Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ciągły stres wpływa na nasze życie. Zdjęcie: Shutterstock
No items found.
Jednego dnia jesteś radosna, pełna pomysłów i inspiracji, a następnego zalewasz się łzami i nie chcesz nawet wstać z łóżka. Znasz to uczucie? Huśtawki emocjonalne to silne emocje, które mogą zmieniać się bardzo szybko. Wahania nastroju mają wiele przyczyn, które mogą być trudne do określenia. Ludzie żyją w ciągłym stresie, czują się zagrożeni, a do tego dochodzą problemy domowe lub rodzinne. Jak szkodliwe są huśtawki emocjonalne? Jak możemy nauczyć się je kontrolować? I co tak naprawdę najbardziej zaburza równowagę emocjonalną? Dowiedz się tego z nowego wideobloga psycholog Julii Kwasnicy.
Psycholożka, seksuolożka, członkini europejskich, ukraińskich i polskich stowarzyszeń analizy transakcyjnej, członkini Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Posiada ponad 5-letnią prywatną praktykę psychologiczną oraz 12 lat doświadczenia w wymiarze sprawiedliwości (pierwsza specjalizacja to prawo). Od marca 2022 roku mieszka w Warszawie, pracując i kontynuując swoją praktykę psychologiczną online i offline.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Według badania przeprowadzonego przez Instytut Socjologiczny Czeskiej Akademii Nauk i Narodowy Instytut SYRI ponad 41% ukraińskich uchodźców w Czechach cierpi na umiarkowaną lub ciężką depresję, a ponad 23% ma umiarkowane lub ciężkie stany lękowe. Badacze z Polski doszli do podobnych wniosków w odniesieniu do Ukraińców, którzy znaleźli schronienie w ich kraju. Co gorsza, odsetek osób w tym stanie rośnie z roku na rok.
Trauma wojny zmienia wszystkich, także uchodźców
Coraz częściej ludzie potrzebują nie tylko podstawowej, ale także specjalistycznej opieki medycznej – w szczególności leków na zespół stresu pourazowego (PTSD). Jednak Ukraińcy zwykle nie chodzą do psychologów i nie mówią o swoich problemach: niektórzy uważają, że one są niczym w porównaniu z problemami rodaków walczących na froncie. Inni boją się, że jeśli prawda o ich zaburzeniach psychicznych wyjdzie na jaw, służby socjalne odbiorą im dzieci, zostaną zwolnieni z pracy albo będą gorzej traktowani.
– Niestety nie wszyscy zdają sobie sprawę, że trauma wojenna zmienia ludzi – mówi Andrzej Kędzierski, przewodniczący olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, który od początku rosyjskiej inwazji jest zaangażowany w wiele projektów na rzecz pomocy uchodźcom wojennym. – Dlatego specjaliści, eksperci, konsultanci i instruktorzy pracujący w różnych projektach integracyjnych mających na celu pomaganie Ukraińcom muszą być przygotowani na to, że nie u wszystkich uchodźców trauma wojenna przejawia się w ten sam sposób. By ułatwić im integrację z nową społecznością, należy najpierw ustabilizować ich układ nerwowy. Angażowanie tych osób w różne kursy, szkolenia lub seminaria zaleca się po konsultacjach z psychologami i mediatorami (komunikatorami, pośrednikami, specjalistami, którzy pomagają ludziom znaleźć wspólny język podczas komunikacji kryzysowej).
Bo jeśli ktoś jest w stanie lękowym, stanie paniki lub niepokoju, trudno mu się skoncentrować i zapamiętywać ważne informacje
W styczniu na łamach czasopisma medycznego „The Lancet" opublikowano artykuł pt. „Występowanie stresu, lęku i objawów zespołu stresu pourazowego wśród Ukraińców po pierwszym roku rosyjskiej inwazji: ogólnokrajowe badanie przekrojowe”. Jego autorzy ustalili, że 54% Ukraińców, w tym uchodźcy, cierpi na PTSD. U 21% zmaga się z silnym lękiem, a u 18% stwierdzono wysoki poziom stresu.
– Musimy zrobić wszystko, co konieczne, by pomóc uchodźcom przezwyciężyć traumę wojenną, która uniemożliwia im cieszenie się pełnią życia. Ta trauma zmienia nie tylko myśli, ale także samą zdolność myślenia. Dlatego osoby, które mają za sobą traumatyczne doświadczenia, mogą nie do końca zdawać sobie sprawę z tego, co się z nimi stało i jak się zmieniły – mówi Andrzej Kędzierski.
Zdaniem psychologa życie w stanie stresu, niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa przez długi czas jest niebezpieczne dla zdrowia psychicznego. Dlatego ważne jest, by jak najszybciej znaleźć tzw. miejsce zakorzenienia. Aby to było możliwe, musisz mieć gdzie mieszkać i za co żyć. Ważne, by uchodźcy zrozumieli, że nie są sami, że to nie jest tylko ich wojna, że wokół są ludzie, którzy pomogą w najtrudniejszych chwilach.
Długotrwałość i dysfunkcyjność to dwie główne oznaki, które mogą wskazywać, że człowiek cierpi na zaburzenia psychiczne i potrzebuje pomocy specjalisty
Anton Pokaliuchin, psycholog z programu Mental Support for Media, uważa, że jeśli dana osoba doświadcza różnych objawów złego samopoczucia emocjonalnego (jak depresja, apatia, lęk) nieprzerwanie przez kilka tygodni lub dłużej, może to wskazywać na zaburzenia psychiczne. Jeśli człowiek nie jest w stanie wykonywać różnych codziennych zadań, takich jak obowiązki domowe i zawodowe, uczestniczyć w wychowywaniu dziecka, nie chce spotykać się z przyjaciółmi, czuje się wyczerpany i bezradny – to mamy do czynienia z dysfunkcjonalnością.
– Jeśli ten stan jest krótkotrwały, tj. trwa do kilku tygodni, sytuacja jest w normie – mówi Pokaliuchin. – Wtedy najprawdopodobniej poradzisz sobie sam. Potrzebujesz tylko odpoczynku, dobrego snu, dobrego odżywiania, przyjaznych spotkań i ciepłych uścisków. Gorzej, jeśli ten stan utrzymuje się przez długi czas, a działania danej osoby wydają się aktywnością ostatkiem sił i tylko w okolicach minimum.
Jakie sygnały świadczą o tym, że czas na pomoc specjalisty
Markerami zmian są sytuacje, w których to, co nowe, nie poprawia jakości życia – albo to, co kiedyś było ważne, przydatne, niezbędne, teraz straciło swoją moc i wartość. Na przykład kiedyś lubiłaś książki, kino i spotkania z przyjaciółmi. A teraz zauważasz, że coś się zmieniło, i niczego już nie chcesz, nic nie wywołuje dobrych emocji i nie motywuje cię do robienia tego, co kiedyś lubiłaś.
Być może kiedyś byłaś osobą zdyscyplinowaną, chodziłaś na siłownię, na spacery, a teraz ta twoja dyscyplina zniknęła. Albo alkohol: wiele osób traktuje go jak sposób na łagodzenie bólu emocjonalnego, przezwyciężanie stresu czy poprawę samopoczucia, np. po kłótni.
Wcześniej piłaś alkohol tylko w towarzystwie przyjaciół – teraz zauważasz, że potrzebujesz go, gdy jesteś sama, by się zrelaksować
Innym przykładem jest niepokój. Może być pożyteczny, ale może też działać destrukcyjnie. Ten pierwszy sprawia na przykład, że lepiej przygotowujesz się do publicznych wystąpień czy egzaminów. Gorzej, gdy zauważasz, że zaczęłaś się martwić bez powodu, a niepokój nie prowadzi już do żadnych pożytecznych skutków, tylko pogarsza jakość twojego życia.
Szczególną uwagę należy zwrócić na myśli związane ze śmiercią i samobójstwem.
– To naturalne, że czasami masz myśli w rodzaju: „Jak mi ciężko, może gdybym umarła, byłoby łatwiej” – mówi Anton Pokaliuchin. – W ten sposób ludzka psychika próbuje przezwyciężyć trudności. Ale jeśli takie myśli stają się dominujące, to powinna ci się zapalić w głowie czerwona lampka.
Według psychologa jeśli sprawy pójdą jeszcze dalej i zaczniesz planować samobójstwo, to mamy bezpośredni sygnał, że potrzebujesz pilnej pomocy psychologa, psychoterapeuty lub psychiatry.
– Nikt nie zna cię tak dobrze jak ty sama, więc słuchaj siebie uważnie. Co jakiś czas pytaj samą siebie: „Gdzie jestem teraz na skali zdrowia psychicznego? W jakim stopniu czuję się źle i jak długo to trwa?” Czasami to wystarczy, by zrozumieć, nawet na poziomie intuicyjnym, że potrzebujesz pomocy – wyjaśnia Pokaliuchin.
Jak stwierdzić, że bliska osoba potrzebuje pomocy
Według Antona Pokaliuchina często przeceniamy swoją zdolność do interpretowania i oceniania słów oraz zachowań innych.
Tym, co pomaga lepiej zrozumieć drugą osobę, jest komunikacja
Istnieją sygnały zagrożenia, które można dostrzec nawet gołym okiem. Jeśli jednak te markery są widoczne, nie stawiamy diagnozy, a jedynie przypuszczamy, że dana osoba może mieć problemy psychiczne. Główne kryteria są takie same jak te, które odnoszą się do nas samych: czas trwania i dysfunkcjonalność. Markery to zmiany, które pogarszają życie człowieka. Im lepiej kogoś znasz, tym łatwiej możesz te zmiany dostrzec – na przykład znałaś ją jako powściągliwą i odważną, ale w ostatnich miesiącach stała się niezrównoważona i niepewna.
Trzeba być również uważnym, jeśli dana osoba zaczęła intensywnie unikać czegoś lub kogoś.
– To normalne, że unikasz nieprzyjemnych rzeczy. Kiedy kamień dostaje się do buta, chcesz się go pozbyć. Istnieje też jednak niekonstruktywne, patologiczne unikanie. Na przykład osoba, która zawsze była towarzyska, z jakiegoś powodu przez długi czas unika zatłoczonych miejsc, nawet rynków czy sklepów. I rzadziej kontaktuje się z kolegami z pracy czy przyjaciółmi. Jeśli to pogarsza jej życie, warto przyjrzeć się sprawie – mówi Pokaliuchin.
Ludzie z problemami psychicznymi mają skłonność do niezdrowych zachowań i nieadekwatnych sposobów radzenia sobie z problemami. Na przykład piją alkohol albo kompulsywnie się objadają.
Niebezpiecznym sygnałem są też samookaleczenia. Osoby w stanie bólu emocjonalnego mogą nacinać sobie skórę na rękach, nogach czy innych częściach ciała. Robią tie po to, by popełnić samobójstwo, ale dlatego, że istnieje mechanizm, który łagodzi ból emocjonalny poprzez ból fizyczny. To tak zwane zachowanie samookaleczające. Stereotypowo w filmach przypisuje się je tylko nastolatkom, lecz jest wielu dorosłych, którzy też to robią.
Ponadto trzeba zwracać uwagę na to, co bliskie osoby mówią. Mogą to być bezpośrednie wiadomości, gdy ktoś skarży się w prywatnej rozmowie: „Z jakiegoś powodu od dłuższego czasu w ogóle nie śpię lub mam okropne sny”. Albo sygnały pośrednie: „Coś jest ze mną nie tak, nie mogę nic zrobić”.
Obserwuj też zachowania niewerbalne: gesty, mimikę, pauzy, odruchy, wygląd itp.
Zachowania niewerbalne są bardzo pomocne w ujawnianiu zachowań sprzecznych – kiedy ciało danej osoby wysyła sygnały, które nie odpowiadają jej słowom. Tak jest na przykład wtedy, w odpowiedzi na pytanie: „Jak się masz?” ten ktoś mówi: „Wszystko w porządku”, patrząc na ciebie smutno.
– Najlepszym sposobem na przekazanie swoich myśli jest mówienie. Słowa są naszą supermocą. Nie ma gwarancji, że zostaniemy wysłuchani i że ktoś będzie w stanie natychmiast nam pomóc, ale warto spróbować. Rozmowa powinna zacząć się od słów: „Chcę z tobą porozmawiać o czymś ważnym” – radzi Anton Pokaliuchin.
Ton rozmowy nie powinien być żartobliwy ani katastroficzny, lecz spokojny i poważny
I ważne jest, by podjąć dyskretną, troskliwą inicjatywę, a nie wywierać presję. Dzielisz się swoimi spostrzeżeniami, a następnie pytasz: „Co o tym myślisz?”. Zawsze powinnaś być gotowa na odrzucenie. W końcu ta druga osoba może nawet zgodzić się z faktem, że ma problem, ale nie zechce nic z tym zrobić.
Bądź też przygotowana na wzięcie odpowiedzialności za swoją inicjatywę. Wysłuchaj odpowiedzi rozmówcy i pomóż mu znaleźć specjalistę.
Czasami pomoc może być niewielka – ale sprawi, że człowiek poczuje się potrzebny i wdzięczny za to, że ktoś troszczy się o niego bezinteresownie. Nie poświęcaj jednak swojego czasu i wysiłku, jeśli nie możesz pomóc albo nie masz potrzebnych do tego zasobów. I nie udzielaj oklepanych rad w rodzaju: „Znajdź normalną pracę” czy: „Idź na siłownię”. To irytujące i tworzy dystans. Jeśli chcesz pomóc, najpierw poproś tę drugą osobę o pozwolenie. Wiedz też, że nawet jeśli wykażesz się troskliwą wytrwałością, ona ma prawo odmówić. Nie naciskaj – zostaw otwarte drzwi. Każdy może zmienić zdanie i zechcieć zbliżyć się do ciebie, by zrobić pierwsze kroki na drodze do uzdrowienia.
<frame>Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko za sobą? Zamieszkać w obcym kraju? Nie masz bliskich osób, którym możesz zaufać? Potrzebujesz rady, wsparcia? Pozwól nam sobie pomóc. Wyślij nam wiadomość na adres: redakcja@sestry.eu, a zapewniamy, że psycholog lub psychoterapeuta udzieli Ci dobrej rady. To może być pierwszy krok do rozwiązania problemu, który ułatwi Ci życie za granicą. Publikujemy kolejny list, który otrzymałyśmy od ukraińskiej Czytelniczki. I odpowiedź psychologa. <frame>
Syn niedługo skończy 18 lat i mam tylko jego. Wyjechaliśmy z Ukrainy na początku wojny i żyjemy bezpiecznie w Polsce, ale on chce wrócić do Ukrainy i zgłosić się na ochotnika na front, gdy tylko będzie pełnoletni. To mnie przeraża.
Z jednej strony jestem dumna, że mam syna, który ma nasz kraj w sercu i chce o niego walczyć. Ale z drugiej nie wyobrażam sobie być bez niego i bać się o jego życie każdego dnia.
Jest w kontakcie ze starszymi kolegami z naszego miasta w Ukrainie. Oni zostali i poszli walczyć. Jest pod ich wrażeniem i chce do nich dołączyć. Staram się go od tego odwieść, jak tylko mogę. Znam przykłady młodych mężczyzn, synów moich przyjaciół, którzy zostali ranni i pozostaną niepełnosprawni do końca życia. Jeden stracił obie ręce, drugi lewą nogę.
Opowiadam mu te przerażające historie, mając nadzieję, że zmieni zdanie i zostanie ze mną. A on na to: „Trwa wojna, są ranni i zabici, nawet w Polsce mogę zginąć na przejściu czy na środku ulicy. Co się stanie, to się stanie”.
Kiedy opowiedziałam o tym mojej przyjaciółce, bardzo mnie zdenerwowała. „Jeśli jest głupi, pozwól mu odejść” – powiedziała. Jej mąż i dwóch dorosłych synów są z nią w Polsce i nie obchodzi ich nasz kraj, nigdy nie pójdą walczyć za ojczyznę. Powiedziałam jej, co myślę o zachowaniu mężczyzn w jej rodzinie, i rozstałyśmy się w gniewie. Od tamtej pory nie rozmawiamy ze sobą i nie jesteśmy już przyjaciółkami.
Wpadłam na pomysł, żeby zatrzymać syna w Polsce, pozorując swoją chorobę. Mam nadzieję, że przez ten czas wojna się skończy. Nigdy go nie okłamałam, ale tylko matka może zrozumieć, co czuję i jak wielki jest mój strach. Nie wiem już, jak go przekonać.
Jednocześnie boję się, że jeśli dowie się, że go okłamałam, nigdy mi nie wybaczy i stracę go na zawsze. Bardzo się martwię i czuję, że ten stres może naprawdę wpędzić mnie w chorobę.
Rafał Zbozień - psycholog, psychotraumatolog. Udziela wsparcia online na avigon.pl:
To, co Pani przeżywa, jest niezwykle trudnym wyzwaniem i w pełni rozumiem, jak skrajne emocje mogą się z tym wiązać. W sytuacji, w której chce Pani chronić syna przed niebezpieczeństwem, równocześnie zderza się Pani z jego pragnieniem, aby wziąć na siebie trudną odpowiedzialność. Pani jako matka przeżywa ból, niepokój, a także ogromną obawę o przyszłość, co jest całkowicie zrozumiałe.
Kłamstwo, nawet jeśli chwilowo przyniosłoby ulgę, w dłuższym okresie zamieni się w ból
W sytuacjach, które są dla nas emocjonalnie przytłaczające, nasze myśli i reakcje często są próbą znalezienia choćby częściowego rozwiązania, które pozwoliłoby uniknąć ryzyka. Stąd pomysł, by – być może – zatrzymać syna poprzez udawanie choroby.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że takie rozwiązanie mogłoby prowadzić do długotrwałych konsekwencji i potencjalnych trudności w relacji, szczególnie jeśli syn odkryłby prawdę. Może się też zdarzyć, że taki krok, nawet jeśli chwilowo przyniósłby ulgę, w dłuższym okresie przyniósłby ból zarówno Pani, jak i synowi.
Warto też przyjrzeć się, jak Pani dotychczas działała – czyli pokazywanie historii innych osób, które ucierpiały w wyniku wojny – jak wpłynęły na syna. Czasami, próbując przekonać bliskich, nieświadomie wywołujemy u nich reakcję odwrotną. On, koncentrując się na swoim poczuciu obowiązku, może być bardziej zamknięty na te argumenty.
Oto kilka strategii, które mogą Pani pomóc:
1. Skupienie się na rozmowie z synem na temat jego planów i wartości, które za nimi stoją. Może Pani spróbować podejść do rozmowy z ciekawością, pytając o jego motywację, marzenia, wyobrażenie siebie w tej roli. Zamiast przekonywać, można spróbować zrozumieć, co tak naprawdę kryje się za jego potrzebą wyjazdu. Pomagać można na wiele sposobów, zarówno tam jak i tu. Może jest coś innego, co mógłby realizować tutaj?
2. Wyrażenie własnych uczuć w sposób szczery, ale nie osądzający. Można powiedzieć: „Jestem dumna, że masz takie wartości i równocześnie bardzo się boję, że mogę Cię stracić”. Wyrażenie tego lęku bez prób nakłaniania syna może pozwolić mu lepiej zrozumieć, co Pani przeżywa, a jednocześnie nie czuć się stawianym przed wyborem między własnymi wartościami a relacją z mamą.
3. Rozważenie konsultacji z psychologiem specjalizującym się w pracy z rodzinami i młodzieżą. Spotkanie z kimś, kto zna dynamikę relacji rodzinnych i psychologię młodych ludzi w tak trudnych sytuacjach, może pomóc znaleźć strategię na dotarcie do syna i wypracowanie sposobów komunikacji, które nie będą rodziły napięć.
4. Wsparcie społeczne dla Pani. Pisała Pani, że sytuacja ta spowodowała również utratę przyjaźni, ale z pewnością nie jest Pani sama. Często pomocne okazuje się wsparcie osób, które przeżywają podobne trudności. Może warto poszukać grup wsparcia lub miejsc, gdzie będzie Pani mogła podzielić się swoimi uczuciami. Takie grupy i doświadczenia osób zmagających się z podobnymi problemami, to naprawdę ogromny zasób.
Lęk jest naturalną reakcją na zagrożenie
Warto pamiętać, że lęk, który Pani odczuwa, jest naturalną reakcją na zagrożenie i próbą zachowania bezpieczeństwa. Takie uczucia mogą być trudne, ale równocześnie to one pokazują, jak bardzo kocha Pani swojego syna.
Rozmowa pełna szczerego wyrażania emocji, pytania, które dają przestrzeń na zrozumienie jego perspektywy, oraz otwarcie na wzajemne wsparcie mogą pomóc zarówno Pani, jak i synowi przejść przez ten trudny czas, niezależnie od jego ostatecznej decyzji.
Życzę Pani wiele wytrwałości i siły w tych wymagających chwilach.
Na tegorocznym Lwowskim Forum Wydawców moderowałem dyskusję zatytułowaną „Puszczając przeszłość w niepamięć: czym jest walka antykolonialna?”.
Lola Shoneyin, nigeryjska pisarka i uczestniczka dyskusji powiedziała, że nigeryjscy intelektualiści próbują używać angielskiego, języka swoich kolonizatorów, do wyrażania własnych znaczeń, a tym samym emancypowania się z dawnej metropolii. Według nich angielski we współczesnej Nigerii przekształca się z języka imperialnej dominacji metropolii w język emancypacji byłej kolonii. Ja natomiast wyraziłem wątpliwość, czy my, Ukraińcy, będziemy w stanie używać rosyjskiego w ten sposób.
Inna uczestniczka dyskusji, Gayatri Chakravorty Spivak, klasyczka studiów postkolonialnych, pochodząca z Indii profesorka na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, która zrzekła się obywatelstwa amerykańskiego, odpowiedziała na moją uwagę stwierdzeniem, że nie ma złych języków. Język jest tylko narzędziem. Może być używany do dobrych lub złych celów.
Nie skrytykowałem tego stwierdzenia, ponieważ nie mogłem tego zrobić jako moderator. Ale później, zastanawiając się nad nim, zdałem sobie sprawę z jego metafizycznej naiwności. Metafizyczna natura tego stwierdzenia może być albo idealistyczna, albo materialistyczna.
Według metafizyki idealistycznej język jest idealnym systemem znaczeń, który istnieje niezależnie od jego ucieleśnienia w mowie
Siedzimy w jaskini Platona, mówimy i piszemy w niedoskonałych językach naturalnych, próbując – zawsze bezskutecznie – ucieleśnić w naszej mowie i piśmie doskonałość idealnego języka uniwersalnego. Moim zdaniem podstawą tego we współczesnej filozofii języka jest rozróżnienie Ferdinanda de Saussure'a między językiem a mową, a także idea „czysto logicznej gramatyki” Edmunda Husserla.
Natomiast materialistyczna metafizyka języka redukuje język do materialnych nośników – książek, nagrań audio i wideo, zwojów, napisów na ścianach itp. lub do funkcji mózgu
Co ciekawe, „gramatyka generatywna” Noama Chomsky'ego i jego zwolenników łączy obie metafizyczne koncepcje języka. W tej koncepcji z jednej strony język jest postrzegany jako funkcja mózgu, z drugiej zaś twierdzi się, że możliwe jest zidentyfikowanie uniwersalnych reguł generowania reguł gramatycznych w dowolnym języku. Jednak nawet w tej koncepcji metafizyczność jest łagodzona przez krytyczną świadomość, że wciąż jesteśmy bardzo daleko od możliwości wyjaśnienia fenomenu języka i mowy za pomocą biologii, a gramatyka uniwersalna nie jest idealnym, ugruntowanym systemem reguł zawartym w dowolnym języku naturalnym – lecz zbiorem zasad generowania reguł gramatycznych w dowolnym możliwym języku; i że zasady te są realizowane tylko w istnieniu prawdziwych języków.
Zgodnie z idealistyczną metafizyką języka rzeczywisty język jest jedynie niedoskonałym narzędziem do realizacji doskonałego języka idealnego. Według materialistycznej metafizyki język jest gotowym narzędziem sygnalizacji i komunikacji odciśniętym na materialnych nośnikach lub funkcją ludzkiego mózgu.
Ale ani jedno, ani drugie nie jest tak naprawdę językiem. Język żyje i zmienia się w mowie. Język ma nie tylko poziom syntaktyczny i semantyczny, ale także pragmatyczny. A poziomy syntaktyczny i semantyczny są zawsze realizowane tylko w różnych kontekstach pragmatycznych
Język jest nie tylko narzędziem sygnfikacji i środkiem komunikacji, ale także sposobem naszej żywej obecności w świecie. Wynika to z koncepcji produkcji obecności Hansa Ulricha Gumbrechta. To dlatego pewne wyrażenia, a nawet pojedyncze słowa mogą wzbudzać w nas radość, zachwyt i czułość albo wywoływać pogardę, wstręt i obrzydzenie. Nawet ton głosu, to, jak głośno lub cicho słowa są wypowiadane, sposób, w jaki są pisane i przekazywane, wpływa na nasze postrzeganie komunikatów językowych i stanów emocjonalnych, które wzbudzają – a tym samym na decyzje wolicjonalne, które są na nich oparte.
W niektórych językach pewne słowa i wyrażenia, które są poprawne na poziomie składniowym i neutralne lub nawet pozytywne na poziomie semantycznym, stają się negatywne ze względu na kontekst użycia. Na przykład niemieckie wyrażenie „Arbeit macht frei” („praca czyni wolnym”), które było używane w pozytywnym znaczeniu przez XIX-wiecznego niemieckiego ekonomistę i publicystę Heinricha Betę, nabiera radykalnie negatywnego znaczenia i staje się niemal tabu we współczesnym niemieckojęzycznym dyskursie, ponieważ było używane w nazistowskich obozach koncentracyjnych w XX wieku.
Nawet jeśli traktujemy język wyłącznie jako narzędzie, to narzędzie to nabiera znaczenia dopiero wtedy, gdy jest używane. Język żyje jako aplikacja. A jeśli jakiś język przez wieki jest używany do czynienia zła, sam staje się złem. Język zostaje zainfekowany złem
Właśnie to stało się z językiem rosyjskim. W końcu cała rosyjska narracja, która została ukształtowana w rosyjskiej literaturze od początku istnienia współczesnego rosyjskiego języka literackiego, służy usprawiedliwianiu i wsparciu rosyjskiej polityki imperialnej. Jednocześnie większość użytkowników tego języka nie jest wolna nawet w domu, czując się ofiarami własnego imperium, choć jest patologicznie z tego imperium dumna. Ten złożony zestaw patologicznych uczuć jest ucieleśniony w rosyjskiej narracji historycznej. Język rosyjski jest językiem aroganckich i wywyższających się kolonizatorów, a zarazem uciskanych niewolników. Dlatego, używając koncepcji Spivak, możemy powiedzieć, że język rosyjski zawsze był i jest narzędziem „epistemicznej przemocy”, która powoduje i usprawiedliwia prawdziwą rosyjską przemoc.
W przeciwieństwie do innych imperiów, które utraciły swoje kolonie i których narracje historyczne przeszły ważne procesy krytycznego przemyślenia imperialnej spuścizny, w rosyjskim dyskursie publicznym takie przemyślenie nigdy nie miało miejsca. Zamiast tego Rosjanie, będąc najeźdźcami i mordercami, są przyzwyczajeni do postrzegania siebie jako ofiar. To jeden z ważnych powodów, dla których dziś język rosyjski ponownie służy jako narzędzie usprawiedliwiające rosyjską przemoc wobec wolnych obywateli Ukrainy.
Masowy terror, deportacje ukraińskich dzieci, zabójstwa ukraińskich cywilów i egzekucje ukraińskich jeńców wojennych, ukierunkowane niszczenie infrastruktury cywilnej, tortury, gwałty i grabieże, które rosyjska armia konsekwentnie przeprowadza na terytorium Ukrainy, są legitymizowane i gloryfikowane we współczesnej rosyjskiej narracji imperialnej. Odosobnione okrzyki „dobrych Rosjan” nie zagłuszą tego chóru zła. I nawet oni nie są gotowi wziąć odpowiedzialności za zbrodnie rosyjskiego imperium, ponieważ, jak już wspomniano, postrzegają siebie jako ofiary, a nie współwinnych tych zbrodni. W związku z tym zawsze szukają „prawdziwych” sprawców, nie są gotowi przyznać, że wszyscy Rosjanie ponoszą moralną odpowiedzialność i że cała rosyjska „kultura” jest przesiąknięta imperialnymi i ksenofobicznymi narracjami, które stymulują i legitymizują rosyjską agresywną i nieludzką politykę.
Język rosyjski jest chory na zło, a naiwne twierdzenia, że język jest tylko narzędziem, nie mogą go uleczyć
Zamiast tego musimy szczerze przyznać się do tego bolesnego stanu rzeczy, co, miejmy nadzieję, pozwoli nam znaleźć z niego wyjście. Wymaga to przede wszystkim długiego procesu deimperializacji rosyjskiej narracji historycznej, co jest możliwe tylko wtedy, gdy rosyjskie autorytarne imperium zostanie pokonane w jego ludobójczej wojnie agresji przeciwko demokratycznej Ukrainie.
Porzucenie przeszłości jest możliwe tylko wtedy, gdy minione okropności nie zagrażają naszej teraźniejszości i przyszłości. A na współczesnej Ukrainie antykolonialna walka z rosyjskim imperialnym złem wciąż trwa. Dlatego język rosyjski nie może być postrzegany pozytywnie ani nawet neutralnie, dopóki służy temu złu.
Vova i Katja czekają na nas na pozostałościach przystanku autobusowego. Dostrzegam ich z daleka, bo miasto po tej stronie rzeki jest jeszcze wymarłe i to jedyne żywe dusze w pobliżu. Starsza pani w niebieskiej kurtce nerwowo przebiera nogami. Mężczyzna, ubrany na czarno, wlepia wzrok w nasz nadjeżdżający samochód ze spokojną miną. Może mieć nieco ponad czterdzieści lat, ale zmęczenie na twarzy i zmarszczki dodają mu powagi.
Wiedzą o nas tylko tyle, że jesteśmy wolontariuszami z Polski. Decydują się przyjąć nas na noc, bo podróżowanie po zmroku tymi rejonami jest niebezpieczne. Choć miasto jest już wyzwolone spod rosyjskiej okupacji, to wciąż zdarzają się tu ataki rakietowe. Dziwi mnie, że ktoś chce przyjąć zupełnie obcych ludzi do siebie do domu, ale zmrok zapada tak szybko, że jestem w stanie niemal wyczuć ogarniającą nas ciemność.
Atak zombie?
Izium. To właśnie stąd pochodzą obrazy masowych grobów w lesie, odkrytych po wyzwoleniu miasta. W jednym z nich znaleziono czterysta pięćdziesiąt bezimiennych ciał, zasypanych ziemią, pod którą próbowano ukryć bestialstwo. Obrazy tak bliskie zdjęciom z naszych podręczników do historii. Większość z pomordowanych zmarła gwałtowną śmiercią, a część z nich nosiła ślady po torturach i egzekucji - liny zaciśnięte na szyi, ręce skrępowane za plecami, okaleczone genitalia. My umiemy to dobrze nazwać po imieniu: zbrodnia wojenna. Trudno sobie wyobrazić, że obok miejsca takiej tragedii, kiedy jeszcze trwają ekshumacje, a okolica jest zaminowana i pełna niebezpiecznych odłamków po wybuchach bomb, zaczyna wracać życie. Do zniszczonego miasta, podziurkowanego jak sito, wracają zmęczeni tułaczką mieszkańcy, którzy mogą już tylko wrócić, bo iść dalej nie mają dokąd.
Za dnia udało mi się zobaczyć główną arterię miasta. Spacer centrum Izium zmusza mnie do myśli, że jestem na jakimś planie filmowym, w otoczeniu doskonale przygotowanej scenografii. Film postapokaliptyczny, może atak zombie, przed którymi uciekli mieszkańcy. Sklepowe szyldy, pozrywane, skrzypią na wietrze, dyndając w tę i z powrotem. Wokół rozbite na pół budynki, wypalone okna jak wyłupione z oczodołów oczy, świecące pustką. Na centralnym placu stoi kawiarenka, a dokładniej jej szkielet - okrągły stelaż bez szyb i drzwi, z zerwanym dachem. Przy tym, co mogło być wcześniej wejściem do kawiarenki, stoi podziurkowana lodówka z lodami “Chreszczatyk”. Na przeciwległej ścianie musiała być kuchenka, a może grill. Na ziemi - dywan z potłuczonego szkła.
Nie ma wokół mnie budynku, który nie nosiłby śladów eksplozji. Wszędzie te małe, czarne dziurki po odłamkach, jak jakaś uciążliwa wysypka, której nie można ukryć
Do moich uszu docierają krzyki. Ale nie ból, czy przerażenia. Raczej zaciętej rywalizacji. Idę w kierunku głosów, a moim oczom ukazuje się potężny budynek szkoły. Dwa skrzydła i front z eleganckim portalem, układają się w literę “U”, tworząc dziedziniec. Pewnie tu odbywały się rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, apele i świętowanie ważnych wydarzeń. Dziś szkoła, jak wszystkie inne budynki, jest podziurkowana jak sito, świeci czerwoną cegłą spod białej, odrapanej farny, a dach kompletnie spalony. Chcę wejść do środka, ale przez dziury w okiennicach dostrzegam boisko. Ośmiu chłopców gra w piłkę nożną. Pośród ruin i ciszy tego miasta-widma, krzyczą do siebie, mam wrażenie, że chyba się do siebie nawet uśmiechają.
Dożywanie, nie życie
Zapada ciemna noc. Z przygaszonymi światłami turlamy się samochodem po dziurawej, piaszczystej drodze, śladem za naszymi gospodarzami, którzy prowadzą nas do dzisiejszego schronienia. Do Katii i Wowy dołączyła jeszcze sąsiadka i jej córka, choć w świetle przytłumionych reflektorów widzę tylko ich nogi.
Dom Katii ma zabite deskami okna, spod których dociera do moich oczu delikatna smuga jarzeniówki. Kiedy wysiadamy proszą nas, żebyśmy nie rozpalali więcej świateł. Tutaj, gdzie jesteśmy, lepiej nie zdradzać swojej obecności. Nad samym Izium często latają rosyjskie drony, a po tej stronie rzeki do wroga jest jeszcze bliżej. Wokół jest pusto i głucho, słychać jedynie szczekanie psów. Większość mieszkańców wyjechała stąd do Charkowa, Lwowa czy Polski. Ci, którzy zostali i przetrwali okupację, raczej dożywają, niż żyją. Sama okupacja trwała pół roku, wówczas w mieście przebywało piętnaście tysięcy osób.
Wspinamy się po kamiennych schodach do przedsionka. Czuję zapach wilgoci, zastałego i stęchłego powietrza, starych mebli. Zapach, jaki przypomina mi drewnianą chatę dziadka w Beskidzie Sądeckim. Zapach wsi, trochę też i biedy, który nie jest mi obcy. Czuć, że życie tutaj jakby zamarło, zatrzymało się. W przedsionku stoi maleńka, stara lodówka i metalowy zlew z wiadrem pod spodem, do którego zlatuje woda. Katja stawia czajnik na maleńkiej kuchence z podwójnym palnikiem i zaprasza nas do środka. W saloniku stoi rozkładana kanapa, a za nią dywan na ścianie. Stoją też regały z książkami i porcelaną. Mnóstwo zdjęć - na kilku z nich widzę ładną, młodą dziewczynę i uśmiechniętego chłopczyka. Pustka w tym domu teraz wybrzmiewa znacznie mocniej.
- Ludzie znikali. Nie wiadomo gdzie. Czasem ich zabierali, czasem po prostu znikali. Wojskowych oni od razu rozstrzeliwali - opowiada Wowa - Ale najbardziej poszkodowane były młode dziewczyny. To je teraz wykopują w tym lesie. Pobite i zgwałcone
Niektórzy ludzie, w dzień wkroczenia Rosjan do miasta, schodzili do piwnic i tam siedzieli miesiącami. Niektórzy okupanci wchodzili do domów, wyrzucali mieszkańców, i po prostu zaczynali sobie tam mieszkać. Ale nie przychodzili do każdego domostwa. Wybierali sobie raczej te piętrowe, ładne, bardziej luksusowe, z których można było też coś ukraść. A wynosili wszystko - telewizory, mikrofalówki, pralki. Kiedy rosyjscy wojskowi podchodzą pod dom Katii, pijani i z bronią, jej córka najpierw przerzuca przez okno synka, potem wyskakuje sama. Przebiegają podwórko za domem i przeskakują przez płot. Udaje im się zabrać z niemal ostatnim transportem, którym ewakuują się uciekinierzy, i wyjeżdżają z miasta. Są bezpieczni. Ale wtedy Katia widzi ich po raz ostatni. Zostały jedynie zdjęcia na regałach, oparte o porcelanowe filiżanki.
Tu żyją ludzie, dzieci
Na rozmowach zastaje nas głęboka noc, a zmęczenie zaczyna nakrywać nas falami. Dostajemy jeszcze herbatę i kanapki. Sprawdzamy balistykę - hełmy, kamizelki kuloodporne. Kontrolujemy zawartość osobistych apteczek. Kiedy gaśnie światło, ja długo nie mogę zasnąć. Leżę w swoim śpiworze i myślę tylko o tym, że rano ruszamy w kierunku Bachmutu. Patrzę w sufit i wtedy po raz pierwszy pomyślę: po co ja to w ogóle robię? Ale motywacja przychodzi o poranku.
Chwilę po wschodzie słońca pod dom Katii przychodzi Wowa. Wie, że za chwilę wyjeżdżamy, ale uważa, że powinniśmy przejść się razem z nim. Żadne opowieści nie zastąpią tego, co można zobaczyć na własne oczy. Dopiero w dziennym świetle widzę, że ślady okupacji są nawet na ulicy Katii - ostrzelany i doszczętnie spalony samochód stoi na skraju drogi. Niemal każde ogrodzenie, każda brama jest podziurkowana odłamkami.
Na drzwiach wejściowych napisy:
Tu żyją ludzie.
Tu są dzieci.
Ludzie, dzieci.
Idziemy przez tę część miasta, która pod okupacją była kompletnie odcięta od świata. Izium podzielone jest na dwie połówki przez rzekę. Jedyny most ukraińskie wojsko wysadza od razu, kiedy rosyjskie wojska przełamują linię obrony. Wiedzą, że odcinają jedyną drogę ucieczki, ale zdają sobie sprawę, że w ten sposób kupią więcej czasu przed idącymi już w tę stronę hordami rosyjskich wojsk. Wtedy Rosjanie rozstawiają na polach baterie rakiet i zaczynają bestialsko ostrzeliwać miasto, rujnując całe centrum, budynki mieszkalne, szkoły i szpital. Stoję nad wykopaną, głęboką dziurą w ziemi, gdzie leżą spalone szczątki ciężarówki. Na niej rozstawiono system Grad, który niejednokrotnie nakrywał cywilne bloki, mordując dziesiątki istnień. Takich dziur na polu, na którym stoimy, naliczyłam około pięciu. Stawiam każdy krok ostrożnie, po ścieżce, którą wcześniej przeszedł Wowa. Spod śniegu przeraźliwie wyzierają odłamki, fragmenty mundurów, wojskowy ekwipunek. Dostrzegam, że wszędzie dookoła powiewają czerwone taśmy, przyczepiane do wbitych w ziemię prętów.
- Tu nie wchodźcie, wszędzie są miny - mówi Wowa i wskazuje palcem na las w oddali. - A tam, pięćset, może sześćset metrów stąd znaleziono zakopane ciała tych, których zabili podczas okupacji. Głównie kobiet. Trzymajcie się blisko mnie i nie schodźcie z drogi
W miejscu takim jak to jest bardzo prosta zasada: jeśli czegoś nie zostawiłeś sam, lepiej tego nie podnoś. Najlepiej w ogóle niczego nie dotykać i nie schodzić z udeptanej ścieżki, a jeśli to możliwe, trzeba trzymać się asfaltu. Również w momencie załatwiania fizjologicznych potrzeb. Rosjanie, wycofując się z Izium, rozrzucają wszędzie przeciwpiechotne miny. Ale można sobie zrobić krzywdę nieuważnie stawiając nogę na ostre jak nóż fragmenty rakiet, które rozerwały się na kawałki.
Na niektórych bramach widzę napisy: nie wchodzić, miny. Wowa zatrzymuje się przed jednym z budynków. W miejscu, w którym prawdopodobnie były drzwi wejściowe jest wielka dziura i kupa gruzu dookoła. Właściciele domu wrócili tu chwilę po wyzwoleniu miasta. W ich mieszkaniu żyli okupanci, a kiedy je opuszczali, zostawili na klamce zapalnik od bomby. Kiedy sąsiadka nacisnęła klamkę - bomba eksplodowała. Takich niespodzianek było wiele - we włącznikach światła, pośród dziecięcych zabawek, w szufladach. Wowa opowiada o tym, jak ranili sukę, która miała małe szczeniaki. Ranili ją tak, by nie zabić, więc ona wyła. Długo i głośno, aż ktoś nie przyszedł jej pomóc. Kiedy mężczyzna podniósł ją w górę, okazało się, że bomba była schowana w psim posłaniu. Zginęli na miejscu - suka, szczeniaki i człowiek, który chciał jej pomóc.
Czerwony rzemyk z krzyżykiem na szczęście
Idziemy może kilometr, a moim oczom ukazuje się pobojowisko - spalone czołgi stoją pomiędzy zrujnowanymi domami. Wszędzie leżą odłamki, szkło, wraki samochodów. W gruzowisku, po eksplozji bojowego wozu pancernego, dostrzegamy zakrwawiony rosyjski mundur. Tu musiała być toczona główna bitwa o Izium. Wojennych “fantów” jest znacznie więcej: zimowe rękawiczki, hełm z potężnym wgnieceniem, zapakowany rzeczami plecak. Jest zima, wszystko skute lodem i zasypane śniegiem, a ja mam wrażenie, że czuję w powietrzu krew. Duch przeszłości nie zniknie stąd nigdy, nawet, jeśli uprzątną te upiorne wraki.
Kiedy wsiadamy do samochodu, Katja zawiązuje mi na ręku czerwony rzemyk z krzyżykiem. Chce, żeby przyniósł mi szczęście i żebym o niej zawsze pamiętała. Tego dnia ruszamy w kierunku Bachmutu. Jeszcze tego nie wiem, ale do Katii będę wracać wielokrotnie. Czasem po to, by ją tylko na chwilę przytulić.
***
Półtora miesiąca po naszym wyjeździe dostaję wiadomość od Katii. “Wowa nie żyje. Poległ pod Bachmutem”.
Książka wydana przez Patronite Publishing, do kupienia na patronite-sklep.pl
Paweł Kowal: Mam pewne wrażenie, którym chciałbym się podzielić. Po raz kolejny na granicy polsko-ukraińskiej stało kilka ciężarówek. I choć niczego nie blokowały, wszyscy już mówią: „O mój Boże, Polska zablokowała granicę”. Przypomnę, że polski rząd nie popiera tych protestów. Są one rozpędzane zgodnie z prawem i tak będzie nadal. Polska jest jednak krajem demokratycznym i zawsze znajdą się ludzie, którzy będą protestować. Chciałbym więc poprosić wszystkich moich ukraińskich przyjaciół, by nie wyciągali wniosków na temat całej Polski i całej polskiej pomocy, na temat stosunków polsko-ukraińskich na podstawie kilku ciężarówek. Bo kierowcy tych ciężarówek protestują na granicy z Ukrainą przeciwko podpisaniu przez Polskę umowy Mercosur z krajami Ameryki Południowej.
To nie ma nic wspólnego z Ukrainą, ale w Ukrainie nawet mądrzy ludzie zaczynają myśleć, że Polska chce zaszkodzić Ukrainie
Może dlatego, że Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Boliwia czy Urugwaj są trochę dalej niż nasza granica?
Oni po prostu czują, że nasza granica jest wrażliwym miejscem, więc za każdym razem [gdy pojawia się jakiś problem – red.] próbują ją zablokować. Ale polski rząd negocjuje i używa innych form prawnych, by uniknąć blokowania. Tak jest i będzie, lecz nie możemy ogłosić końca dialogu polsko-ukraińskiego z powodu każdej pary ciężarówek na granicy. Bo to po prostu absurd.
Rolnicy mówią, że wrócą i wznowią blokadę 10 grudnia. Dla Ukrainy każda taka blokada jest bolesnym ciosem dla gospodarki. Jak sobie z tym poradzić?
Polski rząd tego nie popiera i stara się z tym walczyć. W ramach obowiązującego prawa. Ukraina jest państwem prawa, tak jak Polska. Rząd nie może krzywdzić tych protestujących. Powinien albo z nimi negocjować, albo użyć innych legalnych metod, by uniemożliwić im blokowanie granicy. Chociaż szczerze mówiąc granica nigdy nie była całkowicie zablokowana, nawet w szczycie protestów rok temu – a teraz to tylko kwestia kilku ciężarówek. Wyczucie proporcji wydaje mi się niezwykle ważne w naszych czasach. W przeciwnym razie mamy emocje, których później nie da się kontrolować.
Do wyborów prezydenckich w Polsce pozostało około pół roku. Data nie została jeszcze ustalona, ale najprawdopodobniej będzie to maj. Największe siły polityczne wybrały już swoich kandydatów. Koalicja Obywatelska nominowała Rafała Trzaskowskiego, obecnego prezydenta Warszawy. Dlaczego Trzaskowski, a nie Sikorski, minister spraw zagranicznych? Co to oznacza dla Ukrainy?
Trzaskowski wygrał prawybory w Koalicji Obywatelskiej stosunkiem głosów 75 do 25. Długo się do tego przygotowywał. Pamięć o wyborach sprzed pięciu lat odgrywa tu ważną rolę. Kiedy PiS był u władzy, Trzaskowski był bardzo bliski pokonania Andrzeja Dudy. Byliśmy wtedy przekonani, że te wybory zostały nam skradzione. Władze i rząd wywierały dużą presję w tamtej kampanii, to były nieuczciwe wybory. Myślę, że [w kwestii nominowania Trzaskowskiego, a nie Sikorskiego – red.] odegrały rolę pamięć o ostatniej kampanii, w której Trzaskowski poradził sobie bardzo dobrze, oraz tradycja, która istnieje w Polsce, że prezydent Warszawy jest uważany za potencjalnego kandydata na prezydenta państwa. No i to, że Trzaskowski jest popularny – ludzie po prostu go kochają.
Jakie jest stanowisko Rafała Trzaskowskiego w sprawie polityki wschodniej, w sprawie Ukrainy?
Myślę, że nawet nie musi nic mówić w tej sprawie. Wystarczy spojrzeć na działania Warszawy.
Warszawa pod rządami Trzaskowskiego była jednym z najbardziej otwartych miast na uchodźców z Ukrainy. Była miastem, które wspierało i wspiera Ukrainę. I była jednym z pierwszych miast na świecie, które włączyły się np. w plany odbudowy Mariupola
Mógłbym długo opowiadać o zaangażowaniu Warszawy pod przewodnictwem Rafała Trzaskowskiego w pomoc Ukrainie, zarówno w mikroskali poszczególnych konkretnych projektów miejskich, jak w sensie politycznym, międzynarodowym. Trzaskowski jest znany na arenie międzynarodowej, ma doświadczenie jako wiceminister spraw zagranicznych, był posłem do Parlamentu Europejskiego, wielokrotnie zabierał głos w sprawie rosyjskiej wojny w Ukrainie. Jego stanowisko w tej sprawie jest jasne i w pełni je popieram.
Kandydatem PiS jest Karol Nawrocki, szef Instytutu Pamięci Narodowej. Czy bolesne kwestie w relacjach polsko-ukraińskich będą rozgrywane w kampaniach prezydenckich obu kandydatów?
Nie sądzę. Po wypowiedzi Andrija Sybihy, za którą chciałbym mu podziękować, widzimy stopniowe zrozumienie, że kwestię ekshumacji należy oddzielić od kwestii upamiętnień i że wszystkie ekshumacje grobów – czy to polskich, czy ukraińskich, czy żydowskich – po jednej i po drugiej stronie granicy są kwestią praw człowieka. Nasi bliscy zasługują na to, by w normalnych warunkach móc powiedzieć: chcemy odnaleźć szczątki naszych krewnych, pochować ich, wypisać na grobach ich imiona i nazwiska, pomodlić się nad nimi. To podstawowe prawo do godnej pamięci o naszych bliskich, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wcześniej kwestia ekshumacji była łączona z innymi tematami i stawała się przedmiotem negocjacji. Jestem pewien, że krewni każdej ofiary niezależnie od narodowości mają prawo do pamięci o niej. Mówię „każdej” narodowości, ale oczywiście mam na myśli przede wszystkim polską, a także ukraińską. Ta kwestia nie będzie głównym elementem kampanii wyborczej, jeśli sprawy pójdą tak, jak widzi je dziś strona ukraińska.
Jeśli pójdziemy za przykładem wystąpienia Sybihy w Warszawie, będziemy w stanie znaleźć dobre rozwiązania także dla innych tematów
Igor Hałagida, polski profesor narodowości ukraińskiej, zajmuje się na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim dokumentowaniem ofiar tragedii wołyńskiej po stronie ukraińskiej. Ciekawe, co osiągną wspólnie ukraiński i polski zespół. Na konferencji prasowej Sybiha i Sikorski powiedzieli, że będą pracować nad praktyczną stroną prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych. Jak Pan widzi te mechanizmy, skoro wciąż trwa wojna?
Mam pewną wizję, ale jeszcze nic nie powiem, bo nie mam do tego upoważnienia. Rozmowy trwają. Po pierwsze, ta działalność ma po części charakter archiwalny, bo miejsca, w których leżą szczątki ofiar, trzeba dokładnie oznaczyć. Większość z nich została już oznaczona i te badania można i trzeba prowadzić. Wojna może być przeszkodą. Ale w pewnym sensie jest też dobrym kontekstem, bo Ukraińcy też odczuwają dziś ból, gdy ginie ktoś bliski i nie wiedzą, gdzie jest jego ciało. Polscy i ukraińscy eksperci zrobili wielką politykę z tak elementarnej rzeczy jak to, że po 80 latach krewni chcą wiedzieć, gdzie jest ciało ich wujka czy dziadka. Co stoi na przeszkodzie, żeby wreszcie zamknąć tę sprawę?
Czy dobrze rozumiem, że Rada do spraw Współpracy z Ukrainą będzie zaangażowana w ten proces?
Tak, być może nawet ja osobiście, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kwestie historyczne nie są naszym głównym zadaniem, ale są również częścią naszego mandatu. Jeśli wsparcie będzie potrzebne, udzielimy go.
Andrij Sybiha powiedział, że Ukraina jest zainteresowana otrzymaniem od Polski budynku Konsulatu Generalnego Rosji w Poznaniu i już wysłała prośbę do strony polskiej w tej sprawie. Co Pan sądzi o szansach na podjęcie przez Polskę takiej decyzji?
Nie jestem w pełni doinformowany o stanie rzeczy w tej kwestii. Otwarcie oficjalnego konsulatu w określonym miejscu i przekazanie budynku wiąże się z wieloma aspektami prawnymi i formalnymi. Pojawia się pytanie, jakie są tam uwarunkowania prawne, na ile jest to możliwe na tym etapie z punktu widzenia formalnego czy bezpieczeństwa. Więcej na ten temat powiem wtedy, gdy sam będę więcej wiedział. Nawiasem mówiąc, mówiłbym nie tylko o Poznaniu, ale także na przykład o Rzeszowie, gdzie działa ukraiński konsulat, ale wciąż czekają tam na konsula.
Rozumiem potrzebę obywateli Ukrainy, by byli reprezentowani przez swoich dyplomatów. Prośby o ustanowienie konsularnych reprezentacji dyplomatycznych Ukrainy dotyczą różnych polskich miast. Bo wiele rzeczy, które dzieją się w Polsce, jest związanych z Ukrainą
Naprzeciwko ambasady rosyjskiej w Warszawie działa restauracja „Krym”, przypominająca o rosyjskich zbrodniach. Obok niej jest aleja Ofiar Agresji Rosyjskiej, kolejny ważny gest poparcia stolicy Polski dla Ukrainy. Ale czy to wystarczy?
Jeśli chodzi o przypominanie, to uważam, że Polska jest krajem, który robi wiele w tej kwestii. Wykazujemy solidarność z Ukrainą we wszystkich dziedzinach. I to jest jasne dla wszystkich, z którymi mam do czynienia.
Światowe media dyskutują o nuklearnym szantażu Kremla i o tym, jak zagwarantować Ukrainie zwycięstwo w dłuższej perspektywie. Według „New York Timesa” niektórzy zachodni urzędnicy zasugerowali, że prezydent USA Biden mógłby sprawić, by broń jądrowa wróciła do Ukrainy. W tej chwili to tylko opinie, ale co Pan sądzi o takiej możliwości?
To nie budzi zaufania. Sprawa jest prosta: Ukraińcy powinni mieć możliwość atakowania przy użyciu najlepszej broni i zgodnie z prawem międzynarodowym, ponieważ sami zostali zaatakowani. Wszystko inne to wprowadzanie zamieszania w celu osłabienia zdolności obronnych Ukrainy. Wydawanie oświadczeń o potrzebie zapewnienia broni nuklearnej Ukrainie wygląda jak próba grożenia jakąś wojną nuklearną. Tymczasem nie chodzi o wojnę nuklearną, ale o prostą rzecz: Ukraińcy się bronią, a w ramach obrony atakują te strategiczne miejsca, z których są atakowani. Wszystko inne to niepotrzebna reakcja na rosyjskie prowokacje.
„Le Monde” pisze, że europejscy przywódcy wznowili poufne konsultacje w sprawie możliwości wysłania europejskich wojsk do Ukrainy, by pomóc zakończyć wojnę.
Putin jest teraz w takim stanie psychicznym, że nie czeka na żadne propozycje z Europy. Ma pozory sukcesu po szczycie BRICS w Kazaniu i kilku nowych wydarzeniach w stosunkach międzynarodowych, na przykład po telefonie od kanclerza federalnego Schroedera… Jak nazywa się obecny kanclerz federalny?
Scholz.
No właśnie! Scholz jakoś przypomina mi Schroedera, ten jego telefon był w stylu Schroedera. Może Putin myśli, że wieje dla niego jakiś nowy wiatr i ma jakąś superenergię? Tymczasem wszyscy na Zachodzie oczekują, że nastąpi jakiś zwrot. Może tak się stanie, może nie. Nie wiem.
Więc jakie jest rozwiązanie? Zachód go szuka, a Putin szuka sposobu na wygraną.
Wsparcie dla Ukrainy. Mamy tylko jedno wyjście: konsekwentnie wspierać Ukrainę w imię wspólnego bezpieczeństwa.