Exclusive
20
min

Lesia Litwinowa: "Najtrudniejszą rzeczą na froncie jest nie myśleć o dzieciach"

Wolontariuszka, filantropka, matka pięciorga dzieci, saperka Ukraińskich Sił Zbrojnych - o swojej rodzinie, wojnie i zwycięstwie

Natalia Żukowska

Lesia Litwinowa na stanowisku bojowym w pobliżu Bahmutu

No items found.

Z wykształcenia filmowczyni, Lesia Litwinowa porzuciła karierę telewizyjną w 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna Rosji z Ukrainą, i założyła fundację charytatywną Swoi. Tylko w ciągu pierwszych czterech lat pomogła ponad 35 000 przesiedleńcom ze Wschodu i wspierała nieuleczalnie chorych pacjentów.
Podczas pandemii fundacja Lesi Litwinowej pracowała 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, zbierając pieniądze, kupując i dystrybuującc koncentratory tlenu na całej Ukrainie.
W dniu inwazji na pełną skalę poszłą z mężem do komisji wojskowej. I to pomimo faktu, że nosiła w swoim łonie dziecko. W czasie naszej rozmowy pod koniec lipca Lesia Litwinowa przebywała w obwodzie donieckim w ramach plutonu inżynieryjnego 207. batalionu Sił Zbrojnych Ukrainy. Ale od 1 września jest oficjalnie cywilem. Zapewnia nas, że nie na stałe, ale na około rok. "W tym czasie muszę wszczepić implanty do kręgosłupa, który w końcu przestał działać, rozwiązać coś z moim prawym okiem, które nie widzi po wstrząsie mózgu i wyremontować dom, abym mogła w nim mieszkać" - napisała kobieta w mediach społecznościowych

W ekskluzywnym wywiadzie dla "Sestr", Lesia Litwinowa opowiedziała swoją historię i podzieliła się swoimi poglądami na temat wojny, zwycięstwa i przyszłości kraju.

Natalia Żukowska: Lesiu, spodziewałeś się inwazji na pełną skalę? Czy też było to dla ciebie zaskoczeniem?

Lesya Litvinova: Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Myślę, że wszyscy rozsądni ludzie spodziewali się rosyjskiej inwazji na pełną skalę od 2014 roku. Co do mnie osobiście, myliłam się: nie sądziłam, że będzie to atak z Białorusi. Byłem pewien, że wróg stamtąd nie przyjdzie. Zrozumieliśmy jednak, że stolica zostanie zbombardowana, więc lepiej było opuścić miasto. 24 lutego 2022 r. zabrałam wszystkie dzieci, nawet te dorosłe, które mieszkały już na swoim, i zabrałam je do swojego domu. To wieś między Dymerem a Hostomlem w obwodzie kijowskim. Wtedy wydawało mi się, że tam będzie bezpiecznie. Zostawiliśmy wszystkich w domu, w tym nasze najmłodsze dziecko, które miało wtedy półtora roku i nadal karmiłam je piersią. Po raz pierwszy została w domu bez nas, była z moimi rodzicami. Mój mąż i ja musieliśmy pojechać do Kijowa do pracy w fundacji, ale chcieliśmy wrócić następnego dnia. Nie było jednak drogi powrotnej. Wieś była pod okupacją. Mój mąż pochodzi z Doniecka, więc dobrze wiem, co to jest okupacja. Jedynym rozsądnym wyjściem było więc poczekać, aż jeden z pracowników przyjdzie do biura, oddać klucze i pojechać do najbliższej komisji wojskowej. Wieczorem byliśmy już zmobilizowani.

Lesia Litwinowa z mężem Wladislawem Urbanem

NZ: Jak zakończyła się okupacja dla Twojej rodziny?

LL: Dzieci były pod okupacją przez prawie trzy tygodnie bez nas. Nie miały prądu, jedzenia, bo nie trzymałam tam dużych zapasów. Połączenie telefoniczne było często zrywane. Powrót był dla nich dość trudny. Miejscowi zgodzili się z rosyjskim wojskiem, że pozwolą im przejść pieszo i bez telefonów. Rodzaj "zielonego korytarza" - na własne ryzyko. Pozwolono im zabrać tylko dokumenty. Nie wolno było zabierać nawet zwierząt. Ludzie przechodzili przez rzekę. Rosjanie otworzyli ogień w stronę konwoju. Byli zabici i ranni. Na szczęście moja rodzina wyszłą bez szwanku. To był dla mnie bardzo trudny okres. Tego samego dnia udało nam się nawet zobaczyć. Dowódca kompanii pozwolił mi spędzić z dziećmi noc. Rano wysłałem ich do moich przyjaciół w zachodniej Ukrainie.

NZ: Lesiu, rozumiem, że to właśnie fakt, że Twoi bliscy trafili pod rosyjską okupację skłonił Cię do podjęcia decyzji o pójściu do komisji wojskowej?

LL: Mam pięcioro dzieci. Moja najstarsza córka ma 26 lat. Ma już dwójkę własnych dzieci. Tak, jestem babcią, choć brzmi to dziwnie. Kolejna córka ma 23 lata. Mój syn - 14 lat. Najmłodsza córka 9. A teraz Solomiia, najmłodsza, będzie miała 3 lata. Kiedy poszliśmy służyć, miała zaledwie półtora roku. Zdaję sobie sprawę, że w cywilu byłabym o wiele bardziej przydatna (w końcu nadal zdalnie zarządzam fundacją, która działa naprawdę skutecznie) niż nieprzeszkolony strzelec wyborowy, którym wtedy byłam. Jednak w tamtym czasie nie widzieliśmy z mężem innej opcji.

Gdybym miała teraz wybór, nadal pozostałabym w cywilu, a na wojnę poszedłby tylko mój mąż. Ale stało się, jak się stało

NJ: Masz pięcioro dzieci, mogłeś przeprowadzić się za granicę. Dlaczego tego nie zrobiłaś?

LL: Rozważaliśmy opcję wysłania dzieci za granicę. Mam wielu przyjaciół w różnych krajach, którzy chętnie widzieliby je w każdej rodzinie, z rodzicami lub bez nich. Jednak starsze dzieci kategorycznie odmówiły wyjazd w sytuacji, gdy my zostaliśmy tutaj. A ja nie mogę wyjechać z Ukrainy.

NZ: Jak wytłumaczyłaś dzieciom, że ich matka idzie na wojnę?  

LL: Kiedy dzieci wydostały się spod okupacji, ich matka była już żołnierzem, który złożył przysięgę i został zmobilizowany. Dzieci ciągle pytały: "Mamo, kiedy wrócisz? Przestaniesz walczyć?". Bardzo za mną tęskniły - ja za nimi też.

NJ: Jak często udawało ci się kontaktować z dziećmi?

LL: Prawie codziennie, trochę, ale zawsze rozmawialiśmy. Bardzo się bałam, że moja młodsza córka nie zrozumie, że jesteśmy jej rodzicami. Była zbyt mała. Ale dzięki komunikacji, zwłaszcza komunikacji wideo, dzięki temu, że wszyscy są razem jako rodzina, rozumie, kim są mama i tata. Wszystkie zabawki, którymi bawi się moja najmłodsza córka, są w parach: jest lalka mama i lalka tata, mama jeż i tata jeż.

NZ: Lesia, jak to się stało, że ty i twój mąż zostaliście saperami?

LL: Nie wybieraliśmy, tak się po prostu stało. Większość ludzi, którzy przychodzili do wojskowych biur werbunkowych w tamtym czasie, nie miała żadnych specjalności wojskowych. To, co nazywało się TRO, stało się taką samą częścią Sił Zbrojnych jak reszta.

NJ: Jak nauczyłaś się pracy jako saperka?

LL: Łatwo się uczyć, gdy ma się motywację. My mamy jej wystarczająco dużo. Wszystko zaczęło się od tego, że w batalionie mieliśmy towarzyszy, którzy walczyli w 2014 roku i byli dobrzy w pracy sapera. Przekazali nam podstawową wiedzę. A kiedy już coś wiesz, wiesz, gdzie szukać i nad czym pracować.

Przez pół roku musieliśmy błagać dowództwo o pozwolenie na naukę w jednostce szkolącej saperów. W końcu ją dostaliśmy i pojechaliśmy. Dodatkowo udało mi się wziąć udział w normalnych kursach medycyny taktycznej na poziomie lekarza.

Mam więc teraz dwie specjalizacje: medyka i sapera.

NJ: Co jest najtrudniejsze w twojej pracy?

LL: Najtrudniej jest nie myśleć o dzieciach. Jeśli myślisz o nich cały czas, nie możesz nic zrobić. W ogóle nic nie można zrobić. Patrzysz na to wszystko i myślisz: "Czy warto, żeby moje dziecko gdzieś płakało?". Ale to są emocje. Rozsądek mówi coś zupełnie innego, bo jeśli nie zakończymy tego teraz, moje dzieci będą następne. A ostatnią rzeczą, jakiej chcę, jest zobaczenie dzieci na froncie.

NZ: Czy można porównać życie w cywilu i wojsku? Jak przyzwyczaiłeś się do nowego życia?

LL: Przyzwyczajałam się do tego. Przez ten czas mieszkaliśmy w wielu miejscach: w opuszczonych budynkach, wiejskich chatach, w byłym hotelu, w ziemiance, w samochodzie, w piwnicy. Wszystko to jest postrzegane jako całkowicie normalne. Istnieją pewne czysto fizjologiczne potrzeby, które są nieco trudniejsze dla kobiet na wojnie niż dla mężczyzn. Na przykład dla mnie problematyczne jest bieganie do krzaków. Ponieważ podczas rozbierania się, a także wybierania bezpiecznego miejsca, wiele może się wydarzyć w ciągu tych kilku minut. Nie wiem, jak inne dziewczyny sobie z tym radzą, ale ja nie jem nic przez dzień przed misją bojową i staram się nie pić wody. Płuczę tylko usta, żeby wytrzymać dzień lub dwa.

Rzadkie chwile Lesi z dziećmi

NJ: A co z podstawową higieną? Z jakimi innymi niedogodnościami borykają się kobiety w wojsku?

LL: Tak jak w cywilu, gdzie nie zawsze są warunki. Dla mnie nie jest problemem mieszkać w tym samym miejscu co mężczyźni, przebierać się, czy myć, bo to wszystko straciło sens. Nie uwłacza to mojej godności. Ale obecność na mojej ziemi ludzi, których nie chcę tu widzieć, jest dla mnie dużo gorsza. Jeśli chodzi o niedogodności, nie ma kobiecego munduru, ale można nosić męski. Jednak kilka miesięcy temu kwatera główna przeprowadziła ankietę na temat rozmiarów i objętości. Daje mi to powody, by sądzić, że jest jakiś ruch w tym kierunku. Wiele osób produkuje damskie uniformy i można je kupić. Dla mnie ten męski jest w porządku.

NZ: Czy jako kobiecie Ci odpuszczają, czy wszystko odbywa się na równi z mężczyznami?

LL: Robimy wszystko na równi z mężczyznami. Saper nie pracuje 24 godziny na dobę. Nie jesteśmy jak piechota, która zawsze jest w bitwie lub w okopie. Oprócz pracy saperskiej pomagamy kopać okopy. Kiedyś zapytałem dowódcę: "Dlaczego wszyscy inni kopią, a ja od trzech dni gotuję barszcz?". A on na to: "Bo jesteś kobietą! Wychowano mnie w przekonaniu, że kobiety nie powinny być obciążane ciężką pracą". To dziwne: kiedy biegnę trzy kilometry w nocy pod ostrzałem z ładunkiem, wszyscy zapominają, że jestem kobietą. To są dziwne rzeczy: być kobietą w jednym miejscu, a w innym już nie.

NJ: Podczas służby byłaś z mężem 24 godziny na dobę. Jak wojna zmieniła wasz związek?

LL: Byliśmy bardzo blisko, ale teraz to osiągnęło inny poziom. Musieliśmy przejść przez wiele rzeczy, które są niemożliwe do przejścia w cywilu.

Przez półtora roku, kiedy byliśmy razem w wojsku, nie mieliśmy ani jednej kłótni. W cywilu znajdowaliśmy powody do sporów. Na małą skalę, na poziomie gospodarstwa domowego, jak w każdej rodzinie.

Dobrze nam się współpracowało jako parze saperów. W końcu saperzy, podobnie jak snajperzy, pracują w parach. Czujemy się komfortowo i swobodnie pracując razem. Chociaż mieliśmy wiele dyskusji z dowództwem na ten temat. Bo oni mają na ten temat argument: "jajka powinny leżeć w różnych koszykach" - przynajmniej jedno z dwojga rodziców powinno przeżyć. A ja zawsze miałem na to kontrargument, że razem mamy dużo większe szanse na przeżycie niż osobno. Czujemy się dobrze, ubezpieczamy się nawzajem i nie musimy nawet rozmawiać podczas misji. Patrzymy na siebie i wiemy, co mamy robić. To bardzo ważne. Tak się złożyło, że jesteśmy nie tylko dobrym małżeństwem, ale też dobrą parą saperów.

NZ: Ty i Twój mąż pobraliście się na froncie. Kto podjął decyzję?

LL: Tak, oficjalnie pobraliśmy się na froncie. Dowódca podjął taką decyzję. Dla żadnego z nas nie był to pierwszy ślub, czuliśmy się komfortowo bez niego. Ale dowódca nas przekonał. Powiedział: "Jeśli jednemu z was coś się stanie, to drugie powinno mieć ułatwione zadanie". Mówimy o dostępie do oddziału intensywnej terapii, do akt sprawy, jeśli chodzi o niewolę i tak dalej. Zapisał nas, ponieważ ma do tego prawo. Zajęło to 10 minut. Oczywiście nie było wesela. Wieczorem wypiliśmy z braćmi herbatę. Był nawet tort.

Rodzina Lesi

NZ: W tym roku w maju ty i twój mąż zostaliście ranni w pobliżu Bahmutu. Jak do tego doszło? W jakim byliście stanie?

LL: My, jako saperzy, pojechaliśmy z piechotą. Ich zadaniem był desant i zdobycie przyczółka. A my mieliśmy za zadanie wcześniej sprawdzić, czy nie ma zagrożenia dla jednostek. Kiedy tam pojechaliśmy, powiedziano nam, że nikogo przed nami nie było. Kiedy tam dotarliśmy, sytuacja bardzo się zmieniła. Oboje mieliśmy wstrząśnienie mózgu, rany od odłamków, ale nic zagrażającego życiu. Z wyjątkiem całkowitej dezorientacji. Ponieważ od momentu trafienia nie jesteś już wojownikiem. Nawet powrót do schronu jest trudnym zadaniem. Jeśli chodzi o rehabilitację, mieliśmy szczęście: byliśmy tam przez długi czas - 21 dni. To bardzo długo. Znam chłopaków, którym dano 3-5 dni i wrócili na front. Znam też chłopaków, którzy zostali kontuzjowani kilka razy w ciągu tygodnia i dalej walczą, bo nie ma ich kto zastąpić.

NZ: Lesiu, byłaś na rehabilitacji w sanatorium, które się w tym specjalizuje. Czego brakuje w naszym państwowym programie rehabilitacji?

LL: Wiele rzeczy trzeba zmienić. Miałam szczęście: trafiłam do miejsca, w którym wiedzą, co robią. Jednak takich miejsc jest niewiele. Byłam leczona w zwykłym szpitalu cywilnym, ponieważ szpitale wojskowe nie radzą sobie z liczbą rannych. Szpitale cywilne są mniej przygotowane na przyjęcie personelu wojskowego. Tak naprawdę nie rozumieją specyfiki. W tych szpitalach jest duży problem ze wsparciem, nie tylko z leczeniem.

Miałam na sobie spodnie we krwi, rozciętą koszulę, nóż przy pasku, telefon w kieszeni - to wszystko.

Mogę kupić wszystko, mam pieniądze na karcie, ale technicznie nie mam takiej możliwości. W szpitalach wojskowych te kwestie zostały rozwiązane dawno temu. W szpitalach cywilnych jest to trudne. Nie trzeba mieć zapasów wszystkiego na wszelki wypadek, ale niech będzie kilka osób, które podejdą i zapytają, czego potrzebujesz i pomogą ci to zorganizować. To byłoby bardzo dobre.

NJ: Czy w szpitalu, do którego trafiłaś był psycholog?

LL: Nie miałem szczęścia do psychologa w szpitalu cywilnym. Był tam bardzo dziwny człowiek. Spotkałem go tylko raz i powiedziałem mu, że nigdy nie powinienem się z nim spotykać. Po pierwsze, mówił do mnie po rosyjsku. Grzecznie odpowiedziałam, że pochodzę z rosyjskojęzycznej rodziny, ale poproszę go o przejście na ukraiński. Bo tak czuję się bezpiecznie. Powiedział, że biegle mówi po ukraińsku, ale nie uważa tego za konieczne, ponieważ wszyscy pochodzimy z tego samego kraju. Innym problemem jest , że wojskowi przebywają w tych samych oddziałach co cywile, którzy nie mają pojęcia, jak zachowywać się w pobliżu wojskowych. Wszystkim jest ciężko. Jedna z kobiet po prostu głośno płakała i prosiła, żeby powiedzieć jej, czego potrzebuję i co mam jeść. Nie dała mi chwili spokoju i w końcu musiałam jej powiedzieć: dość. Inna kobieta rozpoczęła spotkanie od pytania: "Czy to prawda, że w wojsku dużo płacą?". To również nie wprawiło mnie w dobry nastrój. Reszta po prostu nie wiedziała, co robić - albo odwracali wzrok, albo udawali, że w ogóle nie istnieję. To wielki dyskomfort zarówno dla mnie, jak i dla nich. Nie są gotowi, by to dostrzec.

NZ: Co zrobić, aby poprawić sytuację na froncie?

LL: Potrzebujemy wysokiej jakości szkoleń na wszystkich poziomach. Nie da się wygrać tej wojny "mięsem". Tę wojnę trzeba wygrać umiejętnościami. W tym rozwiązaniami technologicznymi. Nie wygramy jej zasobami ludzkimi. Dlatego każdy musi się uczyć. Nie tylko uczyć się, jak dobrze walczyć, ale także uczyć się medycyny. Istnieje tu ogromna luka. Nie mamy wystarczającej liczby medyków bojowych. Nie ma nawet wystarczającej liczby osób przeszkolonych do udzielania sobie podstawowej pomocy. Kiedyś byłam w zaprzyjaźnionej jednostce w kompanii zwiadowczej. Przypadkowo spojrzałem, co mają w apteczkach. A tam były chińskie opatrunki. I to też jest problem. Gdyby mieli podstawowe przeszkolenie i rozumieli różnicę między normalnym opatrunkiem a chińskim, to by ich nie brali. A może ich dowództwo nie ma pojęcia jak to powinno wyglądać. Więc spokojnie wzięli je i oddali żołnierzom.

Lesia Litwinowa na pierwszej linii frontu

NZ: Czego nauczyła Cię wojna?

LL: Niczego nowego. Przed inwazją na pełną skalę mieliśmy doświadczenie aktywnego udziału w pandemii. To było jak wojna, tylko w wersji demo. Nie pamiętam spokojnych czasów w tym kraju. To była albo rewolucja, albo kryzys gospodarczy, albo pandemia, albo wojna.

NZ: Czy wojna trwa za długo?

LL: Będzie to bardzo powolny proces. Proces wycofywania się będzie powolny. Proces przywracania terytoriów będzie bardzo powolny. Zmiana władzy z wojskowej na cywilną na wyzwolonych terytoriach również będzie powolna. To wszystko będzie stopniowe, bardzo trudne.

Całe miasta znikną z mapy kraju, a ich odbudowa będzie niemożliwa. Bahmut fizycznie zniknął. Nie da się go odbudować. Być może gdzieś w pobliżu powstanie nowe miasto. Przed nami wiele trudnych zadań.

NJ: Mówi Pan, że wojna potrwa co najmniej pięć lat. Dlaczego tak długo?
LL:
Nie widzę możliwości zakończenia jej wcześniej. Możliwe jest oddanie części okupowanych terytoriów i wstrzymanie wojny środkami dyplomatycznymi nawet jutro. Ale czy będzie to zwycięstwo? Nie. Czy będzie to koniec wojny? Nie. Ponieważ oni zbiorą swoje siły i zaatakują ponownie. Wojna trwa już prawie 10 lat i widzimy jej tempo. W obecnej sytuacji wojna nie może trwać zbyt długo. Ale widzisz: wszyscy chcieli kontrofensywy, ale nie byli przygotowani na to, że nie będzie ona błyskawiczna, ale każdy metr ziemi zostanie odzyskany, z ogromnymi stratami.


NJ: Czym jest dla Ciebie zwycięstwo i jak widzisz swoje życie po nim?
LL:
Będzie ciężko. Ale wytrzymaliśmy półtora roku. Chociaż nikt nie wierzył, że wytrzymamy nawet trzy dni. I to daje mi nadzieję, że dożyję zwycięstwa.
Chcę odzyskać absolutnie wszystkie terytoria, w tym Krym. Trudno mi sobie wyobrazić, jak to zrobić technicznie, ale bez tego nie będzie zwycięstwa. Chcę, żeby Rosja zaczęła płacić odszkodowania za wszystko, co zrobiła. I chcę, aby wokół tego kraju wyrosła żelazna kurtyna. Ponieważ jest to bardzo toksyczne państwo w wersji, w jakiej istnieje obecnie - nie ma dla niego miejsca w cywilizowanym świecie. Oczywiście chcę wrócić do życia, które mieliśmy, ale wszyscy rozumiemy, że to się już nigdy nie powtórzy.

NZ: Lesia, w co wierzysz i jak widzisz przyszłość naszego kraju, Ukrainy?

LL: Wierzę w ludzi. I walczę dla ludzi. Nie o terytorium. Nie o granice. O prawo ludzi do życia w wolności i godności. Niestety, nie zobaczę kraju, o którym marzę za mojego życia.

Po zwycięstwie będziemy mieli zaminowany, zniszczony, krwawiący kraj. Będziemy mieli katastrofalną sytuację demograficzną i ekologiczną. Niestety, taka jest cena niepodległości.

I trzeba będzie za to zapłacić. Tak, nie brzmi to zbyt optymistycznie. Ale nie zaprzecza faktowi, że życie toczy się dalej. Tu i teraz. W każdej chwili.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Rosja metodycznie torturuje i zabija ukraińskich jeńców wojennych, porywa cywilów, którzy nie popierają tak zwanego ruskiego miru. Uprowadza też ukraińskie dzieci, próbując je reedukować zgodnie z propagandowymi narracjami, a niektóre oddaje rosyjskim rodzinom, które zmieniają im nawet imiona. Kraj Putina za nic ma prawa człowieka.

Sestry rozmawiają z Dmytro Łubincem, ukraińskim rzecznikiem praw obywatelskich – o deportacjach ukraińskich dzieci do Rosji, szczegółach wymiany więźniów, zbrodniach wroga na ukraińskich jeńcach wojennych i cywilach oraz o braku reakcji społeczności międzynarodowej na rosyjskie zbrodnie.

Logika Rosji? To pytanie retoryczne

Natalia Żukowska: O ilu ukraińskich jeńcach – wojskowych i cywilnych – możemy dziś mówić?

Dmytro Łubinec: Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że nie możemy ogłosić liczby jeńców wojennych – zarówno ukraińskich żołnierzy pojmanych przez Federację Rosyjską, jak rosyjskich żołnierzy pojmanych w Ukrainie. Bo to kwestia bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o cywilów, to oni nie są jeńcami wojennymi. To nielegalnie przetrzymywani obywatele Ukrainy, których Rosja nie miała prawa pozbawiać wolności. Na dziś wiemy, że w wyniku rosyjskiej agresji zaginęło około 14 000 osób. Natomiast w Rosji nielegalnie przetrzymywanych jest prawie 1700 ukraińskich cywilów. To są liczby, o których możemy mówić.

Dmytro Łubinec: „Pracujemy nad uwolnieniem wszystkich naszych obywateli”. Zdjęcie: Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich Ukrainy

Jako rzecznik praw obywatelskich wezwał Pan rosyjskie władze do dostarczenia list jeńców wojennych z Ukrainy, których Rosja byłaby gotowa natychmiast uwolnić. Jakie są największe trudności związane z uwalnianiem tych ludzi?

Ogólnie największą trudnością jest to, że Rosja nie przestrzega międzynarodowego prawa humanitarnego i konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Jednocześnie międzynarodowe prawo humanitarne stanowi, że wymiana jeńców powinna odbywać się po zakończeniu działań wojennych. Wyjątek stanowią ciężko ranni lub ciężko chorzy, którzy podlegają repatriacji nawet podczas konfliktu zbrojnego. Jest to określone w konwencjach genewskich.

Mając to na uwadze, chciałbym skupić się na dwóch kwestiach. Po pierwsze, obecnie prowadzimy wymianę jeńców wojennych podczas konfliktu zbrojnego. Żaden inny kraj na świecie nigdy tego nie zrobił, to pierwszy taki przypadek w historii. Fakt, że do dziś odzyskaliśmy 3767 naszych obywateli i przeprowadziliśmy 58 wymian, jest naprawdę czymś znaczącym.

Po drugie, Rosja powinna bezwarunkowo uwolnić wszystkie ciężko ranne, ciężko chore ukraińskie kobiety. Ale tego nie robi, chociaż jest to przewidziane w konwencjach genewskich.

Pierwsza wymiana kobiet. 17 października 2022 r. Zdjęcie: STR/AFP/East News

Aby przyspieszyć ten proces, Ukraina utworzyła mieszaną komisję medyczną w celu obiektywnego określania stanu zdrowia jeńców wojennych. Umożliwiająca to klauzula konwencji genewskich została wykorzystana tylko dwa razy od połowy XX wieku: podczas wojny w Wietnamie i wojny irańsko-irackiej. Mieszane komisje medyczne składają się z kilku ekspertów. Ich członkowie mają przedstawiać propozycje repatriacji jeńców wojennych, wykluczenia ich z repatriacji lub odroczenia decyzji do czasu dalszych badań. Mamy nadzieję, że będzie to krok w kierunku ustanowienia przez Rosję podobnej komisji mieszanej we własnym kraju. Ale Rosja jeszcze tego nie zrobiła.

Kolejnym problemem jest to, że Kreml gra na emocjach krewnych ukraińskich jeńców wojennych. Agresor celowo dokonuje pewnych manipulacji, by wpłynąć na nastroje w naszym społeczeństwie.

Zatrzymanie procesu wymiany, propaganda w mediach społecznościowych, listy osób, których Ukraina rzekomo nie chce zabrać – to celowe działania Rosji. Rosja po prostu bawi się ludźmi, wykorzystując ich ból

Ostatnia wymiana odbyła się 18 października. Wtedy udało nam się odzyskać żołnierzy, którzy zostali skazani przez Rosję na dożywocie, a także bojowników pułku Azow. Co decyduje o kształcie list naszych wojskowych do wymiany?

Pracujemy nad powrotem wszystkich naszych obywateli, ale jeśli chodzi o jeńców wojennych, pierwszeństwo mają ciężko ranni, ciężko chorzy i kobiety. Przedkładamy stronie rosyjskiej różne propozycje i listy. Wszyscy ukraińscy żołnierze, którzy znajdują się w rejestrach Narodowego Biura Informacyjnego, są automatycznie umieszczani na listach do wymiany niezależnie od ich statusu: czy są zaginieni, czy potwierdzeni przez MKCK [Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża – red.] jako jeńcy wojenni. Ukraina traktuje wszystkich jednakowo i pracuje nad tym, by wszyscy wrócili z niewoli. Zawsze to podkreślam.

Mamy również dane o tym, że około 40% ze wszystkich osób, które powróciły z rosyjskiej niewoli, uznano wcześniej za zaginione. Dlatego ciągłe przekazywanie list do wymiany z nazwiskami wszystkich obrońców jest jednym ze sposobów odnajdywania ludzi. Ukraina szuka różnych sposobów na uwalnianie swoich obywateli. Na przykład gdy muzułmanie na całym świecie świętowali koniec postu Ramadan Bajram, a katolicy obchodzili Wielkanoc, Ukraina zainicjowała wymianę tych jeńców wojennych, którzy wyznają islam, i tych, którzy są katolikami. Jednak Rosja zignorowała wysłane listy. Czy można zrozumieć logikę Rosji? To pytanie retoryczne.

Ukraińscy żołnierze po uwolnieniu. Zdjęcie: Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich Ukrainy

Nakazów aresztowania powinno być więcej

Jaka jest największa trudność z odzyskiwaniem więzionych cywilów?

Cywilów najtrudniej odzyskać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Rosja nie ma podstaw prawnych do ich przetrzymywania. Zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym powinni zostać natychmiast uwolnieni. Jednak Federacja Rosyjska to prawo ignoruje, uprowadza cywilów, torturuje ich i przetrzymuje w aresztach. Jeśli spojrzymy na trudności związane z ich powrotem, największym problemem jest weryfikacja danych dotyczących cywilów: kiedy i gdzie zostali uprowadzeni, gdzie są teraz. Rosja nie dostarcza żadnych informacji.

Udało nam się ustalić, że obecnie w Rosji przetrzymywanych jest około 1700 cywilów. Uznajemy jednak, że liczba ta jest znacznie wyższa

Rosja systematycznie i celowo popełnia przestępstwa. Moim zdaniem rosyjscy urzędnicy powinni otrzymać nowe nakazy aresztowania od Międzynarodowego Trybunału Karnego za uprowadzanie ludności cywilnej, ponieważ tego rodzaju przestępstwo można zaklasyfikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości.

Według Associated Press do 2026 roku Rosja planuje utworzyć 25 nowych „kolonii poprawczych” i sześć innych cywilnych ośrodków zatrzymania na okupowanych terytoriach Ukrainy. Co wiadomo o warunkach przetrzymywania ukraińskich więźniów? Czy znamy miejsca, w których są przetrzymywani?

Rosja nie udziela żadnych informacji o cywilach. W większości przypadków nie znamy miejsc ich pobytu, ich stanu ani warunków, w jakich są przetrzymywani. Oczywiście są wyjątki, gdy udaje nam się uzyskać informacje o danej osobie za pośrednictwem partnerów międzynarodowych lub w inny sposób. Nie jest to jednak zbyt duży odsetek wszystkich przypadków.

Jeśli chodzi o warunki przetrzymywania cywilów, Rosja stosuje wobec nich najbardziej przerażające tortury. Wszyscy są przetrzymywani w fatalnych warunkach, bez opieki medycznej, odpowiedniej żywności i wody. Mogą być przetrzymywani w komorach tortur i piwnicach przez wiele miesięcy. Znamy historię Ukrainki Ołeny Pech, która została niedawno uwolniona z rosyjskiej niewoli. Musiała wrócić do tymczasowo okupowanego obwodu donieckiego, by opiekować się matką, która doznała udaru mózgu. Po bezprawnym zatrzymaniu była torturowana elektrowstrząsami, duszona workiem, wkręcano jej śruby w kolana i przeprowadzono pozorowaną egzekucję. Została bezprawnie skazana, zapadła na szereg chorób.

To tylko jedna z dziesiątek tysięcy historii o tym, co Federacja Rosyjska robi z naszymi obywatelami. Ponadto od 2014 r. „wymuszone zaginięcia” ludzi na tymczasowo okupowanych terytoriach są powszechne. W każdej okupowanej osadzie Rosja tworzy izby tortur.

Ołena Pech, ofiara rosyjskich tortur. Zdjęcie: ulotka/AFP/East News

W jaki sposób Rosja odpowiada na ukraińskie prośby o informacje na temat miejsca pobytu ukraińskich więźniów? Jak kraje trzecie mogą pomóc w tej sprawie?

Jak już powiedziałem, Rosja bardzo rzadko udziela jakichkolwiek informacji. W większości przypadków wróg ignoruje nasze prośby i ogranicza się do wymówek. Jeśli chodzi o pomoc w uwalnianiu cywilów, mówiliśmy już publicznie o Katarze i Watykanie. Mieliśmy szereg kontaktów z Katarem w sprawie umożliwienia powrotu Ukraińców do domu, a dzięki Watykanowi 28 czerwca udało się skłonić Rosję do odesłania do Ukrainy 10 naszych obywateli.

Na spotkaniach grupy roboczej zajmującej się punktem 4. „formuły pokoju” [dotyczy on wyzwolenia wszystkich jeńców i osób deportowanych – red.], które odbyły się już siedem razy, podnosimy kwestię powrotu do domu wszystkich obywateli bez wyjątku: dzieci, cywilów, jeńców wojennych. Do spotkań grupy regularnie dołącza około 50 krajów i siedem organizacji międzynarodowych: MKCK, Misja Monitorowania Praw Człowieka ONZ na Ukrainie, OBWE, UNICEF, UE, Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka oraz Koordynator Rezydentów ONZ w Ukrainie. Zawsze doceniam wysiłki Kanady i Norwegii, które współprzewodniczą grupie roboczej. Chciałbym również przypomnieć, że stworzyliśmy Międzynarodową Platformę na rzecz Uwolnienia Cywilów Nielegalnie Przetrzymywanych przez Federację Rosyjską. W jej pierwszym spotkaniu wzięły udział 52 kraje i organizacje międzynarodowe.

Nie poprzestajemy jednak na tym, co już osiągnęliśmy. Pod koniec października w Montrealu odbyła się konferencja ministerialna na temat ludzkiego wymiaru „formuły pokoju”, w której uczestniczyłem jako członek ukraińskiej delegacji. Jej uczestnicy przyjęli wspólny komunikat, którego głównym punktem było zatwierdzenie tzw. zobowiązania montrealskiego, które zawiera kluczowe mechanizmy sprowadzania naszych ludzi do domu. Mam nadzieję, że ten komunikat zadziała i zobaczymy realne rezultaty.

Kolejnym rezultatem konferencji będzie utworzenie grupy krajów, które będą ściśle współpracować z Ukrainą w celu gromadzenia i wyszukiwania szczegółowych informacji o ukraińskich jeńcach wojennych, nielegalnie przetrzymywanych cywilach i uprowadzonych dzieciach.

Dmytro Łubinec: „Stworzyliśmy międzynarodową platformę uwalniania nielegalnie zatrzymanych cywilów przez Federację Rosyjską”

Walczymy z podstępnym wrogiem

Rosja zezwoliła rzecznikowi praw obywatelskich Turcji Serefowi Malkocowi na odwiedzenie miejsc, w których przetrzymywani są ukraińscy jeńcy wojenni. Czego Kijów spodziewa się po tej wizycie?

Myślę, że jest zbyt wcześnie, aby mówić o jakichkolwiek rezultatach. Przede wszystkim powinniśmy poczekać, aż to się faktycznie wydarzy. Możemy wiele oczekiwać, ale nie zapominajmy, z jak podstępnym wrogiem walczymy.

Doniecka Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie kolejnej zbrodni wojennej popełnionej przez Rosjan. Chodzi o rozstrzelanie sześciu wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy. To niepierwszy taki przypadek. Za każdym razem zwracacie się z takimi informacjami do ONZ i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Jaka jest ich reakcja? Czy w ogóle reagują?

Niestety nie widzimy odpowiedniej reakcji. ONZ odnotowuje takie egzekucje w swoich raportach i czasami podaje je do wiadomości publicznej, ale to nie wystarczy. Potrzebujemy konkretnych kroków, by powstrzymać takie zbrodnie okupantów.

Moim zdaniem Czerwony Krzyż powinien również publicznie ogłosić naruszenie przez Rosję konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. W końcu egzekucje ukraińskich jeńców wojennych są celową polityką Federacji Rosyjskiej

Takie zbrodnie wojenne są tolerowane przez najwyższe kierownictwo Rosji. Jednocześnie nie widzimy żadnej reakcji społeczności międzynarodowej na nie. Nadal nie ma nakazów aresztowania zbrodniarzy wojennych za egzekucje jeńców. Dlatego po każdym przypadku egzekucji, o którym wiem, wysyłam listy do ONZ i MKCK, by odnotować te zbrodnie. To, co możemy dziś zrobić, to przynajmniej nadal otwierać oczy światowych organizacji na zbrodnie Rosji.

Prokuratura Generalna Ukrainy wszczęła ponad 450 postępowań karnych w sprawie złego traktowania i torturowania jeńców wojennych oraz ponad 2100 w sprawie torturowania cywilów. O jakich torturach mówimy? W jaki sposób są one rejestrowane i czy mogą być uznane w przyszłości przez sąd międzynarodowy za dowód zbrodni wojennych popełnionych przez Federację Rosyjską?

Według ONZ ponad 95% ukraińskich jeńców wojennych było w Rosji torturowanych. Mówimy tu o biciu i rażeniu prądem. Ale Rosjanie stosują nie tylko przemoc fizyczną. Nie tylko biją, torturują, zmuszają więźniów do stania na mrozie i szczują ich psami. Wywierają też presję psychiczną: mówią im, że nikt nie czeka na nich w domu, i zmuszają do nauki i śpiewania rosyjskiego hymnu narodowego każdego ranka. Nieodpowiednie warunki przetrzymywania też są torturą. Proszę spróbować sobie wyobrazić, jak to jest być karmionym łyżką owsianki każdego dnia – prawie bez wody. Albo że trzymają ludzi w ciasnych celach, zmuszają ich do stania i nie pozwalają usiąść. Ci, którzy wrócili z niewoli, opowiadają takie historie, że włosy się jeżą.

Inwazja kremlowskich porywaczy dzieci

Rosja uprowadziła prawie 20 000 ukraińskich dzieci, ale to tylko przybliżona liczba. O ilu naprawdę możemy mówić?

Według różnych źródeł sama Rosja potwierdza, że zabrała ponad 700 000 ukraińskich dzieci, lecz nie podaje ich list. Nie znamy więc prawdziwej liczby uprowadzonych dzieci, choć na pewno jest ich znacznie więcej niż 20 000.

Gdyby każdego dnia zwracano jedno dziecko z tych 20 000, odzyskanie wszystkich zajęłoby Ukrainie ponad 55 lat

Powrót Ukraińców do domu. Zdjęcie: Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich Ukrainy

Ukrainie udało się już odzyskać 1001 dzieci z terytoriów okupowanych i z Federacji Rosyjskiej. Gdzie były przetrzymywane? Jaki jest mechanizm ich uwalniania?

Staramy się zbierać informacje o tym, dokąd są deportowane. Jak dotąd, według dostępnych danych, są wywożone do Włodzimierza, Omska, Rostowa, Czelabińska, Saratowa, Moskwy, obwodu leningradzkiego, terytorium Krasnodaru i na wyspę Sachalin – czyli do nawet najbardziej odległych regionów. Zarazem wiemy, że dzieci są również umieszczane na tymczasowo okupowanych terytoriach. Rosjanie nie udzielają informacji na ich temat – przeciwnie: ukrywają je tak bardzo, jak to tylko możliwe. Często przenoszą je do różnych miejsc i regionów, co ma na celu utrudnienie nam ich odszukania i odzyskania.

Jak powszechne jest zjawisko militaryzacji i indoktrynacji uprowadzonych ukraińskich dzieci? Jak Rosja to robi? Jaki jest cel?

Konkretny: zniszczyć ich tożsamość. To zjawisko na bardzo dużą skalę, ponieważ każde dziecko jest poddawane reedukacji.

Od 2014 roku Federacja Rosyjska prowadzi politykę militaryzacji dzieci: angażuje je w ruch „Junarmii” [organizacja młodzieżowa o charakterze paramilitarnym, wspierana i finansowana przez Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej – red.] i posyła do szkół kadetów. Rosja propaguje też toksyczne narracje, że ich rodzima Ukraina jest wrogiem, z którym należy walczyć z bronią w ręku.

Rosjanie zmieniają postrzeganie historii i wojny przez ukraińskie dzieci. Robią to nie tylko po to, by zmienić ich tożsamość. Dla Rosji nasze dzieci są nowym pokoleniem żołnierzy. Znamy wiele przypadków, że nawet nieletnie dzieci otrzymały wezwania do rosyjskiej armii

Systemową rosyjską politykę niszczenia ukraińskiej tożsamości dzieci można znaleźć w raporcie specjalnym „Przekwitłe”. To drugi raport specjalny Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Pierwszy był zatytułowany „Nierozkwitłe”. Dotyczył deportacji i indoktrynacji ukraińskich dzieci. Przedstawiciele Federacji Rosyjskiej nadal wysyłają je „na leczenie”. Tzw. Centrum Humanitarne partii Jedna Rosja poinformowało, że od momentu swego powstania w kwietniu 2022 r. do kwietnia 2024 r. wysłało 1500 dzieci z okupowanego terytorium Ukrainy i obwodu biełgorodzkiego Federacji Rosyjskiej do klinik federalnych na „leczenie” i nie planuje zaprzestania tej „pomocy”.

Poza tym Rosjanie uprowadzone ukraińskie dzieci adoptują, śledzenie ich losów jest często niemal niemożliwe. W kwietniu 2024 r. odnotowano kolejny taki przypadek. Rosjanka przejęła opiekę nad chłopcem, który został uprowadzony z okupowanego terytorium obwodu donieckiego wraz z bratem i siostrą, a potem umieszczony w szkole z internatem w regionie moskiewskim. Ta „matka zastępcza” odmówiła przyjęcia brata i siostry chłopca. W rezultacie został adoptowany, a jego dane osobowe – imię, nazwisko, patronimik i miejsce urodzenia – zmienione. Mimo oporu dziecka.

Odzyskiwanie dzieci uprowadzonych przez Rosję jest najtrudniejsze. Zdjęcie: SIERGIEJ CHUZAVKOV/AFP/Eastern News

W okresie od 2021 r. do czerwca 2024 r. reżim Alaksandra Łukaszenki przeniósł co najmniej 2219 ukraińskich dzieci z terytoriów okupowanych na Białoruś. Dane te zostały opublikowane w raporcie ukraińskich i białoruskich obrońców praw człowieka. Znane są nazwiska konkretnych urzędników zaangażowanych w deportację młodych Ukraińców. Dlaczego nadal nie ma nakazu aresztowania Łukaszenki i jego zwolenników, tak jak stało się to w przypadku Putina i Lwowej-Biełowej [Marija Lwowa-Biełowa jest pełnomocniczką przy prezydencie Federacji Rosyjskiej do spraw Praw Dziecka – red.]?

To pytanie można zadać w wielu przypadkach. Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za porwania cywilów? Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za torturowanie i egzekucje jeńców wojennych?

Jakie sankcje grożą porywaczom ukraińskich dzieci?

Przede wszystkim dyplomatyczne. Jednym z rezultatów konferencji ministerialnej w Montrealu jest to, że Kanada przygotowuje nowy pakiet sankcji wobec Rosji za deportacje ukraińskich dzieci i innych cywilów. Moim zdaniem nałożenie sankcji jest jedną z metod wywierania presji na Rosję. I ta metoda jest naprawdę skuteczna.

Ukraina rozszerzyła grupę negocjacyjną, która przygotowuje wymianę jeńców wojennych. Jak to wpływa na skuteczność wymiany?

To przede wszystkim sprawa Sztabu ds. Koordynacji Postępowania z Jeńcami Wojennymi. Ze swojej strony mogę mówić tylko o moich kontaktach, czyli interakcji między rzecznikami praw obywatelskich Ukrainy i Rosji.

Podczas spotkania z Komisarzem Praw Człowieka w Federacji Rosyjskiej. Zdjęcie: Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich

Nawiasem mówiąc, niedawno spotkałem się z rosyjską rzeczniczką praw obywatelskich Tatianą Moskalkową. Spotkanie odbyło się na granicy z Białorusią – z udziałem przedstawicieli MKCK. Uzgodniliśmy repatriację ciał poległych, wymianę list jeńców wojennych odwiedzanych przez obie strony oraz wymianę listów. Uruchomiliśmy też nowy format: przekazaliśmy listy od krewnych do ukraińskich jeńców wojennych w Rosji.

Czasami ludzie pytają mnie, jak komunikować się z przedstawicielem Federacji Rosyjskiej. Robię wszystko, co w mojej mocy, by chronić interesy Ukraińców i sprowadzić ich do domu z rosyjskiej niewoli.

20
хв

Dmytro Łubinec: - Rosja tworzy izby tortur w każdej okupowanej osadzie

Natalia Żukowska

Po podpisaniu umów pierwsza grupa ochotników udała się na poligon Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, by przejść podstawowe szkolenie wojskowe, które potrwa 35 dni.

Następnie, jak stwierdził podpułkownik Petro Gorkusza, przedstawiciel dowództwa Legionu Ukraińskiego, żołnierze będą mogli kontynuować szkolenie w wybranych przez siebie specjalnościach wojskowych w bazach NATO w Europie.

– Do tej pory centrum rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego zarejestrowało prawie 700 wniosków od obywateli Ukrainy mieszkających w Polsce, Czechach, Niemczech, Irlandii i innych krajach – powiedział Petro Goruszka. – Po przejściu badań w wojskowej komisji lekarskiej i podpisaniu umów oni również wstąpią w szeregi Legionu.

– To ważny krok, który pokazuje determinację Ukraińców mieszkających za granicą, gotowych bronić swojej ojczyzny. Nasz konsulat wraz z ambasadą i wszystkimi ukraińskimi placówkami dyplomatycznymi na świecie wspiera Legion Ukraiński i zapewnia kompleksowe wsparcie wszystkim, którzy chcą wstąpić w jego szeregi – stwierdził z kolei Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie Ołeh Kuts.

Centrum Rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego w Lublinie nadal przyjmuje zgłoszenia od obywateli Ukrainy. Wnioski można składać za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej Legionu Ukraińskiego lub w ukraińskich konsulatach i ambasadach w Europie.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/670064b9371ecfa3749d7347_8f98b1a7b04779a144640363f279fdba2fe1e982.avif">Legion Ukraiński w Polsce rozpoczyna rekrutację wolontariuszy</span>

Wszystkie zdjęcia: Ministerstwo Obrony Ukrainy

20
хв

Pierwsi ochotnicy Legionu Ukraińskiego podpisali kontrakty z Siłami Zbrojnymi Ukrainy

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Język i zło

Ексклюзив
20
хв

Jestem z Ukrainą aż do zwycięstwa. I marzę, by kiedyś pojechać na Krym

Ексклюзив
20
хв

Andrij Onistrat: – Przez rok wojny rozmawiałem z synem więcej niż przez 10 wcześniejszych lat

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress