Exclusive
20
min

Kocham ultramaratony. Nie śpię, nie jem, biegnę

Serhij Poliszuk był jednym z najlepszych ukraińskich ultramaratończyków. Zginął od przypadkowej kuli. Nie powinien zginąć. Nie on. Pochowano go w wyhaftowanej przeze mnie koszuli - mówi ultramaratonka Daria Bodnar

Natalia Żukowska

Daria Bodnar dwukrotnie ukończyła bieg Swiss Peaks 360. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Daria Bodnar jest pierwszą Ukrainką, która dwukrotnie ukończyła jeden z najtrudniejszych wyścigów na świecie: Swiss Peaks 360. Po raz pierwszy kobieta pokonała 360-kilometrową górską trasę w sierpniu zeszłego roku w 118 godzin, 7 minut i 27 sekund. Za drugim razem, we wrześniu tego roku, ukończyła wyścig w 109 godzin. International Trail Running Association uznało Darię za najlepszego sportowca w Ukrainie. Kobieta biega w lasach, górach i na bagnach. Mówi, że sprawia jej to przyjemność. Daria opowiedziała sestry.eu o przygotowaniach do nowych biegów i nowych rekordów. Mówiła także o wojnie i swoich przyjacielach-sportowcach, którzy zostali żołnierzami.

W 2023 roku Daria Bodnar pokonała 360-kilometrową trasę górską w 109 godzin. Zdjęcie: archiwum bohaterki

Natalia Żukowska: Daria, gdzie zastał Cię wybuch wojny na pełną skalę?

Daria Bodnar: Za granicą, gdzie dzień wcześniej pojechałam na zawody narciarskie. Był strach, że nie wrócimy do domu, zamieszanie, złość. Tak naprawdę nawet gdy wcześniej mówiono o zagrożeniu nie wierzyliśmy, że wojna będzie miała tak dużą skalę. Osobiście, podobnie jak większość moich przyjaciół, spodziewałam się, że będą to konflikty na granicy obwodów donieckiego i ługańskiego, dlatego spokojnie spakowaliśmy się i pojechaliśmy na zawody do Szwecji. Gdy tylko przekroczyliśmy granicę, dotarły do nas wieści o wojnie. Wciąż pamiętam, jak włączałam telefon i otrzymywałem wiadomości o eksplozjach w Kijowie, Iwano-Frankowsku, Lwowie. Kiedy czytasz to wszystko, twój mózg tworzy przerażające obrazy. O piątej rano dzwoniłam do rodziny i prawie pędziłam do domu. Bo wiadomości to jedno, ale prawdziwe życie to coś zupełnie innego. Jednak nasz trener nalegał, abyśmy kontynuowali zawody, choć sam wrócił do Ukrainy. Ja wróciłam do Lwowa tydzień później.

NJ: Co się stało po powrocie?

DB: Okazało się, że Lwów przygotowywał się do wojny. Trzeciego dnia zrozumiałam, że wszystko będzie dobrze i nie poddamy się. Wszyscy się zjednoczyli. Wielu wolontariuszy, którzy byli zaangażowani w logistykę, to kobiety-sportowcy. Ponieważ mamy wielu przyjaciół za granicą, wiemy, skąd i jak dostarczyć niezbędne rzeczy. Wszystkie dziewczyny były wojownicze, z zimną i gniewną pewnością, że odzyskamy to, co do nas należy. Przez cały czas w moim mieszkaniu mieszkali wolontariusze. Latem byłam już bardzo zmęczona - głównie skrywanym stresem.

NJ: Czy wojna miała jakikolwiek wpływ na twoje plany i reżim treningowy?

DB: Wojna miała duży wpływ na wszystkich. Wiosną 2022 roku nikt w ogóle nie myślał o treningach. To był straszny czas. Poza tym wszyscy byli zaangażowani - ci w magazynach, ci na wojnie... Potem sport podtrzymywał nas moralnie. Po biegu czujesz się lżejszy, bo wytwarzają się endorfiny, stajesz się spokojniejszy, uwalniasz negatywną energię.

Do końca wiosny te treningi były częścią mojego życia: kiedy czujesz się źle, po prostu wyrzucasz negatywną energię poprzez sport.

NJ: Pomimo wojny nie załamałaś się i udało Ci się przygotować i pokonać jeden z najtrudniejszych wyścigów na świecie - Swiss Peaks 360. Jak tego dokonałaś?

DB: Po prostu bardzo chciałam to zrobić. Tak naprawdę trenowałem do tego wyścigu od kilku lat. Generalnie cała moja kariera opiera się na bieganiu ultramaratonów. Nie przepadam za krótkimi dystansami. Przez ostatnie 5,6 lat psychicznie przygotowywałam się do tego ultramaratonu. Wiedziałem, że pewnego dnia go przebiegnę. W tym roku było dużo łatwiej. Znałam swoje błędy z poprzedniego biegu. Miałam rok, aby nad nimi popracować i zbudować strategię na kolejne zawody. Dzięki temu mogłam się lepiej przygotować.

Daria Bodnar do ultramaratonu w 2023 roku przygotowywała się kilka lat. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Przebiegłaś 360-kilometrową górską trasę w 109 godzin. Według mnie trzeba mieć nadludzkie zdolności, żeby tego dokonać. Jak przygotowywałaś się do takiego wyścigu?

DB: Moje życie zmieniło się radykalnie w ostatnich latach. Rzuciłam pracę w firmie i pracuję dla siebie. Mam więc okazję często wyjeżdżać w góry - prawie w każdy weekend. Mogą to być różne aktywności - bieganie, wspinaczka, jazda na rowerze, po prostu wycieczka w góry. A kiedy jesteś tam często i przez długi czas, góry stają się dla ciebie znajome. Z zawodu jestem inżynierem środowiska. Mam teraz 39 lat. Zaczęłam biegać w wieku 30 lat. A trzy lata później przebiegłam swoje pierwsze sto kilometrów. Jeśli chodzi o trening: istnieje pewien schemat treningowy do biegania po asfalcie, a także do krótkich i średnich dystansów w górach. Ale dla biegów ultra na dystansie 100 kilometrów lub dłuższym nie ma żadnego. Na Ukrainie nie ma nawet trenera, który mógłby powiedzieć, jak przygotować się do 360-kilometrowego biegu ultra. Wszystko opiera się więc na własnym doświadczeniu sportowca, jego intuicji Aby osiągnąć wyniki, trzeba spędzać co najmniej 30 procent czasu podróżując w góry i trenować tam przez cały czas. Wtedy ciało się przyzwyczai.

Ja mam wysoki poziom wytrzymałości. Mogę biec przez długi czas i z łatwością pokonuję zjazdy o różnym stopniu trudności technicznej. Nie potrafię jednak utrzymać wysokiej prędkości, zwłaszcza na płaskim terenie. Jestem dobra w długich biegach górskich z dużą wysokością i trudnym technicznie terenem, ale przegrywam na płaskim terenie.

W tym roku jestem zadowolona z wyniku. Pobiegłam 10 godzin szybciej niż w zeszłym roku. Byłam piąta wśród kobiet, druga w swojej kategorii wiekowej i dziewiętnasta w klasyfikacji generalnej na 147 uczestników. To dobry wynik jak na tak wymagające zawody, biorąc pod uwagę, że 108 z 254 uczestników nie ukończyło biegu. Należy pamiętać, że każdy z tych 254 uczestników to doświadczony sportowiec, który został wstępnie zakwalifikowany przez organizatorów i ma na swoim koncie świetne wyniki.

Jednym z problemów w górach jest sen. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Opowiedz nam o samej trasie. Na czym polegała jej trudność, poza tym, że była bardzo długa?

DB: Podczas wyścigu musieliśmy pokonać ponad 20 szczytów górskich lub 25900 metrów przewyższenia (na przykład z bazy Zaroślak na Howerlę jest tylko 700 metrów przewyższenia). Biegliśmy i przekraczaliśmy pasma górskie. Nie ma żadnych płaskich odcinków. Na trasie znajduje się sześć "baz życia", w których możemy odpocząć. Co 10-20 kilometrów znajduje się punkt kontrolny, gdzie jest herbata lub woda oraz coś do jedzenia. Można tam również wziąć prysznic lub przespać się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Liderzy biegu w ogóle nie śpią. W zeszłym roku podczas biegu miałem problemy ze snem. Tym razem wszystko dobrze obliczyłam. To musiały być krótkie "wyłączenia" od 20 do 40 minut z całkowitym czasem snu 5-5,5 godziny na wyścig. Musiałem też ustalić, gdzie i jak spać. Problem w tym, że nie zawsze można spać w ciągu dnia. Musiałem więc wymyślić, gdzie mogę to zrobić w nocy, aby było ciepło i przytulnie. To jest rodzaj zawodów, w których zmęczenie tylko wzrasta. Trzeciego dnia ciało jest w najgorszym stanie. I właśnie to udało mi się wyliczyć i odpocząć.

Podczas ultramaratonu biegaczka pokonała 20 górskich szczytów. Zdjęcie: archiwum prywatne

Daria szybko biega w górach, wolniej na płaskich nawierzchniach. Zdjęcie: archiwum prywatne

NJ: Co jedzą ultramaratończycy?

DB: Miałam ze sobą specjalne sportowe żele odżywcze, od czasu do czasu jadłam orzechy i suszone owoce. Ale ostatecznie musiałam jeść to, co organizatorzy zostawiali w "bazach życiowych". Tam można było napić się herbaty, gorącego rosołu i zjeść kanapkę. Tak naprawdę w drugiej części biegu jedzenie nie ma większego znaczenia: jesteś zmęczony i masz mdłości. Wtedy ważne są parametry fizyczne sportowca. Na przykład ja mogę wytrzymać bez jedzenia dość długo, prawie cały dzień. Nie wpłynie to na moją siłę i inne parametry.

NJ: Jesteś sową czy skowronkiem? Kiedy najłatwiej jest ci biegać?

DB: Jestem sową. Dobrze biega mi się po południu i w pierwszej połowie nocy. Najgorsze są godziny 4-5 rano. W tych przedpołudniowych godzinach czuję się bardzo senna i bardzo trudno jest przez nie przebrnąć. Zwykle o tej porze bardzo się zwalnia.

NJ: Czy trudno jest zakwalifikować się do takich wyścigów?

DB: Trzeba wpisać w CV, że ma się doświadczenie w bieganiu 160 kilometrów w górach. Bez tego nie zostaniesz dopuszczony do udziału w ultramaratonie.

NJ: Ale nawet przy tak starannej selekcji tylko połowa uczestników dociera do mety. Dlaczego nie wszyscy kończą?

DB: Uczestnicy opuszczają kurs głównie z powodu kontuzji. Najczęstsze z nich to naderwania mięśni, skręcenia, urazy stawów. Obciążenie nóg jest ogromne, trasa trudna. W trudnych biegach uważa się, że nawet 40 procent osób odpada. W tym roku podczas wyścigu wystąpiła nienormalna fala upałów - plus 30 stopni. Biegacze doznawali udarów cieplnych i musieli zejść z trasy. Mój nos często krwawił, ponieważ naczynia włosowate były uszkodzone z powodu suchości błony śluzowej.

NJ: Daria, po co ci te ekstremalnie trudne wyścigi?

DB: Sprawia mi to przyjemność. Prawdopodobnie każdy człowiek ma jakieś podświadome marzenie, pragnienie przeżycia przygody, bycia dumnym ze swoich możliwości i siły woli. Tak naprawdę wygrana w zawodach jest bonusem. Sam wyścig wydaje się być wyczerpujący, ale kiedy kończysz dystans, oglądasz się za siebie i prawie płaczesz, bo nie chcesz kończyć tej przygody. Chcesz, żeby trwała i trwała.

To jak najlepszy rodzaj empatii z rodziną, najlepsza wędrówka, najlepsza sceneria, najlepsze chwile, kiedy dobrze się bawiłeś i walczyłeś.

NZ: Od prawie 10 lat Ukraina walczy o swoją niepodległość i swoje terytoria. Wiele osób publicznych, w tym sportowców, chwyciło za broń po inwazji na pełną skalę. Czy w Twoim otoczeniu są takie osoby?

DB: Wielu moich przyjaciół jest na wojnie. Mój przyjaciel Serhij Poliszuk został zabity. Poszedł na wojnę pierwszego dnia. Kojarzyłam go tylko z bezpieczeństwem, ochroną i troską o innych ludzi. Nic nie powinno mu się stać. Zginął od przypadkowej kuli. Nie wierzyliśmy w to. Tak naprawdę nie wierzymy w żadną śmierć, bo giną najlepsi ludzie, którzy świadomie poszli na front. Serhija poznałam na moich pierwszych zawodach i przez te wszystkie lata był moim aniołem stróżem, bardzo mi pomagał. Upewniał się, że mam odpowiedni sprzęt i jestem bezpieczna. W 2022 roku Serhij marzył o wzięciu udziału w jednym z najtrudniejszych ultramaratonów w Ukrainie i miał numer rejestracyjny - nr 1. Teraz organizatorzy na stałe przypisali ten numer do jego nazwiska.

NZ: Wiem, że jednym z twoich hobby jest haftowanie. Jedną z wyhaftowanych przez siebie koszul podarowałaś Serhijowi.

DB: Tak, zaczęłam interesować się haftem i studiować jego historię dawno temu. Moja rodzina pochodzi z Białej Cerkwi i obwodu ługańskiego. I tak się złożyło, że całe moje otoczenie do 16 roku życia było rosyjskojęzyczne, po rosyjskojęcznych szkołach. Pewnego dnia spotkałam dziewczyny, które zmieniły moją wizję prawdziwej ukraińskiej haftowanej koszuli. Zobaczyłam dawne hafty i to mnie zafascynowało. Studiowałem techniki haftu w tamtych tradycjach. Serhij Poliszuk dał mi wiele prezentów. Był bardzo skrupulatny, lubił, gdy wszystko było idealne, a raz w roku dawał mi skórzany pasek. Był perfekcjonistą. Zaczęłam więc haftować dla niego koszulę. Wiedziałam, że musi być idealna. Haftowałam ją bardzo długo - półtora roku. Miałam mało wolnego czasu, ale bardzo chciałam, żeby dostał ją przed Wielkanocą. Niestety, miał ją na sobie tylko dwa razy. Pierwszy raz, gdy otrzymał paczkę, a drugi, gdy odprowadzaliśmy go w jego ostatnią podróż. Wtedy poproszono mnie o zgodę na pochowanie go w tej haftowanej koszuli. Uważam, że taka rzecz, wyhaftowana dla danej osoby, nie może należeć do nikogo innego, więc się oczywiście zgodziłam.

NZ: Jaki jest twój najbardziej ambitny cel i jak widzisz swoją przyszłość po naszym zwycięstwie?

DB: Wiem, że powtórzę ten trudny wyścig. Nie podjąłam jednak jeszcze decyzji co do terminu. Może za kilka lat. Chociaż organizatorzy tych zawodów ogłosili niedawno nowy dystans na przyszły rok - 620 kilometrów. Po raz pierwszy na świecie. I złapałam się na tym, że już o tym myślę. Ale teraz chcę odpocząć.

Jeśli chodzi o moje plany po zwycięstwie, to oczywiście chcę mieszkać tylko w Ukrainie. W moim rodzinnym Lwowie. Odwiedzam wiele krajów europejskich, mam okazję przebywać za granicą, ale za każdym razem wracam do Ukrainy. Bo tylko tam jestem naprawdę u siebie.

Daria Bodnar do wielkiego sportu trafiła w wieku 30 lat. Zdjęcie: archiwum prywatne
Daria Bodnar zajęła drugie miejsce w swojej grupie wiekowej podczas wyścigu we wrześniu 2023 r. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Ексклюзив
20
хв

Transatlantycki rozłam: czy Europa zdoła stworzyć nowy system bezpieczeństwa bez USA

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress