Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Nie być jak Sołowjow. Co jest nie tak z Telemaratonem?
Wojna na pełną skalę trwa już znacznie dłużej niż 2 — 3 tygodnie obiecane przez przedstawicieli rządu w Telemaratonie. A to rodzi pytanie: jak chronić wolność słowa i jak nie wyhodować propagandowego potwora, na wzór tego, który jest filarem władzy Putina w Rosji?
Utworzony w maju 2022 r. Telemaraton "United News" [to specjalne pasmo informacyjne we wszystkich stacjach informacyjnych w Ukrainie, w którym 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu nadawane są te same treści — red.] miał być głównym narzędziem wojny informacyjnej w Ukrainie, zwalczającym rosyjską dezinformację i wspierającym morale. Profesjonalne raporty oraz materiały wideo nagrane przez zwykłych obywateli, pokazywały obrazy płonących rosyjskich czołgów i demonstrowały jedność Ukraińców z ich najbliższymi sąsiadami.
Jednak w ciągu dwóch lat Ukraińcy zmęczyli się Telemaratonem. To, co początkowo odegrało ważną rolę w jednoczeniu kraju, obecnie coraz częściej postrzegane jako „zamach stanu”. Początkowo trzy kanały opozycyjne nie mogły brać udziału w maratonie: "Espresso", "Priamyi" i "5 kanał", ponieważ, jak mówią, pokazują zbyt dużo Petro Poroszenko, a on jest narcyzem i chce PR. Następnie władze zdecydowały, że maraton narodowy jest jak tuba władzy.
Zaczęto więc przeznaczać na tę zabawkę ogromne fundusze — do tej pory Telemaraton kosztował już 4 miliardy hrywien (ok.400 mln złotych — red.)
Na antenie coraz częściej zaczęli pojawiać się eksperci związani z Kancelarią Prezydenta i jego partią Sługa Narodu. Prowadzącymi natomiast byli ludzie, którzy przed inwazją na pełną skalę pracowali w kanałach medialnych Wiktora Medwedczuka [prorosyjskiego oligarchę -red.], którego córka jest chrześniaczką Putina, gloryfikując Rosję, oczerniając weteranów i uczestników Rewolucji Godności. Teraz przyozdobieni niebiesko-żółtymi akcesoriami, tymi samymi ustami wołają: „Chwała Ukrainie!”.
Wszyscy oni obiecali szybkie zwycięstwo, pikniki na Krymie po łatwej kontrofensywie na południu i zaczęli ochoczo komentować sprawy wojskowe. Takie wypowiedzi przyczyniły się do znacznego spadku tempa mobilizacji w Ukrainie, a wielu poczuło się rozczarowanych, że jeszcze na Krymie nie grillujemy.
Dla Ukrainy to dziwna sytuacja, ponieważ wolność słowa i istnienie wielu niezależnych mediów pozwoliły nam skutecznie oprzeć się autorytaryzmowi Wiktora Janukowycza i zmobilizować ludzi do oporu podczas pierwszej fazy wojny w 2014 roku.Niedawno w Polsce wybuchły skandale dotyczące państwowych stacji telewizyjnych "TVP" i "TVP Info". Obecny rząd Donalda Tuska oskarżył swoich poprzedników, że w 2015 roku zmienili ustawę medialną i stworzyli regulator mediów, który mógł odwoływać zarządy państwowych mediów i obsadzać je dziennikarzami i ekspertami sympatyzującymi z polityką partii.
Dlaczego ta analogia jest istotna dla Ukrainy? Bo może się okazać, że ciężar Telemaratonu zrzucimy nie po dekrecie kończącym stan wojenny, lecz dopiero po zmianie władzy politycznej. W końcu w tej chwili ani prezydent Wołodymyr Zełenski, ani jego najbliższe otoczenie nie są zainteresowani zniszczeniem tej drogiej zabawki. Są z niej bardzo zadowoleni.
Co więcej, Kancelaria Prezydenta, jak wiem z własnych źródeł, często dzwoni do redaktorów, gdy przywódca uważa, że historia nie jest wystarczająco pozytywna
Zagrożenie, które Telemaraton niesie dla krytycznego myślenia Ukraińców jest dostrzegane także na Zachodzie. The New York Times wyraźnie wskazuje, że Telemaraton musi się zmienić, aby uniknąć przekształcenia się w państwową propagandę w stylu Margarity Simonian i Wołodymyra Sołowjowa [najbardziej znani propagandyści Putina - red.]. Według autorów artykułu, widzowie skarżą się, że pokazuje się im zbyt jaskrawy obraz wojny, ukrywając prawdziwe problemy na froncie i kryzys zachodniego wsparcia Ukrainy, a co gorsza, zniechęcając Ukraińców do kontynuowania wojny. Nic więc dziwnego, że obywatele kraju ogarniętego wojną oglądają coraz mniej wiadomości, a coraz więcej reality show o kawalerach i ciąży w wieku 16 lat.
Kolejnym problemem jest przesycenie eteru gośćmi z partii rządzącej. Ekspert ds. mediów Igor Kulas obliczył dla NYT, że w 2023 roku członkowie prezydenckiej partii Sługa Narodu stanowili ponad 68% wszystkich gości studia Telemaratonu. W ten sposób powstało wrażenie, że w naszym kraju nie ma ani opozycji, ani społeczników, ani profesjonalnych komentatorów od energii jądrowej, gospodarki czy geopolityki.
Jeszcze bardziej zdecydowanie wypowiedzieli się Reporterzy bez granic: wezwali ukraiński rząd do rezygnacji z Telemaratonu, który ma niską oglądalność i wiarygodność. Podkreślili też, że priorytetem jest teraz zwiększenie wsparcia finansowego dla mediów publicznych i niezależnych.
Według tej szanowanej organizacji bardzo dziwne jest wydawanie 1,5 miliarda hrywien rocznie na Telemaraton, podczas gdy "publiczny nadawca Suspilne ma tylko 1,8 miliona hrywien na sfinansowanie kilku krajowych i lokalnych kanałów telewizyjnych, stacji radiowych i serwisów informacyjnych a zatrudnia ponad 4000 osób".
Warto zauważyć, że to właśnie przygraniczne i frontowe oddziały Suspilne stworzyły wysokiej jakości dokumentację zbrodni wojennych Rosjan. Dlatego ich finansowanie jest uzasadnione i niezbędne do wygrania wojny, bo teraz potrzebujemy wysokiej jakości filmów dokumentalnych, a nie PR-u jednej partii u władzy.
Sondaże przeprowadzone przez Fundację "Inicjatywy Demokratyczne" i Centrum Razumkowa wyraźnie pokazują, że oglądalność Telemaratonu nie przekracza obecnie 10%. Nieco ponad 20% respondentów uważa, że Telemaraton w obecnej formie jest nadal aktualny. Liczba osób, którzy oglądają Telemaraton od czasu do czasu, gwałtownie spada. Nawet emeryci szukają alternatywy na YouTube, gdzie subskrybują "Espresso", "Priamyj" i "5 Kanał" oraz niektórych niezależnych dziennikarzy.
Według sondaży coraz mniej Ukraińców ufa Telemaratonowi, Zdjęcie: Shutterstock
Szczególnie godzien ubolewania jest fakt wydania wspomnianych 4 miliardów hrywien wydanych na Telemaraton, który obejmuje wiadomości, kanał rozrywkowy "Dim" zatrudniający przyjaciół władzy, oraz kanał zagraniczny, który z jakiegoś powodu nie mówi o naszych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi i Polską, za to przez cała dobę pokazuje Rosjan. Ponadto często reklamuje swoje, rosyjskie, kanały na Telegramie, które nawet wywiad obrony Ukrainy uznał za dość niebezpieczne.
Telemaraton ostatecznie stracił swoją pierwotną formę i stał się zagrożeniem dla wolności słowa. Stał się też PR — ową tubą w rękach władz, która przepala pieniądze tak potrzebne teraz na drony i pociski
Niedawno w Ukrainie wybuchł ogromny skandal, gdy matka chrzestna prezydenta i wieloletnia aktorka projektu "Wieczorny Kwartał" Olena Kravets otrzymała ponad 27 milionów hrywien z budżetu państwa na osobisty projekt na kanale "Dim". Po publicznej krytyce odwołała zdjęcia na 2024 rok.
W swoim ostatnim wywiadzie Kravets okazuje jednak niechęć tym obywatelom, którzy uważnie czytają stronę internetową Prozorro, dotyczącą zamówień publicznych. Mówi, że wszystko przekręcili i posługują się mową nienawiści. To wyraźny znak, że bliski krąg pana Zełenskiego jest zdeterminowany, aby w przyszłości wykorzystać Telemaraton do prywatnych celów.
Opinie publikowane na naszym serwisie wyrażają poglądy osób piszących a redakcja Sestry.eu nie zawsze podziela opinię autorów blogów
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy wyjechał, odetchnęłam z ulgą – niech lepiej będzie daleko, ale bezpiecznie.
W pierwszych dniach marca 2022 roku zostawiłam mojego 15-letniego syna Daniła w samochodzie ledwo znanych mi ludzi, którzy jechali w kierunku polskiej granicy.
Był mroźny, suchy i, jak mi się wydaje, nawet nieco słoneczny dzień w napiętym, prawie pustym Kijowie. Transport publiczny nie działał, taksówka kosztowała tyle co bilet lotniczy, a przejazd nią był nieprzewidywalny z powodu blokad. Z rodzinnej Obołoni [dzielnica Kijowa] do miejsca odjazdu Daniła przywiozła moja przyjaciółka. Kilka dni później wstąpiła do wojska i do dziś tam służy.
Daniło miał ze sobą tylko plecak z kilkoma koszulkami i spodniami – każde miejsce w środkach transportu z Ukrainy było na wagę złota, więc nie było mowy o walizkach. Jak i ile czasu Daniło jechał z Kijowa do Lwowa przez ogromne korki – to osobna historia. Ale w końcu dotarł do Polski, a 11 marca wyleciał z Warszawy do Kanady.
Daniło był już tam z drużyną hokejową, więc miał ważną wizę kanadyjską. Ja nigdy nie byłam w Kanadzie i wiedziałam o tym kraju tylko, że jest tam zimno, ale ludzie są przyjaźni. No i że pod Vancouver mieszkają nasi znajomi z drużyny, którzy wyjechali z Doniecka jeszcze w 2014 roku. Prawdopodobnie dlatego od razu zgodzili się przyjąć syna. Jak wtedy myśleliśmy, na kilka tygodni.
Następnym razem zobaczyłam go dokładnie rok później – przyjechał do Ukrainy i spędził z nami lato. Szczerze mówiąc, nie było to szczęśliwe lato. Co innego, gdy ostrzeliwują ciebie, a co innego, gdy ostrzeliwują twoje dziecko. Nie zawsze zwracam uwagę na alarmy powietrzne i ani razu nie schroniłam się w schronie, ale kiedy Daniło był w pobliżu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca podczas gdy wyły syreny..
Kiedy wyjechał, odetchnęłam z ulgą – niech lepiej będzie daleko, ale bezpiecznie.
W zeszłym roku, w 2024 roku, również go zobaczyłam – na jego kanadyjskiej maturze. Z powodu wojny nie pożegnał się z ukraińską szkołą. Pierwszego lata po inwazji po prostu odebrałam jego świadectwo ze złotym medalem w sekretariacie szkoły, nie powstrzymując łez goryczy za niego i wszystkie nasze dzieci. Kiedy stało się jasne, że będzie kontynuował naukę w kanadyjskiej szkole, postanowiłam, że muszę być obecna na zakończeniu roku szkolnego, nawet jeśli droga z Kijowa do Vancouver będzie kosztować tyle, ile dwa miesiące życia w Ukrainie.
Daniło Bereza na zakończeniu roku szkolnego w Kanadzie, 2024 r.
To nie jest historia o największym bólu. Ta historia jest o bólu, którego w ogóle nie powinno być.
W marcu tego roku minęły trzy lata, odkąd mieszkamy w odległości 8640 kilometrów od siebie. Jak minęły? Myślę, że łatwiej, niż gdyby Danio był młodszy lub starszy w momencie inwazji. Przyjechał do Kanady w wieku 15 lat, przez dwa i pół roku uczył się w lokalnej szkole, dostał się do drużyny hokejowej, uzyskał prawo jazdy, znalazł dodatkową pracę, poznał dziewczynę. Pierwszy rok w Kanadzie nie był łatwy, ale ogólnie integracja przebiegła pomyślnie.
Być może pomogło też to, że Kanada jest krajem imigrantów z silną diasporą ukraińską.
Jeśli można tak powiedzieć w tej sytuacji, to ja miałam „szczęście”, że Putin i jego ołowiani żołnierze najechali Ukrainę, kiedy Daniło był już nastolatkiem. Dzięki temu mógł sam wyjechać do obcego kraju, a ja zostałam i kontynuowałam pracę w swoim zawodzie. Setki tysięcy naszych kobiet, których dzieci były młodsze w momencie inwazji, zostały zmuszone do wyjazdu wraz z nimi do obcych krajów, nie znając języka, nie mając możliwości znalezienia godziwej pracy i wsparcia rodziny. Jednocześnie matki takie jak ja mają swoje trudności. Jedną z nich jest systematyczne opuszczanie najważniejszych wydarzeń w życiu dziecka i często dowiadywanie się o nich po fakcie. Dla mamy, która zawsze była głęboko zaangażowana w życie syna, jest to bolesne doświadczenie.
Tak, Daniło zapisał się do nowej szkoły nie ze mną, ale z mamą z rodziny, która go przyjęła. Przygotowywał się i wstąpił na uniwersytet nie ze mną, ale z kuratorką szkolną. Święta Bożego Narodzenia spędził nie z własną rodziną, ale z rodziną swojej dziewczyny. Nowy Rok nie spędził ze mną i babcią, ale sam w samochodzie na parkingu, ponieważ w Kanadzie to święto nie ma takiego znaczenia jak u nas. Nawet datę operacji po urazie barku wybrał bez mnie...
Część tych trudności wynika z odległości i różnicy czasu. Ale wojna maksymalnie komplikuje sytuację. Na przykład wkrótce czeka go poważna operacja, która wymaga długiej rekonwalescencji. Normalnie przywieźlibyśmy go do domu, otoczyli troską. Ale syn ma już 18 lat i nie może swobodnie wyjechać z Ukrainy. Więc przejdzie przez to sam, a jego rodzina będzie w tym czasie na innym kontynencie.
Oczywiście to zupełnie inne doświadczenie niż wtedy, gdy twój syn dorasta w kraju, który codziennie jest ostrzeliwany. Albo gdy przez trzy lata nie może zobaczyć ojca. Albo gdy poszedł walczyć. Albo... albo... albo... Ale ta historia nie jest o największym bólu. Ta historia jest o bólu, którego w ogóle nie powinno być.
Tak jak nie powinno być państwa-terroysty, które dzieli rodziny na lata i kilometry, a niektóre nawet na zawsze.
Trump podczas spotkania z Meloni w Gabinecie Owalnym. Waszyngton, 17 kwietnia 2025 r. Zdjęcie: Alex Brandon/Associated Press/East News
Na oficjalnych zdjęciach z włoską premierką prezydent USA jest uśmiechnięty i nie ukrywa, że darzy Meloni szczególną sympatią. Złośliwi podejrzewają nawet, że się w niej podkochuje – i to dlatego jego stosunek do Meloni jest znacznie lepszy niż do Emmanuela Macrona, Keira Starmera i Olafa Scholza, którym nie szczędził krytyki w serwisie X.
W rzeczywistości Meloni ma do wykonania aż dwie misje. O pierwszej świat dowiedział się po słynnym skandalu z udziałem Trumpa, J. D. Vance’a i Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. Następnego dnia włoska premierka spotkała się z ukraińskim przywódcą w Londynie, gdzie wezwała go do unikania napięć ze Stanami Zjednoczonymi i udzieliła kilku cennych rad.
– Uważam, że bardzo ważne jest, abyśmy unikali ryzyka rozłamu Zachodu. Myślę też, że w tej kwestii Wielka Brytania i Włochy mogą odegrać ważną rolę w budowaniu mostów – powiedziała wówczas.
Wskutek wsparcia tych dwóch państw Stany Zjednoczone wznowiły wymianę danych wywiadowczych i wyraziły zgodę na dalsze dostawy broni dla Ukrainy
Meloni wysoko oceniła spotkanie Trumpa i Zełenskiego, które odbyło się podczas pogrzebu papieża. Podczas rozmowy w bazylice św. Piotra obaj przywódcy już się nie kłócili, lecz spokojnie wymienili uwagi na temat ram planu pokojowego. W poście na oficjalnym koncie partii Meloni, Braci Włochów, nawiązano do działań dyplomatycznych włoskiej przywódczyni, które były „starannie i dyskretnie zaplanowane, bez dążenia do bycia w centrum uwagi, nawet gdy na Rzym, stolicę chrześcijaństwa, były skierowane oczy całego świata”.
Spotkanie Zełenskiego z Meloni w Rzymie. Zdjęcie: OPU
Premierka Włoch odbyła też w Watykanie rozmowę z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Unia Europejska ma nadzieję, że Meloni może skłonić amerykańskiego prezydenta do zawarcia nowej umowy handlowej i ponownego przeglądu ceł, by Europejczycy mogli uniknąć wojny handlowej z USA. Meloni wzięła na siebie misję posłańca Europy, zwłaszcza że amerykański przywódca unika rozmów telefonicznych z przewodniczącą KE.
Unia Europejska ma trzy miesiące na to, by przekonać Trumpa do niewprowadzania 20-procentowych ceł na unijny eksport do USA. Obecnie produkty unijne są opodatkowane podstawową stawką 10 procent, a 25-procentowymi cłami na stal, aluminium i samochody.
Dla samej Meloni sytuacja ta oznacza wzmocnienie jej pozycji w Unii Europejskiej
W grudniu ubiegłego roku „Politico” nazwało włoską premierkę gwiazdą europejskiej polityki. Napisano nawet wprost, że liderka Braci Włochów w ciągu kilku lat „przeobraziła się z marginalnej postaci politycznej w jedną z kluczowych figur na europejskiej i światowej arenie”.
Premierka Włoch została uznana przez „Politico” za najbardziej wpływową osobę w Europie w 2025 roku. Zdjęcie: IPA/ABACA/Abaca/East News
„Dzisiaj jeśli chcesz rozmawiać z Europą, to telefon do Giorgii Meloni jest oczywistym wyborem. Nawet takie postaci jak Elon Musk, najbogatszy człowiek świata i doradca nowo wybranego prezydenta USA Donalda Trumpa, zwracają się do włoskiej premierki w celu omówienia kwestii strategicznych” – napisał wspomniany opiniotwórczy serwis.
Co takiego jest w Meloni? Przed jej zwycięstwem w wyborach w 2022 roku twarzą włoskiej prawicy był Silvio Berlusconi – znany ze skandalicznych imprez magnat medialny, lubiący oszukiwać na podatkach, a przy tym przyjaciel Putina
Partia Meloni pojawiła się na scenie politycznej, gdy ekscesy tego kontrowersyjnego miliardera zaczęły wywierać destrukcyjny wpływ na życie polityczne we Włoszech.
Bracia Włosi stali się zdrową alternatywą, która przekonała wyborców, że prawica jest zdolna zajmować się pracą na rzecz państwa, a nie tylko taplać się w basenach z gwiazdami telewizji i hostessami. Z czasem Meloni, ideowo ultranacjonalistyczna i radykalna, zdołała zaprezentować się światu jako polityczka, z którą gotowi są współpracować zarówno w Brukseli, jak w Waszyngtonie.
Meloni jest też jedną z nielicznych osób w Europie, które mogą jak równa z równym dyskutować Emmanuelem Macronem, twardo spierając się z nim o politykę fiskalną, społeczną i kryzys migracyjny
Macron i Meloni podczas szczytu „koalicji chętnych” w Paryżu. 27 marca 2025 r. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News
Zachodni analitycy twierdzą, że sukces w stosunkach z Trumpem Meloni zawdzięcza nie tylko urodzie i wyrafinowanemu stylowi. Potrafi bowiem znaleźć równowagę między radykalnymi ideami swojej partii a pragmatyczną współpracą z międzynarodowymi partnerami. Jej przywództwo zapowiada nową erę zmian w polityce europejskiej, w której liberalne podejście ustępuje miejsca nowym twarzom silnie skupionym na kwestiach narodowych. Można również z całą pewnością stwierdzić, że Giorgia Meloni, Kaja Kallas i Ursula von der Leyen to zespół na trudne czasy, który będzie sprzątał europejską stajnię Augiasza, pozostawioną przez mężczyzn chcących przyjaźnić się z Putinem.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Od metali ziem rzadkich po myśliwce F-16 – nowy etap partnerstwa między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi coraz bardziej nabiera geostrategicznego charakteru. Niedawno Kijów podpisał z Waszyngtonem dwustronną umowę o wspólnym wydobyciu surowców mineralnych. Chociaż wiele jej punktów ma charakter ramowy, stała się ona silnym sygnałem zarówno dla sojuszników, jak dla przeciwników.
Czy to wystarczy, by zmienić bieg wojny? W rozmowie z serwisem Sestry kwestię tę analizuje generał Gordon B. „Skip” Davis Jr., były zastępca sekretarza generalnego NATO ds. inwestycji w obronność, a obecnie starszy pracownik naukowy w Programie Obrony i Bezpieczeństwa Transatlantyckiego, działającego w ramach Centrum Analiz Polityki Europejskiej (CEPA).
Zasoby zamiast gwarancji?
Maryna Stepanenko: – Dziewięć miesięcy po tym jak prezydent Zełenski po raz pierwszy zaproponował Stanom Zjednoczonym partnerstwo w inwestowaniu w ukraińskie surowce ziem rzadkich – umowa w tej sprawie została w końcu zawarta. Nie zawiera ona jednak bezpośrednich gwarancji bezpieczeństwa. Czy Pana zdaniem takie „powiązanie gospodarcze” może realnie wpłynąć na długoterminowe bezpieczeństwo Ukrainy, skoro USA mają już ekonomiczny interes w tym, by była krajem stabilnym?
Gen. Gordon B. Davis: – Fakt, że Stany Zjednoczone mają interes gospodarczy w Ukrainie, co zostało bezpośrednio zaproponowane i zatwierdzone przez prezydenta Trumpa, jest oczywistym plusem dla Ukrainy. Chociaż brak gwarancji bezpieczeństwa pozostaje krytyczną luką, osobiste poparcie Trumpa dla tej umowy działa na korzyść Ukrainy. On nie chce być postrzegany jako przegrany w kwestii wsparcia dla Ukrainy, a teraz, mając w niej interesy gospodarcze, najprawdopodobniej pozostanie zaangażowany.
Trump postrzega tę umowę jako sposób na podziękowanie amerykańskiemu rządowi i podatnikom za wspieranie Ukrainy w ciągu ostatnich trzech lat
Na obecnym etapie umowa ma większe znaczenie dyplomatyczne i polityczne niż gospodarcze, ponieważ zidentyfikowanie opracowanie tych zasobów zajmie trochę czasu – zwłaszcza w kontekście trwającej wojny, która utrudnia badania geologiczne i wydobycie surowców. Jest to jednak krok naprzód i odbędzie się on prawdopodobnie mniejszym kosztem dla Ukrainy, niż początkowo oczekiwano. Administracja Zełenskiego zasługuje na pochwałę za wynegocjowanie korzystnych warunków i uzyskanie jeśli nie wojskowej lub gospodarczej, to przynajmniej politycznej gwarancji ze strony USA.
Jak można interpretować utworzenie wspólnego funduszu inwestycyjnego, który ma wspierać odbudowę Ukrainy i rozwój sektora surowcowego?
Na razie jest to raczej instrument polityczny, ponieważ prawdopodobnie upłynie sporo czasu, zanim będzie można realnie odczuć korzyści ze wspólnej eksploatacji ukraińskich zasobów naturalnych. Pozytywnym aspektem jest jednak to, że element ten stanowi część szerszego planu – zwłaszcza w kwestiach, na które nalegał Zełenski. Prezydent nie chciał jedynie pomocy w odbudowie, ale jasnych zobowiązań ze strony USA, co znajduje odzwierciedlenie w tej umowie.
Stanowi ona również zachętę dla amerykańskiego biznesu do włączenia się w wysiłki na rzecz odbudowy Ukrainy. W idealnym wariancie zachęciłoby to amerykańskich inwestorów do inwestowania nawet w czasie wojny, co pomagałoby w odrodzeniu prywatnego sektora w Ukrainie, który poniósł ogromne straty. To z kolei mogłoby pomóc w produkcji materiałów i zasobów niezbędnych Siłom Zbrojnym Ukrainy do kontynuowania obrony, a także położyć podwaliny pod szerszy rozwój gospodarczy, gdy warunki pozwolą na bardziej stabilne, długoterminowe inwestycje.
Ukraina wykazała się niezwykłą żywotnością i innowacyjnością, co już przyciągnęło uwagę amerykańskich firm i potencjalnych inwestorów. Ta energia jest kluczowym atutem, a wspomniana inicjatywa może stać się drogą do jej spożytkowania na rzecz powojennej odbudowy i wzrostu gospodarczego.
Wspólny ukraińsko-amerykański fundusz wydobycia minerałów może rozpocząć prace jesienią. Zdjęcie: ulotka/AFP/East News
Chociaż nie jest to bezpośrednio związane z podpisaniem umowy, kilka dni później Departament Stanu USA zatwierdził ewentualną nową sprzedaż Ukrainie pakietu szkoleń, wsparcia i wyposażenia dla myśliwców F-16 o wartości około 310,5 mln dolarów. Nie jest to oczywiście pomoc w formie dotacji, ale gotowość do zatwierdzenia sprzedaży dużej ilości broni. Jak Pan ocenia ten krok Waszyngtonu?
Dwa ostatnie ogłoszenia – jedno dotyczące 300 mln dolarów, związane z myśliwcami F-16, a drugie, które dotyczyło głównie środków obrony przeciwlotniczej – są ważne, ponieważ po raz pierwszy administracja Trumpa zatwierdziła sprzedaż krytycznie potrzebnego wsparcia wojskowego dla Ukrainy. To znaczące wydarzenie. Jest ono zgodne z deklarowaną przez administrację zasadą, że nic nie jest za darmo, ale pomoc zostanie udzielona, jeśli Ukraina wykaże gotowość do pokoju lub rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Ukraina wykazała taką gotowość. Pakiet szkoleniowy i wsparcia dla F-16 może być dość skuteczny pod wieloma względami. Do tej pory pewne kluczowe technologie, takie jak Link-16 [podstawowy standard komunikacyjny w ramach systemu wymiany danych taktycznych i operacyjnych NATO. Działa on jak potężny „modem”, który umożliwia wymianę zaszyfrowanych informacji między samolotem bojowym, platformami pomocniczymi, np. innymi F-16, radarami naziemnymi, a nawet naziemnymi systemami obrony powietrznej i bazami w czasie rzeczywistym. – aut.], nie były udostępniane z obawy, że ukraińskie F-16 mogą trafić w ręce Rosji, na przykład jeśli jeden z nich zostanie zestrzelony na tyłach wroga. Ale do takiego zestrzelenia nie doszło. Ukraińskie Siły Powietrzne wykonały wyjątkową pracę, zachowując swoje zasoby i skutecznie wykorzystując je na polu bitwy.
Ten pakiet wsparcia można uznać za swego rodzaju nagrodę za ich dyscyplinę i operacyjny sukces
Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo pozytywny krok. Może on wzmocnić możliwości Ukrainy dzięki takim systemom jak LINK-16 lub bardziej zaawansowanym radarom, poprawiając wykrywanie i śledzenie celów. Dzięki temu F-16 będą jeszcze skuteczniejsze w walce – lepsze w zwalczaniu rakiet i dronów oraz silniejsze w zapewnianiu bliskiego wsparcia powietrznego ukraińskim siłom lądowym.
Jest to więc dobra umowa na wszystkich frontach i prawdopodobnie będzie miała realny wpływ. Ocena tego wpływu może być trudna, jeśli ukraińskie siły powietrzne lub rząd nie podzielą się szczegółowymi wynikami takiego wsparcia. Możemy jednak mieć nadzieję, że przyspieszy ona również szkolenie pilotów i zwiększy liczbę zdolnych do walki załóg, co pozwoli wzbijać się w powietrze większej liczbie F-16.
Rozejm i droga do pokoju
Tylko w ciągu pierwszych 12 godzin tak zwanego rozejmu na czas obchodów 9 maja, który zaproponował Rosja, Rosjanie dopuścili się 734 naruszeń zawieszenia broni i przeprowadzili 63 operacje szturmowe. Czy w ogóle można mówić o rozejmie, gdy agresor zachowuje się tak jawnie nieuczciwie?
Myślę, że dobrze to pani podsumowała: nie, nie można. I nie wierzę, że Zachód może teraz zrobić cokolwiek, by skłonić Rosję do pokoju.
Dopóki Putin i jego wojsko nie uznają, że nie mają realnych szans na osiągnięcie swoich szerszych celów, na przykład zajęcie wszystkich samozwańczych republik lub tak zwanych anektowanych regionów, nie zatrzymają się
Szanse Rosji na osiągnięcie spektakularnego sukcesu są niewielkie. Powiększanie przez nią zdobytych terytoriów zatrzymało się, straty nadal rosną, a straty głównych platform – samolotów i okrętów – są tak duże, że nie będzie ich można zastąpić w ciągu roku czy dwóch.
Ostatecznie sytuację może zmienić rosnący opór rosyjskiego społeczeństwa – czy to przeciwko poborowi do wojska, czy przeciw kontynuowaniu wojny w ogóle. To właśnie tutaj może pojawić się realna presja. Jednak jak dotąd ta strategia nie działa.
Jednocześnie wsparcie Zachodu nie zanika, a ostatnie działania – jak porozumienie w sprawie minerałów ziem rzadkich i rosnąca świadomość administracji Trumpa, że Rosja nie zamierza pójść na kompromis – wzmacniają pozycję Ukrainy. Mówili o tym zarówno prezydent, jak wiceprezydent USA.
Jednak tego, kiedy Rosja w końcu zdecyduje się szukać pokoju lub zaakceptować jakieś warunki, nikt nie jest w stanie przewidzieć.
W przeddzień tak zwanego rozejmu, na który Ukraina się nie zgodziła, Kijów przeprowadził jedną z największych operacji przeciwko Rosji, unieruchamiając główne cywilne lotniska w Moskwie i zadając ciosy lotniskom wojskowym i obiektom produkcyjnym. W odpowiedzi Rosja zaatakowała infrastrukturę cywilną w ukraińskich miastach – domy, w których mieszkają zwykli ludzie. Co Moskwa chce osiągnąć takimi uderzeniami?
Rosja uważa, że kontynuacja ataków na ludność cywilną i infrastrukturę podważy w Ukrainie poparcie społeczne dla wojny. To jedynie wyjaśnienie, jakie dostrzegam. Jak dotąd obserwujemy jednak zadziwiającą wytrwałość i determinację Ukraińców. Rozumieją, co się stanie, jeśli ulegną rosyjskim żądaniom, więc morale pozostaje silne już od trzech lat.
Ukraina ma słabe punkty, jednak morale nie jest jednym z nich. Determinacja Ukraińców będzie trwać tak długo, jak długo będzie trwało wsparcie zewnętrzne i jak długo będą oni dysponowali odpowiednim sprzętem do ochrony linii frontu i całego kraju. Realnymi słabościami są stabilność pomocy finansowej i wojskowej oraz – coraz częściej – zasoby ludzkie. Te ostatnie mogą być obecnie nawet ważniejsze niż wsparcie zewnętrzne.
Oczekuję dalszego trwania impasu lub niewielkich sukcesów Rosji, ale nie przełomu. To wojna na wyniszczenie, w której Ukraina polega na wsparciu Zachodu, a Rosja na pomocy Iranu, Korei Północnej i nieoficjalnym wsparciu technicznym Chin
Wsparcie Zachodu dla Ukrainy nie zanika. Przywódcy UE i NATO wykazali silne zaangażowanie na jej rzecz i prawdopodobnie utrzyma się ono w ciągu tego roku. Oczekuje się, że większe wsparcie zostanie udzielone podczas posiedzeń Rady UE i szczytu NATO. Rosnąca produkcja krajowa w Ukrainie, zwłaszcza dronów, pomaga jej pozostać w walce. Mam tylko nadzieję, że wasze siły zbrojne będą w stanie zachować zasoby ludzkie i siłę woli niezbędne do dalszej obrony.
10 maja w Kijowie odbyło się spotkanie Zełenskiego, Macrona, Tuska, Mertza i Starmera. Zdjęcie: OPU
Podczas spotkania przywódców w Waszyngtonie wiceprezydent USA J. D. Vance oświadczył, że Rosja żąda zbyt wiele w negocjacjach dotyczących zakończenia wojny z Ukrainą. Jak Pana zdaniem powinna w tej sytuacji rozwijać się dyplomacja i taktyka wojskowa Ukrainy oraz jej partnerów?
Uważam, że wysiłki polityczne prezydenta Zełenskiego, mające na celu utrzymanie międzynarodowego wsparcia i wykazanie prawdziwej gotowości do rozważenia kwestii zawieszenia broni oraz negocjacji, są właściwym podejściem. Oczywiście Ukraina musi pozostawić sobie otwarte możliwości i kontynuować tę strategię.
Jeśli chodzi o Rosję, to szybko traci ona niewielką szansę, jaką kiedyś miała, by uzyskać poparcie administracji Trumpa dla rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji.
Jeśli Rosja zniweczy dążenia Trumpa do pokoju, ten tylko zwiększy swoje poparcie dla Ukrainy i zrezygnuje z wszelkich prób skłonienia obu stron do negocjacji
Być może Putin zakłada, że po zawieszeniu broni determinacja Zachodu osłabnie, pomoc amerykańska się zmniejszy, a Rosja będzie mogła wznowić zajmowanie terytoriów, zaczynając od czterech regionów, do których rości sobie prawa.
Na razie żądania Putina pozostają maksymalistyczne: zmiana reżimu w Kijowie, całkowita demilitaryzacja Ukrainy i trwały zakaz członkostwa Ukrainy w UE i NATO. Te warunki są prawdopodobnie jego absolutną górną granicą – dąży on co najmniej do uzyskania praw do Krymu i czterech anektowanych regionów. A także do uzyskania jakiejś niejasnej obietnicy, że Ukraina pozostanie poza zachodnimi instytucjami przez określony czas. Nie odsłonił jednak tych kart.
Istota sprawy polega na tym, że Putin zmarnował swoją szansę na osiągnięcie porozumienia, które przyniosłoby korzyści Rosji i jej obywatelom. Dlatego nie sądzę, że Ukraina powinna zgodzić się na coś mniejszego niż zawieszenie broni i wycofanie sił rozlokowanych wzdłuż obecnych linii starć.
Na początku maja „Bild” opublikował artykuł zatytułowany „Kiedy wojna się skończy, Putin stanie przed problemem”. Napisano w nim, że Rosja odmawia negocjacji, ponieważ zakończenie wojny może oznaczać katastrofę dla Kremla. Na ile uzasadnione są te twierdzenia?
Putin stawia w tej wojnie ogromne stawki – i sam je podnosi za pomocą propagandy. Wmówił rosyjskiej opinii publicznej, że ta „operacja” ma znaczenie egzystencjalne, a NATO i Ukraina stanowią śmiertelne zagrożenie. Jeśli więc kiedyś zda sobie sprawę, że przegrywa wojnę – nie liczmy na ostateczną porażkę – po prostu „rozkręci” tę wojnę na nowo, nastawiając koła swojej machiny informacyjnej na nową narrację.
Robił to już wcześniej: kiedy natarcie na Kijów zwolniło, zdławił dyskusje o zajęciu miasta, uciszył krytycznie nastawionych blogerów, ukarał generałów, a następnie rozwinął zupełnie nową strategiczną linię fabularną, z innymi celami.
W grze Putina straty natychmiast stają się zwycięstwami. Każdą porażkę interpretuje jako triumf
Prawdziwe pytanie brzmi: „Kiedy uzna, że nie może już zdobyć więcej terytorium, bogactwa ani zasobów bez zniszczenia rosyjskiej gospodarki na zawsze?” Wtedy może „wyjść z gry i ogłosić sukces”. Tyle że ten przełomowy moment jest tylko w jego rękach i nikt nie wie, kiedy zdecyduje się zmienić scenariusz.
Bezpieczeństwo Europy w nowych realiach
W maju Francja i Niemcy ogłosiły utworzenie wspólnej rady do spraw bezpieczeństwa i obrony w celu zacieśnienia współpracy w obliczu rosnących zagrożeń ze strony Rosji i niepewności co do polityki Stanów Zjednoczonych. Jakie kluczowe zadania stoją przed tą radą? I w jakim stopniu jest ona w stanie zwiększyć zbiorowe bezpieczeństwo Europy?
Wszelkie wielostronne wysiłki mające na celu wzmocnienie zbiorowej obrony i powstrzymanie agresji są mile widziane. Kilka inicjatyw na różnych szczeblach, na przykład siły pokojowe zaproponowane przez Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, które łączą dwa państwa posiadające broń jądrową i największe gospodarki Europy – ma na celu wzmocnienie wsparcia dla Ukrainy.
Jak szerokie poparcie dla tych działań wyrażą inni sojusznicy z NATO – to dopiero się okaże. Niemniej nadzieję budzi fakt, że deklaracje Rady UE, zwiększenie wydatków na obronność, szkolenia mające na celu poprawę gotowości bojowej i zwiększenie produkcji są zgodne z priorytetami NATO i wzmacniają wsparcie dla Ukrainy.
W marcu Komisja Europejska przedstawiła plan ReArm Europe, który przewiduje znaczne zwiększenie wydatków na obronność i wspólne inwestycje w przemysł obronny. Jak Pana zdaniem inicjatywy te mogą wpłynąć na zdolność Europy do samodzielnego zapewnienia sobie bezpieczeństwa bez nadmiernej zależności od Stanów Zjednoczonych?
Każdy krok w kierunku wzmocnienia zdolności obronnych UE i zaspokojenia potrzeb sił zbrojnych jest mile widziany, ale przed blokiem jeszcze długa droga. Nawet razem członkowie UE zapewniają jedynie około 40 procent potencjału europejskich sojuszników w ramach NATO. To znacznie mniej niż indywidualne wkłady Wielkiej Brytanii, Norwegii i Turcji.
Ambicje UE dotyczące przezbrojenia są zgodne z celami NATO, ale pozostają jedynie ambicjami. Dziesiątki dalszych polityk muszą zostać zatwierdzone przez Radę, budżety muszą zostać rozdzielone, a przemysł krajowy musi zwiększyć produkcję. Realnie rzecz biorąc, mówimy o miesiącach, jeśli nie latach, zanim siły UE będą mogły odegrać swoją rolę.
W obliczu rosnącego zagrożenia ze strony Rosji niektóre kraje europejskie, w tym Polska, dążą do ściślejszej współpracy w zakresie powstrzymywania nuklearnego, w tym do możliwości udziału w programie wymiany nuklearnej NATO. Jak Pan ocenia takie kroki?
Polska od około dziesięciu lat niepostrzeżenie wzmacnia siły powstrzymywania nuklearnego NATO, zapewniając wsparcie lotnicze podwójnego przeznaczenia – pomyślmy o tym jak o „drugim pilocie” sił nuklearnych USA i Wielkiej Brytanii, a nie jako o samej głowicy bojowej.
W praktyce Waszyngton i Londyn polegają na pięciu niejądrowych samolotach sojuszników oraz szerszej taktycznej osłonie powietrznej, by realnie grozić odpowiedzią nuklearną.
Polska wnosi swój wkład poprzez ćwiczenia, szkolenia i planowanie operacyjne, ale nie posiada i najprawdopodobniej nie będzie posiadać w najbliższej przyszłości broni jądrowej na swoim terytorium
Doprowadziłoby to do gwałtownej eskalacji napięć w stosunkach z Rosją i mogłoby zagrozić wszelkim szansom na pokój w Ukrainie. Niemniej nawet sama perspektywa posiadania takiej broni przez Polskę mogłaby stanowić potężny atut podczas negocjacji. Warto się więc nad tym zastanowić.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Zdobycie przez film „Anora” pięciu Oscarów z pewnością było szokiem dla większości osób spoza USA, mających choćby jako taki gust filmowy. Niemniej jego ogromny sukces w Stanach w momencie staczania się tego kraju ku imperializmowi i przesuwaniu w kierunku dyktatury jest czymś, co budzi niepokój.
Zacznę od paru słów oburzenia samym faktem, że „Anora” dostała nominacje. Za najlepszą rolę drugoplanową został nominowany grający rolę Igora Jura Borisow, szeroko znany ze swoich ról w filmach propagandowych wspieranych przez Kreml,człowiek, który nielegalnie odwiedził okupowany Krym. Tyle że żadna z tych informacji nie była szerzej komentowana wśród amerykańskiej publiczności. Patrząc na to z perspektywy Polki zastanawiam się, jak to możliwe, że dla wszystkich wokół mnie to jest okej.
Moi amerykańscy rówieśnicy ze szkoły podchodzili do mnie i pytali: „Widziałaś Anorę? Niesamowity film!”.
Kiedy zwracałam uwagę, że film jest prorosyjski, odpowiadali, że to film „feministyczny” albo że przedstawia Rosjan w negatywnym lub satyrycznym świetle, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak bardzo skuteczna jest rosyjska propaganda
Jakim cudem film może być uznany za feministyczny, skoro przedstawia zmagania pracownicy seksualnej, która nie ma jakiejkolwiek osobistej autonomii, zwłaszcza że praca seksualna istnieje głównie po to, by zaspokajać męskie pragnienia? Nie próbuję krytykować osób wykonujących tę pracę, ale wypada zauważyć, że w większości przypadków, szczególnie w kraju kapitalistycznym, jak USA, zostanie pracownicą seksualną rzadko jest świadomym wyborem. Częściej bowiem wynika z wyboru między bezdomnością a tą profesją.
Sean Baker w jakikolwiek sposób nie poruszył tego aspektu. Za to, jako reżyser „postępowy”, bardzo się starał pokazać trudne życie dziewczyny z biednego środowiska. Jednak w żadnej z pięciu oscarowych mów twórców filmu nie wspomniano ani o pracy seksualnej, ani o kobietach, które rzekomo były „inspiracją” do powstania filmu. Potwierdza to tylko moją opinię, że biali mężczyźni nie powinni opowiadać historii o kobietach – zwłaszcza teraz, gdy odbiera się nam prawa, a „film roku” traktuje o życiu pracownicy seksualnej uratowanej przez zepsutego syna rosyjskiego oligarchy. Jaką lekcję mamy z tego wynieść jako kobiety?
Nawet jeśli chciałabym współczuć postaci Anory lub próbować ją zrozumieć, jest to niemal niemożliwe, bo mimo że jest protagonistką, nie ma, jak wspomniałam, osobistej autonomii. Rozumiem, że może taki był zamysł Seana Bakera: ukazanie jej jako ofiary. Jednak dla mnie to po prostu słabe pisarstwo. Czego Ani pragnie? Czy chce być z Wanią? Czy jest nieszczęśliwa w Nowym Jorku? Nie wiadomo. Bo choć jej życie nie jest luksusowe, nie dowiadujemy się, jak ona się w tym wszystkim czuje ani czy chce coś zmienić. Nie widać tego jasno ani w jej działaniach, ani w reżyserii, ani w scenariuszu. A jeśli cel protagonisty jest niejasny, trzeba się zastanowić, o kim właściwie opowiada ta historia – bo w tych okolicznościach Anora staje się po prostu workiem treningowym dla pozostałych postaci. Chyba że Sean Baker właśnie tak postrzega kobiety. Ale jeśli tak, to wracam do mojego wcześniejszego spostrzeżenia o niezdolności mężczyzn do opowiadania kobiecych historii.
Zdjęcie: materiały prasowe
Niektórzy twierdzą, że ostatnia scena filmu to prawdziwy wgląd w osobowość Ani, która „przez cały czas pragnęła tylko intymności i miłości”. Ale czy to naprawdę jest jasne? Gdyby tak miało być, czy nie powinniśmy zobaczyć, jak nawiązuje bliższy kontakt z Wanią, zamiast tylko dla niego tańczyć? A może po prostu wykorzystywała go, by wypełnić pustkę braku miłości? Ostatecznie film niczego nie wyjaśnia, zmuszając widza do domysłów na tematintencji bohaterki, przez co cały obraz robi się po prostu jednowymiarowy. Nie obchodzi mnie, czy Baker chciał pokazać pracownice seksualne jako osoby niezdolne o siebie walczyć. Jako widz chciałam kibicować Ani, ale nie było niczego, co pozwalałoby mi ją wspierać lub rozumieć, czego naprawdę pragnie.
W ciągu całej ceremonii wręczenia Oscarów Ukraina została wspomniana tylko raz – podczas gdy ten prorosyjski film więcej razy, niż mogę zliczyć. Najbardziej zaskakuje mnie to, jak bardzo zobojętnieliśmy na rosyjskie ludobójstwo.
Szokuje mnie, że ludzie zaczynają oglądać filmy o bombardowaniu ukraińskich domów, a potem je po prostu przewijają – i idą dalej. Kim się staliśmy jako społeczeństwo, skoro jesteśmy tak nieczuli?
W ten sam sposób Amerykanie przewijają wiadomości i szukają kolejnej rozrywki – na przykład filmów takich jak „Anora”. Kto by nie chciał obejrzeć dwóch młodych i atrakcyjnych ludzi uprawiających seks na ekranie, prawda?
Dlatego kiedy media karmią nas kolejnym ogłupiającym filmem, ja dochodzę do wniosku, że „Anora” niesie głębsze przesłanie o stanie amerykańskiego społeczeństwa.
Kto może uratować Trumpa, jeśli nie Rosjanie? Tenfilm ma podobny ton: panna w opałach ratowana przez rosyjskiego księcia. Alegoria jest tu oczywista i odzwierciedla się w tym, że „estetyka słowiańskich lalek”, „dieta słowiańskich lalek” oraz obsesja na punkcie Marka Eidelshteina, który gra Wanię, stały się jednymi z najmodniejszych hasztagów na TikToku. Dziewczyny w futrzanych czapkach i płaszczach wrzucają filmiki z sobą w roli głównej, jedząc kaszę gryczaną i kapustę kiszoną, i mówiąc, że marzą o słowiańskich chłopakach. Amerykańskie dziewczyny stają się nowymi Anorami. A i samTrump w czasach swojego bankructwa był dokładnie jak Anora: panną w opałach czekającą na ratunek oligarchów. Pytanie brzmi: Czy kiedy iluzja pryśnie,zostanie porzucony, jak Ani? A może to dopiero początek nowej fali romantyzowania Rosji w zachodnich mediach?
W przededniu 9 maja Rosja zintensyfikowała propagandę w krajach tzw. globalnego południa: Indonezji, RPA, Indiach i Chinach. Kanał telewizyjny RT wspólnie z „Rosyjskim Domem” w Dżakarcie zorganizował pokaz radzieckiego filmu „Lecą żurawie”, z indonezyjskimi napisami. Wydarzenie odbyło się w ramach projektu „Wspólne zwycięstwo”, w ramach którego w dziesięciu krajach planuje się umieścić w przestrzeni publicznej banery informacyjne ze zdjęciami lokalnych weteranów, którzy rzekomo walczyli ramię w ramię z żołnierzami ZSRR, opatrzone wyrazami wdzięczności za „wspólne zwycięstwo”.
Kremlowskie obchody dotarły nawet do Zgromadzenia Ogólnego ONZ. 6 maja rosyjski Chór Tureckiego śpiewał tam radzieckie pieśni, w tym słynny sowiecki przebój „Dzień zwycięstwa”. Co ciekawe, o koncercie świat dowiedział się z mediów społecznościowych rosyjskich artystów, bo kierownictwo ONZ na ten temat milczało. Podobne akcje są częścią szeroko zakrojonej kampanii Kremla, w ramach której Rosja próbuje wykorzystać kult „Dnia Zwycięstwa” do rozpowszechnienia za granicą swojej propagandy i sfałszowanej wersji historii.
Jak zmieniły się te narracje w czasie rosyjskiej inwazji na Ukrainę? Czy rosyjskie „kampanie 9 maja” mają charakter masowy? Jak reaguje Europa? Jak długo jeszcze Kreml będzie mógł szerzyć na świecie kult „pobiedobiesia” [idiom oznaczający powszechny amok Rosjan związany z obchodzeniem 9 maja – red.]? I jak zburzyć mity rosyjskiej propagandy?
Kult „Wielkiego Zwycięstwa”, stworzony za rządów Putina, jest kluczowym fundamentem raszyzmu, czyli współczesnej ideologii Kremla. Mesjanistyczny mit o tym, że Rosja rzekomo samodzielnie pokonała nazizm, usprawiedliwia imperialne zakusy Moskwy na suwerenność innych państw. Rosjanie mówią, że skoro ich kraj uratował świat przed brunatną zarazą w XX wieku, to ma „historyczne prawo” dyktować swoją wolę innym państwom w XXI wieku – wyjaśnia Maksym Wichrow, ekspert Centrum Komunikacji Strategicznej i Bezpieczeństwa Informacyjnego:
– W kontekście agresji przeciwko Ukrainie ogólna narracja Kremla jest następująca: „Wojna przeciwko Ukrainie to kontynuacja świętej wojny z faszyzmem, którą Rosja rozpoczęła w 1941 roku”. Narracja ta pozostaje praktycznie niezmienna od 2014 roku, tyle że od 2022 roku retoryka Kremla stała się jeszcze bardziej agresywna.
Trzeba zauważyć, że fałszywe oskarżenia o „faszyzm/nazizm” są częścią ludobójczej retoryki Moskwy wobec Ukrainy i Ukraińców
Jednocześnie, jak zauważa Wichrow, w słowniku rosyjskiej propagandy słowa „faszyzm” i „nazizm” zostały pozbawione pierwotnego znaczenia. Jeśli Moskwa nazwała jakieś państwo lub naród „faszystowskim”, oznacza to, że nie mają oni prawa do istnienia i można wobec nich popełniać wszelkie zbrodnie:
– Bucza, Izium, Mariupol, Bachmut – wszystko to według raszystów jest „sprawiedliwą karą dla faszystów”. Narracja o „ukraińskim faszyzmie” jest intensywnie wykorzystywana przez rosyjskie służby specjalne w operacjach informacyjnych przeciwko Ukrainie, polegających na dyskredytowaniu najwyższych władz wojskowych i politycznych, sił obronnych, członków rządu itp. Z jednej strony Moskwa dąży w ten sposób do podważenia międzynarodowego poparcia dla Ukrainy, z drugiej – do destabilizacji Ukrainy od wewnątrz.
Sam termin „Wielka Wojna Ojczyźniana”, którego Rosja używa na określenie II wojny światowej, ma charakter propagandowy, ponieważ zakłada, że ZSRR wyzwolił [a nie zniewolił – red.] narody Europy Środkowej i Wschodniej. A sama wojna była zwycięstwem ZSRR, pomimo ogromnych strat, jakie poniósł ten kraj – zauważa dr Sonia Horonziak, dyrektorka programu Demokracji i Społeczeństwa Obywatelskiego w Instytucie Spraw Publicznych. Co więcej, dodaje, wiosną 2014 roku rosyjska Duma przyjęła ustawę, która ma chronić pamięć historyczną w putinowskiej Rosji, wprowadzając odpowiedzialność karną m.in. za zaprzeczanie „faktom” związanym z działaniami Armii Czerwonej podczas wojny lub za brak szacunku dla „dni chwały wojskowej Rosji”. Dlatego Dzień Zwycięstwa, 9 maja ma szczególne znaczenie dla realizacji polityki historycznej Rosji:
– Takie podejście jest niespotykane w innych krajach, z wyjątkiem niektórych byłych republik radzieckich, takich jak Białoruś. Odmowa stosowania takiej retoryki stała się jednym ze sposobów walki Ukrainy z rosyjską propagandą po aneksji Krymu w 2014 roku.
Ukraina odrzuciła zarówno termin„Wielka Wojna Ojczyźniana ”, jak datę 9 maja jako narodowy dzień zwycięstwa. W Ukrainie, podobnie jak w wielu krajach Europy Zachodniej, ten dzień jest obchodzony 8 maja
Dziś Kreml i rosyjskie media państwowe nieustannie wykorzystują swój Dzień Zwycięstwa do usprawiedliwiania i gloryfikowania rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie. Uciekają się do fałszywych porównań między II wojną światową a inwazją na Ukrainę, twierdząc, że rosyjscy żołnierze walczą z nazizmem w Ukrainie tak samo, jak ich dziadkowie walczyli z nazistowskimi Niemcami. Tak widzi sprawę Julia Smirnowa, starsza badaczka niemieckiego Centrum Monitorowania, Analiz i Strategii (CeMAS), ekspertka ds. cyfrowego autorytaryzmu i dezinformacji w Internecie.
– Na poziomie wewnętrznym narracje te są wykorzystywane do mobilizowania poparcia dla Kremla i prowadzenia wojny przeciwko Ukrainie. A także do stworzenia poczucia zagrożenia, przed którym rzekomo broni się Rosja – mówi Smirnowa. – Na poziomie międzynarodowym Kreml stara się przedstawić Rosję jako siłę antyfaszystowską, rzekomo zainteresowaną pokojem i sprawiedliwym porządkiem na świecie.
Po aneksji Krymu, a zwłaszcza po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, rosyjskie media państwowe wykorzystywały obrazy „Dnia Zwycięstwa” na okupowanych terytoriach Ukrainy do wzmocnienia propagandowej narracji o „denazyfikacji”. Twierdziły, że ludzie na tych terytoriach witają siły okupacyjne jak wyzwolicieli i że władze ukraińskie rzekomo zabroniły im ten dzień świętować. Zdaniem Smirnowej ciekawe jest również przeanalizowanie, jak zmieniła się retoryka rosyjska po zwycięstwie Trumpa:
– Po inauguracji Donalda Trumpa na stanowisko prezydenta USA w oficjalnych publikacjach i państwowych mediach pojawił się narracja o wojnie, w której „USA i Rosja ponownie zjednoczyły się przeciwko faszyzmowi”. W kwietniu 2025 roku rosyjska służba wywiadowcza SWR opublikowała artykuł „Eurofaszyzm, tak jak 80 lat temu, jest wspólnym wrogiem Moskwy i Waszyngtonu”, w którym porównano Europę i Ukrainę do nazistowskich Niemiec.
Skala i cele rosyjskiej propagandy
Maksym Wichrow zaznacza, że po rozpoczęciu wojny na pełną skalę pozycja Rosji w krajach Zachodu bardzo się zachwiała. Właśnie dlatego na Kremlu zaczęto głośno mówić o kancelowaniu rosyjskiej kultury. Rosja robi jednak wszystko, by wrócić do przestrzeni publicznej Zachodu.
– 80. rocznica zakończenia II wojny światowej to dogodna okazja, by spróbować wyjść z izolacji – zauważa Wichrow. – Mówi się, że nie chodzi o putinowską Rosję, ale o pamięć, o czyny tych, którzy walczyli z nazizmem.
Chodzi więc o manipulację kontekstami, których, na przykład w USA, można nie rozumieć i nie odczuwać
Właśnie dlatego, twierdzi ekspert, Ukraina musi bardzo jasno i głośno artykułować swoją wiedzę o tym, czym jest raszyzm i jak Moskwa manipuluje pamięcią o II wojnie światowej:
– Nikt nie wie o tym lepiej niż my, ponieważ mieliśmy smutną okazję obserwować to zło z bliska, a od 2014 roku prowadzimy z nim bezpośrednią walkę.
Julia Smirnowa dodaje, że kampanie propagandowe organizują lokalni koordynatorzy, którzy z reguły nie są formalnie powiązani z państwem rosyjskim, ale utrzymują z nim nieformalne kontakty.
– Koordynatorzy z różnych krajów są regularnie zapraszani do Moskwy – mówi ekspertka. – Na przykład w kwietniu tego roku koordynatorzy „Nieśmiertelnego Pułku” z 52 krajów zebrali się w Moskwie na międzynarodowym forum, gdzie mogli uzgodnić działania między sobą i rosyjskimi „ekspertami”, w tym z propagandowej stacji telewizyjnej Russia Today. Natomiast hiszpańska koordynatorka „Nieśmiertelnego Pułku” Wiktoria Samojłowa wzięła udział w propagandowym wydarzeniu z udziałem Putina.
Smirnowa przypomina, że „Nieśmiertelny Pułk” początkowo był oddolnym ruchem pamięci w Rosji. Jednak państwo przejęło go i wykorzystało do szerzenia państwowej propagandy na temat II wojny światowej:
– Jednym z celów takich kampanii za granicą jest mobilizacja mieszkających tam Rosjan. Ponadto tworzą one wrażenie masowego ruchu prorosyjskiego.
Grupa wsparcia rosyjskiej narracji
Wizyty europejskich przywódców w Moskwie 9 maja, w czasie gdy Rosja prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie, są nie do przyjęcia – oświadczył premier Donald Tusk. Według niego przywódcy Chin czy Brazylii mogą mieć inne poglądy na historię i teraźniejszość. Ale żaden Europejczyk nie może udawać, że nie widzi, gdzie tkwi zagrożenie, i jak ważne jest zachowanie solidarności i wspólnoty europejskiej.
Wcześniej o niedopuszczalności udziału europejskich przywódców w rosyjskich obchodach 9 maja mówiła Kaja Kallas, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej. Spośród Europejczyków poparcie dla putinowskiego Dnia Zwycięstwa osobiście zadeklarowali prezydent Serbii Aleksandar Vučić i premier Słowacji Robert Fico.
Jednak grono odbiorców rosyjskich komunikatów w Europie jest znacznie szersze. Według Smirnowej narracje te znajdują oddźwięk głównie wśród polityków i szerszej publiczności o prokremlowskich poglądach:
– W Niemczech politycy z partii Sojusz Sahry Wagenknecht niedawno publicznie wypowiadali się o „historycznej odpowiedzialności” Niemiec wobec Rosji i krytykowali zalecenie niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby w tym roku nie zapraszać oficjalnych przedstawicieli Rosji i Białorusi na uroczystości upamiętniające II wojnę światową. Ich stanowisko poparła niemieckojęzyczna wersja kanału telewizyjnego Russia Today.
Rosja przygotowuje się do 80. rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej. Zdjęcie: ANGELOS TZORTZINIS/AFP/East News
Strategie polityków, jak z kolei uważa Maksym Wichrow, są determinowane przez ich własne interesy polityczne. Dlatego tak naprawdę chodzi tu o ich wyborców, o ich wrażliwość na rosyjskie narracje. W tym zakresie Moskwa prowadzi zakrojoną na szeroką skalę i agresywną walkę o umysły mieszkańców krajów europejskich:
– Celem Rosji jest destabilizacja, a ostatecznie – zniszczenie Unii Europejskiej i NATO. Dlatego Moskwa wspiera różne siły populistyczne w Europie, posuwając się aż do bezpośredniego ingerowania w procesy wyborcze. I niekoniecznie chodzi tu o bezpośrednią reklamę „ruskiego miru”. Nacisk kładzie się na podsycanie niezadowolenia z „dyktatury Brukseli” i „dominacji migrantów”.
Ważnym tematem ataków informacyjnych jest też Ukraina: „Dlaczego pieniądze naszych podatników są przeznaczane na finansowanie wojny, w której nie wiadomo jeszcze, kto jest ofiarą, a kto agresorem?”
Rosja wykorzystuje także obawy przed eskalacją: UE, wspierając Ukrainę, rzekomo ryzykuje wciągnięcie państw europejskich w bezpośredni konflikt zbrojny z Federacją Rosyjską. Wichrow podkreśla, że chodzi tu więc o klasyczną operację destabilizującą.
Fanatyczny kult „Pobiedy”
Biorąc pod uwagę cały ten kontekst nie dziwi, że celem współczesnej rosyjskiej propagandy jest wspieranie i wzmacnianie w innych krajach postrzegania Rosji jako kraju zwycięskiego i „zbawcy” innych narodów, ocenia Sonia Horonziak:
– To retoryka siły i długu, którego poczucie wobec Rosji powinny mieć inne kraje, zwłaszcza Ukraina. Dlatego wszystkie działania – zarówno prawne (od 2014 r. ukraińska polityka historyczna jest ukierunkowana głównie na walkę z historycznymi zniekształceniami), jak informacyjne – muszą wzmacniać kampanię informacyjną o faktach, rzeczywistym udziale i rzeczywistych działaniach Armii Czerwonej i ZSRR w II wojnie światowej.
Maksym Wichrow podkreśla, że jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne Rosji, to temat II wojny światowej może być wykorzystywany jeszcze bardzo długo:
– Wszystko zaczęło się od rekonstrukcji breżniewowskiego kultu „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej ”, ale dzisiejsze „pobiedobiesie” to już inne zjawisko. Jest ono bardzo bliskie swoistej religii obywatelskiej, a wierzeń religijnych nie da się obalić racjonalnymi argumentami. Co więcej, współczesne „pobiedobiesie” nie dotyczy tak bardzo II wojny światowej, jak imperialnej manii wielkości. Kiedyś wszystkie te uczucia przelewały się w koncepcję Rosji jako obrończyni prawosławia, a potem – Rosji jako przewodniczki ludzkości ku świetlanej komunistycznej przyszłości.
Teraz Rosja przywdziała szaty wybawicielki ludzkości od nazizmu
Ekspert jest przekonany, że można to zatrzymać tylko wtedy, gdy Rosja zostanie zdekolonizowana, a to, co z niej pozostanie, przemyśli swoje miejsce i przeznaczenie w świecie – tak jak w XX wieku Niemcy:
– Do tego czasu możemy na okrągło obalać mity o II wojnie światowej, ale nie wpłynie to na rosyjską świadomość masową.
Według Wichrowa w wymiarze międzynarodowym sprawa wygląda bardziej optymistycznie. Na przykład rosyjska propaganda nie ma już wpływu na Ukrainę – z wyjątkiem marginalnych grup, które nie są w stanie wpłynąć na życie kraju:
– Kraje zachodnie również mają swoje ugruntowane rozumienie II wojny światowej, swój model pamięci, którego Moskwa nie jest w stanie zmienić. Nawet te kraje, które w pewnym stopniu akceptują rosyjską narrację, mają dość silną odporność na „pobiedobiesie”.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji