Exclusive
20
min

Anastazja Sawka: - Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny

„Po przejściu jakichś 60 metrów nadepnęłam na minę. Jakby od stóp do głowy poraził mnie prąd. W punkcie stabilizacji odcięli mi to, co zostało z nogi”. Poznaj niezwykłą historię ukraińskiej snajperki

Natalia Żukowska

Anastazja Sawka, snajperka. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przed inwazją miała spokojną pracę, ale gdy przyszli Rosjanie, nie mogła już usiedzieć na miejscu. Najpierw wstąpiła do obrony terytorialnej, później do regularnego wojska – do 118 brygady. Została snajperką.

Niby dlaczego mam uciekać?

Przed inwazją pracowałam jako administratorka w serwisie samochodowym we Lwowie – mówi Anastazja. – Rodzice bardzo chcieli, bym z moim 5-letnim synkiem wyjechała za granicę. Byłam już rozwiedziona, cała odpowiedzialność za niego spadła na moje barki.

Siedzieliśmy w autobusie, czekając w kolejce na granicy. Płakał, nie chciał wyjeżdżać, zresztą ja też nie. Wtedy pomyślałam: „Niby dlaczego mamy uciekać z własnego domu?”. Wzięłam go na ręce i powiedziałam: „Wracamy”.

Wróciłam do mojej pracy, ale czułam, że nie jestem na swoim miejscu. Pracowałam w dzień, a w nocy pomagałam w punktach kontrolnych, prawie nie spałam. Razem z przyjaciółką zaczęłyśmy uczęszczać na kursy wojskowe; organizowali je oficerowie obrony terytorialnej. Nikomu nic nie mówiąc, zdecydowałyśmy się zaciągnąć. W sumie od dawna chciałam podpisać kontrakt z armią, ale czekałam, aż moje dziecko trochę urośnie. Jestem sprawna fizycznie i nie widzę siebie w biurze, w miniówce i na wysokich obcasach.

Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu, bo wiedziałam, że gdy Rosjanie do niego przyjdą, nie będzie ich obchodziło, czy jestem żołnierzem, czy cywilem. Najważniejsze będzie dla nich to, że jestem Ukrainką

Znalazłyśmy jednostkę, która zechciała nas przyjąć. To był nowo sformowany batalion.

Anastazja Sawka: „Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu ”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Na początku przydzielono nas do różnych kompanii jako snajperki piechoty. Po przeszkoleniu przenieśli nas do oddzielnej jednostki snajperskiej.

Snajper pracuje na okrągło

Tak naprawdę toczymy niestandardową wojnę. To nie tak jak podczas II wojny światowej, kiedy snajper leżał w jednym miejscu przez długi czas, obserwując i czekając. Kiedy atakujemy, to wszyscy, łącznie ze snajperem, biorą udział w ataku. Oznacza to, że nie siedzimy kilometr od pozycji wroga. Najbliższy wróg, z którym się mierzyłam, był w odległości 100 metrów. Snajper musi mieć bardzo dobre wyszkolenie fizyczne i orientację. Musisz pracować dzień i noc. Najtrudniej jest, gdy musisz patrzeć przez celownik przez długi czas. Bo kiedy odwracasz wzrok, masz mgłę przed oczami i nic nie widzisz.

Kiedyś zdarzyło się, że ja i mój towarzysz pracowaliśmy przez dwie doby bez przerwy. Po silnym ostrzale zapadła ciemność. Zrozumieliśmy, że musimy poszukać naszych. Od wybuchów w pobliżu on już nic nie słyszał, ja nic nie widziałam, przed oczami migotały mi tylko światełka. Cudem udało nam się dotrzeć do punktu dowodzenia.

„Kiedy snajper spudłuje, to nie jest koniec świata. Snajper to nie robot. Na strzelanie wpływa wiele czynników”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Snajperzy pracują w parach. Numer jeden to strzelec, numer dwa obserwator, który zapewnia wsparcie. Jeśli zobaczy, że chybiłeś, poprawia. Ale od razu powiem, że chybienie snajpera to nie koniec świata. Snajper nie jest robotem. Jest wiele czynników, które wpływają na strzelanie, np. warunki pogodowe, wiatr. Poza tym z powodu kontuzji, których już doświadczyłam, czasami trudno się skoncentrować.

Ale dostosowywaliśmy się już do tej wojny. Kiedy idziemy na misję, nie zabieramy ze sobą dwóch karabinów snajperskich, bo odległości są czasami małe i łatwiej strzelać ze zwykłego karabinu szturmowego. Dlatego to ja mam karabin snajperski, a mój dowódca karabin automatyczny i pistolet maszynowy.

Łopata – główna broń

Strzał snajpera trwa trzy sekundy, podczas szturmu trochę dłużej. W idealnej sytuacji zaraz po nim znikasz. Na ucieczkę masz co najwyżej dziesięć minut, więc zanim wyruszysz na misję, musisz przestudiować obszar i drogi ucieczki – powinno być ich kilka. Jeśli nie masz czasu uciec, musisz zawczasu się okopać i siedzieć cicho. Musisz sobie przygotować okop i tak zwaną lisią norę. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, czasem główną bronią na froncie nie jest karabin, a łopata. Jeśli chcesz żyć, musisz kopać. Nad tobą latają drony, a ty musisz się zamaskować. Czasami zakrywaliśmy miejsce zasadzki siatką maskującą i kopaliśmy na zmianę. Praca na tej wojnie jest cholernie trudna.

Drony i zmasowany ostrzał to najtrudniejsze rzeczy dla snajpera. Nie możesz długo pozostać w jednym miejscu. Ostrzał jest ciągły. To jak gra w ruletkę

Siedzisz w okopie, a wokół ciebie panuje chaos. Nie raz zostaliśmy przysypani ziemią i musieliśmy się odkopywać. Niemal po każdej akcji wracaliśmy z szokiem od wybuchu pocisków.

Praca snajpera zależy od kilku czynników. Pierwszym jest teren. Ciężko pracować zwłaszcza w rejonie Zaporoża, bo trudno tam znaleźć miejsce, z którego dobrze widać. W obwodzie donieckim jest łatwiej. Oczywiście były momenty, kiedy nasze pozycje zostały zauważone przez wroga – wtedy natychmiast zaczynał się ostrzał. W takim momencie nie możesz nic zrobić. Po prostu siadasz w jamie i przez radio informujesz dowództwo, skąd strzelają, jaki kaliber, jak często walą. Potem liczysz sekundy. W tym czasie nasze drony szukają miejsca, z którego strzela wróg, i niszczą cel. Ale to nie zawsze się udaje. Wróg też jest bardzo dobrze ukryty. Więc po prostu siedzisz i czekasz.

Najgorzej, gdy strzela do ciebie czołg. Bo nie słyszysz, jak strzela. Słyszysz już tylko wybuchy

Raz czołg wroga próbował rozwalić ziemiankę, w której byliśmy. Ale tuż przed nim spadła bomba, powstał ogromny krater i ten czołg do tego krateru wpadł.

Największy strach: niewola

Oprócz broni snajper zabiera ze sobą stację pogodową, dalmierz, noktowizor, saperkę, kamuflaż, jedzenie, wodę i amunicję. Jedzenie to suche racje, gulasz i batony energetyczne. Ogólnie rzecz biorąc, musieliśmy nosić do 50 kilogramów różnych rzeczy, sama broń ważyła co najmniej 10 kilogramów. Ale się przyzwyczailiśmy. Zdarzało się, że po zdjęciu wszystkiego czułam się, jakbym była naga. A wracanie często było jeszcze trudniejsze, bo zwykle przynosiliśmy jakieś łupy z pola bitwy, np. broń albo płytki z kamizelki kuloodpornej, które można wykorzystać do oklejenia samochodu.

Warunki pracy zazwyczaj są takie same. Nie ma toalety. Oczywiście dziewczynom jest trudniej, bo nie możesz wstać i się po prostu wysikać. Ale się przystosowałam

Kolejnym problemem są myszy. Włażą na ciebie, gryzą ciebie i twoje jedzenie. Jeśli chcesz spać, musisz założyć kominiarkę i rękawiczki. W przeciwnym razie odgryzą ci koniuszek nosa.

Nie rodzisz się snajperem. Stajesz się nim. To nie tak, że strzelasz, trafiasz – i jesteś snajperem. Po powrocie z walki musisz iść na poligon i dalej trenować i się doskonalić. Nigdy nie liczyłam swoich trafień. Wykonałam swoją pracę – i to wszystko, ten dzień się skończył. Nie chcę pamiętać o wielu rzeczach ani o nich rozmawiać. Wykonując swoją pracę, nie widziałam we wrogach ludzi. Wiem, co robią i co mogą zrobić. To zło musi zostać zniszczone.

Każda para snajperów ma swoje własne zasady. Na przykład my nie dzielimy się szczegółami naszej pracy ani nie rozmawiamy o naszych sukcesach przy innych. Możemy o tym rozmawiać tylko ze sobą

Na froncie najbardziej bałam się trafić do niewoli. Snajper jest cenną zdobyczą dla wroga, bo strzela celnie na duże odległości i widzi to, czego piechota nie jest w stanie dostrzec. Zdarzało się nawet, że snajperzy wroga polowali na nas. Jednak snajper może zabić snajpera tylko w filmie. Owszem, podczas bitwy w mieście coś takiego może się zdarzyć, ale w lasach czy na polach już nie.

Z okopu do Superhumans

28 listopada 2023 r. pracowaliśmy przy wjeździe do wsi Nowoprokopiwka, na kierunku zaporoskim. Rosjanie byli jakieś sto metrów od nas. Poszliśmy z piechotą. To był duży błąd dowództwa i ryzyko dla personelu. Wróg zaczął nacierać, odparliśmy atak. Po wykonaniu zadania powinniśmy się wycofać, ale dowódca brygady zabronił nam tego. Zaczął nas ostrzeliwać rosyjski moździerz i drony. Miejsca do ukrycia było mało – okop i dwie dziury na trzech piechurów i nas dwoje. W każdej dziurze znajdowało się już kilku martwych wrogów. Musieliśmy na nich siedzieć, a czasem leżeć. Nie mogliśmy ich nawet stamtąd wyciągnąć, bo wróg mógł zauważyć ruch. Wszędzie unosił się nieznośny trupi odór. Wszyscy byli w szoku, do tego potężny ostrzał. Dopiero gdy zrobiło się ciemno, dowództwo nakazało mnie i mojemu partnerowi się wycofać. Piechota została. To była szara strefa, w której znajdowaliśmy się zarówno my, jak wróg. Po przejściu około 60 metrów nadepnęłam na minę. Jakby od stóp do głowy poraził mnie prąd.

Nadeszła ekipa ewakuacyjna. Mieli miękkie nosze, które ciągle się składały i moje nogi raz po raz opadały i ciągnęły się po ziemi. Chłopaki nieśli mnie do punktu ewakuacji kilka kilometrów. Cały czas byłam przytomna
Anastazja po ewakuacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kiedy przywieźli mnie do punktu stabilizacji, usunęli opaskę uciskową, dali znieczulenie i odcięli resztę nogi. Nie było szans na jej uratowanie, chociaż od wypadku minęły zaledwie dwie godziny. Po pobycie w klinikach w Dnieprze i Kijowie zostałam przyjęta do 8 Szpitala Klinicznego we Lwowie. Tam przeszłam pierwszą operację i wypełniłam aplikację do Superhumans. 22 stycznia dostałam protezę. I to właśnie wtedy spotkałam miłość.

Zjeść coś normalnego

On też przyjechał do Superhumans na wstępne badania, nawet hospitalizowani byliśmy tego samego dnia. To było po badaniach, chciałam zjeść coś normalnego. Zapytałam dziewczyny w recepcji, gdzie dają dobre jedzenie. Usłyszał mnie i powiedział: „Mam samochód, chodźmy, niedaleko jest kawiarnia, gdzie możesz coś zjeść”. Tak się poznaliśmy. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Chodziliśmy na rehabilitację, jedliśmy razem śniadania, obiady, kolacje. Wszędzie byliśmy razem. Od razu zdałam sobie sprawę, że to on. Ołeksij był bardzo opiekuńczy.

Łatwo było nam być razem, bo dobrze się rozumieliśmy. Później mi się oświadczył, to było podczas nagrywania programu telewizyjnego „Nigdy nie zapomnę”. Ciągle dzwonili do mnie z prośbą o wywiad, a ja długo odmawiałam. Potem skontaktowali się z Ołeksijem i uzgodnili, że oświadczy mi się właśnie podczas tego programu. Oczywiście nic o tym nie wiedziałam. Zastanawiałam się tylko, dlaczego tak bardzo mnie namawia, bym wzięła w tym udział.

Po oświadczynach. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wchodzę do studia z moim synem, a tam Ołeksij, moja mama i siostra Roksolana. Pomyślałam: co oni tu robią? I wtedy on ukląkł. Nie spodziewałam się, że tak się skończy wspólne śniadanie z tym mężczyzną. Daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo Ołeksij wciąż przechodzi rehabilitację. Na pewno nie będzie wielkiej uroczystości na sto osób, to nie czas na takie rzeczy. Po rehabilitacji chcemy wrócić do służby.

Podczas rehabilitacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nikt nie zamrozi tej wojny

Przed wojną nie wierzyłam w siebie. Dziś zdaję sobie sprawę, że nie jestem już dziewczyną, która będzie od kogoś zależna. Stałam się silniejsza. Poznałam też wiele godnych zaufania osób, którym mogę powierzyć swoje życie. By wygrać, musimy przestać myśleć o negocjacjach i zamrożeniu wojny. Nikt jej nie zamrozi, to będzie tylko pył w oczach każdego Ukraińca, a nie zwycięstwo. To da wrogowi czas na przygotowanie kolejnej ofensywy.

Co powinniśmy zrobić? Nie mówię, żeby atakować. Musimy budować okopy i obronę, a nie angażować się w bezsensowne kontrofensywy.

Anastazja i Ołeksij. Zdjęcie: archiwum prywatne

Musimy zmienić armię. Musimy wyrzucić z niej sowieckich generałów, którzy przez 20-30 lat tylko zbierali medale i pagony. Dziś mówią nam, co mamy robić, choć sami nawet nie powąchali prochu.

Dla mnie nie będzie zwycięstwa jako takiego, bo już za dużo z siebie daliśmy. Jednak musimy odzyskać nasze terytoria. Przede wszystkim dlatego, że zginęło zbyt nie wielu ludzi

I po to, aby pokazać wrogowi, że będziemy stać twardo, bo to jest nasza ziemia. Jeśli oddamy im terytoria teraz, zaatakują znowu – za 3, 5 lub 10 lat. A nasze dzieci będą musiały chwycić za broń. Nie możemy na to pozwolić. Nie chcę, aby moje dziecko musiało walczyć. Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Baza wojskowa na wschodzie Ukrainy. Na prowizorycznym lądowisku, ukrytym wśród brzóz, opada chmura pyłu po wylądowaniu kolejnego śmigłowca Mi-8, który powrócił z misji bojowej. Z kabiny wychodzi kobieta. To porucznik Kateryna, dla kolegów po prostu Katia – jedyna kobieta pilot w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Paznokcie w kolorze bordowym, staranny makijaż. Drobne szczegóły kontrastujące z surowością wojskowego otoczenia.

Kiedy jeden z żołnierzy służby naziemnej chce jej pomóc w niesieniu ciężkiego kombinezonu lotniczego, Kateryna odmawia. Nie chce specjalnego traktowania.

„Mężczyźni zawsze chcą pokazać, że są bohaterami i cię chronią” – powie później, opierając się o kadłub samolotu. Jej głos jest spokojny, ale w oczach widać determinację.

Było głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać

Nie przyjechałam tu, żeby być dziewczynką. W końcu nasza armia to zrozumie”.

To zdanie, które wypowiedziała Kateryna, wydaje się jej niepisanym mottem w codziennej służbie, gdzie walka z wrogiem przeplata się z koniecznością dowodzenia swojej wartości w męskim świecie. Jej jasne włosy są splecione w dwa warkocze.

„Jasne włosy... to nie ma znaczenia” – ucina, gdy rozmowa schodzi na drugorzędne tematy. Liczą się umiejętności. A tych Katerynie nie brakuje: od września 2024 roku wykonała ponad trzydzieści misji bojowych.

Co ty tu robisz?

Marzenie o lataniu przyszło do niej, gdy miała dziesięć lat. Ojciec, oficer sił powietrznych, zabrał ją ze sobą do bazy. Pierwszy lot śmigłowcem Mi-8 był jak olśnienie. Kateryna wspomina: „Było tak głośno i strasznie, ale poczułam, że chcę latać”.

Dziecięca fascynacja przerodziła się w konkretny cel. Sześć lat później, w wieku 16 lat, pojawiła się na egzaminach wstępnych w Charkowskim Narodowym Uniwersytecie Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduby. W grupie czterdziestu pięciu studentów była jedyną kobietą. Według niej, nawet dziś bardzo niewiele kobiet kształci się na pilotów w tej czołowej wojskowej uczelni lotniczej. A uniwersytet w czasie wojny odmawia ujawnienia danych dotyczących liczby studentek uczących się na tym kierunku.

Właśnie tam, na uniwersytecie, od jednego z wykładowców po raz pierwszy usłyszała słowa, które miały ją zniechęcić: „Co ty tu robisz? To nie dla dziewczyn. Po prostu nie dasz rady”.

Ale Kateryna nie należy do osób, które łatwo się poddają. Wsparcie znalazła u instruktorki latania na symulatorach.

„Powiedziała mi, żebym nikogo nie słuchała. A ja pomyślałam, że skoro ona potrafi latać, to dlaczego ja nie miałabym?”

W 2023 roku już jako oficer dołączyła do 18. samodzielnej brygady lotnictwa wojskowego. Dzisiaj jako drugi pilot i nawigator spędza długie godziny w kokpicie Mi-8, ciężkiego poradzieckiego śmigłowca, który nie wybacza błędów. Na pytanie, co najbardziej podoba się jej w lataniu, bez wahania odpowiada:

„W lataniu kocham wszystko”.

W walce mój umysł jest czysty

Każdy dzień w bazie ma swój rytm, który wyznaczają przygotowania do kolejnych zadań. Podobnie jak inni piloci, Katia bierze udział w naradach, analizuje mapy, planuje trasy. Nosi standardowy męski mundur – kombinezon lub kurtkę lotniczą w kamuflażu, na której lewym ramieniu widnieje naszywka z ukraińską flagą. Jej miejscem pracy jest półmrok kabiny wypełnionej rzędami przyrządów na panelu. Można tu dostrzec drobne osobiste akcenty, na przykład parę fioletowych i niebieskich rękawiczek. Zakłada hełm, starannie dopasowuje słuchawki i ustawia mikrofon przy ustach. Jej wzrok staje się skupiony.

Zdjęcie: Oksana Parafeniuk dla "The New York Times"

Śmigłowce startują z zamaskowanych leśnych lądowisk, a potem lecą nad ziemią na wysokości zaledwie 9-14 metrów, by uniknąć wykrycia. Kateryna często pilotuje helikopter pełniący funkcję przekaźnika: zapewnia łączność z dwoma innymi helikopterami, lecącymi przed nią i atakującymi rosyjskie cele. Jej maszyna, lecąca wyżej, jest przez to narażona na większe niebezpieczeństwo.

„Podczas lotu nigdy się nie denerwuję – mówi, a jej skupiona twarz, okolona paskami hełmu, zdaje się to potwierdzać. – Wszystkie trudne myśli mogą pojawić się przed lub po. Podczas lotu mój umysł jest czysty”.

To profesjonalizm wypracowany w ekstremalnych warunkach. Ale za tą zasłoną spokoju kryje się wrażliwość.

„Lecę i patrzę na swój kraj, myśląc, jaki jest piękny. A potem, kiedy wchodzimy na linię frontu i widzę, że wszystko jest zniszczone – spalone i zbombardowane wioski, miasta, domy i fabryki – myślę, jak to możliwe w XXI wieku”.

Poczucie ulgi przychodzi dopiero wtedy, gdy misja kończy się sukcesem.

„Gdy tylko słyszę w radiu, że trafiliśmy w cel, tak jak dzisiaj, wiem, że misja została wykonana. Wtedy czuję: uff, świetnie, udało się”

Oprócz walki z wrogiem Kateryna zmaga się z innymi wyzwaniami. Przyznaje, że czasami wątpi w swoje umiejętności, lecz szybko dodaje, że to uczucie jest znane wielu ludziom, „zwłaszcza kobietom”, i dotyczy nie tylko służby wojskowej, ale każdego zawodu. Chociaż Ukraina stale zwiększa liczbę kobiet w armii – obecnie służy ich około 70 tysięcy, z czego 5,5 tysiąca na stanowiskach bojowych – seksizm nadal pozostaje problemem. Kateryna spotyka się z nim codziennie. Zauważa, że „kobiety są często w armii marginalizowane i otrzymują mniej zadań niż koledzy”. Jak mówi, mężczyźni, z którymi służy, przeważnie starają się ją wspierać, choć czasami pozwalają sobie na seksistowskie komentarze. Nauczyła się je ignorować. Skupia się na pracy i szacunku, który zdobyła wśród kolegów pilotów i dowództwa.

Przełamałam stereotyp

Życie osobiste? W warunkach wojennych nie ma na to miejsca. Rodzinę widuje rzadko. Ma jedno marzenie związane z bliskimi: po wojnie zabrać młodszą siostrę na lot helikopterem. Chwile odpoczynku to często proste codzienne czynności – choćby pośpieszny posiłek przy stole w koszarach, pomiędzy jedną a drugą misją. Czasami, ubrana w ten sam polowy mundur, z włosami splecionymi w warkocze je ciepłą zupę z miski, a na stole obok leżą gazety i butelka wody.

To chwile, które przypominają o zwykłym życiu, tak odległym od tego, co dzieje się w kokpicie śmigłowca. Czasami odpoczywa, oglądając filmy z innymi żołnierzami w bazie. Zdaje sobie sprawę, że jej historia jest inspirująca. Sześć dziewczyn, które marzą o lataniu, napisało do niej na Instagramie z prośbą o radę.

„Staram się je wspierać. Mówię, że osiągną sukces” – podkreśla. Na pytanie, czy czuje się pionierką, odpowiada z lekkim uśmiechem:

„Być może przełamałam stereotyp. Niebo nie pyta o płeć”.

Materiał przygotowano na podstawie informacji i cytatów z materiałów prasowych, w szczególności publikacji „The New York Times” i ArmyInform, które szeroko opisywały służbę i doświadczenia porucznik Kateryny, a także wypowiedzi przypisywanych bezpośrednio bohaterce.

20
хв

Niebo nie pyta o płeć

Sestry

20 sekund, by zestrzelić wrogi dron

– Mam 52 lata i troje dzieci. Z zawodu jestem lekarką weterynarii. Do ochotniczej formacji dołączyłam latem 2024 roku – mówi Walentyna Żelezko, pseudonim „Walkiria”.

Wojna zastała ją w rodzinnej wsi Nemiszajewe niedaleko Buczy. Słyszała ostrzał lotniska w Hostomelu i sąsiednich miast. Wrogie helikoptery latały tak blisko jej domu, że można było zobaczyć twarze pilotów:

– Było strasznie. Nie wiedzieliśmy, gdzie się podziać i co robić. Jak większość Ukraińców, myśleliśmy, że to się skończy za kilka dni. Ale kiedy Rosjanie w Buczy zaczęli znęcać się nad ludźmi i ich zabijać, postanowiliśmy uciekać. Tyle że było już za późno, znaleźliśmy się pod okupacją.

Walentyna Żelezko, „Walkiria”

Najbardziej bała się o swojego młodszego syna, który miał wtedy 8 lat. Słyszała, że Rosjanie znęcają się nawet nad dziećmi. By go chronić, nie rozstawała się z nożem.

– Byłam przerażona, w głowie krążyły mi straszne myśli. Wciąż nie tylko trudno mi o tym mówić, ale nawet wspominać. Myślałam nawet o zabiciu syna własnymi rękami, byleby tylko wróg nie znęcał się nad nim. Oczywiście nie zrobiłabym tego, ale taka myśl przemknęła mi wtedy przez głowę. Nigdy tego Rosjanom nie wybaczę – wyznaje.

11 marca całej rodzinie udało się wyrwać z okrążenia. Jednak myśl o zemście na wrogu i walce za kraj jej nie opuszczała. Pewnego dnia natrafiła w mediach społecznościowych ogłoszenie o naborze kobiet do oddziału „Czarownic bojowych”. Na rozmowę kwalifikacyjną zabrała ze sobą przyjaciółkę, która też ma już ponad 50 lat.

– Od razu nas zapytali: „Jaka jest wasza motywacja?”. Już po trzech minutach rozmowy z dowódcą zrozumiałyśmy, że zostajemy. Uważam, że państwa powinni bronić wszyscy. Przede wszystkim mężczyźni, ale kiedy widzisz te codzienne straty na froncie, to jak mogłabyś siedzieć w domu? Przecież my możemy zastąpić mężczyzn tutaj. Powiedziałyśmy dowódcy: „Nauczcie nas wszystkiego”.

Bieganie, pompki i przysiady w kamizelce kuloodpornej nie były tak trudne, jak przyzwyczajenie się do dyscypliny wojskowej i opanowanie broni.

Rozkładając i składając karabin Kałasznikowa, czułyśmy się jak dzieci z klockami LEGO. Wciąż pytałyśmy instruktorów: „Co to za część? Jak to się nazywa?”

Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego. Teraz zapach prochu dodaje nam adrenaliny.

Dyżury „Czarownic” trwają trzy godziny. Algorytm działania mobilnej grupy ogniowej jest standardowy: alarm – wyjazd na pozycję – czekanie – strzelanie... Każda w zespole ma swoje zadanie. Najważniejsze jest zgranie. Działania muszą być wyćwiczone do perfekcji, dlatego w każdą sobotę na poligonie doskonalą swoje umiejętności strzeleckie.

„Podczas strzelania od odrzutu kolby porobiły się nam siniaki, ale z czasem nauczyłyśmy się wszystkiego”

– Najbardziej bałam się, że zrobię coś nie tak i zawiodę swój oddział. Od rozkazu dowódcy na dotarcie na pozycję, ustawienie karabinu maszynowego, przygotowanie osprzętu i włączenie kamery mamy 10 minut.

Niebo, które jest podzielone na sektory, obserwują na tabletach. Na ekranie widać cel, wysokość, odległość i kurs wrogiego drona. Na tej podstawie trzeba ustalić punkt, w który strzelec powinien skierować ogień. Każda grupa mobilna odpowiada za swój sektor.

– Ostatnio trudniej nam zestrzeliwać drony, bo zaczęły latać nisko i szybko. Latają z prędkością około 50 metrów na sekundę, więc na zestrzelenie mamy do 20 sekund. Gdy lecą nisko, nasze radary mogą ich nie wykryć. Wtedy ich nie widzimy ich, orientujemy się tylko na podstawie dźwięku. Dlatego trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i uważnie nasłuchiwać.

Zestrzelenie dronów jest trudniejsze w nocy, bo wróg maluje je na czarno. „Czarownice” używają karabinów maszynowych „Maxim” z 1939 roku.

– Są sprawne, chociaż czasami mogą zawieść. Trzeba je ciągle czyścić, rozbierać, napinać sprężyny. Owszem, mamy również lepszy karabin maszynowy dużego kalibru, ale bardzo chciałybyśmy mieć też „browningi”. Najlepsze uzbrojenie Ukraina wysyła na front.

Ale Rosjanie boją się nas. Czasami pokazują nas w telewizji i próbują wyśmiewać, deprecjonować: „Spójrzcie, oni nie mają już nikogo i nie mają czym walczyć. Nawet już ciotki z kuchni idą”

– Dopóki trwa wojna, moje miejsce jest tutaj. Teraz piszemy historię naszego kraju. Chcę po sobie zostawić godny ślad, mieć udział w zwycięstwie. Kiedyś powiem moim wnukom: „Wasza babcia, którą zwali Walkirią, pomagała walczyć z wrogiem”.

Najprzyjemniejszy dźwięk to dźwięk spadającego wrogiego drona

– Mam 32 lata. Z wykształcenia jestem menedżerką turystyki, pracowałam jako administratorka restauracji w Buczy. Spodziewałam się, że będzie wielka wojna, i nawet się do tego przygotowywałam: spakowałam walizkę z niezbędnymi rzeczami, zebrałam dokumenty, leki – wspomina żołnierka o pseudonimie „Kalipso”.

Kiedy się zaczęło, od razu wywiozła mamę do Hiszpanii, po czym wróciła. Pamięta, że bardzo denerwowały ją przerwy w dostawach prądu, a później aktywność wrogich dronów. Była już wtedy w dobrej formie fizycznej, poza tym od dzieciństwa znała broń, bo strzelać nauczył ją dziadek.

– Przyszłam do dowódcy i powiedziałam: „Będę u was służyć”. Usłyszałam: „Jeszcze cię nie przyjęliśmy”. Ale byłam wytrwała, przeszłam rozmowę kwalifikacyjną, a potem szkolenie. Jedyna przykrość, która mnie spotkała, to stwierdzenie dowódcy, bym zapomniała o długich paznokciach – uśmiecha się.

„Kalipso” na służbie

Była jedną z pierwszych, które dołączyły do buczańskiego oddziału obrony terytorialnej (DFTG). Na początku była dowódcą patrolu szybkiego reagowania. Pilnowała porządku w gminie, patrolowała ulice miasta, sprawdzała schrony przeciwbombowe, by nie były zamknięte w razie alarmu. Później pojawił się pomysł stworzenia plutonu „Czarownic”. Stanęła na jego czele.

– Zaczynałyśmy jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali nas na „Czarownice z Buczy”.

Miałam naszywkę z czarownicą na granatniku. Bardzo spodobała się dowódcy.

Pomyślałyśmy, że to trafne, bo w Ukrainie wszystkie kobiety są czarownicami, do tego wściekłymi na Rosjan za to, co zrobili z naszym krajem, miastem, ludźmi. Wielu moich towarzyszy zostało zamordowanych na terenie Buczy

Teraz „Czarownice z Buczy” mają bardzo dużo pracy, bo wróg każdego dnia i każdej nocy ostrzeliwuje ukraińskie miasta rakietami i dronami.

– Praktycznie każdej nocy jest niespokojnie. Jesteśmy zawiedzione, kiedy jakiś Szahid nie wlatuje w sektor naszego ostrzału. Bo każda chciałaby zestrzelić tego potwora, żeby nie trafił w czyjś dom, nie niszczył naszej infrastruktury, byśmy nie zostali bez światła, ogrzewania i wody. Jesteśmy dla Rosjan jak kość w gardle, dlatego zasypują nas dronami.

Zaczynały jako „Bojowe czarownice”, ale dziennikarze przemianowali je na „Czarownice z Buczy”.

Jej oodziałowi udało się już zestrzelić sześć wrogich dronów. „Kalipso” przyznaje, że najtrudniejsze w tej pracy jest czekanie:

– Pamiętam, jak było z pierwszym. Słyszeliśmy, że się zbliża, aż tu nagle po prostu wyskoczył zza drzew. W sekundę otworzyłyśmy ogień, bo znalazł się w sektorze naszego ostrzału. Kiedy usłyszałyśmy, jak spada, szalałyśmy ze szczęścia.

Najgorzej jest wtedy, gdy widać wrogiego drona, ale nie można go dosięgnąć z karabinu. I potem przeczytać w raportach, że ten dron spadł gdzieś w dzielnicy mieszkalnej.

– Był taki przypadek, że dron spadł na Hostomel. Przebił się przez dach, zniszczył ogrodzenie i drzewa. Na szczęście nie było ofiar. W takich momentach wyrzucasz sobie, że go nie zestrzeliłaś – nawet jeśli obiektywnie nie miałaś na to szans. Gdybyśmy miały lepsze uzbrojenie o większym zasięgu, wyniki naszej pracy byłyby znacznie lepsze.

Ostatnio wróg pokrywa drony nieznaną trucizną, która powoduje oparzenia płuc.

– Rosjanie regularnie wymyślają nowe strategie ostrzału. A my wymyślamy sposoby, jak im przeciwdziałać. To jak taniec, kręcimy się wokół siebie

– Kiedy jest alarm, przyjaciele często dzwonią do mnie i pytają, czy jestem na zmianie. Kiedy słyszą, że tak, mówią: „No to wszystko będzie dobrze ”. Ale ja zawsze wszystkim mówię, że alarmu nie wszczyna się bez powodu. Waszym obowiązkiem jako obywateli jest zejść do schronu, bo to wy odpowiadacie za swoje życie.

„Kalipso” marzy o tym, by się w końcu porządnie wyspać. Teraz śpi po 3-4 godziny na dobę. No i chce odwiedzić mamę w Hiszpanii. Nie widziała jej już ponad trzy lata.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Czarownice z Buczy. Jak „Walkiria” i „Kalipso” polują na drony

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress