część została upubliczniona po raz pierwszy.

Każdy film na festiwalu zasługuje na uwagę. Opowiadają o dorastaniu, zmianach społecznych, tożsamości – i wojnie, o której na świecie mówi się coraz mniej. W „Pod wulkanem” Damiana Kocura ukraińska rodzina spędzająca wakacje na Teneryfie dowiaduje się o wybuchu wojny na pełną skalę i w jednej chwili z turystów zmienia się w uchodźców. Film, pokazujący przemianę ludzi przyzwyczajonych do materialnego i psychicznego komfortu, którzy nagle to wszystko tracą, został zgłoszony przez Polskę do Oscarów '2025.

Na festiwalu pokazany zostanie również film „La Palisiada” Filipa Sotnyczenki. To gorzka ironia na temat lat 90., która pokazuje absurdalność tamtych czasów. Film będzie reprezentował Ukrainę na Oscarach ‘2025.

Bilety na filmy dostępne są w „Kinotece” i w kinie „Atlantyk”.
Od października do grudnia festiwal odwiedzi kolejne miasta w Polsce, a już od 1 do 17 listopada 2024 r. filmy będą dostępne online na platformie MEGOGO.PL.
Co jeszcze
Oprócz pokazów filmowych, Ukraina! Festiwal Filmowy to wiele wydarzeń towarzyszących. To m.in. spotkania z twórcami, debaty z ekspertami na temat Tatarów krymskich i rosyjskiej propagandy, mniejszości ukraińskiej i białoruskiej w Polsce.
Widzowie będą mogli również obejrzeć wystawy fotografii Kariny Będkowskiej i plakatów Iwony Cichy. Na dzieci czekają warsztaty i zabawy z animatorami, odbędzie się też kilka koncertów muzycznych. Organizatorzy zaprosili około pięćdziesięciu aktorów, reżyserów, producentów i dziennikarzy, w tym Rimmę Ziubinę, Witalija Salija i Ołeksandra Jaremę, a także krymskotatarskiego reżysera Ernesa Sarychaliła.


Nasza muzyka pokazuje światu dramat wojny
Na festiwalu muzyki klasycznej w Mielcu, na którym dwoje wybitnych ukraińskich pianistów miało uczestniczyć w koncercie charytatywnym, Chrystyna Beniuk musiała zagrać Schumanna sama. Bo Witalij Dworowyj, jej partner fortepianowy, nie mógł opuścić kraju.

Polacy przyjęli mnie ciepło, z empatią
– Kilka dni przed naszym wrześniowym koncertem zmienił się minister kultury Ukrainy. Nie mieliśmy już czasu na ponowne przygotowanie wniosków o pozwolenie na wyjazd za granicę – mówi Chrystyna Beniuk. – Wydzwanialiśmy, gdzie się dało, wyjaśniając, że musimy wziąć udział w ważnym festiwalu. Ale nasze dokumenty zaginęły w biurach ministerstwa.
To był szok. Za każdym razem, gdy wyjeżdżamy na występy za granicę, mentalnie przygotowujemy się na niespodzianki. Ale tym razem z jakiegoś powodu byliśmy spokojni. Świadomość, że będę musiała sama zagrać utwór skomponowany dla dwóch pianistów, dotarła do mnie dopiero w przeddzień koncertu.
Zdałam sobie sprawę, że muszę naprędce zmienić program występu. Byłam bardzo zestresowana, bo to miał być koncert poświęcony Robertowi Schumannowi: Witalij miał zagrać jego „Etiudy Symfoniczne”, a ja „Kreislerianę”. Mieliśmy też wykonać razem Brahmsowskie „Wariacje na temat Schumana” – utwór na cztery ręce. W jeden wieczór musiałam ułożyć program solowego koncertu, który trwałby co najmniej godzinę. Ostatecznie zagrałam tylko swój program, do którego dodałam Haydna i ukraińskiego kompozytora Walentyna Silwestrowa.
Na szczęście polska publiczność przyjęła mój występ niesamowicie ciepło i z empatią. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam w Polsce czegoś takiego.

W każdym z naszych występów za granicą uwzględniamy utwory ukraińskich kompozytorów, od Łysenki do Skoryka
Rok temu na festiwalu Beskidy bez Granic zagraliśmy sonatę Wiktora Kosenki – i wygraliśmy. Później z muzyką Kosenki zdobyliśmy drugą nagrodę na konkursie pianistycznym w Rzymie. Ludziom to się podoba.
Poprzez muzykę Witalij i ja staramy się pokazać dramat wojny w Ukrainie. Chcemy, by świat to usłyszał i poczuł. Teraz gramy dużo ukraińskiej muzyki za granicą. Między koncertami publiczność pyta: „Gracie z takim tragizmem, bo słyszeliście wybuchy? Bo jesteście na wojnie?”. Z jednej strony chciałabym odpowiedzieć, że tak, wojna mnie dotknęła. Ale z drugiej – że przecież taka jest nasza ukraińska muzyka.
Kiedy gramy, wyobrażamy sobie Buczę, Mariupol
Dla polskiej publiczności graliśmy już Kosenkę, Barwińskiego i Silwestrowa. Wiktor Kosenko był romantycznym ukraińskim kompozytorem i pianistą, który spędził dzieciństwo w Warszawie, a większość życia w Żytomierzu. Żył w czasach kiedy najlepszym sposobem na rozwinięcie własnego talentu była przeprowadzka do Moskwy [Moskwa ściągała wtedy do siebie utalentowanych ludzi z Ukrainy, a ich dzieła przedstawiała potem jako rosyjskie. Kiedy powstała Moskiewska Akademia Muzyczna, Rosjanie wywieźli z Ukrainy najbardziej utalentowanych muzyków i zrobili z nich nauczycieli. Dlatego to w ukraińskiej szkole kształciły się kolejne pokolenia muzyków – red.]. Wiktor Kosenko skomponował sonaty, które muzycznie są podobne do dzieł Rachmaninowa. Ale to nie jest Rachmaninow, to współczesna muzyka ukraińska.
Z kolei Wasyl Barwiński studiował i pracował w Pradze, lecz wrócił do Ukrainy i tu rozwijał swą muzykę – dopóki w 1948 roku nie został aresztowany przez władze radzieckie. Zniszczono wszystkie rękopisy jego utworów. Kiedy wrócił z 10-letniego zesłania, resztę życia poświęcił na odtworzenie tych utworów z pamięci.
Jego muzyka jest nowoczesna, chłodna. To galicyjska secesja, początek moderny. We Lwowie gra się ją od dawna, w Kijowie – dopiero się zaczyna.
Zagrałam też, w Polsce po raz pierwszy, Walentina Silwestrowa. Bardzo chciałam to zrobić, ponieważ niewiele osób za granicą go zna. Oczywiście mogę grać dla Polaków Chopina, ale myślę, że ważniejsze jest zapoznanie publiczności z kulturą i muzyką, której nie słyszeli. Muzyką, która kiedyś była uważana za gorszą.

