Exclusive
20
min

Mamo, dlaczego dla Rosjan jesteśmy chachłami?

Moja noga nigdy nie postanie w Rosji. 30 lat temu Rosjanie urządzili taką samą jatkę w moim kraju – mówi Aliada Mansurowa, Gruzinka, która czuje się również Ukrainką. Mieszka w Dnieprze i nie chce z niego wyjechać

Olena Bondarenko

Aliada jest członkinią gruzińskiej diaspory, ale biegle włada także językiem ukraińskim. - Uważam za swój obowiązek pomagać Ukraińcom, ponieważ jeśli Ukraina przegra, skończy się to porażką całego świata - mówi

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Aliada jest Gruzinką. Ma 44 lata, od 30 mieszka w Ukrainie. Jako 13-letnia dziewczynka uciekła z matką przed wojną w Gruzji. Lubi śpiewać ukraińskie i gruzińskie pieśni ludowe, działa jako wolontariuszka na rzecz ukraińskich żołnierzy. Atak Rosji na Ukrainę nie był dla niej zaskoczeniem. - Gdy patrzę na wojnę toczącą się dzisiaj w Ukrainie, wspominam to, co było w Gruzji w 1992. Jest sporo podobieństw – ocenia.

Mama osiwiała na moich oczach

Spotykamy się w Dnieprze. Biuro, w którym pracuje, jest dość blisko bloku zniszczonego przez rosyjską rakietę.

Aliada Mansurova z synem. Zdjęcie z prywatnego archiwum

– Pamiętam podobne rzeczy z dzieciństwa. Było ciepłe lato, w szkole wakacje. Poszłam do przedszkola, gdzie pracowała moja ciocia, żeby pobawić się z maluchami. Wszystko było, jak zwykle, spokojny sierpień – mówi Aliada. – Nagle wbiegają rodzice z krzykiem: „Zaczęła się wojna!”

Nic nie rozumiałam. Mieszkaliśmy w centralnej części Suchumi. Miałam dobre dzieciństwo: pływałam w morzu, chodziłam po drzewach. Jeszcze wczoraj wszystko było OK, a teraz ciocia oddaje dzieci spanikowanym rodzicom i martwi się, jak się dostać ze mną do domu.

W centrum miasta jeździły czołgi. Nigdy nie zapomnę strasznego grzechotu gąsienic. Dookoła wielu wojskowych. Pobiegłyśmy do domu – i się zaczęło. Moi rodzice byli w szoku.

Byliśmy jedną wielonarodową społecznością: Grecy, Ormianie, Gruzini, Azerowie, Ukraińcy, Żydzi, Abchazowie. Żyliśmy, jak dobrzy sąsiedzi: razem dorastaliśmy, przyjaźniliśmy się, wspólnie obchodziliśmy różne święta, często jedliśmy z jednego talerza.

Abchazowie tuż przed wojną zaczęli się dziwnie zachowywać i wywozić dzieci. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że oni do wojny byli przygotowani. Każdy miał w swoim mieszkaniu arsenał przeróżnej broni. Myśmy wyłączali światło na noc, oni świecili. Gruzini zauważali znaki na drzwiach swoich mieszkań. Działały grupy dywersantów.

Potem w naszym domu pojawił się snajper – strzelał do sąsiadów. Pewnego dnia wracaliśmy rodziną z kwiatami z pogrzebu sąsiada. Zaczął się ostrzał. Ktoś krzyczy: „Kładź się!” Upadłam. Widzę przed sobą przerażoną matkę, widzę jej spojrzenie. Widzę, jak moja matka siwieje na moich oczach. W czasie krótkiej przerwy sąsiadka chwyciła mnie za kołnierz i ciągnąc twarzą prawie po ziemi ukryła za garażem. W mieście nie było prądu, wody, dzieciom nie wolno było opuszczać mieszkań – na ulicach było niebezpiecznie. Piekarnie stanęły, cała produkcja stanęła, jedzenia brakowało. W tamtych czasach w całym mieście działały raptem trzy sklepy spożywcze – ludzie rzucili się wyważać drzwi i wynosić, co było.

W takim zamieszaniu minęły sierpień, wrzesień, październik. Było coraz gorzej.

Mój ojciec zostawiał granat i mówił: Nie śpij. Kiedy przyjdą, zerwij zawleczkę

– Do miast zaczęli ściągać separatyści ze wsi, gwałcili kobiety i dzieci. Nie mieli litości.

Mój znajomy miał zostać przekazany w ramach wymiany ich jeńców na naszych cywilów. Wymiana odbywała się na moście. Gdy tylko ich więźniowie dotarli na drugą stronę, separatyści wysadzili most z cywilami. To byli zwykli ludzie: kobiety z dziećmi, babcie, ten mój znajomy… Wszyscy zginęli na oczach swoich bliskich. Dla mnie to był potworny szok.

Nasza sąsiadka, parę lat starsza ode mnie, została zgwałcona. Powiedziała potem ciotce, jak to było. Do gwałtu na niej zmusili jej własnego ojca. Żołnierze wymuszali erekcję i wciągali córkę na ojca. Dziewczyna zwariowała. Ciotka wywiozła ją do Tbilisi, dbała o nią, lecz ona nigdy nie wróciła do zdrowia.  

Najeźdźcy torturowali całe rodziny i urządzali pokazowe egzekucje na stadionach. Widziałam na własne oczy, jak wpychali ludzi do dużych opon samochodowych i podpalali na oczach publiczności. Tak nas zastraszali. Zabitych nie chowali, ciała po prostu rzucali jedno na drugie – były takie kurhany trupów.

– Gruzja, podobnie jak Ukraina, ma długą granicę państwową z Rosją. I podobnie długo znajdowała się pod wpływem rosyjskiej propagandy. Zarówno w Gruzji, jak w Ukrainie przy wsparciu Rosji separatyści podnieśli głowy. Gruzja okazała się jednak zbyt mała, aby świat zachodni w porę zwrócił na nią uwagę.

Mieszkańcy Gori w 2008 r. Fot: KRZYSZTOF MILLER / Agencja Wyborcza.pl

Wojnę rosyjsko-gruzińską 1992 roku nazwano lokalnym konfliktem zbrojnym. Sama Federacja Rosyjska udawała formalnie neutralną, ale dostarczała Abchazom sprzęt wojskowy, a wojska rosyjskie brały udział w oblężeniu Suchumi. Ukraińscy ochotnicy działali po stronie rządu gruzińskiego.

W wojnie rosyjsko-ukraińskiej Gruzini byli pierwszymi obcokrajowcami, którzy jako formacja zostali włączeni w skład armii ukraińskiej. W latach 2016-2018 powstał Legion Gruziński, który oficjalnie wchodził w skład Sił Zbrojnych Ukrainy. W marcu 2022 widziałam gruzińskich legionistów w Kijowie – prowadzili szkolenia wojskowe dla cywilnych i jednostek obrony terytorialnej Ukrainy.

„Gdyby Gruzja w porę otrzymała takie wsparcie świata jak Ukraina, nasza rozmowa z Rosją byłaby inna” – mówił przewodniczący Legionu Gruzińskiego Mamuk Mamułaszwili. Jego chłopcy i dziewczyny bronili Kijowa, brali udział w walkach w Hostomlu oraz w okolicach Boryspola. Potem Legion przeniósł się na Donbas.

Naszywka Gruzińskiego Legionu Narodowego walczącego w Ukrainie. Zdjęcie prywatne archiwum

Rosjanie w Gruzji robili to samo co teraz robią w Ukrainie: „szli na ratunek”. Ponoć chcieli niepodległej Abchazji, a Gruzini rzekomo naruszali prawa Abchazów. Armia rosyjska wkroczyła do Gruzji i wspierała Abchazów. Po stronie abchaskiej stanęli też ochotnicy z Północnego Kaukazu, przede wszystkim czeczeńscy.

Zbrodnie popełniali głównie Rosjanie. Abchazowie, którzy dorastali razem z nami, nie dopuszczali się takich okropieństw. Gorsi byli obcy i ci, co przychodzili z gór. Czeczenów był ogrom.

10 października ojciec podjął decyzję, że ja, siostra i mama musimy wyjechać. Mężczyznom nie wolno było opuszczać kraju. Samoloty ewakuacyjne latały tylko do Moskwy, więc nie miałyśmy wyboru.

– Mama wiedziała, że w Rosji nie zostaniemy. Z lotniska od razu pojechaliśmy na dworzec po bilety na Ukrainę. Mieliśmy krewnych w Charkowie i Dnieprze. Na Dworcu Kurskim było wiele kobiet z Ukrainy – przyjeżdżały z pobliskich miejscowości na handel; wiozły masło, słoninę, warzywa. Widziałam, jak Rosjanie wyzywali je od „chachłów”, wyrywali im torby z rąk, rozrzucali jedzenie i je deptali. W Gruzji takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia! U nas szanowano każdą narodowość. Byłam w szoku. Pytałam mamę, dlaczego tak robią i kim są „chachły”. Mama powiedziała, że nie warto słuchać złych ludzi, i bardzo szybko mnie stamtąd zabrała.

W mojej pamięci pozostało jeszcze przeraźliwe zimno Moskwy – Passażyrskiej. W pociągu spałyśmy na jednym materacu i przykrywałyśmy się drugim.  

Gruzińscy uchodźcy w 1993 roku. Fot: KRZYSZTOF MILLER / Agencja Wyborcza.pl

Po roku czy dwóch mama pomyślała o moich studiach. Mój wujek zajmował wysokie stanowisko w Moskwie – i przyjęli mnie do Moskwy. Codziennie dzwoniłam do mamy i płakałam: „Zabierz mnie stąd”. Nie mogłam żyć w nienawiści. Rosjanie nikogo nie lubią. Nie lubią Ukraińców, Gruzinów. Ludzi Kaukazu po prostu nienawidzą. Znieważają. Wyzywali mnie. Ciocia zadzwoniła do mamy i potwierdziła, że nie wytrzymam. Codziennie toczyłam walki – i to dosłownie – o swoją narodowość. Matka musiała mnie zabrać, a ja przysięgłam, że moja noga nigdy w Rosji nie postanie.

To nie są ludzie. Nienawidziłam ich z wielu powodów. Od dzieciństwa, przede wszystkim z powodu wojny. Widziałam na własne oczy, jakie to drapieżne bestie. Moi rodzice przez wojnę zostali z niczym. Matka z małymi córkami musiała uciekać. Ojciec nie mógł wyjechać, był ciężko ranny, więzili go siedem razy, ustawiali przed lufami karabinów do rozstrzelania. Cudem się uratował. Miejscowy Abchaz z litości rzucił rannego ojca na stos trupów, a potem go stamtąd wyniósł. Wielu moich przyjaciół zginęło. Mój 12-letni przyjaciel zmarł na moich rękach. Wiele dziewczyn, które znałam, zostało zgwałconych. Te dziewczyny nigdy nie wyszły za mąż.

W 2006 roku zmarł mój dziadek i mama wróciła do Gruzji. W 2008 wybuchła wojna w Osetii – Rosjanie zaczęli „wyzwalać” kolejny naród. Gruzja, Abchazja i Osetia mogły się porozumieć same, od wieków żyliśmy obok siebie. A teraz Abchazów i Osetyńców pchają na wojnę w Ukrainie. Amerykanie zrobili film o sierpniu 2008, prawdziwy film [„5 dni wojny” amerykańskiego reportera wojennego Thomasa Andersa – przyp. aut.]. Warto go obejrzeć, bo 30 lat temu nie było takiej jak dziś powszechnej przestrzeni informacyjnej. A Rosja od zawsze mąciła i maczała ręce we krwi.  

Mój brat został mobilizowany na wojnę rosyjsko-gruzińską w 2008 roku. Uciekaliśmy przed wojną i ponownie wdaliśmy się w wojnę. A teraz Rosja zalewa krwią Ukrainę.  

Tbilisi, 2014. Gruzini protestują przeciwko aneksji Krymu przez Rosję. Fot: VANO SHLAMOV/AFP/East News

Mówię biegle po ukraińsku i zastanawiam się, dlaczego tak wielu Ukraińców nie mówi w swoim ojczystym języku

Aliada ukończyła studia w Kijowie na kierunku stosunki międzynarodowe, obecnie studiuje prawo.

Mówi, że swoje zamiłowanie do Ukrainy zawdzięcza szkolnej nauczycielce. Jako cudzoziemka była zwolniona z nauki języka ukraińskiego.

- Sposób, w jaki nauczycielka mnie wspierała, rozumiejąc, przez co przeszłam w wieku 13 lat, był miłością. Chciałam się nauczyć ukraińskiego z wdzięczności. Jak można żyć w Ukrainie i nie znać ukraińskiego! Zaczęłam się uczyć, pisałam opracowanie o Łesi Ukraince. Dziwiło mnie, jak to możliwe, że w Ukrainie tak wiele osób nie mówi po ukraińsku.

Jestem Gruzinką, mówię swobodnie po gruzińsku, gruziński jest językiem mojej matki, znam gruzińskie zwyczaje i gruzińskie pieśni ludowe. W Ukrainie należę do gruzińskiej diaspory. Tak samo biegle mówię po ukraińsku.

Ale to straszne, jak propagowanie Rosji i języka rosyjskiego zagnieździło się w Ukrainie. Wszędzie, w tym na szczeblu państwowym. Rusyfikacja jest dla mnie drażniącym tematem.

W 2014 roku, kiedy na Krymie pojawiły się „zielone ludziki”, zdałam sobie sprawę, że albo konflikt Rosji i Ukrainy zostanie natychmiast uregulowany, albo będą kolejne długie lata wojny.

Ukraina łamie teraz zęby Rosji. A świat musi zrobić wszystko, aby zapobiec wyrastaniu nowych

Wyjazd za granicę? Miałam różne oferty pracy, ale w Ukrainie mam rodzinę, tu urodziłam dziecko – jesteśmy przywiązani do tej ziemi. Nie chcę nigdzie wyjeżdżać. Jestem w domu. Dziś Ukraina walczy w obronie całego świata.

Czuję obowiązek, by jej pomagać. Gdyby Ukraina przegrała, gdyby prezydent Ukrainy dał się przekonać do rozmów pokojowych, skończyłoby się to przegraną dla całego świata. Z Rosją obok świat nieustannie będzie żył w strachu, że dziś lub jutro coś się stanie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, uczestniczka pierwszych polsko-ukraińskich projektów współpracy w 1990 roku. Obserwatorka parlamentarna. Pracowała w mediach drukowanych i telewizji. Od 2008 roku PR — kierownik prasowy przedstawicielstwa Polskiej Organizacji Turystyki w Kijowie. Od siedmiu lat mieszka w Krakowie. Współpracowała z tygodnikiem Wprost jako reporterka wojenna.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress