Exclusive
20
min

Mamo, dlaczego dla Rosjan jesteśmy chachłami?

Moja noga nigdy nie postanie w Rosji. 30 lat temu Rosjanie urządzili taką samą jatkę w moim kraju – mówi Aliada Mansurowa, Gruzinka, która czuje się również Ukrainką. Mieszka w Dnieprze i nie chce z niego wyjechać

Olena Bondarenko

Aliada jest członkinią gruzińskiej diaspory, ale biegle włada także językiem ukraińskim. - Uważam za swój obowiązek pomagać Ukraińcom, ponieważ jeśli Ukraina przegra, skończy się to porażką całego świata - mówi

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Aliada jest Gruzinką. Ma 44 lata, od 30 mieszka w Ukrainie. Jako 13-letnia dziewczynka uciekła z matką przed wojną w Gruzji. Lubi śpiewać ukraińskie i gruzińskie pieśni ludowe, działa jako wolontariuszka na rzecz ukraińskich żołnierzy. Atak Rosji na Ukrainę nie był dla niej zaskoczeniem. - Gdy patrzę na wojnę toczącą się dzisiaj w Ukrainie, wspominam to, co było w Gruzji w 1992. Jest sporo podobieństw – ocenia.

Mama osiwiała na moich oczach

Spotykamy się w Dnieprze. Biuro, w którym pracuje, jest dość blisko bloku zniszczonego przez rosyjską rakietę.

Aliada Mansurova z synem. Zdjęcie z prywatnego archiwum

– Pamiętam podobne rzeczy z dzieciństwa. Było ciepłe lato, w szkole wakacje. Poszłam do przedszkola, gdzie pracowała moja ciocia, żeby pobawić się z maluchami. Wszystko było, jak zwykle, spokojny sierpień – mówi Aliada. – Nagle wbiegają rodzice z krzykiem: „Zaczęła się wojna!”

Nic nie rozumiałam. Mieszkaliśmy w centralnej części Suchumi. Miałam dobre dzieciństwo: pływałam w morzu, chodziłam po drzewach. Jeszcze wczoraj wszystko było OK, a teraz ciocia oddaje dzieci spanikowanym rodzicom i martwi się, jak się dostać ze mną do domu.

W centrum miasta jeździły czołgi. Nigdy nie zapomnę strasznego grzechotu gąsienic. Dookoła wielu wojskowych. Pobiegłyśmy do domu – i się zaczęło. Moi rodzice byli w szoku.

Byliśmy jedną wielonarodową społecznością: Grecy, Ormianie, Gruzini, Azerowie, Ukraińcy, Żydzi, Abchazowie. Żyliśmy, jak dobrzy sąsiedzi: razem dorastaliśmy, przyjaźniliśmy się, wspólnie obchodziliśmy różne święta, często jedliśmy z jednego talerza.

Abchazowie tuż przed wojną zaczęli się dziwnie zachowywać i wywozić dzieci. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że oni do wojny byli przygotowani. Każdy miał w swoim mieszkaniu arsenał przeróżnej broni. Myśmy wyłączali światło na noc, oni świecili. Gruzini zauważali znaki na drzwiach swoich mieszkań. Działały grupy dywersantów.

Potem w naszym domu pojawił się snajper – strzelał do sąsiadów. Pewnego dnia wracaliśmy rodziną z kwiatami z pogrzebu sąsiada. Zaczął się ostrzał. Ktoś krzyczy: „Kładź się!” Upadłam. Widzę przed sobą przerażoną matkę, widzę jej spojrzenie. Widzę, jak moja matka siwieje na moich oczach. W czasie krótkiej przerwy sąsiadka chwyciła mnie za kołnierz i ciągnąc twarzą prawie po ziemi ukryła za garażem. W mieście nie było prądu, wody, dzieciom nie wolno było opuszczać mieszkań – na ulicach było niebezpiecznie. Piekarnie stanęły, cała produkcja stanęła, jedzenia brakowało. W tamtych czasach w całym mieście działały raptem trzy sklepy spożywcze – ludzie rzucili się wyważać drzwi i wynosić, co było.

W takim zamieszaniu minęły sierpień, wrzesień, październik. Było coraz gorzej.

Mój ojciec zostawiał granat i mówił: Nie śpij. Kiedy przyjdą, zerwij zawleczkę

– Do miast zaczęli ściągać separatyści ze wsi, gwałcili kobiety i dzieci. Nie mieli litości.

Mój znajomy miał zostać przekazany w ramach wymiany ich jeńców na naszych cywilów. Wymiana odbywała się na moście. Gdy tylko ich więźniowie dotarli na drugą stronę, separatyści wysadzili most z cywilami. To byli zwykli ludzie: kobiety z dziećmi, babcie, ten mój znajomy… Wszyscy zginęli na oczach swoich bliskich. Dla mnie to był potworny szok.

Nasza sąsiadka, parę lat starsza ode mnie, została zgwałcona. Powiedziała potem ciotce, jak to było. Do gwałtu na niej zmusili jej własnego ojca. Żołnierze wymuszali erekcję i wciągali córkę na ojca. Dziewczyna zwariowała. Ciotka wywiozła ją do Tbilisi, dbała o nią, lecz ona nigdy nie wróciła do zdrowia.  

Najeźdźcy torturowali całe rodziny i urządzali pokazowe egzekucje na stadionach. Widziałam na własne oczy, jak wpychali ludzi do dużych opon samochodowych i podpalali na oczach publiczności. Tak nas zastraszali. Zabitych nie chowali, ciała po prostu rzucali jedno na drugie – były takie kurhany trupów.

– Gruzja, podobnie jak Ukraina, ma długą granicę państwową z Rosją. I podobnie długo znajdowała się pod wpływem rosyjskiej propagandy. Zarówno w Gruzji, jak w Ukrainie przy wsparciu Rosji separatyści podnieśli głowy. Gruzja okazała się jednak zbyt mała, aby świat zachodni w porę zwrócił na nią uwagę.

Mieszkańcy Gori w 2008 r. Fot: KRZYSZTOF MILLER / Agencja Wyborcza.pl

Wojnę rosyjsko-gruzińską 1992 roku nazwano lokalnym konfliktem zbrojnym. Sama Federacja Rosyjska udawała formalnie neutralną, ale dostarczała Abchazom sprzęt wojskowy, a wojska rosyjskie brały udział w oblężeniu Suchumi. Ukraińscy ochotnicy działali po stronie rządu gruzińskiego.

W wojnie rosyjsko-ukraińskiej Gruzini byli pierwszymi obcokrajowcami, którzy jako formacja zostali włączeni w skład armii ukraińskiej. W latach 2016-2018 powstał Legion Gruziński, który oficjalnie wchodził w skład Sił Zbrojnych Ukrainy. W marcu 2022 widziałam gruzińskich legionistów w Kijowie – prowadzili szkolenia wojskowe dla cywilnych i jednostek obrony terytorialnej Ukrainy.

„Gdyby Gruzja w porę otrzymała takie wsparcie świata jak Ukraina, nasza rozmowa z Rosją byłaby inna” – mówił przewodniczący Legionu Gruzińskiego Mamuk Mamułaszwili. Jego chłopcy i dziewczyny bronili Kijowa, brali udział w walkach w Hostomlu oraz w okolicach Boryspola. Potem Legion przeniósł się na Donbas.

Naszywka Gruzińskiego Legionu Narodowego walczącego w Ukrainie. Zdjęcie prywatne archiwum

Rosjanie w Gruzji robili to samo co teraz robią w Ukrainie: „szli na ratunek”. Ponoć chcieli niepodległej Abchazji, a Gruzini rzekomo naruszali prawa Abchazów. Armia rosyjska wkroczyła do Gruzji i wspierała Abchazów. Po stronie abchaskiej stanęli też ochotnicy z Północnego Kaukazu, przede wszystkim czeczeńscy.

Zbrodnie popełniali głównie Rosjanie. Abchazowie, którzy dorastali razem z nami, nie dopuszczali się takich okropieństw. Gorsi byli obcy i ci, co przychodzili z gór. Czeczenów był ogrom.

10 października ojciec podjął decyzję, że ja, siostra i mama musimy wyjechać. Mężczyznom nie wolno było opuszczać kraju. Samoloty ewakuacyjne latały tylko do Moskwy, więc nie miałyśmy wyboru.

– Mama wiedziała, że w Rosji nie zostaniemy. Z lotniska od razu pojechaliśmy na dworzec po bilety na Ukrainę. Mieliśmy krewnych w Charkowie i Dnieprze. Na Dworcu Kurskim było wiele kobiet z Ukrainy – przyjeżdżały z pobliskich miejscowości na handel; wiozły masło, słoninę, warzywa. Widziałam, jak Rosjanie wyzywali je od „chachłów”, wyrywali im torby z rąk, rozrzucali jedzenie i je deptali. W Gruzji takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia! U nas szanowano każdą narodowość. Byłam w szoku. Pytałam mamę, dlaczego tak robią i kim są „chachły”. Mama powiedziała, że nie warto słuchać złych ludzi, i bardzo szybko mnie stamtąd zabrała.

W mojej pamięci pozostało jeszcze przeraźliwe zimno Moskwy – Passażyrskiej. W pociągu spałyśmy na jednym materacu i przykrywałyśmy się drugim.  

Gruzińscy uchodźcy w 1993 roku. Fot: KRZYSZTOF MILLER / Agencja Wyborcza.pl

Po roku czy dwóch mama pomyślała o moich studiach. Mój wujek zajmował wysokie stanowisko w Moskwie – i przyjęli mnie do Moskwy. Codziennie dzwoniłam do mamy i płakałam: „Zabierz mnie stąd”. Nie mogłam żyć w nienawiści. Rosjanie nikogo nie lubią. Nie lubią Ukraińców, Gruzinów. Ludzi Kaukazu po prostu nienawidzą. Znieważają. Wyzywali mnie. Ciocia zadzwoniła do mamy i potwierdziła, że nie wytrzymam. Codziennie toczyłam walki – i to dosłownie – o swoją narodowość. Matka musiała mnie zabrać, a ja przysięgłam, że moja noga nigdy w Rosji nie postanie.

To nie są ludzie. Nienawidziłam ich z wielu powodów. Od dzieciństwa, przede wszystkim z powodu wojny. Widziałam na własne oczy, jakie to drapieżne bestie. Moi rodzice przez wojnę zostali z niczym. Matka z małymi córkami musiała uciekać. Ojciec nie mógł wyjechać, był ciężko ranny, więzili go siedem razy, ustawiali przed lufami karabinów do rozstrzelania. Cudem się uratował. Miejscowy Abchaz z litości rzucił rannego ojca na stos trupów, a potem go stamtąd wyniósł. Wielu moich przyjaciół zginęło. Mój 12-letni przyjaciel zmarł na moich rękach. Wiele dziewczyn, które znałam, zostało zgwałconych. Te dziewczyny nigdy nie wyszły za mąż.

W 2006 roku zmarł mój dziadek i mama wróciła do Gruzji. W 2008 wybuchła wojna w Osetii – Rosjanie zaczęli „wyzwalać” kolejny naród. Gruzja, Abchazja i Osetia mogły się porozumieć same, od wieków żyliśmy obok siebie. A teraz Abchazów i Osetyńców pchają na wojnę w Ukrainie. Amerykanie zrobili film o sierpniu 2008, prawdziwy film [„5 dni wojny” amerykańskiego reportera wojennego Thomasa Andersa – przyp. aut.]. Warto go obejrzeć, bo 30 lat temu nie było takiej jak dziś powszechnej przestrzeni informacyjnej. A Rosja od zawsze mąciła i maczała ręce we krwi.  

Mój brat został mobilizowany na wojnę rosyjsko-gruzińską w 2008 roku. Uciekaliśmy przed wojną i ponownie wdaliśmy się w wojnę. A teraz Rosja zalewa krwią Ukrainę.  

Tbilisi, 2014. Gruzini protestują przeciwko aneksji Krymu przez Rosję. Fot: VANO SHLAMOV/AFP/East News

Mówię biegle po ukraińsku i zastanawiam się, dlaczego tak wielu Ukraińców nie mówi w swoim ojczystym języku

Aliada ukończyła studia w Kijowie na kierunku stosunki międzynarodowe, obecnie studiuje prawo.

Mówi, że swoje zamiłowanie do Ukrainy zawdzięcza szkolnej nauczycielce. Jako cudzoziemka była zwolniona z nauki języka ukraińskiego.

- Sposób, w jaki nauczycielka mnie wspierała, rozumiejąc, przez co przeszłam w wieku 13 lat, był miłością. Chciałam się nauczyć ukraińskiego z wdzięczności. Jak można żyć w Ukrainie i nie znać ukraińskiego! Zaczęłam się uczyć, pisałam opracowanie o Łesi Ukraince. Dziwiło mnie, jak to możliwe, że w Ukrainie tak wiele osób nie mówi po ukraińsku.

Jestem Gruzinką, mówię swobodnie po gruzińsku, gruziński jest językiem mojej matki, znam gruzińskie zwyczaje i gruzińskie pieśni ludowe. W Ukrainie należę do gruzińskiej diaspory. Tak samo biegle mówię po ukraińsku.

Ale to straszne, jak propagowanie Rosji i języka rosyjskiego zagnieździło się w Ukrainie. Wszędzie, w tym na szczeblu państwowym. Rusyfikacja jest dla mnie drażniącym tematem.

W 2014 roku, kiedy na Krymie pojawiły się „zielone ludziki”, zdałam sobie sprawę, że albo konflikt Rosji i Ukrainy zostanie natychmiast uregulowany, albo będą kolejne długie lata wojny.

Ukraina łamie teraz zęby Rosji. A świat musi zrobić wszystko, aby zapobiec wyrastaniu nowych

Wyjazd za granicę? Miałam różne oferty pracy, ale w Ukrainie mam rodzinę, tu urodziłam dziecko – jesteśmy przywiązani do tej ziemi. Nie chcę nigdzie wyjeżdżać. Jestem w domu. Dziś Ukraina walczy w obronie całego świata.

Czuję obowiązek, by jej pomagać. Gdyby Ukraina przegrała, gdyby prezydent Ukrainy dał się przekonać do rozmów pokojowych, skończyłoby się to przegraną dla całego świata. Z Rosją obok świat nieustannie będzie żył w strachu, że dziś lub jutro coś się stanie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Z Serhijem i Rusłanem spotykam się we Lwowie, w nowym centrum rehabilitacyjnym dla byłych jeńców wojennych i cywilów w niedawno otwartym przy centrum Unbroken, jedynym takim w Ukrainie. Centrum będzie świadczyć pacjentom pełną pomoc: leczenie stacjonarne i ambulatoryjne, wsparcie psychologiczne, arteterapię.

Pierwszymi jego podopiecznymi są żołnierze, którzy wrócili z niewoli. Po uzyskaniu pomocy specjalistów oficerowie w końcu zaczęli spać, koszmary z niewoli śnią im się coraz rzadziej, zniknęły ataki paniki w reakcji na hałas, w końcu odnaleźli w sobie siłę. Są gotowi opowiedzieć o niewoli, choć jeszcze niedawno bali się nawet o niej wspomnieć.

Nawet nosiliśmy im jedzenie

Serhij Taraniuk wstąpił do piechoty morskiej w wieku 16 lat. Gdy w 2014 r. okupanci przyszli na Krym, służył w jednostce wojskowej w Teodozji. To ta legendarna ostatnia brygada, która nie złamała przysięgi wierności Ukrainie, za co została ostrzelana i wzięta do niewoli przez rosyjskie siły morskie. Jednak potem Serhij był świadkiem, jak niektórzy z jego towarzyszy przeszli na stronę Rosji.

Serhij Taraniuk

– Była zima. Obudziliśmy się rano i zobaczyliśmy, że do naszej jednostki podjechały rosyjskie pojazdy opancerzone – opowiada Serhij Taraniuk. – Nie rozumieliśmy, co się dzieje, a przybywało ich z każdą chwilą. Nie mogliśmy już wrócić do domu, byliśmy wtedy w jednostce na służbie bojowej.

Rosjanie nic nie mówili. Znaliśmy tych żołnierzy, bo przez wiele lat uczestniczyliśmy z nimi we wspólnych ćwiczeniach w Sewastopolu. Razem wysiadaliśmy z okrętu desantowego, wspólnie się szkoliliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniem. Jednak choć znaliśmy ich osobiście, nie wiedzieliśmy, po co przyjechali. Oni też początkowo nie wiedzieli. Mieli rozkaz stać w miejscu.

I stali – za ogrodzeniem, a my nawet przynosiliśmy im ciepłe posiłki, bo mieli tylko racje żywnościowe. Rozmawialiśmy z nimi, jak z przyjaciółmi. Kiedy ich dowództwo się o tym dowiedziało, zastąpiło ich innymi chłopakami

Kiedy wszystkie ukraińskie jednostki w Krymie zostały już przejęte przez rosyjskie wojsko (tak zwanych zielonych ludzików), dowództwo Siergieja podjęło decyzję, że nie zdradzi Ukrainy. Po pseudoreferendum, kiedy Krym ogłoszono częścią Rosji, rosyjskie wojsko nakazało ukraińskiej piechocie morskiej złożyć broń.

– Trzymaliśmy się do końca, nasza jednostka w Teodozji została zajęta jako ostatnia. Przyleciał dowódca rosyjskich sił morskich, ale nasz dowódca odmówił złożenia broni.

Zostaliśmy na noc w jednostce, by wrogowie nie przejęli naszego sztandaru. O piątej rano rozpoczął się szturm. Przyleciały helikoptery, a my byliśmy bez broni. Załadowali nas do kamazów i wywieźli do portu w Teodozji. Tam zaczęli nas przekonywać: „Zostańcie w Rosji, tak będzie lepiej”. Mówili, że Ukraina nas nie potrzebuje. Niektórzy mieli rodziny na Krymie, więc ponad połowa oddziału została. Wyjechało tylko 140 z 350 osób. Wszystkie ukraińskie bataliony, które opuściły Krym, zebrano w Mikołajowie, w 36. brygadzie. Potem rozpoczęła się operacja antyterrorystyczna [ATO – red.], wstąpiłem do akademii wojskowej, a następnie naszą brygadę piechoty morskiej przeniesiono pod Mariupol.

Obrona w Zakładzie Iljicza

I to właśnie pod Mariupolem, dokąd ściągnięto najlepsze jednostki bojowe Ukrainy, zimą 2022 r. Serhija i Rusłana zaskoczyła rosyjska inwazja. Obaj dostali się do niewoli, gdy Rosjanie otoczyli już miasto, podczas próby przedarcia się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę.

– Rosjanie wkroczyli do Mariupola z Doniecka. Już 18 lutego rozpoczęły się intensywne ostrzały. 24 lutego była burza, grad, zniknęło światło. Deszcz padał przez dwa dni. W takich warunkach rozpoczęła się rosyjska ofensywa: spadały pociski, jechały czołgi, wszędzie było błoto. Zaczęliśmy się powoli wycofywać. Dowodziłem kompanią 60 ludzi, trzymaliśmy się, dopóki Rosjanie nie przełamali flanki. 28 lutego weszliśmy na teren Zakładu Iljicza [tak do niedawna nazywano część tamtejszego kombinatu metalurgicznego – red.].

Były dwie lokalizacje: Azowstal i Zakład Iljicza. W Zakładzie Iljicza zebrały się straż graniczna, gwardia narodowa, cała piechota morska i dużo innego wojska. Trzymaliśmy obronę Mariupola i czekaliśmy na posiłki. Ale wiedzieliśmy już, że Rosjanie przełamali obronę w Czonkarze [miejscowość nad Morzem Azowskim, na północ od Krymu – red.] i idą na nas.

Ruszyli dwiema falangami: w kierunku Mikołajowa – Chersonia oraz na Melitopol – Berdiańsk i do nas. Nikt jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, nie sądziliśmy, że będzie aż tak ciężko. Kiedy otoczyli nas pierścieniem i odcięli dostawy broni i zaopatrzenia z Ukrainy, nasze szanse na obronę gwałtownie zmalały.

Przylatywały do nas helikoptery z Ukrainy, by zabrać rannych, dostarczyć lekarstwa i żywność. Wielu pilotów tych helikopterów zginęło, zostali zestrzeleni przez Rosjan, to w zasadzie były loty śmierci. U nas było wielu ciężko rannych w wyniku ostrzału artyleryjskiego, więc założyliśmy szpital. Rosjanie długo nie mogli zdobyć Azowstali i Zakładu Iljicza. Trzymaliśmy się tam aż do 12 kwietnia.

Planowaliśmy przebić się na terytorium Ukrainy. Wiedzieliśmy, że brygada poniesie straty, ale myśleliśmy, że się przebijemy. Jednak wkradł się chaos, dowódcy plutonów zaczęli zabierać swoich ludzi i przedzierać się samodzielnie. O tym, że niektórzy ludzie dotarli do swoich, a niektórzy zginęli podczas przedzierania się, dowiadywałem się już w niewoli, gdzie spotkałem znajomych, którzy zostali jeńcami już w 2024 roku.

Koszmar Ołeniwki

– Nie chcieliśmy się poddać. W naszej brygadzie służyli chłopcy, którzy już przeszli rosyjską niewolę w 2014 roku i opowiadali o okropnościach i torturach, które tam przeżyli.

Nigdy nie przygotowywałem się do niewoli i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że coś takiego mi się przydarzy. Rozumiałem, że mogę zginąć, ale o niewoli nawet nie myślałem

Przedzierając się, jechałem z moimi ludźmi BTR-em [pojazd opancerzony produkcji radzieckiej – red.], za mną jechała nasza ciężarówka z personelem. W BTR-ze byli sami oficerowie. Zostaliśmy ostrzelani z granatników, wóz się przewrócił, ale wszyscy przeżyli. Straciłem przytomność. Kiedy doszedłem do siebie, próbowałem wyjść z pojazdu, ale Rosjanie zaczęli do nas strzelać. Potem ruszyli do ataku i wzięli nas do niewoli. Spędziłem w niej 29 miesięcy.

Rosjanie, którzy nas pojmali, byli zawodowymi żołnierzami, znającymi wojskowy porządek. Traktowali nas normalnie. Nikt nawet nie związał nam rąk, dali nam jeść. Potem przyjechały zwykłe autobusy i nas zabrali. I dopiero kiedy przywieziono nas do strefy w Ołeniwce, zaczęła się „prawdziwa niewola”. Delikatnie mówiąc, traktowali nas tam strasznie.

W tak zwanej prijomce, czyli punkcie przyjęć, kazali nam się rozebrać, obfotografowali nas, skatowali, a dopiero potem wysyłali do baraku

Barak był przeznaczony dla 200 osób, ale było nas tam 800. Nie było nic – ani jedzenia, ani lekarstw. Byliśmy bardzo głodni. Potem zaczęli nas karmić: śniadanie o drugiej w nocy, obiad o północy, a kolacja o czwartej rano.

Mówili, że nas torturują i okaleczają, żebyśmy nigdy więcej nie poszli na wojnę.

Nie wszyscy ludzie są odporni na stres, nie wszyscy to wytrzymali. Torturowali nas prądem, bili. Wymyślali też różne oryginalne rodzaje tortur. Mówili nam, że dzisiaj będzie eksperyment, bo mają dla nas nową torturę.

Byliśmy w Ołeniwce, kiedy Rosjanie wysadzili barak z ukraińskimi żołnierzami. Podłożyli ładunki wybuchowe, kazali przenieść tam ludzi, a w nocy wszystko wysadzili. Nasi jeńcy wojenni, którzy pracowali w stołówce, słyszeli, jak rozmawiali funkcjonariusze DRL [samozwańcza prorosyjska Doniecka Republika Ludowa – red.] rozmawiali ze sobą, że przygotowali barak daleko w strefie przemysłowej i specjalnie przenieśli tam żołnierzy Azowa. Wybrali charyzmatycznych i zdolnych do przewodzenia ludzi. Nasi przyjaciele, którzy potem wyciągali stamtąd rannych i zabitych towarzyszy, opowiadali, że po wybuchu dach i ściany zostały wręcz rozniesione przez odłamki. Wyraźnie było widać, że wybuch nastąpił od wewnątrz.

Nikt nie spieszył się z pomocą naszym chłopakom, kiedy wołali pomocy. Palili się żywcem. Dopiero po dwóch godzinach wysłano tam naszych medyków, też jeńców. Widziałem tych, którzy przeżyli. Poparzeni, cali we krwi.

Człowieczeństwo było karane

W niewoli panowała całkowita izolacja informacyjna. Przez pierwsze pół roku byliśmy pełni optymizmu, że wkrótce nas uwolnią. Ale mija rok, półtora roku, a ty myślisz już tylko o tym, jak sprawić, żeby życie w niewoli było choć trochę lepsze. Nikt z naszych bliskich nie wiedział nic o naszym losie, a my nie wiedzieliśmy nic o ich losie.

Ciągle przenoszono nas do innych cel. Co dwa miesiące zmieniano nam otoczenie, żebyśmy nie przyzwyczaili się do siebie i nie nawiązali przyjaźni. Albo przenoszono nas do innego aresztu śledczego lub więzienia. W ten sposób zaliczyłem dziesięć miejsc przetrzymywania na terenie Rosji. Ciągle zawiązywano nam oczy i widzieliśmy tylko ściany cel.

Strażnikom rosyjskich więzień nie wolno było z nami rozmawiać ani opowiadać o wydarzeniach w Ukrainie. A nam nie wolno było się do nich zwracać. Jeśli zdarzyło się, że któryś z Rosjan zwrócił się do nas w ludzki sposób, swoi natychmiast na niego naskakiwali. Przejawy człowieczeństwa były karane.

W Taganrogu była taka sytuacja: przyszedł młody strażnik, miał około 18 lat. Pracował jako strażnik, żeby nie wzięli go do armii.

Zaczął z nami rozmawiać: „Chłopaki, czego byście chcieli?” Powiedzieliśmy, że czegoś słodkiego. Na następną zmianę, dwa dni później, przyniósł nam małe czekoladki „Guliwer”. Inni strażnicy to zobaczyli i wieczorem go zwolnili

Byli strażnicy, którzy prosili innych, żeby nas nie bili, ale w odpowiedzi słyszeli, że jesteśmy nazistami. Tam mają bardzo silną propagandę. Po półtora roku wydali nam literaturę do czytania. To była komunistyczna propaganda sowiecka. Nie mogliśmy tego czytać, chociaż bardzo chcieliśmy poczytać cokolwiek.

W więzieniu Rosjanie prowadzali nas do tak zwanej bani. Nie, nie takiej do mycia, to była odmiana tortur. Tam się nie myłeś, tylko stałeś nagi, a oni przepuszczali prąd przez twoje mokre ciało.

Kto miał słabe serce, nie wytrzymywał. Katowali ludzi na śmierć. W tej „bani” zapytali mnie: „Kim jest Stalin?”. Odpowiedziałem, że prezydentem ZSRR. Zaczęli się śmiać i mnie bić, mówiąc, żebym następnym razem, gdy tu trafię, już wiedział, kim był Stalin. Dobrze, że w celi siedzieli ze mną ludzie po sześćdziesiątce, którzy opowiedzieli mi szczegółowo o Stalinie. Żeby mnie więcej nie bito.

Pewnego razu rosyjski żołnierz sił specjalnych zobaczył mój tatuaż ze Spartaninem i zaczął razić mnie paralizatorem. Do dziś mam blizny po oparzeniach.

Raził mnie prądem, aż mi ręka zdrętwiała. Zapytał: „Wiesz, dlaczego? Bo masz bardzo ładny tatuaż, chciałem ci go zniszczyć”

Później odbył się proces Serhija. Skazano go na 29 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

– W dniu kiedy mnie eskortowano podszedł do mnie konwojent z DRL i powiedział: „Wkrótce wrócisz do domu, nie martw się”. Był normalny, nigdy nas nie torturował, dawał zapalić papierosa.

I tak też się stało – już wieczorem wysłano mnie do Ukrainy w ramach wymiany.

Cud przyjaźni

27-letni Rusłan Zorianycz z Czernihowa był dowódcą plutonu w kompanii Serhija. Zaprzyjaźnili się. Razem trafili do niewoli, razem ją przetrwali i zostali zwolnieni tego samego dnia. Rusłan uważa to za cud przyjaźni:

– Razem trafiliśmy do niewoli. W Ołeniwce odbywała się selekcja, a potem razem z Siergiejem przewożono nas do różnych więzień – wspomina. – A kiedy nas jeszcze razem wymieniono, to już był szczyt szczęścia. Na wymianę przewożono nas w wagonach, gdzie były przedziały z kratami. Kiedy podczas wywoływania usłyszałem jego nazwisko w sąsiednim przedziale, nie mogłem uwierzyć. Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, dokąd nas wiozą. Rosjanie zawsze mówili, że wiozą nas na wymianę, a zamiast tego przewozili do kolejnego aresztu śledczego w Rosji.

Rusłan Zorianycz

Rusłan spędził dwa lata w areszcie śledczym w Kursku. Potem trafiał do różnych więzień w Rosji: Ołeniwka, Taganrog, Nowozybkow w obwodzie briańskim, Borisoglebsk w obwodzie nowogrodzkim i inne.

– Dwa lata spędziłem w całkowitej izolacji. Tam wszyscy chodzą w kominiarkach, a ty 16 godzin na dobę musisz stać na nogach. Kaci potem tłumaczyli, że to po to, żeby nie zanikły nam mięśnie. Nie załamać się pomagała mi wiara, że czekają na mnie w domu. Podtrzymywały mnie wspomnienia z dzieciństwa, marzenia o przyszłości.

Kiedy jesteś tam już dwa lata i nie wiesz, co dzieje się w domu, czy twoi bliscy żyją, trudno marzyć, ale mimo wszystko fantazjujesz: że będziesz budował dom, sadził drzewa, otworzysz firmę. Pomagało też otoczenie. Jesteś wśród swoich, podobnie myślących ludzi i ciągle rozmawiasz z nimi o życiu.

Gdziekolwiek byłem, wszędzie miałem przyjaciół. Bo jeśli w celi panuje napięcie, przeżycie tortur jest jeszcze trudniejsze.

– Pewnego razu prowadzono nas na elektrowstrząsy i strasznie się bałem. A mój towarzysz z celi mówi do mnie: „Ja pójdę pierwszy, bo się nie boję. Oberwę zamiast ciebie!”

– To znaczy, że ktoś się poświęca, żeby cię chronić. Teraz koresponduję z nim, on nadal jest w niewoli. Czeka na wymianę. Tacy ludzie pokazują, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Rozgryzłem siebie, przestałem się bać

– Na początku po wymianie przeraża tłum – przyznaje Siergiej. – Przez dwa i pół roku prawie z nikim nie rozmawiałeś, a tu tylu ludzi. Na początku nawet pójście do sklepu było trudne. Kiedy siedzisz w więzieniu, myślisz, że gdy wrócisz, to pójdziesz do sklepu i kupisz sobie wszystko, co tylko zechcesz. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Boisz się tych tłumów w sklepach, na ulicach.

Trudno było przyzwyczaić się do normalnego życia, zrozumieć wszystko, co działo się w kraju przez cały ten czas. Nie możesz spać, w ogóle nie masz na to ochoty. Jeśli zasypiasz, cały czas śni ci się niewola.

Chcesz wszystko sfotografować. Chcesz fotografować jedzenie. Chcesz fotografować normalne życie

Chcesz chłonąć jak gąbka wszystko, co przegapiłeś: wąchać powietrze, patrzeć na drzewa, rozmawiać z bliskimi. W niewoli miałem możliwość napisania tylko dwóch listów. Odpowiedź otrzymałem półtora roku później. Dowiedziałem się, że bliscy wiedzą, że jestem w niewoli. Drugi list dotarł do nich dopiero wtedy, gdy mnie wymieniono.

Przez pierwszy miesiąc po wymianie w ogóle nie spałem. Byłem na lekach. 11 miesięcy po wymianie niewola „nadrabia zaległości”. Reakcja na syreny i głośne dźwięki jest paniczna. Niedaleko od nas trwa remont, czasami coś spadnie – a ty myślisz, że to nalot. I w jednej chwili masz atak paniki.

– Leczyliśmy się w Kijowie i w Mikołajowie, ale takiego szpitala, jak ten we Lwowie, jeszcze nie widziałem – mówi Siergiej. – Wspaniałe warunki, wspaniali specjaliści. Wcześniej gdyby mi powiedziano: „Idź do psychologa”, obraziłbym się, że jestem jakiś nie taki. Teraz moje podejście się zmieniło. Bardzo miło mi rozmawiać z psychoterapeutą i psychologiem, bo oni naprawdę bardzo pomagają. Czuję, że jest mi znacznie lepiej. Rozgryzłem siebie, przestałem bać się głośnych dźwięków.

– Mnie też bardzo podoba się we Lwowie – dodaje Rusłan. – Zwłaszcza dlatego, że tutaj wszyscy rozumieją, że trwa wojna. Minuta ciszy o 9 rano, kiedy całe miasto zatrzymuje się i wspomina poległych braci, robi ogromne wrażenie. Wśród nich są nasi przyjaciele, którzy już nigdy nie wrócą z rosyjskiej niewoli.

Zdjęcia: Adriana Dowga

20
хв

„Torturujemy was, byście nigdy nie mogli wrócić na front”. Wspomnienia z rosyjskiej niewoli

Jaryna Matwijiw

Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie były początki Kobiet Wędrownych?

Khedi Alieva: – Jestem uchodźczynią polityczną. Gdybym nie została zmuszona, nigdy nie opuściłabym swojego kraju, Czeczenii, żyłabym tam w spokoju. Są momenty, że myślę: „Po co była ta cała walka o to, żeby żyć na emigracji? A może lepiej byłoby umrzeć, zostać zapomnianą, co jest losem wielu ludzi na świecie?”

Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju, wielu z nich popada chociażby w bezdomność. Oczywiście rozumiem, że mieszkań jest mało, że młodzi ludzie mają problemy z wynajmem, że w wielu krajach na Zachodzie uchodźcy mają większe szanse na mieszkania. Przybywając do Polski miałam nadzieję, że otrzymam ochronę, ale tak się nie stało. Przy czym ochronę rozumiem jako na przykład wsparcie w zrozumieniu, jakie jest prawo w Polsce. Przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inna religia, inna kultura, inna mentalność, w których zostałam wychowana.

Dopiero tutaj po czasie zrozumiałam, że kobiet nie wolno bić. Pochodząc z bardzo patriarchalnego miejsca myślałam, że to norma

Już wtedy, w 2014 roku, gdy rozmawiałam z dziennikarzem „Dziennika Bałtyckiego”, wskazywałam, że warto ludziom przybywającym do Polski od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami, by pozostawili różne swoje przekonania na granicy. Ochronę rozumiem też jako legalną pracę, nawet w sklepie czy przy sprzątaniu. Dużo się mówi o tym, że trzeba się uczyć polskiego, ale najważniejsza jest właśnie praca. Działam z wieloma uchodźczyniami i wiele z nich naprawdę nie rozumie, że legalna praca to zabezpieczenie zdrowotne czy możliwość uzyskania na pewien czas wsparcia finansowego w razie zwolnienia. Niedawno przyjęłam do pracy pewną kobietę i gdy jej powiedziałam, że lipiec to miesiąc wakacyjny, więc może być mniej obowiązków, ale i tak dostanie normalne pieniądze – to nie mogła uwierzyć.

„Ludziom przybywającym do Polski warto od razu tłumaczyć różne rzeczy związane z demokracją, innymi wartościami”

Widziałam wiele kobiet z Czeczenii i Ukrainy, które nielegalnie sprzątały, sama jednak chciałam zacząć życie na nowo, z czystą kartą, w pełni legalnie. Początkowo chodziło więc właśnie o to, w tym także o wsparcie psychologiczne dla mnie i mojej rodziny. To w ogóle bardzo ważny temat. Uważam, że powinny być środki na to, by wszystkim osobom przybywającym do Polski zapewnić taką pomoc. Dodatkowo można by wtedy opowiedzieć o tym, jak wygląda tutaj sytuacja, jakie są prawa, jakie możliwości. To istotne także z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa. W którymś momencie, kiedy stałam już pewnie na nogach, zapytałam znajomego, co mogłabym robić w kierunku tego wszystkiego. Powiedział: „Zostań mostem. Tłumacz różnice kulturowe, opowiadaj o islamie”. A raczej o pewnym odłamie islamu i społeczeństwa czeczeńskiego, bo wewnątrz tej religii różnice są spore. Tak się to wszystko zaczęło.

Czyli Kobiety Wędrowne zaczęły wspierać ludzi przyjeżdżających do Polski z najróżniejszych państw?

Tak, z takim założeniem, że nawet jeżeli z dziesięciu na nogi stanie tylko jedna, to i tak to będzie sukces. Sama otrzymałam mnóstwo pomocy od Polek i Polaków, więc nie chcę tego zmarnować. Chcę coś dać od siebie – zwłaszcza kobietom, które przyjeżdżają z miejsc, w których ich prawa są znacznie mniejsze. Dlatego duża część tego, co robię, to tłumaczenie, że w Polsce naprawdę jest demokracja i sytuacja kobiet jest tu o wiele lepsza.

Czym się zajmują Kobiety Wędrowne?

Od samego początku, odkąd piszemy projekty i staramy się realizować nasze pomysły, zależało nam na tym, by ich uczestniczki dostawały wynagrodzenie. Ostatnio uchodźczyni z Kirgizji powiedziała mi, że dopiero dzięki temu zrozumiała, czym jest równe traktowanie.

Sądzę, że języka najłatwiej się uczyć w praktyce – sama zresztą poznawałam polski nie na kursie, tylko jak najwięcej czytając, nawet ogłoszenia na ulicy. Korzystamy z kompetencji, które mają kobiety, i angażujemy je w działanie. To różne rzeczy.

Nakręciłyśmy na przykład film, w którym przybliżamy historie kobiet – pełne przemocy, handlu ludźmi – by pokazać np. straży granicznej, czemu one uciekają z różnych miejsc

We wszystkim, co robimy, towarzyszą nam polskie kobiety, co pozwala na budowanie relacji i prawdziwą integrację, pokazanie, że osoby przyjeżdżające z innych krajów nie są zagrożeniem. I nie chodzi o to, by wyrzekały się swojej kultury; sama nie chcę zmieniać tego, że jestem Czeczenką. Jednak kiedy widzimy, jak wiele nas łączy, łatwiej o porozumienie.

Innymi słowy, ważna jest integracja, ale też dawanie kobietom przyjeżdżającym do Polski z zagranicy podmiotowości, sprawczości i możliwości rozwijania swych kompetencji.

„Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering”

Myślę, że to bardzo ważne. O ile wsparcie, na przykład żywnościowe, jest istotne, to jednak nie może ono trwać zbyt długo. Znacznie większą pomocą jest danie legalnej pracy. Dzięki temu osoby z innych krajów nie tylko zarabiają pieniądze i płacą podatki, ale zyskują też większą kontrolę nad swoim życiem, większą wolność. W ten sposób próbuję przekazać innym kobietom coś z mojego doświadczenia.

Moje wartości zmieniły się, kiedy zabili mojego męża, na własne oczy zobaczyłam wojnę i zostałam bez domu

Otrzymałam pomoc, ale zależało mi na zyskaniu sprawczości, na robieniu czegoś samodzielnie i decydowaniu o samej sobie. Zrozumiałam też, że to daje spokój, możliwość wyspania się, wypicia bez pośpiechu kawy, bezpiecznego wyjścia na ulicę. To jest coś, o co cały czas walczę, choć to nie zawsze jest łatwe.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że wiem wszystko. Wciąż mam w głowie sporo stereotypów, chociażby związanych z przedstawicielami innych odłamów islamu. Bywa, że się ich boję, dlatego dużo czytam o różnych rzeczach, a przede wszystkim poznaję takie osoby. Wtedy lęk się zmniejsza, chociaż nie chciałabym podróżować do Syrii czy Afganistanu. Niemniej wspieram rodzinę, która przyjechała do Polski z Afganistanu, mam też kolegę z tego kraju, z którym dzielę się doświadczeniem, bo chce otworzyć biznes w Polsce. Wiem, jak to jest walczyć o bycie wolną, i chcę, żeby inni też mieli taką możliwość.

Wspomniała Pani, że w projektach biorą udział też Polki i w ten sposób integracja się udaje. Macie na to jakiś własny sposób?

Mamy restaurację, do której przychodzi wiele osób z Polski. Wiele z nich jest już regularnymi, stałymi klientami, często to osoby starsze. Inni zamawiają u nas catering. Nasze jedzenie zawsze jest najwyższej jakości i świeże, nie ma możliwości, by wykorzystać w cateringu cokolwiek wczorajszego. Wydaje mi się, że nasz sukces polega także na tym: wygrywamy jakością. Dodatkowo współpracujemy z polskim gospodarstwem, z którego mamy świetne produkty. Wszystko to na pewno pomaga w integracji, przełamywaniu stereotypów. Daje także dużo możliwości osobom przyjeżdżającym do Polski z innych krajów. Mamy sporą rotację pracownic i pracowników, bo po jakimś czasie idą do lepiej płatnej pracy. Znam ludzi, którzy zaczynali w naszym lokalu, a dziś zarabiają więcej ode mnie. I bardzo mnie to cieszy.

Z czego wynika to, że przychodzi do was wiele osób starszych?

Niedaleko nas jest przychodnia, więc pewnie zaglądają do nas przed lub po wizytach w niej. Często mówią, że w innych restauracjach coś im nie do końca pasowało, a u nas czują się dobrze. Nie bierzemy też pieniędzy za kawę czy herbatę. Zwykle ludzie są zdziwieni, starsze osoby chcą płacić. Wtedy mówię, że to jest moja forma wdzięczności za wszystko to, co dobrego spotkało mnie w Polsce. Mówiono mi, że możemy przez to zbankrutować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ba, udało się odnieść sukces, więc staramy się też wspierać inne organizacje pozarządowe. Dość regularnie dostaję w podziękowaniach kwiaty lub czekoladki, ale to niepotrzebne, wystarczy zwykłe „dziękuję”. Mam naprawdę przyjemną pracę, którą lubię. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć szczęśliwą uchodźczynię, to z pewnością mogę to być ja.

„Przyjechałam jednak do Polski i jestem szczęśliwa, że tu mieszkam – mimo że dla uchodźców nie ma tu raju”

Mimo wszystko atmosfera w Polsce w ostatnim czasie jest straszna. Nie budzi to Pani zaniepokojenia?

Mogę robić to, co robię, niewiele więcej. Uważam, że należy pomagać, zwłaszcza kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Bardzo blisko siebie mamy przecież wojnę. Jednocześnie rozumiem, że trzeba sprawdzać, kto wjeżdża do Polski, jakaś weryfikacja musi być zachowana, bo to kwestia bezpieczeństwa. Dobrym pomysłem byłoby zaangażowanie na granicach osób z różnych krajów, by wspierały pograniczników w rozmowach z tymi, do których najbliżej im kulturowo czy językowo. Może to też pomogłoby nieco obniżyć napięcia, a równocześnie uchodźcy i migranci od razu dostawaliby o wiele więcej lepszych informacji o sytuacji i możliwościach w Polsce.

I nie daj Boże, żeby wojna dotarła do Polski. Jeśli jednak tak się stanie, jestem gotowa stanąć do walki o ten kraj

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Jędrzej Dudkiewicz

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress