Exclusive
20
min

„Gdy inni opuszczają ręce, my robimy swoje”. Made in Ukraine chce ubrać Zachód

Tetiana Wowk, współtwórczyni marki VOVK, o opowiada biznesie w czasie wojny i błędach, które popełniła na polskim rynku

Olga Gembik

Ukraińska marka VOVK podbija polski rynek

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ukraińska marka odzieży damskiej VOVK to odważny biznes. To między innymi za jej sprawą etykietka „Made in Ukraine” brzmi dziś prestiżowo. Mimo inwazji firma była w stanie wprowadzić markę na rynek międzynarodowy i uczynić ją rozpoznawalną w Polsce. Teraz chce mieć tutaj 100 sklepów odzieżowych.

Tetiana Wowk

Tetiana Wowk, współzałożycielka marki odzieży damskiej VOVK, ma zmysł do biznesu, a o handlu detalicznym w czasach wojny mogłaby napisać książkę. VOVK działa na ukraińskim rynku od 13 lat i ma wskaźnik rozpoznawalności sięgający 80%.

Ukraina: biznes w czasie wojny

– Dla naszej marki kluczowa jest produkcja własna – mówi Tetiana. – Pierwszą fabrykę otworzyliśmy w Kijowie 10 lat temu. To solidny fundament, który uniezależnia nas od wielu czynników i jest podstawą naszego sukcesu. Własna produkcja pozwala nam utrzymać jakość ubrań i produkować kolekcje na czas.

Kiedy zaczęła się inwazja, zdaliśmy sobie sprawę, że mając cztery fabryki w różnych lokalizacjach jesteśmy dobrze zabezpieczeni. Obecnie szyjemy ponad milion sztuk odzieży rocznie.

Zatrudniamy ponad 600 pracowników. Dziś trudno o szwaczki, ponieważ w Ukrainie produkuje się dużo odzieży wojskowej. W ubiegłym roku udało nam się zatrudnić 150. Teraz wiele osób się poddaje, niektórzy nie wierzą w przyszłość. A my robimy to, co do nas należy – rozwijamy się, zarabiamy i tworzymy miejsca pracy. Rozpoczęcie działalności jest dziś łatwiejsze niż przed 2022 rokiem. W przyszłości popyt na nieruchomości wzrośnie, wszystko stanie się droższe i będzie znacznie trudniej negocjować.

Zakłady VOVK zatrudniają ponad 600 pracowników

Nazywają nas „ukraińską Zarą”. Jeśli klient chce kupić klasyczne spodnie, odwiedzi zarówno Zarę, jak VOVK. Wiemy, jak to jest konkurować z Zarą, H&M i Reserved. Kiedy z początkiem inwazji zamknięto wszystkie sklepy tych marek w Ukrainie, około pięciu ukraińskich marek zaczęło rozwijać swoje sieci. Powrót dużych zagranicznych detalistów spowodował co prawda odpływ klientów od ukraińskich marek, ale na nas to nie wpłynęło – jesteśmy przyzwyczajeni do konkurencji. Co ciekawe, kiedy H&M wróciło do Ukrainy, zaczęliśmy rosnąć jeszcze bardziej.

Jesteśmy marką społeczną, dla której kwestie dotyczące Ukrainy i naszych ludzi są ważne. Za priorytet uznaliśmy mówienie o tych, którzy nas bronią. I o tym, że musimy zadbać o ich życie po wojnie

W zeszłym roku na własne ryzyko otworzyliśmy sklep w Sumach. Czekaliśmy na z pięć lat – działająca tam rosyjska sieć sklepów się zamknęła, a my otrzymaliśmy ofertę wejścia na jej miejsce. Czy mieliśmy wybór? Nie, bo taka okazja może się już nie powtórzyć. Oczywiście jest pewne ryzyko, ponieważ w sumskim centrum handlowym nie ma schronu, a miasto leży blisko granicy z Rosją.

Za miesiąc otworzymy nowy sklep w centrum handlowym w Kijowie. Chcemy mieć 20 nowych lokalizacji w Ukrainie i 100 w Polsce.

Polska: ścieżka błędów

Zwlekaliśmy z wejściem na polski rynek. Obserwowaliśmy, jak ukraińskie firmy otwierają się na nim i zamykają, graliśmy bezpiecznie.

W 2022 roku, kiedy znalazłam się w Warszawie z powodu wybuchu wojny, odwiedziłam wystawę detaliczną. Od rozpoczęcia pierwszych konsultacji do uruchomienia biznesu w Polsce minął ponad rok. A otwarcie sklepu zajęło kolejnych pięć miesięcy.

To było pięć miesięcy małego piekła. To, że twój biznes dobrze sobie radzi w Ukrainie, nie musi oznaczać, że poradzi sobie w Europie

Do naszych największych błędów na polskim rynku należała źle wybrana lokalizacja, skupienie się na ukraińskich klientach zamiast na polskich i otwarcie sklepu internetowego dopiero po roku od startu.

Na miejsce naszego pierwszego sklepu typu studio wybraliśmy centrum handlowo-rozrywkowe Blue City w Warszawie. Przychodziło tu wielu Ukraińców, lecz doświadczenie pokazało, że powinniśmy się skupić przede wszystkim na polskich klientach. W Warszawie przypomniałam sobie, jak to było z naszym pierwszym sklepem w Kijowie, 12 lat wcześniej: w pierwszym miesiącu przychód wyniósł zero.

W Polsce wyposażenie sklepu w sprzęt wentylacyjny i przeciwpożarowy jest bardzo drogie. Musisz zadbać o bezpieczeństwo przeciwpożarowe, zgodnie z lokalnymi przepisami. Od wielu lat zamawiamy do naszych sklepów tapety z niemieckiej fabryki RASCH, ale w Blue City musieliśmy mieć specjalne tapety ognioodporne.

Moim największym błędem było zatwierdzenie tej lokalizacji przez telefon. Powinnam była przyjechać do Warszawy i sama ocenić, czy to zadziała.

Ukrainka wyciąga zaskórniaki, Polka planuje

Jednym z naszych błędów było skupienie się na ukraińskim kliencie w Polsce. Ukrainki znają naszą markę, a Polki nie. Różnimy się mentalnie. Kiedy Ukrainka idzie przez centrum handlowe i widzi nowy sklep, wejdzie do niego z ciekawości –żeby dotknąć tkaniny, zobaczyć ceny. Polka tego nie zrobi, bo nie wie, kto jest producentem. Ale polscy konsumenci mają dobry system rekomendacji.

Polacy są zachwyceni, że mimo wojny w Ukrainie produkujemy wysokiej jakości i piękne ubrania. Ale wszystko muszą wypróbować sami

Ukraińska klientka, gdy ma coś na oku, wyciąga zaskórniaki. Tymczasem polska starannie planuje swoje wydatki, jak Niemka.

Tetiana Wowk: - Ukrainki znają naszą markę, a Polki nie

Oczywiście od razu zaczęliśmy rekrutować Ukrainki do sklepu w Warszawie. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że ważne jest, by polscy klienci słyszeli swój język bez akcentu. Kiedy słyszą akcent, zaczynają traktować cię inaczej. Uświadomienie sobie tego zajęło nam trochę czasu.

Kiedy zaczynaliśmy naszą działalność w Warszawie, 80% naszych klientek stanowiły Ukrainki, a 20% Polki. Teraz jest pół na pół

Sklep otworzyliśmy 9 marca 2023 roku, a sklep internetowy dopiero na początku sierpnia 2024 roku. Traciliśmy czas i pieniądze, gdy klienci prosili o link do naszej polskiej strony na Instagramie, której nie mieliśmy. Uświadomienie sobie tego też zajęło nam trochę czasu.

Ukraińska kobieta zobaczy zdjęcie produktu, znajdzie cenę i w razie potrzeby odwiedza stronę internetową. W Polsce trzeba było najpierw wystartować online, a dopiero potem przejść do realu.

Skąd wziął się ten Bangladesz

Otworzyliśmy sklep trzy tygodnie później, niż planowaliśmy, bo dostawa produktów opóźniła się na granicy. Sporo nas to kosztowało. W zeszłym roku zastanawialiśmy się, czy będziemy szyć w Ukrainie, czy może szukać produkcji w Polsce. Pojechaliśmy do Łodzi odwiedzić fabryki odzieży – jedną, drugą, trzecią. To były to raczej warsztaty zatrudniające po 15-20 pracowników, nie byli gotowi uszyć wszystkich próbek. Mówili: „Możemy zrobić to, ale nie to”. Tyle że my nie możemy mieć takiego podejścia, bo mamy kolekcję. No i koszty były nie z tego świata.

W największym zakładzie produkcyjnym w Łodzi, w którym jakość nam odpowiadała, skrojenie i uszycie podstawowej kurtki bez dodatkowych elementów kosztowało 80 zł, a bardziej skomplikowanej – 100-120 zł. A my musieliśmy je sprzedawać za 300 zł. Zrozumieliśmy, dlaczego ubrania dużych marek grupy modowej Inditex (Zara, Bershka, PULL&BEAR itp.) są szyte w Bangladeszu, Indiach i Pakistanie.

Poza tym Polacy lubią się nie spieszyć. Jeśli przyjdziesz na konsultację prawną w Ukrainie, otrzymasz ogromną ilość informacji w ciągu kilku godzin. Tutaj jest inaczej. Zapłaciliśmy prawnikom 300 euro za godzinę i otrzymaliśmy odpowiedzi na 7-8 pytań. A co pozostałymi 38 pytaniami?

– Nie mamy na nie odpowiedzi. Idźcie tam i tam – powiedzieli.

W Ukrainie jeśli szef działu prawnego czegoś nie wie, to się dowie. Tutaj to tak nie działa

Podobnie było z księgowymi, dopóki nie znaleźliśmy Ukraińców, którzy otworzyli własne licencjonowane biura w Polsce. To uprościło życie i natychmiast przyspieszyło działanie.

No i budowlańcy. Na początku współpracowaliśmy z polską firmą i byliśmy bardzo opóźnieni, jeśli chodzi o terminy, co oznaczało dla nas kary i dodatkowe koszty. Później znaleźliśmy na rynku ukraińską firmę, która zrobiła dla nas wszystko szybko.

Nie zmienię DNA marki

Otwieramy w sobotę, a strażak w czwartek o 16.30 mówi nam: „Wrócę w poniedziałek, bo zaraz kończy się mój dzień pracy”. W Ukrainie ludzie też potrafią się nie spieszyć, ale zawsze możesz się dogadać.

Polskiemu projektowi nie poświęciliśmy wystarczająco dużo czasu. Powinniśmy byli przenieść się do Polski na 4-6 miesięcy. Ludzie i zespół są bardzo zainspirowani faktem, że właściciel firmy jest zaangażowany w proces.

Jak pokazuje ukraińskie doświadczenie, działa to bardzo dobrze. Kiedy wyjechałam do Warszawy na początku inwazji na pełną skalę, czułam, że muszę wrócić dwa miesiące później. Ważne było, by pokazać, że jestem z ludźmi. Pracownicy naprawdę lubią, kiedy wszyscy się spotykamy i rozmawiamy. Mogę być i dobrym, i złym policjantem, ale ważne, że jestem tam dla nich.

Nie widzę potrzeby zmiany DNA marki dla Polski. Porównaliśmy się z polskimi markami i oszacowaliśmy nasz rynek na 100 lokalizacji. Naszą zasadą jest teraz to, że nowy kraj oznacza nowy sklep internetowy – dopiero potem jest czas na wszystko inne.

Uruchomiliśmy sklep internetowy i zatrudniliśmy specjalistów od promocji z doświadczeniem w Europie. Trzy miesiące po otwarciu zaczęliśmy tworzyć zespół marketingowy. Mamy w nim teraz czterech pracowników. Wszyscy to Ukraińcy, ale trzech bardzo dobrze mówi po polsku.

Gdy weszliśmy na rynek 13 lat temu, od razu pozycjonowaliśmy się jako ukraińska marka i producent. W tamtym czasie wszyscy bali się deklarować jako ukraiński biznes.

Kiedy mówiliśmy: „To ukraińska marka”, klienci zaczynali przyglądać się wszystkim szwom

Potem przyszła Rewolucja Godności i ludzie zaczęli aktywniej wspierać ukraińskich producentów. To wtedy zaczęliśmy się rozwijać. Teraz chcemy sprawić, by ludzie mówili o nas jak najwięcej. Zaczęliśmy więc angażować polskich blogerów, małe i duże lokalne firmy.

Chcemy otwierać się w całej Europie. Ale zaczynamy od Polski.

Wszystkie zdjęcia z mediów społecznościowych VOVK

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
ukraiński biznes w Polsce pizzeria warszawa

Dwa lata przyglądania się

Julia Karłowa: – Przedsiębiorczością zajmowaliśmy się przez całe życie: handlowaliśmy na bazarze w Czerniowcach, mieliśmy punkty z artykułami sanitarnymi, sklepy. Wojna wymusiła na nas zmiany. Otworzyłam salon manicure w Warszawie. Pracowałam w nim sama i wynajmowałam miejsca innym manikiurzystkom. A potem wraz z mężem postanowiliśmy spróbować swoich sił w branży restauracyjnej.

Mykoła Karłow: – Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, pojechałem do Ukrainy jako wolontariusz. Pracowałem w centrum humanitarnym: najpierw przy rozładunku, potem jako koordynator. 14-16 godzin dziennie.

Kiedy w naszą działalność zaczęli się wtrącać niektórzy posłowie, wróciłem do Warszawy. Zacząłem pomagać naszym ludziom, między innymi w znalezieniu mieszkania. Równolegle zaczęliśmy myśleć o biznesie gastronomicznym. Często chodziliśmy do restauracji, kawiarni, uczyliśmy się, analizowaliśmy. Zawsze byliśmy krytycznymi klientami, interesowało nas dobre jedzenie oraz obsługa. To był dla nas nowy kierunek, więc chcieliśmy poznać wszystko do najdrobniejszych szczegółów.

Oksana Szczyrba: – Dlaczego pizzeria?

Mykoła: – Lubimy dobrze zjeść. Miałem biznes w produkcji, sprzedaży, a Julia w branży kosmetycznej, ale gastronomia stała się nowym wyzwaniem. Przez ponad dwa lata badaliśmy rynek, obserwowaliśmy, które marki się rozwijają, a które upadają. Jeździliśmy po różnych dzielnicach Warszawy, obserwowaliśmy konkurencję.

W końcu uznaliśmy, że pizzeria to najlepszy wybór. Średni rachunek jest tu wyższy niż w kawiarni. Ważne jednak było znalezienie marki, która dba o jakość.

Julia: – Analizowaliśmy, które franczyzy są zamykane, a które sprzedawane. Wybraliśmy tę, która działa stabilnie i jest drogo sprzedawana — to oznaka wartości. Porozmawialiśmy z kilkoma franczyzodawcami i zorientowaliśmy się, którzy z nich naprawdę dbają o markę, a którzy po prostu sprzedają nazwę.

Lokal otworzyliśmy pod koniec 21 grudnia 2023 roku. To nasz pierwszy i jak dotąd jedyny nasz punkt. Wszystko robiliśmy sami — nie zatrudnialiśmy nikogo, zainwestowaliśmy ostatnie oszczędności, sprzedaliśmy nawet samochód. Ojciec Mykoły przyjechał do nas z Ukrainy, by pomóc w remoncie. Pracowaliśmy od rana do późnego wieczora.

Julia z synem podczas remontu lokalu

Między piecem a stołem

Ile kosztuje otwarcie pizzerii?

Mykoła: – To zależy od metrażu, remontu, wyposażenia. Nasz lokal ma powierzchnię 100 metrów kwadratowych, wydaliśmy do 100 tysięcy dolarów, choć oszczędziliśmy na remoncie.

Julia: – Pierwsze miesiące pracowaliśmy sami. Mykoła z kierownika stał się pizzaiolo [kucharz zajmujący się robieniem pizzy zgodnie z życzeniami klientów – red.], a ja kasjerką i pomocniczką kucharza. Kucharz z naszej franczyzy uczył Kolę przygotowywać pizzę, bruschettę, focaccię, a mnie – makarony, sałatki i desery. Dopóki obroty były niewielkie, nie mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie pracowników. Pomagał nam też nasz syn. Z czasem polubił tę pracę. Teraz chętnie pracuje jako kelner.

Trudno było uruchomić firmę w Polsce?

Mykoła: – Było wiele wyzwań, bo w branży gastronomicznej wcześniej nie działaliśmy. Bez franczyzy byłoby zbyt trudno – dostaliśmy menu, przepisy, standardy, to bardzo pomogło. Ale musieliśmy uczyć się w trakcie pracy. Pierwsze święta były bardzo intensywne: mnóstwo zamówień, a tylko jeden kelner plus nas dwoje z żoną. Biegałem między piecem a stołem. Niestety nie mam zdjęć ani filmów (śmiech). Julii też było ciężko, bo nie mówiła płynnie po polsku. Z czasem jednak wszystko się ułożyło. Teraz Julia na każde pytanie odpowiada już po polsku. Bo jak inaczej, skoro 90% naszych głównych klientów to Polacy?

Ilu macie pracowników?

Julia: – Na zmianie zazwyczaj pracuje kilka osób: pizzaiolo, kasjer, kelner i pomocnik. Nie mamy marketingowców ani specjalistów od PR, nie pozwala na to wysokość obrotów. Więc na razie sami zajmujemy się wszystkim.

Jakie są średnie dochody z takiej działalności?

Mykoła: – W najlepszym przypadku 10-15 tysięcy złotych. Ale większość tej kwoty idzie na czynsz, prąd, pensje. Średni rachunek u nas wynosi 70 złotych. By zarobić 7 tysięcy, trzeba sprzedać około 150 pizz.

Mykoła jako pizzaiolo

Jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami

Dlaczego inne podobne lokale w Polsce są teraz zamykane? Co robią źle?

Mykoła: – Zamykają się z powodu niskiej marży, gdy zostaje im, powiedzmy, 10 procent czystego zysku.

Jeśli masz niewielki obrót, zdarza się, że pracownik zarabia więcej niż właściciel

Julia: – W centrum jest łatwiej, bo tu są turyści. W dzielnicy sypialnianej są stali klienci i jeśli pogorszy się ocena lokalu, nowych nie będzie. Poza tym dostawcy często psują reputację: kurierzy jeżdżą bez toreb termicznych, mylą adresy, spóźniają się, nie mówią po polsku. Wtedy negatywne opinie idą na konto pizzerii.

Jak podchodzicie do krytyki?

Mykoła: – Normalnie. Z Google wynika, że 95% naszych klientów jest zadowolonych. Mamy najwyższą ocenę wśród podobnych pizzerii w mieście. Oczywiście zdarzają się różne rzeczy, nie da się zadowolić wszystkich.

„Klient nasz pan”. Przestrzegacie tej zasady?

Julia: – Dzielimy klientów na dwa typy: tych, którzy mogą udowodnić swoją rację, i tych, którzy jednak racji nie mają. Kiedy dzwoni nietrzeźwy klient, zamawia pizzę, dostarczamy mu ją, a on nie chce za nią zapłacić, bo nie pamięta, co zamawiał – to on nie ma racji.

Nawiasem mówiąc, akurat ta historia miała ciąg dalszy. Okazało się, że to nasz stały klient. Przyjechał następnego dnia, przeprosił i chciał zapłacić za tę pizzę. Ale powiedziałam, że nie trzeba, bo kurier przywiózł pizzę z powrotem. Wtedy powiedział: „Dziękuję, że szanujecie swoich klientów”.

Mykoła: – Była taka sytuacja, że klientka stanęła na ulicy obok naszej pizzerii i krzyczała, żeby ludzie nie zamawiali u nas jedzenia, bo trzeba długo czekać na realizację zamówienia. I co było robić? Teraz ona regularnie do nas przychodzi i zamawia pizzę. Ludzie są różni.

Jak podzieliliście obowiązki w biznesie?

Mykoła: – Wcześniej dla kogoś innego pracowałem tylko przez jeden dzień w życiu; zawsze miałem własną firmę. Ale teraz zacząłem pracować w Warszawie dla pewnej ukraińskiej firmy medycznej, zajmuję tam stanowisko kierownika ds. budowy. Równolegle mam też firmę, która świadczy usługi w zakresie ogrzewania i wentylacji. Pizzerię prowadzi Julia, jest dyrektorką. Ale ja zawsze jestem w pobliżu, syn też jest z nami.

Julia: – Przyzwyczailiśmy się do wspólnej pracy jeszcze w Ukrainie. Po 25 latach wspólnego życia już nawet się nie kłócimy (uśmiecha się). Mamy też dorosłą córkę, ma 23 lata i również zajmuje się biznesem. W ciągu ostatniego półrocza udało się stworzyć wspaniały zespół.

Teraz robię to, co kocham. Cieszę się, że ludziom u nas smakuje i jest przytulnie. Klienci stają się jak rodzina

Marzę, by pizzeria zaczęła działać samodzielnie. A potem może otworzę jeszcze małą cukiernię lub piekarnię.

Co powiedzielibyście innym Ukraińcom, którzy marzą o własnym biznesie w Polsce?

Mykoła: – Na pewno nie będę mówił o trudnościach, z którymi można się spotkać, bo to tylko zniechęca. A trudności na pewno będą. Trzeba po prostu nie bać się i ryzykować. I rozumieć, że w 90% przypadków może być porażka.

Jaki macie cel?

Julia: – Dla nas najważniejsze jest szczęście rodziny, po to pracujemy. I te wartości przekazujemy naszym dzieciom. Nasza córka już w wieku 17 lat poszła na swoje. Przez jakiś czas mieszkała we Włoszech, ale teraz mieszka z nami. To wspaniałe, że możemy spotykać się wieczorami.

Rodzina Karłowów w Polsce

Kiedy była w 11 klasie, zaczęła opuszczać lekcje. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Mykoła zapytał ją, dlaczego to robi. Odpowiedziała, że te lekcje jej nie interesują. Więc Mykoła zaproponował: „Jedź ze mną do Kijowa, do szkoły biznesu”. Byłam sceptyczna, ale Ira zobaczyła tam, jak ludzie prowadzą wielki biznes i jak to wpływa na ich życie. Przekonała się, że ci ludzie żyją lepiej niż my w tamtym momencie – to znaczy, że nauka jest ważna. Często powtarzamy dzieciom: jeśli nie będziesz pracować głową, będziesz pracować rękami. A jeśli będziesz pracować głową, będziesz miał i swoją pracę, i szczęście rodzinne.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Klient ma rację – no, chyba że jej nie ma. Historia rodzinnej pizzerii otwartej przez Ukraińców w Warszawie

Oksana Szczyrba
biznes kosmetyczny ukrainki polska

W ciągu ostatnich trzech lat Ukraińcy w Polsce zarejestrowali 77 700 firm, co stanowi 9% całkowitej liczby jednoosobowych firm otwartych w kraju w tym okresie. Liczba ukraińskich firm w Polsce rośnie z każdym rokiem. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) około 37% nowo powstałych firm jest zakładanych przez kobiety. Jedną z najpopularniejszych jest branża kosmetyczna – salony kosmetyczne, paznokci i włosów (do 13% wszystkich ukraińskich firm).

Do 2022 roku Tetiana Kownacka mieszkała w obwodzie żytomierskim. Kupiła dom, w którym chciała wychować swoich dwóch synów. Ale pomieszkała w nim tylko 4 miesiące. Wojna zmusiła ją do przeprowadzki do Polski i samodzielnej opieki nad dziećmi.

To dla ich dobra i dzięki nim osiągnęła swój cel: otworzyła własny salon kosmetyczny w Krakowie.

Początek: na zmywaku

– Kiedy przyjechałam do Polski z dwójką dzieci, nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować w swoim zawodzie – wyznaje Tetiana. – Pierwsze, co mi tu zaproponowano, to zmywanie naczyń. A potem – mycie klatek schodowych. Godziłam się na wszystko, choć płacili grosze.

Kiedy obliczyłam, ile dostanę za tę pracę, zdałam sobie sprawę, że musiałabym tyrać po 10 godzin dziennie – i w nocy, a i tak nie byłabym w stanie zapewnić dzieciom mieszkania ani szkoły. Popłakałam się.

Zadzwoniłam do starszego syna. Wysłuchał mnie i powiedział:

– Mamo, przestań myć schody i poszukaj pracy w swojej specjalizacji. Możemy przeżyć tych kilka dni, będziemy jeść zupę

Jego słowa mnie poruszyły. Wróciłam do domu, usiadłam i zaczęłam pisać na Facebooku do wszystkich salonów kosmetycznych, że szukam pracy.

Z synami

Ksenia Minczuk: – Jak znalazłaś się w Polsce?

Tetiana Kownacka: – 24 lutego wpadłam w straszną panikę. Nie miałam pojęcia, co robić. Starszy syn miał wtedy 15 lat, młodszy 7.

Najpierw pojechałam do mojej mamy, która mieszka blisko granicy z Białorusią. To było niebezpieczne, ale kiedy pojawia się niebezpieczeństwo, my, jak dzieci, chcemy ukryć się u mamy.

Z powodu ciągłych wybuchów musiałam u mamy wnosić młodszego syna na rękach do piwnicy. On nie może samodzielnie wchodzić i schodzić, bo ma porażenie mózgowe. Ale nawet wtedy nie myślałam o opuszczeniu Ukrainy.

Aż do 1 marca, kiedy zadzwoniła do mnie siostra z klasztoru – mój syn chodził tam do przedszkola dla niepełnosprawnych. Powiedziała: „Tania, musisz wywieźć Wlada, musisz się nim zająć”. Wyjaśniła, że dziecko z porażeniem mózgowym jest bardzo wrażliwe. Jeśli coś wybuchnie w pobliżu, będzie w szoku znacznie głębszym niż my, zdrowi. Postanowiłam opuścić Ukrainę.

Nazajutrz wsiadłam z dziećmi do samochodu – i wreszcie poczułam się silna. Zdałam sobie sprawę, że postępuję słusznie.

Granicę z Polską przekroczyliśmy w nocy, pojechaliśmy do ośrodka dla uchodźców. Jednak kiedy zobaczyłam ten ośrodek, zdałam sobie sprawę, że tam nie zostaniemy – duża sala gimnastyczna z mnóstwem ludzi, głośno, światła nie gasną, prawie nikt nie śpi. Spędziliśmy więc noc w samochodzie na parkingu, a rano obraliśmy kurs na Kraków.

Ukrainki są najlepsze

Długo czekałaś na odpowiedź po wysłaniu CV do krakowskich salonów kosmetycznych?

Wysłałam CV do kilkudziesięciu salonów, dwa mnie zatrudniły. Pracowałam w obu na zmianę. „Jeśli chcesz zarabiać, musisz sama znaleźć klientów” – taki warunek mi postawili. Ale wiedziałam, że dam radę. W końcu nie miałam wyboru.

A kiedy w życiu nie mam wyboru, zawsze znajduję wyjście

Potem zaczęłam wynajmować miejsce w salonie; płaciłam 40% od każdego klienta. Wtedy jeszcze nie miałam pieniędzy na własny biznes – były podatki i wydatki, lecz stabilnego dochodu nie było. Ale kiedy zbudowałam już bazę klientów, zdałam sobie sprawę, że jestem gotowa zarejestrować własną firmę i pracować dla siebie.

Teraz mam własny salon, choć droga do niego nie była łatwa. Musiałam sporo wydać na materiały, wysokiej jakości urządzenia, znaleźć dobre miejsce, do którego łatwo byłoby dojechać. Pożyczałam pieniądze, a potem je oddawałam. Nikt mi nie pomógł. Nie nazywam siebie „bizneswoman” – mówię o tym tylko jak o swojej firmie.

Biznes to coś wielkiego, a ja jestem dopiero na początku tego czegoś

W Polsce nie jest trudno zarejestrować działalność gospodarczą. W czasie wojny warunki dla Ukraińców były uproszczone, więc rejestracja zajęła mi pół godziny. Mam księgowego, co jest warunkiem koniecznym do prowadzenia biznesu. Pomaga mi w sprawozdawczości, podatkach i papierkowej robocie.

Konkurencja duża?

W kosmetologii w Polsce – tak. Ale prawie wszyscy moi konkurenci to kosmetyczki z Ukrainy. W tej branży są naprawdę najlepsze.

Konkurencja zmusza cię do ciągłego doskonalenia się. I nie chodzi tylko o techniki, urządzenia i nowoczesne procedury. Chodzi też o promowanie własnej marki. Musisz nagrywać filmiki, wskakiwać przed kamerę, pokazywać i swoją pracę, i życie osobiste. Bo jak przestaniesz, to koniec – nie ma pracy.

Oczywiście cały czas musisz uczyć się nowych technik. Tylko w tym miesiącu byłam na trzech szkoleniach, a jedno takie szkolenie kosztuje od 1500 do 4000 zł.

Czego się jeszcze się tu nauczyłam? Że porównywanie się z mistrzami to błąd. ?Każdy ma swoje warunki, swoją sytuację. Ja żyję i pracuję według własnych warunków, podążam własną drogą. Może i nie szybko, ale za to sama

Weź – i zrób

Co jest dla Ciebie najważniejsze: zysk, liczba klientów, reputacja?

Reputacja zawsze jest dla mnie najważniejsza. Bardzo ważne jest to, co klient mówi o mojej pracy. Nie gonię za pieniędzmi, ale muszę mieć ich wystarczająco dużo, by prowadzić z moimi dziećmi normalne życie. Sama utrzymuję rodzinę, więc nie mogę ignorować zysku. A ten przychodzi, jeśli masz dobrą reputację. Tylko tak to działa: reputacja pomaga zwiększyć liczbę klientów, a klienci przynoszą zyski.

Jakiej rady udzieliłabyś Ukrainkom, które chcą rozpocząć działalność w nowym kraju?

Weź – i zrób. Boisz się? Śmiało, i tak to zrób! Ważne jest to, by być zarówno odważnym, jak ostrożnym. Oblicz wszystko z wyprzedzeniem: podatki, czynsz, wydatki. Rozpoczęcie własnej działalności to jedno, ale jej utrzymanie to osobne zadanie. Powinnaś zrozumieć, że to długa gra. I bądź przygotowana na różne wyzwania.

Ale najważniejsze to się nie bać.

Ile pieniędzy trzeba mieć, by otworzyć własny salon?

Zainwestowałam około 10 tysięcy zł. I to pomimo tego, że część materiałów już miałam; przywiozłam je z Ukrainy. Musiałam kupić lampy, kanapy, stoły, kasę fiskalną i terminal. Jeśli dodać do tego koszt urządzeń, na których pracuję, to wyjdzie jakieś 30 tysięcy. Ale urządzenia kupuję stopniowo, bo ceny zaczynają się od tysiąca dolarów. Moje kosztują 1,5-2 tys. dolarów za sztukę.

Bardzo chcę się rozwijać. Pracuję nad tym. Chcę mieć lepsze warunki, większe biuro, więcej pracowników

Jakie mogą być dochody i zyski kosmetyczki w Polsce?

Bardzo dobre. Jeśli pracujesz codziennie od 8 rano do 20 wieczorem, możesz zarobić 30-40 tysięcy złotych miesięcznie. Ale ja nie mogę tak pracować, bo moje dziecko potrzebuje mnie w domu. Logopeda, masaże, fizjoterapeuta dla młodszego syna, szkoła dla starszego – muszę to wszystko ogarnąć. Teraz zarabiam 15-20 tysięcy złotych brutto. Odliczam podatki, pensję księgowej, koszt materiałów, czynsz (2000 zł) itd. – i zostaje 7-9 tysięcy złotych. Kosmetyczka ma wysokie koszty.

Zarazem w Polsce bardzo się rozwinęłam, otworzyłam się. Zaczęłam czuć się pewnie. Potrafię sama wygodnie żyć w obcym kraju, rozwijać się zawodowo, czuć się pewnie. Jestem z siebie dumna.

Co uznajesz za swój główny sukces?

To, że się nie boję. Ręce się trzęsą, ale robię swoje, uparcie i wytrwale. Wciąż uczę się czegoś nowego. Kiedy przypomnę sobie, jak pierwszy raz robiłam mezoterapię [zabieg iniekcyjny w kosmetologii – red.], to aż mi śmiesznie. Trzęsły mi się ręce, płakałam, ale i tak to zrobiłam! A potem się przyzwyczaiłam, nabrałam wprawy i teraz jest już łatwo. I tak ze wszystkim. Boję się, ale idę naprzód.

20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Stambuł: udawana dyplomacja czy szansa na przełom

Ексклюзив
20
хв

Artyści i odrodzenie narodu

Ексклюзив
20
хв

Skrwawiony smoczek pod gruzami

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress