Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Pewnego czerwcowego poranka Alina Sarnacka, mieszkanka Kijowa, sierżant w Siłach Zbrojnych Ukrainy i medyczka pola walki w jednej z kompanii kijowskiej obrony terytorialnej, weszła do metra. Zobaczyła tam plakat ze zdjęciem aktorki Oleny Krawiec [prywatnie dawnej koleżanki Wołodymyra Zełenskiego z kabaretu i matki chrzestnej jego żony – red.] krótkim tekstem, będącym rzekomo cytatem z wypowiedzi żołnierki o pseudonimie „Pirania”: „Były chwile, kiedy bielizna nie trzymała, więc przy wykonywaniu zadania moje piersi po prostu wypadały z biustonosza”. Na dole plakatu – logo marki brabrabra.
Skandaliczna reklama, która wywołała powszechne oburzenie. Zdjęcie: Facebook / Ana More
Później dzięki Google udało się znaleźć prawdziwą „Piranię” – Julię Malę, starszą sanitariuszkę z 503. oddzielnego batalionu piechoty morskiej. Nikt nie zapytał jej o zgodę na użycie jej imienia i cytowanie jej słów. Później okazało się, że te cytaty pochodziły z zamkniętej ankiety na temat potrzeb walczących kobiet i weteranów.
Medyczka bojowa Julia Mala była oburzona reklamą. Zdjęcie: instagram.com/mala_yuliia
Mówiąc wprost, grupa ludzi, którzy nie doświadczyli wojny, postanowiła na niej zarobić, powołując się na osobiste doświadczenia walczącej kobiety i umożliwiając jej identyfikację – do czego nie miała żadnego prawa. Na dodatek brabrabra to marka o białoruskich korzeniach, której pracownicy jeszcze w 2017 roku narzekali na spadek sprzedaży, bo młode pokolenie przestało się interesować jej produktami.
W kampanii zaangażowano jeszcze kilka innych, znanych z mediów kobiet: piosenkarkę Nadię Dorofiejewą, instagramerkę Daszę Kwitkową i prezenterkę telewizyjną Nadię Matwiejewą.
Nietrudno się domyślić, że i one nigdy nie miały nic wspólnego wojskiem. Nie mają więc pojęcia, jak to jest na misji bojowej – w staniku czy bez
Maryna L. służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy już od kilku lat. Tak opisuje prawdziwe problemy kobiet w wojsku:
- Chciałabym zobaczyć chociaż jeden z tych tak bardzo reklamowanych kobiecych mundurów, o woskowej bieliźnie dla żołnierek już nie wspominając. Przez ostatnie 6 lat marzyłam o koszulce pasującej do mojego munduru. I nigdy nie otrzymałam żadnego munduru w moim rozmiarze – tylko numer butów pasował. Nie skamlałam, nie jęczałam i nie krzyczałam na całe gardło o ciężkim życiu kobiet w wojsku. Oto jak służymy. A tu nagle ktoś troszczy się o nas, biedne, pokrzywdzone kobiety w wojsku, i chce nam dać markowe majtki z magazynu...
Przypadek brabrabry utwierdził mnie w przekonaniu, że kampanie reklamowe potrzebują zmian jakościowych i nowych twarzy. Sanitariuszka piechoty morskiej Julia Mala potrafiła świetnie zobrazować problem z bielizną dla żołnierek. Billboardy z „Piranią” w metrze naprawdę mogłyby przyciągnąć uwagę ludzi. I byłaby to dobra kampania społeczna, która nie sprowadzałaby się do rechotu z „podskakujących cycków”.
Marketerzy mogą wciąż myśleć, że ukraińskie społeczeństwo się nie zmieniło, i nadal umieszczać na okładkach matkę chrzestną prezydenta czy aktorki z wątpliwych seriali telewizyjnych
Często mówi się, że weterani nie są ludźmi mediów, więc nie mogą być wykorzystywani w reklamie. Ale jest to zużyty stereotyp.
Nie tak dawno weteran Ołeksandr Teren stał się nowym bohaterem udanego projektu telewizyjnego „Kawaler”. Ten były kijowski barista zgłosił się na ochotnika na wojnę i stracił nogi podczas wyzwalania obwodu charkowskiego w 2022 roku. Pojawienie się Saszki w takim projekcie to sposób na dotarcie do masowej publiczności, która nie interesuje się polityką ani wojną. Można bowiem pokazać społeczeństwu, że facet na protezach to nie jest ktoś, komu można tylko współczuć – albo się od niego odwrócić. To ważne, bo w wyniku wojny będziemy mieli całe pokolenie niepełnosprawnych młodych ludzi.
Ołeksandr Teren stracił podczas wojny obie nogi. Zdjęcie: Facebook / terenRV
Dobry przykład współpracy reklamowej z wojskiem dała niedawno marka Solo for diamonds. Posiada ona kolekcję spersonalizowanych pierścionków, z których jeden nosi nazwę Karaya – na cześć słynnego pilota, Bohatera Ukrainy Wadyma Woroszyłowa. Osobiście brał on udział w projektowaniu biżuterii i jak można się spodziewać, ma ona kształt samolotu. W reklamie wystąpił z żoną i przyznał, że zainspirowała go miłość i rodzina.
Śmierć słynnej ratowniczki medycznej i dziennikarki Iryny Cybuch była dla społeczności ukraińskiej prawdziwym dramatem. Marzyła o rodzinie, dzieciach i grządkach z pomidorami. Zginęła pod Charkowem. Swego czasu magazyn „Elle” przeprowadził z Iryną wywiad, który zilustrował fotografiami ze specjalnej sesji zdjęciowej. Czymś odświeżającym było nareszcie poznać historię kobiety mającej cel, a nie kochanki oligarchy, która martwi się, czy powinna skrapiać się perfumami marki Chanel, czy Dior. Podczas pogrzebu Iryny we Lwowie wiele osób niosło portrety zrobione przez fotografów „Elle” zdjęciowej.
Skandal z matką chrzestną żony prezydenta był o tyle potrzebny, że społeczeństwo zaczęło mówić o stosowności kampanii w odniesieniu do ukraińskich żołnierzy
Jeśli nowoczesne marki chcą sprzedawać swoje towary w Ukrainie, będą musiały uwzględniać sytuację w kraju i dać głos wojsku. Wojskowi powinni mieć głos, by mówić o sobie, swoich historiach i problemach. Weterani powinni być na billboardach – i mówić własnym głosem. Nie potrzebują szemranych pośredników, by rozmawiać z cywilami. Zwłaszcza jeśli te osobowości medialne nie stronią od zarabiania pieniędzy w Rosji.
Istnieje wyraźne poczucie, że społeczeństwo chce poznawać nowych bohaterów. Chce zaangażowania i empatii
Jeśli Olena Krawiec chce być użyteczna dla kobiet w wojsku, nie powinna kraść ich słów. Są lepsze sposoby na zwrócenie uwagi na Siły Zbrojne. Najlepiej robić to poprzez własne zaangażowanie w ważne sprawy. Obrończynie kobiet same poradzą sobie ze stanikami na froncie, bez obrzydliwych plakatów w metrze.
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Tak teraz brzmią ukraińskie noce. Prawie wszystkie. W lepsze dni nie słychać „babach” – to znaczy, że nie ma nalotów, a dokładniej, że poleciało gdzieś indziej. W gorsze dni leżę na gołej podłodze w korytarzu na plecach i w myślach recytuję z pamięci „Intermezzo” Kociubyńskiego: „Kiedy leżysz na polu twarzą do nieba i wsłuchujesz się w wielogłosową ciszę pól, zauważasz, że jest w niej coś nieziemskiego, niebiańskiego”.
To nadaje mojemu nocnemu istnieniu w korytarzu choćby jakiś sens.
Zasypiam pod hukiem, trzaskiem i grzechotem karabinu maszynowego, bo rano muszę iść do pracy.
Dwie godziny później, o 6:30, budzę się, alarm nadal trwa, wciąż gdzieś coś zestrzeliwują. Ale muszę iść do pracy. Motywacja jest prosta – żadne wybuchy nie odwołują obowiązków, które na siebie wziąłeś. Odwołuje je tylko śmierć, ale tym razem żyję, miałam szczęście.
Wstaję więc, krzywiąc się od bólu w plecach. Idę pod zimny prysznic, bo ciepłą wodę odcięli. Zakładam ładną sukienkę, kręcę włosy, piję gorzką kawę, mając nadzieję, że obudzę się na tyle, by móc usiąść za kierownicą. Maluję usta na czerwono.
Podczas II wojny światowej brytyjskie ministerstwo obrony wprowadziło strategiczny środek ochrony Victory Red – tak nazywał się odcień czerwonej szminki, która miała podtrzymywać ducha walki. Malowały nią usta żołnierki sił zbrojnych Wielkiej Brytanii.
Nie jestem żołnierką. Jestem cywilką. Jestem mamą, wolontariuszką, menedżerką projektów. Kobietą. A mój Victory Red nie jest regulowany przez siły zbrojne Ukrainy. Jest regulowany osobiście przeze mnie – to mój sposób na powiedzenie sobie: „Żyję”
Wybuchy jakby ucichły. Ale telefon krzyczy: „Podwyższony poziom zagrożenia, przejdź do najbliższego schronu!”. To oznacza, że gdzieś na niebie coś jeszcze leci. Rakieta albo dron wypełniony materiałami wybuchowymi. Boję się oglądać wiadomości. Na pewno napiszą, że tej nocy w wyniku rosyjskiego ataku rakietowego zniszczono czyjś dom, czyjeś mieszkanie, czyjeś życie. Boję się, ale oglądam, bo to nowa poranna rutyna: sprawdzić w wiadomościach, gdzie były naloty, i wytyczyć trasę, omijając te dzielnice, żeby nie wpaść w korek, nie przeszkadzać strażakom i ratownikom, nie widzieć czyjegoś nieszczęścia tak blisko, bo to bardzo boli.
Mieszkam w dzielnicy, w której naloty są, jak w zegarku. Dlatego ważne jest, by wiedzieć, którą ulicą w razie czego objechać. Na dworze taki piękny kijowski poranek. Sprzątaczka zaczęła zamiatać podwórko, kiedy jeszcze porządnie waliło. Witam się z nią, dziękuję za czystość i w jakimś dzikim przypływie wdzięczności obejmuję ją. Ona, zdezorientowana, mówi, że tylko wykonuje swoją pracę, i dziękuje mi za wdzięczność. Śpiewają ptaki – jakby w „Intermezzo”. Tylko że u mnie „ręka miasta” nie jest żelazna i bolesna, jak w tym eseju. Jest jakaś troskliwa i delikatna wobec tych, którzy również przeżyli tę noc...
– A co, tym razem nie u nas spadło?
– Nie u nas.
– Dziwne.
Miejscowi dziwią się, że tej nocy naszą dzielnicę ominęło.
Ludzie wychodzą i rozchodzą się w swoich sprawach. Z ich kieszeni i toreb chórem krzyczy „podwyższony poziom zagrożenia”. Nikt już nie zwraca na to uwagi. Wojna i wybuchy nie odwołują obowiązków, które na siebie wzięli.
W pobliskiej kawiarni ludzie równie senni jak ja piją kawę.
„Luda spóźni się 10 minut, coś spadło obok jej domu. Aha... Okna, drzwi – wszystko w gruzach. Ona żyje, jej pies też. Teraz zawiezie psa do kogoś – i do pracy”
Za godzinę telefon powie: „koniec alarmu”. Będę stała przy metrze i patrzyła na ludzi jak zwykle wchodzących i ze stacji i wchodzących do niej.
Jakby nic się nie stało. Jakby nie było żadnej wojny. No, może tylko czerwone oczy i zmęczenie na twarzach zdradzają, że znowu mało spali. Do kawy ustawia się cicha i senna kolejka. Ktoś kupuje kwiaty. Ktoś biegnie do trolejbusu. Mężczyzna w wojskowym mundurze wystawia twarz na słońce, uśmiecha się do siebie i delektuje się papierosem.
Jakby nic się nie stało.
Podczas jednego ze spotkań w Niemczech powiedziano mi z ledwo wyczuwalnym wyrzutem, że Ukraińcy są w większości obojętni na wojnę, że w Kijowie nie ma wojny, nawet w Charkowie nie ma jej jako takiej. Jak mnie to oburzyło, jak mnie wkurzyło!
Bo oto ona – suka-wojna w tej pieprzonej czerwonej szmince, w sąsiedzkich small talkach, w porannych ptaszkach po ostrzale, w tych nieziemsko pięknych kobietach, które otrząsnęły się z nocnych zmartwień i idą, jadą, żyją. Spieszą się pracować, tworzyć. Bo każdy z nas ma obowiązki, których nie może unieważnić nic poza śmiercią. Bo kortyzol i adrenalina dzieci nie nakarmią
Bo trzeba z czegoś dofinansować tę obronę przeciwlotniczą, drony i medycynę taktyczną. Bo trzeba żyć. Bo to tylko dzisiaj „nie u nas”, a co będzie jutro, wie tylko Rosjanin, który podaje współrzędne dla rakiet i szahidów, a potem już – jak się karty ułożą. Bo może celować w fabrykę, a trafi w pokój dziecięcy z różowymi firankami.
Teraz już się nie denerwuję. Pogodziłam się z tym, że nie się niczego wyjaśnić ludziom, którzy tego nie doświadczają. I nawet nie chcę, żeby znali takie życie.
Niech lepiej nas z góry potępiają, niż wiedzą, jak ciało drży podczas nalotu, jak od brzęczenia drona ściskają się wnętrzności, jak zakrywać dzieciom uszy, żeby nie przestraszyły się wybuchów. Miasta żyją tak, jakby nie było wojny.
Jakby nie było strasznej nocy z czterema czy pięcioma setkami zabójczych dronów. I to dobrze. Musimy żyć dalej. Przeżyliśmy. Przynajmniej tej nocy. A jutro będzie nowy alarm powietrzny, a ci, dla których jutro nadejdzie, staną w zmęczonej bezsennością kolejce po kawę. I tak samo pójdą do pracy i będą żyć dalej.
Chcę zapisać w pamięci jeden mały epizod:
piękna dziewczyna w lekkiej, zwiewnej sukience kupuje kwiaty od kobiety siedzącej przy ścianach targowiska zniszczonego przez poprzednie naloty. Nad kobietą z kwiatami widoczne są czarne, wypalone otwory okienne, a nieco wyżej, nad spalonymi resztkami dachu – niebo. Takie piękne, takie pełne i takie nieogarnione, jak w „Intermezzo” Kociubyńskiego.
„Alarm powietrzny, proszę udać się do najbliższego schronu”…
Po porannych rozmowach z moimi europejskimi przyjaciółmi, którzy byli przerażeni kolejnym upiornym nagraniem naszych nocnych pożarów (nic nie wygląda tak apokaliptycznie, jak łuna nad miastem nocą!), myślę, że w końcu zrozumiałam istotę problemu z „przedstawianiem” naszej wojny.
Nie, nie chodzi o to, by publikować mniej makabrycznych zdjęć i klipów wideo przedstawiających ruiny, pożary i zakrwawione ciała na noszach (czy wszyscy pamiętają niedawne dyskusje o tym, czy „to konieczne, bo cały świat musi to zobaczyć”, czy „to nie jest konieczne, bo już nie jest skuteczne”, a fotografowie, niczym narkomani, zwiększają dawkę tak zwanych „wrażliwych treści”?). To prawda, że my sami, grzechem jest to ukrywać, odczuwamy psychiczne zmęczenie takimi obrazami, a ja na przykład już dawno przestałam pisać po każdej nocnej tragedii, jak to „boli”. Po 20. razie, moim zdaniem, to już nieprzyzwoite: to, że cierpisz, nie jest powodem, by o tym wszystkim mówić i głupio mnożyć swoje smutki… Ale jestem równie wściekła (no, prawie tak samo!) – jak z jednej strony Amerykanin, który przyjeżdża fotografować drogie samochody i eleganckie witryny sklepowe na Chreszczatyku, ozdabiając to wszystko napisem: „Amerykanie, na to idą wasze podatki!” (a ponieważ dla Amerykanów w ogólności, jak słusznie zauważył Remarque, wojna jest „kategorią czysto literacką” i nie mają oni pojęcia, jak wygląda w rzeczywistości, nie ma wątpliwości, że przynajmniej część ich docelowej grupy odbiorców łyknie tę kremlowską propagandę i się nie skrzywi), - a z drugiej strony skupiony na sobie Izraelczyk, który pisze w swoim artykule – cóż, nie chcemy, żeby to samo, co stało się z Kijowem, przydarzyło się Tel Awiwowi! – najwyraźniej wyobraża sobie, opierając się na tych zwykłych „wiadomościach z treściami wrażliwymi”, że Kijów leży w ruinie jak Aleppo. Wszystkie „wiadomości z Ukrainy” razem wzięte tworzą dokładnie taki obraz w umysłach zachodnich laików.
Zazwyczaj nie jesteśmy dobrzy w przechwalaniu się, nawet jeśli mamy się czym chwalić
Już przed rokiem pisałam, dlaczego „ Ukraina to nie Syria”, a nawet zamieściłam ten tekst w „Naszej Europie”. I dziś w końcu zrozumiałam, czego chronicznie brakuje we wszystkich tych przekłamaniach, a co samo w sobie może naprawić ten wypaczony obraz – z jednej strony. A z drugiej, że brakuje nam ciebie i mnie. Ukraińców. Głównego aktora (tak!).
Piszemy o tym, jak bardzo oberwaliśmy w nocy i zapraszamy cały świat, by przyłączył się do nas w opłakiwaniu naszych zmarłych i naszych dzieci zmuszonych spędzić noc w metrze. Ale nie krzyczymy na cały świat - choć powinniśmy po każdej nocy, jak ta, która minęła: chwała i cześć ukraińskim elektrykom, którzy do godz. 21:00 przywrócili do ruchu niemal wszystkie linie trolejbusowe (wiele przewodów zostało tej nocy w mieście zerwanych); chwała ukraińskim pracownikom zakładów użyteczności publicznej, którzy w ciągu dwóch godzin naprawili zniszczoną przez szahida magistralę wodociągową i przywrócili wodę do naszych domów (w poniedziałek), chwała ukraińskim biznesmenom, którzy otwierają kawiarnie o 5 rano, żeby ludzie, którzy spędzili noc w metrze i wyczołgali się z niego do domu, by umyć się, mogli napić się kawy po drodze - i chwała pracownikom służb oczyszczania miasta, chwała kolejarzom, chwała służbom ratującym zwierzęta. I chwała wszystkim, daj im Boże zdrowie, skromnym pracownikom wielkiego i pięknego państwa ukraińskiego, którzy czwarty rok cicho i niepostrzeżenie, bez kamer dziennikarskich i wdzięcznych oklasków, dokonują wiecznego cudu: uparcie, niczym mrówka, przekształcająca się Ukraina, niszczona każdej nocy przez szaloną Rosję, jest znów normalnym, nadającym się do życia krajem europejskim: takim, gdzie spędziwszy kilka dni między ostrzałami można „nie zauważyć” wojny – chyba że znajdzie się w pobliżu linii frontu.
Generalnie nie jesteśmy dobrzy w chwaleniu się – nawet gdy jest się czym chwalić: traumą Hołodomoru i mnóstwem retraumatyzacji po nim. Niedawno Ołeksandra Matwijczuk napisała, że Ukraina, jak mówią, nie pasuje do wizerunku idealnej ofiary Zachodu. Musimy zrobić jeszcze jeden krok i jeszcze jeden wysiłek nad sobą – i powiedzieć sobie na głos, że w ciągu 30 lat – nie wiadomo jakiej, Bóg wie, jak krzywej, kulawej – półniepodległości udało nam się zbudować zaskakująco skuteczne państwo. Wymieńcie mi sąsiada, który na naszym miejscu poradziłby sobie tak dobrze.
A relacje po naszym nocnym ostrzale, gdzie o 4 rano na niebie można filmować Objawienie Jana Teologa, a o 10 rano tego samego ranka, zgodnie z klasyką, „nie ma nic lepszego/w Bogu niż Dniepr/i nasza chwalebna Ukraina”, powinny za każdym razem ukazywać całemu światu nie tylko tych, którzy niszczą (czynią zło), ale także tych, którzy odbudowują (rozpraszają zło): naszych obywateli z dziesiątek najspokojniejszych zawodów na świecie, zbiorowe oblicze państwa ukraińskiego (Zachód widział je już w ciągu ostatnich 20 lat na dwóch Majdanach), dzięki któremu kraj wciąż broni się przed upadkiem w czwartym roku Wielkiej Wojny. Niech zachodni laik po „Wiadomościach z Ukrainy” za każdym razem pomyśli: „ale czy my, na ich miejscu, bylibyśmy w stanie to zrobić?”.
Tak teraz brzmią ukraińskie noce. Prawie wszystkie. W lepsze dni nie słychać „babach” – to znaczy, że nie ma nalotów, a dokładniej, że poleciało gdzieś indziej. W gorsze dni leżę na gołej podłodze w korytarzu na plecach i w myślach recytuję z pamięci „Intermezzo” Kociubyńskiego: „Kiedy leżysz na polu twarzą do nieba i wsłuchujesz się w wielogłosową ciszę pól, zauważasz, że jest w niej coś nieziemskiego, niebiańskiego”.
To nadaje mojemu nocnemu istnieniu w korytarzu choćby jakiś sens.
Zasypiam pod hukiem, trzaskiem i grzechotem karabinu maszynowego, bo rano muszę iść do pracy.
Dwie godziny później, o 6:30, budzę się, alarm nadal trwa, wciąż gdzieś coś zestrzeliwują. Ale muszę iść do pracy. Motywacja jest prosta – żadne wybuchy nie odwołują obowiązków, które na siebie wziąłeś. Odwołuje je tylko śmierć, ale tym razem żyję, miałam szczęście.
Wstaję więc, krzywiąc się od bólu w plecach. Idę pod zimny prysznic, bo ciepłą wodę odcięli. Zakładam ładną sukienkę, kręcę włosy, piję gorzką kawę, mając nadzieję, że obudzę się na tyle, by móc usiąść za kierownicą. Maluję usta na czerwono.
Podczas II wojny światowej brytyjskie ministerstwo obrony wprowadziło strategiczny środek ochrony Victory Red – tak nazywał się odcień czerwonej szminki, która miała podtrzymywać ducha walki. Malowały nią usta żołnierki sił zbrojnych Wielkiej Brytanii.
Nie jestem żołnierką. Jestem cywilką. Jestem mamą, wolontariuszką, menedżerką projektów. Kobietą. A mój Victory Red nie jest regulowany przez siły zbrojne Ukrainy. Jest regulowany osobiście przeze mnie – to mój sposób na powiedzenie sobie: „Żyję”
Wybuchy jakby ucichły. Ale telefon krzyczy: „Podwyższony poziom zagrożenia, przejdź do najbliższego schronu!”. To oznacza, że gdzieś na niebie coś jeszcze leci. Rakieta albo dron wypełniony materiałami wybuchowymi. Boję się oglądać wiadomości. Na pewno napiszą, że tej nocy w wyniku rosyjskiego ataku rakietowego zniszczono czyjś dom, czyjeś mieszkanie, czyjeś życie. Boję się, ale oglądam, bo to nowa poranna rutyna: sprawdzić w wiadomościach, gdzie były naloty, i wytyczyć trasę, omijając te dzielnice, żeby nie wpaść w korek, nie przeszkadzać strażakom i ratownikom, nie widzieć czyjegoś nieszczęścia tak blisko, bo to bardzo boli.
Mieszkam w dzielnicy, w której naloty są, jak w zegarku. Dlatego ważne jest, by wiedzieć, którą ulicą w razie czego objechać. Na dworze taki piękny kijowski poranek. Sprzątaczka zaczęła zamiatać podwórko, kiedy jeszcze porządnie waliło. Witam się z nią, dziękuję za czystość i w jakimś dzikim przypływie wdzięczności obejmuję ją. Ona, zdezorientowana, mówi, że tylko wykonuje swoją pracę, i dziękuje mi za wdzięczność. Śpiewają ptaki – jakby w „Intermezzo”. Tylko że u mnie „ręka miasta” nie jest żelazna i bolesna, jak w tym eseju. Jest jakaś troskliwa i delikatna wobec tych, którzy również przeżyli tę noc...
– A co, tym razem nie u nas spadło?
– Nie u nas.
– Dziwne.
Miejscowi dziwią się, że tej nocy naszą dzielnicę ominęło.
Ludzie wychodzą i rozchodzą się w swoich sprawach. Z ich kieszeni i toreb chórem krzyczy „podwyższony poziom zagrożenia”. Nikt już nie zwraca na to uwagi. Wojna i wybuchy nie odwołują obowiązków, które na siebie wzięli.
W pobliskiej kawiarni ludzie równie senni jak ja piją kawę.
„Luda spóźni się 10 minut, coś spadło obok jej domu. Aha... Okna, drzwi – wszystko w gruzach. Ona żyje, jej pies też. Teraz zawiezie psa do kogoś – i do pracy”
Za godzinę telefon powie: „koniec alarmu”. Będę stała przy metrze i patrzyła na ludzi jak zwykle wchodzących i ze stacji i wchodzących do niej.
Jakby nic się nie stało. Jakby nie było żadnej wojny. No, może tylko czerwone oczy i zmęczenie na twarzach zdradzają, że znowu mało spali. Do kawy ustawia się cicha i senna kolejka. Ktoś kupuje kwiaty. Ktoś biegnie do trolejbusu. Mężczyzna w wojskowym mundurze wystawia twarz na słońce, uśmiecha się do siebie i delektuje się papierosem.
Jakby nic się nie stało.
Podczas jednego ze spotkań w Niemczech powiedziano mi z ledwo wyczuwalnym wyrzutem, że Ukraińcy są w większości obojętni na wojnę, że w Kijowie nie ma wojny, nawet w Charkowie nie ma jej jako takiej. Jak mnie to oburzyło, jak mnie wkurzyło!
Bo oto ona – suka-wojna w tej pieprzonej czerwonej szmince, w sąsiedzkich small talkach, w porannych ptaszkach po ostrzale, w tych nieziemsko pięknych kobietach, które otrząsnęły się z nocnych zmartwień i idą, jadą, żyją. Spieszą się pracować, tworzyć. Bo każdy z nas ma obowiązki, których nie może unieważnić nic poza śmiercią. Bo kortyzol i adrenalina dzieci nie nakarmią
Bo trzeba z czegoś dofinansować tę obronę przeciwlotniczą, drony i medycynę taktyczną. Bo trzeba żyć. Bo to tylko dzisiaj „nie u nas”, a co będzie jutro, wie tylko Rosjanin, który podaje współrzędne dla rakiet i szahidów, a potem już – jak się karty ułożą. Bo może celować w fabrykę, a trafi w pokój dziecięcy z różowymi firankami.
Teraz już się nie denerwuję. Pogodziłam się z tym, że nie się niczego wyjaśnić ludziom, którzy tego nie doświadczają. I nawet nie chcę, żeby znali takie życie.
Niech lepiej nas z góry potępiają, niż wiedzą, jak ciało drży podczas nalotu, jak od brzęczenia drona ściskają się wnętrzności, jak zakrywać dzieciom uszy, żeby nie przestraszyły się wybuchów. Miasta żyją tak, jakby nie było wojny.
Jakby nie było strasznej nocy z czterema czy pięcioma setkami zabójczych dronów. I to dobrze. Musimy żyć dalej. Przeżyliśmy. Przynajmniej tej nocy. A jutro będzie nowy alarm powietrzny, a ci, dla których jutro nadejdzie, staną w zmęczonej bezsennością kolejce po kawę. I tak samo pójdą do pracy i będą żyć dalej.
Chcę zapisać w pamięci jeden mały epizod:
piękna dziewczyna w lekkiej, zwiewnej sukience kupuje kwiaty od kobiety siedzącej przy ścianach targowiska zniszczonego przez poprzednie naloty. Nad kobietą z kwiatami widoczne są czarne, wypalone otwory okienne, a nieco wyżej, nad spalonymi resztkami dachu – niebo. Takie piękne, takie pełne i takie nieogarnione, jak w „Intermezzo” Kociubyńskiego.
„Alarm powietrzny, proszę udać się do najbliższego schronu”…
Żyjemy w czasach, w których utrwalone wyobrażenia o świecie rozpadają się na naszych oczach. Społeczeństwa radykalizują się, ludzie odczuwają coraz większy strach – o siebie, o bliskich, o przyszłość. W takich warunkach szczególnie bolesne jest obserwowanie tego, jak ci, którym powierzono kierowanie państwem – elity polityczne, instytucje państwowe – wykazują amoralność, obojętność i cynizm. Rodzi się potrzeba znalezienia jakiegoś wyjaśnienia tego wszystkiego – i oparcia się na tym wyjaśnieniu.
Switłana Czunichina, psycholożka polityczna, zastępczyni dyrektora Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Narodowego Instytutu Pedagogicznego Ukrainy, mówi o tym, jak działają lęki, dlaczego pomaganie Ukraińcom wychodzi z mody, jak dostosować się do egzystencjalnej niepełnosprawności, jak wpłynąć na decyzje Trumpa i kogo dziś na świecie można nazwać dorosłym.
Switłana Czunichina. Zdjęcie: archiwum prywatne
Cena strachu
Natalia Żukowska: – Mogłoby się wydawać, że pod wpływem strachu Europejczycy powinni się zjednoczyć i odeprzeć wroga. Ale widzimy, że strach działa na ludzi inaczej: zaczynają nienawidzić tych, którzy mówią im o niebezpieczeństwie, pobudzają do działania. Dlaczego tak się dzieje?
Switłana Czunichina: – Strach może wywołać reakcję „uderz-uciekaj”, ale częściej „uciekaj”, ponieważ ludzie zazwyczaj unikają niebezpieczeństwa, niż stawiają mu opór. Czasami strach może objawiać się ignorowaniem niebezpieczeństwa. Ludzie mogą zachowywać się tak, jakby nic się nie działo.
Może być też odwrotnie: ludzie przytulają się do źródła zagrożenia, jak do obrońcy
Strach może również prowadzić do zastygnięcia, a nawet paraliżu. To złożona emocja, z którą człowiek nie czuje się zbyt komfortowo. Wydaje się, że pobudza do działań, na które zazwyczaj nie ma energii. Z reguły strach zabiera zasoby, które nie należą do niego. Dlatego reakcja Europejczyków jest całkowicie naturalna. Najbardziej zaskakujące jest to, że pojawiają się głosy wzywające do skutecznego oporu i odparcia źródła zagrożenia. Niestety widzimy, że taka reakcja jest dziś w deficycie.
Jak mamy rozmawiać z Europejczykami, skoro wszyscy są zmęczeni naszą wojną i próbują za wszelką cenę odgrodzić się od tego tematu?
Trzeba jasno zrozumieć, czego od nich chcemy, i mówić o tym wprost. Nie powinno być żadnych manipulacji, żadnych ukrytych sformułowań. Należy też podjąć pewne działania w celu dostosowania naszych żądań lub próśb do ich kontekstu życiowego. By zrozumieli, że potrzebujemy pomocy, a nie im zagrażamy.
Bo wśród Europejczyków panuje obecnie powszechna opinia, że Ukraińcy są niebezpieczni, że to my jesteśmy źródłem zła i tworzymy problemy – a nie Rosjanie
Jak wyjaśnić to, że w 2022 pomaganie Ukraińcom było modne, a teraz modne jest ich obrażanie?
Nikt nie chce być po stronie pokonanego. Wszyscy chcą być po stronie zwycięzcy. W każdej wojnie aktywizuje się komponent narcystyczny, kiedy narody zaczynają się afirmować na tle innych. W momencie upadku moralnego Putina, który wszczął nieuzasadnioną wojnę w środku Europy, pozostałym przywódcom i narodom łatwo było stanąć po stronie moralnej słuszności i poczuć w ten sposób pewną euforię. Pomagając Ukrainie, Europejczycy podsycali swój narcyzm. Bo wyglądało to tak, że jesteśmy po stronie dobrych, postępujemy słusznie i bronimy słabszych.
Na dziś Ukraina nie przyniosła Europie tej upragnionej szybkiej satysfakcji. Strategia, którą Europejczycy wybrali na początku, nie przyniosła zwycięstwa, a nie są gotowi zaangażować się w bardziej skuteczny sposób. Nie mogę powiedzieć, by to było wyczerpujące wyjaśnienie, ale takie elementy w nastawieniu sympatyków Ukrainy są wyraźnie widoczne. Na przykład niektórzy rosyjscy blogerzy, którzy początkowo bardzo stanowczo opowiadali się po stronie Ukrainy, obecnie zajęli stanowisko, że w najlepszym razie „nie wszystko jest tak jednoznaczne”, a w najgorszym – przeszli na stronę agresora. Bo obecnie połączenie się ze zwycięską siłą daje im większą obietnicę narcystycznej satysfakcji. Jakby Putin nie przegrał, jakby wygrywał. Jakby po jego stronie mogły być zarówno siła, jak prawda. Tak to mniej więcej działa.
Wyczerpanie Europy jest dość naturalne. W końcu wojna pochłania zasoby. Nikt nie spodziewał się, że będzie długa – a tu jej końca nie widać.
Europa musi podjąć decyzję, jak dalej postępować: stawić opór czy się wycofać
To trudny dylemat, ponieważ podjęcie wyzwania oznacza dla Europejczyków przystąpienie do wojny, a tego nikt nie chce. Poza tym wojnę naprawdę bardzo trudno zaakceptować jako część rzeczywistości.
Propaganda, w szczególności rosyjska, intensywnie gra na ludzkich lękach. Jak to się dzieje?
Jak widać, Ukraińcy kontynuują opór, mimo wrogiej propagandy. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że ona nie działa tak, jak chcieliby Rosjanie. Nie składamy broni, nie jesteśmy gotowi do kapitulacji. Prawdą jest jednak, że są też tacy, którzy dają się na tę propagandę nabrać – i nie chodzi tu o umiejętność analizowania informacji.
Problem polega na tym, że Rosjanie dają nam do wyboru dwa sposoby umierania
Pierwszy to śmierć fizyczna: codziennie zabijają Ukraińców. Druga śmierć z ich menu to śmierć obywatelska. Próbują nam przekazać: „Pogódźcie się z tym, że nie istniejecie jako naród, odrębna grupa etniczna. Umrzyjcie jako Ukraińcy, a wtedy zachowacie życie fizyczne”. Oczywiście żadna z tych opcji Ukraińców nie urządza, dlatego nasz opór trwa.
Wolny świat w stanie rozłamu
Ze strachu wynikają też wszystkie podziały społeczne w ostatnim czasie. Podzielono Amerykę, Rumunię, Węgry, Polskę... Teoretycznie można podzielić również Ukraińców. Na przykład kwestią „oddania terytoriów i zakończenia wojny” czy postawą: „nie oddamy ani metra”. Albo sprawą uchylających się od służby wojskowej. Albo kwestiami językowymi. Jak temu przeciwdziałać?
Nie powiedziałabym, że Ukraińcy są podzieleni tak samo, jak na przykład społeczeństwo polskie, węgierskie czy amerykańskie. Byliśmy podzieleni przed rozpoczęciem wojny. To było klasyczne podzielone społeczeństwo – bez przestrzeni, w której można by było dojść do porozumienia co do tego, kim jesteśmy jako naród i dokąd zmierzamy. Dwie części Ukrainy chciały innej przyszłości i nie można było znaleźć kompromisu, ponieważ jedna przyszłość wykluczała drugą. To samo dzieje się obecnie z Węgrami, Stanami Zjednoczonymi, Polską i wieloma innymi krajami.
Dziś wolny świat jest w stanie rozłamu, ale Ukraina nie. W naszym społeczeństwie panuje ogólny konsensus. Nie został on zniszczony przez wojnę, na co miał nadzieję Putin. Wręcz przeciwnie: konsensus został przez wojnę wzmocniony.
Wszyscy marzymy o takiej samej Ukrainie – niezależnej, wolnej, suwerennej, zintegrowanej z zachodnim światem. Nie o „ruskim mirze”, ale o byciu świecie wolnych narodów
Nie jest tajemnicą, że ostrym problemem w Ukrainie jest język. Ten problem jest najbardziej niebezpieczny, ponieważ trzeba zdecydować, z kim jesteśmy – z wolnymi narodami Zachodu, czy jednak z Rosją. Język rosyjski jest dla Ukraińców językiem wroga. Zarazem rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy marzą dziś o wolnym kraju europejskim tak samo jak ukraińskojęzyczni. Trzeba być ostrożnym, ponieważ podział w kwestii językowej może łatwo zniszczyć tę naszą jedność. Jeśli społeczność ukraińskojęzyczna będzie atakować rosyjskojęzyczną jako obcą, nienależącą do tej wymarzonej Ukrainy, konsensus bardzo szybko się zachwieje.
Dziś pozostaje faktem to, że społeczeństwo ukraińskie składa się z dwóch społeczności językowych. Pozostałe sprzeczności, o których pani wspomniała, dotyczą tożsamości lokalnej i odzwierciedlają złożoną strukturę każdego współczesnego społeczeństwa, które składa się z różnych społeczności. To sprzeczności, kwestie sporne, które są w pełni uregulowane. Podział to coś innego i u nas go nie ma. Jednak niebezpieczeństwo istnieje. By nie stać się ponownie podzielonym narodem, jakim byliśmy do 2014 roku, należy prewencyjnie regulować wymienione kwestie, szukać rozwiązań, w szczególności normatywnych.
Dlaczego agresor obwinia ofiarę za własne grzechy? Czy u podstaw tego również leży strach?
I tak, i nie. Agresor nie odczuwa takiego strachu, jaki odczuwa ofiara. To dwa różne rodzaje strachu. Ofiara boi się o swoje życie, bezpieczeństwo, a przede wszystkim o swoją integralność fizyczną. Natomiast agresor bardziej martwi się o swoją integralność psychiczną, której nie ma.
Agresor to zawsze ten, kto poprzez ofiarę leczy własne rany psychiczne, traumy i lęki
Na przykład Rosjanie mówią, że niepodległa Ukraina jest dla nich zagrożeniem, „anty-Rosją”, jak mówi Putin, i dlatego są zmuszeni nas atakować. To obłuda. Oni nie boją się Ukrainy, tylko nią pogardzają. Zaatakowali ją właśnie dlatego, że uważali ją za łatwą zdobycz. Gdyby naprawdę się bali, to przynajmniej starannie przygotowaliby się do ataku. Tak jak Izrael w przypadku Iranu – to był starannie zaplanowany atak. Izrael naprawdę ma powody, by uważać Iran za zagrożenie, ponieważ od dziesięcioleci różni przedstawiciele tego kraju głoszą, że ich celem jest zniszczenie Izraela.
Czy Ukraina oświadczyła coś podobnego w stosunku do Rosji? Oficjalnie – ani razu, ponieważ siły są nierówne. Nie było tego też w świadomości społecznej. Ukraińcy nie widzieli w Rosjanach ani zagrożenia, ani narodu wrogiego. Wręcz przeciwnie, odnosili się do nich życzliwie. I okazało się, że to była ukraińska ślepota.
Ukraina nie stanowiła dla Rosjan żadnego realnego zagrożenia, dlatego nie odczuwali oni strachu. Być może był to strach Putina o stabilność swojego reżimu. Podobny niepokój odczuwają obecnie kontynentalne Chiny wobec Tajwanu. Tam istnieje jeden naród, ale są dwa systemy. Chiny żyją w rzeczywistości totalitarnej, Tajwan w demokratycznej. Jak wyjaśnić Chińczykom z Chin, że muszą żyć w niewoli, skoro ich rodacy z Tajwanu żyją w wolności? Dlaczego władza ma należeć do Xi Jinpinga? I dlaczego musi być tak brutalna? Trudno to wyjaśnić.
Prawdopodobnie Putinowi również trudno było wyjaśnić, dlaczego Rosjanie mają niezmienną władzę, podczas gdy Ukraińcy, którzy w wyobraźni kremlowskiego dyktatora są tacy sami, ciągle zmieniają przywódców swego kraju – i normalnie funkcjonują. Tyle że agresor nie boi się nas.
Agresor atakuje ofiarę, która w jego wyobraźni jest słabsza. Tak postępują wszystkie drapieżniki. Nie atakują tych, którzy mogą im sprostać. To prawo natury i polityki
Ucieczka od równości
Często mówi się, że obecnie na świecie nie ma już dorosłych. Co to oznacza?
Moim zdaniem tak jest. Chodzi o to, że obecnie nie ma nikogo, kto mógłby uporządkować chaos panujący na świecie.
Kogo można obecnie nazwać dorosłym? Ursulę von der Leyen, która jest konsekwentna w swoich działaniach i myśli w kategoriach globalnych?
Ursula von der Leyen również budzi wątpliwości. Jest w podwójnej sytuacji: z jednej strony deklaruje zdecydowanie, skuteczność i bezkompromisowość, ale z drugiej – nie jest w stanie zrealizować żadnej ze swoich deklaracji. Czy to postawa dorosłego? Nie wiem.
Moim zdaniem dorośle zachowuje się dziś Izrael. Zidentyfikował zagrożenie, opracował strategię, jak się go pozbyć lub je zmniejszyć. Strategia była dobrze przemyślana, skalkulowana i zrealizowana. Czy ktoś jeszcze dziś tak postępuje? Być może Ukraina. Wbrew okolicznościom, w których obecnie żyjemy, zachowujemy się adekwatnie, ponieważ chcemy przetrwać jako naród. Nasze działania są co najmniej niesprzeczne z tym celem, odpowiadamy wrogowi. To działania dorosłych ludzi. Natomiast działania sprzeczne z deklarowanym celem, takie jak korupcja, bezsensowne decyzje zarządcze, porażka mobilizacji, nie są dojrzałe.
Dlaczego ludzie są skłonni popierać reżimy autorytarne czy populistów? Dlaczego właśnie teraz populistom sprzyja koniunktura?
Nie każdy reżim populistyczny przekształca się w autorytarny. Jeśli spojrzeć na to z psychologicznego punktu widzenia, to dla mnie jest to wskaźnik tego, czy społeczność, naród lub społeczeństwo potrafi lub nie potrafi zarządzać sprzecznościami. Społeczeństwo składa się bowiem z ludzi i grup o różnych, czasem sprzecznych, interesach. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym jest tłumienie tego, co nie jest uważane za akceptowalne, eliminowanie w dowolny sposób: zakazywanie, niszczenie, izolowanie itp. Tak właśnie działa autorytaryzm. Dlaczego to jest atrakcyjne? Bo dla wielu jest zrozumiałe. Wiele osób z wewnętrznymi sprzecznościami zachowuje się tak samo.
Po prostu określasz coś jako akceptowalne, a czegoś się pozbywasz na różne sposoby i żyjesz w pozornej normalności. Zazwyczaj płacisz za to nerwicami czy innymi zaburzeniami, konfliktami z ludźmi
W społeczeństwie demokratycznym strefa tej marginalizacji jest niewielka. Większość żyje w sytuacji równości. Istnieje stały dialog i dostosowywanie się ludzi o różnych poglądach do współistnienia. To trudne, nie zawsze zrozumiałe i słabo kontrolowalne, czasami ludzie są niezadowoleni. W takich warunkach pojawiają się różne zjawiska polityczne, na przykład popyt na populistycznych przywódców. Człowiek oczekuje, że pojawi się ktoś, kto rozwiąże między innymi jego problemy.
Dlaczego nawet wykształceni ludzie ulegają manipulacjom politycznym?
Bo wykształcenie nie ma tu nic do rzeczy.
W przypadku osoby wykształconej niezaspokojone potrzeby są odczuwalne tak samo, jak w przypadku osoby niewykształconej. Zmęczenie systemem jest takie samo u wszystkich. Życie każdego człowieka jest niedoskonałe. Zarówno osoby niewykształcone, jak wykształcone są w równym stopniu rozczarowane. W równym stopniu potrzebują lepszej realizacji swoich interesów.
Największa postać wśród żyjących
Amerykański prezydent jest klasycznym przykładem skutecznego narcyza w polityce. Na czym polega siła i słabość takich ludzi w przestrzeni politycznej?
Pomimo licznych ostrzeżeń związanych z jego prezydenturą, pomimo tego, że dzieli amerykańskie społeczeństwo i połowa Amerykanów nie akceptuje go i nie uznaje za swojego prezydenta, Trump odnosi sukcesy w wyborach. Czy jest skutecznym prezydentem? Tego jeszcze nie wiemy. Raczej nie.
Siła osobowości narcystycznych polega na umiejętności bycia bardziej przekonującym od innych w obietnicach. Tacy ludzie wierzą w swoje niezwykłe zdolności, wierzą, że przewyższają umiejętnościami wszystkich innych. Narcyzi są przekonani, że są najlepsi we wszystkim. A ludzie chcą wierzyć, że ktoś taki istnieje i że istnieją proste odpowiedzi na ich egzystencjalne pytania.
Kim jest Donald Trump z punktu widzenia psychologii politycznej: charyzmatycznym przywódcą, populistą czy manipulatorem?
Wszystkim tym razem.
Skąd ta jego pewność, że Putin go szanuje? Dlaczego wciąż mówi o tym, że wszyscy go bardzo cenią?
Bo nie jest w stanie pojąć, że ktoś może postrzegać go inaczej niż on sam siebie postrzega. Amerykański prezydent uważa się za największą postać wśród wszystkich żyjących. Nie dopuszcza do siebie innej opinii, bo ona by go zabiła.
Nie ma dla niego znaczenia, co o nim myśli ukraiński przywódca, Zełenski nie jest dla niego ważny jako człowiek. Nie pasuje do jego obrazu świata i struktury jego osobowości. Natomiast Putin jest dla niego niezwykle ważną osobą, na nim się wzoruje.
Dla Trumpa ważne jest, co Putin myśli, dlatego trzyma się idei, że kremlowski dyktator go szanuje
Coś się zmieni dopiero wtedy, gdy Trump zdejmie Putina ze swojego piedestału. Widzimy już oznaki, że tak może się stać, jasny obraz rosyjskiego przywódcy nieco już w głowie Trumpa przygasł. Ale zobaczymy, czy ta tendencja będzie się rozwijać. Dopóki Putin jest na piedestale Trumpa, prezydent USA będzie trzymał się przekonania, że Putin też go kocha.
Skoro Putin jest psychopatą, a Trump narcyzem, to czy to oznacza, że rosyjski prezydent jest silniejszy? Bo narcyzi są wrażliwi, a psychopaci nie.
Osoba o strukturze narcystycznej jest bardziej wrażliwa, ponieważ jest chronicznie uzależniona od wrażenia, jakie wywiera na innych ludziach. Uznanie innych jest dla niej źródłem życiowej energii. Psychopaci nie są uzależnieni od innych. Oni potrzebują innych tylko po to, by realizować swoje zamierzenia. Po prostu wykorzystują innych dla swoich interesów.
Dlaczego Trump tak słucha Putina? Czym kremlowski dyktator podbija jego ego?
Prezydent USA podziwia wszystkich autorytarnych przywódców, a Putina szczególnie. Jednocześnie bardzo ważne jest dla niego, by ten podziw był wzajemny. Szef Rosji doskonale o tym wie i skutecznie to wykorzystuje. Mimo niektórych [krytycznych] wypowiedzi Trumpa pod adresem Putina, ten ostatni podąża za amerykańskim prezydentem we wszystkim, nie wchodzi z nim w konflikt w żadnych okolicznościach. Wręcz przeciwnie – tylko mu się podlizuje. Ze strony Putina to gra, z punktu widzenia Trumpa konieczność życiowa. On tak żyje i tak myśli, a Putin się tym bawi.
Dlaczego prezydent USA często zmienia zdanie, łatwo łamie obietnice, dziś mówi jedno, a jutro coś innego? To sprytna manipulacja polityczna, gra czy zaburzenie psychiczne?
Nie sądzę, żeby to było zaburzenie psychiczne. Jedyne, co interesuje Trumpa, to potwierdzenie jego wielkości w jakiejkolwiek formie. To jest to, dla czego żyje. Chce udowodnić sobie i światu, że jest „naj-naj-naj...”. Jednak rzeczywistość bardzo mu w tym przeszkadza. Nie zakończył wojny w ciągu 24 godzin, cła nie ożywiają amerykańskiej gospodarki, inne kraje nie całują jego butów po zniewagach. Świat ma własną logikę, która nie bardzo zgadza się z fantazjami Trumpa. Dlatego jest zmuszony nieustannie zmieniać interpretacje tego, co się dzieje, na swoją korzyść.
Trump mówi różne rzeczy, bo nie ma innych wartości, celów poza potwierdzeniem własnej (pozornej) wielkości. Wszystko, co mówi, służy temu motywowi, a nie motywowi bycia konsekwentnym
Jeśli chodzi o manipulację polityczną, to często ma ona jakiś ukryty cel, którego nie zawsze znamy. Cel Trumpa, jak cel dziecka, jest oczywisty.
Niedawno w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że Trump nie ma poczucia humoru. Po co w polityce poczucie humoru?
Politycy nie muszą mieć poczucia humoru; Zełenski jest pod tym względem raczej wyjątkiem niż regułą. Poczucie humoru nie jest głównym narzędziem pracy polityka. Nie sądzę, by jego brak przeszkadzał Trumpowi. Gdyby jednak rozumiał humor, byłby bardziej wrażliwy na publiczne wypowiedzi, które często są zawoalowane i wykorzystują te same metody co humor. Ludzie mówią jedno, a mają na myśli coś innego. Tak działa humor. Jego brak pozbawia Trumpa pewnej politycznej zręczności. Jego metoda jest prosta, a sposób działania polega na tym, że nie dostosowuje się, nie wychwytuje, kto co powiedział, tylko łamie wszelkie konteksty. Dlatego nie potrzebuje humoru.
W biograficznym filmie „Wybraniec” Trump dzieli ludzi na wyższych i niższych od siebie, próbując zmienić pierwszych w drugich. Nie interesują go normalne relacje międzyludzkie. Jak w takich warunkach komunikować się z nim, by osiągać cele?
To zależy od tego, w jakiej pozycji się znalazłeś, wyższej czy niższej. Jeśli w niższej, to niewiele można zrobić, bo dla niego nie istniejesz. Jedyne, co jest w stanie zaakceptować, to zachwyt, uległość, służalstwo itp. I tutaj jest bardzo mało miejsca na manewr, ponieważ on nie pozostawia go tym, którzy są niżej. To znaczy: albo Trumpowi schlebiasz, albo cię nie ma.
Tak właśnie zachowuje się obecnie otoczenie Trumpa. Po prostu mu schlebia, by przetrwać w jego systemie politycznym. Wszyscy, którzy zaczynają mu się sprzeciwiać, znikają.
Ale jeśli jesteś wyższy, otwiera się przed tobą cała gama możliwości, które ma obecnie na przykład Putin.
Jeśli jesteś wyższy od osoby z narcystyczną osobowością, masz niemal nieograniczone możliwości kierowania nią. Twoja pochwała staje się bronią jądrową
Sprawa z Putinem wygląda dziś tak, a nie inaczej, bo Trump z jakiegoś powodu uznaje go za wyższego od siebie. Ale z czasem to może się zmienić...
Administracja prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa potwierdziła częściowe wstrzymanie dostaw amunicji do Ukrainy. Chodzi tu również o wstrzymanie już zaplanowanych dostaw, między innymi rakiet dla obrony przeciwlotniczej. Oficjalnym powodem jest znaczne zmniejszenie amerykańskich zapasów broni. Na ten moment wstrzymane zostały dostawy amunicji artyleryjskiej 155mm, PAC-3 Patriot, GMLRS, Stinger, AIM-7 oraz ppk Hellfire. To znacznie wpłynie na zdolność Ukrainy do odpierania rosyjskich ataków rakietowych i dronowych.
Zmasowane ataki
Decyzja Białego Domu o wstrzymaniu dostaw zbiegła się w czasie z największymi atakami dronowo-rakietowymi Rosji na Ukrainę, a także z zauważalną eskalacją stosowania środków powietrznego napadu w ostatnich tygodniach. Nie ma bowiem nocy, kiedy po niebie nie przesuwałby się setki rosyjskich dronów Geran-2, popularnie nazywanych “Szahedami”. Jednak te bezpilotowce nie mają już niczego wspólnego z krajem producenta, Iranem. Rosja bowiem od dłuższego czasu samodzielnie produkuje drony uderzeniowe, które zostały usprawnione i dostosowane do ich morderczych celów. Geran lata na dużo wyższym pułapie, przez co jest trudniejszym celem dla mobilnych grup obrony przeciwlotniczej.
-Bardzo często zdarza się, że widzimy “Szahedy” na naszych monitorach i teoretycznie są bardzo blisko - mówi “Barber”, jeden z żołnierzy mobilnej grupy obrony przeciwlotniczej - Ale lecą tak wysoko, że możemy je tylko bezradnie odprowadzić wzrokiem. Nie możemy nic zrobić, bo nasze Zeuszki (armata przeciwlotnicza ZU-23, przyp. red.) nie są w stanie ich dosięgnąć. Te nowe Szahedy lecą bardzo wysoko, a potem pikują niemal pionowo w dół, by uderzyć. Dlatego coraz trudniej je eliminować, a one coraz częściej uderzają w swoje cele.
Zestrzelone rosyjskie drony, złożone z zagranicznych części, wystawione na konferencji „Fair play: uczciwa gra”. 27.06.2025. Zdjęcie: Ukrinform
Ataki dronami najczęściej łączone są w kombinowany atak rakietowy. Razem z setką dronów podrywane są w powietrze samoloty, przenoszące rakiety balistyczne czy hipersoniczne pociski manewrujące, które najskuteczniej potrafi strącić system Patriot. Marek Meissner, analityk gospodarczy i militarny ISBNews twierdzi, że wstrzymanie dostaw dla Ukrainy to bardzo zły sygnał. Paradoksalnie nie chodzi w tym przypadku o amunicję 155 mm, która jest najczęściej wykorzystywaną amunicją na polu walki. Z tą jest już lepiej, ostatnie dostawy z Europy, zwłaszcza w tzw. czeskiej transzy pozwoliły odbudować zapasy i nawet wypracować małą nadwyżkę.
-Fatalne jest natomiast wstrzymanie dostaw efektorów do systemów Patriot czyli rakiet PAC-3 - mówi Meissner - Zapotrzebowanie na te pociski jest ogromne, ostatnio szukano ich już na całym świecie, plany produkcyjne są napięte na dekadę. A jest to obecnie rodzaj uzbrojenia na Ukrainie nie zastępowany, jako jedyny może niszczyć rosyjskie pociski balistyczne.
Do pocisków balistycznych zaliczane są znane z mediów nazwy takie jak Kindżał, czy Iskander. To właśnie te ostatnie były przyczyną największych tragedii, jak na przykład atak rakietowy na centrum miasta Sumy w Niedzielę Palmową w 2025 roku, w którym zginęły 34 osoby, a 117 zostało rannych, czy też atak na pizzerię Ria w Kramatorsku, w którym zginęło 13 osób, a wśród ofiar była ukraińska pisarka Wiktoria Amelina.
Co nie dotrze na Ukrainę?
Dokładną analizę tego, co ma więcej nie dotrzeć na Ukrainę, przeprowadził Bartosz Sawicki, analityk portalu WarNews.pl, podkreślając też, że od ponad pół roku nie ma żadnych nowych pakietów wsparcia od strony USA. Dotychczasowa pomoc była wysyłana wciąż na konto poprzedniej administracji Stanów Zjednoczonych. Dodaje też, że z technicznego punktu widzenia w aktualnej sytuacji Ukraińcy nie mają problemu z amunicja artyleryjską, zapewniając sobie inne źródła produkcji kooperatywnej bądź europejskiej. Aktualna decyzja może wywołać jedynie lokalne niedobory, nie zaś strategiczne niedobory na całej linii styczności - przynajmniej w perspektywie najbliższych miesięcy do roku.
– Poza amunicją artyleryjską, podobnie będzie z kierowanymi pociskami rakietowymi klasy powietrze-ziemia Helfire, który został zaprojektowany do niszczenia celów opancerzonych. Z powodu małej ilości nośników udostępnionych Ukrainie, utrata tego źródła dostaw będzie miała znikomy wpływ na ogólną sytuację na linii. Podobnie będzie z MANPADS, czyli z przenośnymi przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi. Ich skuteczność ogranicza się do zestrzeliwania nisko lecących dronów bądź rakiet manewrujących (na co Rosjanie zareagowali zwiększając pułap lotu Szahedów). Na linii frontu służą w przeciwdziałaniu misji bliskiego wsparcia powietrznego (CAS) i może zostać zastąpiona innymi efektorami, m.in. naszymi Grom-ami czy Piorun-ami.
Sawicki podkreśla też, że Rosjanie boleśnie odczuli skutki użycia amunicji kierowanej HIMARS już w 2022 roku, więc mocno skupili się na przeciwdziałaniu jej. Może wstrzymanie dostaw pocisków nie będzie krytyczne dla ZSU, bo ilość akcji bojowych z ich użyciem zasadniczo spadła w ciągu trzech lat pełnowymiarowej wojny. W dużej mierze ograniczono się do wykonywania misji z ich użyciem tylko w sprzyjających warunkach i wybranych rejonach o mniejszym natężeniu występowania rosyjskiej obrony przeciwlotnicze, jak i przede wszystkim zagłuszania elektronicznego, które skutecznie zmniejszyło precyzyjność tych uderzeń.
Ale HIMARS-y wciąż pozostają strategicznym elementem wyposażenia Ukraińskich Sił Zbrojnych
–Amunicja GMLRS pozwalała na atakowanie bliskiego zaplecza Rosjan, rejonów ześrodkowania wojsk, składów i baz polowych do 70 km od stanowisk ukraińskiej artylerii i zmusiła Rosjan do kłopotliwego dla nich bardzo „cofnięcia” logistyki na odległość do 100 km od linii styczności wojsk - mówi Marek Meissner.
Meissner dodaje, że podobny problem jest z brakiem dostaw rakiet AIM-7 używanych w systemach obrony przeciwlotniczej NASAMS i samolotach wielozadaniowych F-16 – to znaczne osłabienie ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Jeśli chodzi o braki rakietowych pocisków przeciwlotniczych krótkiego zasięgu FIM-92 Stinger i kierowanych pocisków przeciwpancernych Javelin to na szczęście te rodzaje uzbrojenia są zastępowalne, choćby polskimi zestawami przeciwlotniczymi Piorun.
Jednak łącznie te braki w dostawach dla Ukrainy dotkliwe i będą stanowiły dla niej spory problem zwłaszcza jeśli chodzi o obronę przeciwlotniczą i niszczenie rosyjskiego zaplecza - podkreśla Marek Meissner.
Puste skrzynki po amunicji na pierwszej linii frontu, Ukraina. Zdjęcie: Aldona Hartwińska
Nadchodzi kolejny tragiczny zwrot w historii Ukrainy
Nastroje w Ukrainie nie są jednak tak wyważone. Na swoim FacebookuJurij Kasjanow, działacz społeczny, wolontariusz, żołnierz i konstruktor systemów bezzałogowych statków powietrznych dalekiego zasięgu, napisał:
Nie pamiętam żadnego przypadku, aby Stany przestały komuś pomagać, a ten ktoś przeżył, zwłaszcza jeśli walczy z najbardziej agresywną i okrutną imperią na świecie
–Nie mamy praktycznie żadnych szans po tym, jak Stany Zjednoczone wycofały się z gry i zaprzestały dostaw nawet rakiet przeciwlotniczych. Pomoc europejska jest niewielka i nie może zastąpić amerykańskich dostaw w zakresie asortymentu. Na przykład, po prostu nie produkują oni rakiet dla „Patriotów”, a to oznacza, że nie będziemy mieli czym zestrzelić balistyki. Teraz nie ma żadnych wątpliwości, że Trump jest agentem Kremla. W rzeczywistości oddaje Ukrainę Putinowi zgodnie z nowymi/starymi tajnymi protokołami paktu Ribbentrop-Mołotow. Z czasem odda mu Europę Wschodnią – amerykańskie NATO nie będzie walczyć ani o kraje bałtyckie, ani o Polskę. Europejczycy to rozumieją, ale nie zdążą przygotować się do wojny, dlatego bardzo im się opłaca wspierać nas do ostatniej chwili. Nadchodzi kolejny tragiczny zwrot w historii Ukrainy. Nie ma żadnych szans na zachowanie wolności i niepodległości bez pomocy amerykańskiej. Prawie żadnych, jeśli nie nastąpią radykalne zmiany w polityce, gospodarce, mobilizacji, dowództwie, dyplomacji. Nie można już żyć tak jak dotychczas. Nie pozostało prawie żadnego czasu.
Zaskoczenie w sztabie Trumpa
Politico, powołując się na własne źródła, pisze, że decyzja Białego Domu o wstrzymaniu dostaw amunicji okazała się zaskoczeniem nawet dla niektórych bliskich współpracowników Donalda Trumpa. Dziennikarze zaznaczają, że według “sześciu osób zaznajomionych z sytuacją” informacji o decyzji nie otrzymały osoby, które zazwyczaj po cichu były uprzedzanie. Chodzi tu między innymi, o niektórych członków Kongresu, urzędników Departamentu Stanu i kluczowych europejskich sojuszników. Wskazuje się, że decyzję o wstrzymaniu dostaw podjęli szef departamentu polityki Pentagonu Elbridge Colby wraz z wąskim gronem doradców. Ich stanowisko wynikało z obawy, że zapasy niektórych strategicznych rodzajów amunicji miałyby się wyczerpywać, co wpisuje się w główny nurt polityki Białego Domu, jakim jest motyw bezpieczeństwa narodowego. David G. Rodenko, historyk i specjalista od krajów anglosaskich na Kellogg College, a także autor popularnego kanału na YouTube “Historia w 5 minut” wskazuje, że liczby najlepiej wskazują potrzebę odbudowy własnych zapasów kluczowych efektorów.
-Jedna rakieta PAC-3 kosztuje około 4 mln USD, a czerwcowy kontrakt z 2024 roku na 870 takich pocisków opiewał na 4,5 mld USD, co dobrze ilustruje skalę potrzeb budżetowych - wylicza Rodenko - Co za tym idzie, decyzja ma szerokie poparcie wśród jego zwolenników. Administracja Donalda Trumpa prezentuje ruch jako spełnienie obietnic wyborczych, slogan America First, czyli odbudowę zdolności odtworzeniowych kosztem bieżących transferów. Tworzy to dysonans polityczny. Plan wydatków Pentagonu na rok budżetowy 2025 rezerwuje 29,8 mld USD na produkcję amunicji, w tym znaczące środki na linie PAC-3 i GMLRS, co wzmacnia argument o potrzebie pauzy eksportowej.
Według Davida Rodenko dla skrzydła MAGA (Make America Great Again) zamrożenie pomocy to dowód twardej kontroli wydatków, zaś dla demokratów to erozja dotychczasowej długo utrzymywanej linii w skali międzynarodowej. Dodaje też, że w badaniu Pew Research z maja 2024 roku 47% Amerykanów stwierdziło, że europejscy sojusznicy powinni zwiększyć własne wydatki obronne, co wpisuje się w logikę America First.
I choć Departament Stanu tonuje przekaz, mówiąc o incydentalnej pauzie, to dla znacznej części Europy to sygnał fiasko wiarygodności gwarancji sojuszniczych
– Krążą informacje, że zostały także wstrzymane zostały pociski częściowo sfinansowane z Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju - dodaje Rodenko - Ponownie podważa to wiarygodność USA, bo partnerzy kwestionują realną wartość klauzuli wzajemnej pomocy, jeśli Biały Dom może wstrzymać dostawy z dnia na dzień. Łączna wartość zatwierdzonej pomocy wojskowej z Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju dla Ukrainy przekroczyła już 10,6 mld euro, co zwiększa ciężar polityczny każdej zwłoki w dostawach. Wygląda na to, że USA już wprost sygnalizują, że kto chce amerykańskiej broni, musi realnie współfinansować jej produkcję. Dlatego państwa NATO stoją przed wyborem, dołożyć do amerykańskich linii lub zbudować własny łańcuch dostaw.
Eksperci z różnych stron uspokajają, że sytuacja nie jest na tyle dramatyczna, by miała zmienić sytuację na froncie - na pewno w najbliższych miesiącach to się nie wydarzy. Jednak to, że dostawy amunicji nie zostały całkowicie odwołane, a jedynie wstrzymane, może oznaczać, że stały się one kolejną kartą przetargową w negocjacjach. Kartą w grze, w której na szali jest życie cywili w ostrzeliwanch rosyjskimi rakietami miastach.