Witalij i ja planujemy również zagrać w Europie III Symfonię Borysa Latoszynskiego. Została napisana pod wpływem doświadczeń kompozytora z czasów II wojny światowej. Opatrzył ją mottem: „Pokój zwycięży wojnę”, chcąc zaznaczyć, że przekazuje doświadczenie wojny jako tragedii jednostki i ludzkości.
Symfonia składa się z 4 części: pierwsza to niemiecka ofensywa, druga – bombardowanie Warszawy, trzecia – bitwy, a czwarta to zwycięstwo. Kiedy gramy tę muzykę teraz, wyobrażamy sobie Ukrainę, Buczę, Mariupol...
Gdy wybuchła obecna wojna, kompozytor Hlib Faryniuk uznał, że musi posłuchać tej symfonii i napisać partie dla czterech pianistów na dwa fortepiany. Znalazłam jeszcze dwóch pianistów i rozpoczęliśmy próby. 5 października 2022 roku daliśmy światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu „Kontrasty” we Lwowie. Potem, w rocznicę inwazji, zagraliśmy ten utwór w Filharmonii Narodowej Ukrainy w Kijowie. To był ważny moment w historii muzyki ukraińskiej, bo dzięki temu koncertowi pianiści w Austrii zainteresowali się symfonią. Wysłaliśmy im nuty – i też ją wykonali.
Za granicą chcę spać, nie słysząc alarmów
Jaryna Matwijiw: Czy trudno dawać koncerty w Europie po tym, co Pani przeszła w Ukrainie?
Chrystyna Beniuk: Pierwszą rzeczą, o której myślę, kiedy wyjeżdżam za granicę, jest to, że będę mogła spać spokojnie, nie słysząc syren alarmów. Że to będzie dla mnie taka mała oaza równowagi psychicznej. Wtedy nawet to, że pociąg w Niemczech spóźnia się pięć godzin, przez co sypią się terminy moich koncertów – staje się błahostką. Bo to nic w porównaniu z tym, czego mogę doświadczyć we Lwowie.
Z drugiej strony, za granicą moje reakcje na wiadomości docierające z Ukrainy są coraz gorsze. Bo nie będąc w centrum wydarzeń, martwię się o innych.
Po zmasowanym ostrzale bardzo trudno się pozbierać. Wiesz, że to ruletka, że po prostu miałaś dziś szczęście
I musisz jeszcze bardziej skoncentrować się na jakiejś pracy, żeby to się wreszcie skończyło.
Witalij Dworowyj mieszka w pobliżu głównego dworca kolejowego. Ten rejon Lwowa jest uważany za niebezpieczny. Dlatego podczas alarmów zawsze schodzi do schronu. Czasami alarm rozlega się w nocy. Patrzymy wtedy, co leci, a jeśli to MIG, to jeszcze przez chwilę śpimy, a potem budzimy się i idziemy do schronu. W nocy tuż przed zmasowanym atakiem na Lwów Witalijowi śniło się, że matka czeka na niego pod drzwiami. Poczuł, że musi natychmiast wstać i iść do schronu. Jakieś 15 minut później usłyszał potężną eksplozję i wszystko w piwnicy się zatrzęsło. Mieszka po prawej stronie stacji, a rakieta uderzyła z lewej. Matka go ostrzegła.
Jak żyje artystyczny Lwów podczas nalotów?
Podczas alarmów przeciwlotniczych w Operze Lwowskiej koncerty są przerywane i wszyscy schodzą do schronu. Jeśli alarm trwa krócej niż 40 minut, spektakl jest wznawiany. Jeśli dłużej, możesz dostać bilet na inny dzień. W filharmonii i sali organowej [Lwowska Filharmonia Obwodowa i Lwowska Sala Muzyki Organowej – red.] koncerty nie odbywają się tak często. Podczas nalotów ludzie wychodzą z sal koncertowych i czekają na korytarzach.
W Polsce po koncertach często rozmawiam z publicznością po polsku. Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego jeszcze nie wyjechałem z Ukrainy. A ja im odpowiadam, że Lwów jest wspaniały i gdy tylko wojna się skończy, a lotnisko zacznie działać, będziemy do siebie latać i się odwiedzać. Zawsze będę wracała do Lwowa, bo to magnetyczne miasto. Nie da się go opuścić na długo.
Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki


Ukraina w sercu Lublina: miasto szykuje się na festiwal
Festiwal od dawna już wydarzeniem, na które mieszkańcy Lublina czekają z niecierpliwością. Organizatorem od początku jest Fundacja Kultury Duchowej Pogranicza. Program zmienia się co roku – Ukraina przechodzi przecież gwałtowne przemiany, odpowiada na coraz to nowe wyzwania i walczy o swą niepodległość. Wszystko to ma wpływ na życie kulturalne kraju, które warto zaprezentować w Polsce.
W 2023 roku do współorganizatorów imprezy dołączyła ukraińska organizacja pozarządowa „Efekt Dziecka”. Nowe pola zainteresowań obejmują urbanistykę i architekturę oraz dyplomację kulturalną dzieci.

Program XVII festiwalu jest bogaty i pełen nowości. Tradycyjnie w jego pierwszych dniach odbędzie się konkurs wiedzy o Ukrainie „Ukraina terra(in)cognita”, który narodził się 15 lat temu z inicjatywy Iwony Kryczki (nauczycielki geografii w 29. Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie) i Nadii Gergało (wykładowczyni Centrum Europy Wschodniej UMCS), by wspierać zainteresowanie nauką języka i poznawanie kultury ukraińskiej przez dzieci w Polsce. Do konkursu przystępują zarówno Polacy, jak Ukraińcy z całej Lubelszczyzny, którzy chcą poznać Ukrainę, jej historię, przeszłość i teraźniejszość. Szczególną uwagę zwraca się na ważne aspekty współpracy polsko-ukraińskiej. W tym roku uczestnicy wydarzenia, uczniowie szkół i liceów z całej Lubelszczyzny, będą nie tylko rywalizować o mistrzostwo w ukrainoznawstwie, ale także podczas specjalnie przygotowanej lekcji mistrzowskiej zdobędą dodatkową wiedzę na temat historii ukraińskiej architektury.
9 października goście festiwalu zobaczą wernisaż prac uczestników konkursu fotograficznego „Miasto-DOM”. Format powstał w 2023 roku jako odpowiedź na destrukcyjne działania rosyjskich najeźdźców w ukraińskich miastach – niszczenie infrastruktury i domów Ukraińców. Dla organizatorów ważne jest również podkreślenie roli Lublina jako miasta, które w czasie wojny stało się tymczasowym domem dla dziesiątek tysięcy Ukraińców. Podczas konkursu fotograficznego uczestnicy proszeni są o poszukiwanie miejsc w Lublinie, które mogą przypominać im o ich rodzinnych zakątkach.

10 października można nazwać dniem miejskim festiwalu. Odbędą się wtedy warsztaty dla lubelskich uczniów, prowadzone przez Margaritę Didiczenko, architektkę i kierowniczkę projektu w sekcji „Edukacja i budowanie potencjału” koalicji miejskiej Ro3kvit, oraz Annę Łodyginę, dziennikarkę, badaczkę i autorkę projektu „Back to the roots”, poświęconego kulturze ukraińskiej. Organizatorzy wydarzenia zapraszają również do udziału w panelu dyskusyjnym pt. „Na czasie: miasta UA”, który w tym roku poświęcony będzie rozwojowi kultury miejskiej w Ukrainie, a także wyzwaniom stojącym przed mieszkańcami w czasie wojny.
11 października organizatorzy zapraszają na specjalny wieczór muzyczny „VIBEUA: dźwięki Ukrainy”, podczas którego będzie można usłyszeć utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów. Na bandurze zagra Zoriana Bilowus, a śpiewać będzie wokalistka Łesia BoIko. Bo muzyka to kolejny sposób na lepsze zrozumienie ukraińskiej kultury i mentalności. Nie trzeba znać języka, by poczuć ukraińskie emocje i nastrój.
12 października festiwal powita długo oczekiwanego gościa. W ramach trasy charytatywnej żołnierz, dziennikarz i poeta Pawło Wyszebaba da w Lublinie koncert muzyczno-poetycki. Wiersze Pawła zostały przetłumaczone na polski. Podczas koncertu będzie je recytował w języku ukraińskim, a polskie tłumaczenie będzie dostępne na ekranie.
Więcej szczegółowych informacji na temat każdego wydarzenia można znaleźć tutaj.
Zdjęcia pochodzą organizatorów festiwalu
Materiał partnerski przygotowany przez Annę Olchową i Oksanę Basarab


Seriale polityczne: kino z misją specjalną
Louis Lee Ray i Michael Waldman, brytyjscy reżyserzy „Zelensky Story”, nie doszli do porozumienia w kwestii pozytywnych aspektów prezydentury Zełenskiego – więc wątki negatywne, skandaliczne czy kryminalne też nie zostały w tym serialu poruszone. I to propagandowe podejście, tj. forsowanie jednych rzeczy, a ukrywanie innych, dobrze wpisuje się w system tworzenia seriali politycznych.

Najsłynniejszy bodaj przykład tego gatunku, „The House of Cards”, skupia się na dramacie człowieka dochodzącego do władzy, przepojonego żądzą zemsty, zdolnego manipulować innymi politykami i opinią publiczną. Rządzący USA w latach emisji serialu prezydent Barack Obama, jego wierny widz, stwierdził swego czasu ze smutkiem: „Chciałbym móc tak łatwo dogadywać się z kongresmenami i senatorami”.
Tego rodzaju seriale czy filmy są nie tylko pożądane przez zaangażowanych politycznie widzów, ale też ważne dla ambitnych technologów politycznych, którzy wykorzystują kino zgodnie z metodami tak trafnie zdefiniowanymi przez geniusza zła Włodzimierza Lenina.
Z drugiej strony seriale polityczne mają też przeciwną, konstruktywną stronę: są prewencyjną metodą omawiania sytuacji, które już się dzieją lub mogą się wydarzyć w polityce. Dlatego niektóre z nich stały się prorocze.
Occupied (Okkupert), Norwegia, 2015-2020

Norweski serial zrealizowany dla platformy Viapley wygląda proroczo. Hybrydowa inwazja Rosji na Norwegię została wymyślona przez pisarza Ju Nesb? w 2008 roku, a w 2014 roku, gdy Rosja w ten sam sposób najechała Ukrainę, anektując Krym, 1. sezon serialu (2015) stał się prawdziwą kinową bombą. Działalność rosyjskiej V kolumny w Norwegii, fałszywe zapewnienia rosyjskiego ambasadora, naiwność Norwegów i ogólne, bardzo znajome i smutne wezwanie: „nie strzelać” wyglądają przerażająco. Oglądając „Okupowanych”, Ukraińcy, Polacy i inni Europejczycy mogą wyraźnie (teraz!) zobaczyć strategię i wpływy, z jakimi Rosjanie rozpoczęli swoją operację terrorystyczną w 2014 roku, która w lutym 2022 r. przerodziła się w największą wojnę w Europie od czasów II wojny światowej. Przepowiednia i odwaga autorów sprawiły, że seria ta stała się epokowa.
Zasada Comeya - wyższa lojalność, (Zasada Comeya) USA, 2020

Podobnie jak „The Occupied”, „The Comey Rule” nie ma sobie równych. Serial Sky ShowTime to propaganda bez precedensu w Hollywood, podobna do kina radzieckiego u szczytu zimnej wojny. Dziko niepoprawny politycznie i agresywny, pokazuje postać, która jest podobna do Trumpa pod każdym względem – bo jest równia paskudna, głupia, zła i niekulturalna (w jednym odcinku pojawia się nawet jako sam Szatan). Na dodatek szef FBI James Comey, wymieniony w tytule, zrazu uczciwy i poprawny – okazuje się równie zły.
Serial ukazał się w 2020 roku, stając się najczarniejszym filmowym PR-em w historii. Teraz „Zasada Comeya” jest często przypominana, ponieważ Ameryka jest tak samo spolaryzowana, a na horyzoncie pojawiają się nowe wybory.
The Crown, Wielka Brytania, 2016-2023

Majestatyczny serial Netflixa godny wszelkich rekomendacji. Jego akcja obejmuje niemal cały wiek, od początku XX do początku XXI, a jego siły grawitacyjne przyciągają dziesiątki krajów, setki wydarzeń i niezliczone historyczne postaci – nie tylko z Europy. Mamy ciąg kłótni, skandali, konfrontacji, wojen, śmierci i narodzin. Mało kto nie oglądał tego serialu. A tych, którzy nie oglądali, lecz zamierzają to zrobić, informujemy, że „The Crown” też „nie jest bez skazy” zarówno w opinii fanów, jak krytyków. Z sezonu na sezon jego twórcy byli albo bardziej skrupulatni i ostrzy w relacjonowaniu królewskiej historii, albo bardziej pobłażliwi. Na przykład po sezonie 5., w którym sympatie twórców znalazły się ewidentnie po stronie księżnej Diany, sezon 6. oddał hołd królowej Elżbiecie II.
Wiatr zmian (Dolpung), Korea Południowa, 2024

Nieoczekiwany, ale odważny apel Koreańczyków do kręgów rządzących ich krajem (rzadkie zjawisko wśród dram) doprowadził nie tylko do porównań z „The House of Cards”, ale także do podobieństw z grą w pokera – gdy stawka rośnie z rundy na rundę, a chodzi o ludzkie życie. Korzystając z konstytucyjnej klauzuli, zgodnie z którą wiceprezydent staje się prezydentem w przypadku śmierci lub niepełnosprawności tego ostatniego – wiceprezydent zatruwa życie prezydenta, starając się zająć miejsce szefa. Celem protagonisty jest oczyszczenie rządu z korupcji, nawet kosztem więzienia, a nawet własnej śmierci. W kolejnych odcinkach walczy z ministrami, posłami i prokuratorami, będącymi lobbystami i protegowanymi oligarchów. I niezwykły niuans: prześladowca od czasu do czasu staje się ściganym, by ponownie odzyskać inicjatywę. I tak w kółko – z szokującym finałem.
Dyplomatka (The Diplomat), Wielka Brytania, 2023

Sezon 2 „Dyplomatki” pojawi się w USA 31 października – w samą porę, bo przed listopadowymi wyborami. A ponieważ opowiada o ambasadorce USA w Wielkiej Brytanii, która zabiega o wiceprezydenturę, idealnie wpisuje się w kampanię na rzecz prawdziwej kandydatki Demokratów. Nie ma wątpliwości, że serial jest pozycjonowany właśnie w ten sposób, zwłaszcza jeśli uwzględnić ideologiczną stronniczość producenta, którym jest Netflix. Niemniej „The Diplomat” znacznie różni się od rzeczywistości. Tutaj polityczna gra za kulisami jest wyważona, mieszanka gatunkowa bogata, a fabuła trzyma się niemal niemożliwej w kinie poprawności w przedstawianiu relacji między płciami i krajami.
Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

Wesprzyj Sestry
Zmiana nie zaczyna się kiedyś. Zaczyna się teraz – od Ciebie. Wspierając Sestry,
jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.