Exclusive
20
min

"Nie jesteśmy sami, bo jesteśmy razem". Historia Andżeliki i jej pięciorga dzieci

Dwuletnia Ksenia objęła matkę swoimi małymi rączkami i nie puściła jej aż do końca podróży. Chłopcy zostali umieszczeni na górnych półkach obok swoich towarzyszek podróży. Decyzja o ewakuacji była trudna, a Andżelika Kowtun bała się jechać sama z piątką dzieci w nieznane. Ale musiała...

Tetiana Wygowska

Rodzina Andżeliki Kowtun. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W pociąg ewakuacyjnym ludzie byli ściśnięci jak śledzie w beczce. Najstarszy syn Andżeliki, Dawid, został w przedsionku przez całą noc. "Teraz już wiem, dlaczego tak długo trzymano nas na placu defilad — uśmiecha się do siebie ten 15-letni uczeń Korpusu Kadetów w Sumach. - Ale jak się to wszystko teraz przydaje!". Przez pewien czas Dawid będzie musiał być najstarszym mężczyzną w swojej licznej rodzinie. Bo jego ojciec Witalij Kowtun, choć ma pięcioro dzieci, poszedł na wojnę bronić swojej ojczyzny.

Andżelika nie płakała. Miała ważniejsze rzeczy do zrobienia i zadania do wykonania. "David sobie poradzi — pomyślała - jest dorosły i niezależny. Ale co z maluchami?".

Dwuletnia Ksenia objęła mamę swoimi małymi rączkami i nie puściła jej aż do końca podróży. Chłopcy, 9-letni Grigorij i 8-letni Witalij, zostali umieszczeni na górnych półkach, obok dziewczynek, towarzyszek podróży. 13-letnia Ewa siedziała naprzeciwko i była gotowa wesprzeć matkę, gdyby ta potrzebowała pobawić się z młodszą siostrą. Andżelika cieszyła się, że ma taką pomocniczkę. Podróżowali donikąd, bez celu. Na ostatnim przystanku, w Chmielnickim, przesiedli się do pociągu do Lwowa.

Podczas ewakuacji. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Od miłości do nienawiści

20 lutego 2022 roku Andżelika nie mogła znaleźć sobie miejsca. Miała złe przeczucie i dręczyła męża pytaniami: "Co zrobimy z dziećmi, jeśli wybuchnie wielka wojna?". Witalij był zirytowany. Przekonywał ją, że to się nigdy nie stanie, nie wierzył w najgorsze. A może po prostu chciał uspokoić żonę?

"Mój mąż pochodzi z Makijiwki - mówi Andżelika. — Ja dorastałam w Łubniach, ale urodziłam się w Doniecku. Tam zatrzymali się nasi przyjaciele i dawna rodzina mojego ojca. Widziałam, jak bardzo rośnie nienawiść miejscowych do Ukrainy.

Wnuczka byłej żony mojego ojca zadzwoniła ze słowami: "Dziadku, nienawidzę Ukrainy"

Była pływaczką synchroniczną, podróżowała po całej Ukrainie. A kiedy powstała tzw. Doniecka Republika Ludowa, basen opustoszał, jak wszystko wokół, więc musiała siedzieć w domu. Ojciec próbował jej tłumaczyć, że za czasów Ukrainy można było podróżować, ale teraz już nie. I że jej matka miała własny biznes, namiot handlowy, ale teraz już go nie ma. Jednak dziewczynka nie chciała go słuchać, znienawidziła Ukrainę".

O Rosjanach — zombie Andżelika nie dowiedziała się z artykułów w gazetach. Brat jej męża mieszkał w Rosji i podczas każdej rozmowy telefonicznej przekazywał im putinowską propagandę. Nie było sensu im niczego wyjaśniać. Ale kiedy zaczęło się bombardowanie Kijowa, Andżelika wysłała film, który nakręciła jej siostra. Miała słabe nogi i nie mogła zejść do piwnicy, więc na własne oczy widziała bombardowanie sąsiedniego domu. Jak zaczarowana filmowała to, co widziała... Film trafił do Andżeliki, a potem do jej przyjaciół i krewnych po drugiej stronie granicy... Początkowo była cisza. A potem tylko jedno zdanie: "Nic nie mów. Rosja nie bombarduje Kijowa!"

Ratowanie kadeta Dawida

Anżelika zdała sobie sprawę, że nie ma już krewnych po drugiej stronie granicy. Ale tutaj miała dużą rodzinę, którą trzeba ratować. Przede wszystkim Dawida, który jest teraz pod granicą, praktycznie w środku piekła, w swoim liceum wojskowym w Sumach.

Dawid z ojcem. Zdjęcie z prywatnego archiwum

"Poranek 24 lutego 2022 roku zapamiętałam jako jak koszmar - wspomina Andżelika. — Moja najmłodsza córka nie spała dobrze, więc wzięłam ją do mojego łóżka; Witalij musiał spędzić noc w pokoju dziecięcym. Wczesnym rankiem nagle wszedł do sypialni: 'Andżela, wojna się zaczęła!' Po nieprzespanej nocy nie mogłam zrozumieć, czy to jeszcze sen, czy już rzeczywistość. I wtedy zadzwonił telefon z korpusu kadetów. Powiedzieli, że kolumny rosyjskich wojsk przejeżdżają obok centrum regionalnego i że drogi wyjazdowe z Sum są zablokowane. Trzeba było ratować uczniów, więc liceum postanowiło pozwolić im wrócić do domu".

Co robić? Jak ściągnąć Dawida z Sum do Łubniów? Kowtunowie mieli w Sumach znajomego. Od niego dowiedzieli się, że autobusy przestały kursować - z miasta mogły wyjeżdżać już tylko prywatne samochody. Znajomy pracował jako dyspozytor taksówek i opowiadał o przypadkach kobiet, które przyjechały do Sum w podróż służbową i nie mogły wrócić autobusem do Kijowa i innych miast pod rosyjskim ostrzałem. Andżelika ciągle się martwiła. Na szczęście dowództwo szkoły robiło wszystko, aby uratować swoich uczniów.

Dowódcy zwołali nastolatków i kazali im przebrać się w cywilne ubrania. Zwracali uwagę na najdrobniejsze szczegóły, które mogłyby zdradzić kadetów, gdyby wpadli w ręce Rosjan. Bo np. ich bielizna była taka, jaką mieli też w straży granicznej.

"Pewna matka przyjechała po syna z Połtawy. Powiedziała, że zapakuje też innych chłopców do swojego samochodu i ich wywiezie - wspomina Andżelika. Samochodem pełnym chłopców przyjechała do miasta Choroł [w obwodzie połtawskim - red.]. Byli ubrani w dresy, na zewnątrz było zimno. Rodzice odbierali ich w pobliżu stacji benzynowej; zebrał się tam prawdziwy tłum. To był pierwszy szok i sprawdzian dla naszej rodziny".

Wojenne wyzwania

Po przybyciu najstarszego syna Witalij poszedł do terytorialnego centrum rekrutacyjnego i zaciągnął się do obrony terytorialnej. Sytuacja była dramatyczna. Rosjanie pędzili w kierunku Kijowa, a ludzie w Łubniach przygotowywali się do obrony miasta, choć nie było broni. Mimo to mężczyźni organizowali się w oddziały i sami robili koktajle Mołotowa. Ale Witalij zwątpił w sens pozostania w obronie terytorialnej. Miał kwalifikacje wojskowe wymagane przez armię, więc poprosił o przeniesienie do Sił Zbrojnych Ukrainy.

Zaklinał żonę i dzieci, by opuścili Łubnie. To była trudna decyzja, Andżelika bała się jechać sama z piątką dzieci w nieznane. Ale musiała...

Pięcioro dzieci Andżeliki i Witalija. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Na dworcu kolejowym we Lwowie Andżelika odniosła wrażenie, że cofnęła się w czasie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że jeszcze wczoraj miała dużą rodzinę i duży dom w Łubniach, a dziś tego domu już nie ma. "Ale to dobra wiadomość — uśmiechnęła się do siebie — mój największy skarb, moja rodzina, jest ze mną, wszyscy żyją. I dzięki Bogu są zdrowi, więc nie ma czasu na marudzenie, trzeba działać".

Tymczasem Witalij dbał o swoją rodzinę nawet na odległość. U przyjaciela Filipa, z którym pracował na budowie w Polsce, zorganizował schronienie dla bliskich w Sosnowcu.

Przekroczenie granicy nie było łatwe. Po kilkugodzinnym oczekiwaniu w kolejce wrócili do hotelu na zachodnich obrzeżach Lwowa. Andżelika i jej dzieci mogli tam odpocząć i się umyć. Właściciele hotelu kwaterowali uchodźców za darmo, starali się im jakoś pomóc, nakarmić. Jedna z kobiet stała na granicy przez 12 godzin — i wróciła do Lwowa wyczerpana. Kiedy zobaczyła Andżelikę, powiedziała: "Nawet nie myśl o podróży z malutkim dzieckiem i staniu na granicy przez noc. Dziecko zmarznie i zachoruje".

Na szczęście polscy wolontariusze zauważyli jej rodzinę. Dwoma furgonami przywieźli do hotelu pomoc humanitarną. Do drugiego z nich polski kierowca, Michał, zapakował całą rodzinę Kowtunów.

Wyszukał gdzieś stare koce, jakiś stary fotelik, wrzucił to wszystko do bagażnika i kazał starszym dzieciom wsiąść do samochodu

Andżelika i mała Ksenia jechały taksówką, busy poruszały się tzw. zielonym korytarzem. Michał odebrał paszporty i sam załatwił formalności z pogranicznikami, dzieci spały zawinięte w koce. Przekroczyli granicę w godzinę. W Przemyślu, niedaleko miejsca zbiórki, Michał musiał ich zostawić - miał kolejny kurs do Ukrainy. Na odchodnym powiedział do Andżeliki: "Jeśli nie zdążysz stąd wyjechać przed moim powrotem, przyjadę rano i zabiorę cię do Sosnowca".

W ciągu dnia odjeżdżał tylko jeden autobus do Katowic — Kowtunowie już się w nim nie zmieścili. I tak Michał uratował ich po raz drugi. "W czasie tej krótkiej podróży tak się zaprzyjaźniliśmy - wspomina Andżelika — że w domu w Sosnowcu zalaliśmy się łzami i długo przytulaliśmy. Od tamtej pory nie straciliśmy kontaktu. Michał dzwonił kilka razy, oferując nawet pomoc w załatwieniu mieszkania".

Nowe życie w Sosnowcu różniło się od tego, do czego Andżelika przywykła w Łubniach. Jednak adaptacja przebiegła gładko, bo Filip, właściciel trzypokojowego mieszkania, Filip, był gościnny i wrażliwy. Dawid zdalnie kontynuował naukę w Korpusie Kadetów. Miesiąc później Ewa, Hryć i Witalij rozpoczęli naukę w szkole w Polsce, gdzie otrzymali niesamowite wsparcie. Andżelika ze wzruszeniem wspomina nauczycieli, rodziców i sąsiadów, którzy zapewnili im wszystko, czego potrzebowali: "Kupili Kseni pieluchy na cały rok - uśmiecha się - a także poduszki i koce. Po kilku dniach Filip nie mógł już swobodnie chodzić po korytarzu, bo całe przejście było zastawione paczkami z pomocą. Szkoła dała nam wszystko, czego dzieci potrzebowały do nauki, nawet nowe ubrania i buty".

W polskiej szkole. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Jednak Witalij coraz rzadziej się odzywał. Był w pobliżu miasta Łozowa, gdzie toczyły się zacięte walki.

"Piszę SMS-a do Witalija z prośbą, by mi chociaż napisał, że wszystko jest w porządku - wspomina Andżelika. — Niczego więcej nie potrzebuję. Kładę dzieci spać i znów biorę do ręki telefon... Witalij do tej pory miał szczęście. Kilka razy mógł zginąć podczas ostrzału w Kijowie, a potem pod Charkowem. Jego towarzysze umierali, ale on jakby urodził się w czepku."

Długo nie odpowiadał, aż w końcu napisał: "Zadzwonię do ciebie teraz, podnieś słuchawkę, tylko nie krzycz". Okazało się, że został ranny i przebywa w szpitalu.

Znowu razem

Od tego czasu kontaktował się częściej, ale nadal nie było spokoju, bo Rosjanie ostrzeliwali również szpitale. Uniknął ryzyka, bo nigdy nie lekceważył alarmów i zawsze schodził do schronu.

Andżelika wyprosiła, by napisał rezygnację ze służby. Już nie miała siły. W pośpiechu przyjechał do swojej rodziny, nie dbając o status kombatanta i nie przechodząc badań lekarskich, które miały potwierdzić, że jest niepełnosprawny. Nareszcie byli razem.

Znowu razem. Witalij i Andżelika znowu razem. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Filip pomógł im znaleźć osobne mieszkanie. Witalij poszedł do pracy na budowie, Anżelika została sprzątaczką. Dla byłej bizneswoman, właścicielki kawiarni, był to trudny krok. Ale musieli płacić czynsz, mieli dzieci, ich ojciec wymagał leczenia po tym, jak został ranny. A Dawid rozpoczął płatną naukę w technikum.

"Napisałam na Facebooku w jednej z lokalnych grup, że szukam pracy na 4-5 godzin, bo mam małe dziecko - mówi Andżelika. — Zapytali mnie, czy chcę sprzątać. Tak poznałam Ukrainkę, która mieszka w Polsce od sześciu lat. W Ukrainie miałam inne życie, musiałam się ogarnąć. Moja nowa szefowa jakby wyczuła moje zagubienie i powiedziała: "Nie bój się, dam ci takich klientów, że wszystko będzie dobrze. Nie będziesz czuła się upokorzona". I tak się stało. Właściciele traktowali mnie dobrze, zawsze się witali, częstowali kawą i herbatą. Teraz mam czterech klientów, klucze do ich domów, nasze relacje są oparte na zaufaniu. Po sprzątaniu mieszkań idę sprzątać sale lekcyjne w instytucie. Wszystko jest oficjalne, płacę podatki".

Andżelika sprawia wrażenie samowystarczalnej, pewnej siebie kobiety, która jest w stanie rozwiązać każdy problem. W czym tkwi sekret jej siły?

Rozwiązuj problemy na bieżąco. Lub, jak mówią Polacy, jeden problem naraz. Andżelika radzi skupić się na jednym problemie, a nie na wszystkich naraz, ponieważ takie podejście pomaga osiągać cel bardziej efektywnie niż gdy uwaga jest rozproszona na wiele różnych problemów. Nie należy też zbytnio ekscytować się myśleniem o przyszłych problemach i rysowaniem w głowie obrazów, które jeszcze nie istnieją. Zdecyduję, co stanie się jutro, a dziś myślę o tym, co jest pilne w tej chwili.

Nie jesteśmy sami, bo jesteśmy razem. Andżelika stara się angażować swoje dzieci we wspólne, rodzinne działania i obowiązki. Nigdy nie jest obojętna na osobiste problemy któregokolwiek z najbliższych, uczy ich wzajemnego wspierania się i współdziałania. Bo przyjazna atmosfera w rodzinie pomaga przezwyciężyć trudności.

Ego jest wrogiem, czyli jak pokochać pracę, której wcześniej się nie lubiło. Andżelika mówi, że sprzątanie uwalnia jej umysł od ciężkich myśli. Mając własną kawiarnię, musiała dużo planować i analizować — a tutaj po prostu odpoczywa od odpowiedzialności za firmę. Oczywiście nie widzi siebie jako wiecznie sprzątającej, ale jako "intelektualne wytchnienie" ta praca jest całkiem normalna. W każdym razie to lepsze niż leżenie na kanapie i przeżywanie wiadomości z frontu.

Praca społeczna pomaga przezwyciężyć poczucie winy. Andżelika mówi, że nigdy nie czuła się "zdrajczynią" z powodu opuszczenia ojczyzny w najtrudniejszych czasach. Angażuje się w walkę jako wolontariuszka. Wraz z dziećmi uczestniczy w wiecach poparcia dla Ukrainy, wyplata siatki maskujące, zbiera pomoc i wysyła ją na front. Taka aktywna obywatelska postawa pomaga jej nie "stwardnieć" i daje przekonanie, że nawet na odległość wypełnia swój obywatelski obowiązek wobec Ukrainy.

Andżelika na wiecu poparcia dla Ukrainy w Katowicach. Zdjęcie z prywatnego archiwum
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Założycielka i redaktor naczelna wydawnictwa „Czas Zmian Inform”, współzałożycielka fundacji „Czas Zmian”, wolontariuszka frontowa, dziennikarka, publikująca w gazetach ukraińskich i polskich, w szczególności „Dzienniku Zachodnim”, „Gazecie Wyborczej”, "Culture.pl".  Członkini Ogólnoukraińskiego Towarzystwa „Proswita” im.  Tarasa Szewczenki, organizatorka wydarzeń kulturalnych, festiwali, "Parad Wyszywanki" w Białej Cerkwi.

W Katowicach stworzyła ukraińską bibliotekę, prowadzi odczyty literackie, organizuje spotkania z ukraińskimi pisarzami.  Laureatka Nagrody literackiej i artystycznej miasta Biała Cerkiew im  M. Wingranowskiego.  Otrzymała Medal „Za Pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy”, a także nagrodę Visa Everywhere Pioneer 20, która docenia osiągnięcia uchodźczyń, mieszkających w Europie i mających znaczący wpływ na swoje nowe społeczności.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
zvenislava szary dzwonek

W wieku 21 lat studiowała dziennikarstwo i marzyła o pomaganiu żołnierzom. Gdy wybuchła wielka wojna, musiała porzucić dziennikarstwo. Mając 23 lat Dzwienisława Sira – „Dzwinka” stanęła na czele działu ds. rannych w Służbie Patronackiej „Anioły”, która opiekuje się setkami rannych i byłych jeńców z Trzeciej Dywizji Szturmowej i z „Azowa”.

Pod jej kierownictwem pracuje 10 opiekunek medycznych, z których każda ma pod opieką do 150 rannych żołnierzy. Mówią o niej: „Ta, która biega przez całą dobę”. I że jest żołnierką o niezwykłej odpowiedzialności.

Wszyscy mężczyźni z rodziny „Dzwinki” są dziś na froncie. Jej mąż walczy w Trzeciej Szturmowej, a brat, który walczył „Azowstali” i przeszedł niewolę – od 2020 roku w „Azowie”.

Oto jej historia.

Każdy dzień, jak „dzień świstaka”

– Miesiąc przed inwazją we Lwowie z inicjatywy Sztabu Obrony Lwowa zaczęto organizować szkolenia dla ludności cywilnej – wspomina „Dzwinka”. – Uczyliśmy ludzi posługiwania się bronią i rozpoznawania materiałów wybuchowych. Do współpracy zaproszono też specjalistów z zakresu medycyny taktycznej, z służb ratowniczych, lekarzy z doświadczeniem bojowym, lekarzy pogotowia ratunkowego itp. Na szkolenia przyszło około 500 osób w różnym wieku. Później mężczyźni wyruszyli na wojnę, a kobiety zostały wolontariuszkami.

24 lutego zebraliśmy się i zaczęliśmy się zastanawiać, co robić. Mój mąż, który był już wtedy weteranem, chciał pojechać do Mariupola do brata, gdzie tamten służył. Ale nie zdążył, bo tego dnia do Lwowa przyjechał z Mariupola ostatni pociąg – i już tam nie wrócił. Brat mówi, że los ocalił mojego męża.

Następnego dnia wysłaliśmy wszystkich naszych chłopaków, by bronili stolicy

Od tego momentu wszystko jakby zlewało się w jeden dzień... Dla mnie ten 24 lutego trwał prawie dwa miesiące, każdy dzień był jak „dzień świstaka”.

Kiedy chłopcy wyjechali, wraz z dziewczynami zaczęłyśmy pracować jako wolontariuszki. Zaopatrywałyśmy nowo utworzoną jednostkę obrony terytorialnej „Azow” w amunicję i lekarstwa. Zajmowałyśmy się również kwaterowaniem rodzin żołnierzy „Azowa”, przyjeżdżających z terenów przyfrontowych i okupowanych. Ci ludzie przybywali bez rzeczy, z dziećmi i zwierzętami domowymi.

Właśnie wtedy poznałam Natalkę, która od 2014 roku pracowała z rodzinami żołnierzy w Służbie Patronackiej „Azow”. W tym czasie miała dużo pracy z rodzinami poległych, więc zaczęłam pomagać. Później zaproponowano mi wstąpienie do wojska – i tak w maju 2022 roku trafiłam do służby.

„Szczególnie dużo pracy pojawiło się po wielkiej wymianie jeńców we wrześniu 2022 roku”

Kanapki na Majdan

Kiedy wybuchła wielka wojna, robiłam magisterkę na wydziale dziennikarstwa we Lwowie. Byłam na szóstym roku studiów, ale ich nie ukończyłam. Zakończyłam semestr wiosenny, a jesienią miałam już tyle pracy, że musiałam pilnie wyjechać do Kijowa.

Od 18. roku życia chciałam wstąpić do wojska i pracować w służbie prasowej. Kiedy więc zaproponowano mi dołączenie do Służby Patronackiej „Anioły Azowa”, od razu się zgodziłam. W tamtym momencie nasza społeczność wolontariuszy już się niemal rozpadła. Niektóre dziewczyny wstąpiły do wojska, inne wyjechały do domów, do innych regionów.

Wszyscy moi pełnoletni krewni i przyjaciele – mężczyźni poszli służyć. W domu zostali tylko mama i młodsi bracia

Rodzina poparła moją decyzję o wstąpieniu do służby. Mój starszy o pięć lat brat już od kilku lat służył w „Azowie”. Rodzice wychowywali nas na patriotów, ja i młodszy brat byliśmy harcerzami. I właśnie w harcerstwie ukształtował się nasz światopogląd, znaleźliśmy odpowiedzi na pytania, których szuka się mając 13-14 lat. Zrozumieliśmy, że nie można stać z boku, gdy kraj nas potrzebuje.

Z bratową, bratem i mamą, 2023 r.

Kiedy rozpoczęła się Rewolucja Godności, miałam 13 lat. Na Majdanie we Lwowie stałam z flagą i codziennie przynosiłam herbatę i kanapki dla chłopaków, którzy nie wypuszczali „Berkutu” ze Lwowa do Kijowa. My, harcerki, czułyśmy wtedy, że jesteśmy w centrum historycznych wydarzeń.

Moja mama od dawna wiedziała, że prędzej czy później wkroczymy na ścieżkę walki o swoją tożsamość. Rozumiała też, jak otoczenie wpływa na nasze decyzje. Mój mąż, jak sądzę, ucieszył się, że nie zgłosiłam się do medyków bojowych. Opieka nad rannymi jest bezpieczniejsza.

Między pacjentem a lekarzem

Często postrzegają nas jako dziewczyny, które po prostu roznoszą w szpitalu skarpetki i owoce. Czasami pytają: „Co wy właściwie robicie?”. A my odpowiadamy: „W zasadzie wszystko”

W służbie patronackiej odpowiadam za opiekę nad rannymi – od momentu odniesienia przez nich obrażeń do powrotu na front albo przejścia do cywila. Jeśli to są ciężkie obrażenia, trzeba pomóc żołnierzowi na przykład w rehabilitacji, protezowaniu [proces przygotowujący osobę po amputacji do noszenia protezy – red.], a w razie potrzeby – w załatwieniu zwolnienia ze służby, emerytury i innych świadczeń. Na początku miałam pod opieką około 10 rannych, lecz z czasem ta liczba rosła.

Szczególnie dużo pracy pojawiło się po wielkiej wymianie jeńców we wrześniu 2022 roku. Zwolniono wtedy 120 żołnierzy „Azowa”. Po wyjściu z niewoli ludziom trudno przystosować się do życia. Wzięliśmy na siebie rolę pośredników między uwolnionymi a lekarzami. Organizowaliśmy ich rehabilitację fizyczną i psychologiczną.

„Na początku miałam pod opieką około 10 rannych, lecz z czasem ta liczba rosła”

W pracy kierujemy się określonym schematem. Gdy żołnierz zostaje ranny, wszystkie informacje o nim trafiają do służby medycznej. Następnie rozdzielam opiekę między dziewczyny: chłopak z amputacją kończyny trafia pod opiekę koleżanki, która współpracuje z ośrodkami protetycznymi, a ranny z urazem czaszkowo-mózgowym kierowany jest do osób, które mają doświadczenie w tej dziedzinie. Następnie dziewczyny poznają diagnozę każdego podopiecznego, dokumenty medyczne, dostają zdjęcia obrażeń i prognozy lekarzy. Jeśli pojawiają się komplikacje, do konsultacji możemy zaangażować innych specjalistów. W przypadku uznania kogoś za niezdolnego do służby wojskowej możemy nawet pomóc w znalezieniu dla niego posady na zapleczu.

Naszym zadaniem jest zorganizować wszystko tak, by ranni chłopcy nie łamali sobie głowy nad tym, co mają robić, gdzie się zwrócić

Jestem pod ogromnym wrażeniem niezłomności naszych żołnierzy. Nawet gdy jest im ciężko, wiedzą, co mają robić.

Czasami spotykamy się z obraźliwymi komentarzami pod naszym adresem. Nie dlatego, że ktoś jest na nas zły. Dlatego, że go boli. Kiedy masz ciężkie obrażenia i każdego dnia walczysz z bólem – o przywrócenie funkcji kończyn czy o to, żeby coś zjeść i nie zwymiotować – to człowiek ma prawo być zły i rozżalony. Ale kiedy robi mu się lżej, kontakt z nim się poprawia. Tyle że droga do wyzdrowienia może być długa.

Naszym zadaniem jest podtrzymywanie w ludziach wiary, że jeśli pójdą wybraną przez siebie drogą, wszystko się ułoży
W szpitalu z rannymi żołnierzami

Myślałam, że już nigdy nie będzie świtu

Zima 2022-2023 była najdłuższą i najtrudniejszą w całej wojnie. Mieliśmy bardzo wielu rannych z Bachmutu. Do tego doszły obawy o męża, który walczył na tym odcinku frontu, i niepokój o brata, który był w niewoli już ponad pół roku.

Nie mieliśmy z bratem żadnego kontaktu. Jeden jedyny raz, jeszcze przed opuszczeniem „Azowstali”, napisał, że kontaktu już nie będzie. Później zobaczyliśmy go na filmie jednego z wrogich serwisów. Informacji o nim było bardzo mało. Nie wiedzieliśmy, czy jest w Rosji, czy na okupowanych terytoriach. Jednak dobrze wiedzieliśmy, jak Rosjanie traktują żołnierzy „Azowa”, że ich torturują. W mojej głowie pojawiały się najstraszniejsze scenariusze. Myślałam, że już nigdy nie będzie świtu...

Na szczęście ciemność zniknęła. 6 maja 2023 roku brat wrócił z niewoli. Był wychudzony i wyczerpany, jego stan fizyczny był zły, ale stan moralny – niesamowity! Cieszył się, że wszyscy żyjemy, że wszystko u nas w porządku. I że Ukraina przetrwała i nadal walczy z wrogiem.

Bo w niewoli mówili im, że takiego kraju już nie ma. Po rehabilitacji wrócił w szeregi „Azowa”

Mój mąż też jest teraz na wojnie. Tęsknię za nim. W ciągu minionego roku widzieliśmy się chyba 3 czy 4 razy. To nie były urlopy, tylko krótkie spotkania. W tym roku widzieliśmy się raz.

Jednak odległość i wojna bardzo wzmocniły nasz związek. W chwilach rozpaczy zawsze znajdujemy dla siebie odpowiednie słowa i gesty. On zawsze mówi: „Skoro się kochamy, po co myśleć o tym, co będzie dalej?”. Czas pokazuje, że nasza miłość nie znika. Wręcz przeciwnie: staje się silniejsza. Znajdujemy nowe sposoby, by okazywać sobie uwagę, miłość i troskę. W tej rzeczywistości trudno nawet sobie przypomnieć, jak było wcześniej, kiedy widywaliśmy się codziennie i nie rozstawaliśmy się na dłużej niż kilka dni – przez całe pięć lat.

Z mężem

Potrzeby rosną, darowizny maleją

Często zdarza się, że lekarze i pielęgniarki kupują leki za własne pieniądze, bo żal im rannych. I nie chodzi tu o zwykłe leki, ale o drogie antybiotyki, których czasami nie ma w szpitalu. Czasami kupujemy rzeczy, które powinny być zapewnione przez szpital, na przykład środki przeciwbólowe dla oddziału oparzeń. Kiedy w brygadzie nie ma służby patronackiej, bliscy pacjenta nierzadko muszą wydać całą pensję na leczenie. To bolesna sytuacja. Uważam więc, że podejście do opieki medycznej nad żołnierzami należy zmienić na szczeblu państwowym. Wszystkie etapy leczenia i rehabilitacji fizycznej powinny być finansowane wyłącznie przez państwo.

Na szczęście mamy Fundusz Charytatywny, z którego kupujemy niezbędne leki, sprzęt ortopedyczny, wózki inwalidzkie, kule itp. Jest zasilany z darowizn donatorów i osób nieobojętnych. Wciąż zastanawiamy się, jak pozyskać środki, ponieważ zamykanie zbiórek staje się coraz trudniejsze. A potrzeby nie maleją – jest wielu rannych, ale mało darowizn. Nieustannie apeluję i przypominam: „Przekażcie choćby niewielką kwotę. To i tak ważna pomoc. Albo przynajmniej rozpowszechniajcie informacje o zbiórce”.

„Nie robię żadnych planów na przyszłość”

Inaczej nie przetrwałabym w tym świecie

Przez te ponad trzy lata wojny zniknęło wiele moich lęków, w szczególności strach przed odpowiedzialnością. Dzisiaj odpowiedzialność to dla mnie coś niezbędnego, a nie coś, czego staram się uniknąć. Wojna uczyniła mnie poważniejszą. Czasami brakuje mi tej lekkości, tej wesołej, zabawnej „Dzwinki”. Ale pewnie tak musi być. Stałam się też trochę silniejsza – inaczej nie przetrwałabym w tym świecie. Chociaż teraz raczej nie przetrwałabym w tamtym świecie, który minął.

Inspirację czerpię od mojej rodziny. Siłę dają mi dziewczyny, z którymi służę.

Nasza kobieca społeczność to najlepsze wsparcie i niesamowite zrozumienie

W resetowaniu się pomaga mi spacer na łonie natury – w lesie, parku albo gdzieś nad wodą. Uwielbiam czytać, a jazda samochodem to dla mnie medytacja. Oczywiście miałam trudne chwile, ale upadanie czy wątpienie oznacza zdrady swoich zasad. W takich momentach trzeba szukać czegoś, co cię wyciągnie, złapać się czegoś i wypłynąć.

Z siostrami

Nie przyzwyczajajcie się do wojny

Chciałbym, żeby świat wiedział, że od ponad trzech lat trwamy, że się trzymamy. Ale to, że trwamy, nie oznacza, że dla świata nie ma zagrożenia. Ukraińcy, nasi partnerzy i ludzie z zagranicy, którzy chcieliby nas wesprzeć, ale uznają, że być może to już nie ma znaczenia – nie powinni odpuszczać. Nadal jest mnóstwo pilnych potrzeb.

Dzisiejsza wojna kosztuje dziesiątki tysięcy istnień ludzkich. Znikają nasze miasta, które kiedyś tętniły życiem. Właśnie za taką ceną utrzymuje się wasz pokój i bezpieczeństwo

Ukraińcy nie powinni przyzwyczajać się do tej rzeczywistości. Nie powinni czekać na kolejne tragiczne wydarzenie, takie jak ostrzał rakietowy Krzywego Rogu, by przypomnieć sobie o tym, że trwa wojna. Śmierć dzieci nie może być przypomnieniem o trwającej wojnie. Nie może nim też być niszczenie budynków mieszkalnych w Kijowie. Każda wasza myśl, kiedy budzicie się rano i zasypiacie wieczorem, powinna dotyczyć tego, co możecie zrobić lub co już zrobiliście, by poprawić sytuację. Wszyscy muszą włączyć się do wojny już teraz.

Nawet jeśli nastąpi jakieś zawieszenie broni, uwierzcie mi: za 10 lat spotkamy się ponownie tutaj, w armii

Nie robię żadnych planów na przyszłość, chociaż bardzo chciałbym pojechać do babci w Karpaty i pobyć tam z miesiąc, jak kiedyś, podczas wakacji. Pobyć na łonie natury, w górach, biegać nad rzekę, zbierać wiśnie, paść owce i cieszyć się życiem. Marzę o tym, żebyśmy jak najszybciej wyparli wroga z naszej ziemi i żeby wszyscy nasi żołnierze wrócili żywi do domu. I żeby Ukraińcy zjednoczyli się i razem przywrócili to wszystko, co zostało tak okrutnie zniszczone i odebrane nam przez wroga.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Wojna oczyma „Dzwinki”: jak dziewczyna ze Lwowa ratuje rannych żołnierzy

Natalia Żukowska
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Ексклюзив
20
хв

Przetrwałam Hitlera, przetrwałam Stalina, to i Putina przetrwam

Ексклюзив
20
хв

Piękna przyroda, obojętne państwo. Jak się żyje Ukraińcom w Turcji

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress