Exclusive
20
min

Białoruskie cierpienie

Białoruś pozostaje jednym z najbardziej problematycznych punktów na politycznej mapie Europy. A oficjalny Kijów nie wykazał się jeszcze głębokim zrozumieniem ważnych procesów

Jewhen Magda

Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kraj, który w swojej najnowszej historii miał tylko jednego prezydenta, jest ostoją autorytaryzmu w Europie. Przeciwnicy samozwańczego prezydenta Aleksandra Łukaszenki są albo więzieni w swojej ojczyźnie, albo przebywają na wygnaniu.

Nie Baćka, ale geopolityczny robotnik na dniówkę

Aleksander Łukaszenka jest europejskim rekordzistą pod względem czasu sprawowania władzy: rządzi Białorusią już od ponad 29 lat. Wybrany w 1994 r. - w tym samym czasie co jego ukraiński odpowiednik Leonid Kuczma (wizerunek "człowieka ludu", działacza antykorupcyjnego i bojownika o odbudowę Związku Radzieckiego był wówczas popularny) - szybko zbudował system osobistej władzy w formacie republiki superprezydenckiej.

Przeciwnicy polityczni nagle zniknęli, znaczenie parlamentu było niwelowane - aż do jego wymuszonego rozwiązania. A mediacja Moskwy w dialogu z przeciwnikami politycznymi białoruskiego prezydenta przerodziła się w poparcie dla Łukaszenki. Ten ostatni w latach 90. marzył o zastąpieniu na Kremlu schorowanego i biernego Borysa Jelcyna, dlatego pod koniec lat 90. promował ideę państwa związkowego. Jednak pojawienie się energicznego podpułkownika FSB Putina zniweczyło te plany. Wpływy Łukaszenki ograniczyły się do Białorusi, gdzie osiągnęły maksimum. Aparat policyjny białoruskich władz działa, lecz od ponad 20 lat Łukaszenka żywi niechęć do Putina, do której boi się przyznać nawet przed samym sobą.

Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin. Fot: Tatyana Zenkovich/AP/East News

"Baćka" to nie popularny pseudonim Łukaszenki, ale produkt białoruskiej propagandy, a właściwie element wsparcia informacyjnego dla superprezydenckich uprawnień stałego przywódcy Białorusi. Pragnę zauważyć, że kampania prezydencka w 2020 r. okazała się punktem zwrotnym dla kraju, natomiast wyniki głosowania zostały tak rażąco sfałszowane (Łukaszence przypisano 90% poparcia), że wywołały masowy protest Białorusinów. Ludzie wyszli na ulice Mińska i innych miast pod biało-czerwono-białymi flagami narodowymi (oficjalne symbole Białorusi to nieco zmodernizowana wersja symboli BSRR; kraj nie został zdekomunizowany, a językami urzędowymi są białoruski i rosyjski, co doprowadziło do dominacji rosyjskiego w większości dziedzin życia). Władze brutalnie stłumiły protesty, a protestującym nie udało się wykorzystać ukraińskich doświadczeń rewolucyjnych i "omajdanizować" Białorusi.

Jednak nie wszyscy przeciwnicy Łukaszenki opuścili kraj po 2020 roku. Nie więcej niż dziesięć procent obywateli kraju znalazło się poza granicami Białorusi. I nie wszyscy oni są zwolennikami białoruskich sił demokratycznych (przeciwnicy Łukaszenki proszą, aby nie nazywać ich "opozycją").

Po 2020 r. Łukaszenka tylko pozornie wzmocnił swoją pozycję; w rzeczywistości stał się znacznie bardziej zależny od Kremla. Wymuszone lądowanie w Mińsku w maju 2021 r. odrzutowca pasażerskiego RyanAir, na pokładzie którego młody lider opozycji Roman Protasiewicz wracał z Aten do Wilna ze swoją dziewczyną, zniszczyło resztki zaufania do Łukaszenki wśród europejskich polityków i zamknęło białoruską przestrzeń powietrzną dla europejskich linii lotniczych. Jesienią tego samego roku na granicy Białorusi z Polską i Litwą wybuchł kryzys migracyjny. Politycy ze Starego Świata powoli zaczęli postrzegać Putina jako inicjatora tego dramatu granicznego na dużą skalę z udziałem tysięcy ludzi z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu - chociaż kryzys migracyjny, jak się później okazało, był jedynie przykrywką dla rozmieszczenia rosyjskich wojsk na Białorusi w przededniu inwazji na Ukrainę.

Łukaszenka stracił możliwość prowadzenia dialogu z Zachodem.

Jeśli chodzi o Ukrainę, sytuacja jest bardziej interesująca: nieuznanie Łukaszenki za prawowitego prezydenta nie przeszkodziło Białorusi w osiągnięciu nadwyżki handlowej z Ukrainą w wysokości 3 miliardów dolarów w 2021 roku.

Na początku lutego 2022 r. w wywiadzie dla telewizyjnego rosyjskiego propagandysty Władimira Sołowjowa Łukaszenka wyraził przekonanie, że Ukraina szybko się podda i "stanie się nasza". 24 lutego wojska rosyjskie rozpoczęły inwazję z terytorium Białorusi, której celem było zajęcie Kijowa. Chociaż białoruskie wojsko nie było bezpośrednio zaangażowane w inwazję, kraj ten stał się niezawodnym zapleczem agresora - logistycznym, szpitalnym i naprawczym.

Z terytorium Białorusi wystrzelono na Ukrainę kilkaset pocisków rakietowych różnych klas, ale ostrzał ustał jesienią 2022 roku. "Państwowy geopolityk" Łukaszenki został ostrzeżony z Kijowa o konsekwencjach statusu współagresora we współczesnym świecie, a ostrzeżenie poparto listą obiektów, które są atakowane. Nawiasem mówiąc, ambasador Ukrainy na Białorusi Ihor Kyzym został odwołany w lipcu, a jego białoruski odpowiednik Ihor Sokół został zwolniony w listopadzie, chociaż stosunki dyplomatyczne między Białorusią a Ukrainą nie zostały jeszcze zerwane.

Jednak publiczne poparcie Łukaszenki dla Putina nie zniknęło, a samozwańczy prezydent Białorusi przypomina geopolitycznego lokaja Kremla.

Jednak na początku grudnia Łukaszenka szybko pospieszył do Chin, "na dywanik" do Xi Jinpinga, który dość uważnie przygląda się wszystkiemu, co dzieje się w przestrzeni poradzieckiej. Warto również przypomnieć, że Łukaszenka, korzystając ze zmiany władzy w Polsce, próbuje wznowić dialog z Warszawą - tak jakby działacz polonijny i dziennikarz Andrzej Poczobut nie siedział za kratkami na Białorusi pod sfingowanymi zarzutami.

Nieznany sąsiad

Po rozpadzie Związku Radzieckiego, podpisanym przez przywódców Rosji, Ukrainy i Białorusi w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej 8 grudnia 1991 r., Kijowowi i Mińskowi nie udało się pozbyć statusu "mniejszych braci" Moskwy, który istniał od XIX wieku.

Postkolonialna mentalność białoruskiego i ukraińskiego establishmentu uniemożliwiała im nawiązanie dialogu bezpośrednio, z pominięciem rosyjskiego "pośrednika". Taka sytuacja trwała do 2014 r., kiedy Rosja zajęła Krym. Ostateczne załamanie nastąpiło po 24 lutego 2022 r., gdy przeciwnicy Łukaszenki zdali sobie sprawę, że w Ukrainie lepiej mówić źle po białorusku niż dobrze po rosyjsku.

Brak informacji o sytuacji na Białorusi doprowadził do zauważalnego zniekształcenia oglądu sytuacji w tym kraju wśród ukraińskich sąsiadów. Podczas gdy współudział Białorusi w rosyjskiej agresji ma zrozumiały wpływ na ukraińską optykę, ukraińska polityka informacyjna państwa w niewielkim stopniu promuje porozumienie z przeciwnikami Łukaszenki.

Przypomnę, że głównym przeciwnikiem Łukaszenki na Zachodzie jest Switłana Cichanouska, jego rywalka w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Nazywa siebie prezydentem-elektem (wybraną głową państwa) i jest aktywna w sprawach międzynarodowych. Oprócz Biura Switłany Cichanouskiej, które wspiera jej działalność polityczną, w sierpniu 2021 r. utworzono również wspólny gabinet tymczasowy, prototyp władzy wykonawczej.

Switłana Cichanouska przemawia podczas ceremonii wręczenia Nagrody Sacharowa w Parlamencie Europejskim w Brukseli, 16 grudnia 2020 r. Zdjęcie: Shutterstock

Jeszcze podczas masowych protestów w 2020 r. powołano Radę Koordynacyjną ds. Przekazania Władzy, protoparlament sił demokratycznych. Na początku 2023 r. uformował się jej drugi skład, którego przewodniczącym został Andrij Jegorow. Kolejny skład ma zostać wybrany w przyszłym roku.

Dzisiejsza Białoruś przedstawia sobą obraz pełen sprzeczności. Z jednej strony przeciwnicy Łukaszenki (o czym nie należy zapominać) są albo w więzieniu w swojej ojczyźnie (bankier i kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka, aktywistka Maryja Kolesnikowa, laureat Nagrody Nobla Aleś Bialacki itp.), albo na wygnaniu (Switłana Cichanouska i dziesiątki innych). Nawiasem mówiąc, siły demokratyczne powielają model republiki superprezydenckiej, który istnieje na Białorusi. Z drugiej strony białoruski kompleks wojskowo-przemysłowy działa wyłącznie w interesie Rosji, która w podzięce hojnie obdarowuje Białoruś pieniędzmi. W rezultacie poziom dobrobytu obywateli Białorusi w 2023 r. był najwyższy we wszystkich latach niepodległości.

25 lutego 2024 r. na Białorusi odbędą się jednodniowe wybory: wyłonionych zostanie 110 członków Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego i rad lokalnych. Już teraz możemy powiedzieć, że nie znajdą się wśród nich przedstawiciele sił opozycyjnych, a obywatele Białorusi mieszkający za granicą nie będą mogli głosować. Latem przyszłego roku Łukaszenka może świętować 30 lat u steru Białorusi, zaś w 2025 roku może wystartować (czytaj: zostać ponownie wybrany) w kolejnych wyborach prezydenckich, które nie będą miały nic wspólnego z demokracją.

Jednak nawet hipotetyczna nieobecność Łukaszenki na liście wyborczej nie oznaczałaby, że ludzie Białorusini mogliby wybrać polityka, który wprowadziłby kraj do UE i NATO. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że kraj ten pozostanie rosyjskim satelitą.

"Droga do wolności" poprzez próbę konsolidacji

Pod koniec listopada w Kijowie odbyła się konferencja "Droga do wolności" zorganizowana przez Pułk "Kastusia" Kalinowskiego (PKK). Ta jednostka Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) została sformowana na początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę, chociaż białoruska grupa taktyczna była częścią ukraińskich sił zbrojnych od 2015 roku. PKK jest najbardziej znaną medialnie, choć niejedyną białoruską jednostką w SZU. Łączna liczba obywateli Białorusi w szeregach obrońców Ukrainy wynosi kilkaset osób. Podczas konferencji "Droga do wolności" uczczono pamięć czterdziestu białoruskich ochotników, którzy oddali życie za Ukrainę. Kwestia odszkodowań dla rodzin poległych ochotników pozostaje nierozwiązana.

"Kalinowcy" wykonali dobry ruch, organizując konferencję w przeddzień dwóch podróży Switłany Cichanouskiej: do USA, by wziąć udział w pierwszym dialogu strategicznym USA - Białoruś, i do Brukseli, by przemówić do ministrów spraw zagranicznych krajów UE.

Ochotnicy z pułku "Kastusia" Kalinowskiego wzięli udział w walkach pod Bachmutem, gdzie zdobyli czołgi i transportery opancerzone wroga. Zdjęcie: @legionoffreedom

W rzeczywistości pod koniec listopada Kijów rozpoczął strategiczny dialog z białoruskimi siłami demokratycznymi. Chociaż "Kalinowcom" nie udało się skonsolidować przeciwników Łukaszenki, zdobyli poparcie niektórych ukraińskich władz. Jednak oficjalny Kijów nie wykazał się jeszcze głębokim zrozumieniem procesów zachodzących w białoruskim społeczeństwie.

Po tym jak nie udało się zebrać podpisów innych przedstawicieli białoruskich sił demokratycznych pod memorandum w sprawie utworzenia platformy konsultacyjnej "Droga do wolności", grupa Kalinowskiego ogłosiła utworzenie tymczasowego komitetu wojskowego, który miał zająć się rozbudową organizacji wojskowej Białorusi. Oczywiście prezentacja nowego umundurowania przyszłej białoruskiej armii, która odbyła się w Kijowie podczas konferencji, również była z tym związana. Musimy jednak zrozumieć, że jeśli proces dialogu między różnymi ośrodkami wpływu białoruskich sił demokratycznych nie rozpocznie się przed świętami Bożego Narodzenia, będzie musiał rozpocząć się od nowa w 2024 roku.

Krótkie sugestie

Tym, którzy nie zrezygnowali z czytania o sytuacji w białoruskich siłach demokratycznych, przedstawię najważniejsze stanowiska z ukraińskiej agendy na temat rozwoju stosunków dwustronnych:

- Mamy przed sobą 1000 kroków podróży, aby lepiej się zrozumieć. Proces zrozumienia już się rozpoczął, ale jego tempo pozostaje powolne;

- Wskazane jest uznanie istnienia trójkąta "oficjalny Kijów - oficjalny Mińsk - białoruskie siły demokratyczne" za rzeczywistość i budowanie relacji w oparciu o tę konstrukcję;

- Kwestia więźniów politycznych pozostaje drażliwa dla białoruskich sił demokratycznych, coraz bardziej przypominając pułapkę na przeciwników Łukaszenki. O wiele bardziej właściwe jest dla nich sformułowanie "wyjątkowej oferty" dla "trybików reżimu", by spróbować podważyć reżim od wewnątrz;

- Siła aparatu policyjnego na Białorusi i lojalność aparatu państwowego wobec Łukaszenki są znaczące, co jest typowe dla reżimów autorytarnych - lecz nie należy tego faktu idealizować;

- Białoruś nie powinna znajdować się poza Trójkątem Lubelskim (Litwa-Polska-Ukraina), ale w centrum skoordynowanej polityki państw, z którymi graniczy.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Jewhen Magda to ukraiński politolog, historyk, dziennikarz, dyrektor Instytutu Polityki Światowej. Autor książek „Wojna hybrydowa. Przetrwaj i wygraj” oraz „Agresja hybrydowa Rosji: lekcje dla Europy”. Znalazł się w pierwszej dziesiątce ekspertów politycznych i analityków Ukrainy w rankingu edycji „Komentari” w 2020 roku.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Warszawa, ciepły sierpniowy dzień. Maryna jedzie z trzyletnim Mironem tramwajem do zoo. Chłopiec siedzi u mamy na kolanach, zajada M&M’sy, zadaje milion pytań.

Rozmawiają po ukraińsku. Choć Maryna mieszka w Polsce od 10 lat, ma męża Polaka i świetnie mówi po polsku, to z synem często rozmawia w ojczystym języku. Chce, żeby Miron znał dobrze język matki i mógł swobodnie rozmawiać z dziadkami i resztą rodziny, która mieszka w Ukrainie.

W pewnym momencie cukierek spada na podłogę. Maryna schyla się, żeby go podnieść, ale wtedy stojące obok starsze małżeństwo zaczyna krzyczeć:
- Przyjechali tutaj i nam brudzą w tramwajach! Niech wraca do siebie i tam śmieci!
Cały tramwaj milczy. Maryna, z trzęsącymi się rękami, chwyta Mirona i wysiada na najbliższym przystanku. Stara się nie płakać, żeby nie przestraszyć syna, choć ten już jest przerażony.

Larysa, inna moja znajoma, od tygodnia prosi ośmioletnią córkę, żeby na placu zabaw rozmawiała po polsku. To wtedy sąsiadka otworzyła okno i wrzasnęła: - Uciszcie te ukraińskie bachory!
Starsza córka Larysy, piętnastolatka, prawie przestała wychodzić z domu - boi się, że ktoś zaatakuje ją za to, że jest Ukrainką. Nawet po polsku boi się odezwać, bo uważa, że każdy usłyszy jej akcent.

To tylko dwie z wielu historii, które w ostatnich miesiącach spotkały moich ukraińskich przyjaciół.

Pamiętam Larysę z pierwszych dni wojny. Przyjechała do Polski, by jej dzieci nie dorastały w rytmie alarmów i w schronach. Wsparcie, jakie otrzymała po przybyciu od obcych ludzi, pozwoliło jej przetrwać najgorszy czas i uwierzyć, że jest nadzieja na lepszą przyszłość. Starsze małżeństwo, u którego zamieszkała, traktowało ją jak własną córkę.
Gdy po kilku miesiącach znalazła pracę i wynajęła samodzielnie mieszkanie, cała ulica uczestniczyła w jego urządzaniu. Na sąsiedzkiej grupie ustalali, kto co może dostarczyć. Pomogli odmalować i kompletnie je wyposażyli ci, którzy jeszcze pół roku wcześniej byli zupełnie obcy. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia prawie kłócili się, u kogo Larysa ma spędzić Wigilię. Więc, żeby było sprawiedliwie, była chyba na trzech, a w pozostałe świąteczne dni odwiedzała kolejne rodziny.

To była Polska moich marzeń: gościnna, solidarna, przyzwoita.

Wielu Polaków nadal taką Polskę tworzy — wciąż pomagają, wciąż jeżdżą na Ukrainę z darami.

Nie wierzę, że ci, którzy w 2022 roku otwierali swoje domy, dziś krzyczeliby na matkę z dzieckiem w tramwaju. Ale wiem, że dziś głos mają inni — ci, którzy wcześniej milczeli, a teraz zostali ośmieleni przez populistyczne hasła polityków.

W ostatniej kampanii prezydenckiej karta antyukraińska i antymigracyjna była rozgrywana bezwstydnie. Łatwo jest podzielić: my i oni. Łatwo wmówić, że wszystko, co złe to „oni”, i że jeśli się ich pozbędziemy, będzie nam lepiej.

A przecież wiemy z historii, do czego prowadzi szukanie wroga w sąsiedzie. Jak słowa szybko mogą zmienić się w czyny.

Rząd milczy. Nie reaguje. Jak ludzie w tramwaju. Na co czeka? Na bojówki? Na pogromy?

„Uważam, że ludzkość jest zdolna do najpotworniejszych rzeczy i że ta zdolność jest immanentna. A mechanizmem rozwoju i przetrwania jest nieustanna walka z tą skłonnością” — mówiła Agnieszka Holland w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Wielu moich polskich znajomych pyta mnie, czy w Polsce będzie wojna. Nie, nie jestem absolutnie żadną ekspertką. Może dlatego pytają, bo widzą, że ciągle zajmuję się Ukrainą, podczas gdy większość deklaruje, że jest już zmęczona.
A może po prostu ostatnio wszyscy zadajemy sobie to pytanie.

Dziś w Polsce trwa wojna innego rodzaju. Bez czołgów, ale równie groźna. Rosyjska propaganda działa skutecznie: sieje fake newsy, manipuluje, podsyca nienawiść. Ktoś widzi „rolkę” na TikToku i wierzy bez cienia wątpliwości. Prowokacje działają. Wystarczy flaga UPA na koncercie, trzymana przez podstawioną osobę, by kolejni „obrońcy” mogli wykrzyczeć w twarz Ukraince, że jest „ruską k…” albo „banderówą”.

Politycy prawicy cynicznie to podsycają. A liberalno-demokratyczny obóz władzy? Nie prowadzi zakrojonej na szeroką skalę walki z dezinformacją. Milczy. Pozwala, by w przestrzeni publicznej królowały brunatne performance Brauna, czy Bąkiewicza.

Czy znowu wszystko ma wziąć na siebie społeczeństwo obywatelskie tak jak w lutym 2022 roku?

Tak, nadzieja jest tylko w nas — ponownie przywołam słowa Agnieszki Holland. To duża odpowiedzialność w czasach, gdy wydaje się, że już znikąd tej nadziei nie ma.

Bo jak dodaje Slavoj Žižek, słoweński filozof i myśliciel:

„Już nie możemy myśleć o lepszym świecie, ale po prostu o przetrwaniu”.

Tak trudno marzyć o lepszym świecie, patrząc, jak amerykańscy żołnierze na kolanach rozkładają czerwony dywan przed zbrodniarzem. Tak dziś wyglądają wartości Zachodniego Świata, do którego przyłączenia od ponad trzech lat walczą Ukraińcy?

Nie normalizujmy zła. Nie udawajmy, że nie widzimy. Odezwijmy się w tramwaju, na przystanku, w sklepie. Nie dajmy się zakrzyczeć ekstremom. Bo jeśli my się nie odezwiemy, jeśli my się nie sprzeciwimy, jeśli my nie powiemy „dość”, to kto to zrobi?

Maryna i Larysa nie potrzebują naszych wielkich deklaracji ani politycznych frazesów. Potrzebują, by ktoś w tramwaju powiedział „proszę przestać”, by ktoś na placu zabaw uśmiechnął się do ich dzieci. Potrzebują zwykłej przyzwoitości, która kosztuje mniej niż bilet do zoo.

Jeśli nie będziemy umieli jej okazać to wojna, przed którą uciekły, dotrze do nas szybciej, niż myślimy.

Zobacz także podcast:

20
хв

Kiedy tramwaj milczy

Joanna Mosiej

– Jebać Ukrainę, jebać uchodźców! – niosło się nie po jakimś ciemny zaułku, tylko po deptaku nad Brdą w centrum Bydgoszczy.

Było lipcowe popołudnie, a ja śpieszyłem się na festiwalowe spotkanie. Śpieszyłem się, ale przestałem się śpieszyć. Chciałem zobaczyć, o co chodzi.

Nadbrzeżem szły dzieciaki z opiekunami. Dzieciaki przebrane głównie w krakowskie ludowe stroje. Ponieważ to pod ich adresem leciały bluzgi, wywnioskowałem, że to była ukraińska młodzież. Szybko zlokalizowałem krzykaczy. Dwóch młodzieńców w wieku, nazwijmy to, wkrótce poborowym siedziało na ławce i darło ryje. Podszedłem do nich i niezbyt uprzejmie zapytałem:

– Czy wam się, kurwa, tak bardzo śpieszy, żeby gnić w okopach? Bo jak wujkowie, ojcowie i ciotki tych dzieciaków w krakowskich strojach przejebią, jak Ukraina się wyjebie, to właśnie wy, chłopcy, traficie do okopów i wasz los będzie raczej smutny.

Ja też do nich trafię, ale już mam kawał fajnego życia za sobą.

Coś tam zaczęli się sadzić, że „oni z ruskimi mają sztamę, a Ukraińcy się panoszą”. Nie było sensu gadać. Pożegnałem ich nieładnie i poszedłem do tych dzieci w krakowskich strojach.

– Trzymajcie się – powiedziałem.

Jakaś dziewczynka uśmiechnęła się trochę smuto, ale z wyraźną wdzięcznością cichutko rzuciła: – Dziękuję bardzo.

Poszedłem na spotkanie literackie, ale poszedłem w szoku, bo nie sądziłem, że takie akcje są możliwe w Polsce w biały dzień. Chciałem o tym napisać wcześniej, bo bardzo mi to leżało i leży na wątrobie. Bardzo. Coraz bardziej.

Młody człowiek drze gębę: „Jebać Ukrainę!”, kogoś wyzywa się od „banderówek”, teatr musi zdjąć ukraińskie flagi, bo dyrektor się boi jakichś „obrońców polskości”, a ja przecieram oczy ze zdumienia i przerażenia.

Jest w naszej wspólnej historii taki moment, przy którym zawsze mnie ściska w dołku. Nie tylko ze wzruszenia, ale też ze względu na dalsze konsekwencje. To jest ta chwila, kiedy Józef Piłsudski przemawia w maju 1921 r. do ukraińskich oficerów internowanych w Kaliszu. Dzieje się to po traktacie ryskim.

– Panowie, ja was bardzo przepraszam, nie tak miało być – mówi.

Mówi to do towarzyszy broni, którzy ramię w ramię z polskimi żołnierzami właśnie obronili Polskę przed najazdem bolszewików. Tylko że wtedy nie obroniliśmy wspólnie Ukrainy. Piłsudski mówi to po tym jak polska delegacja rządowa (głównie prawicowa, co za zbieg okoliczności ) zgodziła się w czasie negocjacji z bolszewikami na podział Ukrainy. Koncepcja Piłsudskiego, zakładająca istnienie oddzielających nas od mającej zawsze imperialne zapędy Rosji niepodległych Ukrainy i Białorusi, przestała mieć rację bytu.

Jak to się skończyło? Chyba wszyscy wiemy. I to nie jest pierwszy raz, gdy tak na lodzie zostawiamy Ukraińców. I Rzeczpospolita to ciągłe kozackie próby dołączenia do politycznego narodu, odrzucane, tłumione i… jak to się skończyło – też chyba wiemy. Zawsze gdzieś tam pojawia się Rosja, która natychmiast tę zawiedzioną miłość Ukrainy wykorzysta i obraca ją przeciwko nam. Nie ma nic bardziej napędzającego niż zdradzona miłość. Mit „zdradzieckiego Lacha” jest tak samo silny, jak mit „ukraińskiego rezuna”. Rosja potrafi, oj, potrafi wzmacniać te stereotypy. Przecież widzicie na co dzień, jak to robi. Widzicie to każdego dnia na monitorach waszych komputerów, w waszych telefonach.

Tak, to Rosja macza swoje macki w podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce. Ale nie tylko Rosja tworzy ten ściek. Polscy politycy płyną w nim bardzo sprawnie i bardzo go wzmacniają. Tak, wiem, kogo macie na myśli: Mentzen, Barun i cała ta banda. Ale ci głównego nurtu też. Tylko inaczej, bardziej elegancko. Nawrocki nie widzi Ukrainy w NATO (choć dziś to może NATO potrzebuje Ukrainy, z jej doświadczeniem). Tusk z Trzaskowskim zabiorą niepracującym Ukraińcom 800 plus. „Nie będziemy tolerować kombinowania!” – grzmi Tusk. Kombinatorzy, wiadomo! A może by tak premier powiedział, że 800 plus dla samotnej i niepracującej matki, której mąż właśnie walczy, to niewielka cena za „niegnicie w okopie”? Albo to ustanowienie jeszcze jednego święta „Polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej” dokładnie w dniu, gdy takie święto już mamy zainicjowane przez jawnie prorosyjskiego posła.

Nikt nie wstaje i nie mówi: „Ej nie, nie, teraz! To nie jest moment, żeby od kraju prowadzącego wojnę żądać rachunku sumienia i skruchy”. Cały Sejm, łącznie z tą moją ukochaną lewicą, głosuje za. Jedna, słownie: jedna posłanka wstrzymuje się od głosu.

Tańczymy ten wołyński taniec na kościach pomordowanych, pławimy się w słowie „rzeź”, choć za rogiem czai się Bucza. Naprawdę trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, żeby tego nie widzieć

Co jakiś czas na profilu Tomasza Sikory czytam informacje: na froncie poległ poeta, aktor, działaczka pozarządowa, chłopak z baletu. Ukraina traci, również w naszej obronie, swoich najlepszych synów i córki. Czytam to i jeszcze bardziej nienawidzę polskich polityków, którzy dla dodatkowych dwóch procent w sondażach kręcą nosami na Ukrainę w NATO i UE. Nienawidzę ich, bo odbierają Ukrainie wiarę i nadzieję na ten wymarzony Zachód. Odbierają jej marzenia.

A wiara, nadzieja i właśnie marzenia w życiu, a na wojnie tym bardziej, potrzebne są tak samo jak nowoczesna broń, może bardziej.

Co mają zrobić politycy z Niemiec albo Hiszpanii, gdy Polacy, czyli niby ci co znają Wschód, tak się zachowują? Nienawidzę ich za to lepiej lub gorzej maskowane szczucie na żyjących u nas Ukraińców. Szczują na tych, którzy budują nasz dobrobyt i w przytłaczającej większości są miłymi, uczynnymi i bardzo pracowitymi ludźmi.

Nienawidzę ich, bo historia z zawiedzioną miłością i odebranymi marzeniami zaczyna się na naszych oczach powtarzać. Do tego na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby powiedzieć: „Panowie, ja was bardzo przepraszam…”

Na tym zdjęciu na Grenlandii stoimy z ukraińską flagą. Wojtek Moskal, Jacek Jezierski i ja uznaliśmy to za ważny gest. Uprzedzając głupie pytania: tak, mieliśmy polską. Poza tym również unijną, grenlandzką oraz biało-czerwono-białą – białoruską.

Publikujemy z profilu FB autora za jego zgodą

20
хв

Adam Wajrak: Panowie, nie tak miało być

Adam Wajrak

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Marci Shore: – Obawiam się, że Ameryka zmierza ku wojnie domowej

Ексклюзив
20
хв

Skąd się wzięła wędzona gruszka, czyli Jewhen w krainie przysmaków

Ексклюзив
20
хв

Dwóch na jednego. Dlaczego Trump, Vance i Zełenski wybuchli?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress